06 lutego 2011

Uderzenie w drugoetatowych profesorów i doktorów niepublicznego szkolnictwa wyższego


Najwięksi zwolennicy minister B. Kudryckiej nie spodziewali się, że tak celnie uderzy w niepubliczne szkolnictwo wyższe, którego przecież sama była czołowym reprezentantem. Jeszcze przed posiedzeniem Sejmu, w trakcie którego głosowano nad zmianami w ustawach akademickich, rektorzy tych uczelni grozili, że zaskarżą nowelizację ustawy o szkolnictwie wyższym do Trybunału Konstytucyjnego. Największym zagrożeniem dla niepublicznego szkolnictwa wyższego, jakie niesie z sobą zmiana, jest uzależnienie pracy nauczyciela akademickiego na drugim etacie od decyzji rektora jego macierzystej uczelni.

Do tej pory naukowcy jedynie informowali swojego pierwszego pracodawcę o takim zatrudnieniu, a ten nie mógł się temu przeciwstawić. Taki stan zaowocował kuriozalną sytuacją, w wyniku której kierownik katedry czy dyrektor instytutu uniwersytetu może w niepublicznej uczelni w tym samym mieście, prowadzącej ten sam kierunek studiów pełnić na drugim etacie funkcję prorektora, prodziekana i być członkiem rady wydziału czy senatu. Teraz minister nauki i szkolnictwa wyższego dała rektorom uniwersytetów, akademii i politechnik środek do wyeliminowania sytuacji prowadzenia przez ich kadry nieuczciwej konkurencji.

Dotychczasowi drugoetatowi prorektorzy i prodziekani w szkołach prywatnych będą musieli uzyskać zgodę rektorów swoich macierzystych uczelni na to, by nadal pobierać płacę w ich uczelni, pozorować w niej własną pracę naukowo-badawczą i realizować zajęcia dydaktyczne, a zarazem działać u konkurencji, sprzyjając jej rozwojowi, a więc także odbierać chleb swojemu podstawowemu pracodawcy. Nie powinno być natomiast przeszkód w podejmowaniu drugiego zatrudnienia w uczelni, która działa w innym mieście czy regionie, niż macierzysta czy kiedy jest to także uczelnia publiczna.
Nadchodzi zatem w szkolnictwie publicznym czas prawdy i akademickiej etyki.

Zobaczymy, jak zdadzą ten egzamin jego rektorzy, czy nadal będą tolerować pracę swoich kadr – szczególnie, gdy te pełnią funkcje kierownicze - w niepublicznych uczelniach wyższych działających w tym samym mieście i regionie? To także czas zaostrzających się konfliktów, gdyż właściciele prywatnych szkół wyższych, nie odpuszczą utraty dotychczasowych dochodów, a zatem będą starali się przeciągnąć swoich drugoetatowych doktorów i profesorów na podstawowy etat, by zapewnić sobie kadrę do prowadzenia własnej działalności. Pani B. Kudrycka wprawdzie wyszła im naprzeciw, bo wprowadziła tzw. zamienniki, czyli mogą oni w ramach minimum kadrowego zatrudnić zamiast jednego doktora habilitowanego czy profesora dwóch doktorów oraz zamiast jednego doktora – dwóch magistrów, ale ci muszą być na I etacie. Tak więc wiosna będzie ciekawym okresem przygotowań do ruchów kadrowych w szkolnictwie wyższym. Zmiany umów nastąpią od nowego roku akademickiego.

Współczuję jedynie kandydatom na studia w niepublicznych szkołach wyższych, które rozpoczną się wraz z nowym rokiem akademickim 2011/2012, gdyż będą w okresie rekrutacyjnym mamieni różnymi przynętami, a kiedy odbiorą indeks i porządnie zań zapłacą, doświadczą próżni i niekorzystnych zmian. Zajęcia będą mieć bowiem z zamiennikami akademickimi i z kadrą, która – tak jak oni – nie miała innego wyboru. Znajdą się w pułapce, którą przygotowali im obecnie rządzący. Będą za to mieli możliwość odegrania się na nich, bo nadejdzie akurat czas wyborów. Wówczas zdecydują, czy poprzeć tych, którzy skazali ich na niższy poziom kształcenia i w gorszych warunkach.

W szkołach ponadgimnazjalnych najważniejszą kompetencją stanie czytanie ze zrozumieniem. Ważne stanie się bowiem dla przyszłych kandydatów do szkół wyższych odczytywanie danych, jakie będą zawierały na temat warunków kształcenia uczelnie i szkoły wyższe, w tym także zawierane w nich z nimi umowy, żeby później nie okazało się, że nagle zostaną one zmienione. W tym ostatnim zakresie liderem jest prywatne szkolnictwo wyższe, którego właściciele już pracują z prawnikami nad tym, jak ukryć w treściach umów pułapki na własnych studentów, by zmusić ich do płacenia za studia więcej, niż im wstępnie obiecywano, bo przecież nie studenci są tu najważniejsi.