16 grudnia 2014

Kolejna polska habilitacja z pedagogiki specjalnej


Nie po raz pierwszy od czasu uzyskania przez Wydział Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu uprawnień akademickich do nadawania stopni naukowych doktora i doktora habilitowanego - odbędzie się dzisiaj uroczystość promocji doktorskich i wręczenia dyplomów doktora habilitowanego. Wrocław przywitał piękną dekoracją świąteczną. Na Rynku stoi ogromna choinka przypominając nam zbliżający się czas Świąt Bożego Narodzenia. Piękny zatem upominek otrzymają wypromowani na tym Wydziale młodzi naukowcy. Ich sukces jest w pewnej mierze także darem dla polskiej pedagogiki.



Korzystam zatem z okazji, by przybliżyć czytelnikom najważniejsze osiągnięcie badawcze pedagog specjalnej z Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji edukacji Narodowej w Krakowie- dr hab. Katarzyny Parys , która jest bohaterką ubiegłotygodniowego kolokwium habilitacyjnego z pedagogiki - właśnie w DSW we Wrocławiu.



Nie byłem recenzentem w jej przewodzie, toteż korzystam z uprzejmości udostępnienia mi recenzji naukowej jej dorobku przez panią prof. Iwonę Chrzanowską. Rozprawa habilitacyjna Katarzyny Parys nosi tytuł: Przestrzeń dla kreatywności uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim (Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2013). Autorka jest z wykształcenia pedagogiem specjalnym, prowadząc badania w zakresie rewalidacji osób upośledzonych umysłowo. Stopień naukowy doktora uzyskała na Uniwersytecie Pedagogicznym im. Komisji Edukacji Narodowej w 1999 r. na podstawie monografii pt. Edukacja ekologiczna jako czynnik dynamizujący psychospołeczny rozwój uczniów upośledzonych umysłowo w stopniu lekkim. Promotorem w Jej przewodzie była dr hab. Władysława Pilecka.



Od 2011 r. dr hab. K. Parys kieruje Zakładem Integracji Społecznej, najpierw ulokowanym w Katedrze, a obecnie w Instytucie Pedagogiki UP. Monografia habilitacyjna pt. Przestrzeń dla kreatywności uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim z uwagi na podmiot rozważań jednoznacznie wpisuje się w obszar analiz pedagogiki specjalnej. Autorka podejmuje się bardzo ciekawych rozważań na temat kreatywności i przestrzeni dla możliwości kształtowania, ujawniania się zdolności kreatywnych i twórczych osób z niepełnosprawnością intelektualną.


Jest to z jednej strony problematyka bardzo ważna społecznie, zwłaszcza w kontekście rozważań związanych z problematyką edukacji i kształtowania kompetencji kluczowych, wśród których jedną z istotniejszych jest tworzenie. Z drugiej strony rzadko obecna w badaniach naukowych pedagogiki specjalnej. Najczęściej bowiem o twórczości osób z niepełnosprawnością pisano w odniesieniu do działań artystycznych.

Publikacja Katarzyny Parys jest propozycją rozważań odnoszących się do zdolności twórczych, sprowadzanych do zdolności poznawczych związanych z myśleniem dywergencyjnym. Autorka wychodzi bowiem z słusznego założenia, że niższy poziom rozwoju intelektualnego nie oznacza, że osoby go ujawniające wykazują całkowity brak możliwości rozwiązywania problemów natury dywergencyjnej. Przeciwne myślenie oznaczałoby nic innego jak hipokryzję m.in. władz oświatowych, które zdecydowały, że osoby z lekką niepełnosprawnością intelektualną będą realizowały tę samą podstawę programową kształcenia ogólnego, jak osoby sprawne, a w związku z tym również treści programowe wymagające na kolejnych poziomach i etapach kształcenia coraz wyższych zdolności twórczych.


Rozwijanie powyższych zdolności jest wpisane w program kształcenia, a weryfikowane podczas zewnętrznych sprawdzianów i egzaminów obligatoryjnych, w tym samy stopniu dla uczniów z niepełnosprawnością intelektualną, jak i sprawnych. Nie jest również tajemnicą, że wyniki jakie osiągają uczniowie z niepełnosprawnością intelektualną w tym obszarze kompetencji są bardzo niskie, znacznie również niższe niż te, ujawniane w populacji ogólnej.

Wśród przestrzeni, dla rozpoznawania uwarunkowania zdolności twórczych uczniów z niepełnosprawnością intelektualną lekkiego stopnia, Autorka wymienia: przestrzeń możliwości indywidualnych osoby z niepełnosprawnością intelektualną lekkiego stopnia, jego rodziny i szkoły. W ten sposób pojawia się obszar analiz bardzo szeroki i bardzo złożony. Wymagało to zastosowania szeregu narzędzi badawczych w pierwszej kolejności do pomiaru kreatywności uczniów z niepełnosprawnością intelektualną lekkiego stopnia w czterech wyodrębnionych rodzajach aktywności: werbalnej, rysunkowej, manipulacyjnej i ruchowej dla wskazania możliwego jej (kreatywności) zróżnicowania.

Do diagnozy predyspozycji twórczych wykorzystano 5 narzędzi badawczych, zarówno zgodnych z przyjętą koncepcją teoretyczną, jak i koncepcjami alternatywnymi. W ten sposób autorka zamierzała obserwować ewentualną zmianę w obrazie kreatywności badanych właśnie w zależności od przyjętej koncepcji teoretycznej, choć nie wyjaśnia jednoznacznie co skłoniło Ją do tego zabiegu. Czy jest to wymóg formalny? Czy może dla „samej siebie” chciała obserwować zmienność wyników, w zależności od przyjętej koncepcji Joya Paula Guilforda (twórczość sprowadzana do zdolności poznawczych) lub Klausa K. Urbana i Hansa G. Jellena (gdzie twórczość ma charakter interakcyjny, oprócz czynników poznawczych uwzględnia się w nim czynniki osobowościowe).

Badania w odniesieniu do poziomu zdolności kreatywnych uczniów zakładały dodatkowo pomiar kreatywności diagnozowanej subiektywnie i obiektywnie. Subiektywnie - w opinii własnej uczniów z niepełnosprawnością intelektualną lekkiego stopnia i obiektywnie – poprzez ocenę kreatywności osób z niepełnosprawnością intelektualną lekkiego stopnia dokonaną przez nauczycieli-pedagogów specjalnych i kolegów badanych uczniów
.(źródło: prof. I. Chrzanowska, UAM)

Gratuluję zatem pani dr hab. Katarzynie Parys znakomitego finału dotychczasowego procesu naukowo-badawczego i dydaktycznego w naukach pedagogicznych.

15 grudnia 2014

Czyje są Wasze dzieci?


Ministerstwo Edukacji Narodowej naruszyło konstytucyjną zasadę prymarnego prawa rodziców do decydowania o losach własnych dzieci. Zmusiło ich bowiem, wbrew podstawom naukowym psychologii rozwojowej dzieci w wieku wczesnoszkolnym, do posłania ich do szkoły w szóstym roku życia.

Wystarczy zapoznać się z danymi statystycznymi z okresu poprzedzającego przemoc władzy na zdrowie psychiczne dzieci, by dostrzec, że w czasach poprzedzającym obniżenie wieku obowiązku szkolnego, kiedy rodzice mieli wybór (tak w okresie PRL, jak i do 2009 r. każdy rodzic mógł po konsultacji z pedagogami przedszkolnymi i psychologiem skierować dziecko dojrzałe do szkoły) do szkoły uczęszczał niewielki odsetek dzieci. Kto to śledził? Kto wie, ile dzieci osiągało dojrzałość szkolną, zanim zaczęły majstrować przy niej kolejne ministry: K. Hall, K. Szumilas i J. Kluzik-Rostkowska?

Ile rodzin korzystało w III RP z prawa wcześniejszego kierowania sześcioletnich dzieci do szkół, albo ile takich dzieci było do nich skierowanych, gdyż spełniały wszystkie, a konieczne kryteria rozwojowe?

W roku szk. 2004/2005 – 0,81% ogółu sześciolatków w kraju,

w roku szk. 2005/2006 – 0,76%;

w roku szk. 2006/2007 – 0,74%;

w roku szk. 2007/2008 – 0,82%;

w roku szk. 2008/2009 – 0,98%.

Nie trzeba być wysoce rozwiniętym intelektualnie, żeby dostrzec, że dojrzałość szkolna wśród dzieci sześcioletnich nie przekraczała w Polsce 1% całej populacji danego rocznika. Co uczyniła władza PO i PSL? Ustawą przyspieszyła procesy psychorozwojowe dzieci zmuszając je do edukacji szkolnej środkami prawnymi. Wydano kilkadziesiąt milionów zł z budżetu państwa na kampanię propagandową strasząc rodziców w minionych latach trudnościami lokalowymi, zagęszczeniem klas, jeśli nie zdecydują się na podporządkowanie racjom władzy.


W roku szk. 2009/2010 nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki do szkół podstawowych zaczęło uczęszczać4,25% dzieci sześcioletnich! Czy ktoś zastanowił się nad nagłym wzrostem geniuszu tego rocznika?! Czterokrotnie więcej dzieci poszło do szkół podstawowych mimo, że nie były one dojrzałe do szkolnej edukacji. Polacy – nic się nie stało. Wystarczyło wpompować w kampanię reklamową ponad 20 mln zł. z podatków Polaków na lokowanie ideologii MEN w produkt jakim były scenariusze seriali telewizyjnych, by w roku 2011/2012 wzrost geniuszu dzieci osiągnął dziewiętnastokrotny poziom! Do I klas wtłoczono już 19,02% sześciolatków.
Otrzeźwienie nastąpiło w rok później, kiedy część rodziców zorientowała się, że nie tylko szkoły nie są przygotowane do przyjęcia sześciolatków, ale że to dzieci są najzwyczajniej w świecie jeszcze niedojrzałe – niektóre (chociaż w większości) emocjonalnie, część intelektualnie, motorycznie, sprawnościowo czy społecznie. Dzięki kampanii medialnej, głównie internetowej i próbom przywrócenia poprzedniego stanu w referendum obywatelskim, w roku szk. 2012/2013 współczynnik rzekomo dojrzałych do szkoły dzieci zmalał o dwa punkty - do 17,15%, a w roku 2013/2014 o kolejne półtora – do 15,48%, by na skutek podpisanej przez Prezydenta ustawy zmusić już niemalże co drugie dziecko sześcioletnie do uczęszczania do szkoły – wbrew woli rodziców i dojrzałości szkolnej.

Nawet w totalitarnym państwie minionego ustroju władze oświatowe nie stosowały takich praktyk, chociaż nie ulega wątpliwości o innych, równie perfidnych, bo dotyczących sfery światopoglądowej, aksjonormatywnej, która polegała na indoktrynacji marksistowsko-leninowskiej. Ponoć żyjemy w państwie demokratycznym, a nie autokratycznym, więc jak to jest możliwe, że rządzący mogą tak radykalnie i jawnie dyskredytować nie tylko wiedzę naukową, ale przede wszystkim lekceważyć własnych obywateli? Jak to jest możliwe, że MEN podejmuje działania zagrażające interesowi narodowemu, bowiem wciska do szkół dzieci, które nie są dojrzałe do edukacji szkolnej?!

To oczywiste. Trzeba było znaleźć usłużnych naukowców, którzy na zlecenie władzy i za odpowiednie honoraria zgodzili się sprzeniewierzyć etosowi i kanonom profesjonalizmu, by „dostosować” zmiany do regulacji prawnego przymusu. Wystarczyło zmienić na papierze podstawy programowe edukacji, obniżyć standardy kształcenia i zatrudnienia w edukacji wczesnoszkolnej oraz podjąć badania nad rzekomą wartością wcześniejszego skierowania sześciolatków do szkół.

Warto zobaczyć najnowszy spot filmowy, jaki zamieścił na swojej stronie Instytut Badań Edukacyjnych, którego kadry zaczynają tracić godność naukową włączając się w tę kampanię i nie protestując przeciwko fałszywej interpretacji danych z przeprowadzonej diagnozy. Nie rozumiem, jak można aż tak sprzeniewierzyć się nauce i okłamywać własny naród publikując raport na podstawie skandalicznie błędnych założeń metodologicznych powyższej diagnozy? Za tego typu manipulację powinno się pociągnąć pseudonaukowców do odpowiedzialności, gdyż uczestniczą w kłamstwie, w fałszowaniu rzeczywistości. Polacy płacą za rzekomo naukowe prace, których część nie ma nic wspólnego z uczciwością i rzetelnością.

Już nikogo nie obchodzi to, że zniszczono osiągnięcia polskiej pedagogiki i edukacji przedszkolnej obciążając nauczycieli tego poziomu edukacji treścią perfidnie skonstruowanych spotów telewizyjnych, z których wynikało, że dzieci objęte edukacją przedszkolną w ogóle się nie rozwijają. Scenariusz został tak skonstruowany, by oglądający spot zobaczył jak przedszkolaki się w tych placówkach nudzą. One siedziały durnowato na dywaniku, osamotnione, bawiły się bez obecności nauczyciela, a co gorsza niczego się nie uczyły, a zatem i nie rozwijały.

Trzeba było dopiero oświeconej władzy, by ta uratowała młode pokolenia przed zacofaniem. Po to znowelizowano podstawę programową wychowania przedszkolnego, żeby obniżyć standardy edukacji w tej placówce, a egzekwując zakaz alfabetycznego kształcenia dzieci (czytanie i pisanie, a nawet rachowanie) można było przekonać rodziców, że szczęście rozwojowe ich pociechy osiągną dopiero w szkołach.

Tak nieetyczna manipulacja, która nie ma nic wspólnego z naukową psychologią rozwojową dzieci oraz pedagogiką przedszkolną, zaczyna powoli skutkować. Centralistycznie zarządzające oświatą władze doskonale sobie zdają z tego sprawę, że obywatele i tak nie mają możliwości sprawdzenia, kto ma rację. MEN testuje granice zniewalania polskiego społeczeństwa pod dyktando ukrytych interesów prywatnych korporacji, zaangażowania byłych i obecnych posłów w sferę niepublicznego biznesu oświatowego i utrzymywania patologicznej struktury władzy.

Pobrano na tę pseudoreformę ogromne środki z Unii Europejskiej, więc wycofanie się z niej oznaczałoby dla rządu i MEN totalną kompromitację, gdyż trzeba byłoby je zwrócić do Brukseli. Właśnie dlatego premier Donald Tusk tak zaciekle bronił ministry edukacji K. Szumilas. Wybrał ją zresztą po to, by była - jak sam to określił - "ministrem zderzakiem". Tak ją poobijano, że nie dostała się do Europarlamentu.

Już wiemy, że polski rząd musi oddać za zakup Pendolino dotację z UE. Może dlatego wyjazd na tory 9 składów tego ECP został wzmocniony propagandowo przez prorządowe media, by w ten sposób przykryć pełnymi zachwytu relacjami z tego "wydarzenia" powyższą aferę. Podobnie byłoby ze skierowaniem sześciolatków do szkół. Jak zakontraktowano to w UE, to trudno się z tego wycofać. Ileż to osób dorobiło się na tej pseudoreformie? Kto będzie za kilka lat leczył traumę szkolną dzisiejszych sześciolatków?

Mam nadzieję, że społeczeństwo zrozumie powody, dla których resort edukacji powierzono dziennikarce, specjalistce od propagandy, która taką polityką włącza się w toksyczną dla dzieci edukację. Poprzedniczki nie były w tym lepsze, za to skutecznie korzystały z metod socjotechniki i marketingu politycznego. A świstak zawija w sreberko...

14 grudnia 2014

Nowa habilitacja zakresie badań oświatowych

(fot. dr hab. Danuta Uryga z APS w Warszawie w czasie własnego kolokwium habilitacyjnego)






W tym tygodniu miały miejsce dwa kolokwia habilitacyjne z pedagogiki, które przebiegały jeszcze w tzw. starej procedurze. Po pozytywnie przyjętym kolokwium i wykładzie habilitacyjnym - pedagogiczne środowisko naukowe w naszym kraju pozyskało dwóch samodzielnych pracowników, ekspert w zakresie pedagogiki specjalnej i w zakresie polityki oświatowej. Mam tu na uwadze panie: dr hab. Danutę Urygę i dr hab. Katarzynę Parys.

Pierwszy przewód został przeprowadzony na Wydziale Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, zaś drugi na Wydziale Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu. Gratuluję obu Paniom naukowego sukcesu, bo wynik głosowania w obu postępowaniach był znakomity.


Pani dr hab. Danuta Uryga jest adiunktem w Zakładzie Polityki Edukacyjnej Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Stopień naukowy doktor nauk humanistycznych uzyskała w dziedzinie filozofii na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w 2002 roku. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół problematyki:

◾polskiego systemu edukacji;
◾polityki edukacyjnej samorządu lokalnego;
◾społeczności lokalnej;
◾edukacji na wsi;
◾szans edukacyjnych dzieci i młodzieży;
◾uspołecznienia szkoły.

Jej rozprawa habilitacyjna pierwotnie nosiła tytuł: Feniks w kurniku. Społeczności wiejskie w obronie „małych szkół” . Jako recenzent wydawniczy sugerowałem zmianę tytułu na Etnopedagogiczne studium „małych szkół” w środowisku wiejskim lub "Pedagogiczna odsłona „małej szkoły” w środowisku wiejskim. Studium lokalnego oporu przemian społecznych", gdyż badania diagnostyczne zostały poświęcone trudnej sytuacji małych szkół, które są prowadzone przez Federację Inicjatyw Oświatowych.

W rezultacie wielu analiz książka ukazała się pod równie trafnym tytułem: "Mała szkoła" w środowisku wiejskim: socjopedagogiczne studium obywatelskich inicjatyw. Rozprawa Danuty Urygi jest znakomitą analizą fenomenu małych szkół w społecznościach wiejskich i związanej z nim polityką oświatową państwa, samorządów oraz organizacji pozarządowych. Całość jest znakomicie osadzona we współczesnych teoriach nauk społecznych, głównie socjologii (edukacji), pedagogiki społecznej i nauk o polityce. Autorka bardzo dobrze osadziła przesłanki teoretyczne swoich badań korzystając z bogatej i trafnie dobranej literatury przedmiotu a zorientowanej na interesujący ją problem poznawczy i społeczny.

Jest to książka na wskroś pedagogiczna, nadzwyczaj aktualna w dobie, w której coraz silniej deprecjonowane są ruchy obywatelskiej partycypacji, samorządności, a organizacje pozarządowe postrzega się jak niepożądanego gościa w przestrzeni publicznej. Mamy tu niezwykle wartościowy powrót do modelu społeczeństwa obywatelskiego i związanej z nim demokracji partycypacyjnej, w tym także przypomnienie modeli szkół środowiskowych, otwartych, uspołecznionych, które najlepiej służą szeroko pojmowanej samorządności, obywatelskiej i współodpowiedzialności za wolność, która staje się społecznym, a nie tylko ekonomicznym, ciężarem.

Rozprawa ma wyjątkowy walor poznawczy, bowiem została napisana w stylistyce typowej dla paradygmatu badań jakościowych, w których dociekanie prawdy wymusza uwzględnianie z jednej strony tego, co potoczne, codzienne, nie dające się – ze względu właśnie na ów wymiar mikro - uchwycić w liczbowych parametrach, z drugiej zaś pozwala na uchwycenie śladów pamięci zdarzeń, przeżyć, doświadczeń głównych aktorów społecznych przemian. Mamy tu wkomponowane w etnopedagogiczne monografie małych szkół narracje osób zmagających się z trudnymi realiami życia społeczności lokalnej, by zachować w niej i dla niej wyspę edukacyjnego oporu.

Zostajemy zapoznani z losami anonimowych liderów lokalnej oświaty i placówek, których utrzymanie wymagało heroicznych zmagań z przeciwnościami losu, zabiegania o sprawy publiczne w imieniu słabszych, tracących nadzieję na wartość tego, co jest znacznie ważniejsze, niż sama infrastruktura szkoły. Tylko w takim badaniu możliwe było dostrzeżenie procesów, wymykających się statystycznym analizom danych o liczbie uczniów, oddziałów, nauczycielach, ich wykształceniu i poziomie awansu zawodowego, istnieniu rady rodziców i kontroli nadzoru pedagogicznego.

Autorka pracy świadomie dokonała redukcji monograficznych badań małych szkół do wersji problemowej, co wprawdzie stwarza poczucie niedosytu wiedzy o nich w kategoriach administracyjno-instytucjonalnych, dynamiki wpływu procesów demograficznych, społecznych, jakościowych wskaźników związanych z procesem kształcenia i wychowania, ale za to tworzy narracyjną fotografię tego, co inaczej nie mogłoby być zarejestrowane i odczytane. Bardzo dobrze zostały przeprowadzone badania, z zachowaniem dyscypliny i logiki odczytywania z wypowiedzi respondentów czterech wskaźników zmiany społecznej według schematu INIS: idei, reguł zachowania, działań i interesów, którzy byli jej zaangażowanymi interlokutorami.

Autorka wspomina w części metodologicznej o wykonaniu w terenie wielu fotografii. Szkoda, że nie wykorzystała ich w swojej analizie, skoro jest uznana we współczesnej socjologii metoda wizualizacji danych. Włączenie do analiz uchwyconych przez badacza za pomocą aparatu fotograficznego mikroświatów osób i wydarzeń związanych z poznawanymi szkołami, znacznie wzbogaciłoby (także krytyczną) refleksję wokół poruszanych przez autorkę problemów.

Książka Danuty Urygi została napisana ładnym językiem, z naukową dbałością o przekaz prawdy o fenomenie „małych szkół”, których los znany jest okazjonalnie, a pamięć o dramacie walk, sporów i konfliktów o ich istnienie oraz utrzymanie zanika. Tego typu badania mogą stać się podstawą do zaplanowania znacznie szerszych, w paradygmacie ilościowym diagnoz w całym kraju, by dostrzec dynamikę strat i/lub odradzających się procesów przemian społecznych w oświatowej infrastrukturze polskiej wsi, gdzie mamy prawie 70% ogółu szkół podstawowych.

Nie jest bowiem prawdą, że spadek liczby uczniów ma w tym właśnie środowisku wysoki poziom. W okresie minionych 6 lat w mieście wynosił on bowiem 11,4%, a na wsi tylko 6,7%. Tak więc wczytanie się w jakościową analizę wyników badań Autorki tej książki powinno uświadomić politykom samorządowym wartości, których nie warto i nie wolno tracić z oczu, jeśli szkoła ma znaczyć w naszych małych ojczyznach coś więcej, niż tylko zbiór osób gromadzonych przez pięć dni w tygodniu w określonej zabudowie.



12 grudnia 2014

Wyższe szkółki prywatnego interesu










Mamy za sobą kampanię wyborczą do wyższych szkół prywatnych, która polegała na pozyskaniu przez najbardziej kiepskich właścicieli rzekomo edukacyjnych firm biznesowych jak najwięcej kandydatów. Trzeba było im dużo obiecać tak, jak czynią to politycy w wyborach wszelkiej maści. To, że owe obietnice staną się w realu fikcją, jest oczywiste, ale jeszcze nie dla naiwnej młodzieży, którą uczono w szkołach średnich etyki, wiedzy o społeczeństwie, matematyki itp.

Jak spojrzałem na strony internetowe wyższych szkółek prywatnych, to dostrzegłem, że KICZ bije z nich po oczach. A kicz to pseudos, pozór, zaprzeczenie jakości, to antyestetyka, antyetyka, antyedukacja. To jawienie się nie takim, jakim się jest. Trzeba bowiem wejść nieco głębiej w strukturę domen tych firm, by przekonać się, że ta rzekomo wybitna szkoła wyższa jest taką tylko z nazwy. Nie ma w jej kadrze kształcącej ani jednego profesora, doktora habilitowanego - specjalisty w zakresie prowadzonych wykładów czy seminariów. Tam wykładać może każdy, jak przysłowiowy kafelkarz. Wczoraj pracował w szatni, a dzisiaj, z braku laku, prowadzi zajęcia z zarządzania czy socjologii. Co za różnica. Kto to sprawdzi?

Rektorem może być ktokolwiek, byle miał stopień doktora, a nie jest ważne to, jak zarządza. Wielu w istocie niewiele ma do powiedzenia. Raczej musi trochę odsiedzieć, przyjąć klientów na dyżurze i udawać, że spełni ich osobiste problemy. Nie spełni, bo właściciel tzw. WSP informuje, jaka firma będzie ściągać od nich długi.

Oczywiście, na stronach znajdują się informacje o zrealizowanych grantach badawczych czy współpracy międzynarodowej, ale wystarczy badawcze spojrzenie, by przekonać się, że ci, którzy owe granty realizowali, już dawno w tych szkołach nie pracują. Współpraca międzynarodowa polega na wyjazdach na wycieczki do hipermarketów. Tajemnicą Poliszynela jest to, że nie tylko łódzkie środowisko pseudoakademickie zaczyna rywalizować w zakresie niepłacenia przez właścicieli nauczycielom akademickim należnej im pensji, zalegania z płatnościami na rzecz ZUS-u czy ukrywania warunkowych lub nawet negatywnych ocen z tytułu bylejakości kształcenia.

Niektórzy nie pochwalą się tym ile mają już w Sadzie Pracy rozpraw z tego tytułu. Żaden prywaciarz nie pozwoli na opublikowanie na stronie jego firmy, że wprawdzie szkoła uzyskała pozytywną ocenę PKA, ale w wyniku odwołania. To zaś zostało uwzględnione przez PKA, które zobowiązało władze szkoły do wprowadzenia koniecznych zmian. To, że właściciel takiej WSP ich nie wprowadzi, to już inna kwestia.

Współczuję zatem studentom, którym przyszło doświadczyć już na progu swojej dorosłej drogi uczenia się fikcji, która przykryta jest technikami public relation. Z drugiej strony nie powinni się dziwić temu stanowi rzeczy, skoro władze niektórych resortów na PR budują swoją pozycję. Te jednak zawsze mogą się w porę ewakuować, podać do dymisji, został odwołanymi, ale w przypadku szkół prywatnych nie ma czegoś takiego. Ktoś ostatnio pytał, czy MNiSW może odwołać rektora-oszusta akademickiego, bo wiadomo, że jest plagiatorem? Nie może. Ot, polska impotencja prawna, która znakomicie sprawdza się m.in. w szkolnictwie wyższym i oświacie.

Dla podniesienia wskaźnika optymizmu - wśród ponad 340 wyższych szkół prywatnych mamy 8 najlepszych:

11 grudnia 2014

Obrona mojej dwunastej doktor nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika


Po kilku latach przerwy spowodowanej zmianą miejsca zatrudnienia, włączony przez JM Rektora Jana Łaszczyka profesora Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie do zespołu naukowców wspierających rozwój kadr naukowych, doczekałem się (po intensywnych 5 latach współpracy) kolejnego, świetnie broniącego się doktora nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika. Studia III stopnia w APS mają niezwykle wysoki poziom, dzięki czemu mogłem ze spokojem sumienia liczyć na jak najlepsze przygotowanie do doktoratu mojej Doktorantki - pani mgr Arlety Suwalskiej z Ełku.

Tak, tak, do APS zmierzają na studia III stopnia, które prowadzą znakomici naukowcy Wydziału Nauk Pedagogicznych - młodzi, wysoce uzdolnieni absolwenci różnych studiów, nie tylko pedagogicznych. Są wśród nich absolwenci psychologii, socjologii, filozofii, ekonomii czy różnych filologii. Studia III stopnia wymagają od nich zatem wielu wyrzeczeń, bowiem im bardziej odległe od pedagogiki były ich własne studia, a przy tym im dalej mieszkają od Warszawy, tym bardziej muszą uwzględnić w swojej pracy pokonywanie wielu barier związanych z realizacją zadań naukowo-badawczych, poznawczych, ale i komunikacyjnych. Muszą być co tydzień w uczelni, by realizować w niej także zadania dydaktyczne, organizacyjne, uczestniczyć w zajęciach, seminariach, a przy tym jeszcze piszą artykuły naukowe i aktywnie uczestniczą w konferencjach akademickich.

Widać to po mojej Doktorantce, która ma wielodyscyplinarne wykształcenie. Ukończyła bowiem:
- Wydział Farmaceutyczny na Akademii Medycznej w Białymstoku (magister analityki medycznej);
- Wydział Filologiczny Wszechnicy Mazurskiej w Olecku (licencjat filologii angielskiej);
- Wyższą Szkołę Humanistyczną w Pułtusku (magister dydaktyki języków obcych);
- Wydział Pedagogiczny Politechniki Białostockiej (studia podyplomowe z informatyki dla nauczycieli);
- Wydział Filologiczno-Historyczny Uniwersytetu Gdańskiego (magister filologii angielskiej);
- University of Kent, Wielka Brytania (kurs metodyczny ‘Creative Methodology of the classroom’);
- Akademię Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - (studia III stopnia);
- 21 form doskonalenia nauczycieli (kursy, warsztaty).

Pani dr Arleta Suwalska ma bogate doświadczenie zawodowe:

• Nauczyciel dyplomowany Zespół Szkół nr 1 w Ełku; nauczanie języka angielskiego z uwzględnieniem przygotowania do egzaminu maturalnego;

• Nauczyciel konsultant Warmińsko-Mazurski Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli w Olsztynie w zakresie języka angielskiego i języków obcych; przygotowywanie i przeprowadzanie szkoleń dla nauczycieli; egzaminator Nowej Matury 2005-certyfikat MEN.

• Nauczyciel metodyki języka angielskiego, technik pracy umysłowej oraz praktycznej nauki języka angielskiego na Wydz. Nauk Humanistycznych oraz lektor j. angielskiego, opiekun praktyk pedagogicznych - Wyższa Szkoła Finansów i Zarządzania w Białymstoku, filia w Ełku

• Nauczyciel dyplomowany ILO im. Stefana Żeromskiego w Ełku; nauczanie języka angielskiego z uwzględnieniem przygotowania do egzaminu maturalnego na poziomie podstawowym i rozszerzonym.

(fot. Obrony pracy doktorskiej 3.12.2014)

Do otwarcia przewodu doktorskiego wystarczy opublikowanie co najmniej jednego artykułu w czasopiśmie z listy MNiSW. Moja Doktorantka wydała 8 artykułów: 5 w recenzowanych monografiach zbiorowych i 3 w punktowanych czasopismach naukowych, po jednym z listy MNiSW: A – B i C! Uczestniczyła w 24 konferencjach naukowych, w tym w 4 międzynarodowych z własnym referatem. Jako studentka studiów doktoranckich z pedagogiki w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie dwukrotnie zdobyła I miejsce w rankingu doktorantów swojego rocznika pod względem nauki, dwukrotnie otrzymała stypendium rektora APS dla najlepszych doktorantów i dwukrotnie uzyskała stypendium projakościowe oraz stypendium doktoranckie.

Zapewne niektórzy będą ciekawi, co mogło być tematem rozprawy doktorskiej pani A. Suwalskiej. Już podaję: - Ideologie edukacyjne jako czynnik zmian w polityce oświatowej Wielkiej Brytanii przełomu XX i XXI wieku Autorka tej dysertacji przeprowadziła analizę ideologii edukacyjnych i myśli pedagogicznej w powyższym kraju. tego typu badania otwierają nowe szanse dla zrozumienia uwarunkowań i przebiegu polityki zarządzania oświatą w wymiarze makro-, mezo- i mikroinstytucjonalnym. Jej studia dotyczyły współczesnych dyskursów ideologicznych i naukowych źródeł politycznych zmian w polityce edukacyjnej w Wielkiej Brytanii od X w. do pierwszej dekady XXI w., ze szczególnym naciskiem na ostatnie stulecie.

Do najważniejszych czynników wpływających na reformy oświatowe należą właściwości zmiany, czyli jej potrzeba, jasność, kompleksowość i praktyczny aspekt. Rozproszone cele i źle dobrane środki oraz brak jasności =wytwarzają bariery i trudności już na poziomie lokalnym we wdrażaniu pożądanych reform. Zmiany w polityce oświatowej będą pozytywne wówczas, kiedy są postrzegane jako praktyczne, ale także wtedy, kiedy są wieloetapowe. Ich cele muszą rozumieć i chcieć wdrażać wszyscy zainteresowani: nauczyciele, dyrektorzy szkół oraz agencje rządowe, a akceptować je powinni rodzice uczniów. W świetle literatury przedmiotu okazuje się jednak, że wciąż istnieje szereg zagadnień wymagających dalszych ustaleń teoretycznych.

Pani dr A. Suwalska analizowała polityczny aspekt ideologii edukacyjnych na podstawie transdyscyplinarnego podejścia w retoryce politycznej, jakim jest badanie politolingwistyczne. Retoryka polityczna ma wiele bowiem powiązań z edukacją polityczną (docere), rozważaniami politycznymi (logos), politycznym uzasadnieniem lub legitymizacją (probare) czy polityczną rozrywką (delectare). Politolingwistyka zakłada przyjęcie perspektywy transdyscyplinarnej łączącej retorykę, politologię i lingwistykę.

Biorąc pod uwagę historyczny charakter przedmiotu badań Doktorantka zastosowała do analizy tekstów model triangulacyjny gromadzenia i tworzenia danych dyskursywnych. Proces gromadzenia danych dotyczył konkretnych obszarów działań politycznych, makrotematów dyskursu, konkretnych aktorów politycznych i konkretnych obszarów działań politycznych w zakresie ideologii edukacyjnej czy polityki oświatowej. Natomiast analiza rządowych dokumentów dotyczyła procesów wyłaniania się, przekształcania i mutowania idei, praktyk oraz tożsamości, a także na mechanizmach, dzięki którym stają się stosunkowo trwałym elementem teraźniejszości. Dzięki temu mogła lepiej opisać i zrozumieć trajektorię współczesnych idei, praktyk i tożsamości, które aktualnie są traktowane jako oczywiste, a wcale takimi być nie muszą.

Odtwarzanie trajektorii badanych dyskursów i opisanie specyficznych strategii prowadzących do kreowania badanych dyskursów i opisanie specyficznych strategii prowadzi rządzących do wytworzenia jednej ideologii edukacyjnej, a odrzucenia innych. Analiza tekstu wymagała koncentrowania się przez Doktorantkę na tym, o czym się w dokumencie mówi, tzn. na mechanizmach konstruowania zawartych w nim argumentów, idei czy pojęć oraz czego się nie mówi, czyli przemilczeniach, brakach i zaniedbaniach władzy.

Przedmiotem, badań były dokumenty pochodzące ze źródeł pierwotnych, które powstały w innym czasie lub miejscu niż opisywane wydarzenia. Dla przeanalizowania zebranego materiału musiała najpierw dokonać przekładu na język polski fragmentów dokumentów i ustaw oświatowych. Pierwszym krokiem było zatem skompletowanie zbioru artykułów prasowych i publikacji rządowych oraz materiałów z debat parlamentarnych, które przedstawiały zarys kierunków polityki rządu i strategie zmian w polityce oświatowej. Pozwoliło to Doktorantce prześledzić trajektorię poszczególnych dyskursów, gdyż zostały w nich opisane zamiary kierujących oświatą i planowane przez nich zmiany w legislacji.

Obrona miała charakter otwarty, publiczny. Recenzentami w tym przewodzie byli znakomici eksperci, profesorowie: Zbyszko Melosik - dziekan Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, specjalista w zakresie pedagogiki porównawczej i Mirosław J. Szymański z APS - socjolog edukacji, pedagog porównawczy w zakresie polityki oświatowej.

Każdy mógł przyjść na obronę, gdyż te mają charakter otwarty, publiczny. Dysertacja jest do wglądu w Uczelni. Zainteresowani mogą z niej korzystać na miejscu. W dn. 10 grudnia br. Rada Wydziału Nauk Pedagogicznych APS zatwierdziła wniosek Komisji Doktorskiej o nadanie pani Arlecie Suwalskiej stopnia doktora nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika.

10 grudnia 2014

Powyborcze trele morele


Trele-morele - jak podaje słownik synonimów to: pot lekcew a. żartmowa-trawa, ple-ple, trzy po trzy, hocki-klocki, klituś-bajduś, koszałki-opałki, tere-fere, ecie-pecie, gadka szmatka, pustosłowie, wata, woda, bełkot, bajdurzenie, androny, bzdury, głupstwa, dyrdymały, brednie, niedorzeczności, bajdy, ględy, głupota, banialuki, bezsens, absurd, nonsens, niedorzeczność, bzdura, sieczka, †farmazony, głodne kawałki, duby smalone, niewiarygodne/niestworzone rzeczy, austriackie/babskie/tureckie gadanie, zawracanie głowy. Otóż mam wrażenie, że po zakończonej kampanii wyborczej do samorządów zacznie się sprawdzanie treli-moreli, czyli obietnic, jakie składali ci, którzy uzyskali miejsce w radzie miejskiej czy zostali mianowani prezydentami lub wiceprezydentami miast.

W Łodzi mamy socjalistyczną platformę obywatelską, czyli centrolewicę w sprawach ekonomicznych, a lewicę socjalną w sprawach oświatowych. Wiceprezydentem m. Łodzi został bowiem namaszczony przez PO pan Tomasz Trela z SLD. Nie wiem, jak jest w innych miastach, bo nie jestem w stanie tego śledzić i analizować, ale widzę, że "zwycięska" prezydent z PO okazała się quasi-zwyciężczynią, skoro dla utrzymania władzy weszła w koalicję z SLD.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to właśnie radni tej partii krytykowali b. wiceprezydenta Łodzi Krzysztofa Piątkowskiego(bezpartyjny) za rzekomo zły stan łódzkiej oświaty, likwidowanie szkół i fatalną politykę w zakresie zarządzania szkołami. Teraz zapewne będą chcieli poprawić nadwyrężony stan łódzkiej edukacji, dlatego potrzebowali swojego człowieka w tym "resorcie".

W polityce nie ma czegoś takiego jak zdrada, bo dla władzy niemalże każdy (bez twarzy) gotów jest wejść w koalicję z diabłem, byle tylko realizować własne cele. Już widzę panią prezydent Hannę Zdanowską jak będzie musiała powstrzymywać swojego nowego, socjalistycznego wiceprezydenta (socjalistyczny - ma tu charakter reprezentowanej ideologii, a nie ustroju politycznego) w działaniach, które miałyby być spełnieniem przez niego wyborczych obietnic. Większości i tak nie zrealizuje, gdyż mieszczą się w zakresie odpowiedzialności wiceprezydentów z Platformy Obywatelskiej. Będzie więc miał czyste ręce.


Może jednak mieć problem w oświacie, jeśli będzie chciał przeprowadzić remonty zgodnie z postulatami głoszonymi w poprzedniej kadencji przez jego koleżankę partyjną - panią radną Małgorzatę Cudak-Niewiadomską. Ta niewątpliwie zatroszczy się o to, by zapewnić pomoc dla kolejnych grup zwalnianych nauczycieli. O taką bowiem upominała się w sierpniu bieżącego roku, kiedy to była w opozycji. Oj, będzie wesoło.

Radna M. Cudak - Niewiadomska chwaliła się, że skutecznie walczyła o:

- wstrzymanie likwidacji wielu łódzkich szkół i przedszkoli,

- zwiększenia nakładów finansowych na modernizację placówek oświatowych i modernizacji MKS ”Metalowiec”

- wzrost dodatków motywacyjnych i wychowawczych dla łódzkich nauczycieli,

- obniżenia czesnego w przedszkolach publicznych o niesłusznie doliczaną opłatę za przygotowanie posiłków i wprowadzenie Ogólnopolskiego Dnia Przedszkolaka

- zwiększenie ilości miejsc w przedszkolach publicznych.


To oznacza wielką nadzieję, że i w tej kadencji skutecznie nie dopuści do likwidacji wielu łódzkich szkół i przedszkoli, zwiększy nakłady finansowe na modernizację placówek oświatowych, przyczyni się do wzrostu dodatków motywacyjnych i wychowawczych dla łódzkich nauczycieli itd. Mieszkańcy Łodzi mogą spać spokojnie, tym bardziej, jeśli są związani z tutejszą oświatą. Jak radna będzie musiała uczestniczyć w Festiwalu Kobiet "Mirakle" im. Miry Kubasińskiej, którego organizatorzy postanowią odebrać w tym roku już nie za panią prezydent m. Łodzi Szklaną Muszlą, ale np. za wiceprezydenta z SLD, to nie będzie chyba żadnego kłopotu z obecnością i odebraniem Muszli? Mam nadzieję, że ostanie się jedyna w kraju - tak profesjonalnie zarządzana i ozłacana najwyższymi trofeami jakości - placówka, jaką jest Łódzkie Centrum Doskonalenia i Kształcenia Praktycznego w Łodzi. Poprzednicy ponoć chcieli ją podzielić i zaprzepaścić cały dorobek. A może to były tylko plotki?


Nowy wiceprezydent Łodzi, którego hasłem w czasie spotkań z wyborcami było: „W Łodzi się da. W Łodzi można. Łódź stać. I ja nie chcę słyszeć, że jest inaczej!” zapowiada się znakomicie, bowiem obiecał w swojej kampanii m.in.:

Obietnica nr 8: Co najmniej 20 mln zł na konieczne inwestycje w placówkach oświatowych.

Obietnica nr 9: Tworzenie dodatkowych świetlic środowiskowych dla dzieci z ubogich rodzin – po jednej na każdym łódzkim osiedlu.

Obietnica nr 10: Stworzenie centrów rekreacyjno – wypoczynkowych na każdej dzielnicy (na wzór Wodnego Raju na Teofilowie, powstałego za rządów SLD).

Oczywiście, w przypadku świetlic zawsze może się wymigać i stwierdzić pod koniec kadencji, że mówił o "tworzeniu" a nie stworzeniu", natomiast w przypadku centrów rekreacyjno-wypoczynkowych może zaproponować plac zabaw im. bohaterów opowiastek o Kubusiu Puchatku. te można otwierać na trawnikach każdego z osiedli. Tak więc na Bałutach - może być plac im. Kubusia Puchatka, na Widzewie- Króliczka, na Retkini - Tygryska, a na Polesiu - Krzysia (dla upamiętnienia także wkładu w rozwój oświaty poprzedniego wiceprezydenta).


Co do darmowych śniadań - czekamy panie wiceprezydencie i jesteśmy ciekawi, co będzie na to drugie śniadanie - marchewka, jabłuszko, gotowane jajeczko czy bułeczka z szynką? Co sądzą mieszkańcy o tych zapowiedziach? Chiron napisał na forum: (12.10.14, 11:09:28) A mnie śmieszy i złości to darmowe śniadanie dla uczniów. Darmowe- a tak naprawdę to przecież kogoś trzeba będzie obrabować, żeby dzieci to śniadanie dostały. Do tego jeszcze ci, którzy te pieniądze pozyskają, będą nimi zarządzać, etc- to dodatkowe koszty tego "darmowego" śniadania. Dokładam kucharki, które przecież muszą coś do domu zanieść rodzinie- i potem będziemy się dziwić, czemu dzieci nie chcą jeść tych śniadanek. Razem musi to doprowadzić do kolejnego marnotrawstwa pieniędzy- no ale przecież są jeszcze biedni, niewyrobieni politycznie ludzie- którzy to kupią.



Chiron wie, co to są trele morele. A ja się cieszę, bo taka zmiana rodzi wielkie nadzieje. Łódź ma szanse stać się miastem edukacji równych szans dla ... najlepszych i o najwyższym kapitale społecznym, ludzkim, infrastrukturalnym, ekonomicznym i komunikacyjnym (wiceprezydent Trela obiecał obniżanie co roku ceny biletów za przejazd komunikacją miejską).









09 grudnia 2014

Pani minister edukacji napisała List z "siłom i godnościom osobistom"













Otrzymałem list z następującą kwestią:

Moja żona, która pracuje w szkole jako pedagog specjalny, otrzymała dzisiaj do wiadomości list z MEN. Pani minister informuje w nim rodziców, że mają prawo wymagać od szkoły by w przerwie międzyświątecznej mogli wymagać od szkoły zapewnienia dziecku opieki. Czy działanie MEN jest zgodne z Kartą Nauczyciela?" - pyta zatroskany mąż i wcale mu się nie dziwię. Od wielu lat jego żona mogła każdą przerwę świąteczno-noworoczną, wielkanocną, a także w czasie ferii zaplanować sobie własny odpoczynek od codziennych, a przecież bardzo trudnych i złożonych obowiązków.

Mało kto spoza tego zawodu zdaje sobie sprawę z tego, jak jest to psychofizycznie wyczerpująca profesja. Nie bez powodu nawet w państwie quasitotalitarnym, jakim była PRL, nauczycielom gwarantowano dni wolne od pracy razem z ich uczniami. Obie strony musiały mieć czas i szansę na zdystansowanie się do intensywnych dni, tygodni i miesięcy współpracy na rzecz uczenia się i samokształcenia.

Zawsze tak było i jest, głównie w szkołach podstawowych, że rodzice młodszych uczniów, którzy pracują w dniach wolnych od zajęć dydaktycznych, mogli zgłaszać potrzebę objęcia ich dziecka tzw. opieką świetlicową. Nikt nigdy nie czynił z tego problemu. Nauczyciele pełnili wówczas dyżury, które ustalał dyrektor szkoły. Nie musieli jednak wszyscy być w niej codziennie, bo i po co? Po to, by pilnować pustych ścian, czyścić szafki, odkurzać sale dydaktyczne?

Ministra edukacji potraktowała polskich nauczycieli tak, jak w kabaretowym skeczu pt. "Ucz się Jasiu" - jak chamów, którym od przywilejów przewraca się w głowach. A jak mówił Jan Kobuszewski: " Chamstwu w życiu należy się przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom".A protestujący nauczyciele i ZNP "mogą panu majstrowi (pani minister) skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w d... pocałować".

Ministra J. Kluzik-Rostkowska nie ma zielonego pojęcia o szkolnictwie, toteż postanowiła wywołać falę powszechnego oburzenia ludu na nauczycieli jako tych śmierdzących leni, cwaniaków, nierobów, którzy tylko chcieliby mieć same wolne dni od pracy! Brawo! Brawo pani minister! Nareszcie wzmacnia pani swój przekaz arogancji i ignorancji w stopniu kompromitującym panią i urząd jakim jest MEN. Mam nadzieję, że kolejne układanie się z lewicowym związkiem zawodowym i handlowanie nauczycielską duszą i kulturą zostanie do końca zdemistyfikowane i wyrażone na kartach do głosowania w przyszłorocznych wyborach.

Wiemy, jak neoliberałowie chcą sprowadzać ten zawód do bazującej na mechanizmach rynkowych usługi. Tak też konsekwentnie czyni to władza PO i PSL korzystając z tego, że od końca lat dziewięćdziesiątych zakorzeniły się w oświacie określenia z hali targowej czy szwalni, gdzie nauczyciel jest usługodawcą (producentem, sługą) a uczeń i jego rodzice są klientami. KLIENT NASZ PAN, a zatem - drodzy nauczyciele - jak wam się nie podoba, to pan majster (minister) może ich nauczyć jak postępuje się z roszczeniowym klientem.

(fot. TVP1 "Wiadomości")


No i powraca stara, stalinowska zasada - dziel i rządź, niech się permanentnie boją władzy centralnej i niech inni na nich donoszą! POgratulować. Mamy już jeden kiczowaty elementarz, mamy już arogancję władzy wobec rodziców, których konstytucyjne prawo pierwszeństwa do decydowania o losach własnych dzieci zostało ograniczone ustawą oświatową, mamy konstruowanie lektur szkolnych na zasadzie "Familiady" oraz wybór najlepszych nauczycieli roku w wyniku głosowania sms-ami (2,42 +VAT). Co będzie dalej? Wiadomo. Ministra już obiecała, że po wyborach zlikwiduje Kartę Nauczyciela. Pierwszy krok już poczyniła. Przeciwstawiła nauczycieli rodzicom, którzy nie znają specyfiki tej roli. Gwarantuję, że będzie miała większość po swojej stronie, bo "Pan masz drobnomieszczańskie nawyki", czyli - drodzy nauczyciele:- "wężykiem, wężykiem...".

Ministrzyca - bo tak kazała dziennikarzom siebie tytułować J.Kluzik-Rostkowska - wprowadza "zielone ludki" do rugowania nauczycielskiej suwerenności i do antagonizowania ich z rodzicami. Jeśli chcą szperać w ustawach na swoją obronę, to usłyszą z ust pani minister - jak w kabarecie Dudka: „Nie ucz pan matkę dzieci rodzić”!



(mem z :facebook_1416607050484_resized.jpg)