29 stycznia 2016

Po raz pierwszy minister edukacji odpowiedziała na stanowisko jednego z zespołów KNP PAN

Profesor dr hab. Tadeusz Pilch otrzymał odpowiedź na przesłane przez kierowany przez niego Zespół Pedagogiki Społecznej przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN stanowisko w sprawie wdrażanych przez obecny rząd zmian oświatowych. Tego jeszcze nie było.

W ciągu ostatnich ośmiu lat Komitet Nauk Pedagogicznych kierował do MEN ekspertyzy, opinie, uwagi dotyczące projektowanych reform czy nowelizacji ustaw oświatowych. Nigdy nie otrzymaliśmy żadnej na nie odpowiedzi, ani nawet zwykłego maila, że w ogóle nasza ekspertyza dotarła do tego urzędu. Nie było ani słowa "dziękuję", ani "pocałujcie nas .....". W tym przypadku milczenie nie oznaczało złota, tylko tombak, czyli arogancję władzy.

O stanowisku Zespołu Pedagogiki Społecznej
pisałem w blogu cytując jego treść oraz podając nazwiska sygnatariuszy. Niektórzy oburzyli się, gdyż niczego nie podpisywali i wcale nie popierali przesłanej do MEN opinii. Nie moja jest to sprawa. Muszą wyjaśnić to we własnym gronie. Być może prowadzący Zespół profesorowie powinni poprawić komunikację z naukowcami własnego środowiska. Chodziło przecież o pedagogów społecznych, którzy zwrócili uwagę resortu edukacji na potencjalne straty, jakich doświadczą dzieci w środowiskach szczególnie zaniedbanych, defaworyzowanych w wyniku zmiany wieku obowiązku szkolnego.

Minister edukacji Anna Zalewska - z uwagą zapoznała się z opinią Zespołu, odpowiadając na list. Zgadza się z twierdzeniem pedagogów społecznych, (...) że współczesna pedagogika, a zatem szkoła, podkreśla indywidualny rozwój, uzdolnienia, możliwości i potrzeby każdego dziecka, a uspołecznienie szkoły i elastyczność rozwiązań systemowych jest zasadniczym wyzwaniem polskiej oświaty.

Dalej pisze co następuje:

"Ale należy też zaznaczyć, że stale zmieniające się potrzeby uczniów, rodziców oraz konieczność sprostania otaczającej rzeczywistości społecznej sprawia, że żadnych rozwiązań systemowych nie można uznać za ostateczne.

W Państwa opinii większość rodziców - ponad 78% - popiera spełnianie obowiązku szkolnego przez dzieci sześcioletnie. Zatem ta większość dokona od września 2016 roku wyboru, ale zmienioną ustawą o systemie oświaty zabezpieczone zostaną potrzeby rodziców, którzy uznają, że edukację powinny rozpoczynać dzieci siedmioletnie.

Przypominam, że jednym z najistotniejszych dokumentów regulujących kwestie organizacji kształcenia i wychowania dzieci w formach zapewniających im realizację obowiązku szkolnego i obowiązku nauki jest ustawa z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty (Dz.U. z 2004 r. Nr 256, poz. 2572, z późn. zmianami).

Zgodnie z przepisami wspomnianej ustawy, system oświaty zapewnia w szczególności:

- realizację prawa każdego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej do kształcenia się,

- dostosowanie treści, metod i organizacji nauczania do możliwości psychofizycznych uczniów, a także możliwości korzystania z opieki psychologicznej i specjalnych form opieki dydaktycznej,

- wspomaganie przez szkołę wychowawczej roli rodziny.

Za szczególnie ważną należy uznać rolę i wolę rodziców w procesie kształcenia dzieci. W przypadku obniżenia wieku obowiązku szkolnego od szóstego roku życia ta wola i rola rodziców nie była respektowana w należyty sposób.

w związku z powyższym zakres zmian w ustawie o systemie oświaty uwzględnia zdanie rodziców, którzy protestowali przeciwko obniżeniu wieku szkolnego podpisując się pod obywatelskimi projektami ustaw przywracających obowiązek szkolny od 7 roku życia. Protesty te rodzice wyrażali w roku 2012 i 2015. Swoje stanowisko rodzice wyrazili także we wniosku o referendum edukacyjne w 2013 r.
(...)

Pragnę zauważyć, że protestując przeciwko obniżeniu wieku obowiązku szkolnego rodzice i specjaliści zwracali uwagę przede wszystkim na:

- emocjonalne problemy dziecka,

- nieprzygotowanie infrastruktury części szkół na przyjęcie 6-latków,

- oparcie dużej części pracy dydaktycznej z 6-latkami na pakietach edukacyjnych i podręcznikach, wymuszającej długotrwałe siedzenie przy stolikach,

- niedostosowanie opieki świetlicowej do potrzeb emocjonalnych młodszych dzieci."


28 stycznia 2016

Akademickie Centrum Kreatywności


Właśnie zakończył się interesujący, bo eksperymentalny projekt pedagogiczny, którym kierowała prof. dr hab. Ewa Filipiak (fot.) z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. W pięciu bydgoskich szkołach podstawowych specjalnie przygotowany do tego zespół naukowców i nauczycieli realizował model kształcenia według koncepcji Lwa S. Wygotskiego.

Tak właśnie należy wprowadzać zmiany edukacyjne w naszym szkolnictwie, jak zaproponowali to bydgoscy uczeni i nauczyciele wczesnej edukacji. Jeśli bowiem chcemy reformować szkołę, to musimy czynić to z udziałem przygotowanych do tego nauczycieli - refleksyjnych, innowacyjnych, z pasją i gotowych na poświęcenie własnego czasu. W ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego powstało przy Uniwersytecie wzorcowe centrum kształcenia nauczycieli - promotorów zmiany edukacyjnej.

Wprawdzie po zmianie rządu i po zakończeniu finansowania tego projektu ze środków unijnych obawiam się, że nie będzie już tak łatwo, ale warto zapoznać się z założeniami, przebiegiem i wynikami tego eksperymentu, bo warto podtrzymać jego niezaprzeczalne walory. Tak piszą o własnych dokonaniach i związanych z tym osiągnięciach dzieci i nauczycieli twórcy projektu:

Głównym zamierzeniem projektu było opracowanie (testowanie i popularyzacja) innowacyjnego modelu pracy nauczyciela/studenta z uczniem w oparciu o koncepcję Lwa S. Wygotskiego. Obszarem badań uczyniono okres wczesnej edukacji i specyfikę przygotowania nauczyciela do pracy z dzieckiem w tym etapie, stanowiącym fundament dalszej edukacji. To właśnie pierwsze lata pobytu dziecka w szkole utrwalają nawyki myślenia i rozumienia, przesądzają o dalszej karierze ucznia.

Nauczyciele I poziomu edukacji muszą być wsparciem dla dziecka w nauce kreatywności i twórczego rozwiązywania problemów. Konieczna jest zmiana sposobu ich kształcenia, ich filozofii myślenia. Studenci - beneficjenci projektu uczestniczyli w cyklu warsztatów, podczas których rozwijali kompetencje „nauczyciela - kreatora nauczania rozwijającego”. Byli przygotowywani do rozwijania i wdrażania u dzieci myślenia twórczego, krytycznego, problemowego i projektowego. Rozwiną także umiejętność uczenia we współpracy oraz reagowania na potrzeby ucznia.

Autorem koncepcji i kierownikiem projektu ACK była prof. dr hab. Ewa Filipiak (Dyrektor Instytutu Pedagogiki, kierownik Katedry Dydaktyki i Studiów nad Kulturą Edukacji Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy). Koordynatorem: dr Ewa Lemańska-Lewandowska. Zespół badawczy tworzyli: dr Małgorzta Wiśniewska, mgr Joanna Szymczak, mgr Adam Mroczkowski, mgr Goretta Siadak. Ekspertami w projekcie byli: prof. Pentti Ensio Hakkarainen, dr Milda Bredikyte (reprezentanci ISCAR), prof Anna I.Brzezińska.

Triadową grupę projektową stanowiły 3 zróżnicowane zespoły: (1) zespół naukowo- badawczy Katedry Dydaktyki i Studiów nad Kulturą Edukacji Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, (2) zespół nauczycielek-interwencjonistek, (3) zespół studentów kierunku Pedagogika Wczesnoszkolna Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

Zespoły te tworzyły bazę dla konstruowania przestrzeni społecznej sieci uczenia się, dzięki której uczestnicy mieli możliwość doświadczania autentycznego współtworzenia wiedzy w edukacyjnym działaniu, pogłębionego transferu pomiędzy Nowicjuszem (studentem) a Ekspertem (nauczycielem). Zaangażowane uczestnictwo studentów w projekcie przyczyniło się do zainicjowania zmiany ich filozofii edukacyjnej, rozumienia zmiany edukacyjnej, wejścia w rolę promotora zmian.


Zachęcam do zapoznania się z dwiema publikacjami, które zostały nieodpłatnie udostępnione na stronie projektu. Niezależnie od tego, czy w którejś ze szkół podstawowych ktoś będzie chciał niejako powtórzyć ten projekt, mogą z jego przesłanek skorzystać wszyscy, którzy studiują pedagogikę wczesnoszkolną (kształcenie zintegrowane) oraz kształcący ich akademicy.

27 stycznia 2016

Kraj rad w MEN?


Jeśli rządzący nie chcą rozwiązać jakiegoś problemu, są ignorantami w określonej dziedzinie lub zamierzają zastosować jedną z technik manipulacji społecznej to powołują różnego rodzaju rady lub zespoły eksperckie. Ważne jest to, by żadna z nich nie miała możliwości wyegzekwowania własnych stanowisk czy postulatów. Powinna natomiast gromadzić wybitnych uczonych i nauczycieli. Jeśli już powołana rada ma coś wykonać, to pod warunkiem, że będzie to bezpośrednio przydatne władzy, a być może pośrednio także naszemu szkolnictwu.

Prowadzone przeze mnie badania dobitnie potwierdzają, że polityka oświatowa w III RP jest poza jakąkolwiek kontrolą społeczną i - co gorsza - także poza oceną merytoryczną. Proszę wpisać w wyszukiwarkę MEN pojęcie: "Rada Edukacji Narodowej", która została powołana przez b. ministrę Katarzynę Hall w styczniu 2008 r., by przekonać się, że nigdy nie zajęła żadnego stanowiska.

Rada Edukacji Narodowej nie odbyła posiedzenia w jakże kluczowych dla szkolnictwa III RP kwestiach, nawet tych najmniejszej wagi, bo to, że w sprawach reform ustrojowych czy programowych milczała, to już wiemy. Zastanawia mnie, po co minister wręcza komuś nominacje, skoro z góry zakłada i trzyma się tej przesłanki, że jest to fasada, najzwyklejsza lipa (ta chociaż w czasie kwitnienia pięknie pachnie).

Raz tylko spotkała się w dniu powołania do życia (listopad 2014 r.) przez b. ministrę Joannę Kluzik-Rostkowską Rada Oświaty Polonijnej, która miała troszczyć się o jak najwyższą jakość polskiej edukacji za granicą. Jak zakładano, Rada ta miała wyrażać opinię dla Ministra Edukacji Narodowej na temat kierunków zmian w obszarze oświaty polskiej za granicą i przedstawianie propozycji rozwiązań w tym obszarze czy o konsultowanie projektów aktów prawnych i opracowań zawierających propozycje systemowych zmian w tym zakresie.

Wynikało z tego, że ówczesne ministrzyce edukacji były bardziej zainteresowane opiniowaniem i konsultowaniem kierunków zmian w edukacji poza granicami, niż we własnym kraju. Może dlatego, że był to przy okazji biznes w zakresie rzekomej edukacji domowej?


Tak jest po dzień dzisiejszy. Ministrowie edukacji z chwilą wejścia Polski do UE uczestniczą w posiedzeniach Rady Unii Europejskiej ds. edukacji, młodzieży, kultury i sportu, przyjmując w czasie obrad zobowiązania, z których nie wywiązują się. Mają to już przećwiczone w strukturach krajowych. Nie wiemy, do czego zobowiązali się w czasie ostatnich obrad, ale pewne jest, że dla członków ministerialnej delegacji chociaż diety były przyzwoite.

Klasycznym przykładem powołania przy Ministerstwie Edukacji Narodowej Rady, która miała nic nie znaczyć, była utworzona przez Katarzynę Hall w marcu 2011 r. kolejna rada - Rada Rodziców przy MEN . Niektórzy myśleli, że poziom zdziecinnienia i nieodpowiedzialności władz resortu jest tak duży, że aż trzeba było utworzyć radę rodziców kadry kierowniczej MEN, by ci zdyscyplinowali swoje dzieci na stanowiskach w tym urzędzie.

Ówczesny wydział propagandy MEN wyjaśnił, że tu nie chodziło o rodziców pracowników MEN i jego kierownictwa, tylko o organ, który ma za zadanie aktywizować współpracę z rodzicami. Ukrytym celem działania tej Rady miało być osłabienie rodzicielskiego ruchu "ratuj maluchy!". Dość zabawne, że postanowiono z centrum zarządzać rodzicami i radami rodziców ponad 26 tys. szkół w naszym państwie. Tego nie było nawet w PRL.

W styczniu 2012 r. min. Krystyna Szumilas powołała do życia Radę do Spraw Informatyzacji Edukacji jako jej organ pomocniczy. Głównym zadaniem Rady miało być wspieranie resortu w przygotowaniu i realizacji wieloletniego programu rządowego wdrażania technologii cyfrowych w edukacji oraz doradzanie we wszystkich innych sprawach związanych z problematyką nowoczesnych technologii w edukacji.

Powyższa Rada miała przeprowadzić konsultacje dotyczące projektu zmian w podstawie programowej zajęć komputerowych i informatyki oraz przedstawić raport z ich przeprowadzenia. Nie miała wyjaśnić powodów wyprodukowania złej jakości e-podręczników, strat finansowych w projekcie "cyfrowej szkoły", bo przecież wybitni naukowcy nie będą troszczyć się o takie sprawy. Ktoś na tym zarobił, budżet na tym stracił. W większości szkół publicznych cyfrowe są tylko zegarki i zamki do pokoju nauczycielskiego.

Tuż przed wyborami parlamentarnymi b. minister J. Kluzik-Rostkowska powołała do życia jeszcze jeden organ - Radę Naukową Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (październik 2015), w skład której weszli wybitni przedstawiciele świata polskiej nauki. Zadaniem tej Rady jest m.in. opiniowanie planów Komisji przygotowanych przez dyrektora CKE oraz wnioskowanie o podjęcie prac badawczych oraz ewaluacyjnych. Rządzący zapowiedzieli likwidację sprawdzianu po szkole podstawowej, a Rada milczy!

(mem polityczny - źródło: Facebook)

Polska demokracja nie ma żadnego wsparcia w edukacji, gdyż rządzący prowadzą pozorną działalność. W szkołach mówi się o demokracji, ale nie kształci się w demokracji. I o to władzy chodzi, żeby demos był w naszym państwie parawanem jego zaprzeczenia. Konsultacje mają dotyczyć tego, czego życzy sobie władza, a nie racjonalnej analizy i krytyki projektowanych zmian, by znaleźć jak najlepsze rozwiązania. Tak oto stajemy się krajem rad.


26 stycznia 2016

Polska pedeutologia odnotowuje kolejne sukcesy

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN wydał w redagowanej przez panie profesor - Marię Dudzikową i Henrykę Kwiatkowską najnowszy tom z serii "Palące Problemy Edukacji i Pedagogiki", którego redagowała wybitna ekspert z tej problematyki - prof. dr hab. Henryka Kwiatkowska z PEDAGOGIUM - Wyższej Szkoły Nauk Społecznych w Warszawie, em. prof. Uniwersytetu Warszawskiego. Tom nosi tytuł:

Uczłowieczyć komunikację. Nauczyciel wobec ucznia w przestrzeni szkolnej, red. Henryka Kwiatkowska, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2015, ss. 555.

Tę książkę powinni przeczytać nie tylko studenci i nauczyciele, ale także politycy oświatowi oraz urzędnicy Ministerstwa Edukacji Narodowej, jeśli chcą zrozumieć istotę tego zawodu oraz jego uwikłania w czynniki, które rzutują na sukcesy i porażki profesjonalistów, społeczników, a zdarza się, że i - z braku etatów - wolontariuszy. Jak napisała recenzentka wydawnicza tego tytułu - prof dr hab. Beata Przyborowska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu:

Praca zbiorowa pod redakcją Henryki Kwiatkowskiej ukazuje nowatorskie, interdyscyplinarne i na wskroś również pedagogiczne spojrzenie na istotny i ogromnie zaniedbany poznawczo i praktycznie proces komunikacji między nauczycielem i uczniem w szkole. Jest to publikacja, którą można usytuować w problematyce teorii komunikacji, antropologii, pedeutologii, pedagogiki szkoły oraz innych dyscyplin i subdyscyplin naukowych. […]

Komunikacja w pracy nauczyciela ma ważne znaczenie antropotwórcze i wymiar etyczny. Intencją przewodnią tomu jest nadanie, przypomnienie (!) edukacji ludzkiego wymiaru, zwłaszcza w kontekście komunikacji nauczyciela z wychowankiem, która przebiega w odmiennych warunkach postmodernistycznego świata, gdzie potrzeby ucznia ścierają się ze skostniałymi relacjami w szkole. Autorzy tomu upominają się o uobecnienie atrybutów człowieczeństwa w komunikacji szkolnej. […]


Podobnie bardzo wysoko ocenił tę monografię zbiorową drugi z ekspertów - prof. dr hab. Stanisław Dylak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu pisząc m.in.:

Komunikacja w klasie szkolnej oraz w samej szkole jest niewątpliwie kluczową aktywnością wszystkich podmiotów […]. Właściwie każdy pedagog wymieniłby kilka bardziej lub mniej znanych teorii pedagogicznych ujmujących komunikację jako fundamentalną dla skuteczności procesu nauczania i uczenia się. Niestety, jak dotąd w polskiej literaturze przedmiotu nie dysponujemy pogłębioną i bogatą kontekstowo zwartą literaturą ukazującą oraz wyjaśniającą mechanizmy i znaczenie komunikacji językowej dla przebiegu procesu kształcenia i jego efektywności. […]

Mamy oto znakomitą propozycję teoretycznej analizy, ale i praktycznych, krytycznych opisów empirycznych dokonanych na podstawie badań. Publikację widzę jako niezwykle użyteczną dla wszystkich nauczycieli, wychowawców nauczycieli, a także osób aktywnie związanych z nauczaniem szkolnym, zarówno ze względu na jej eksplikacyjną nośność, jak i egzemplifikacyjną oraz pragmatyczną siłę.


Książka jest swoistego rodzaju "białym krukiem", gdyż zawiera znakomite rozprawy naukowców, którzy spojrzeli krytycznie i niezwykle wnikliwie na sytuację nauczycieli w Polsce. Jest tu m.in. znakomita rozprawa zmarłego przedwcześnie adiunkta Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego śp. dr. Witolda Komara pt. Dramat zawodności nauczycielstwa – dylematy genezy i przyczyn (refleksje w kręgu „prowokacji”).   O różnych wymiarach zależności, niezależności czy współzależności nauczycieli w kontekście ich tożsamości zawodowej (między tyranią intymności a grą społeczną" pisze dr Radosław Nawrocki.


Zapewne odsłoną kolejnej z przygotowywanych książek prof. dr hab. Wandy Dróżki jest rozdział pt. "Jak pokonać siłę własną?" Relacje nauczyciele - uczniowie w świetle pamiętników nauczycieli. Politycy z MEN koniecznie powinni zapoznać się z rozdziałem prof. dr hab. Marii Dudzikowej pt. "Oznaki dehumanizacji szkoły. W perspektywie metaforyki odzwierzęcej". Dowiedzą się z niego o tym, jakie są źródła wartościowania negatywnego także tych sprawujących nadzór pedagogiczny, kto i dlaczego określany jest mianem osła oraz dlaczego relacje w szkołach można postrzegać jako porządek dżungli. Metaforą do analizy nauczycielskiego zawodu posługują się w tym tomie także Hanna Kędzierska ([współ]brzmienie nauczycielskiej orkiestry - o komunikacji w społecznym świcie nauczycieli) oraz piszący ten blog(Nauczyciele w gorsecie MENskich regulacji).
Innym sukcesem, o którym chcę tu napisać, jest niewątpliwie poszerzenie grona pedeutologów o kolejnego profesora. W dniu dzisiejszym odbędzie się bowiem pierwsza uroczystość nominowania profesorów nauk w kadencji Prezydenta Andrzeja Dudy. Wprawdzie jedna miała już miejsce, we wrześniu 2015 r., ale wynikała ona z zadośćuczynienia tym profesorom, których nominacje podpisał b. prezydent Bronisław Komorowski, ale ze względu na okres wakacyjny nie mogli już ich odebrać.


Tym razem Prezydent III RP wręczy podpisane już przez siebie akty nominacyjne 60 profesorom. Wśród nich jest na pewno prof. Jolanta Szempruch, pedeutolog, profesor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, znana w naszym środowisku ze swoich licznych rozpraw poświęconych szkolnictwu oraz zawodowi nauczycielskiemu i pedagogicznemu. Przed dwoma laty ukazała się jej najnowsza monografia pt. Pedeutologia. Studium teoretyczno-pragmatyczne (Kraków, Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2014), która spotkała się z przychylnym przyjęciem czytelników - nauczycieli, studiujących pedagogikę czy poszukujących najnowszych danych o nauczycielskim zawodzie i teoriach z tego zakresu wiedzy.

Przypomnę, że pani prof. dr hab. Jolanta Szempruch uzyskała stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika na Wydziale Nauk Pedagogicznych Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie (dzisiaj jest to Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej), zaś po wieloletnich stażach naukowych m.in. w Akademii Nauk Pedagogicznych w Kijowie, gdzie uzyskała habilitację, pracowała w Uniwersytecie Rzeszowskim.

Pani profesor jest autorką 9 książek autorskich, w tym dwóch w języku ukraińskim i jednej w języku angielskim, redaktorką lub współredaktorką rozpraw zbiorowych i prawie 90 artykułów naukowych. Do nominowanej Profesor kieruję serdeczne gratulacje i życzenia dalszych sukcesów.

25 stycznia 2016

Ele-mele-dutki

Jest taka rymowanka: "Ele mele dudki, gospodarz malutki gospodyni jeszcze mniejsza, ale za to robotniejsza", ale w tytule dzisiejszego wpisu nie ma błędu.

Celowo napisałem ... dutki, bo nawiązuję tu do gwary podhalańskiej, w której słowo dutki oznacza pieniądze. Rzecz bowiem dotyczy tego, kto zarabia na rządowym elementarzu (na marginesie: nadal MEN nie ujawnił, jaki jest rzeczywisty koszt tego podręcznika), który rzekomo jest darmowy. Napisały do mnie autorki ćwiczeń, które przygotowały do tegoż elementarza dla klasy I i II. Mają już gotowy projekt na zeszyt ćwiczeń do klasy III, ale ich wydawca zastanawia się, czy to w ogóle wydać. Nie o edukację tu chodzi, tylko o możliwe straty dutków, gdyby materiały dydaktyczne nie zostały zakupione przez szkoły w ramach celowego dofinansowania.

Jak pisze jedna z autorek - ich zeszyt ćwiczeń został uznany przez nauczyciela-doradcę metodycznego w ich województwie za najlepsze, jakie dotychczas ukazały się na naszym rynku. "Ale na nic to się zdało, bo dyrektorzy szkół kierując się wydanym rozporządzeniem swoich przełożonych zatrzasnęli drzwi do swoich szkół przed niepopularnym wydawcą. Cichaczem jednak wpuścili N... E.., W..., D...... i inne wydawnictwa.

Nauczycielom i dyrektorom nie przeszkadza to, że w niektórych podręcznikach jest napisane: "... leć jaskółko, leć do nieba, tam nic nie ma" (w ogóle - jak pamiętam - jest "leć po słonko"). Wydawca naszych ćwiczeń - widząc, co dzieje się w szkołach - wstrzymał nawet wydanie 3 i 4 części ćwiczeń. Teraz ponownie rozważył problem i chyba je wyda, ale czy ktoś kupi?"


Dalej autorka listu pyta, "jak wprowadzić do szkół ćwiczenia, żeby nauczyciele nie odstawiali "cyrków" korzystając z podręcznika MEN, a ćwiczeń innych wydawnictw, które żadnego - poza pozornym - związku z Elementarzem nie mają? Zajrzałem do tych materiałów dydaktycznych, by przekonać się, że rzeczywiście autorki starały się w nich poprawić to, co jest niedoskonałe w rządowym "Elementarzu". Moim zdaniem, szkoda było na to czasu i "atłasu". Lepiej było opracować własny materiał dydaktyczny bez potrzeby jego publikowania do powszechnego użytku, tylko do wykorzystania we własnej klasie.

No cóż, rządowy bubel był i nim pozostanie, bo nie został napisany zgodnie z metodologią konstruowania tego typu środków dydaktycznych. Pisanie zatem materiałów pomocniczych, które mają coś wyrównać, skorygować, uzupełnić jest - moim zdaniem - bezcelowe, chociaż znakomicie sprawdzi się w szkole, w której pracują autorki takich pomocy. Części nauczycieli wczesnej edukacji nie zależy na tym, jaki ma obowiązywać "Elementarz" w toku edukacji, skoro jest za darmo, a rodzice i tak nie kupią innego. Nie oni pisali, nie oni wybierali, a przecież, jak ktoś jest do czegoś zmuszony - wbrew merytorycznie negatywnej tego ocenie - to po co ma się wysilać i poszukiwać czegoś innego? Jak to mówią niektórzy: "to nie moja broszka".

Tymczasem MEN przekazało do konsultacji społecznej projekt rozporządzenia w sprawie udzielania dotacji celowej na wyposażenie szkół w podręczniki, materiały edukacyjne i materiały ćwiczeniowe. Straci moc rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 7 lipca 2014 r. w sprawie udzielenia dotacji celowej na wyposażenie szkół w podręczniki, materiały edukacyjne i materiały ćwiczeniowe (Dz. U. poz. 902 oraz z 2015 r. poz. 452), zaś nowe - właśnie opiniowane - wchodzi w życie z dniem 15 marca 2016 r.

24 stycznia 2016

Strach się (nie) bać


Stwierdzeniem - "strach się nie bać" skomentowałem szkolenie w zakresie profilaktyki antywywiadowczej, jakie przeprowadził dla pracowników naukowych wydziału jeden z oficerów ABW. Jeszcze trochę i kapitał społeczny osiągnie stan zerowy, bo właściwie po przekazanych przez niego ostrzeżeniach, nie powinienem już odzywać się do kogokolwiek, z nikim kontaktować (także elektronicznie, nie prowadzić rozmów telefonicznych, unikać komunikatorów społecznych itp.), nikomu nie wierzyć, nieustannie zmieniać hasła (PIN-y), itd., itd., gdyż informacja stała się towarem w zglobalizowanym, pluralistycznym świecie.

Nie wolno nam zatem bagatelizować zagrożeń w sytuacji, kiedy wróg czuwa a w naszym kraju jest niezliczona liczba agentów różnych wywiadów. Każdy z nas może być przedmiotem ich zainteresowania. Nie ma bowiem w takim świecie nieważnych informacji. Każda informacja, wiedza o czymś lub o kimś może się czemuś lub komuś przydać. W jej posiadanie mogą chcieć wejść wyspecjalizowani w manipulacji i pozyskiwaniu najróżniejszych danych przedstawiciele obcych służb.

A my mamy skłonność - i to bez względu na płeć oraz wiek - do plotkowania, dzielenia się z innymi najróżniejszymi, a zasłyszanymi sensacjami(kto, z kim, przeciwko komu, dlaczego i po co oraz jak długo, gdzie i kiedy), a pozyskanymi w wyniku badań czy kształcenia innych osób. Wyniki naszych obserwacji czy badań wróg może wykorzystać przeciwko bezpieczeństwu naszego państwa czy doprowadzić do zerwania stosunków międzynarodowych z dotychczasowym "bratem" czy "siostrą". Jeśli jeszcze ktoś pełni funkcję kierowniczą, to ani chybił, jest na celowniku obcych służb, tylko nie jest tego świadom.

Tymczasem OBCYCH interesują nasze osobowe cechy, nawyki, pochodzenie, poglądy polityczne, postawy wobec religii, wyznanie, filozofia życia itp. Jeśli tylko mamy wpływ na opinię publiczną czy określonego środowiska i jego emocje, to może się zdarzyć zainteresowanie nami ze strony obcego wywiadu. Jego funkcjonariusze nie są nam znani, przynajmniej do czasu, kiedy ktoś nie wpadnie w zastawioną na niego(nią) pułapkę, albo sam ich nie zdekonspiruje.

Niech więc uważają naukowcy (szczególnie ci w średnim wieku, który to okres życia prof. Zbyszko Melosik opisał w książce pt. "Kryzys męskości"), bo służby dysponują na "przynętę" atrakcyjnymi kobietami. Ba, agenci obcego wywiadu mogą wykorzystać organizowane przez nas międzynarodowe konferencje, sympozja do tego, by będąc zaproszonymi do udziału w nich mogli skorzystać z okazji i "pod przykryciem" penetrować środowisko celem uzyskania potrzebnych wywiadowi danych. Niektórzy agenci podszywają się pod członków stowarzyszeń, organizacji społecznych, inni akredytują się jako dziennikarze, eksperci czy specjaliści.

Pamiętaj! Nie tylko twój PC, laptop, telefon komórkowy, pendrive czy zewnętrzny dysk jest nośnikiem informacji, a tym samym pożądanych dla obcego wywiadu danych czy wartości. Wszystkie dane wrażliwe mogą przydać się klonom dzisiejszego Jamesa Bonda do prowadzenia działalności agenturalnej przeciwko naszemu państwu. Strach się bać, bo przecież w grę wchodzą zagrożenia ze strony grup o charakterze terrorystycznym czy ekstremistycznych, jak i grup przestępczych czy właśnie obcego wywiadu.

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN zamówił już do wydawanej serii monografii autorskich rozprawę na temat pedagogiki wobec niebezpieczeństwa, a więc zróżnicowanych zagrożeń. Po tym wykładzie widzę, że potrzebny w niej będzie rozdział na temat bezpieczeństwa samych pedagogów.





22 stycznia 2016

NIK-t tak porządnie nie prześwietlił studiów doktoranckich



Ukazał się "raport" Najwyższej Izby Kontroli o stanie polskiego modelu kształcenia doktorantów.

Celem głównym bezpośredniej kontroli NIK w pięciu jednostkach akademickich (w dwóch uniwersytetach i dwóch instytutach PAN-owskich i jednej jednostki niepublicznej szkoły wyższej(DSW) oraz pośredniej kontroli w 92 jednostkach (w tym 84 szkołach wyższych) była ocena skuteczności stacjonarnych studiów doktoranckich jako drogi kształcenia kadr naukowych ze środków publicznych.

Ocena dotyczyła w szczególności:
1) warunków kształcenia doktorantów,
2) prawidłowości wykorzystania środków finansowych na rozwój i kształcenie doktorantów,
3) skuteczności kształcenia kadr naukowych.


Kategoria skuteczności kształcenia jest pochodną prakseologicznego podejścia do tego procesu. Skoro władze resortu nauki i szkolnictwa wyższego stawiają uczelniom określone cele edukacyjne do realizacji w ramach studiów III stopnia, to tym wyższa jest skuteczność ich realizowania, im są one osiągane w najwyższym stopniu. Pojawia się tylko pytanie, kogo dotyczy owa skuteczność - prowadzących studia czy ich uczestników?

W latach 2006-2013 nastąpił w naszym kraju wyraźny wzrost - bo o 40% - zainteresowania absolwentów szkół wyższych kontynuowaniem ścieżki własnego rozwoju, której efektem końcowym miała być obrona dysertacji doktorskiej. Jak się okazało, w tym okresie straty wyniosły 26%, gdyż co czwarty doktorant pozostał przy stopniu wykształcenia zawodowego. Stopień naukowy doktora uzyskało od 4.815 osób w 2006 r. do 6.072 w 2013 r. Powodem kontroli była zatem wstępna diagnoza, z której wynikało co następuje:

System finansowania szkół wyższych stwarza ryzyko przyjmowania na stacjonarne studia doktoranckie nadmiernej liczby osób, z których część nie jest przygotowana do podejmowania kariery naukowej. Stosunkowo łatwa dostępność studiów doktoranckich powoduje również sytuację, w której tylko część doktorantów może korzystać ze stypendiów naukowych. Pozostałe osoby poszukują innych źródeł dofinansowania swoich badań lub rezygnują ze studiów. Masowe kształcenie doktorantów wzbudza wątpliwości co do jego jakości i skuteczności.

Za wskaźnik skuteczności kształcenia na studiach doktoranckich przyjęto odsetek osób, które je ukończyły w terminie (w latach 2013 – 2014) broniąc pracę doktorską do końca pierwszego kwartału 2015 r. i w konsekwencji uzyskując stopień naukowy doktora.

Najniższy wskaźnik skuteczności dotyczył doktorantów z dziedziny nauk humanistycznych i społecznych, bo wyniósł zaledwie 26,8%, a ze względu na uzyskanie stopnia naukowego doktora dotyczył on niepublicznej uczelni (wyniósł zaledwie 5,6%). Najwyższą skutecznością mogły pochwalić się uczelnie prowadzące studia doktoranckie w dziedzinie nauk ścisłych i medycznych, bowiem wskaźnik skuteczności kształcenia /wypromowania doktorów wyniósł 66%.

Jak stwierdzono w Raporcie na s.7: Niekorzystny wpływ na skuteczność kształcenia na studiach doktoranckich mają łagodne kryteria rekrutacji umożliwiające przyjęcie znacznej liczby osób, zbyt mało zajęć związanych z metodyką prowadzenia badań naukowych, niewielka oferta zajęć fakultatywnych rozwijających umiejętności zawodowe oraz niewystarczające mechanizmy motywacyjne (np. niskie stypendia). Czynnikiem demotywującym dla doktorantów jest niepewna perspektywa zatrudnienia – badania potrzeb polskiej gospodarki nie wykazują istotnego zainteresowania pracodawców zatrudnianiem osób ze stopniem naukowym doktora.

Dostrzeżono w dokumentacji studiów III stopnia takie nieprawidłowości, jak m.in.:

- niezapewnienie wszystkim doktorantom opiekunów naukowych posiadających co najmniej stopień naukowy doktora habilitowanego;

- niezawieranie umów z jednostkami naukowymi, w których doktoranci przygotowywali i bronili prace doktorskie;

- przyjmowaniu na studia doktoranckie osób, które przygotowywały prace doktorskie z innych dyscyplin niż dana jednostka miała uprawnienia. (s.8)

- niewypłacanie stypendium doktoranckiego studentom studiów III st. w uczelni niepublicznej.



Wykorzystano w ramach tej kontroli także raporty Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która jedynie w ramach oceny instytucjonalnej jednostek mogła badać jakość kształcenia na studiach doktoranckich. Wynika z nich m.in.

- niewystarczająca oferta zajęć z przedmiotów związanych z metodyką i metodologią prowadzenia badań naukowych przygotowujących doktorantów do samodzielnego redagowania artykułów naukowych oraz rozprawy doktorskiej,

- brak zajęć fakultatywnych rozwijających umiejętności zawodowe,

- niski poziom zajęć w języku angielskim (w szczególności brak możliwości nauki języka specjalistycznego) oraz

- publikowanie przez doktorantów artykułów w czasopismach drugorzędnych dla rozwoju danej dyscypliny ze względu na ich słabą jakość. (s.10)


Ciekaw jestem, czy oceniającymi jakość kształcenia w zespołach PKA byli naukowcy, którzy sami mogli być wzorem cnót będących przedmiotem kontroli? Natomiast bulwersujące patologie w kształceniu doktorantów wykryto w czasie kontroli bezpośredniej, na miejscu, w trakcie której okazało się m.in., że:

- W Instytucie Filozofii i Socjologii PAN od 1 lipca 2012 r. do czasu zakończenia kontroli obowiązki dyrektora Szkoły Nauk Społecznych pełniła osoba nieposiadająca stopnia naukowego doktora habilitowanego. (...) trzy osoby pełniące funkcje opiekunów naukowych dla doktorantów nie posiadały stopnia naukowego doktora habilitowanego(...) (s.12) Ba, w powyższym instytucie (...) przyjmowano doktorantów, przygotowujących rozprawy doktorskie z innych dziedzin (powinno być - dyscyplin naukowych - dop. BŚ) niż filozofia i socjologia, którzy bronili swoje prace w innych jednostkach naukowych.(s. 13)

No tak, ale to z tego Instytutu samodzielni pracownicy naukowi przeszli do Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie, gdzie mogli służyć swoimi kwalifikacjami i/lub ich brakiem Ministerstwu Edukacji Narodowej czy zarabiając na Międzynarodowych Badaniach Osiągnięć Uczniów - PISA.


Zdaniem jednego z rektorów, sytuacja jest znacznie gorsza, niż ujawnił to ów raport. Wszak doktoranci odbywają praktykę dydaktyczną w zalecanym wymiarze, otrzymują należne im świadczenia pieniężne, ale są one żenująco niskie. To wstyd, że w Polsce daje się najzdolniejszej młodzieży ochłapy, rzucając je jak psu kości pod stół, by w tej nędzy okazali swoją wdzięczność państwu, że w ogóle wolno im być doktorantami w uniwersytecie.

Zgodnie z neoliberalną polityką PO i PSL wprowadzono zasadę antagonistycznej konkurencji, która zmusza doktorantów do hiperaktywności w zakresie publikacji, udziału w konferencjach naukowych oraz wnioskowaniu o finansowanie ich badań przez podmioty zewnętrzne. Najlepiej, gdyby wnosili w wianie podpisaną umowę na finansowanie ich projektu badawczego przez międzynarodowe konsorcjum.

Doszło już do takiego absurdu, że mamy doktorantów, którzy uczestniczyli w kilkunastu konferencjach w roku wygłaszając tam referaty, komunikaty z badań, a większość z nich została nawet opublikowana. Co z tego, że uzyskują wcale nie najgorszy wynik na wydziale, skoro nie są w stanie napisać i obronić w terminie dysertacji doktorskiej. Wielu z nich w walce o przeżycie przekracza limit 4 lat na pozytywne sfinalizowanie doktoratu. Para idzie w "rywalizację", bo za to są pieniądze dla uczelni.

System kształcenia w humanistyce czy w naukach społecznych raczej się u nas nie sprawdza. Termin czterech lat jest za krótki dla przeciętnego absolwenta studiów wyższych, a wybitni nie uczestniczą w takich postępowaniach za tak marne "grosze".

(źródło memu: Facebook)