23 sierpnia 2020

O (nie-)stosowanej humanistyce profesora Lecha Witkowskiego

 


Każda z książek profesora Akademii Pomorskiej w Słupsku, filozofa - Lecha Witkowskiego stanowi znaczący wkład w rozwój  współczesnej humanistyki. Nie warto rezygnować z czytania książek tego autora nawet wówczas, kiedy z jakiegoś powodu nie akceptujemy jego czy jego filozofii analitycznej z odniesieniami tak do  filozofii, pedagogiki, socjologii czy psychologii, gdyż każda z nich staje się znaczącym źródłem wiedzy i łamania występujących w niej pęknięć, stereotypów, niejasności, błędów czy nieporozumień. 

Nowy tytuł pojawia się wraz z jubileuszem 70 urodzin Uczonego, który ma poczucie niedosytu recepcji swoich rozpraw. Poświęcił kilkadziesiąt lat, tysiące godzin studiów (meta-)teoretycznych na analizy i polemiki z innymi przedstawicielami nauk humanistycznych oraz społecznych. Tym razem mamy powrót do źródeł wybranych myśli filozoficznej i psychologicznej w ramach własnych badań, którym stara się nadać nowy wymiar, zachęcić do ponownych lektur tak oryginalnych tekstów światowej sławy uczonych, jak i ich mniej lub bardziej zaawansowanych czytelników oraz badaczy. 

Kiedy wrzuciłem na fejs otrzymane tego samego dnia książki różnych autorów, chociaż akurat opublikowane w tej samej oficynie, to zapytałem, od której mam zacząć. Jedną bowiem była powyższa monografia L. Witkowskiego, a drugą praca zbiorowa pod redakcją prof. socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego Barbary Wiśniewskiej-Paź poświęcona historycznym i politycznym kontekstom ustroju uwielbianego przeze mnie kraju, jakim jest Szwajcaria. Odpowiedź była dowcipna: "przed południem należy przeczytać jedną, a po południu drugą książkę".


Tak też uczyniłem. Sobotę poświęciłem na zapoznanie się z obu monografiami, przy czym z żadną z nich nie miałem najmniejszych problemów, jeśli chodzi o tempo czytania ze zrozumieniem. Od dziesiątek lat tak pracuję, więc nie sprawiały mi te publikacje najmniejszej trudności. Znam wcześniejsze rozprawy tych autorów, co znacznie ułatwia odbiór kolejnych. 

Monografia L. Witkowskiego okazała się przewodnikiem po jego wcześniejszych książkach z drobnymi uzupełnieniami, odniesieniami i uaktualnieniem niektórych tropów. To także redukcyjne podejście do wielu jego rozproszonych w różnych periodykach i pracach zwartych artykułów, w których zawierał znacznie szerszą recepcję swoich rozpraw, a tu je ponowił w różnych fragmentach i konfiguracjach. 

Tym razem autor "Psychodynamik i ich struktur"  postanowił sprowadzić studium jedynie do tych odbiorców jego dzieł, których w 70 roku życia postanowił wyróżnić, by nie zapomnieli o nim, a zarazem doznali poczucia wdzięczności za wkład także w jego rozwój. To jest cenna przypadłość w sytuacji, gdy nie przyjmuje się uwag krytycznych twierdząc, że trafne były zarzuty recenzentów wydawniczych o powtarzalności - niemal jak mantry -  wielu wątków w kolejnych rozdziałach. Jak stwierdził: 

 To może stanowić dla niektórych czytelników słabość przyjętej tu narracji, ale pozwolę sobie na wyznanie, że te powroty wydają mi się konieczne jako wynikające z postulatywnego charakteru tekstu, który jest niemal manifestem programowym dla badań i dydaktyki, a tym bardziej praktyki zastosowań edukacyjnych czy terapeutycznych. (...) W tym sensie ta "mantra" jest wywrotowa, świadomie polemiczna, wręcz chce się narazić aż do bólu niektórym, licząc na zrozumienie i współdziałanie u innych czytelników [s.37].   

Moim zdaniem wytłumaczenie tego stanu rzeczy jest jedno, a mianowicie autor zgromadził publikowane już wcześniej referaty czy artykuły w rozproszonych po kraju publikacjach i być może nie bardzo mu się chciało tracić czas na eliminowanie tego, co jednak częściowo burzy poczucie sensu czytania wciąż tych samych kwestii w różnych miejscach. Mnie tego typu klasyczny błąd logicznego układu treści nie boli, ani nie powoduje, że L. Witkowski naraził mi się, bo on nikomu się nie naraża.  

Jestem z tym oswojony, gdyż każda z ostatnio wydanych rozpraw tego autora jest pełna powtórzeń, nie tylko tych samych imperatywów (zdarzało się, że i impertynencji pod czyimś adresem), ale i tych samych cytatów, odwołań do czyjejś myśli. Istotnie, trzeba liczyć na nowe pokolenie, które jest przyzwyczajone przez obecną władzę do wielokrotnie powtarzanych przekazów propagandowych tej samej treści, dzień po dniu. 

Nie sądziłem, że humanistyka stosowana ma polegać na wbijaniu bezboleśnie do umysłów odbiorców określonych myśli. Liczę jednak na to, że młodzi będą bardziej wrażliwi niż odporni na tego typu błędy, w przeciwnym razie nie będziemy mogli wskazywać na nie w recenzjach czyjegoś doktoratu, habilitacji czy książki. 

 Na pewno jest to od wielu lat pierwsza książka Lecha Witkowskiego, w której nikogo wprost ani pośrednio nie obraża, gdzie nie narzeka na stan kształcenia w szkolnictwie wyższym, na jego administracyjne i naukowe kadry, tylko koncentruje się na istocie poruszanych zagadnień. Może dlatego, że nie jest to książka o humanistyce stosowanej w pedagogice tylko w psychologii, a tu trzeba jeszcze przetrzeć szlak, by zechciano czytać jego książkę o Eriksonie. Dzięki temu pedagodzy mogą nieco odetchnąć. 

Dobrze, że autor ponownie wytyka psychologom obojętność na jego rozprawy, bo widać, że w 99,9 proc. oni w ogóle nie przejęli się jego znakomita książką z 2015 r. p.t. "Versus. O dwoistości strukturalnej faz rozwoju w ekologii cyklu życia psychodynamicznego modelu Erika H. Eriksona, w której zarzucał psychologom ignorancję, błędną wykładnię i nieudolność interpretacyjną teorii światowej sławy uczonego. 



Ci, co się tym przejęli, nie wnieśli do swoich rozpraw korekt, ani też nie przywołują dzieła naszego filozofa. Ma on przecież ogromne zasługi w pedagogice i dla pedagogiki. Dobrze się zatem stało, że ponawia swoją normatywnie skonstruowaną książką apel o czytanie i włączenie się do dyskusji lub wprowadzenie zmian w dotychczasowych rekonstrukcjach teorii Erika H. Eriksona - chociażby także zgodnie z jego podejściem i interpretacją. Przesłanie tej książki jest czytelne i uzasadnia zarazem jej tytuł: "Psychodynamiki i ich struktura. Studia z humanistyki stosowanej" (Toruń, 2020). 

Psycholodzy prawdopodobnie będą nadal omijać dużym łukiem interpretacje L. Witkowskiego, bowiem nie znoszą, jak ktoś ich poucza, a tym bardziej krytykuje czy żąda zmiany paradygmatu myślenia. Co jak co, ale w psychologii aplikacyjny charakter wiedzy musi wyrastać z jej źródeł, a nie ze źródeł humanistycznych, filozoficznych. Nie po to przez tyle lat psychologia wyzwalała się z filozofii, żeby teraz stała się wiedzą stosowaną w ujęciu Witkowskiego. 

Może się mylę, ale tak to postrzegam studiując rozprawy z współczesnej myśli psychologicznej. Stosowana psychologia jest tak silnie powiązana z instytucjonalizacją, certyfikacją, ekonomizacją, scjentystycznym paradygmatem badań, praktyką terapeutyczną, że trudno jej przychodzi przełamanie oporu na inspiracje myśli nie-psychologów, przy całym szacunku jaki niektórzy są w stanie okazać w recenzjach czy publicznych wystąpieniach naszemu filozofowi.   

Pragnę zarazem podkreślić, że chociaż niniejsza książka jest bardziej dedykowana psychologom niż pedagogom, to jednak ci ostatni mogą i powinni ją przeczytać, by znaleźć w niej dla siebie cenne tropy i pomysły na własne badania. Każda z publikacji tego autora ma istotne znaczenie dla współczesnej pedagogiki ogólnej, zrozumienia źródeł i poznania historii myśli pedagogicznej w ich nowym odczytaniu. Można się z czymś nie zgadzać, ale nie można odmówić Witkowskiemu fantastycznych miejscami  impulsów, także z tego powodu, że możemy dzięki temu przywołać jeszcze wiele innych autorów i ich dzieł, w których znaleźlibyśmy zbieżność niektórych poglądów, tez czy  interpretacji pojęć.      

Najnowsza książka jest w pewnym stopniu także introspekcyjnym podejściem L. Witkowskiego do własnej drogi naukowego rozwoju, dokonań, przeżywanych awansów, otrzymywanych wyrazów uznania czy relacji społecznych w akademickim środowisku. Znajdziemy w niej zatem - chociaż jedynie marginalnie ujęte - autobiograficzne wątki oraz stosunek do przedwczesnego jeszcze podsumowania własnych osiągnięć. 

Pedagodzy nie znajdą tu odniesienia do współczesnej pedagogiki, mimo iż autor jest jej twórczym "żywicielem" i beneficjentem. Wyjątkiem okazał się geragogiczny esej naukowy na temat starości, którą filozof odczytuje przez pryzmat własnych doznań. W przyjaznym stylu dokonuje krytycznego odczytania modelu Eriksona i jego recepcji w odniesieniu do fazy starości, który był przedmiotem wystąpienia na konferencji naukowej. 

Tekst ten (jest też w druku w materiałach pokonferencyjnych) radykalnie odbiega od dotychczasowych esejów tego autora, niosąc  głęboką konstatację o potencjalnym zanurzaniu się człowieka w starość. Podejmuje w nim kwestię wartości pochylenia się nad własnym życiem przez każdego, kto szczęśliwie doczekał do VIII fazy życia (za Eriksonem).     

Jak ktoś przeczytał wywiad Roberta Mazurka w Dzienniku Gazeta Prawna (2020 nr 163, s. A31-32) z wspaniałym poetą, aktorem, kompozytorem i wykonawcą piosenek artystycznych Leszkiem Długoszem, w którym poruszona została m.in. kwestia jego postawy wobec bycia w eriksonowskiej VIII fazie życia, to przekona się o podobnej interpretacji. Błędnie bowiem postrzegamy struktury faz życiowych, na co zwraca uwagę właśnie Lech Witkowski. 

Długosz zwierza się redaktorowi, że mimo swoich lat wciąż postrzegany jest jak ktoś, kto nie dorósł do swej metryki. Chociaż tak naprawdę ja byłem stary od początku. Jak to od początku? Nie śmiej się, byłem otoczony starymi ludźmi od dzieciństwa, zdążyłem się napatrzeć, a poza tym mieszkałem koło cmentarza, więc od początku przywykłem [s. A31]. To  kwestia ludzkiej wrażliwości. 

Witkowski słusznie upomina się o odejście psychologów od dotychczasowego podejścia do starości, w odniesieniu do cech której gubi się istotę odczuwania energii witalnej w poszczególnych fazach życia, w tym także dotyczącej fazy starości. Biologiczny wiek życia nie jest tożsamy z rozwojowym i doznawanym wiekiem życia. Potwierdzają to także badania scjentometryczne Marka Kwieka, z których wynika, że to właśnie naukowcy w fazie  wchodzenia w starość są wciąż najbardziej płodni naukowo w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych.    

Faza starości jak wiemy nie da się pokryć z żadnym przedziałem czy progiem wieku. Pytanie o "stage" jako fazę to nie jest wskazanie na "age", mimo nagminnych ciągle kojarzeń wieku jako klucza do rozumienia człowieka. Zbyt często zapominamy o jedynie relatywnej wartości wieku na starość w uwarunkowaniach społecznych [. L. Witkowski, Psychodynamiki..., s.193].   

Na szczęście niniejsza monografia nie jest pożegnaniem autora z potencjalnymi czytelnikami, gdyż należy on do niezwykle twórczych humanistów. Natomiast zawsze będą, jak nie teraz, to w przyszłości, osoby doszukujące się ważnych impulsów do własnych badań czy też poszukujące okazji do "powalenia" autorytetu naukowego, co w kraju dominującego populizmu jest przecież od lat pożądane przez sprawujących władzę polityczną i oczekujących na wymianę elit.

Polska to jednak nie  Szwajcaria. Nie przypuszczam, by nasze społeczeństwo miało szansę na choć częściową zmianę kultury politycznej, naukowej i edukacyjnej w naszym państwie zgodnie z tytułową dla rozprawy B. Wiśniewskiej-Paź, by tak - jak tego pragnął przed laty także Aleksander Kamiński - cieszyć się jednością w różnorodności. Tę rozprawę polecam politologom oraz historykom, gdyż jedenastu autorów podejmuje w niej różne aspekty idei, która promuje otwarte społeczeństwo, otwartość umysłów jego obywateli troszcząc się zarazem o ich bezpieczeństwo personalne i społeczne.

Znajdziemy tu analizy fenomenu różnorodności, bezpośredniej demokracji i otwartości na wielość jako tworzące fundament funkcjonowania państwa szwajcarskiego. Szwajcarzy też migrują, ale wszędzie gdzie się znajdują mają spójną tożsamość "Swiss home".  Udało im się stworzyć wspólne państwo, które skutecznie oraz z troską i służbą władz wobec obywateli łączy demokrację i federalizm. 

Może dlatego im się to udało, że swój ustrój tworzyli oddolnie, a nie odgórnie - (...) od samorządnych górskich gmin, poprzez kantony, do związku  kantonów, które łącząc się stopniowo ze sobą utworzyły państwo [M. Musiał-Karg, w: Jedność..., s.127]. To tłumaczy, dlaczego w Polsce nie mamy szansy na szwajcarską demokrację i poszanowanie różnorodności w jednym państwie.   

22 sierpnia 2020

Ważny przeciek w sprawie ghostwriterów prac dyplomowych i naukowych

 

Media obiegła sensacyjna informacja o rozbiciu przez małopolską policję grupy przestępczej piszącej prace dyplomowe i naukowe.   

Od ponad dwudziestu lat piszę o tym patologicznym zjawisku w środowisku akademickim. Bez skutku. Po zdyskwalifikowaniu w czasie egzaminu magisterskiego przedłożonej pracy dyplomowej mojej studentki, zostałem obrzydliwie zaatakowany przez nią, bo przecież stopień magistra jej się należał, a tu ocena niedostateczna. Koniec.    

Opisała ten przypadek łódzka prasa, bowiem nie odpuściłem podłym insynuacjom, jakimi próbowała owa pani zemścić się na mnie. Złożyłem doniesienie do prokuratury, a następnie sprawa trafiła do sądu. Policja była wówczas bezradna w ustaleniu, kto  w istocie był autorem zamieszczonego na forum jednej z gazet paszkwilu na mój temat. To, co można było ustalić, to  z czyjego i jakiego sprzętu ów hejt został wysłany. Kandydatka do zawodu pedagoga wypchnęła jako sprawcę swojego dziadka po trzech operacjach i zawale, chociaż wiadomo, że to nie on był autorem, tylko ona usiłowała uciec przed odpowiedzialnością. 

Dlaczego przywołuję ten przypadek? Z bardzo prostego powodu. Od lat wszyscy wiemy o tym, że pisaniem prac dyplomowych zajmowali się i zajmują różne osoby. To jest szara strefa, czarny rynek usług dla tych, którym nie chce się, nie potrafią, nie są w stanie sprostać stawianym im wymaganiom. Chcą jednak mieć dyplom uprawniający ich do wykonywania zawodu. Zapewne większości powiódł się ów manewr.  

To, że klienci tych usług nie mają kwalifikacji do wykonywania zawodu służby publicznej, ani intelektualnych, ani kulturowych, ani moralnych, ani też instrumentalnych, sprawnościowych, bo zapewne przez całe studia udawało im się jakoś dotrwać do ostatniego roku, było i jest oczywiste dla niemalże każdego nauczyciela akademickiego w dziedzinie nauk humanistycznych czy społecznych. 

Mieliśmy i mamy świadomość istnienia powyższych usług w tym zakresie. Tyle tylko, że nic z tym nie możemy zrobić. Student dostarcza kolejne części swojego tekstu, który może być "nie jego". Jak mamy to sprawdzić? Jak mamy to jej/jemu udowodnić? Jedynie zmuszając do uwzględnienia określonych lektur, do których być może ów ghostwritter nie ma dostępu. Jeśli ma i jest inteligentniejszy od klienta, to wprowadzi odpowiedni fragment analiz.

Kiedy rozprawa oparta jest na badaniach empirycznych, sprawa jest dużo łatwiejsza, ale i tu zapewne trudno jest wychwycić rzetelność postępowania studenta. Ktoś może zlecić socjologicznej firmie (te działają legalnie) przeprowadzenie sondażu diagnostycznego. Student może sam wypełnić kwestionariusze ankiet, a wynik przemnożyć razy 10 czy 100. Pisał o tym także Tomasz  Witkowski w swoich publikacjach pod wspólnym tytułem "Zakazana psychologia" tropiący nieuczciwość wśród naukowców tej dyscypliny.   

Od lat mam ograniczone zaufanie do studentów, co sprawia, że i oni  mają prawo czuć się w jakiejś mierze dotknięci, kiedy żądam przyniesienia na seminarium wypełnionych kwestionariuszy ankiet czy zapis przeprowadzonych wywiadów.    

Sondaże zamawia rząd, prezydent, sejm, senat itd., itp. Kto pisze przemówienia prezydentowi, premierowi, ministrom, dyrektorom  itp., które następnie publikowane są pod ich nazwiskiem? 

Zajrzyjmy zatem do Wikipedii pod hasło ghostwritter

Ghostwriter (ang. pisarz-widmo) – osoba, która za wynagrodzeniem pisze, koryguje lub redaguje: opowiadaniaartykuły, sprawozdania, teksty piosenek, prace naukowe, książki, które następnie zostają opublikowane pod nazwiskiem zleceniodawcy. Ghostwriterzy tworzą lub edytują autobiografie wielkich gwiazd i zamożnych przedstawicieli świata show biznesu. Na zlecenie polityków, szczególnie tych obsadzających najwyższe stanowiska w państwie, pisarze-widma piszą przemówienia. Są to jednak przeważnie stali lub okresowi współpracownicy, nazywani speechwriters.    

Można podejść do tej kwestii z powyższej perspektywy, by powiedzie, że wszystko jest lege artis. Być może tylko ów pisarz-widmo nie  zarejestrował swojej firmy  i nie płacił z tego tytułu podatków. Co jednak, kiedy prowadził swój biznes legalnie? Czarny biznes, bo przecież legitymizujący kłamstwo, nieprawdę, fałsz nie zasługuje na jakiekolwiek poparcie. Student czy doktorant płaci za usługę przedkładając pracę jako autorską, podczas gdy on/ona jej autorem nie jest.

Nigdy nie akceptowałem i nie akceptuję takiej praktyki, a moi magistranci mogą to potwierdzić, że już w czasie pierwszego spotkania na uczelni w ramach zajęć mówię o tym, by nie korzystali z owych usług. Dla większości, niestety, jest to otwarcie oczu i uszu, że ... w razie trudności może warto będzie spróbować. A nuż się uda i promotor nie zorientuje się w tym? 

Co ciekawe, niektórym osobom udaje się prześlizgnąć przez recenzenckie sito nawet do habilitacji. Pamiętam posiedzenie rady wydziału jednego z czołowych uniwersytetów w Polsce, w czasie którego  odbywało się kolokwium habilitacyjne. Rozprawa miała pozytywne recenzje, ale habilitantka nie potrafiła odpowiedzieć na żadne pytanie dotyczące jej dysertacji. Podkreślam - na żadne! Rada odmówiła nadania  stopnia naukowego. I co? 

Już uczestnicy tamtego postępowania nie mogli brać udziału w kolejnej komisji jako recenzenci, która została powołana w ramach zmienionego prawa w 2011 r.  To ministra Barbara Kudrycka zlikwidowała kolokwium habilitacyjne i wykład habilitacyjny jako obowiązkowe i odrębnie oceniane ogniwa procedury awansowej. Pani ta przedłożyła ten sam dorobek publikacyjny już w innym miejscu, na innym uniwersytecie w naszym kraju, gdzie siedmioosobowa komisja habilitacyjna oceniła pozytywnie jej publikacje. Stopień został zatem nadany. 

Czy prace te zostały napisane samodzielnie? Miałem wątpliwości, ale w Polsce prawo dostosowuje się to przypadków. Jak żona jakiegoś notabla partyjnego czy związkowego z właściwej opcji potrzebowała mieć stopień doktora habilitowanego, to ... zmieniono prawo. Nikt nie uwierzy, że to dla niej, bo wydaje  się to absurdalne. A jednak. Zobaczmy, co dzieje się w sektorze gospodarczym, bankowym, w spółkach z udziałem Skarbu Państwa? 

Bardzo się cieszę, że małopolska policja rozbiła grupę piszącą prace dyplomowe na zlecenieDo zatrzymań doszło na terenie całego kraju, a 42-letni szef grupy został ujęty w Warszawie. Policjanci przeszukali szereg mieszkań i posesji, zabezpieczając materiał dowodowy w postaci cyfrowych nośników pamięci, sprzętu komputerowego i telefonów. Zebrane dowody pozwalają na stwierdzenie, że grupa tworzyła prace od początku do końca, najczęściej bez jakiegokolwiek udziału osób, które przedkładały je później na uczelniach wyższych jako stworzone przez siebie.

Łódzki adwokat prowadzi na wniosek swojego klienta sprawę przeciwko jednemu z ministrów w obecnym rządzie - Andrzejowi Adamczykowi  za rzekomo bezprawne otrzymanie tytułu magistra. Prawnik nie może jednak od czterech lat otrzymać egzemplarza tej pracy magisterskiej, żeby złożyć go wraz z pozwem do sądu. Być może jest to jeden z aresztowanych ghostwritterów, który postanowił odsłonić prawdę? Może to nie jest niesamodzielna praca? A może jednak napisał ją jeden z owej szajki przestępczej, zaś beneficjent stopnia magistra jest bez zarzutu?  Znajdzie się na przejętej przez policję  liście?   

W mediach społecznościowych toczy się debata wokół tego wydarzenia. Tymczasem ono wcale nie jest tak oczywiste, jak wydaje się to zdecydowanej większości komentatorów, którzy mogą dać upust swoim osobistym frustracjom czy problemom albo natury politycznej, albo akademickiej. 

Jestem ogromnie ciekaw wyników tego śledztwa i dalszych jego losów. Czy praca policji pójdzie na marne? Czy zostanie wykorzystana do walki politycznej między jedną a drugą frakcją w obozie władzy?  Chciałbym jednak jednoznacznej wykładni prawników na temat ghostwritterów, a nie afirmacji istniejącej praktyki zakłamywania rzeczywistości dla ich finansowych zysków.    

W 2008 r. Katarzyna Pawlak pisała w "Rzeczpospolitej": 

Kara dla przyłapanych. Istnieje co najmniej kilkadziesiąt firm specjalizujących się w pisaniu prac dyplomowych (z medycyną włącznie). Pracownicy z reguły zatrudniani są na czarno. Jeśli student, który skorzysta z ich usług, zostanie na tym przyłapany, musi się liczyć z grzywną lub pozbawieniem wolności – nawet do trzech lat, a to na podstawie m.in.:

 ∑ art. 13 § 1 k.k w zw. z art. 272 k.k. – przyłapanie na oszustwie, usiłowanie wyłudzenia poświadczenia nieprawdy,

 ∑ art. 115 ust. 1 ustawy o prawie autorskim – przywłaszczenie sobie autorstwa lub wprowadzenie w błąd co do cudzego utworu.

Jak jest dzisiaj? Kodeks zmieniał się przecież wielokrotnie.  

        W latach 2004-2007 r. miała miejsce publiczna debata na temat tego, czy aby nie należałoby znieść pisanie prac dyplomowych. Pamiętam artykuły: Tadeusza Gadacza - "Magister analfabeta" (Gazeta Wyborcza); Moniki Sarnackiej - "Dobra pracę dobrze sprzedam" (ONET. Magazyn) ; Mateusza Webera - "Polscy magistrowie kradną" (Dziennik); "Jak studentka kupowała pracę magisterską" (Gazeta Wyborcza); Anity Dmitruczuk - "Rektor PO oburzony kupowaniem prac magisterskich" (Gazeta Wyborcza);   Andrzej Stankiewicz - "Magister na sprzedaż" (Gazeta Wyborcza); Magda Ciepielak - "Pisała studentom prace licencjackie" (Gazeta Wyborcza), Katarzyny Pawlak - "Pracę magisterską napiszę tanio" (Rzeczpospolita), itd., itd. 

***************************************************

Jeszcze dzisiaj znalazłem adres do strony "firmy" oferującej

Napisz do nas, zapytaj o pracę i prawa autorskie. Dowiedz się czym różni się nasza oferta od innych. Gwarancja terminu. Tysiące zrobionych zleceń. Raporty antyplagiatowe. Gwarancja stałej ceny. Usługodawca z Polski. Poprawki bez dopłat.
Praca licencjacka
-od 500,00 zł
Rozliczenie per strona

****************************************

Inna firma tak zachęcała studentów i doktorantów:

WITAMY !!!

    Napisanie pracy naukowej wymaga poważnego zaangażowania czasowego i przysparza wielu trudności osobom niedoświadczonym. Najpierw należy odpowiednio dobrać temat i przygotować plan pracy, następnie po jego akceptacji zebrać potrzebny materiał. Potrzebne informacje teoretyczne należy podbudować przykładem praktycznym. Później zebraną całość wpisać do komputera przestrzegając obowiązujących zasad i form. To dla osób, które wolno piszą może być poważnym problemem. Jednakże również należy zwrócić uwagę na materiały, które w większości bibliotek są już przestarzałe. Najnowsze materiały dostępne w księgarniach są drogie, a zakup ich przysparza niepotrzebnych kosztów.


      Nasze doświadczenie pozwala zachować elastyczność a tym samym najpełniej dostosować się do wymagań promotora.

      Z naszym udziałem powstają prace naukowe (m. in. licencjackie i magisterskie), publikacje prasowe (wywiady, reportaże, eseje), teksty reklamowe oraz strony internetowe. W bardzo krótkim czasie potrafimy przygotować opracowanie na każdy żądany temat.

      Profesjonalizm Zespół E-prace opiera na doświadczeniu i wiedzy osób go tworzących. W większości jesteśmy absolwentami znanych polskich uczelni.

      Podejmujemy się rzetelnej i fachowej współpracy. Zdobyty materiał należy przetworzyć. Nie może on być całymi fragmentami spisany z książek, a wszelkie zapożyczenia muszą być skrzętnie wynotowane w przypisach. Zmiana sposobu pisania prac wymogła na nas konieczność przebudowania zespołu. Obecnie pozostali w nim najlepsi, najsumienniejsi i gotowi do wyzwań.

Zapraszamy do skorzystania z usług świadczonych przez Profesjonalny Zespół.

 Gdyby ktoś chciał krytykować mój wpis twierdząc, że to problem pedagogów, to cytuję: 

Poniżej przedstawiamy zakres tematyczny pisanych przez nas prac:

  • Bankowość
  • Ekonomia
  • Etnologia
  • Ekologia
  • Europeistyka
  • Farmaceutyka
  • Filozofia
  • Finanse
  • Geografia
  • Handel
  • Historia
  • Humanistyka
  • Kosmetologia
  • Marketing
  • Medycyna
  • Nauki Społeczne
  • Nieruchomości
  • Ochrona Środowiska
  • Pedagogika
  • Pozostałe
  • Prawo i Administracja
  • Psychologia
  • Rachunkowość
  • Reklama
  • Resocjalizacja
  • Socjologia
  • Turystyka
  • Teologia
  • Ubezpieczenia
  • Zarządzanie Jakością
  • Zarządzanie
  • Zarządzanie zasobami ludzkimi 

******************************************************* 

Jako ciekawostkę przywołam fragment artykułu z dn. 13 maja 2004 r., który ukazał się na łamach lokalnej "Gazety Wyborczej". Jego autor - Andrzej Stankiewicz tak go zaczął: 

Wyjątkowo kontrowersyjna decyzja organów ścigania. Krakowskie prokuratury i tamtejszy sąd odmówiły wszczęcia śledztwa przeciwko firmom piszącym prace dyplomowe na zamówienie.  Statystyki pokazują, że coraz więcej Polaków studiuje i z roku na rok znacząco przybywa osób z licencjatami, magisteriami, a nawet doktoratami. Ile z nich po prostu kupuje swoje dyplomy - tego nie wie nikt. Wiele jednak wskazuje na to, że proceder rozkwita.Jesienią ubiegłego roku pięć osób, w tym pracownicy naukowi Uniwersytetu Jagiellońskiego, złożyło do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie. "Mamy do czynienia z napływem do szkół, uczelni i urzędów publicznych ludzi, którzy legitymują się podstępnie wyłudzonymi dokumentami kwalifikacji naukowych" - napisali. Dowodzili, że osoby, które uzyskują naukowe tytuły na podstawie kupionych prac, popełniają przestępstwo, a firmy piszące umożliwiają łamanie prawa. "Zgodnie z naszym przeświadczeniem wszyscy uczestnicy tego procederu działają w pełni świadomości co do uczestniczenia w działaniach mających charakter wyłudzenia poświadczenia nieprawdy" - napisali w doniesieniu naukowcy. Poparło ich Kolegium Rektorów Krakowskich Szkół Wyższych. Prokuratura Rejonowa dla Krakowa Śródmieścia miała jednak inne zdanie. Dlaczego? Tego nie wiadomo, gdyż odmawiając wszczęcia śledztwa, prokuratorzy nie napisali ani słowa uzasadnienia. 


Niestety, ale system antyplagiatowy nie złapie ghostwritera za rękę ani nie wykaże, że załączona praca nie  jest autorstwa danej osoby, o ile nie jest to plagiat. 





21 sierpnia 2020

Prezes Polskiej Akademii Nauk powołał zespół doradczy ds. COVID-19, ale bez pedagogów i psychologów

 

zespol-covid-news-tab.png

W dn. 30 czerwca 2020 r. prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Jerzy Duszyński powołał Zespół doradczy ds. COVID-19, mianując siebie jego przewodniczącym. 

Zastępcą przewodniczącego został – prof. Krzysztof Pyrć (Uniwersytet Jagielloński), zaś funkcję sekretarza powierzono dr Anecie Afelt (Uniwersytet Warszawski). 

Członkami zespołu zostali: 

prof. Radosław Owczuk (Gdański Uniwersytet Medyczny), 

dr hab. Anna Ochab-Marcinek (Instytut Chemii Fizycznej PAN), 

dr hab. Magdalena Rosińska (Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego - Państwowy Zakład Higieny), 

prof. Andrzej Rychard (Instytut Filozofii i Socjologii PAN), 

dr hab. Tomasz Smiatacz (Gdański Uniwersytet Medyczny).

W dn. 19 sierpnia br. zespół przyjął w swoim stanowisku  - jak podaje Rzeczpospolita - trzy możliwe scenariusze rozwoju epidemii (...) w zależności od współczynnika reprodukcji R0 - w uproszczeniu wskaźnika pokazującego, jaka jest zaraźliwość (ile osób może zarazić jedna zakażona osoba): Dobry, kiedy R0 nie przekracza 1,1. Umiarkowany, kiedy R0 jest pomiędzy 1,1 a 1,7. 

Świetnie, że naukowcy postanowili zatroszczyć się o wsparcie premiera w sytuacji, gdy minister i wiceminister zdrowia opuścili swoje miejsca pracy wyczekując na ten moment od lutego br. Wybrali dobry moment, ale przecież nie o to chodzi, kiedy się odchodzi, tylko dlaczego i po czym. Tym niech zajmują się inni. 

Mnie natomiast zainteresował fakt zupełnego pominięcia w grupie ekspertów prezesa PAN psychologów szkolnych i pedagogów. To zdumiewające, że osoby ie mające żadnego w tym zakresie dorobku wypowiedzieli się w swoim stanowisku z dn. 19 sierpnia br. na temat tego, jak powinien wyglądać powrót uczniów do szkół. 

Wprawdzie w kwietniu br. PAN opublikował stanowisko Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN w sprawie wspracia dla uczniów wykluczopnych cyfrowo, ale - jak widać - na tym poprzestał. Prezes nie widział potrzeby włączenia do grupy ekspertów profesorów pedagogiki i psychologii. 

Zdaniem prezesa J. Duszyńskiego konieczne jest słuchanie autorytetów w danej dziedzinie, ale w przypadku edukacji szkolnej jakoś zapomniał  o tym przesłaniu. W końcu wszyscy chodzili do szkoły lub uczęszczają do niej ich dzieci lub wnuki, więc naukowcy PAN mogą wypowiadać się "kompetentnie" na temat szkoły.

Przy całym szacunku dla znakomitych osiągnięć uczonych nauk medycznych przyjęte przez powyższy zespół Stanowisko z dn. 19 sierpnia br. redukuje problemy powrotu uczniów do szkół jedynie do kwestii związanych z zagrożeniami dla zdrowia czy nawet życia uczniów i ich nauczycieli. Odnosi się jedynie do wariantu pierwszego MEN zakładającego powrót uczniów do szkół.  

Nawet nie opublikowano tego Stanowiska na głównej stronie prac zespołu, tylko na stronie komitetu nauk medycznych. Tymczasem są tu zalecenia, które dalece wykraczają poza posiadane kompetencje autorów tego Stanowiska.

Pragnę zarazem podkreślić, że wysoce cenię ekspertyzę i prognozy medyczne oraz służb sanitarnych w powyższym zakresie, podobnie jak opracowywane wskaźniki do diagnozowania sytruacji pandemii w kraju. Polska Akademia Nauk nie powinna jednak zajmować stanowiska w tak wąskim zakresie w sytuacji, gdy edukacja powszechna może być realizowana zdalnie w różnych formach i z zastosowaniem innowacyjnych metod kształcenia. Wówczas ich prognozy niewiele będą warte. 

Może naukowcy PAN powinni jednak wyjść poza dostarczane im informacje przez prezesa i wąskie grono niespecjalistów w zakresie edukacji?    


 



20 sierpnia 2020

Zainteresowania badawcze i losy moich magistrantów

 


Wspomniałem we wcześniejszym poście o różnych formach prowadzenia seminariów magisterskich. Jestem zwolennikiem podejścia liberalnego, podmiotowego, by przychodzący do mnie seminarzyści mogli realizować własne pasje poznawcze. Wprawdzie jeszcze nie wszyscy mają po trzech latach studiów wyklarowany pogląd na temat tego, jaki fragment rzeczywistości pedagogicznej chcieliby bliżej poznać, ale po odpowiednim naprowadzeniu ich na literaturę przedmiotu szybko odkrywają swój "kawałek podłogi". 

Podobnie jak Sergiusz Hessen zachęcał swojego doktoranta, a późniejszego mojego promotora Karola Kotłowskiego do tego, by uczynił przedmiotem własnych badań to, co budzi w nim największy dysonans poznawczy, ciekawość, chęć dociekania prawdy, tak też i ja przekonany do tej właśnie ścieżki badawczej zachęcam swoich podopiecznych. Jeśli jest co, czego nie rozumieją, co wzbudza w nich największy niepokój, ciekawość czy potrzebę naukowego wsparcia w rozwiązaniu jakiegoś życiowego problemu, to niech napiszą o tym swoją własną książkę.

Może nią być najpierw praca magisterska, ale jeśli osiągnie wyjątkowo wysoki poziom merytoryczny i metodologiczny, podejmiemy wspólnie wysiłek, by mogła zostać wydana, otwierając zarazem przestrzeń do być może podjęcia studiów doktoranckich i kontynuowania własnego rozwoju. 

Tak powstały niektóre rozprawy naukowe I stopnia w wyniku pogłębionych, rzetelnych studiów literatury przedmiotu i przeprowadzenia badań pedagogicznych. Prace nielicznych magistrantów zostały wydane drukiem, aczkolwiek poszli oni swoją drogą profesjonalnego rozwoju i zaangażowania w praktykę oświatową. Nie pociągała ich praca naukowo-badawcza i dydaktyczna na uniwersytecie. 

Przywołam w tym miejscu autorów-magistrów pedagogiki, by zachęcić kolejnych magistrantów do intensywnej pracy naukowo-badawczej. Tylko jedna z moich magistrantek została wierna pracy naukowej zatrudniając się na Uniwersytecie Łódzkim, a mianowicie - dzisiaj już dr hab. prof. UŁ Magda Karkowska. 

Magda uczęszczała wraz z Wiesławą Czarnecką na moje piąte już seminarium magisterskie, które prowadziłem jeszcze jako doktor. Kiedy obie kończyły studia byłem już samodzielnym pracownikiem naukowym.  Każda z nich pisała swoją pracę   w nurcie pedagogiki krytycznej: 

Magda Karkowska, Szkoła jako przestrzeń przemocy w świetle nowego paradygmatu pedagogiki krytycznej.

Wiesława Czarnecka, Szkoła w społeczeństwie posttotalitarnym w świadomości młodzieży licealnej. 

Zachęciłem je po studiach do tego, by przygotowały i wydały na podstawie swoich prac wspólną książkę poświęconą etnopedagogicznym badaniom przemocy w szkole. W ten oto sposób została wydana w Oficynie "Impuls" w Krakowie książka, która po dzień dzisiejszy nie straciła na swojej aktualności. Obie pracowały już w jednym z łódzkich liceów ogólnokształcących, ale po ukazaniu się książki Magda straciła w nim pracę.    


Kolejną z moich najzdolniejszych magistrantek była siedemdziesiąta absolwentka seminarium - Anita Woźniak, która napisała  znakomitą dysertację p.t. "Rekonstrukcja etiologii zjawiska przemocy w rodzinie w świetle literatury anglojęzycznej". Niestety, nigdy jej nie opublikowała z przyczyn od siebie niezależnych. Na szczęście znalazła miejsce w Katedrze Pedagogiki Społecznej UŁ, w której pracuje po dzień dzisiejszy. 

Radość byłego opiekuna magistrantki sprawia fakt, że jej badania naukowe i związane z nimi rozprawy znajdują ogromne zainteresowanie. Jedna z nich została nagrodzona przez Kapitułę Nagrody im. Profesor Ireny Lepalczyk.  Gorąco polecam te etnopedagogiczną monografię, gdyż o sukcesach autorki Anity Gulczyńskiej pisałem w blogu wielokrotnie. 

  

W tej samej grupie seminaryjnej, co Anita Woźniak, była też Małgorzata Kosiorek. Wprawdzie jej praca magisterska p.t. Autorytet w wychowaniu w społeczeństwie posttotalitarnym także nie została wydana, ale stała się punktem wyjścia do podjęcia się badań naukowych nad pedagogiką autorytarną. W kilka lat później napisała pod moim kierunkiem dysertację doktorską i obroniła ją z sukcesem. Jej doktorat został wydany także w Oficynie "Impuls" wzbogacając stan współczesnej wiedzy na temat tego nurtu pedagogiki normatywnej.   

Obecnie dr Małgorzata Kosiorek jest zatrudniona na stanowisku adiunkta w Katedrze Teorii Wychowania UŁ, gdzie ma możliwość dalszego rozwoju i prowadzenia badań naukowych.     

W jednym z kolejnych roczników moich seminarzystów był Tomasz Bilicki, który dzisiaj jest już znanym, nie tylko w środowisku łódzkim, działaczem społeczno-wychowawczym, koordynatorek Punktu Interwencji Kryzysowej dla Młodzieży "Re-Start", byłym wicedyrektorem Centrum Służby Rodzinie w Łodzi. Kilka lat temu założył Fundację Innopolis wspierającą utalentowaną młodzież. Jest też nauczycielem, edukatorem dorosłych i oświatowym publicystą w Rozgłośni Polskiego Radia Łódź, gdzie prowadzi audycje z udziałem młodzieży szkolnej i nauczycieli. 

Przed laty napisał pracę magisterską p.t. Dziecko i wychowanie w świetle encyklik, adhortacji, listów i wybranych przemówień Jana Pawła IITę rozprawę udało nam się wydać z pomocą Oficyny "Impuls" w Krakowie, a egzemplarz pierwszego wydania trafił do Watykanu, do Papieża Jana Pawła II, za co  Ojciec Święty serdecznie podziękował autorowi odrębnym listem. Był to czas, kiedy recepcja myśli jednego z najwybitniejszych Polaków XX w. dopiero stawała się przedmiotem zainteresowań pedagogów i katechetów.

 

Tomek wybrał realną pomoc matkom samotnie wychowującym dzieci, a ratując je przed oprawcami, ciemiężcami, przestępcami w ich związku małżeńskim, by mogły bezpiecznie troszczyć się o swoje dzieci. Był to okres końca lat 90. XX w., jakże trudny dla wszystkich pedagogów społecznych w coraz bardziej rozwarstwiającym się społeczeństwie polskim.  Bilicki podnosił swoje kwalifikacje pedagogiczne i psychoterapeutyczne w najlepszych uniwersytetach amerykańskich podejmując w nich studia podyplomowe.

 

W 2003 r. ukończyła moje seminarium Emilia Bartoszewska, która napisała znakomitą pracę dyplomową, wydaną także przez Oficynę "Impuls" p.t. Formy pomocy dziecku nieuleczalnie choremu i jego rodzinie w hospicjum (na przykładzie łódzkiego hospicjum dla dzieci). Pamiętam jak trudne było to dla niej doświadczenie prowadzenia badań w środowisku pierwszych hospicjów dla dzieci, jakie powstawały w Łodzi. Z jednej strony musiała przekonać do sensu swoich badań lekarzy, którzy sprawowali opiekę medyczną nad odchodzącymi z naszego świata dziećmi, z drugiej zaś musiała pokonać w sobie emocje związane z dramatem  dzieci i ich rodziców. Wówczas nie było jeszcze w obiegu naukowym pojęcia tanatopedagogika.  

Był w też w tej grupie seminaryjnej Konrad Kobierski, który chciał koniecznie rozwikłać problem nieuczciwości uczniowskiej. Podziwiałem go za pasję, z jaką podjął temat "Etyczne i wychowawcze aspekty ściągania w szkole powszechnej", do którego zachęciła go zresztą znacznie wcześniej, zanim przyszedł dna moje seminarium, dr Ewa Włodarczyk z Katedry Etyki UŁ (uczennica prof. Iji Lazari-Pawłowskiej). 

Konrad wykonał tytaniczną pracę, bowiem postanowił przeprowadzić badania porównawcze w szkołach publicznych i prywatnych, w tym katolickich. Pamiętam, jak wielki przeżył szok, kiedy okazało się, że w szkole katolickiej nie tylko większość uczniów ściąga w trakcie sprawdzianów, ale i jej ówczesny ks.dyrektor zachęcał go do tego, by przeprowadził wśród nich szkolenie na temat tego, jak najlepiej jest ściągać. Za tę pracę magisterską Konrad otrzymał nagrodę ówczesnej minister edukacji narodowej. Oczywiście wydaliśmy ją w Oficynie "Impuls:

   

  Niestety, nie było na UŁ wolnego etatu, bo Konrad chętnie kontynuowałby swoje pasje badawcze z korzyścią dla oświaty i nauki. Musiał zdobyć dodatkowe kwalifikacje, by zatrudnić się poza granicami kraju na jednym ze statków turystycznych dla niezwykle bogatych ludzi. Jako pedagog był na nim animatorem zajęć artystycznych, kulturalnych i wolnoczasowych. Po latach wrócił do kraju, ale niemożliwy okazał się już dla niego powrót do akademickiej nauki. Wspólnie z żoną prowadzi wspaniałą rodzinę zastępczą dla sierot społecznych. 


 

19 sierpnia 2020

Powody wyboru tematu pracy magisterskiej przez studentów pedagogiki

 

Prowadzący seminaria magisterskie mają własne preferencje dotyczące albo swobodnego wyboru przez studentów tematu pracy dyplomowej, albo podjęcia się  zadanych im problemów w ramach prowadzonych w jednostce organizacyjnej badań naukowych. Każde z tych podejść ma swoje pozytywne strony. 

Wielu profesorów niejako wykorzystuje studentów do realizacji własnych projektów badawczych. Wówczas są oni "skazani" na rozwiązanie szczegółowego problemu, a zbiór kilku rozpraw może stanowić rozwiązanie głównego problemu badawczego. Trzeba potencjalnych kandydatów do seminaryjnej grupy czymś zainteresować, zachęcić do wysiłku twórczego na rzecz obcego im zagadnienia. 

Jest też podejście liberalne do suwerennego wyboru przez studentów tematyki badawczej. Wówczas kierujemy się osobistymi zainteresowaniami młodzieży akademickiej, starając się odpowiedzieć na jej zainteresowania poznawcze i społeczne. Nie ma wówczas problemu z motywacją wewnętrzną, gdyż student rzeczywiście sam chce  zająć się określoną problematyką.   

W pedagogice jest to o tyle ciekawe, że prowadząc seminarium możemy zobaczyć, które ze studiowanych przez kilka lat zagadnień wzbudziły szczególną ciekawość poznawczą lub też możemy dowiedzieć się, z jakim osobistym problemem młodzi ludzie podjęli właśnie ten kierunek studiów.  Często spotykam osoby, które mają określone doświadczenia, przeżycia czy problemy we własnym środowisku codziennego życia, które chciałyby lepiej poznać, zrozumieć i odnieść się do nich z zupełnie innej, bo naukowej perspektywy.     

Każde podejście badawcze wymaga osobistego zaangażowania osoby, której zadaniem jest poznanie stanu wiedzy na dany temat oraz przygotowanie się do zgodnego z metodologią przeprowadzenia badań. Trzeba być rzetelnie, uczciwie zaangażowanym w rozwiązanie problemu, unikając jakże typowego błędu samopotwierdzającej się hipotezy, a więc koniecznego podporządkowania procedury badawczej uprzednim przekonaniom. Studenci obawiają się, że jak diagnoza zaprzeczy ich przypuszczeniom, to praca nie zostanie pozytywnie oceniona. 

Jest jednak jeszcze taka reprezentacja studentów, którzy podjęli studia na naszym kierunku bez szczególnego zainteresowania. Nic ich nie rozbudziło, nie zafascynowało. Przychodzą na seminarium z nastawieniem, że jest im wszystko jedno, czego miałaby dotyczyć ich praca dyplomowa, byle tylko można było ukończyć studia. 

Ich podejście jest beznamiętne, niezaangażowane. Wszystko ich nudzi, niczego im się nie chce, toteż usiłują iść na przysłowiowe skróty. Jak zatem mają być za kilka czy kilkanaście miesięcy profesjonalistami, skoro koncentrują się na wygodzie, nicnierobieniu, unikaniu jakiegokolwiek wysiłku? Część z nich usiłuje obejść stawiane im wymagania uciekając się do nieuczciwych praktyk, których nie będę tu przytaczał, bo jak się okazuje, niektórzy traktują je jako wzór do naśladowania. 

Wkrótce nowy rok akademicki, ale zanim do niego dojdzie jeszcze spóźnialscy z ostatniego roku studiów będą starć się podejść do sfinalizowania studiów oddaniem pracy magisterskiej i przystąpieniem do egzaminu dyplomowego. Pandemia pokrzyżowała wielu z nich możliwość przeprowadzenia badań terenowych. Z coraz większym niepokojem odbieram przymus strukturalny zdania się na diagnozy online. Wirtualne badania mogą być też wirtualną fikcją.           



   


       

18 sierpnia 2020

Nie bądźmy obojętni [cz.3]

 


Atak na profesora dr.hab. med. Andrzeja Jaczewskiego nie jest częścią sporu w środowisku naukowym, bo wydana przez niego książka p.t. "Pół wieku badań i refleksji. Seksualność dzieci i młodzieży" zbiegła się z wojną ideologiczną między ortodoksyjną prawicą a anarcholewicą. Tymczasem emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego nie jest związany ani z jedną, ani z drugą opcją politycznych zmagań. Jest naukowcem, lekarzem, seksuologiem dziecięcym. 

Spróbujcie idąc do dermatologa, ginekologa czy ortopedy zapytać go o światopogląd, to was wyrzuci za drzwi. Dlaczego zatem nikt nie przejmuje się tą sferą osobistego świata wartości lekarzy, psychologów klinicznych czy nawet psychiatrów o innej specjalizacji niż seksuologia?  

To oczywiste. Zależy im na uzyskaniu pomocy specjalisty - medyka, psychiatry, psychologa. Tymczasem seksuologa nie postrzega się i nie traktuje jak lekarza, tylko jako jakiegoś interwenta w definiowaną przez ideologów władzy sferę osobistą dorosłych czy/i ich dzieci. Nie bez powodu w swojej imponującej monografii seksuolog i pedagog profesor Zbigniew Izdebski pisał: 

Badanie seksualności nie jest zadaniem łatwym. Ani na świecie, ani - tym bardziej - w Polsce. Stąpa się tu po niepewnym gruncie, nie ma twardych danych, w pełni zobiektywizowanych metod badawczyh czy dających się ostatecznie weryfikować wyników. Nie dość bowiem, że seksualność jest uwikłana w ludzką psychikę, w zmienne relacje społeczne, kulturowe standardy wstydliwości czy trudny język wyrazu (niełatwo mówić o seksualności, zwłaszcza własnej), to dodatkowo trudno się przebić przez stereotypy, fobie, kompleksy, a nawet agresję badanych. 

Badacz narusza wiele tabu. Aby uczynić seks przedmiotem badań, a zwłaszcza by odtworzyć jego prawdziwy obraz, trzeba naruszyć wiele granic: intymności, nieporadności, wstydliwości. Ważnym przesłaniem w realizacji moich projektów badawczych jest zdanie wypowiedziane niegdyś przez prof. Mikołaja Kozakiewicza w naszej rozmowie: "warto badać rzeczywistość i nie wdawać się w spory światopoglądowe, bo to są dwie rózne sprawy" [Z. Izdebski, Seksualność Polaków na początku XXI wieku, Kraków: 2012, s. 32].     

W okresie niemającego nic wspólnego z nauką ataku na prof. A. Jaczewskiego, który został wykreowany na bazie światopoglądowego konfliktu polityków i ich czołowych ideologów, przypomniałem sobie przykre doświadczenie mojej koleżanki-asystentki z óczesnego Zakładu Historii i Teorii Wychowania UŁ jeszcze w okresie PRL. Było to na przełomie lat 70. i 80. XX w.  Asystentka pani profesor zamiast zająć się badaniami historycznymi stwierdziła, że chce zająć się w swoich badaniach problematyką postaw młodzieży akademickiej wobec edukacji seksualnej dzieci i dorosłych. 

Tak szybko, jak to wypowiedziała, została przez promotorkę wyrzucona za drzwi, by przemyślała swój nonsensowny pomysł. "Nie będzie się pani zajmować tak niepoważna problematyką!" - stwierdziła jej szefowa. Koleżanka była tym zasmucona, bo sądziła, że uniwersytet jest od tego, by prowadzić w nim badania naukowe w zakresie wciąż słabo rozpoznanym, skoro trwał spór w Polsce o treść kształcenia w ramach przedmiotu "Przysposobienie do życia w rodzinie".  

Wówczas trzeba było mieć szczęście, żeby kupić książkę Michaliny Wisłockiej p.t. "Sztuka kochania". W mediach wyostrazno spór wokół podręcznika szkolnego do tego przedmiotu autorstwa seksuologa, psychoterapeuty - Wiesława Sokoluka. Po raz pierwszy pokazano w nim graficznie akty seksualne. Półmilionowe wydanie potępiły zarówno komunistyczne władze oświatowe, jak i Episkopat. Młodzież czytała zatem tę książkę w domach. 

Dokładnie to samo było z poradnikami profesora Andrzeja Jaczewskiego, które były dostępne w księgarniach, świetnie się sprzedając. Natomiast absolutnie nie były one wykorzystywane w procesie dydaktycznym w szkołach, chyba że pokątnie. Ideolodzy tak z prawej jak i z lewej strony usiłowali - i nadal to czynią - manipulować w debacie publicznej fragmentami tekstu nie tylko tego naukowca. Nic tak nie rozpala emocji w społeczeństwie, jak fenomen seksualności, aktywności seksualnej wraz z towarzyszącymi jej patologiami. 

 Na tej ostatniej zarabiają i korzystają z jej mrocznych "zalet" także ludzie władzy, każdej władzy. Do tej pory nie zostały ujawnione wyniki śledztw nie tylko dotyczących pedofilii, ale i czerpania różnych korzyści z prostytucji.  Nie trzeba przywoływać nazwiska tych posłów, marszałków, dyrektorów różnych partii politycznych. 

Tytuł najnowszej książki prof. A. Jaczewskiego jest adekwatny do treści. Autor ponoć chciał inny, a mianowicie - "Pół wieku badań i refleksji. Seks dzieci i młodzieży".  Dobrze się stało, że autor dokonał zmiany, gdyż już we wstępie pisze, że jego monografia poświęcona jest rozwojowi seksualnemu dzieci i młodzieży.

Wstęp:

Problematyka zawarta w tym opracowaniu jest dla osób pracujących z dziećmi i młodzieżą szczególnie ważna. Nie można przecież wychowywać nie znając podstaw rozwoju i potrzeb seksualnych – może szerzej erotycznych wychowanka. Pierwsza część monografii dotyczy seksuologii wieku rozwojowego. Obejmuje ona problemy rozwoju od urodzenia do zakończenia procesu dojrzewania. Druga część omawia aktywność i zachowania seksualne najmłodszych, i ich interpretację pedagogiczną oraz zagadnienia wychowania i edukacji seksualnej.

Książka jest adresowana do instytucjonalnych i pozainstytucjonalnych wychowawców dzieci oraz młodzieży. Tymi pierwszymi są nie tylko nauczyciele przedszkolni, szkolni, ale i pedagodzy placówek opiekuńczo-wychowawczych, terapeutycznych, resocjalizacyjnych, specjalnych, sportowych, kulturalnych,  różnego typu poradnictwa i placówek opieki medycznej.  Do drugiej sfery należą animatorzy edukacji, wychowania, opieki środowiskowej, społecznej, wolontariackiej, pozarządowej.

Andrzej Jaczewski nie pisze książki dla rodziców, bo oni, jeśli tylko będą chcieli wzbogacić swoje własne credo pedagogiczne będące następstwem reprodukcji pokoleniowej, to sięgną po nią lub po inną publikację podejmującą zagadnienia z ej sfery życia każdego z nas. Wystarczy wejść do księgarni, eMPiKu, by zobaczyć przy półkach z literaturą dotyczącą rozwoju osobistego, poradnikami dla rodziców wielu klientów-nieprofesjonalistów poszukujących wiedzy, która upewni ich w intuicyjnym wspomaganiu rozwoju własnych dzieci. 

Nikt nie musi czytać, a jeśli przeczyta, to akceptować treści czyjejkolwiek książki. Autor tej publikacji pisze o sobie w trzeciej osobie i tej pracy następująco: 

Autor z wykształcenia jest lekarzem – pediatrą i specjalistą medycyny szkolnej (była taka) Przez kilkadziesiąt lat zajmował się problematyką rozwoju a także – seksuologią wieku rozwojowego. W roku 1970 wydał monografię Pt. „Erotyzm dzieci i młodzieży”. Jest rzeczą oczywistą, że od tego czasy wiele się zmieniło – także w poglądach autora. Będąc już na emeryturze, człowiekiem dość sędziwym uznał za konieczne zmienić niektóre twierdzenia zawarte w tej - starej przecież monografii.  Pragnie odwołać pewne poglądy, zmienić twierdzenia, uzupełnić doświadczeniami prawie półwiekowymi.  Praca, którą oddaję, jest wynikiem moich osobistych poglądów, doświadczeń i głównie na takim materiale się opiera. Odchodzę, więc od powszechnie panującej „maniery” obfitego cytowania przeróżnych autorów i cytuje tylko tych, których poglądy wydają się tu koniecznymi. 

To jest bardzo uczciwe i poważne podejście do czytelnika.  Być może trzeba narazić się na manipulowanie własnymi tekstami, by mimo wszystko przekazać wiedzę i swój do niej stosunek. W końcu nienawidzili jego analiz tak komuniści, jak i ortodoksyjni konserwatyści. Socjolog wychowania Mikołaj Kozakiewicz ujawnił pod koniec lat 80. XX w. w czasie jednej z konferencji PAN problemy, które objęte były w PRL ścisłą cenzurą ideologiczną, partyjną polityczną. Jednym z nich były właśnie kwestie seksualności człowieka, w tym dotyczące edukacji seksualnej dzieci i młodzieży. Czyżbyśmy powracali do tych czasów? 

Profesor Jaczewski jest profesorem nauk medycznych, a jednak jego rozprawy, podobnie jak publikacje biomedyków, psychologów, socjologów, politologów, filozofów,   ekonomistów itd. nie mogą być lekceważone w naukach społecznych i humanistycznych. Seksem i seksualnością człowieka zajmują się tak teolodzy, jak i historycy, psycholodzy społeczni, kliniczni, jak i psychiatrzy czy prawnicy. Nie ma żadnych szans na to, by te kwestie zostały zakrzyczane przez oszołomów ideologicznych różnych opcji, mimo iż prawdopodobnie sami mają problemy z tą sfer a życia, albo nadużywają jej w różnym zakresie chowając się za parawanem rzekomej krytyki. albo... .   

Jeśli ktoś nie chce czytać rozpraw napisanych przez profesora nauk medycznych, to niech czyta ideologiczny bełkot w wybranej przez siebie prasie. Niech wzmacnia swoje nekrofilne postawy wobec każdego, kto nie jest z tej "gliny", niech nawet wierzy w to, co przypisuje się uczonemu, bo przecież nie wyjdzie on na Plac Zwycięstwa w Warszawie czy przed siedzibę Radia Maryja w Toruniu, by tłumaczyć, że nie jest "kanalią". Nie jest i nie ma sobie w naukowej sferze nic do zarzucenia, podobnie jak profesorowie z prawej strony muru.  

Oczywiście, publicyści-analfabeci, pełni nienawiści wobec nauki krytycy, hejterzy-memotwórcy nie sięgnęli do książki Profesora, bo zbytnio by ich podnieciła w różnych zakresach. Wolą,  jak ktoś podrzuci im jedno czy dwa zdania, by na  tej podstawie mogli grillować autora książki. Cóż im zrobi starszy pan?  

Nie lękajcie się! Ten apel św. Jana Pawła II adresowany był do rodaków w czasach totalitarnych. Cóż  takiego się stało w naszym kraju, że trzeba do niego powracać w tak banalnych, wydawałoby się, stytuacjach? 

A może ujawnią się te panie, które były przed laty molestowane seksualnie przez swoich dyrektorów instytutów, szefów, promotorów? Może  właśnie dlatego atakuje się autorów prac naukowych z seksuologii, by nie wzbudzić wśród czytelników  ich książek i raportów badawczych negatywnych wspomnieć, traum, wymuszeń w tej sferze lub aktów podejmowanych dla awansu z własnej woli? 

Świadków niegodnych zachowań seksualnych w środowiskach medialnych, akademickich, PAN-owskich, ministerialnych, politycznych, samorządowych, urzędniczych, szkolnych itd., jest wielu, tylko wolą milczeć. Jednak prostytucja, także wszelkie formy wykorzystywania seksualnego dzieci, młodzieży i dorosłych ma "krótkie nogi".  Pozorowana dla osłony religijność, podobnie jak pozorowany patriotyzm czy publicystyczne zaangażowanie, wydobędą się prędzej czy później z tej "puszki Pandory".   

Mimo, iż naukowo nie zajmuję się problematyką seksualnego rozwoju i życia istot ludzkich, zostałem niejako zmuszony do przeczytania książki profesora Andrzeja Jaczewskiego. Milczą bowiem ci, co habilitowali się i uzyskiwali nawet tytuły naukowe z tej  problematyki badawczej. 

No cóż, swoje już osiągnęli.  Niektórzy chwalili się na fejsie nawet przez wiele tygodni, jak to zasłużenie nadano im stopień doktora habilitowanego na podstawie rozpraw z zakresu edukacji seksualnej, genderowych badań nad płcią kulturową itp.  

Moi drodzy, jest jeszcze jedenasty imperatyw moralny: NIE BĄDŹCIE OBOJĘTNI!  Licho nie śpi. Ksiązki streszczać nie będę, ale jesli ktoś przeczyta, jak ja to uczyniłem, to może podzielić się swoją opinią. Może czytaliśmy różne książki, chociaz tego samego autora i pod tym samym tytułem?   


17 sierpnia 2020

O prostactwie i dzikości publicystycznej szczujni [cz.2]

 



Protestuję przeciwko szczuciu przez chorych z nienawiści ideologów środowisk konserwatywnych i lewicowych na czynnych i emerytowanych profesorów tylko dlatego, że chcą wykorzystać we własnym interesie ich poglądy na świat czy wyniki ich naukowych badań do podtrzymywania podłej wojny polsko-polskiej!

Jak słusznie pisze w jednej ze swoich książek prof. A. Nalaskowski: Fenomen współczesnego marketingu nie polega wszak na "wciskaniu" towarów, lecz na wytwarzaniu zapotrzebowania  na nie [A. Nalaskowski, Dzikość i zdziczenie, Kraków:  2006, s.15]. Tym samym różne organizacje pozarządowe, ale i redakcje czasopism czy mediów wizualnych wytwarzają sztuczną potrzebę, potrzebę otoczkową (określenie socjologa Jana  Szczepańskiego) na edukację seksualną lub jej zakaz. 

W tej sytuacji, każda publikacja naukowca na ten temat, któremu obce jest podporządkowanie wiedzy naukowej jakiejkolwiek ideologii politycznej, będzie okazją dla ortodoksów z lewej lub prawej strony sceny politycznej by wykorzystywać jej wycinki, fragmenty, wyłuskane z kontekstu zdania do wprowadzenia ukrytej cenzury lub do uderzenia w autora. 

Oczywiście, że naukowcy także mają swój świat wartości, światopogląd, a niektórzy nawet umacniają go osobistą aktywnością w strukturach partii czy organizacji politycznych. Gorzej jest ze zwalczaniem tych naukowców, którzy są bezpartyjni, w przestrzeni osobistej wolności, niezależni od instytucji, władz itp. Ich publikacje stają się przysłowiową benzyną, którą można dolać do ognia ideologicznej, kulturowej wojny, bez ich osobistego udziału, bez ich zgody. 

Dla ortodoksów korzystne jest, kiedy ich "wróg" już nie żyje, albo stoi nad przysłowiowym grobem lub też gdy są pewni, że nie zabierze we własnej sprawie głosu, bo nie ma zamiaru zniżyć się do ich poziomu, który coraz częściej określany jest w polityce mianem szamba. Z obu stron światopoglądowych róznic i ideologicznych preferencji atakują przede wszystkim ludzie mali, sfrustrowani, ignoranci, obciążeni własnymi niepowodzeniami, którymi muszą kogoś obciążyć. 

Nagle pojawia się okazja, którą stworzyła im władza, ale też wynika ona z demokratycznej wolności słowa, mediów. Najważniejsze, że ktoś zapłaci im "wierszówkę", za artykuł, felieton, za zawierającego insynuacje mema, internetowy hejt. Nie dość, że dobrze się z tym poczują, to jeszcze na tym zarobią. Politycy wytworzyli w nich sztuczną potrzebę tropienia, niszczenia, a więc nekrofilnej aktywności

Jak ktoś jest osobą świecką, o lewicowych poglądach i wartościach, to nie trzeba od niej oczekiwać przejścia na wyznanie religijne, bo od jej własnego wychowania zależy, czy jest agresorem czy istotą prospołeczną, nekrofilem czy biofilem, złodziejem czy darczyńcą. Podobnie od osób wierzących - niezależnie od tego, jakiego są wyznania - oczekuje się jednak spójności ich własnych postaw z wartościami własnej religii, wiary. 

Nie można być lewicowcem, a zarazem prawicowcem, osobą świecką, niewierzącą, a zarazem taką, która chodzi do kościoła, modli się, wierzy, i na odwrót. Osoby wierzące nie będą zarazem świeckimi, ateistami. Wśród jednych i drugich są przestępcy, osoby krzywdzące innych, ale i osoby wspomagające w rozwoju innych. Cechą dzikości i/lub zdziczenia - jak pisze A. Nalaskowski -   jest potrzeba jednoznaczności, która skutkuje różnymi formami i zakresami włączania/wykluczania innych.

Jeśli ktoś z "Frondy" chce z sobie znanego powodu lub raczej bezmyślnie wykluczyć wiedzę naukową na temat seksualności człowieka, to wchodzi w rolę prymitywnego, dzikiego nekrofila, który nie tylko reprezentuje antykulturę i antycywilizację, także sprzeczną z 10 Przykazaniami i nauką społeczną Kościoła katolickiego,  ale i wytwarza postprawdę, burząc się zarazem przeciwko jej istnieniu w innych kwestiach. 

Głównym celem takiego krytyka-przebierańca jest destrukcja, niszczenie, powstrzymanie stanu wiedzy i blokowanie jej upowszechniania. Trafnie określa takiego osobnika A. Nalaskowski pisząc: To wulgarny prostak, bestia dopuszczająca się najbardziej odrażających przestępstw. W każdym wypadku to postać, której głównym celem działania jest krzywda innych. Właśnie owa krzywda jest zasadniczym paliwem życiodajności współczesnego dzikiego [tamże, s. 10-11].

Temat będę zatem kontynuował. 

c.d.n.