15 sierpnia 2020

Profesor Marek Kwiek raportuje

 

W "Journal of Economic Surveys" czeka na opublikowanie artykuł profesora Marka Kwieka, który jest dyrektorem Center for Public Policy Studies UNESCO Chair in Institutional Research and Higher Education Policy UAM w Poznaniu.

Uczony postanowił przebadać wraz dr. Wojciechem Roszką bazę obejmującą 100 tys. polskich naukowców i ich wszystkich 400 tys. publikacji z ostatniej dekady. Interesował ich wskaźnik umiędzynarodowienia pracy naukowej w powyższym zakresie, bowiem u żadnego ze scientometrystów na świecie nie pojawił się wiek biologiczny dla całej populacji naukowców w danym kraju. 

Jak piszą w tym artykule:

Dysponujemy w Polsce wskaźnikiem uwzględniającym wiek dla wszystkich naukowców a także  znamy poziom intensywności współpracy międzynarodowej w skali dekady dla każdej osoby mając wszystkie publikacje w Scopus i ich pełne metadane.

Okazuje się, że są dziedziny (spośród 24 badanych), w których kobiety bardziej współpracują międzynarodowo niż mężczyźni..

 

Są dziedziny, w których odsetek kobiet współpracujących międzynarodowo jest większy niż odsetek mężczyzn.

Ponadto kobiety współpracują bardziej w ujęciu ogólnym, instytucjonalnym i krajowym - w tych trzech typach współpracy górują nad mężczyznami.

Najbardziej współpracują młodzi naukowcy - ale w ujęciu zagregowanym zawsze dominują mężczyźni - większy ich odsetek ma 1, 5, 10, 20 i 30 artykułów napisanych we współpracy międzynarodowej niż odsetek kobiet, przeważnie dwukrotnie większy.

Odsetek współpracujących waha się w zależności od wieku naukowców - ale zawsze jest wyższy dla mężczyzn niż kobiet, od 30 do 65 lat.

 

Natomiast ciekawe jest ujecie według dyscyplin: w wielu kobiety silniej współpracują, lub tylko młode kobiety silniej (lub tylko starsi mężczyźni naukowcy).

Takim przykładem jest paradoksalnie matematyka i fizyka - kobiety po 50-tce są bardziej umiędzynarodowione niż mężczyźni w tym samym wieku.

Te nieliczne, które są - i które przetrwały do tego wieku. Fizyka i matematyka mają w ogóle najmniejszy odsetek kobiet.

Zapewne wybrani na nowa kadencję rektorzy, dziekani, dyrektorzy instytutów i szkół naukowych wezmą pod uwagę powyższe dane przyglądając się sytuacji kadr we własnej uczelni. Na wykresach nie ma wyodrębnionej pedagogiki, podobnie jak socjologii czy nauk o polityce, gdyż te mieszczą się w naukach społecznych. Wydzielono z nich jedynie psychologię, która i tak marnie wygląda w tych analizach porównawczych.   

Zob. schemat: Percentage point differences between the overall share of female scientists and the share of female scientists involved in high-intensity international collaboration, all Polish internationally productive university professors, by ASJC discipline (five disciplines omitted: low counts) (in %).

 


Badania prof. Kwieka i dr. Roszki zostały opublikowane w najnowszym numerze „Times Higher Education”.  Życzę interesującej lektury oraz twórczego, umiędzynarodowionego roku akademickiego 2020/2021. 

Zastanawia mnie fascynacja danymi, które powierzchownie dotykają problemów nauki. Niczego bowiem nie są w stanie wyjaśnić, ani też nie da się z nich wyprowadzić żadnych prawidłowości. Jest to niewątpliwie fotografia pewnych zjawisk, ale dlaczego one mają taki a nie inny wymiar i zakres, to niestety już się z niej  nie dowiemy.

Doskonale natomiast służy różnym decydentom, administratorom, globalnemu biznesowi akademickiemu. Dzięki temu politycy mogą podejmować decyzje, co i kogo finansować, a może raczej, na kim i gdzie zaoszczędzić. Tylko po co? 

Czytam kolejne raporty z międzynarodowych badań. Publikacje są w pismach wycenionych na 100 i więcej punktów. Wartość wyników jest makulaturowa. Metodologia badań jest ukryta, ale jak dotrzemy do narzędzi diagnostycznych, to widzimy, że statystyczna obróbka danych przesłania fundamentalne błędy logiczne i merytoryczne. 






14 sierpnia 2020

Maturonienormatywni

 


Jak to dobrze, że  za tak niski wynik egzaminu maturalnego nie odpowiadają tegoroczni abiturienci. Już się martwiłem, że przegranym nie z ich winy dojdzie dodatkowy powód do depresji, a może i tragicznych w skutkach jej następstw. 

Jaki kochany jest minister edukacji - Dariusz Piontkowski, że nie ma do nich pretensji i żalu. Dzięki temu zarówno młodzi dorośli, choc bez świadectwa dojrzałości, jak i ich rodzice mogą spokojnie zasnąć. Co tam matura. Już mamy w sieci zdjęcia tych, co to bez matury osiągnęli wielki sukces życiowy. Świetnie zarabiają, a nawet są idolami rówieśników oraz ich młodszych koleżanek i kolegów.   

Nie matura lecz chęć szczera zrobi z każdego sukcesu "oficera".  Nawet sprzątaczka w szkole - z całym szacunkiem i podziwem, że w ogóle jeszcze utrzymuje się takie etaty, bo przecież uczniowie z nauczycielami mogliby sami sprzątać po sobie, jak w domu - zarabia więcej od nauczyciela i dyrektora szkoły. Wybierzcie sobie z załączonej galerii, kim chcielibyście zostać, bez matury. 

Minister jest tym jedynym, który wie, że tegoroczni maturzyści naprawdę mogli, potrafili, chcieli mieć lepsze wyniki z egzaminu państwowego, ale ... to, że prawie jedna trzecia z nich go nie zdała, nie jest spowodowane ich winą. Winni są strajkujący rok temu nauczyciele. Gdyby nie ten paskudny strajk, to  w tym roku młodzież nie miałaby żadnego problemu, a maturę zdałoby co najmniej 90 proc. nastolatków, jak nie więcej. 

Oni tak przeżywali ubiegłoroczny strajk nauczycielski, tak zacięli się w sobie, tak bardzo stracili zaufanie do swoich nauczycieli, że postanowili zrobić im na złość i nie uczyć się. Na złość ZNP podjęli decyzję, że w tym roku  nie przyłożą się do matury. Minister zaś o innej porze dnia podał jeszcze inny powód niepowodzeń: "Jego zdaniem część zdających zlekceważyła egzamin maturalny i nie wykazała się samodyscypliną."

Tymczasem młodzież mamy wspaniałą, co widać na patriotycznych, narodowych manifestacjach. Ona kiedyś uczyła się dużo, bardzo dużo. Globalni nastolatkowie, milenialsi, młodzi spod znaku B, G, L, T, X, Y, Z, czy jak tam jeszcze można ich symbolicznie ująć, by oddać właściwą treść intrasubiektywnych mocy, potencjałów oraz maturonienormatywnych motywacji, intensywnie uczyli się całe ranki, a od południa do wieczora rozpamiętywali ubiegłoroczną zdradę profesorów. 

W tym roku mieli ostatnią szansę, żeby wyrazić swój sprzeciw wobec nauczycieli, którzy strajkowali. To przez nich mieli zaległości, nieprzerobiony materiał. Do tego jeszcze premier zamknął im szkołę. No i dobrze. Przecież wiadomo, ze do szkoły nie  chodzi się po to, by się w niej uczyć. 

Rodzice zaś wiedzą, że minister naprawdę bardzo się starał. Nawet zlikwidował jedną z najtrudniejszych części matury, jaką dotychczas ponoć był egzamin wewnętrzny. To w jego trakcie nauczyciele mieli okazję, by pokazać, kto ma w szkole władzę i co sądzą o postawach niektórych obiboków. Dziękujemy ministrowi za jego wyrozumiałość i potępienie nauczycielskiego strajku oraz tych, którym nie chciało się z powyższych powodów zdyscyplinować ciała i umysłu. Po co?

 


13 sierpnia 2020

Powrót dzieci do przedszkoli i szkół jest konieczny


W Niemczech nie ma ministerstwa edukacji narodowej, gdyż tą dziedziną zajmuje się Ministerstwo Kultury. Słusznie. Edukacja jest inkulturacją, a zatem nie ma potrzeby i nie powinno się czynić z niej odrębnej sfery życia dzieci, młodzieży i osób dorosłych. To w krajach postsowieckich utrzymuje się odrębność oświaty i centralizm edukacyjny od innych  sfer życia publicznego, które kluczowe są dla funkcjonowania i rozwoju społeczeństwa. 

W najnowszym "Tygodniku Powszechnym" dyplomata, menedżer kultury i wydawca - Paweł Potoroczyn przywołuje anegdotę o Miłoszu: Po powrocie do Polski dziennikarz pyta sędziwego poetę:"Jak byłaby pana pierwsza decyzja, gdyby został pan ministrem kultury?", na co Miłosz odpowiada: "Przywróciłbym grekę w szkołach". Ależ to jest w gestii ministra edukacji", zauważa dziennikarz. "O, to teraz są osobno?" - dziwi się Miłosz. [Spoidło wielkie, TP, 2020 nr 33, s. 18]    

Dzisiaj nikogo to nie dziwi, bo edukacja w Polsce nie jest częścią kultury. Natomiast jest nią w Niemczech. Tam, każdy kraj związkowy (Land) ma własny system edukacji, który jest odpowiednio wysoko finansowany i drożny w każdym zakresie (pionowo i poziomo). Dzięki temu  można zmieniać miejsce zamieszkania, a tym samym także placówkę edukacyjną kontynuując proces uczenia się. 

W każdym Landzie zarządza szkolnictwem odpowiednik krajowego ministerstwa kultury, dzięki czemu wydatki na edukację są adekwatne do terytorialnych warunków, potrzeb i oczekiwań ludności. Jakie zatem planuje się rozwiązania w związku ze zbliżającym się rozpoczęciem nowego roku szkolnego? 

Tak np. w Nadrenii Północna-Westfalia, która jest największym krajem związkowym w tym państwie, podjęto już decyzję, że wszyscy idą do szkół, ale obowiązek noszenia w nich maseczek będzie dotyczył jedynie uczniów od klasy piątej wzwyż.  

Przyjęto wskaźnik zdiagnozowanych przypadków, który jest niski, a zatem nie powinien skutkować zagrożeniem dla zdrowia  dzieci, jeśli na podstawie badań przesiewowych wynosi on poniżej 25 osób z wynikiem pozytywnym na 100 tys. testowanych osób; średni poziom zagrożenia ma miejsce, kiedy wynik mieści się w granicach 25-50 osób zdiagnozowanych pozytywnie na 100 tys. przypadków, zaś jest wysoki - powyżej 50 zakażonych osób. Tym samym, jeśli nastąpi gwałtowny wzrost zachorowań, to trzeba będzie adekwatnie reagować w danym środowisku wprowadzając odpowiednie obostrzenia sanitarne. 

Z badań klinicznych w Bochum, Lipsku i Dreźnie wynika, że najniższy wskaźnik zarażeń COVID-19 występuje u dzieci do 10 roku życia. Tym samym nic nie stoi na przeszkodzie, by mogły one chodzić do przedszkoli i szkół. W czasie zajęć w klasach początkowej edukacji maseczki nie są obowiązkowe. Wszyscy muszą je nosić w czasie przerw, na korytarzu szkolnym.  Nie wolno prowadzić zajęć dydaktycznych w pomieszczeniach, które nie były wietrzone.       

Natomiast w Saksonii każdy nauczyciel i uczeń sam będzie decydował o tym, czy będzie nosił w trakcie zajęć szkolnych maseczkę, czy nie. Nie ma takiego obowiązku. Konieczne jednak jest jej zakładanie, kiedy uczeń przemieszcza się na terenie szkoły, jest poza własną salą lekcyjną. W Brandenburgii wprowadzono obowiązek noszenia maseczek ochronnych na usta i nos, zarówno w trakcie zajęć lekcyjnych, jak i w czasie pauz lekcyjnych. 

Zaleca się, by w sytuacji wysokich temperatur danego dnia  dzielić lekcje na krótsze okresy i robić częściej przerwy celem lepszego wietrzenia pomieszczeń i stworzenia uczniom oraz nauczycielom większego komfortu psychicznego przez możliwe schładzanie organizmu.  Wszyscy powinni jak najczęściej myć ręce wodą z mydłem.       

Zdaniem medyków, naukowców z Uniwersytetu w Hamburgu szkoły muszą być dostępne dzieciom i młodzieży, gdyż ich zamknięcie w dłuższej perspektywie czasowej skutkuje większymi zagrożeniami dla ich zdrowia oraz rozwoju. Z badań wynika, że w niepokojącym zakresie wzrasta u dzieci i młodzieży zakres problemów o charakterze psychicznym i fizycznym. Dzieci mają trudności z zaśnięciem, uskarżają się na bóle głowy i brzucha. Lockdown rzutuje też na zwiększający się zakres przemocy domowej, konfliktów wynikających z obciążeń rodziców, którzy są  także zmuszeni do pracy zdalnej.  

Uczniowie powyżej 10 roku życia powinni jednak nosić w szkole maseczki ochronne przede wszystkim w tych miejscach, w których nie da się zachować odpowiedniego dystansu fizycznego między nimi. Jednak w sytuacji wysokiego stopnia zachorowań (>50 na 100 tys.) nie powinno się prowadzić zajęć z kultury fizycznej. 

Ochrona przed zarażeniem dotyczy nie tylko uczniów, ale także nauczycieli. Niemieccy lekarze zwracają uwagę na to, że ok. 30 proc. nauczycieli należy do grupy ryzyka, przy czym wskazują na to, by nie traktować tej grupy zawodowej w jakiś szczególny sposób. Mogą oni bowiem zarazić się nie w szkole, ale w środkach komunikacji miejskiej, w sklepie, na ulicy itp.    

Uczniowie powinni wrócić do szkół, gdyż edukacja w systemie zdalnym, jedynie online jest nieskuteczna. Wyłącza bowiem z procesu uczenia się wiele zmysłów, które są konieczne do lepszego poznania, zrozumienia i doświadczenia tego, co jest istotne dla ich rozwoju. Dzieci i młodzież potrzebują bliskości społecznej, doznań w środowisku społecznym. 

Lekarze nie ukrywają, że dzieci i młodzież mogą być bezobjawowymi nośnikami wirusa, ale tego nie da się uniknąć. Brutalna prawda jest taka, że mogą zarazić nim starszych członków swojej rodziny. Z tego jednak powodu nie wolno ich zatrzymywać w domu odcinając od środowiska codziennego życia i obowiązków.  

Jak będzie w Polsce? Już wiemy. Wczoraj ogłosił to minister edukacji. 

    


(źródła: 1) Selbstverständlich können auch Kinder das Virus übertragen"; 2) NRW hält an Maskenpflicht im Unterricht fest; rys. z Fb). 


12 sierpnia 2020

Umberto Eco o imigracji i migracji



W okresie wakacyjnym ukazał się zbiór czterech wykładów wybitnego filozofa, mediewisty, semiologa i badacza kultury masowej Umberto Eco p.t. "Migracje i nietolerancja" w znakomitym przekładzie  Krzysztofa Żaboklickiego (Warszawa, 2020). 

Dwa z nich nie były publikowane we Włoszech. To, co je łączy, to problematyka migracji i nietolerancji, której poświęciłem także uwagę przywołując wcześniej monografię krakowskich psycholożek. Mistrz filozoficznego eseju  podjął kwestię, która na początku XXI wieku wywołała liczne spory nie tylko we Włoszech, a dotyczące przekształcania się europejskiego kontynentu w ziemię obiecaną dla migrantów z krajów Azji, Ameryki Łacińskiej i Afryki. 

Postawa U. Eco wobec tego zjawiska jest zaprzeczeniem radykalnie odmiennego podejścia do wypierania Europejczyków przez ludność różnych ras, koloru skóry, wyznań, jakie prezentowała w swoich studiach Oriane Fallaci. Nie ubolewa nad tym, że wraz z końcem XX w. doszło do wyraźnego zaprzeczenia koncepcji tygla, meling pot, na skutek przemieszania się ze sobą ludzi różnych kultur, narodowości i religii, zaś tym, co ich łączy i umożliwia porozumiewanie się, stał się język angielski.

Jak mówił  w czasie swojego wykładu w styczniu 1997 r. na otwarciu naukowego zjazdu w Walencji: Otóż w Europie wystąpi podobne zjawisko i żaden rasista, żaden tęskniący za przeszłością reakcjonista nie będzie mógł temu zapobiec (s.15). Konieczne jest - zdaniem filozofa - odróżnienie pojęcia "imigracja" od terminu "migracja" ze względu na zachodzące na świecie zmiany w tym zakresie. 

Imigracja jest wtedy, gdy pewna liczba osób (może być znaczna, ale w ujęciu statystycznym bardzo mała w stosunku do liczby ludności krajów, z których pochodzą) przenosi się z jednego kraju do drugiego (jak Włosi i Irlandczycy do Ameryki lub jak dzisiaj Turcy do Niemiec). Imigrację można poddawać kontroli politycznej, ograniczać, popierać, planować i akceptować (tamże). Trudno jest zapanować nad tak naturalnym procesem, natomiast imigranci asymilują się kulturowo w nowych warunkach życia, nie zamierzają zmieniać czy ingerować w jego prawa i obyczaje.    

Natomiast [M]igracja jest wtedy, gdy cały naród przemieszcza się stopniowo z jednego obszaru na drugi (nie ma znaczenia liczba tych, którzy na własnym obszarze pozostają; liczy się to, w jakiej mierze migranci radykalnie zmieniają kulturę kraju, do którego się przenieśli)" (s.15-16). 

Migranci odmawiają przyjęcia kultury narodu kraju, do którego przybywają. Nie akceptują jego tradycji, zwyczajów, języka, kultury itp., gdyż ich celem jest przekształcenie kultury mieszkańców zajętego terytorium. Z tego też powodu ruchy migracyjne są poddawane kontroli politycznej państw, do których obcy zmierzają. 

Zderzenie kultur jest - zdaniem Eco - nieuniknione, czego jesteśmy od co najmniej dekady świadkami w Europie, ale też nie ma możliwości przeciwstawienia się tym procesom. Europa będzie kontynentem wielorasowym albo - jak wolicie - "kolorowym". Będzie tak, jeśli wam się podoba; jeśli wam się nie podoba, będzie nim również (...). Rasiści jednak powinni być (w teorii) rasą wygasającą (s. 18).

Drugi z wykładów U. Eco zatytułowany Nietolerancja jest kontynuacją powyższych analiz i refleksji ze względu na ściśle powiązane ze sobą podtrzymywane jeszcze oparte na doktrynie ideologicznej zasady fundamentalizmu, integryzmu i pseudonaukowego rasizmu, których podstawą jest nietolerancja. Jak pisz Umberto Eco:

Nietolerancja stawia się przed jakąkolwiek doktryną. W tym sensie nietolerancja ma biologiczne korzenie, wśród zwierząt przejawia się jako terytorializm, bazuje na powierzchownych często reakcjach emocjonalnych - nie znosimy ludzi, którzy są od nas różni, gdyż mają innego koloru skórę, gdyż mówią niezrozumiałym dla nas językiem, gdyż  jedzą żaby, psy, małpy, świnie, czosnek, gdyż noszą tatuaże ...  (s.22).

O ile z osobami reprezentującymi doktrynalną nietolerancję można rozmawiać, dyskutować, wchodzić z nimi w dialog, o tyle  najbardziej niebezpieczną jest prymitywna nietolerancja, a więc taka, (...) która rodzi się pod nieobecność wszelkiej doktryny, wynika z elementarnych popędów. Dlatego nie daje się jej krytykować i hamować za pomocą racjonalnej argumentacji (s.24).                

Jednak - jak pisze Eco: Najokropniejszą nietolerancją jest nietolerancja biedaków, którzy są głównymi ofiarami różnicy. Wśród bogatych nie ma rasizmu. Bogaci mogą być autorami doktryn rasistowskich, ale to biedni wprowadzają je w o wiele bardziej niebezpieczną praktykę (s.25). 

Koleżankom i kolegom z Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy od kilku lat prowadzą konferencje naukowe poświęcone utopiom,  gorąco polecam trzeci z wykładów Eco p.t. Nowy traktat w Nijmegen. Wprawdzie profesor nawiązuje do zawartego w Nijmegen traktatu pokojowego między Francją, Holandią, Hiszpanią, Brandenburgią, Szwecją, Danią, biskupstwem Muenster i Świętym Cesarstwem Rzymskim, ale  w swej wymowie dotyczy jego esej utopijnego marzenia o zaniknięciu wszelkich konfliktów politycznych, społecznych, zbrojnych, nienawiści i nietolerancji na naszym kontynencie.   

Upamiętniając dzisiaj w Nijmegen pierwszą, utopijną próbę zawarcia ogólnoeuropejskiego pokoju, musimy wypowiedzieć wojnę rasizmowi. Jeśli nie uda się nam pokonać tego odwiecznego wroga, będziemy zawsze w stanie wojny, chociaż złożyliśmy nasz oręż na strychu - ale wiele rodzajów broni jest jeszcze w obiegu, świadczą o tym rzeź na wyspie Utøya i masakra w szkole hebrajskiej we Francji (s.31).   

Eco zapewnia, że walka z nietolerancją nie oznacza konieczności (...) akceptowania każdego światopoglądu i czynienia z relatywizmu etycznego nowej europejskiej religii. Wychowując naszych współobywateli, a zwłaszcza dzieci, w duchu otwartej tolerancji, winniśmy jednocześnie uznać, że  istnieją obyczaje, idee i zachowania, które są i muszą pozostać dla nas nie do przyjęcia.  Istnieją typowe dla dla europejskiego światopoglądu wartości, stanowiące dziedzictwo, którego nie wolno nam się wyrzec (s. 31-32).

Możemy domyślać się, że filozofowi chodzi o wspólnotę wartości chrześcijańskiej, które służą rozróżnianiu dobra od zła. Rolą zatem wychowania i kształcenia młodych pokoleń powinno być kształtowanie u nich arystotelesowskiej cnoty roztropności, phronesis.  W klasycznym znaczeniu phronesis jest umiejętnością zarządzania i narzucania sobie dyscypliny za pomocą rozumu; jako taką ogłoszono ją jedną z czterech cnót głównych i często łączono z mądrością oraz intuicją, z umiejętnością rozróżniania czynów dobrych i złych nie tylko w sensie ogólnym, lecz i w odniesieniu do ich występowania w danym czasie i w danej przestrzeni (s. 32). 

Ostatni esej Eco p.t. Doświadczenia wzajemnej antropologii przypomina mi znakomity projekt gdańskich pedagogów, który był przez nich realizowany w połowie lat 90. XX w. pod kierunkiem prof. Joanny Rutkowiak a dotyczył właśnie uczenia się od outsidera. Nasi naukowcy udali się do zaprzyjaźnionego w Szwecji uniwersytetu, by na podstawie ich obserwacji i wynikających z nich  wniosków autochtoni mogli nauczyć się czegoś nowego, lepiej poznać siebie oraz przyczyny porażek czy błędów w kształceniu nauczycieli. 

Nie przypuszczam, by pomorscy uczeni mieli wiedzę na temat podobnego doświadczenia z lat 80. XX w. francuskich antropologów kultury, którzy zaprosili do siebie kolegów antropologów z Afryki, by podzielili się z nimi opinią na temat tego, jak postrzegają francuską kulturę. Kultury zawsze obserwowały się wzajemnie, lecz na ogół my, ludzie Zachodu, znaliśmy jedynie obserwacje, które sami  czyniliśmy na temat innych (s.35).  Eco dodaje: My, ludzie Zachodu, zauważyliśmy z opóźnieniem, że także inni na nas patrzą (s. 36). 

Znakomicie odsłania włoski filozof wyniki tego transkulturowego doświadczenia prowadzącego do uchwycenia przez obcych różnic kulturowych z ich punktu widzenia. Ich odsłona nie musi skutkować negacją, ale może sprzyjać wzajemnemu  zrozumieniu odmienności kultur oraz akceptacji dla niej. Tępienie rasizmu nie oznacza, że mamy dowodzić i przekonywać, że inni nie są od nas różni; oznacza zrozumienie i akceptację ich różności (s. 41).                 

Ostatni wykład zamyka pięknie sformułowana mądrość Chińczyka - Zhao Tingyanga:

Każda rzecz zmarnieje, jeżeli stanie się dokładnie taka sama z innymi. [...] Dzięki harmonii rzeczy rozkwitają, jednolitość sprawia, że marnieją (s.42). 

Ten jakże niezwykły w swej treści i stylistyce zbiór wykładów wywołał moje doświadczenie z realizowanego na początku lat 90. XX w. wspólnie ze szwajcarskimi pedagogami projektu międzykulturowego uczenia się nauczycieli. W jego ramach najpierw przez dwa tygodnie polscy nauczyciele mieszkali w domach Szwajcarów i wspólnie z nimi, w naturalnych, codziennych warunkach życia i pracy zawodowej uczyli się OBCOŚCI i odkrywali zarazem samych siebie, by przez kolejne dwa tygodnie zaprosić swoich gospodarzy do kraju, do własnego mieszkania i szkoły w podobnym celu. O wieloletnim projekcie pisaliśmy w cyklu rozpraw poświęconych edukacji alternatywnej.   


        
(Uwaga: wszelkie wyróżnienia w cytatach są moje)
  
   

     

  

11 sierpnia 2020

Zapraszam do współpracy młodzież ze szkół ponadpodstawowych w ramach programu "Zdolny uczeń - świetny student"


Nie wiemy, jaka będzie sytuacja w nowym roku akademickim 2020/2021 ze względu na potencjalne zagrożenie wirusem COVID-19 czy jego kolejnymi odmianami.  Uniwersytet działa jednak bez względu na to. Nawet, gdybyśmy mieli prowadzić badania w ograniczonych warunkach czasowych, zdrowotnych i przestrzeni, to jednak nie  zamierzamy złożyć broni.

PEDAGODZY są optymistami. Kto jest pesymistą, to niech pieści swoją depresję, kompleksy czy dalej skrywa nieudacznictwo lub brak kompetencji. 

W Katedrze Teorii Wychowania Uniwersytetu Łódzkiego  planuję co najmniej dwie otwarte dla innych, dla osób spoza UŁ, oferty samokształcenia, partycypacji w projektach badawczych czy podnoszeniu własnych kwalifikacji badawczych w naukach społecznych.  

Pierwszy projekt dotyczy możliwego włączenia się przez młodzież szkół ponadopodstawowych do moich badań  w ramach ogólnouczelnianego programu „Zdolny uczeń świetny student”. 
W roku akademickim 2019/2020 była to już druga edycja tego programu. Jak pisze prorektor UŁ  S. Cieślak: 

Liczymy, że pomimo pandemii, będzie to możliwe. Uczniowie szkół ponadpodstawowych, od trzech lat, na Uniwersytecie Łódzkim mogą realizować program „Zdolny uczeń - świetny student”. Dla przypomnienia - głównym celem programu jest  poszerzenie wiedzy z danego obszaru nauki, którym zainteresowany jest uczeń oraz indywidualna współpraca pomiędzy tzw. opiekunem – nauczycielem akademickim a  uczniem. 

Uczniowie wspólnie z opiekunem – mentorem opracowują  indywidualny harmonogram spotkań, na których realizowane są zagadnienie z danego obszaru nauki. Program realizowany jest przez cały rok akademicki, są to cykliczne spotkania.

Uczniowie, którzy zgłaszają się do programu, często nie mają doprecyzowanych zainteresowań,  dlatego chcielibyśmy wyjść im naprzeciw i stworzyć ofertę tematyczno – obszarową (zagadnienia), z której mogliby skorzystać w kolejnym roku akademickim 2020-2021.

W mijającym właśnie roku akademickim, miałem wielką przyjemność współpracować z niezwykle zdolną uczennicą I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Łodzi - Anastazją Kowalską.  Odpowiedziała na moją ofertę, która brzmiała:  

Refleksyjny pedagog harcerski (temat skierowany do osób zainteresowanych problematyką pedagogiczną, np. instruktorów harcerstwa, uczniów - społecznych wychowawców ZHP czy ZHR, którzy chcieliby pogłębić swoje kwalifikacje w pedagogice).

Okazało się, że p. Anastazja jest instruktorką harcerską, drużynową zuchów, która zgłosiła się do tego programu, gdyż chciała dowiedzieć się czegoś więcej o źródłach metody zuchowej oraz o jej aplikacji w naukach pedagogicznych i oświacie. Opracowaliśmy wspólnie plan badań, na które składała się analiza literatury skautowej i zuchowej od początku tego ruchu aż do czasów współczesnych.

W ciągu kilku miesięcy, mimo pandemii, powstała ciekawa prezentacja i artykuł naukowy, które mogą być zaprezentowane na ogólnouczelnianej konferencji naukowej. Być może dojdzie do tego we wrześniu.

Większość uczniów, która zgłosiła się do tego programu (...) jednak zawiesiła realizację zadań z różnych powodów, ale głównie - braku możliwości przeprowadzania badań w terenie, braku możliwości kontynuacji badań laboratoryjnych, braku czasu i dużego obciążenie uczniów, ale też mentorów zdalną edukacją. Część uczniów realizujących zadania w formie zdalnej, z powodu zawieszenia zajęć na początku pandemii, ma opóźnienie – w tym semestrze nie ukończą projektów, ale są chętni do kontynuowania ich w przyszłym semestrze (...).

Piszę o tym dlatego, że władze UŁ zaproponowały niezwykle wartościowy program, dzięki
któremu naukowcy różnych wydziałów, jednostek mogą udostępnić młodzieży swój warsztat naukowo-badawczy, i to nie na zasadzie "dotknięcia", okolicznościowego spojrzenia (np. w trakcie Festiwalu Nauki czy Otwartych Drzwi), ale autentycznej partycypacji w nim. Warto go zatem kontynuować. 

Twórca tego programu prorektor ds. studenckich - dr hab. Sławomir Cieślak prof. UŁ skierował do wszystkich uczestników tej edycji słowa podziękowania: 

Ja się z Państwem żegnam jako prorektor UŁ, ale zapewniam, że program będzie nie tylko działał dalej, ale będzie się rozwijał i będziemy dalej się spotykać, bez względu na sytuację. Chcę podziękować uczniom za wysiłek włożony w realizację ich pasji. W tym roku były to spotkania online, ale mam nadzieję, że równie wartościowe, jak te tradycyjne. Dziękuję nauczycielom za wspieranie uczniów i za to, że czasem byli Państwo na zajęciach. Dziękuję też rodzicom, że podołali całej logistyce związanej z uczestnictwem w programie... 


Obiecałem kontynuację pracy z młodzieżą w kolejnym roku akademickim. Proponuję młodzieży naszego regionu (woj. łódzkie) od października 2020 r. udział w jednym z dwóch, tematów badawczych: 

1. Harcerstwo między skautową tradycją a zdystansowaną i zróżnicowaną współcześnie aktywnością młodzieży. Badania krytyczne  

2. Szkoła średnia jako laboratorium demokracji. Dlaczego młodzieży brakuje odwagi? 

Czy jednak będą chętni? Tego nie wiem. Każdy wydział proponuje tematy badawcze w ramach własnych dziedzin i dyscyplin naukowych. Do zobaczenia w nowym roku akademickim! 
      



10 sierpnia 2020

Rola światopoglądu i szarej masy w mózgu w świetle analiz i badań psycholożek UJ (cz.3 rec.)

 

Pojęcie zamknięcia umysłowego jako przeciwieństwo otwartości umysłowej (closed vs open mindedness) przywołały za Miltonem Rokeachem w swojej najnowszej książce psycholożki z Uniwersytetu Jagiellońskiego - Małgorzata Kossowska, Ewa Szumowska i Paulina Szwed.

Otwartość umysłowa jest czymś dobrym, pożądanym, natomiast zamkniętość - czymś niepożądanym, nagannym, albo bowiem ktoś jest otwarty na nowe idee, informacje i gotowy na zmianę swoich poglądów, przekonań, albo nie. 

Zamkniętość oznacza więc skłonność do utrzymywania w umyśle jednego punktu widzenia i przekonanie o jego niepodważalnej prawdziwości, co prowadzi do odrzucenia innych perspektyw. Zamkniętość sprawia, że ludzie wierzą, iż są w posiadaniu prawdy absolutnej, dlatego bezkrytycznie depczą przekonania innych jako z gruntu nieprawdziwe i złe. Obiektywne fakty, racjonalne argumenty, dowody - to wszystko nie ma żadnego znaczenia. Tego się nie dostrzega, to się odrzuca lub tak tym manipuluje, że zdaje się wzmacniać przekonanie wyjściowe. 

Dlatego, poza innymi efektami, zamkniętość prowadzi do szkodliwych sądów o rzeczywistości, utrzymywania czarno-białej wizji świata, zafałszowywania rzeczywistości, niesprawiedliwych ocen innych osób. Jest źródłem stereotypizacji, uprzedzeń, dyskryminacji, a w konsekwencji odmawiania wielu osobom i grupom społecznym prawa do życia [Tolerancja w czasach niepewności, Sopot 2019, s. 11].      

Cały ten akapit jest sprzeczny z wiedzą nauk społecznych na temat socjalizacji, wychowania i inkulturacji. Aż dziw bierze, że uczyniono go fundamentem narracji do prezentacji własnych badań i omawiania cudzych raportów. Panie są za otwartością postaw ludzi w społeczeństwie demokratycznym, ale pod warunkiem, że nie są oni jednoznacznie uformowani światopoglądowo, nie cechuje ich wymiar "ścisłości kulturowej" (tightness), duchowej, aksjonormatywnej, gdyż prowadzi to do powyższych a negatywnych skutków w relacjach interpersonalnych.

Co ciekawe, sugerują, że (...) przez dziesiątki lat wymiar zamkniętości umysłowej wiązano z określonym, to jest prawicowym, konserwatywnym, religijnym światopoglądem (Altemeyer, 1996). My dziś pokazujemy w badaniach to, co Rokeach i inni teoretycy postulowali w swoich analizach już dużo wcześniej: że ideologie te sprzyjają zamkniętości, ale jej w pełni nie tłumaczą. Zarówno osoby o poglądach konserwatywnych, jak i liberalnych mogą być zamknięte na inne idee, szczególnie te niepasujące do ich światopoglądów, mogą selektywnie poszukiwać informacji, które odpowiadają ich przekonaniom, mogą także mieć pewność, że mają absolutną rację. 

Zamkniętość pojawia się i u osób religijnych, i niereligijnych, u tych, które wierzą w zjawiska nadprzyrodzone, i tych, które sobie z tych przekonań kpią, u obrońców praw i zwierząt i  u tych, którzy mają je za nic, u zwolenników diety bezmięsnej ale i u zagorzałych zwolenników spożywania mięsa. I tak dalej, i tak dalej [tamże, s.13].   

Skoro ideologie nie tłumaczą zamkniętości, bo ta dotyka każdego, to badaczki postanowiły skupić się na do tej pory nieznanych jej efektach. Niezależnie od stanu wiedzy naukowej, do której nie wszyscy mają dostęp, a jeśli nawet, to nie muszą jej rozumieć, ludzie wierzą w różne absurdy, podejmują decyzje wbrew istniejącym dowodom naukowym czy faktom ujawnianym przez dziennikarzy śledczych lub aparat bezpieczeństwa państwa. 

Sprawujący władzę w państwie wiedzą, że wystarczy (...) siać zamęt informacyjny i powtarzać "prawdy", które wszyscy znają [s.35], żeby proces poszukiwania informacji przez obywateli był tendencyjny, a więc zamknięty, nienaruszający ich kompetencji umysłowych oraz dotychczasowo zajmowanych postaw wobec świata, innych i siebie. 

Wiele badań dowodzi, że im wyższy stopień zaufania do swoich poglądów (w ważnych społecznie sprawach, takich jak dopuszczalność aborcji, kontrola dostępu do broni lub obniżenie płacy minimalnej(, tym niższa skłonność do poszukiwania informacji niezgodnych z przekonaniami i krótszy czas spędzany na czytaniu takich informacji (...) [s.36]. 

Zastanawiam się, czy można tak spłycać proces kształtowania się światopoglądu człowieka redukując go jedynie do stopnia zaufania do własnych poglądów na jakiś temat, a całkowicie pomijając proces naśladownictwa, identyfikacji i internalizacji wartości, które są podstawą każdego światopoglądu?  

Światopogląd człowieka to nie to samo co pogląd osoby na jakąś kwestię. W tym zakresie istnieje cała paleta subtelnych odcieni uznawanych, a nie deklarowanych wartości, których nie można sprowadzać do skali "czarne vs białe". Istnieją przecież odcienie czerni i bieli, nie wspominając już o tęczy kolorów. 

W książce pojawiają się tezy, które mają nieuprawniony charakter generalizacji. Oto na s. 39 panie psycholożki piszą: (...) na przykład, obserwowane po katastrofie smoleńskiej nasilenie wśród Polaków przekonań religijnych i negatywnych postaw wobec obcych lub skłonność do ulegania pseudonaukowym wywodom (CBOS, 2010)

Ich zdaniem sprzyja to wzrostowi poparcia dla populistów, którą wykorzystali sprawujący władzę adresując do nich swój program. Oferta ta tłumaczy (np. "Liberalna demokracja jest przyczyną chaosu"), daje poczucie wpływu (np. "Sądy w III RP nie działały, teraz będą") i wzrostu  osobistego znaczenia ("Wstajemy z kolan", "Koniec z pedagogiką wstydu"). Obserwowana zwyżka poparcia dla populistów może także oznaczać, że ich ideologia jest spójna z chronicznie dostępną  wizją świata ich zwolenników, kształtowaną przez media, kościół, rodzinę [s.40]

Widać zatem sprzeczność z tym, o czym pisały wcześniej. Niby dlaczego nie mieliby "nabrać się" na populistyczne oferty władzy liberałowie czy lewicujący obywatele kraju, skoro ich zdaniem dominujący w przestrzeni publicznej dyskurs społeczny wzmacniany jest przyzwoleniem (...) ze strony autorytetów (polityków, hierarchów kościelnych) na treści krzywdzące innych oraz na lekceważący sposób mówienia o innych (...).Tego uczy nas psychologia [tamże].         

Czy rzeczywiście psychologia może formułować aksjomaty w tym zakresie, skoro formułowane przez badaczki UJ sądy mają nienaukowy charakter? Czytamy w ich pracy, że coś "może sprzyjać ...czemuś", "różne motywy mogą sprzyjać kształtowaniu...", "obserwowana zwyżka może oznaczać, że ...", "posiadanie określonych (...) nie oznacza jeszcze, że są one...", "każdy z wymienionych wyżej (...) może wpływać na ..."; "w oddziaływaniu  na .... upatrujemy także możliwości..."; "coś ... zwykle postrzegamy jako  lepsze...";itp. itd.   

Tego typu wiedza, a raczej domysły, przypuszczenia, sądy o jakimś stopniu prawdopodobieństwa wystarczają autorkom do tego, by stwierdzić: 

W Polsce zdaje się to dotyczyć sporej części społeczeństwa. Akcentowanie wartości otwartości i tolerancji było sprzeczne z walczącym Rydzykowym światopoglądem katolickim, a wyznawców tego kościoła wyrzucało poza nawias nowoczesnego państwa. Musiało to doprowadzić do stworzenia antypaństwa, któremu "lud smoleński" wiernie sekunduje. Co więcej, wydaje się, że stale obecne w liberalnym przekazie wykazywanie zacofania cywilizacyjnego Polaków w stosunku do Europy zagroziło fundamentom samooceny i tożsamości społecznej wielu osób. Stąd być może z taką radością przyjęty przez rzesze Polaków koniec "pedagogiki wstydu" i obietnice "powstawania z kolan" [s. 61].  

Potem jest już mowa o umiejętnym podsycaniu w społeczeństwie polskim przez polityków lęków przed uchodźcami, ale i utratą dochodów wynikających z programu 500+. Cytują prasę: Cholera na wyspach greckich, dezynteria w Wiedniu. Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, a mogą tutaj być groźne" (wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z 10 października 2015 roku). Nienawistna narracja w Polsce odniosła niebywały skutek [s.62].

Ba, politycy wzbudzają nie tylko lęki, ale i podtrzymują w narodzie niepewność, których źródła zwykle nie są obiektywne. Nieważne, czy rzeczywiście żyje nam się gorzej niż dawniej (PIS przejął władzę w bardzo dobrej sytuacji ekonomicznej), ważne, że nabierzemy przekonania, że tak właśnie jest (wielu Polaków dało się przekonać, że PIS zastał Polskę w ruinie). Nieważne, że przyjmując zadeklarowaną liczbę uchodźców, nawet byśmy ich nie zauważyli, ważne, że ludzie uwierzyli, że uchodźcy zniszczą naszą chrześcijańską kulturę [tamże].

Od czego jest psychologia? Od tego, żeby - jak wynika z prezentowanych przez autorki badań własnych jak i zagranicznych - starać się zmienić sztywność poznawczą Polaków, których cechuje wciąż jeszcze zbyt powszechny konserwatyzm. Wprawdzie przyznają, że religia i przekonania religijne towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów i są ważnym elementem ludzkiej historii i kultury, a nawet pełnią pozytywne funkcje w zakresie wzmacniania poczucia własnej tożsamości, przynależności społecznej i kontroli oraz łagodzą wszelkie lęki i redukują wątpliwości, to jednak mają one też negatywne oblicze. 

Psycholożki odsłaniają swoje światopoglądowe przedzałożenia badawcze pisząc o negatywnych następstwach przekonań religijnych Polaków, które to:  [W]ykluczają. Dzielą. Szerzą trwogę. Usprawiedliwiają agresję. W ten sposób wzmacniają i utrwalają konflikty między ludźmi. Niszczącą moc religii obserwujemy w każdym zakątku świata. Doświadczamy jej z cała mocą także we współczesnej Polsce. Badania pozwalają zrozumieć, skąd bierze się ta niszcząca moc religii [s. 93].       

Co jakiś fragment rozprawy starają się jednak ukrywać te przedzałożenia przywołując chyba asekuracyjnie tezę o trudności uwierzenia w to, że jedynie postawy religijne przejawiają się w negatywnych, agresywnych działaniach wobec osób odmiennego światopoglądu, skoro istnieją różne formy niewiary o równie niepożądanych przejawach zachowań społecznych. Jak piszą: 

Wystarczy także spojrzeć  na polskie fora dyskusyjne zwolenników wiary i niewiary (np. fronda.pl i racjonalista.pl), by pewną symetrię w zamkniętości umysłowej i nietolerancji uchwycić [s.95]. To jest jednak fakt publicystyczny a nie naukowy dowód. Nie tylko religijne przekonania umacniają się, kiedy wymagają obrony. 

Podobnie jest  ich zdaniem z przekonaniami świeckimi czy antyreligijnymi, o czym przekonuje nas równie obserwowalny w okresie kampanii prezydenckiej spór o to, czy LGBT to są ludzie czy ideologia. Tym samym (...) także przekonania ateistyczne, pozostające w ciągłym konflikcie z kulturowo dominującym dyskursem, będą nosić znamiona dogmatyzmu [s. 97]. 

Mamy w tej rozprawie bezkrytyczne przywołanie badań neurofizjologicznych R. Kanai, T. Feilden,C. Firth i G. Rees z 2011 r., z których miałoby wynikać, że młode dorosłe osoby (...) o przekonaniach prawicowych i lewicowych różnią się strukturalną budową mózgu w obrębie niektórych ośrodków. I tak osoby deklarujące poglądy liberalne miały więcej istoty szarej w przedniej części zakrętu obręczy kory przedczołowej (ACC), co może oznaczać lepszą tolerancję sytuacji niepewności. Z kolei konserwatyści mieli więcej istoty szarej w ciele migdałowatym, co można interpretować jako większa podatność na strach i zagrożenie. Uważa się, że im więcej istoty szarej w danym ośrodku, tym bardziej jest on reaktywny [s. 102]. 

Niestety, nie znalazłem informacji, ile istoty szarej i gdzie jest ona umiejscowiona mają osoby o przekonaniach lewicowych, świeckich, a ile nacjonaliści i anarchiści. Może ktoś złoży do NCN wniosek badawczy w tym zakresie. Mamy w rządzie wielu młodych wiceministrów i dyrektorów departamentów a w Sejmie i poza nim osoby o wyraźnie sprofilowanym światopoglądzie, toteż należałoby ich mózgi zbadać, by potwierdzić lub obalić powyższą pseudonaukową tezę.  

Nie rozumiem, dlaczego autorki twierdzą, że przywołując wyniki badań naukowców z innych państw o odmiennych kulturach, ustrojach politycznych i stanie gospodarki twierdzą, że przedstawiły w ten sposób (...) liczne dowody na istnienie silnych związków między przekonaniami  konserwatywnymi lub prawicowymi a niepewnością i lękiem [s.106]? Dla mnie nie są to dowody, ale eklektyczne doniesienia z różnych badań, różnych ośrodków naukowych, prowadzonych w różnym okresie czasu itd., a więc nieprzystające do sytuacji w Polsce.

Powinniśmy martwić się, że u władzy są konserwatyści, gdyż z badań Kossowskiej i Sekerdej wynika, że (...) siła wiary w Boga korelowała pozytywnie z unikaniem niepewności, a także  częściowo, aczkolwiek istotnie, pośredniczyła w relacji między unikaniem niepewności a nietolerancją [s.121]. To oznacza, że są oni skłoni ograniczać swobody obywatelskie, polityczne, społeczne i ekonomiczne (...)  tym, którzy w imię wolności jednostki sprzeciwiają się panującemu porządkowi lub kwestionują status quo [tamże]. 

Psycholożki dają wyjaśnienie, dlaczego w czasie kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy jego sztab postawił na kwestie, które już wcześniej zostały niejako "udowodnione" w toku badań psychologicznych.  Otóż w 2015 r. badania tych pań (...) potwierdziły związek siły wiary w Boga i  unikania niepewności oraz uprzedzeń wobec grup, których wartości mogą zagrażać wartościom religijnym. Dokładniej mówiąc, wiara w Boga tym razem w pełni pośredniczyła między potrzebą unikania niepewności (potrzebą domknięcia poznawczego) oraz homofobią, seksizmem i nietolerancją wobec osób wyznających inną religię [tamże].         

No i proszę. Było o zagrożeniu ideologią LGBT? Było. Było o zagrożeniu seksualizacją dzieci w przedszkolach i szkołach? Było. Było o niszczeniu symboli kultu religijnego? Było. To jak miał przegrać Andrzej Duda, skoro polskie społeczeństwo jest w swej większości konserwatywne? 

Profesor Andrzej Rychard wielokrotnie komentował przegraną opozycji tym, że ona w ogóle niczego się nie nauczyła i nie uczy. Nie wyciąga żadnych wniosków z dotychczasowych porażek, a wystarczyłoby poczytać chociażby prace psycholożek z UJ, a nie politologa Marka Migalskiego.

Jeśli narzekamy na samosprawdzające się hipotezy, to w przypadku tych badań z takimi własnie mamy do czynienia. Może ktoś mnie przekona, że jest inaczej. Wolę zatem prace normatywne, bo przynajmniej wiadomo, kto je pisze i z jakiej pozycji oraz do czego chce nas namówić, zachęcić , czym zainteresować. 

Formułowanie sądów na podstawie zbadania testami (nawet w warunkach eksperymentalnych) ponad trzystu jakichś osób, które nie stanowiły reprezentatywnej próby, budzi niedosyt i zarazem niepokój, że psychologia polityczna staje się stricte polityczną o niskim stopniu wiarygodności poznawczej. 

Wartość badań może jedynie służyć politycznej wojnie między zwolennikami ideologii lewicowej i konserwatywnej.Ci pierwsi uwierzą, że głoszą prawdę, ci drudzy odkryją w nich banalną, powierzchowną i pseudonaukową strefę ideologicznego (z-)gniotu. Co z tego, że wyniki uzyskano za pomocą naukowych metod? W ten sposób można wykazać, że na UJ studiują też półanalfabeci, bo w świetle testów są katolikami. Jak to dobrze, że mają lewicowych profesorów, którzy zamiast dociekać prawdy, wzmacniają potoczne stereotypy.          


      


 

 

    

 


 

            

  



    

 


     


09 sierpnia 2020

Jakie przekonania poznawcze mają niektórzy psycholodzy, czyli o upośledzeniu myślenia probabilistycznego (cz.2 recenzji)



Monografię Małgorzaty Kossowskiej, Ewy Szumowskiej i Pauliny Szwed czyta się przyjemnie, gdyż każdy z jej rozdziałów wzbudza zaciekawienie, a zdarza się, że i zdumienie. Na podstawie np. eksperymentu z udziałem osób badanych (nic o nich nie wiemy, bo w książce nie ma na to miejsca), który polega na wykonywaniu zadań w programie komputerowym, można formułować wnioski, uogólnienia w odniesieniu do zupełnie nieizomorficznych do eksperymentalnych zadań sytuacji życiowych. 

Ponoć na podstawie tego, jak ktoś reaguje na zadania wyświetlane mu na ekranie monitora PC można wnioskować o zamkniętości umysłowej lub o tym, w jaki sposób ludzie nabywają wiedzę społeczną i jak z niej korzystają. 

 Autorki mają świadomość tego, że "(...) [P]rzekonania mogą jednak dotyczyć również spraw fundamentalnych dla naszego życia. W takim wypadku definiujemy je jako uogólnione, podzielane systemy założeń i oczekiwań na temat siebie, świata fizycznego, społecznego i duchowego, a także relacji między nimi (Leung i in., 2020; Bar-Tal, 1990; Garfield i Ahlgren, 1988; Kruglanski, 1989). Nazywa się je często ideologiami, teoriami naiwnymi (lay theories), modelami umysłowymi, światopoglądami (worldviews), nastawieniami umysłu (mindset) (Dweck, 2017). Uważa się, że mają charakter aksjomatów społecznych, bo tak jak aksjomaty w matematyce, są podstawowymi, uznawanymi za prawdziwe przesłankami, które kierują zachowaniem w różnych sytuacjach (Lung i in., 2002)"[s.20]. 

 Nie wiemy, na jakiej podstawie psycholożki przywołują za innymi autorami, że ich rozumienie kategorii przekonań jest takim samym aksjomatem jak prawa matematyki? Co za bzdura? 

Oczywiście, możemy umówić się, że tak to będziemy rozumieć czy pojmować, ale to nie znaczy, że jest to zgodne z prawdą, z prawami nauk ścisłych. Tym bardziej jest to absurdalne, że same piszą za innymi psychologami, iż przekonania nie są czymś dającym się obiektywnie opisać i wyjaśnić w kategoriach obiektywistycznych, ponieważ są one ideologią, jakąś naiwną teorią, jakimś modelem umysłowym, ba nawet światopoglądem czy nastawieniem umysłu. 

Eklektyzm do potęgi n-tej. 

 Jeśli ktoś chciałby w ten sposób i za pomocą tak wyjaśnianych pojęć prowadzić badania w pedagogice czy socjologii, to spotkałby się z krytyką. W psychologii, jak w pedagogice wszystko jednak jest możliwe, bo wystarczy umówić się, że fenomen X jest zarazem W, Y, Z, i in., a na pewno jest aksjomatem społecznym

Tymczasem w metodologii badań psychologicznych jednoznacznie przyznaje się, że nie ma w tej dyscyplinie żadnych aksjomatów, także społecznych, ale są jedynie sądy probabilistyczne. Czyż nie?

Wskazuje na to prof. Dariusz Doliński, którego pogląd znalazł się w przypisie rozszerzającym w tej książce:(...) o zamkniętości decyduje nie tyle myślenie w kategoriach "Jeżeli X, to Y", ile raczej myślenie probabilistyczne "Jeżeli X, to z jakimś prawdopodobieństwem Y" [s.29]. 

 Autorki jednak nie przyjmują tej sugestii recenzenta wydawniczego, tylko brną w tym, co on sam nazywa upośledzeniem myślenia probabilistycznego. Piszą bowiem (reklamując zarazem własny uniwersytet): 

 "Uważamy, że pomysł ten jest interesujący, chociaż naszym zdaniem myślenie w kategoriach "Jeżeli X, to Y' nie wyklucza myślenia probabilistycznego. Możemy założyć, że "Jeżeli X, to Y wystąpi w 100%"" lub założyć, że tylko w 23%. Zamkniętość wiązałaby się więc z myśleniem probabilistycznym, kiedy zakłada się bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że "Jeżeli X, to Y" ("jeśli ktoś ukończy UJ, na pewno znajdzie pracę") lub bardzo niskie prawdopodobieństwo, że "Jeżeli X, to Y" ("jeżeli ktoś ukończy Wyższą Szkołę Zarządzania i Marketingu w A, na pewno pracy nie znajdzie"). Otwartość wiązałaby się z myśleniem dopuszczającym niepewność ("jeśli ktoś ukończy UJ, może, ale nie musi znaleźć pracy") [s.29]. 

Czy ktoś może na podstawie powyższej logiki przyznać, że mamy tu do czynienia z aksjomatem? Jeszcze żaden psycholog nie udowodnił, że "Jeżeli X, to Y wystąpi w 100%" sytuacji, u 100% osób itd. Jak to zatem jest z logiką myślenia opartego na tak kreowanej "sile dowodów"? Zastanawiam się, jaką rolę odgrywają wśród niektórych psychologów ich własne przekonania o cudzych przekonaniach?

Cytuję autorki książki: 

"Mówiąc trywialnie - im więcej wiemy, tym większa szansa na to, że postawimy więcej alternatywnych hipotez. Im prostsze mamy wyjaśnienia pasujące do każdej sytuacji, tym mniejsza szansa na wytwarzanie różnych możliwych hipotez. Im silniej w coś wierzymy, tym mniejsza szansa, że coś innego przyjdzie nam do głowy. Ważne jest zatem i to, jakiego rodzaju przekonania mamy, i to, z jaką siłą je podzielamy" [s.29]. 

 Cóż zatem autorkom przyszło do głowy? 

"W drodze myślenia sylogistycznego na podstawie tych dwóch przesłanek powstaje konkluzja, czyli element wiedzy (sąd, przekonanie, opinia). Przyjęta zostaje ta hipoteza, która znajduje najlepsze poparcie w zebranych dowodach" [s. 30]. 

Zdaniem psycholożek z UJ dowodem może być każdy rodzaj informacji, ale niezwykle trudno jest o ustalenie wiarygodności ich źródeł. "Dziś wiemy, że obiektywne charakterystyki nie mają większego znaczenia" [tamże]. 

Narzekają jednak, że ludzie na całym świecie wolą szukać dowodów w Internecie czy wierzyć w parapsychologię, aniżeli odwołać się do opinii naukowych, gdyż poszukują informacji pasujących do ich już istniejących przekonań czy wiary. 

Czy nie jest podobnie w naukach społecznych? Czy badacze nie konstruują w taki sposób założeń badawczych, by pasowały do podzielanych przez nich przekonań innych autorytetów naukowych? W końcu nawyki poznawcze można zmieniać, więc skąd pewność, że akurat tu i teraz badani mają rzekomo trwałe przekonania? 

 Bardzo podoba mi się rozprawa psycholożek z UJ, bo potwierdzają prawidłowość, a nie prawo psychospołeczne, że im wyższy stopień zaufania do swoich poglądów, tym niższa jest u nich skłonność do poszukiwania informacji niezgodnych z powyższymi przekonaniami.

c.d.n.