07 lutego 2011
Akademickie zło-dziejstwo
Są autorzy, których książki mogę kupić bez potrzeby uprzedniego ich przekartkowania i zapoznania się ze spisem treści, by jak najszybciej móc gdzieś zaszyć się i je przeczytać. Jednym z moich ulubionych autorów jest Jacek Filek – profesor filozofii i etyki oraz znakomity tłumacz z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Na każdą, kolejną jego książkę czekam z niecierpliwością i jeszcze żadna z dotychczas przez niego wydanych nie rozczarowała mnie. Wprost przeciwnie, często powracam do niektórych esejów, analizuję je ze studentami. Tym razem J. Filek wydał książkę, która ma intrygujący tytuł: „Życie, etyka, inni. Scherza i eseje filozoficzno-etyczne” (Kraków 2010). Jest to zbiór artykułów, referatów czy wypowiedzi z ostatnich lat, częściowo już publikowanych w trudno dostępnych rozprawach zwartych, w rozproszonych czasopismach naukowych, ale także napisanych specjalnie do tego tomu. Jak sam pisze: Nicią przewodnią książki jest dopytywanie się o człowieka i o sposób jego bycia. (s.9)
Istotnie, potrafi on w wyjątkowy sposób i w jakże charakterystycznej dla siebie narracji filozoficzno-etycznej tak otwarcie i głęboko pisać o człowieku, jego byciu w świecie i zmaganiu się z uwarunkowaniami, które nie zawsze sprzyjają jego samorealizacji, godnemu radzeniu sobie z codziennością, w tym z różnymi niemożnościami. Jego etyczne eseje nie są ani nachalnym normatywizmem, ani zmuszaniem czytelnika do przyjęcia jego punktu widzenia, gdyż ten w rzeczy samej skrywany jest między wierszami oraz w formułowanych przez niego pytaniach, na które sami powinniśmy odnaleźć właściwe odpowiedzi. Nie ma w nim ani obsesji wyjaśniania, ani też argumentowania formułowanych dylematów czy tez, natomiast znajdziemy w tej książce szereg odniesień do autentycznych zdarzeń, sytuacji czy postaw, z jakimi sami zapewne spotykamy się na co dzień, nie dostrzegając nawet ich generalizacyjnego charakteru. Filek nie twierdzi, że wszystko jest wątpliwe lub całkowicie pewne, ale zachęca nas do pewnego rodzaju teoretyzującego pasożytowania na istotowej problematyczności świata, poddawania go intelektualnej refleksji, by wyciągnąć z tego także dla siebie wnioski, które pozwolą nam żyć godnie w czasach narastającej podłości i upubliczniania zła opakowywanego w sreberko dobra.
W jednym ze swoich esejów pisze o tym, jak to publiczność zostaje poruszona gromem z sinego nieba mediów, donoszących o jakimś kolejnym horrendum w środowisku, które z założenia powinno realizować przeciwne temu cele i wartości. Zastanawia się, jak to jest możliwe, że są takie środowiska, które cechuje znikoma zdolność do napiętnowania i eliminowania w nich patologii? Jego zdaniem, głównym tego powodem jest mające w nich miejsce „zło – dziejstwo”, a więc stan, w świetle którego członkowie danej instytucji choć są świadomi występujących w niej patologii, milczą lub udają, że nic nie wiedzą. Ci porządni pracowacze – albo już zadowalająco „urządzeni” w swej zawodowej niszy, albo dopiero o takie „urządzenie się” skrzętnie zabiegający – wolą nie wiedzieć, nie widzieć, nie domyślać się, a kiedy już nie sposób nie wiedzieć, wolą milczeć, nierzadko znajdując dla swego milczenia „wyższe” racje. (s. 65)
Zdaniem tego filozofa zaistniałej w danym środowisku patologii, zło-dziejstwu winni są nie tylko ich bezpośredni sprawcy czy ofiary, ale także świadkowie. Oni bowiem godząc się na zaistnienie patologii, współtworzą warunki, w których ona nie dość że staje się możliwa, to jeszcze czuje się w nich bezpieczna. Wiem nawet, co konkretnie sprzyja możliwym nadużyciom. Więcej nawet, jeśli uderzy grom i będzie wielki wstyd, nie zdziwi mnie, że to właśnie, na przykład Iks. Noże nawet powiem wówczas: wiedziałem, że to się tak musi skończyć. No właśnie, sam widzisz, że jestem owym cichym sprzymierzeńcem zło-dziejstwa. (s. 66)
Jacek Filek próbuje zrozumieć tę sytuację także odnosząc ją do własnej pracy w środowisku akademickim, zastanawiając się nad tym, jak to jest możliwe, że niektórzy akademicy nie tyle coś „kradną”, co stanowią obstawę dla „złodziei”. Jak pisze: Pracuję w szkolnictwie wyższym. Czy sprzyjam złu? Czy mam coś wspólnego z owymi aferami? Odpowiem: ależ skąd! Tymczasem demoralizacja niektórych środowisk, szczególnie właśnie tych, w których najbardziej nas ona oburza (…) zaczyna się właśnie na studiach. Nie moja sprawa. (s. 67) Czyżby?
Filozof nie ma wątpliwości, że szkolnictwo wyższe w naszym kraju nie jest już naprawdę „wyższe”, gdyż musi być masowe. Nic dziwnego, że funkcjonują w nim mechanizmy sprzyjające złu i sprawiające, że wszyscy zamieszani jesteśmy w pojawiające się w nim skandale. Nie o milczenie tych, co milczą mu chodzi, (…)bo gdyby zaczęli mówić, prędzej by ich zniszczono niż dano im wiarę. Idzie mi o milczenie tych, dla których jest ono „sprawą smaku”. (s. 68) Wielki zło-czyńca wyrasta w sprzyjającym jego wzrastaniu środowisku, i nie ma to znaczenia, czy jest magistrem, doktorem, doktorem habilitowanym czy profesorem. Moralnych hochsztaplerów ci u nas dostatek.
06 lutego 2011
Uderzenie w drugoetatowych profesorów i doktorów niepublicznego szkolnictwa wyższego
Najwięksi zwolennicy minister B. Kudryckiej nie spodziewali się, że tak celnie uderzy w niepubliczne szkolnictwo wyższe, którego przecież sama była czołowym reprezentantem. Jeszcze przed posiedzeniem Sejmu, w trakcie którego głosowano nad zmianami w ustawach akademickich, rektorzy tych uczelni grozili, że zaskarżą nowelizację ustawy o szkolnictwie wyższym do Trybunału Konstytucyjnego. Największym zagrożeniem dla niepublicznego szkolnictwa wyższego, jakie niesie z sobą zmiana, jest uzależnienie pracy nauczyciela akademickiego na drugim etacie od decyzji rektora jego macierzystej uczelni.
Do tej pory naukowcy jedynie informowali swojego pierwszego pracodawcę o takim zatrudnieniu, a ten nie mógł się temu przeciwstawić. Taki stan zaowocował kuriozalną sytuacją, w wyniku której kierownik katedry czy dyrektor instytutu uniwersytetu może w niepublicznej uczelni w tym samym mieście, prowadzącej ten sam kierunek studiów pełnić na drugim etacie funkcję prorektora, prodziekana i być członkiem rady wydziału czy senatu. Teraz minister nauki i szkolnictwa wyższego dała rektorom uniwersytetów, akademii i politechnik środek do wyeliminowania sytuacji prowadzenia przez ich kadry nieuczciwej konkurencji.
Dotychczasowi drugoetatowi prorektorzy i prodziekani w szkołach prywatnych będą musieli uzyskać zgodę rektorów swoich macierzystych uczelni na to, by nadal pobierać płacę w ich uczelni, pozorować w niej własną pracę naukowo-badawczą i realizować zajęcia dydaktyczne, a zarazem działać u konkurencji, sprzyjając jej rozwojowi, a więc także odbierać chleb swojemu podstawowemu pracodawcy. Nie powinno być natomiast przeszkód w podejmowaniu drugiego zatrudnienia w uczelni, która działa w innym mieście czy regionie, niż macierzysta czy kiedy jest to także uczelnia publiczna.
Nadchodzi zatem w szkolnictwie publicznym czas prawdy i akademickiej etyki.
Zobaczymy, jak zdadzą ten egzamin jego rektorzy, czy nadal będą tolerować pracę swoich kadr – szczególnie, gdy te pełnią funkcje kierownicze - w niepublicznych uczelniach wyższych działających w tym samym mieście i regionie? To także czas zaostrzających się konfliktów, gdyż właściciele prywatnych szkół wyższych, nie odpuszczą utraty dotychczasowych dochodów, a zatem będą starali się przeciągnąć swoich drugoetatowych doktorów i profesorów na podstawowy etat, by zapewnić sobie kadrę do prowadzenia własnej działalności. Pani B. Kudrycka wprawdzie wyszła im naprzeciw, bo wprowadziła tzw. zamienniki, czyli mogą oni w ramach minimum kadrowego zatrudnić zamiast jednego doktora habilitowanego czy profesora dwóch doktorów oraz zamiast jednego doktora – dwóch magistrów, ale ci muszą być na I etacie. Tak więc wiosna będzie ciekawym okresem przygotowań do ruchów kadrowych w szkolnictwie wyższym. Zmiany umów nastąpią od nowego roku akademickiego.
Współczuję jedynie kandydatom na studia w niepublicznych szkołach wyższych, które rozpoczną się wraz z nowym rokiem akademickim 2011/2012, gdyż będą w okresie rekrutacyjnym mamieni różnymi przynętami, a kiedy odbiorą indeks i porządnie zań zapłacą, doświadczą próżni i niekorzystnych zmian. Zajęcia będą mieć bowiem z zamiennikami akademickimi i z kadrą, która – tak jak oni – nie miała innego wyboru. Znajdą się w pułapce, którą przygotowali im obecnie rządzący. Będą za to mieli możliwość odegrania się na nich, bo nadejdzie akurat czas wyborów. Wówczas zdecydują, czy poprzeć tych, którzy skazali ich na niższy poziom kształcenia i w gorszych warunkach.
W szkołach ponadgimnazjalnych najważniejszą kompetencją stanie czytanie ze zrozumieniem. Ważne stanie się bowiem dla przyszłych kandydatów do szkół wyższych odczytywanie danych, jakie będą zawierały na temat warunków kształcenia uczelnie i szkoły wyższe, w tym także zawierane w nich z nimi umowy, żeby później nie okazało się, że nagle zostaną one zmienione. W tym ostatnim zakresie liderem jest prywatne szkolnictwo wyższe, którego właściciele już pracują z prawnikami nad tym, jak ukryć w treściach umów pułapki na własnych studentów, by zmusić ich do płacenia za studia więcej, niż im wstępnie obiecywano, bo przecież nie studenci są tu najważniejsi.
04 lutego 2011
Bilans samorządowego (pół-)otwarcia
Wiceprezydent miasta Łodzi Krzysztof Piątkowski (PiS) podobno dokonał tzw. bilansu otwarcia w sprawie stanu oświaty i sportu w tym mieście. W świetle artykułu na ten temat Moniki Pawlak z Dziennika Łódzkiego (4.02.2011) wynika z owego bilansu, że Wydział Edukacji UMŁ w mieście właściwie nie istnieje”. To ciekawe stwierdzenie, bo przecież wydział ten nieustannie ma swoje lokum i kierownictwo (z wyjątkiem dyrektora wydziału, bo ten jest – jak zwykle po wyborach – przedmiotem targów politycznych), ma swoich pracowników merytorycznych i administracyjnych, więc chyba jednak istnieje. Wystarczy zajrzeć na stronę tego urzędu, zobaczyć, że w wydziale jest: Oddział Wychowania Przedszkolnego, Oddział Szkół Podstawowych i Gimnazjów, Oddział Szkół Ponadgimnazjalnych i Kształcenia Specjalnego, Oddział Planowania i Sprawozdawczości, Oddział Inwestycyjno-Remontowy, Oddział ds. Wychowania w Trzeźwości, Oddział Koordynacji, Oddział Szkolnictwa Niepublicznego i Środków Strukturalnych, Zespół ds. Opieki i Organizacji Wypoczynku Zespół ds. Kontroli i sekretariat.
To może ten wydział był źle zarządzany? Może odpowiedzialny zań wiceprezydent miasta minionej kadencji nic nie uczynił w tej sprawie, by było lepiej? A może po następnych wyborach pojawi się kolejny wiceprezydent i też opracuje „bilans otwarcia”? Co wtedy napisze w nim o obecnym zwierzchniku? Może pan wiceprezydent chciał w ten sposób wyrazić, że wydział w minionym okresie źle pracował, że właściwie nie troszczył się ani o edukację, ani o sport, że prowadził fatalną politykę?
Dobrze. Można się pewnie z tym zgodzić, choć wolałbym jednak rzeczowe argumenty, a nie takie ogólniki. Na stronie Urzędu Miasta Łodzi treści tego bilansu nie znajduję. Może nie potrafię dobrze szukać? Może jest zakamuflowany? To pewnie przejaw nowej otwartości na obywateli, a raczej półotwartości. Porządek obrad Kolegium Prezydenta Miasta Łodzi też nie przewidywał analizy „bilansu otwarcia” w powyższych sprawach. Może Rada Miasta zajmie rzeczowe stanowisko i podejmie po pierwsze uchwałę w sprawie strategii edukacyjnej Łodzi, bo jak na razie to miasto jej nie posiada, a w każdym razie nie uczynił jej nawet przedmiotem debaty. Może też wiceprezydent przyzna się w tym bilansie, że sam jako radny minionej kadencji nie spowodował opublikowania Sprawozdania z polityki oświatowej, które jest obligatoryjne dla każdego samorządu. O innych obietnicach z kampanii przedwyborczej pana wiceprezydenta teraz nie piszę, bo bilans zamknięcia będzie po czterech latach. Tymczasem ma otwartą kartę do wykazania się rzeczywistą troską o łódzką edukację i sport.
Jak wzmacnia się ustawową patologią patologię w szkolnictwie wyższym
Czytacie Państwo sprawozdania z obrad sejmowej komisji, w której rozstrzygają się losy prawa o szkolnictwie wyższym? NIE? To może poczytajcie (Biuletyn nr: 4578/VI). Ja zadałem sobie ten trud i własnym oczom nie wierzę, że można wprowadzaniem rozwiązań patologicznych walczyć z patologią w szkolnictwie wyższym.
W pracy Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, która obradowała w dn. 18 stycznia 2011 r. nad projektami ustaw o szkolnictwie wyższym wiele postulatów środowisk akademickich nie zostało uwzględnionych. W toku obrad zajmowano się sprawami, które budziły kontrowersje, bądź wnioskami, jakie były zgłaszane ze strony posłów.
W projekcie ustawy pojawiła się redefinicja studiów stacjonarnych, które tej pory wymagały realizacji zajęć w siedzibie uczelni. Teraz stwierdza się, że będą to studia, na których co najmniej 50% zajęć będzie musiało odbywać się w obecności studentów i nauczyciela akademickiego, zaś pozostałe 49% zajęć nie wymaga obecności tych dwóch podmiotów. Innymi słowy otwieramy się na kształcenie na odległość już na poziomie ustawy, a nie rozporządzenia ministra, które regulowało, ile maksymalnie czasu z planu zajęć może być realizowane w trybie kształcenia zdalnego.
Kolejną zmianą jest odejście od stosowanych dotychczas na wszystkich kierunkach studiów standardów kształcenia na rzecz wprowadzenia krajowych ram kwalifikacji. Takowe pozostaną tylko w kształceniu nauczycieli, czym zresztą uniwersytety i akademie jak dotychczas niechętnie się zajmują, nie godząc się na ich zmianę. Standardy pozostają też na kierunkach, które są regulowane poprzez przepisy Unii Europejskiej, a więc dla kształcenia w takich zawodach jak: lekarz, położna, pielęgniarka, architekt.
Przewodnicząca Komisji – poseł Krystyna Łybacka z SLD zwróciła uwagę, że wraz z powyższą reformą mogą ulec likwidacji studia wychowania fizycznego, gdyż władze uczelni mogą w ramach oszczędności wykluczyć z planów kształcenia zajęcia z kultury fizycznej. Stracą zatem pracę akademicy, którzy dotychczas prowadzili zajęcia z wychowania fizycznego. Zagrożenie to wynika także z faktu, że w dalszych częściach projektu ustawy rezygnuje się także ze stypendium za osiągnięcia sportowe. Jeśli połączymy te dwa fakty, pojawia się ogromna obawa, że może nastąpić likwidacja studiów wychowania fizycznego. Minister B. Kudrycka stwierdziła, że nie ma potrzeby martwić się o to, gdyż ona wprowadzi aktem wykonawczym w ramach ram kwalifikacyjnych obowiązek uwzględnienia w kształceniu także kondycji fizycznej studentów.
O trosce resortu o „wysoką” jakość polskich uniwersytetów świadczy także to, że nastąpiło obniżenie z dwunastu do dziesięciu kierunków w przypadku, kiedy uczelnia nosi miano bezprzymiotnikowego uniwersytetu lub uniwersytetu technicznego. Brawo Droga na skróty! To może zmniejszyć jeszcze do 6, a będzie z tego plaster miodu!
Pani min. B. Kudrycka postanowiła ograniczyć uczelniom publicznym ich prawa do autonomii. Kiedy chcą zwiększania limitu przyjęć na studia powyżej 2%, to wymaga to zgody ministra. W sytuacji niżu demograficznego, kiedy konkurencja pomiędzy uczelniami jest bardzo silna, niemożność zwiększania liczby studentów studiów stacjonarnych w dużo lepszych od szkół prywatnych uczelniach publicznych stanowi sztuczne tłumienie owego popytu i tak naprawdę zmusza kandydatów do wybierania odpłatnych studiów w szkolnictwie niepublicznym. Brawo! Cóż za troska o wyrównywanie szans edukacyjnych młodzieży! Widać, że Platforma Obywatelska wraz z SLD chcą, by nasza młodzież, szczególnie ta z uboższych środowisk, nie studiowała bezpłatnie, tylko kupowała bilet do akademickiego "raju" w szkolnictwie niepublicznym.
Kolejna kwestia, która potwierdza dążenie obecnego ministerstwa do utrzymania przy życiu tych patologicznych wyższych szkół zawodowych, które nie spełniają wymogów zatrudnienia minimalnej liczby profesorów - doktorów habilitowanych i doktorów. Zamiast właśnie dążyć do zamykania tych pseudoszkółek, walczyć z pozoranctwem, tandetą i oszustwami, jakie rozpleniły się w tym zakresie w szkolnictwie niepublicznym, ale i częściowo także w zawodowym szkolnictwie państwowym, wprowadza się tzw. zamienniki w przypadkach uczelni, które prowadzą studia pierwszego stopnia o profilu praktycznym. W myśl tej zmiany nauczyciela akademickiego posiadającego stopień doktora habilitowanego można będzie zastąpić dwoma osobami posiadającymi stopień naukowy doktora, zaś z sytuacji braku doktorów lub niechęci do ich zatrudniania ze względu na oszczędzanie (dla podwyższania zysków) . w takich samych uczelniach będzie można doktora zastąpić dwiema osobami, które posiadają tytuł zawodowy magistra oraz doświadczenie zawodowe związane z zawodem wykonywanym poza uczelnią. Tego typu wymienniki będą mogły objąć 50% składu tzw. minimum kadrowego. Brawo! Wyższa jakość kształcenia ma być uzyskana kosztem niższej jakościowo kadry? To jest dopiero fenomen! Powracamy do socjalistycznej formuły "wyrobów czekoladopodobnych". Teraz będą "kadry naukowopodobne".
Pojawia się kolejny element psudotroski o jakość kształcenia, w postaci zapisania w ustawie obowiązku monitorowanie karier absolwentów.
W ustawie wreszcie pojawia się promotor pomocniczy w przewodzie doktorskim może, którym może być osoba posiadająca stopień naukowy doktora w zakresie danej lub pokrewnej dyscypliny naukowej lub artystycznej i nieposiadająca uprawnień do pełnienia funkcji promotora w przewodzie doktorskim. Czyżby tu chodziło o to, by odciążyć profesorów i doktorów habilitowanych od ich dotychczasowych obowiązków pracy z kadrą? Ten projekt zmian oprotestował poseł PiS Ryszard Terlecki słusznie wskazując na to, że: Wprowadzenie proponowanych przepisów spowoduje obniżenie poziomu szkolnictwa wyższego. Poza tym ośmieszają one resort nauki i szkolnictwa wyższego. W ogóle są one bezsensowne, ponieważ doktorów jest nadprodukcja. Nie ma żadnego powodu, aby doktorów zastępować magistrami.
Wniósł zatem o wykreślenie tego nonsensu. Niestety, w wyniku głosowania jego wniosek przepadł (14 głosów za, 17 przeciwnych, 2 wstrzymujące się)
Wreszcie zamienia się nazwę Państwowej Komisji Akredytacyjnej na Polską Komisję Akredytacyjną, by była włączona w europejski system akredytacji szkół wyższych. Pojawił się jednak dość kuriozalny przepis, odchodzący od dotychczasowej tradycji, że członkiem Polskiej Komisji Akredytacyjnej może być doktor. Poseł Górski z PiS proponował, aby w art. 48 ust. 3 wyraz „doktor” zastąpić wyrazami „doktor habilitowany”. Jak twierdził: Proponowany przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przepis wskazuje, że członkiem Polskiej Komisji Akredytacyjnej może być nauczyciel akademicki posiadający co najmniej stopień doktora. Jeśli Komisja ma dbać o wysoki poziom szkolnictwa wyższego, to doktor powinien być zamieniony na doktora habilitowanego. Proszę państwa, Polska Komisja Akredytacyjna ma oceniać wprowadzanie kierunków studiów na uczelniach wyższych i pośrednio decydować o wydaniu pozwolenia na wprowadzenie takich kierunków. Osoby ze stopniem doktora nie zawsze mają należyte doświadczenie i kompetencje jako nauczyciele akademiccy, aby móc adekwatnie oceniać np. prowadzenie wykładów akademickich, prowadzenie seminariów magisterskich czy prowadzenie studiów doktoranckich. Zresztą pragnę zwrócić uwagę, że nawet nie mają oni formalnie kompetencji do prowadzenia takich zajęć. W związku z tym, dbając o to, aby Polska Komisja Akredytacyjna mogła właściwie wypełniać swoje obowiązki, abyśmy nie musieli wstydzić się za jej decyzje, wnoszę jak na wstępie.
Zaprotestowała przeciwko temu minister B. Kudrycka: Nie byłabym takiej złej myśli jak pan poseł Górski i nie oceniałabym tak źle doktorów. Wydaje się, że osoby, które mają stopień doktora, są wystarczająco kompetentne, aby oceniać jakość dydaktyki, przecież nie na poziomie studiów doktoranckich, tylko na poziomie studiów magisterskich lub studiów licencjackich. Chciałabym też dodać, że w związku z ogromnymi kompetencjami Polskiej Komisji Akredytacyjnej nie jest łatwo znaleźć osoby, który chcą się mocno angażować w jej prace. To po pierwsze. Wiąże się z tym bardzo dużo obowiązków związanych z wyjazdami. Po drugie, będziemy dążyć do profesjonalizacji Polskiej Komisji Akredytacyjnej w ten sposób, że będziemy próbowali doprowadzić do zatrudniania merytorycznych prawników i innych osób, które podwyższą dotychczasową jakość pracy Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Z naszych analiz raportów przygotowywanych przez Komisję – zawsze zatwierdza je prezydium, w skład którego wchodzą doktorzy habilitowani, jak chce pan poseł – wynika, że jakość raportów przygotowywanych przez doktorów nie jest gorsza od tych, które przygotowują doktorzy habilitowani.
Niestety, i ten wniosek opozycji został odrzucony w głosowaniu (14 głosów za, 19 przeciwnych, brak wstrzymujących się).
Odchodzi się od zatwierdzania statutu uczelni przez ministra. Teraz to będzie wolna amerykanka pseudoprawnych regulacji. Proponuje się także, by statut uczelni publicznej mógł przewidywać zamiast senatu inny organ kolegialny. Uczelnia może powoływać rektora albo w drodze wyboru, jak do tej pory, albo w drodze konkursu, przy czym rektorem może być osoba posiadająca co najmniej stopień doktora. To kolejna bardzo "poważana" zmiana w odniesieniu do szkolnictwa publicznego.
Przedstawiciel państwowych wyższych szkół zawodowych postulował o przeanalizowanie możliwości pozostawienia biernego prawa wyborczego tzw. drugoetatowcom i tym pracownikom, którzy ukończyli 65 rok życia. Uczelnie zawodowe prowadzą przecież tylko działalność dydaktyczną, w związku z tym mogłyby korzystać z doświadczeń profesorów, którzy nie mają już prawa wyborczego w uczelni akademickiej, a w uczelni zawodowej jeszcze mogłaby posiadać. Kogo to jednak obchodzi?
Oj, kwiatków ci jest tam dostatek, a nawet "-lub czasopisma".
03 lutego 2011
Zmiana w redakcji czasopisma "GESTALT"
Termin Gestalt – w języku niemieckim oznacza - postać, kształt, formę. Gestaltyzm jest kierunkiem psychologiczny,ktory powstał pod koniec XIX w. jako reakcja na atomizm w ówczesnej psychologii, a określony jest mianem psychologii postaci. Gestalt to także metoda terapii, ale i nowy, holistyczny pogląd na świat i na relacje społeczne pojmowane globalnie jako jeden “żywy” organizm w ciągłej interakcji ze swoim otoczeniem. Ma on także swoje pozapsychologiczne zastosowanie, gdyż jest wykorzystywany w naukach o wychowaniu (pedagogika Gestalt), w sektorze handlowym, w mediach, w bankach, w polityce, rozrywce, transporcie i przemyśle m.in. do odnowy sztuki kontaktu, wydobywania kreatywności i oryginalności każdej istoty ludzkiej w jej nieustannym przystosowywaniu się do swojego środowiska oraz do uaktywnienia inteligencji emocjonalnej.
Gestalt wreszcie to także tytuł wydawanego przez Instytut Terapii Gestalt w Krakowie czasopisma, którego redaktorem naczelnym był TOMASZ REBETA.. Pragnę mu w tym miejscu gorąco podziękować za redakcyjną obecność, za trud i poświęcenie. Kieruję do Pana Tomasza wyrazy mojego uznania za prowadzenie czasopsima z wielką troską o jego zawartość naukową, praktyczną (terapeutyczną) i estetyczną, za wyjątkową mądrość i otwartość na szeroko rozumiane nauki współdziałające z psychologią, wśród których znalazło się też miejsce dla pedagogiki.
Dziękuję także za przybliżanie polskim czytelnikom przekładów tekstów wybitnych przedstawicieli psychologii postaci w świecie. Wypełniała się dzięki temu luka w naszej wiedzy o tym niezwykle wymagającym, a jakże wartościowym i ponadczasowym podejściu, wspomagającym rozwój człowieka.
Przed nami kolejne lata pracy naukowo-badawczej, edukacyjnej i terapeutycznej, z biegiem których coraz silniej będziemy uświadamiać sobie znaczenie udostępnianych nam w "Gestalt" treści. Życzę, by w pewnym okresie uratowane przez Pana Rebetę pismo, które miało także trudne chwile w konfrontacji z realiami procesów rynkowych i z bolesnymi zmianami we własnym środowisku, mogło dalej rozwijać się, wnosząc kolejne impulsy do naszego życia osobistego, zawodowego i społecznego.
Panu Tomaszowi Rebecie życzę dużo osobistej satysfakcji z dotychczasowych dokonań, gdyż - niezależnie od wzbogacania naszego życia - pozostawia ślad twórczego wkładu także w rozwój subdyscypliny naukowej, która ma przed sobą kolejne wyzwania.
Zainteresowanych kieruję na stronę redakcji: http://www.gestalt.pl/czasopismo.html
31 stycznia 2011
Efekty kształcenia pedagogów
Nowelizacja ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym wprowadza ramy kwalifikacji dla szkolnictwa wyższego jako podstawowe narzędzie organizacji procesu kształcenia. Wiąże się to z:
• rezygnacją z obecnych zasad standaryzowania kierunków studiów na rzecz standaryzowania efektów kształcenia w zakresie wiedzy, umiejętności i kompetencji personalnych i społecznych w poszczególnych obszarach;
• rezygnacją z centralnej (ustalanej rozporządzeniem Ministra) listy nazw kierunków studiów oraz odpowiadających im standardów kształcenia oraz umożliwienie uczelniom autonomicznego opracowywania programów studiów w ramach obszarów kształcenia, w zgodzie z określonymi dla nich standardami
• Efekty kształcenia określone na poziomie centralnym są podstawą do opracowania przez uczelnię (wydział lub inną jednostkę prowadzącą studia) oczekiwanych efektów kształcenia związanych z konkretnym programem studiów prowadzonym przez tę uczelnię/wydział
W wyniku tych zmian jednostki autonomiczne uczelni będą mogły swobodnie kształtować nazwę i treść programów studiów (choć budując je na bazie efektów kształcenia oraz z zachowaniem wymagań Krajowych Ram Kwalifikacyjnych i obszarów kształcenia), zaś jednostki uczelni o ograniczonej autonomii będą: (1) musiały ubiegać się o zezwolenie, gdy zechcą stworzyć kierunek całkowicie odmienny od obecnego, (2) będą mogły zaadaptować jeden z zaakceptowanych przez MNISzW wzorcowych opisów kierunku studiów. Obydwu rodzajom jednostek będą potrzebne i użyteczne takie wzorcowe (przykładowe) opisy studiów: dla inspiracji dla tworzenia i odniesienia własnych propozycji, bądź dla bezpośredniego wdrożenia.
Trwają prace nad szczegółowymi opisami efektów kształcenia dla poszczególnych dyscyplin i odpowiadających im kierunków studiów. Pedagogika znajdzie się w naukach humanistycznych. Dla każdego kierunku studiów powołano koordynatorów, odpowiedzialnych za przygotowanie opisu efektów kształcenia, które mają być wyrażone zestawem pożądanych umiejętności, wiedzy oraz kompetencji personalnych i społecznych. Dla pedagogiki na koordynatorów powołano dr hab. Mirosławę Nowak-Dziemianowicz, prof. DSW oraz dr hab. Beatę Przyborowską, prof. UMK. Ten Etap prac, zgodnie z kalendarzem Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego ma trwać do początków marca.
Ważne jest teraz to, by prowadzący studia na kierunku pedagogika włączyli się ze swoimi uwagami i propozycjami w opracowanie owych efektów dla naszego kierunku studiów. W dniu 24 lutego br. o godz. 11:00 na Wydziale Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu (ul. Fredry 6/8) odbędzie się spotkanie dla osób zaangażowanych w to zadanie. Nasi Koordynatorzy przedstawią i przedyskutują na tym spotkaniu propozycje zapisu studiów I-szego, II i III stopnia na kierunku pedagogika, według wymagań Krajowych Ram Kwalifikacji. Uzgodnione propozycje zostaną skierowane na początku marca do MNiSzW. Proszą zatem, by wszyscy zainteresowani tą reformą potraktowali powyższy kalendarz prac jako niezmiernie ważny oraz pilny. Zgłoszenia osób odpowiedzialnych na Wydziałach za prace nad KRK należy kierować do Pani dr hab. Beaty Przyborowskiej, prof. UMK do 20 lutego 2011 r.
(e-mail: bprzybor@ped.uni.torun.pl ; tel. 0 695 328 400)
27 stycznia 2011
Czyje są nasze sześciolatki?
Wraca do debaty publicznej spór o sześciolatków. To oczywiste. Wkrótce rodzice tych pociech będą musieli podjąć decyzję, czy posłać od września dziecko do szkoły czy jeszcze pozostawić je w przedszkolu. Takiego chaosu, jak w tej sprawie, oświata dawno już nie miała. Pierwszy wiązał się z tworzeniem gimnazjów, a ostatni dotyczył wprowadzania nowej matury, ale wówczas eksperymentowi poddawana była młodzież, dojrzalsza, bardziej odporna psychicznie na nowe sytuacje, które ważyły o jej dalszym życiu.
Wystarczy przeczytać najnowszy raport z badań zespołu prof. Marii Dudzikowej z UAM w Poznaniu, by przekonać się, jakie są tego skutki, co stało się z kapitałem społecznym młodych ludzi, którzy musieli przerwać edukację w macierzystej szkole podstawowej i trafili do nowego typu placówki, jaką było gimnazjum. (Doświadczenia szkolne pierwszego rocznika reformy edukacji. Studium teoretyczno-empiryczne, tom 1, red. Maria Dudzikowa i Renata Wawrzyniak-Beszterda, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2010). Zapewne za kilka lat pojawią się wyniki badań dotyczące skutków włączania sześciolatków do szkół podstawowych tyle tylko, że te muszą ponosić istoty młodsze, mnie odporne na zmiany i konieczność funkcjonowania w innej rzeczywistości instytucjonalnej.
Kogo to obchodzi? Tylko rodziców, ale i ci zaskakiwani są presją, jaką władze resortu edukacji wywierają na nich, wykorzystując w tym celu różne środki. Oglądający seriale telewizyjne nie wiedzą, że MEN zapłaciło miliony złotych za to, by w fabule i treści niektórych odcinków pojawiły się stosowne zachęty. To ciekawe, że MEN nie sięga po ekspertyzy naukowe – psychologów, socjologów, pedagogów, tylko korzysta z środków propagandy medialnej. Czy rzeczywiście Rada Edukacji Narodowej jest przekonana do tego, czy władza działa w zmowie z tymi resortami, których eksperci twierdzą, że trzeba mieć jak najwcześniej na rynku pracy młodych Polaków, bo inaczej nie będzie komu zarobić na ich emerytury? Rada w tej sprawie nigdy nie zabrała głosu. Może po to ją powołano?
W okresie poprzedzającym reformę m.in. w sprawie 6 - latków każdy rodzic, który uważał, że jego dziecko jest w tym wieku na tyle dojrzałe we wszystkich sferach swojego rozwoju (nie tylko tej poznawczej, ale także emocjonalnej, społecznej, wolicjonalnej), że mogłoby uczęszczać do szkoły, mógł bez żadnego problemu uzyskać stosowne poparcie. Tak więc tu nie chodzi o to, że wszystkie polskie sześciolatki są dojrzałe do szkoły, tylko nadopiekuńczy rodzice robią wszystko, by przedłużyć swoim maluszkom szczęśliwe dzieciństwo, toteż trzeba ich zmusić administracyjnie do oddania ich pod opiekę szkoły. Tu nie chodzi też o interes nauczycieli wychowania przedszkolnego, którzy przez lata przygotowywali się do pracy z dziećmi w tym wieku, by kompetentnie przygotować je do dojrzałości szkolnej. To RYNEK dyktuje warunki. Kiedy więc czytam wypowiedzi prasowe psychologów, którzy z taką pewnością siebie mówią: „Rodzice nie muszą bać się tłoku w szkole. Dziecko gotowe do pójścia do szkoły w tłumie innych sobie poradzi”, to wymaga to uważnego czytania. Zastrzegają się bowiem wyraźnie, że dziecko musi być gotowe do pójścia do szkoły. Czyżby ta gotowość miała nagle wzrosnąć w wyniku decyzji administracyjnej władz MEN? A może pod wpływem rozmów popularnych aktorów w serialu filmowym?
Przerzucanie odpowiedzialności na nauczycieli czy na dyrektorów szkół, że jedni i drudzy nie są do tak "znakomitej" zmiany oświatowej przygotowani, jest bzdurą. Nauczyciel poradzi sobie z każdym problemem dydaktycznym i wychowawczym na tym etapie kształcenia. Może uczyć w klasach łączonych i jednorodnych wiekowo. To nie jest żadnym problemem. A jeśli dla kogoś jest, to niech szuka pracy w piekarni albo jako statysta w serialach filmowych. Problem tkwi w naturze dziecka i jego wczesnej socjalizacji. Chcemy eksperymentować na dzieciach, z ich dojrzałością szkolną? To czyje są nasze dzieci?
Subskrybuj:
Posty (Atom)