Pojęcie zamknięcia umysłowego jako przeciwieństwo otwartości umysłowej (closed vs open mindedness) przywołały za Miltonem Rokeachem w swojej najnowszej książce psycholożki z Uniwersytetu Jagiellońskiego - Małgorzata Kossowska, Ewa Szumowska i Paulina Szwed.
Otwartość umysłowa jest czymś dobrym, pożądanym, natomiast zamkniętość - czymś niepożądanym, nagannym, albo bowiem ktoś jest otwarty na nowe idee, informacje i gotowy na zmianę swoich poglądów, przekonań, albo nie.
Zamkniętość oznacza więc skłonność do utrzymywania w umyśle jednego punktu widzenia i przekonanie o jego niepodważalnej prawdziwości, co prowadzi do odrzucenia innych perspektyw. Zamkniętość sprawia, że ludzie wierzą, iż są w posiadaniu prawdy absolutnej, dlatego bezkrytycznie depczą przekonania innych jako z gruntu nieprawdziwe i złe. Obiektywne fakty, racjonalne argumenty, dowody - to wszystko nie ma żadnego znaczenia. Tego się nie dostrzega, to się odrzuca lub tak tym manipuluje, że zdaje się wzmacniać przekonanie wyjściowe.
Dlatego, poza innymi efektami, zamkniętość prowadzi do szkodliwych sądów o rzeczywistości, utrzymywania czarno-białej wizji świata, zafałszowywania rzeczywistości, niesprawiedliwych ocen innych osób. Jest źródłem stereotypizacji, uprzedzeń, dyskryminacji, a w konsekwencji odmawiania wielu osobom i grupom społecznym prawa do życia [Tolerancja w czasach niepewności, Sopot 2019, s. 11].
Cały ten akapit jest sprzeczny z wiedzą nauk społecznych na temat socjalizacji, wychowania i inkulturacji. Aż dziw bierze, że uczyniono go fundamentem narracji do prezentacji własnych badań i omawiania cudzych raportów. Panie są za otwartością postaw ludzi w społeczeństwie demokratycznym, ale pod warunkiem, że nie są oni jednoznacznie uformowani światopoglądowo, nie cechuje ich wymiar "ścisłości kulturowej" (tightness), duchowej, aksjonormatywnej, gdyż prowadzi to do powyższych a negatywnych skutków w relacjach interpersonalnych.
Co ciekawe, sugerują, że (...) przez dziesiątki lat wymiar zamkniętości umysłowej wiązano z określonym, to jest prawicowym, konserwatywnym, religijnym światopoglądem (Altemeyer, 1996). My dziś pokazujemy w badaniach to, co Rokeach i inni teoretycy postulowali w swoich analizach już dużo wcześniej: że ideologie te sprzyjają zamkniętości, ale jej w pełni nie tłumaczą. Zarówno osoby o poglądach konserwatywnych, jak i liberalnych mogą być zamknięte na inne idee, szczególnie te niepasujące do ich światopoglądów, mogą selektywnie poszukiwać informacji, które odpowiadają ich przekonaniom, mogą także mieć pewność, że mają absolutną rację.
Zamkniętość pojawia się i u osób religijnych, i niereligijnych, u tych, które wierzą w zjawiska nadprzyrodzone, i tych, które sobie z tych przekonań kpią, u obrońców praw i zwierząt i u tych, którzy mają je za nic, u zwolenników diety bezmięsnej ale i u zagorzałych zwolenników spożywania mięsa. I tak dalej, i tak dalej [tamże, s.13].
Skoro ideologie nie tłumaczą zamkniętości, bo ta dotyka każdego, to badaczki postanowiły skupić się na do tej pory nieznanych jej efektach. Niezależnie od stanu wiedzy naukowej, do której nie wszyscy mają dostęp, a jeśli nawet, to nie muszą jej rozumieć, ludzie wierzą w różne absurdy, podejmują decyzje wbrew istniejącym dowodom naukowym czy faktom ujawnianym przez dziennikarzy śledczych lub aparat bezpieczeństwa państwa.
Sprawujący władzę w państwie wiedzą, że wystarczy (...) siać zamęt informacyjny i powtarzać "prawdy", które wszyscy znają [s.35], żeby proces poszukiwania informacji przez obywateli był tendencyjny, a więc zamknięty, nienaruszający ich kompetencji umysłowych oraz dotychczasowo zajmowanych postaw wobec świata, innych i siebie.
Wiele badań dowodzi, że im wyższy stopień zaufania do swoich poglądów (w ważnych społecznie sprawach, takich jak dopuszczalność aborcji, kontrola dostępu do broni lub obniżenie płacy minimalnej(, tym niższa skłonność do poszukiwania informacji niezgodnych z przekonaniami i krótszy czas spędzany na czytaniu takich informacji (...) [s.36].
Zastanawiam się, czy można tak spłycać proces kształtowania się światopoglądu człowieka redukując go jedynie do stopnia zaufania do własnych poglądów na jakiś temat, a całkowicie pomijając proces naśladownictwa, identyfikacji i internalizacji wartości, które są podstawą każdego światopoglądu?
Światopogląd człowieka to nie to samo co pogląd osoby na jakąś kwestię. W tym zakresie istnieje cała paleta subtelnych odcieni uznawanych, a nie deklarowanych wartości, których nie można sprowadzać do skali "czarne vs białe". Istnieją przecież odcienie czerni i bieli, nie wspominając już o tęczy kolorów.
W książce pojawiają się tezy, które mają nieuprawniony charakter generalizacji. Oto na s. 39 panie psycholożki piszą: (...) na przykład, obserwowane po katastrofie smoleńskiej nasilenie wśród Polaków przekonań religijnych i negatywnych postaw wobec obcych lub skłonność do ulegania pseudonaukowym wywodom (CBOS, 2010).
Ich zdaniem sprzyja to wzrostowi poparcia dla populistów, którą wykorzystali sprawujący władzę adresując do nich swój program. Oferta ta tłumaczy (np. "Liberalna demokracja jest przyczyną chaosu"), daje poczucie wpływu (np. "Sądy w III RP nie działały, teraz będą") i wzrostu osobistego znaczenia ("Wstajemy z kolan", "Koniec z pedagogiką wstydu"). Obserwowana zwyżka poparcia dla populistów może także oznaczać, że ich ideologia jest spójna z chronicznie dostępną wizją świata ich zwolenników, kształtowaną przez media, kościół, rodzinę [s.40].
Widać zatem sprzeczność z tym, o czym pisały wcześniej. Niby dlaczego nie mieliby "nabrać się" na populistyczne oferty władzy liberałowie czy lewicujący obywatele kraju, skoro ich zdaniem dominujący w przestrzeni publicznej dyskurs społeczny wzmacniany jest przyzwoleniem (...) ze strony autorytetów (polityków, hierarchów kościelnych) na treści krzywdzące innych oraz na lekceważący sposób mówienia o innych (...).Tego uczy nas psychologia [tamże].
Czy rzeczywiście psychologia może formułować aksjomaty w tym zakresie, skoro formułowane przez badaczki UJ sądy mają nienaukowy charakter? Czytamy w ich pracy, że coś "może sprzyjać ...czemuś", "różne motywy mogą sprzyjać kształtowaniu...", "obserwowana zwyżka może oznaczać, że ...", "posiadanie określonych (...) nie oznacza jeszcze, że są one...", "każdy z wymienionych wyżej (...) może wpływać na ..."; "w oddziaływaniu na .... upatrujemy także możliwości..."; "coś ... zwykle postrzegamy jako lepsze...";itp. itd.
Tego typu wiedza, a raczej domysły, przypuszczenia, sądy o jakimś stopniu prawdopodobieństwa wystarczają autorkom do tego, by stwierdzić:
W Polsce zdaje się to dotyczyć sporej części społeczeństwa. Akcentowanie wartości otwartości i tolerancji było sprzeczne z walczącym Rydzykowym światopoglądem katolickim, a wyznawców tego kościoła wyrzucało poza nawias nowoczesnego państwa. Musiało to doprowadzić do stworzenia antypaństwa, któremu "lud smoleński" wiernie sekunduje. Co więcej, wydaje się, że stale obecne w liberalnym przekazie wykazywanie zacofania cywilizacyjnego Polaków w stosunku do Europy zagroziło fundamentom samooceny i tożsamości społecznej wielu osób. Stąd być może z taką radością przyjęty przez rzesze Polaków koniec "pedagogiki wstydu" i obietnice "powstawania z kolan" [s. 61].
Potem jest już mowa o umiejętnym podsycaniu w społeczeństwie polskim przez polityków lęków przed uchodźcami, ale i utratą dochodów wynikających z programu 500+. Cytują prasę: Cholera na wyspach greckich, dezynteria w Wiedniu. Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, a mogą tutaj być groźne" (wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z 10 października 2015 roku). Nienawistna narracja w Polsce odniosła niebywały skutek [s.62].
Ba, politycy wzbudzają nie tylko lęki, ale i podtrzymują w narodzie niepewność, których źródła zwykle nie są obiektywne. Nieważne, czy rzeczywiście żyje nam się gorzej niż dawniej (PIS przejął władzę w bardzo dobrej sytuacji ekonomicznej), ważne, że nabierzemy przekonania, że tak właśnie jest (wielu Polaków dało się przekonać, że PIS zastał Polskę w ruinie). Nieważne, że przyjmując zadeklarowaną liczbę uchodźców, nawet byśmy ich nie zauważyli, ważne, że ludzie uwierzyli, że uchodźcy zniszczą naszą chrześcijańską kulturę [tamże].
Od czego jest psychologia? Od tego, żeby - jak wynika z prezentowanych przez autorki badań własnych jak i zagranicznych - starać się zmienić sztywność poznawczą Polaków, których cechuje wciąż jeszcze zbyt powszechny konserwatyzm. Wprawdzie przyznają, że religia i przekonania religijne towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów i są ważnym elementem ludzkiej historii i kultury, a nawet pełnią pozytywne funkcje w zakresie wzmacniania poczucia własnej tożsamości, przynależności społecznej i kontroli oraz łagodzą wszelkie lęki i redukują wątpliwości, to jednak mają one też negatywne oblicze.
Psycholożki odsłaniają swoje światopoglądowe przedzałożenia badawcze pisząc o negatywnych następstwach przekonań religijnych Polaków, które to: [W]ykluczają. Dzielą. Szerzą trwogę. Usprawiedliwiają agresję. W ten sposób wzmacniają i utrwalają konflikty między ludźmi. Niszczącą moc religii obserwujemy w każdym zakątku świata. Doświadczamy jej z cała mocą także we współczesnej Polsce. Badania pozwalają zrozumieć, skąd bierze się ta niszcząca moc religii [s. 93].
Co jakiś fragment rozprawy starają się jednak ukrywać te przedzałożenia przywołując chyba asekuracyjnie tezę o trudności uwierzenia w to, że jedynie postawy religijne przejawiają się w negatywnych, agresywnych działaniach wobec osób odmiennego światopoglądu, skoro istnieją różne formy niewiary o równie niepożądanych przejawach zachowań społecznych. Jak piszą:
Wystarczy także spojrzeć na polskie fora dyskusyjne zwolenników wiary i niewiary (np. fronda.pl i racjonalista.pl), by pewną symetrię w zamkniętości umysłowej i nietolerancji uchwycić [s.95]. To jest jednak fakt publicystyczny a nie naukowy dowód. Nie tylko religijne przekonania umacniają się, kiedy wymagają obrony.
Podobnie jest ich zdaniem z przekonaniami świeckimi czy antyreligijnymi, o czym przekonuje nas równie obserwowalny w okresie kampanii prezydenckiej spór o to, czy LGBT to są ludzie czy ideologia. Tym samym (...) także przekonania ateistyczne, pozostające w ciągłym konflikcie z kulturowo dominującym dyskursem, będą nosić znamiona dogmatyzmu [s. 97].
Mamy w tej rozprawie bezkrytyczne przywołanie badań neurofizjologicznych R. Kanai, T. Feilden,C. Firth i G. Rees z 2011 r., z których miałoby wynikać, że młode dorosłe osoby (...) o przekonaniach prawicowych i lewicowych różnią się strukturalną budową mózgu w obrębie niektórych ośrodków. I tak osoby deklarujące poglądy liberalne miały więcej istoty szarej w przedniej części zakrętu obręczy kory przedczołowej (ACC), co może oznaczać lepszą tolerancję sytuacji niepewności. Z kolei konserwatyści mieli więcej istoty szarej w ciele migdałowatym, co można interpretować jako większa podatność na strach i zagrożenie. Uważa się, że im więcej istoty szarej w danym ośrodku, tym bardziej jest on reaktywny [s. 102].
Niestety, nie znalazłem informacji, ile istoty szarej i gdzie jest ona umiejscowiona mają osoby o przekonaniach lewicowych, świeckich, a ile nacjonaliści i anarchiści. Może ktoś złoży do NCN wniosek badawczy w tym zakresie. Mamy w rządzie wielu młodych wiceministrów i dyrektorów departamentów a w Sejmie i poza nim osoby o wyraźnie sprofilowanym światopoglądzie, toteż należałoby ich mózgi zbadać, by potwierdzić lub obalić powyższą pseudonaukową tezę.
Nie rozumiem, dlaczego autorki twierdzą, że przywołując wyniki badań naukowców z innych państw o odmiennych kulturach, ustrojach politycznych i stanie gospodarki twierdzą, że przedstawiły w ten sposób (...) liczne dowody na istnienie silnych związków między przekonaniami konserwatywnymi lub prawicowymi a niepewnością i lękiem [s.106]? Dla mnie nie są to dowody, ale eklektyczne doniesienia z różnych badań, różnych ośrodków naukowych, prowadzonych w różnym okresie czasu itd., a więc nieprzystające do sytuacji w Polsce.
Powinniśmy martwić się, że u władzy są konserwatyści, gdyż z badań Kossowskiej i Sekerdej wynika, że (...) siła wiary w Boga korelowała pozytywnie z unikaniem niepewności, a także częściowo, aczkolwiek istotnie, pośredniczyła w relacji między unikaniem niepewności a nietolerancją [s.121]. To oznacza, że są oni skłoni ograniczać swobody obywatelskie, polityczne, społeczne i ekonomiczne (...) tym, którzy w imię wolności jednostki sprzeciwiają się panującemu porządkowi lub kwestionują status quo [tamże].
Psycholożki dają wyjaśnienie, dlaczego w czasie kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy jego sztab postawił na kwestie, które już wcześniej zostały niejako "udowodnione" w toku badań psychologicznych. Otóż w 2015 r. badania tych pań (...) potwierdziły związek siły wiary w Boga i unikania niepewności oraz uprzedzeń wobec grup, których wartości mogą zagrażać wartościom religijnym. Dokładniej mówiąc, wiara w Boga tym razem w pełni pośredniczyła między potrzebą unikania niepewności (potrzebą domknięcia poznawczego) oraz homofobią, seksizmem i nietolerancją wobec osób wyznających inną religię [tamże].
No i proszę. Było o zagrożeniu ideologią LGBT? Było. Było o zagrożeniu seksualizacją dzieci w przedszkolach i szkołach? Było. Było o niszczeniu symboli kultu religijnego? Było. To jak miał przegrać Andrzej Duda, skoro polskie społeczeństwo jest w swej większości konserwatywne?
Profesor Andrzej Rychard wielokrotnie komentował przegraną opozycji tym, że ona w ogóle niczego się nie nauczyła i nie uczy. Nie wyciąga żadnych wniosków z dotychczasowych porażek, a wystarczyłoby poczytać chociażby prace psycholożek z UJ, a nie politologa Marka Migalskiego.
Jeśli narzekamy na samosprawdzające się hipotezy, to w przypadku tych badań z takimi własnie mamy do czynienia. Może ktoś mnie przekona, że jest inaczej. Wolę zatem prace normatywne, bo przynajmniej wiadomo, kto je pisze i z jakiej pozycji oraz do czego chce nas namówić, zachęcić , czym zainteresować.
Formułowanie sądów na podstawie zbadania testami (nawet w warunkach eksperymentalnych) ponad trzystu jakichś osób, które nie stanowiły reprezentatywnej próby, budzi niedosyt i zarazem niepokój, że psychologia polityczna staje się stricte polityczną o niskim stopniu wiarygodności poznawczej.
Wartość badań może jedynie służyć politycznej wojnie między zwolennikami ideologii lewicowej i konserwatywnej.Ci pierwsi uwierzą, że głoszą prawdę, ci drudzy odkryją w nich banalną, powierzchowną i pseudonaukową strefę ideologicznego (z-)gniotu. Co z tego, że wyniki uzyskano za pomocą naukowych metod? W ten sposób można wykazać, że na UJ studiują też półanalfabeci, bo w świetle testów są katolikami. Jak to dobrze, że mają lewicowych profesorów, którzy zamiast dociekać prawdy, wzmacniają potoczne stereotypy.