19 stycznia 2011

Stachanowcy akademiccy na start!


Na pytanie - Jak pan zapamiętał Kieślowskiego? jakie skierował do wybitnego aktora Andrzeja Seweryna redaktor Jacek Cieślak, pada jakże ważna odpowiedź:
Mówił, że trzeba żyć i tworzyć niezależnie od ludzi władzy. Podkreślał, że to nie oni będą decydować o jego twórczości, zainteresowaniach i sposobie widzenia rzeczywistości.

To dotyczy wszystkich twórców, wykonujących wolne zawody, w tym także naukowców. Niestety, mamy zadziwiającą ostatnimi laty moc uległości wobec władzy i jej kolejnych absurdalnych pomysłów, które stają się rozkazem, poleceniem, a nie ofertą do wyboru. To już jest paranoja, jak usilnie urzędnicy resortów usiłują wmówić nam, że wytworzone przez ich służby zmiany zrewolucjonizują poziom nauki w Polsce. Przepraszam. Nie poziom nauki tylko produkcji naukowej. Już nikt nawet nie krępuje się narzucaniem w dyskursie publicznym języka, który nie tylko ma obowiązywać w wykładni mających zajść procesów, ale jest przekładany na rozwiązania prawne i dyrektywy, które staną się podstawą finansowania badań naukowych. Niech tak ściągają się ze światem ekonomiści, bo poziom ich kreatywności poznajemy dzięki kolejnym kryzysom w różnych regionach świata. Dlaczego jednak mają produkować więcej wiedzy socjolodzy, psycholodzy, historycy, językoznawcy, pedagodzy czy nawet matematycy? Więcej i szybciej, bo to mają być podstawowe mierniki ich efektywności naukowo-badawczej. Wyścig stachanowców już się rozpoczął.

Zachłyśnięcie się żargonem ekonomii i nauk o zarządzaniu, które powinny zajmować się wszystkim, tylko nie procesami twórczymi, bo te nie podlegają parametryzacji, uczyni więcej szkody, niż pożytku. Z kim chcemy konkurować nędznymi dotacjami dla szkolnictwa wyższego z budżetu państwa? Z Koreą, Chinami, Japonią, Singapurem, Hongkongiem, USA? Czym chcemy konkurować? Przymusem produkowania wiedzy. Jakiej? to nie jest istotne, gdyż ważne jest to, by była opublikowana, najlepiej na wyznaczonej przez ekspertów liście czasopism. My wciąż chcemy mieć światowej sławy naukę przy niskich nakładach. Presja na to, by produkować więcej, więcej i jeszcze więcej, wprowadzi naszych naukowców na szczyty. Cóż to za poprawa, że wzrośnie indeks produkcji naukowej, a tym samym i jej cytowań? Czy o to chodzi, by naukowcy umawiali się wzajemnie, że będą się cytować w nieskończoność, każdy każdego w każdym artykule lub jak - wykazano to w przewodach habilitacyjnych z nauk medycznych, jedni będą dopisywac się do artykułów kolegów? Czy tak mamy pokonać Chińczyków, Koreańczyków?

Naukowca trzeba – będę dalej posługiwał się językiem władzy – "produkować" od przedszkola do Opola, i nie przez przypadek używam nazwy akurat tego miasta. Przeczytajcie artykuł Pawła Polowczyka z Opola w najnowszym numerze miesięcznika EduFakty (http://edufakty.pl/download/ef05/ef05.pdf ) na temat tego, dlaczego nasi uczniowie nie mogą rywalizować z rówieśnikami z krajów azjatyckich czy USA? Bo nie potrafimy napisać i wydać podręczników do matematyki, których treść, struktura i wizualizacja byłyby dostosowane do procesów uczenia się, do najnowszej wiedzy o mózgu człowieka, bo nie potrafimy wykorzystywać w nauce multimedia tylko wprowadzamy zakaz przynoszenia do szkół telefonów komórkowych czy ipodów.

Tymczasem to właśnie multimedia w procesie uczenia się pozwalają na łączenie matematyki ze światem rzeczywistym. Najlepiej w kolorze i w wysokiej rozdzielczości. Pełno mamy telefonów komórkowych, aparatów fotograficznych i tanich, łatwo dostępnych kamer. Wyzwólcie uczniowską intuicję. Zadawajcie proste pytania, a bardziej skomplikowane czerpcie z dyskusji. Pozwólcie uczniom określać problemy. Bądźcie mniej pomocni. Nie rozwiązujcie za nich zadań (…). Nauczanie matematyki bez nauczania wytrwałości i pobudzania ciekawości przypomina to, co robią z mózgiem głupie seriale. Uczą oczekiwania na łatwe i szybkie rozstrzygnięcie – stwierdza dr P.Ł. Polowczyk.

W Polsce tworzy się nędzne budżety na edukację, na szkolnictwo wyższe i naukę, ale za to żądania ma się jak z Księżyca. No to, Stachanowcy – na start. Nie ma co czekać, trzeba zabierać się do produkcji artykułów, książek. Tylko koniecznie sprawdźcie najpierw, jakie książki opłaca się produkować i wydawać, bo nie jest tu istotne to, czemu są poświęcone i komu lub czemu mają służyć, tylko za ile punktów! To jest klucz do sukcesu. Nie redagujcie rozpraw zbiorowych, bo za to otrzymacie tylko 3 punkty. Nie piszcie artykułów krótszych, niż na co najmniej1 arkusz wydawniczy, bo nikt wam ich nie uzna i będzie z tego 0 punktów. Tekst trzeba doprodukować, dopiec, dosmażyć, domalować tak, by zmieścić się w przysługującym nam limicie punktów. Musimy podnieść statystykę produkcji – chyba naukawej.


(http://www.rp.pl/artykul/9131,593411-Mam-prawo--przypominac--o-wartosciach.html; http://www.rp.pl/artykul/19,593705-Uczelnie-pokaza--jak-duzo-publikuja-.html)

18 stycznia 2011

Różnica – edukacja – inkluzja

to tytuł VIII Ogólnopolskiego Zjazdu Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, jaki odbędzie się w 2013 roku w Uniwersytecie Gdańskim.

Dzisiaj Zarząd Główny PTP rozpatrzył trzy wnioski środowisk akademickich o organizację kolejnego Zjazdu Pedagogicznego. Wydział Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku proponował organizację najbliższego Zjazdu już w maju lub czerwcu przyszłego roku. To jest jednak za krótki okres przygotowań do debaty, która jest w naszym środowisku najważniejszą okazją do przeprowadzenia w różnych formach prezentacji wyników badań naukowych, które podejmowałyby kluczowe problemy nauk pedagogicznych, jak i dla praktyki oświatowo-wychowawczej, społeczno-kulturowej i edukacyjnej. Wyrażono nadzieję, że pedagodzy z Białegostoku podejmą próbę organizacji Zjazdu w następnej edycji, która planowana jest na 2016 r.

Swoją ofertę organizacji Zjazdu Pedagogicznego zgłosiła Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu, która to uczelnia była już gospodarzem V Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego w 2004 r. Propozycja jednak jest niezwykle interesująca, bowiem naukowcy z tej Uczelni chcą zorganizować wielki Kongres Pedagogiczno-Oświatowy, którego ramy programowe znacznie wykraczają poza cyklicznie organizowane przez PTP zjazdy. Zarząd Główny zaproponował zatem, by włączyć się do współorganizacji tego Kongresu, który mógłby odbyć się w 2014 r. we Wrocławiu pod hasłem: NAUCZYCIEL – EDUKACJA - PRZYSZŁOŚĆ.


Tym samym w wyniku obrad ZG PTP w dniu dzisiejszym została przyjęta oferta Instytutu Pedagogiki z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego, by we wrześniu 2013 r. w tym środowisku odbył się VIII Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny. Organizatorzy dysponują nie tylko jednym z najnowocześniej urządzonych i wyposażonych budynków dydaktycznych, ale także bazą noclegową, która pozwoli zmniejszyć koszty udziału w zjeździe, a tym samym ułatwić młodym pracownikom naukowym na czynne włączenie się w jego przebieg.

Mamy zatem wytyczoną strategię spotkań i debat naukowych oraz oświatowych, które powinny stać się nie tylko okazją do dalszego rozwijania i wzmacniania roli oraz autorytetu Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego w Polsce, ale także mogłyby zachęcić mniej aktywne środowiska akademickie w naszym kraju czy te, w których PTP nie działa, do rewitalizacji czy inicjacji działań organizacyjnych na rzecz zwiększania naszego wpływu na losy pedagogiki jako nauki, ruchu myśli i szeroko rozumianej praktyki pedagogicznej. Mamy czas na zaplanowanie badań naukowych, przygotowanie specjalistycznych ekspertyz czy prowadzenie studiów, które mogłyby w sposób wyrazisty przekonać opinię publiczną, polityków i naukowców nauk współpracujących o wartości naszych dokonań.

W dn. 12 kwietnia br. odbędzie się Walny Zjazd Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego w Warszawie, który przyjmie sprawozdanie Przewodniczącego z mijającej kadencji i dokona wyboru nowych władz PTP.

16 stycznia 2011

Czy czeka nas „przeoranie” idei uniwersytetów?


Zdaniem prof. Tomasza Szkudlarka tak, jeśli nastąpi upublicznienie wiedzy wytwarzanej w tych instytucjach (wywiad „Gazeta Świąteczna” z dn.15.01.2011). Naukowcy, którzy w myśl tej perspektywy stają się robotnikami wiedzy, nie powinni jej prywatyzować, ale udostępniać innym, najlepiej dla nich bezpłatnie, by na jej podstawie ktoś mógł wytwarzać rzeczy pożyteczne dla innych. A dlaczego wiedza w ogóle ma być opatentowana? – pyta T. Szkudlarek, ale nie daje nam odpowiedzi na pytanie, kto ma gratyfikować robotnikom wiedzy ich pracę, skoro ma być ona publicznie i za darmo dostępna wszystkim?

Wytwarzana przecież w uniwersytetach wiedza jest publiczna, dostępna, gdyż każdy nią zainteresowany może sobie ją zakupić w postaci książki czy uzyskać elektronicznie dostęp do raportu z badań. Ta wiedza nie jest sprywatyzowana. Jest dla tych, którzy jej poszukują i potrzebują. Ci, którzy potrafią z niej korzystać, uczestnicząc w konferencjach naukowych, w sesjach czy międzynarodowych projektach badawczych mają do niej także bezpłatny dostęp, gdyż w większości przypadków ich udział w tych formach wymiany wiedzy jest refinansowany przez macierzyste uczelnie czy zakłady pracy. Słusznie T. Szkudlarek stwierdza, że kończy się idea humboldtowskiego uniwersytetu. „Dzisiejsze poczucie pozoru w edukacji akademickiej to także efekt jej umasowienia. W Polsce ten proces zaszedł bardzo daleko w ciągu kilku lat i jesteśmy bardzo źle do tego przygotowani”.

A jednak, są uniwersytety, które odpowiadają na tego typu oczekiwania. Wprawdzie jeszcze nie w Polsce, ale np. jeden z najlepszych uniwersytetów w Republice Czeskiej Uniwersytet Masaryka w Brnie upublicznia dane, jakich w naszym kraju jeszcze długo nie uświadczymy. Tam idea publicznego uniwersytetu wyraża się m.in. w tym, że każdy może wejść na jego stronę internetową, na której ma dostęp do wszystkich rozpraw bakalarskich i magisterskich wraz z ich streszczeniem w języku angielskim, słowami kluczowymi, pełną ich treścią, a także z opinią promotora i recenzenta. Co ciekawe, opinie o tych pracach wraz z oceną nie są formułowane na wystandaryzowanych formularzach w postaci zbliżonej do kwestionariusza ankiety czy skali.

To tylko w Polsce zaznacza się jednym słowem lub co najwyżej zdaniem własny osąd na temat struktury pracy, zgodności jej tytułu z zawartością, założeń metodologicznych i jakości przeprowadzonych badań czy stopnia innowacyjności podjętej problematyki itp. Brnieńscy promotorzy i recenzenci pracy dyplomowych szeroko omawiają ich treść, metodologię, a także formułują na końcu kilka pytań do autora pracy. Całość, jak pisałem, jest dostępna w internecie. Nie ma zatem w tym kraju aż tak wielkiej paniki moralnej z tytułu plagiatów, gdyż promotorzy mogą bardzo szybko dotrzeć w ten sposób do prac o podobnym tytule, treści czy nawet wynikach badań. Każdy z prowadzonych na wydziałach projekt naukowo-badawczy jest dostępny publicznie, zawiera pełną treść wniosku, jego recenzje oraz wyniki badań. A u nas?

Diagnoza poziomu alfabetyzmu funkcjonalnego dorosłych na Słowacji


Minister szkolnictwa u naszych południowych sąsiadów - Eugen Jurzyca wyraził zainteresowanie tym, by Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju – OECD przeprowadziła w miesiącu styczeń-luty br. badanie poziomu alfabetyzmu funkcjonalnego obywateli w wieku od 16 do 65 roku życia. Do wszystkich mieszkańców tego kraju zostaną w tych dniach wysłane listy z zapytaniem o to, czy wyrażają gotowość wzięcia udziału w tej diagnozie. W badaniach sondażowych weźmie udział 1700 obywateli Słowacji, którzy zostaną poddani testom na umiejętność czytania ze zrozumieniem, rozwiązywania podstawowych problemów codziennego życia oraz posługiwania się komputerem.

Wyniki tych badań zostaną opublikowane dopiero w 2013 r. i mają pomóc rządowi w rozpoznaniu tego, jaki poziom wykształcenia reprezentują Słowacy oraz czy na tej podstawie będzie można wyrokować o ich szansach zatrudnienia na międzynarodowym rynku pracy. OECD zamierza w tym roku objąć niniejszymi badaniami dorosłych obywateli z 26 państw. Koszt takiej diagnozy, finansowanej ze środków Unii Europejskiej, wynosi w przypadku Słowacji 1,4 mln EUR. W Polsce koszty te byłyby wielokrotnie większe. Ciekawe, czy opublikowanie danych dopiero w 2011 r. będzie miało istotny sens, skoro w międzyczasie diagnozowani dorośli być może podwyższą swoje kompetencje, a na rynek wejdą absolwenci kolejnych roczników młodych, a wykształconych dorosłych.

Warto w tym miejscu dodać, że na początku lat dziewięćdziesiątych OECD zrealizowała projekt IALS – International Adult Literacy Survey, który objął również Polskę. Wyniki badania pokazały ogromne niedostatki wyposażenia w praktyczne umiejętności dorosłych Polaków.

(http://www.sme.sk/c/5716433/po-detoch-otestuje-oecd-aj-dospelych.html)

11 stycznia 2011

Pedagogika a reforma dziedzin nauki

Trwają prace nad projektem rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w sprawie określenia dziedzin nauki i dziedzin sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych. Już trzy lata temu dyskutowaliśmy o tym, że istniejący w naszym kraju podział na dziedziny nauki i przypisane mu dyscypliny nie jest zsynchronizowany z tym, jaki ma miejsce w Europie. Do tej pory w Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów wnioski w sprawie awansów naukowych z pedagogiki były rozpatrywane w „Sekcji nauk humanistycznych i społecznych”.

Ministerstwo zamierza jednak dokonać podziału dziedzin nauk, by osobno występowały nauki humanistyczne i nauki społeczne. Zapewne trudno będzie uzyskać akceptację całego środowiska w tej sprawie, ale w przypadku secesji dziedzin nauk pedagogika powinna znaleźć się wśród nauk społecznych, co przecież w żadnej mierze nie wyklucza korzystania przez jej przedstawicieli z metod badań nauk humanistycznych.

Naukowcy wskazują, że nie ma potrzeby utrzymywania tak wąskich enklaw naukowych. Celem reformy nauki w tym zakresie powinno być łączenie, integrowanie, a nie szatkowanie dyscyplin naukowych. Postulowano także, by tytuł naukowy profesora uzyskiwać w dyscyplinie naukowej, a nie w dziedzinie. Już teraz możemy przewidzieć, że gdyby nie wprowadzono tego typu rozstrzygnięcia, to powstałby chaos, gdyż niektóre rady wydziałów czy inne jednostki akademickie utraciłyby uprawnienia do prowadzenia przewodów naukowych z pedagogiki. Nie mają bowiem odpowiedniej liczby profesorów tytularnych z dziedziny nauk społecznych. Dzisiaj konieczne jest posiadanie odpowiedniej liczby profesorów tytularnych w dziedzinie nauk humanistycznych, a nie w dyscyplinie naukowej. Jeśli pedagogika znajdzie się w dziedzinie nauk społecznych, to konieczne jest powiązanie tej zmiany z tym, by wymagano w minimum kadrowym profesorów z dyscypliny naukowej – pedagogika, a nie z powyższej dziedziny.

Trzy lata tematu dyskutowaliśmy o tym, czym różni się dziedzina nauki od dyscypliny nauki. Przez dziedzinę nauki proponowano rozumieć - system wiedzy i metod tworzenia i sprawdzania przez nią wiedzy naukowej. Dziedziny nauki, a więc także ich dyscypliny i specjalności, charakteryzują również ich języki nauki. Języki dziedzin zawierają wyrazy i wyrażenia językowe, a w dziedzinach sformalizowanych także wyrażenia formalne, wyznaczające również zasięg danych dziedzin. Dyscyplinę nauki definiuje problematyka jej wszystkich obiektów, poznawanych i wyjaśnianych z pomocą wiedzy i metod tej dziedziny, do jakiej dana dyscyplina należy. Zakres problematyki dyscypliny wyznacza również jej język i obszar badań danej dyscypliny. Specjalność naukowa odnosi się do wyszczególnionych obiektów i zakresów badań, mogących należeć do różnych dyscyplin danej dziedziny, a nawet do różnych dziedzin nauki, poznawanych i wyjaśnianych z pomocą wiedzy i metod dyscypliny nauki, do jakiej dana specjalność może być zaliczona. Przyjęcie przez resort nowego rozporządzenia sprawi, że straci moc uchwała Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów z dnia z dnia 24 października 2005 r. w sprawie określenia dziedzin nauki i dziedzin sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych (M, P, Nr 79, poz., 1120 z późn., zm. , w której pedagogika występowała wśród nauk humanistycznych, natomiast nie wyróżnia ona nauk społecznych. Dotychczas obowiązujący przydział dyscyplin do dziedziny nauki humanistyczne wygląda następująco:

N a u k i h u m a n i s t y c z n e:
1) archeologia
2) bibliologia i informatologia
3) etnologia
4) filozofia
5) historia
6) historia sztuki
7) językoznawstwo
8) kulturoznawstwo
9) literaturoznawstwo
10) nauki o polityce
11) nauki o poznaniu i komunikacji społecznej
12) nauki o sztuce
13) nauki o zarządzaniu
14) pedagogika
15) psychologia
16) religioznawstwo
17) socjologia

Krążący w ramach konsultacji projekt rozporządzenia, który określa nowy podział dziedzin i dyscyplin został opracowany z uwzględnieniem ośmiu obszarów kształcenia określonych w przepisach o szkolnictwie wyższym, ale nie ma w nim nigdzie pedagogiki (prawdopodobnie przez czyjeś niedopatrzenie, skoro nie ma w nim ani biologii, ani geodezji). Proponuje się w nim, by dziedzina nauki humanistyczne obejmowała kształcenie w obszarze nauk humanistycznych, a w ślad za tym takie dyscypliny, jak.:

Archeologia,
Etnologia,
Filologia,
Filologia angielska,
Filologia polska,
Filozofia,
Historia,
Historia sztuki,
Informacja naukowa i bibliotekoznawstwo,
Kognitywistyka,
Kulturoznawstwo,
Ochrona dóbr kultury,
Religioznawstwo,
Teologia,
Muzykologia,
Wiedza o teatrze.

Natomiast dziedzina nauki społeczne obejmowałaby kształcenie w obszarze nauk społecznych, a wśród nich wyróżnia się takie dyscypliny, jak:
administracja,
bezpieczeństwo narodowe, bezpieczeństwo wewnętrzne,
dziennikarstwo i komunikacja społeczna,
ekonomia, finanse i rachunkowość,
informatyka i ekonometria,
europeistyka,
geografia,
gospodarka przestrzenna,
nauki o rodzinie,
politologia,
polityka społeczna,
praca socjalna,
prawo,
prawo kanoniczne,
psychologia,
socjologia,
stosunki międzynarodowe,
towaroznawstwo,
zarządzanie,
zdrowie publiczne.

Projekt rozporządzenia w sprawie określenia dziedzin nauki i dziedzin sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych zostanie przedstawiony do zaopiniowania Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego, Polskiej Akademii Nauk, Polskiej Akademii Umiejętności, Państwowej Komisji Akredytacyjnej, związkom zawodowym oraz umieszczony na stronie internetowej MNiSW. Projekt ten zostanie także przekazany do zaopiniowania wszystkim partnerom społecznym, tj, odpowiednim organizacjom pracodawców i związków zawodowych oraz zostanie udostępniony wszystkim zainteresowanym na stronach internetowych urzędu obsługującego ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego oraz opublikowany w Biuletynie Informacji Publicznej.

10 stycznia 2011

Nauczyciele wolności


Piętnaście lat temu, w styczniu, zmarła moja żona — nauczycielka nauczania początkowego — Wiesława Śliwerska. Jej dramatyczne zmagania z nieuleczalną chorobą nie przeszkodziły Jej prowadzić ze swoją klasą w czasie remisji choroby zajęć dydaktycznych, spotykać się z rodzicami oraz przygotowywać dla nauczycieli kolejny projekt zajęć i metod aktywizujących w edukacji początkowej. Niestety, nie mogła go dokończyć, ale też i nie doczekała się edycji jego części, którą opublikowałem w mojej książce „Edukacja autorska” (Kraków 2006, II wyd. 2008).

Patrząc wstecz na dorobek polskich nauczycieli na tym poziomie kształcenia, mogę stwierdzić, że znakomicie wykorzystali daną im szansę, potwierdzili słuszność oraz wartość rozwiązań dydaktycznych, które na początku lat 90. minionego stulecia były w naszym kraju pionierskie, a przy tym jakże głęboko zrośnięte z tradycjami rodzimego personalizmu humanistycznego. Okres pełnej wolności nauczycieli do kreowania własnych rozwiązań w szkołach publicznych został dobrze wykorzystany przez środowisko nauczycielskie, gdyż powstało wówczas kilka tysięcy klas i programów autorskich. Przecież już wcześniej funkcjonowało oraz powstawało, także na fali przemian ustrojowych, wiele stowarzyszeń oświatowych, nauczycielskich, które orientowały swoją działalność na nowatorstwo pedagogiczne, a więc i inną edukację, jak chociażby Polskie Stowarzyszenie Nauczycieli Twórczych czy stowarzyszenia lub fundacje alternatywnych pedagogii (Montessori, Freineta, Steinera, Korczaka, Parkhurst, Łukaszewicza).

Nie tylko zatem Wiesia udowodniła, że kto chciał, mógł wprowadzać do edukacji autorski program kształcenia, inicjować eksperyment pedagogiczny, weryfikować swoją twórczość, a tym samym powiększać pole profesjonalnej i osobistej wolności. Tworzona przed kilkunastu laty nowoczesna pedagogika szkolna wraz z wrażliwymi na te innowacje i wspomagającymi je wydawnictwami aktywizujących pomocy dydaktycznych czy producentami gier dydaktycznych zmieniały oświatową rzeczywistość. Kiedy sięgam dzisiaj po katalog materiałów edukacyjnych EPIDEIXIS, to widzę, jak wielu wybitnych nauczycieli włączyło się w projektowanie twórczych zabaw dla dzieci, materiałów do rozwoju logicznego myślenia, gier planszowych, które pozwalają lepiej poznać i rozumieć siebie oraz swoich bliskich. Uniwersalny system wspomagania samodzielnego uczenia się dzieci i młodzieży (PUS: Pomyśl — Uzupełnij — Sprawdź), łączący zabawę z zaprogramowanymi formami samokontroli i samooceny, stanowi jeden z najskuteczniejszych środków dydaktycznych, poszerzających i utrwalających wiedzę w sposób, który pozwala na eliminowanie w praktyce szkolnej zewnętrznego sprawdzania czy egzaminowania uczących się, a przecież osiąganie założonych celów.
Sytuacja w tym względzie nie uległa zmianie. To jeszcze jeden dowód na to, że nadal nie trzeba pracować tak, jak oczekuje tego MEN. Nie musimy wdrażać rozwiązań, które są generowane przez urzędników pod hasłem standardów jakości kształcenia, czyniąc edukację przeciętną, dostosowywaną do wzorów, planów, za którymi kryje się m.in. chęć ułatwienia sobie sprawowania państwowego nadzoru nad procesem kształcenia czy rozliczania nauczycieli z pracy tak, jakby z założenia byli leniwi, wypaleni czy niezdolni do jakiegokolwiek zaangażowania. Jedyne, co obowiązuje nauczycieli — nowatorów pedagogicznych — to przestrzeganie oświatowego prawa, w tym podstawy programowej. Nic więcej. Reszta zależy od nich, od ich własnej wyobraźni, kreatywności, poczucia sensu własnej służby pedagogicznej, powołania, bo „wykonywanie pracy” nie jest w tym przypadku dobrym określeniem.

To, co jest najważniejsze w relacjach między nauczycielami a ich uczniami i rodzicami, to ich osobiste, poparte przemyślanym przygotowaniem podejście metodyczne do zajęć edukacyjnych, ich własna kultura osobista, określana mianem taktu, i dusza, która sprzyja budowaniu silnych więzi wspólnotowych i niekłamanej jedności z innymi, jak pięknie pisał o niej Jan Władysław Dawid. Wydaje się, jak gdyby jaźń ich nie zamykała się w granicach ich ciała, ale rozciągała się na innych, ich przenikała lub ich jaźnie w siebie przyjmowała. I to wyraża się w ich uczuciach, w sposobie zachowania się. W naszym własnym istnieniu nie znosimy niezgodności i sprzeczności, ale staramy się je wyrównać, dolega nam, że czegoś nie wiemy, nie znamy, nie rozumiemy i pracujemy nad sobą, dopóki nie usuniemy tych braków. Słabość, upadek moralny razi nasze poczucie obowiązku, budzi niezadowolenie z siebie, wyrzut, chęć poprawy, próby przezwyciężania złych skłonności, utrwalania dobrych . (s. 39)

Nauczyciele mają realną możliwość kreowania edukacji szkolnej w sposób całkowicie wolny od istniejących schematów czy standardów, reorientując ją na najważniejszych aktorów procesu uczenia się i rozwoju, jakimi są uczniowie oraz ich rodzice. Rozporządzenie MEN o innowacjach i eksperymentach stwarza szansę wolności, by nauczyciel szkoły publicznej nie musiał zagłuszać swojego sumienia czy maskować poczucie winy z racji narzucanego mu z zewnątrz obowiązku realizowania w niej czegoś, co jest wbrew jego osobistym kompetencjom czy uznawanym wartościom, co nie wynika z własnego wykształcenia i samokształcenia profesjonalnych kompetencji. Jak ktoś nie chce posługiwać się istniejącymi na rynku podręcznikami szkolnymi, może je opracować samodzielnie, a nawet może kształcić dzieci bez podręczników. Źródeł wiedzy i możliwości dostępu do niej jest dzisiaj więcej niż przed dwudziestu laty. Nic nie usprawiedliwia narzekania na to, że ktoś nam czegoś nie zapewnił, nie dostarczył czy nie napisał. Pomocy dydaktycznych jest już tysiące, a gier dydaktycznych i programów multimedialnych tyle, że niektórym brakuje nie tyle środków do ich zakupienia, ile czasu, by móc je wykorzystać w procesie kształcenia i samodzielnego zdobywania wiedzy przez uczniów.

Żaden twórca alternatywnej szkoły, programu lub klasy autorskiej nie jest w stanie przewidzieć, a już tym bardziej nie ma jakiegokolwiek wpływu na to, co inni uczynią z jego „dziełem”. To, co jednych może inspirować do działań twórczych lub naśladowczych, innym może posłużyć za narzędzie do wykluczania osób temu przeciwnych lub „niewłaściwie kopiujących” mistrza. Tu zatem zaczyna się niewidoczny dla nauczyciela nowatora obszar recepcji jego pracy. Z chwilą jej upowszechnienia w postaci publikacji czy wywiadu w mediach może się ona stać kryterium rozstrzygającym o tym, czy ktoś jest dobrym czy złym nauczycielem. Wszystko jednak zależy od tego, jak określone władze oświatowe, ale i akademickie, określą swój stosunek do danej innowacji (nowatorstwa, eksperymentu).
Kiedy sięgnę pamięcią do osobistych (w tym, związanych ze mną najbliższych mi osób) doświadczeń z pracy w jednej ze szkół podstawowych, to wydaje się aż niewiarygodne, że istniejące w tej placówce środowisko nauczycielskiego oporu „zwyciężyło” fizycznie, spychając na margines lub w niebyt u nielicznych spośród pedagogów postawy twórczości, zaangażowania, samokształcenia, zawodowy perfekcjonizm, uczciwość, wrażliwość na los i dobro dziecka, otwartość i szczerość wzajemnej współpracy z rodzicami uczniów, optymizm i nadzieję. Naturalnie, udało się też wiele osiągnąć, zmagając się w codziennych kontaktach z zawiścią, niechęcią, arogancją, obojętnością czy głupotą władz oświatowych i kierownictwa szkoły. Na niektóre z negatywnych wydarzeń część spośród nauczycieli reagowała niemalże natychmiast, ale tylko wówczas, kiedy nie obawiała się o własny los, o doświadczenie możliwej straty czy narażenie się swoim przełożonym. Mentalność strusia w sytuacji potrzeby opowiedzenia się za czy przeciw złu wyraźnie sprzyjała pierwszej z tych postaw. Nadal aktualna jest życiowa maksyma w tym środowisku: Video meliora proboque, deteriora sequor!

Powróćmy zatem do pytań pierwszych, fundamentalnych dla naszego istnienia w szkole, bez względu na to, kto jest jej właścicielem czy twórcą. Jak pracować z dziećmi, by nie być zmuszanym do ciągłych, niesprawiedliwych konfrontacji z innymi nauczycielami na zasadzie przeciwieństw i wykluczeń: który jest lepszy — X czy Y? A może by tak zastąpić to antagonistyczne porównywanie nauczycieli prawem do twórczego różnienia się, jak mawiał Aleksander Kamiński, i to różnienia się w sposób piękny? Każdy z nauczycieli wnosi do pracy z dziećmi coś niepowtarzalnego, wyjątkowego, coś charakterystycznego dla własnego sposobu bycia z sobą, z innymi i ze światem, a to oznacza, że zarówno tych indywidualnych cech bytu, jak i uwikłań w relacje społeczne, nikt nie będzie w stanie skopiować, powtórzyć. I o to właśnie chodzi. Dzieci powinny być sobą, mieć w pamięci tych, którzy w jakiś szczególny sposób zapisali się we wspólnym doświadczeniu zmagań z rzeczywistością edukacyjną. W edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej potrzebna jest jeszcze miłość dusz ludzkich, która — jak pisał J.W. Dawid — przejawia się w tym, że:

(…) człowiek wychodzi poza siebie, troszczy się, bezinteresownie czyni coś dla drugiego. (…) Dla nauczyciela z takim powołaniem każdy nowy uczeń to jakby rozszerzenie i przyrost własnej jego jaźni, to nowe zadanie do spełnienia w zakresie jego własnego osobistego życia. „Oto uczeń mój nie wie, nie rozumie, nie przeczuwa nawet tylu rzeczy ważnych, mądrych i potrzebnych; nie — to ja nie wiem jeszcze, nie rozumiem, to ja sam jestem tą częścią moją, która jest nim. Uczeń mój postępuje źle, jest złośliwy, kłamie, krzywdzi; nie — to we mnie jeszcze tyle jest złego, w tej części mojej, która jest nim . (s. 40)

Nie bez powodu współczesna pedagogika zakłada kierowanie się w procesie kształcenia i wychowania miłością i wolnością. Lęk przed wolnością nauczycieli rodzi ciągłą pokusę jej tłumienia. Wolność wewnętrzna nauczycieli jest w porządku ich bytu dana im wraz z ich naturą, zaś w porządku doskonałości, to znaczy stopniu uczestnictwa w wolności, jest ona im zadana. Nauczyciele powinni zatem wyzwalać się w realizacji zadań edukacyjnych, zdobywać i utrwalać swoją wolność wewnętrzną, czyli wolność w wyborze i realizacji zamierzonych celów, która sama w sobie powinna być zdolnością do przeciwstawiania się uciskom zewnętrznym. Nikt z zewnątrz nie obdarzy ich tak niezbędną do pracy twórczej wolnością, jeśli sami nie podejmą wysiłku w tym kierunku. Aby się jednak wyzwolić z niewoli uwiedzenia, trzeba krytycznie podejść do konieczności istnienia władzy w realizacji wspólnego dobra, jakim jest jak najlepsze wykształcenie dzieci i młodzieży. Warto zrywać z „nadawaną” przez władze tożsamością roli zawodowej na rzecz tożsamości „zadanej”, skłaniającej do twórczych poszukiwań, do samookreślenia i samostanowienia.

Dylemat wolności nauczyciela wynika z jego zakorzenienia w świecie wartości i profesjonalnej wręcz konieczności apelowania do swoich wychowanków o ich rozpoznawanie i urzeczywistnianie w życiu. Kiedy nauczyciele rezygnują z własnej wolności, częściowo przesądzają o podobnym stanie rzeczy w stosunku do swoich wychowanków, czyniąc niejako nieprzejrzystą podstawę ich samobytnej podstawy życia. Dlatego warto zająć się zagrożeniami tej wolności, by pod pragmatycznie sterowaną przez tyranów władzą nie „marniały jednostki, a z nimi zbiorowe stosunki”. Wolny nauczyciel nie musi uwodzić władzy, nie musi zajmować się już tak bardzo sobą i swoim poczuciem uprzedmiotowienia, bezsilności, braku sprawstwa. One są już poza nim. Może się ofiarować innym, stając ponad własnym „ja”, wyzwalając się z lęków, uzależnienia od innych, z bólu poniżenia, na rzecz zadbania o owoce swojej pracy.

Zaletą wolności przed twórczością jest to, że ta pierwsza nie dzieli środowiska na lepszych lub gorszych, ale staje się punktem wyjścia do królestwa twórczości w obszarze edukacji. Czyż nie chodzi nam o to właśnie, by — oprócz tworzenia kultury w pełnym tego słowa znaczeniu — objąć swym zasięgiem również nowoczesne, twórcze formy pracy ludzkiej, innowacyjne sposoby pełnienia ról społecznych, wreszcie, tę szczególną kategorię działań, która polega na tworzeniu siebie, a którą psychologowie humanistyczni i moraliści nazywają samorozwojem, samorealizacją lub — chyba najlepiej — autokreacją? Wiesia nie lękała się takiej wolności, płacąc za nią bardzo często wysoką cenę, bo wiedziała, że w ostatecznym rachunku tak rozumiana autonomia pedagogiczna opłaca się nie tylko nauczycielowi, ale i jego uczniom oraz ich rodzicom — mimo wszystko!

(źródło: Jan Władysław Dawid, O duszy nauczycielstwa, RW KUL, Lublin 2002)

09 stycznia 2011

Nie wszystko może być określane jako Uniwersytet Dziecięcy?


Niepubliczne szkoły wyższe, w tym także te, które usiłują reperować swoją nadszarpniętą reputację w wyniku nie tylko bezprawnych działań na edukacyjnym rynku, wkraczają w kolejny obszar przejmowania działalności polskich uniwersytetów, by na ich wizerunku kreować własny. Rzecz w uruchamianiu przez te szkoły uniwersytetów dziecięcych czy uniwersytetu dla dzieci. Mimo, że same nie są uniwersytetami używają nazwy, która jest zastrzeżona dla uczelni najwyższego poziomu naukowego. Jak zapisano w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym -

§3.1. Wyraz „uniwersytet” może być używany w nazwie uczelni, której podstawowe jednostki organizacyjne posiadają uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora co najmniej w dwunastu dyscyplinach, w tym przynajmniej po dwa uprawnienia w dziedzinach nauk humanistycznych, społecznych lub teologicznych, matematycznych, fizycznych lub technicznych, przyrodniczych oraz prawnych lub ekonomicznych.

Władze tych szkół nie wiedzą, że posługują się nazwą, która im nie przysługuje?
Rozumiem, że szkoła, która ma dziurę budżetową postanowiła ją załatać kosztem nadopiekuńczych rodziców wierzących, że posyłają swoje małe pociechy na uniwersytet, a więc muszą za to odpowiednio zapłacić. W rzeczywistości z uniwersytetem ma to niewiele wspólnego, więc może właściciele tych szkół dostosują nazwy swoich ofert do zgodnych z przysługującym im statusem? Jeszcze trochę, a dodatkowe zajęcia wolnoczasowe dla dzieci lub dorosłych będzie uruchamiał każdy podmiot gospodarczy pod nazwą uniwersytet dla (przyszłych) - piekarzy, malarzy czy drukarzy (z całym szacunkiem dla wykonujących ten zawód). Zarabiać w końcu można na wszystkim, byle tylko adekwatnie do reprezentowanego poziomu.

Warto jednak sięgnąć do źródeł i być rzetelnym.

Pierwszy Uniwersytet dziecięcy powstał na Uniwersytecie w Tybindze w Niemczech w roku 2002, a w 2003 powstał kolejny - w Wiedniu. Z inicjatywy Uniwersytetu Wiedeńskiego uruchomiony został portal internetowy, który jest prowadzony w 6 językach europejskich (w tym również po polsku) po to, by mogli z niego korzystać "mali studenci", ich rodzice, a także członkowie organizacji EUCUNET, zrzeszającej wszystkie Uniwersytety Dziecięce na świecie - www.eucu.net.

Idea chwyciła, gdyż Uniwersytety Dziecięce powstawały "lawinowo" u naszych południowych sąsiadów, gdzie znajdują się już w każdym słowackim uniwersytecie. Jego "matką" stał się Uniwersytet im. J.A. Komeńskiego w Bratysławie, który oferuje szereg zajęć dla dzieci słowackich i austriackich w obu językach. Do tej inicjatywy włączyły się polskie uczelnie publiczne - Uniwersytety, Akademie, Politechniki a nawet SGH. Działają one już między innymi w Łodzi, Krakowie, Warszawie, Kielcach, Lublinie, Trójmieście, a także w Bełchatowie. Wykłady prowadzą nauczyciele akademiccy z renomowanych uczelni krajowych i zagranicznych.

U podstaw powstania pomysłu Uniwersytetów Dziecięcych leży inspiracja naturalną ciekawością dziecka oraz przekonanie, że dzisiejszy rodzic ma świadomość tego, jak ważna jest dobra edukacja. (...)

Misją UD UNIKIDS jest:
a)rozbudzenie w dzieciach naturalnej ciekawości nauką

b)uświadomienie im, poprzez prezentację różnych dyscyplin naukowych, ich talentów i predyspozycji co może ułatwić im dokonanie wyboru przyszłego kierunku studiów

c)przybliżenie dzieciom środowiska akademickiego oraz zachęcanie ich do własnych poszukiwań i badań

d)propagowanie idei kształcenia się przez całe życie Lifelong Learning

e)propagowanie idei Uniwersytetów Dziecięcych zgodnie ze statutem i misją organizacji EUCUNET

Projekt Uniwersytetów Dziecięcych (Die Kinder-Uni) otrzymał od Komisji Europejskiej nagrodę Descartes Prize for science Communication za wybitne zasługi uniwersytetów krzewieniu wiedzy
.


http://www.unikids.pl