26 lutego 2010

Rekrutacja do liceów i techników w Łodzi wreszcie bez minimalnych progów punktowych?

Trzeba było czekać w Łodzi przeszło dwa lata, by nastąpiła oczekiwana zmiana w polityce naboru do szkół ponadgimnazjalnych. Do ub. roku było tak, że władze Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Łodzi określały minimalne progi punktowe na poziomie 70 punktów (na 200 możliwych) dla absolwentów gimnazjów, którzy ubiegali się o przyjęcie do liceów i techników.

Śp. pamięci dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Łodzi Jan Stupak walczył z administracyjnym ogranicznikiem, apelując do organu prowadzącego o prawo do przyjmowania do liceum kandydatów z mniejszą liczbą punktów. Uważał, że nie wolno stosować administracyjnych ograniczeń dla młodzieży, której wynik egzaminu gimnazjalnego, oceny na świadectwie i brak szczególnych osiągnięć w toku edukacji pozbawiają ją szansy ubiegania się o miejsce w upragnionej szkole. Różne są bowiem czynniki warunkujące ten stan rzeczy, które nie tkwią przecież tylko po stronie uczniów. Skoro zatem tyle mówi się o wyrównywaniu szans edukacyjnych młodzieży, o jej prawie do uczenia się i suwerennym wyborze szkoły, to trzeba im wyjść naprzeciw, znaleźć rozwiązania, które będą miały charakter inkluzyjny, a nie ją wykluczający czy marginalizujący.

Była kurator oświaty Wiesława Zewald (jako odpowiedzialna obecnie m.in. za oświatę wiceprezydent miasta Łodzi) zapowiedziała zmianę stanowiska w sprawie kryteriów rekrutacyjnych do szkół ponadgimnazjalnych. Jak stwierdziła: nie powinno się z góry ustalać limitu punktów na poziomie władz samorządowych, gdyż to rady pedagogiczne powinny podejmować w tej sprawie suwerenne decyzje.

Gdyby żył dyr. Jan Stupak, to miałby w zarządzaniu procesem rekrutacyjnym o jeden stres mniej, natomiast mógłby podjąć działania na rzecz wsparcia części młodzieży w jej dalszej karierze edukacyjnej. Jest to rzadki sposób myślenia o roli szkoły jako instytucji czy środowisku społecznym, którego funkcją założoną jest przede wszystkim wspomaganie innych w ich rozwoju, a nie spychanie ich na margines, zachęcanie do ucieczki od odpowiedzialności za własną edukację czy poszukiwanie sposobów ominięcia progów w sposób nie licujący z dobrymi obyczajami i/lub nawet prawem.

Większość dyrektorów szkół ponadgimnazjalnych jest przeciwna zniesieniu progów punktowych. Zawsze lepiej jest mieć nadzieję, że uda się dobrać sobie do kształcenia tych najlepszych (punktacyjnie) absolwentów gimnazjów, niż męczyć się z mniej umotywowanymi czy mniej uzdolnionymi do dalszego kształcenia. W tej grupie wiekowej jest z każdym rokiem mniej kandydatów do edukacji ponadgimnazjalnej na skutek niżu demograficznego. Trzeba będzie zatem albo te progi obniżyć, albo przekształcać licea lub technika w zasadnicze szkoły zawodowe. Uczniowie i ich problemy edukacyjne oraz egzystencjalne są tu mniej ważne.

(Źródło: Maciej Kałach, Słabi uczniowie nie będą skazani na zawodówkę, "Polska. Dziennik Łódzki" z dnia 2010-02-25 s. 4)

25 lutego 2010

O pracach naukowo-badawczych dotyczących III RP

Nie ukrywam, że stanowią dla mnie niebywałe zaskoczenie sytuacje, w których ktoś w sposób autorytatywny stwierdza, że wie najlepiej i nikt nie ma powodu, by podważać jego poglądy czy tezy. Tak stało się w czasie debaty akademickiej, w toku której jeden z profesorów zakwestionował w temacie pracy naukowej zapis wskazujący na okres prowadzonych dociekań. Autor rozprawy podjął w swoich badaniach analizę zjawisk pedagogicznych, jakie miały miejsce w III RP i wyeksponował ten okres w tytule dysertacji. Jeden z dyskutantów wstał i zaprotestował przeciwko temu określeniu, gdyż w jego przekonaniu „III RP” nie istnieje, nie ma takiego tworu w sensie prawnym, historycznym i konstytucyjnym. Podkreślił nawet, że nie ma takiego określenia w Konstytucji RP. Ten, kto posługuje się taką periodyzacją, stosuje zatem w rozprawie akademickiej żargon językowy, który powinien mu zostać wytknięty przez recenzentów jako błąd merytoryczny.

Byłem zdumiony, gdyż sam przed rokiem wydałem książkę, która w podtytule wskazywała na …. III RP. Żaden z recenzentów nie wytknął mi tego jako błędu. Zapytałem więc wspomnianego profesora o to, której Rzeczypospolitej dotyczą wyniki przeprowadzonych badań naukowych przez daną osobę, bo chyba nie pierwszej i nie drugiej RP, skoro autor opisuje zjawiska mające miejsce w naszym kraju po 1989 roku? Nikt z nas nie dysponował przy sobie tekstem najważniejszego dla rozstrzygnięcia tego dylematu aktu prawnego, jakim jest Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej uchwalonej 2 kwietnia 1997 roku przez Zgromadzenie Narodowe, a zatwierdzonej w ogólnonarodowym referendum 25 maja 1997 roku.

Nie mogłem uwierzyć zapewnieniom dyskutanta, że taka nazwa dla okresu Rzeczypospolitej nie istnieje w znowelizowanej Konstytucji, a tym samym, że jest to potoczne określenie. Sięgnąłem zatem po powrocie z konferencji do tekstu ustawy zasadniczej, gdzie przeczytałem w Preambule: Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali, wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej.

Doprawdy, warto czasem dyskutować z osobami, które w sposób autorytatywny starają się narzucić innym swój, czasami błędny, punkt widzenia lub w dobrej woli ostrzec przed czymś, co im wydaje się błędem. W wielu kwestiach mogą mieć zatem rację. Wspomniany tu profesor, który zapoczątkował debatę na temat niepoprawności określenia - III RP zasługuje na szacunek, gdyż w wyniku dyskusji odstąpił od swojej opinii. To była dla nas wszystkich kształcąca dyskusja. Znam jednak takich, dla których we wszystkich sprawach, nawet w niczym niezwiązanych z ich wykształceniem i osobistymi kompetencjami, tylko oni mają rację. Niektórzy zazdroszczą takim osobom ich wysokiego self-esteem. We mnie to nie wzbudza takich emocji.

24 lutego 2010

Súčasné teórie a smery výchovy



Knihu, ktorú som pripravoval, mala byť pôvodne bez úvodu, pretože som čitateľa nechcel uvádzať do nutnosti vnímať v nej určité tézy alebo predpoklady, ktoré sa jej autorovi zdajú byť veľmi dôležitými, alebo tiež opodstatňujú práve taký a nie iný spôsob ich výkladu. V podstate však nemôžem nespomenúť hoci len to, čo ma inšpirovalo k jej napísaniu a komu vďačím za jej finálny efekt. O potrebe vedenia metateoretických a komparatistických výskumov píšem v prvej kapitole tejto knihy, poukazujem zároveň na to, ako veľa problémov a apórií je s tým spojených. Nie náhodou začínam rekonštrukciu súčasných teórií a smerov výchovy od môjho Majstra – zosnulého Profesora Karola Kotlowskieho, ktorý nás učil konfrontovať súčasnosť s tradíciou bez imperatívu popierania alternatívnych prístupov, ktoré tá vniesla do podstaty výchovy a vzdelávania.
Obrovský prínos pre potrebu rekonštruovania súčasných výchovných diskurzov nepochybne priniesli profesori Zbigniew Kwiecinski a Lech Witkowski, ktorí v postsocialistickom Poľsku zahájili ich vedeckú prezentáciu ako aj verifikáciu interdisciplinárnych cyklov, často za účasti najvýznamnejších predstaviteľov súčasnej humanistiky vo svete, rozhovorov a konferencií v Centre kultúrnych a výchovných štúdií pri Univerzite Mikuláša Koperníka v Torúni, a následne pri Fakulte Vzdelávacích štúdií Univerzity Adama Mickiewicza v Poznani. V tejto práci teda nebol dôvod rekonštruovať rozpravy, ktoré vznikli vďaka nim pod spoločným názvom „Nieobecne dyskursy“ (Neprítomné diskurzy)“. Tie sa totiž už natrvalo zapísali do kanóna povinných a mládežou ako aj akademickými kádrami najradšej študovaných vedeckých diel.
Dúfam, že táto kniha sa stane ďalším povzbudením k prehlbovaniu „sveta pedagogických myšlienok“, ich koreňov a ich súčasnej evolúcie, bez nárokovania si na akúkoľvek výnimočnosť. Táto kniha totiž nie je konečnou, uzatvorenou zbierkou teórií či smerov súčasnej výchovy, ale leda ak otvorením priestoru pre ich vznik, ktorý bude postupom času zapĺňaný ich ďalšími druhmi a odtieňmi. Oplatí sa – ako si myslím – pokračovať v procese metateoretických výskumov zahájenom vyššie spomenutými profesormi, a to preto, aby sa uskutočňovanie výberu nespájalo s ich hierarchickým podriadením vzhľadom na silu, váhu alebo význam, a napriek tomu nebolo triviálnym.

22 lutego 2010

Obniżyć wiek wyborczy i odpowiedzialności karnej

Politycy Platformy Obywatelskiej chcą obniżyć wiek wyborczy, by już 16-latkowie mogli dokonywać wyborów politycznych. Zdaniem wiceprzewodniczącego klubu parlamentarnego PO Grzegorza Dolniaka:

- Środowisko młodych ludzi poniżej 18 roku życia, jest już na tyle ukształtowane by mieć swoje zdanie w wielu sprawach. Ta propozycja jest godna rozważenia.

(http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7576093,PO_chce_obnizyc_wiek_wyborczy_do_16_lat.html)

Głos w tej sprawie zabrał też europoseł PiS Marek Migalski:
- Absurdalnym jest, iżby ktoś, kto nie ma prawa do pełnego decydowania o własnym losie, decydował o losie innych. No bo jak wytłumaczyć, że 16-latek nie może rozstrzygnąć o swoim życiu, ale będzie mógł decydować o życiu Rzeczpospolitej i jej obywateli. Chyba nie jest rozsądnym, by przyszłość naszego kraju leżała w rękach licealistów.

(http://wiadomosci.onet.pl/2131423,11,to_nierozsadne__by_przyszlosc_kraju_lezala_w_rekach_licealistow,item.html)


Coraz częściej dowiadujemy się o tym, jak nieletni dokonują czynów przestępczych, ale ze względu na swój wiek traktowani są mniej restrykcyjnie, niż osoby dorosłe. Co uzasadnia zatem utrzymywanie dla nich korzystnej granicy wieku, chroniącej ich przed poniesieniem stosownych konsekwencji? Dlaczego jej nie obniżamy? Czy zatem nie do 16 roku życia powinna być obniżona granica pełnej odpowiedzialności karnej za czyny przestępcze? Dlaczego jest rozsądnym to, by nasze bezpieczeństwo, zdrowie czy życie leżało w rękach rozzuchwalonych, a nastoletnich bandytów?

W pełni popieram inicjatywę PO, gdyż uważam, że w państwie demokratycznym do urn wyborczych i tak idą jedynie ci, którzy tego naprawdę chcą, są świadomi aktu wyborczego i włączają się w proces obywatelskiego zaangażowania z przeświadczeniem wartości dokonanego wyboru. I nie ma to znaczenia, czy po wyborach są z tego zadowoleni, czy nie, czy mają lat 18, 40 czy 88. W czasie następnych wyborów mogą przecież dokonać zmiany swoich postaw i preferencji politycznych. Natomiast chciałbym, aby wraz z tym politycznym aktem zmiany prawa uwzględniono także obniżenie wieku w zakresie odpowiedzialności karnej młodych ludzi za ich czyny przestępcze.

21 lutego 2010

Podyplomowe kuszenie

Wystarczy spojrzeć na stronę internetową niejednej publicznej i niepublicznej uczelni, by przekonać się, że prowadzi się w nich studia podyplomowe na kierunku pedagogika specjalna mimo, iż nie posiadają ona stosownych uprawnień. Musiałyby bowiem mieć zgodę PKA na kształcenie na tym kierunku studiów. A nie posiadają.


A może jednak uczelnia tych studiów nie prowadzi, tylko ma je w swojej ofercie na stronie internetowej? Rynkowe kuszenie? Skoro po wypiciu napoju energetyzującego można bezpiecznie unosić się w powietrzu, a podpaski mają skrzydełka, to dlaczego nie można podać na stronie internetowej uczelni, że kształci się w niej na kierunku pedagogika specjalna, do którego nie posiada się żadnych uprawnień? Chodzi przecież o to, by przyciągnąć uwagę przyszłego klienta. Niech zobaczy, jak szeroka jest oferta, a tym samym jak wielkie są możliwości edukacyjne w danej placówce. Gorzej, kiedy wydaje mu się świadectwo.

Ze zdumieniem konstatuję, że praktyka ta ma miejsce także w niektórych uniwersytetach, gdzie nie prowadzi się studiów na kierunku pedagogika specjalna, ale za to studia podyplomowe w tym zakresie chętnie. Pamiętam, jak sam musiałem przekonywać niektórych moich współpracowników i senat, by nie podejmować kształcenia podyplomowego na kierunkach, które byłyby sprzeczne z obowiązującym prawem. Prowadzimy zatem tylko takie, które są z nim zgodne, choć – jak już wcześniej o tym pisałem w swoim blogu – częste nowelizacje prawa oświatowego sprawiają, że słuchacze mają wątpliwości, czy aby nazwa kierunku studiów jest zgodna z istniejącymi standardami kwalifikacji zawodowych. Wystarczy zatem sprawdzić w jednostce prowadzącej dane studia, czy posiada ona stosowne uprawnienia. W przypadku studiów podyplomowych musi to być uchwała senatu. W mojej uczelni treści uchwał są zamieszczone na stronie internetowej, więc każdy, kto chce skorzystać z oferty edukacyjnej na studiach podyplomowych może sprawdzić, czy mają one podstawę prawną czy nie.


Słusznie konstatują socjolodzy, że mamy do czynienia z upadkiem kultury prawdy w relacjach bazujących na konkurencji rynkowej.Tu musi obowiązywać zasada ograniczonego zaufania wbrew szyldom, statusom i znakom firmowym. Serwis PAP informuje, że został skierowany przez Sejmową Komisję Edukacji wniosek o kontrolę w jednej z niepublicznych szkół wyższych. Wydawałoby się, że po ujawnieniu przez media skandalicznego naruszania prawa przez jej władze nastąpiła zasadnicza poprawa. Widać konieczne są dalsze środki dostosowawcze. Czy tylko tam?

20 lutego 2010

Wywiad typu POST...

Szczególnie w okresie chrześcijańskiego postu mogłoby się wydawać, że wywiad typu post jest niczym innym, jak dobrowolnym powstrzymywaniem się od wyrażania jakichś poglądów, sądów czy mniemań. I jest w tym jakieś ziarno prawdy. Dla wielu okres ten trwa tak długo, jak pełnią swoją funkcję w aparacie jakiejś władzy. Kiedy jednak kończy się dla nich czas milczenia, z pewnym już dystansem, dojrzałością i poczuciem wolności odsłaniają jej tajniki. Wcześniej nie chcieli mówić na ten temat, gdyż tym samym musieliby być w opozycji do własnej roli. A jak mieli ją pełnić, ujawniając jej słabości, błędy czy patologie? Do tego potrzeba mądrych zwierzchników, dla których obowiązuje zasada: „Prawdziwa cnota krytyk się nie boi.” Jeśli jednak ma coś do ukrycia, to tym bardziej nie życzy sobie krytyki. Boże broń!

Proponując zatem nowy typ wywiadu – jakim jest wywiad typu post mam na uwadze jego charakter temporalno-przedmiotowy. Z dużym zainteresowaniem sięgam do tego typu wywiadów osób znaczących, których treść odnosi się do czegoś, co miało miejsce w przeszłości.. Takiego właśnie wywiadu udzielił ostatnio prof. Paweł Śpiewak, socjolog, były lider Platformy Obywatelskiej z okresu, kiedy ta formacja znajdowała się w parlamentarnej opozycji do rządów koalicji PiS – LPR i Samoobrony. Jak postrzega to doświadczenie po przeszło dwóch latach? Jako (…) destrukcyjne doświadczenie, szybko poczułem, że muszę stamtąd uciekać. Że trwanie w tym mnie zniszczy. I niekoniecznie zmieni się moja psychika, ale będę po prostu nieszczęśliwym, żałosnym facetem.

Zdaniem tego socjologa wejście naukowca w struktury władzy, choć niesie z sobą obietnicę spełnienia się w byciu komuś potrzebnym, a zarazem uczestniczenia w nieustannej grze ambicji i zaspokajania własnej potrzeby uznania, to jednak nie pozwala na zajęcie pozycji kogoś, kto stoi z boku i poddaje zachodzące procesy polityczne jakiejś ocenie i krytyce. Paweł Śpiewak stwierdza:

Zobaczyłem nagle Polskę, dla której osoby tak skonstruowane jak ja w ogóle nie istniały. Nie rozumiałem ich. I oni mnie nie rozumieli. W odróżnieniu od prowadzenia badań naukowych jako polityk ma swoich zwierzchników, a ci nie znoszą krytyki, jeśli mają jakiś pomysł, w który przez chwilę wierzą. Liderzy polityczni są zespawani ze swoimi pomysłami. Poza tym nikomu nie ufają. Podejrzliwość w świecie polityki jest czymś strasznym, jak choroba zwana słoniowacizną.

Potwierdził się w doświadczeniu tego naukowca stereotyp władzy, której (…) towarzyszą straszne rzeczy, bezwzględność, chamstwo, nawet u ludzi, których o to nie podejrzewałem. Władza psuje, gdyż ludzie myślą, że więcej im wolno niż innym. Jest też narzędziem do zdobywania wszelkich dóbr. Niektórzy będąc u władzy bezwzględnie wykorzystują swoje stanowisko, kiedy nabierają przeświadczenia, że znaleźli się w roli (…) takiego małego pana boga.

Czym jest polityka? Żadnych idei. A tylko kto, z kim, kogo, jak i za ile…
Jaki był główny mechanizm uprawiania polityki lokalnej? - pyta dziennikarz P. Śpiewaka. A ten odpowiada: - To zwalczanie konkurenta we własnej partii. Konkurent jest wewnątrz, nie na zewnątrz. (…) głównie gry personalne i wzajemne upokarzanie. (…) Odkryłem, że parlament nie jest obszarem politycznej deliberacji, że jakieś wyższe cele, idee, to wszystko nie istnieje na tle gry personalnej i gry o władzę. Oczywiście w tym otoczeniu mało kto nie scyniczeje. Ideowość jest traktowana jako jednostka chorobowa, a powoływanie się na jakieś idee jest świadectwem naiwności.
(…)
Zdarzały się takie sceny w parlamencie jak z „Biesów” Dostojewskiego. Mordowano polityka z pierwszych stron gazet, zasłużonego. A oskarżał go nicpoń, którego wódz nakręcił, ofiarowując mu w zamian tekę premiera (co było oczywistą nieprawdą). Najgorsi byli szeregowi posłowie. Ci panowie nikt wstawali po kolei i oskarżali swojego wczorajszego lidera. Mówili te bzdury nie dlatego, że w nie wierzyli, ale dlatego, że chcieli być współuczestnikami symbolicznego zabójstwa, dowieść w ten sposób wodzowi swojej lojalności. Czasem też sprawdzano posłów. Dostawali zlecenia na siebie i szef badał, czy są posłuszni i wystarczająco brutalni.
(…)
Tam są złe duszki, małe ambicje, żądza władzy, zawiści, intrygi.
(…) wiem tylko, że większość występujących w telewizji socjologów, politologów, a przede wszystkim filozofów zamiast komentować politykę, opowiada tylko swoje sny.


I pomyśleć, że takie same gry toczą się nie tylko w polityce…


[Źródło: Małe biesy. Z Pawłem Śpiewakiem rozmawia Tomasz Jastrun, Zwierciadło 2010 nr 2]

19 lutego 2010

Świat zanikającej aksjoczułości

Jean Baudrillard w swoim ostatnim eseju, jaki został przez niego napisany przed śmiercią, a wydany w dwa lata później w Polsce, odnosi się do tego, co w epoce globalizacji i w społeczeństwach postindustrialnych świadczy o ich wyjątkowej dominancie, jaką jest sztucznie wytwarzana rzeczywistość za sprawą niepowstrzymanego rozwoju technologii i przekraczania przez człowieka norm przyzwoitości. (J. Baudrillard, Dlaczego wszystko jeszcze nie zniknęło? Esej ostatni, tłum. Sławomir Królak, Wydawnictwo Sic! Warszawa 2009)

Francuski socjolog i filozof pisze o sztuce znikania pojmowanego (…) jako wyjątkowe wydarzenie, jako obiekt szczególnego pragnienia – pragnienia nieistnienia, bynajmniej nie negatywnego, wręcz przeciwnie: pragnienia ujrzenia świata istniejącego pod naszą nieobecność (jak w przypadku fotografii), sięgnięcia wzrokiem poza kres, poza podmiot, poza wszelkie znaczenie, poza horyzont samego znikania, by przekonać się, czy wydarzenie świata, niezaprogramowane jawienie się rzeczy, jest jeszcze możliwe. (s. 25)

Niektórzy pedagodzy nie zdają sobie nawet sprawy, że w kreowanym przez nich świecie coś już zanikło, czego jeszcze sobie nie uświadamiają, co – jak im się wydaje - może jeszcze ulec jakiejś samonaprawie, a co swoim nieistnieniem wymusza nieustanne wskrzeszanie. Baudrillard wskazuje na potrzebę opanowania sztuki znikania: Cała sztuka polega wszak na umiejętności zniknięcia przed własną śmiercią, znikania zamiast umierania. W każdym razie nic nie znika ot tak po prostu, wszystko zaś, co przepada, pozostawia po sobie pewien ślad. (s. 27)

Pedagog nie jest w stanie wskrzeszać coś, co nigdy nie istniało, jeśli było to jedynie czystym pozorem, skrywaną za wartościami dodanymi do rzeczywistości ułudą ludzkich pragnień, oczekiwań, niespełnionych obietnic w świecie fałszu, zakłamania i manipulacji. Może uczestniczyć w procesie budowania nadziei, wprowadzania zmian czy reprodukowania ponadczasowych wartości pod warunkiem, że nie działa w przestrzeni fikcji, ignorancji i arogancji. Niektórym się wydaje, że jak mają funkcję, stanowisko czy znaczącą w instytucji rolę, to mogą bez pokory wobec wiedzy o świecie, bez kompetencji i doświadczeń zarządzać innymi tak, jak kieruje się procesami logistycznymi w materialnym świecie. Nic bardziej złudnego. Znacznie szybciej przyczyniają się do rozpadu wartości, rzeczywistości, idei czy stanowionych w danej instytucji celów.

Niektórzy potrzebują trochę więcej czasu, by zdać sobie z tego sprawę, że są jedynie wartością dodaną do czyichś interesów. Może dlatego w edukacji elementarnej w jednej z niepublicznych szkół podstawowych nauczyciele przychodzą i odchodzą szybciej, niż przewiduje to obowiązujący w niej cykl kształcenia, gdyż zatrudniający ich pracodawca bezczelnie bazuje na ich poczuciu pedagogicznej odpowiedzialności za i wobec dzieci. A to, że stosuje wobec pedagogów niedopuszczalne w relacjach edukacyjnych praktyki bezmyślnego nacisku, podejmowania działań wbrew logice i prawidłowościom rozwojowym dzieci i ich środowiska socjalizacyjnego, to już nie ma znaczenia, bo kto i jak to udowodni? Wiele spraw toczy się w zaciszu gabinetów, dwustronnych rozmów, bez świadków, a zatem trudnych do uzasadnienia przejawów czyjejś głupoty i arogancji.

Pedagog dopasowujący się do takiego świata, do technologicznych i socjotechnicznych manipulacji, dostosowujący się do poziomu niekompetentnych przełożonych, staje się w swoich oddziaływaniach – często wbrew własnym intencjom - bezużyteczny, zatracając własną tożsamość, zaprzeczając profesjonalizmowi i tracąc przy okazji twarz. Świat międzyludzkich relacji staje się coraz bardziej cyfrowy, aniżeli analogowy, zatracając zarazem swoją aksjoczułość. Zanika zaufanie do pedagogicznego mistrzostwa i talentu, gdyż one nie mieszczą się w ustanawianych dla większości standardów. Coraz częściej ludzie godzą się w nim na bycie okłamywanymi, na poddawanie ich technicznej kontroli, na wymuszanie na nich podporządkowywania się większej biurokracji i wydajności, na przestawianie ich jak meble w interesownej dla władzy przestrzeni. Jak się okazuje, by przetrwać, udają, że wszystko jest w porządku. Jedni i drudzy.

Jeszcze tak niedawno nauczycielka jednej ze szkół, z iście humanistyczną wrażliwością wypowiadała się na temat wartości macierzyństwa, ale kiedy została dyrektorką tej placówki, obraziła się na swoją podwładną, że ośmieliła się zajść w ciążę, bo teraz ona – dyrekcja ma problem z obsadą zajęć. Można by to skomentować za Baudrillardem: Człowiekiem nienormalnym dzisiaj jest ktoś, kto żyje wyłącznie w jednostronnej i pozytywnej zgodzie z tym, czym jest i co czyni. Uległość, całkowita kontrola (istnienie w pełni znormalizowane). Nieprzebrana rzesza ludzi pojednała się z rzeczywistością, zwłaszcza własną, wyzbywając się wszelkich nierozstrzygalnych wątpliwości. (…) Stawia to przed nami pytanie o inteligencję Zła. (s. 56-57)