30 lipca 2020

Perspektywa finansowania badań naukowych




Otrzymałem informację na temat perspektywy finansowania badań naukowych w budżecie UE na lata 2021-2027. 

Informacja ta została wytworzona przez  prof. Giuseppe Valditarę z Turynu, który jest też trzecią kadencję senatorem włoskim.  Prof. Giuseppe Valditara od lat aktywnie działa na arenie międzynarodowej wspierając badania naukowe i ochronę środowiska. 

W przedmiotowym budżecie UE przewidziano zmniejszenie o 13.5 mld euro dotacji na programy badawcze, zwłaszcza ramowe. 

Może polscy negocjatorzy skoncentrują swoją uwagę nie tylko na pozbawieniu środków unijnych gmin i miast, których radni podjęli uchwałę o uczynieniu miejscowości wolną strefą od LGBTQ+, ale  powalczą o zwiększenie dostępu do budżetu na badania naukowe. Widać jednak, ze dla polskiego rządu ważniejsza jest ideologia, aniżeli nauka i edukacja, skoro milczą o tak poważnym ograniczeniu finansów.

Premier powiadomił o zamrożeniu płac w sferze budżetowej, a to oznacza, że szkoły wyższe i ich pracownicy, których były minister J. Gowin zapewniał o podwyższeniu płac, nie tylko w tym zakresie zostały zdradzone, ale też naukowcy nie będą mieli o co ubiegać się w konkursach na badania.

Górnicy poradzili sobie z ministrem Jackiem Sasinem w kilka godzin. Wystarczyło postraszenie urzędnika, że mogą przyjechać do stolicy i skutecznie upomnieć się o miejsca pracy i płace. Nic dziwnego, że jak w socjalizmie minister czmychnął do domu, obiecując powołanie specjalnego zespołu, który przygotuje uzgodnione ze związkowcami warunki do negocjacji. A węgiel z Rosji nadal tonami zwożony jest do kraju.

Nauczyciele i akademicy powinni zatem zastanowić się nad tym, czy aby nie należało podjąć bardziej skuteczne działania w powyższym zakresie.   


(źródło: obrazu Gustave Moreau - Europa i Byk, 1869)



29 lipca 2020

Rozczarowanie demokracją


Rozczarowanie demokracją. Perspektywa psychologiczna (Sopot 2019). Pod takim tytułem ukazała się świetnie napisana książka przez nestora polskiej psychologii profesora Janusza Reykowskiego.  W czasach moich studiów psychopedagogicznych rozprawy tego uczonego należały do kluczowych. Reykowski wykształcił znakomitych psychologów osobowości, ogólnych i  społecznych, a w ostatnich latach niektórzy z jego uczniów zaczęli wreszcie rozwijać także psychologię polityczną i psychologię ekonomiczną.

Monografia psychologa ukazała się w Wydawnictwie Smak Słowa w Sopocie, które wyparło w jakiejś mierze Gdańskie Wydawnictwa Psychologiczne z siedzibą w tym samym mieście (chociaż chyba już go tu nie ma).  Wysoka kultura edytorska, znakomity dobór tekstów krajowych i zagranicznych autorów dobrze służą budowaniu kultury codziennego życia społecznego w naszym państwie.

Moja recenzja jest nie tyle sprawozdaniem z treści, bo byłoby to zdradzeniem kinomanom przed obejrzeniem filmu jego fabuły, ale refleksją, komentarzem do wywołanych przez autora niektórych kwestii, tez, myśli czy wniosków badawczych.   

Monografia Reykowskiego jest świetnie napisaną analizą relacji między ideologiami, doktrynami, ludzką mentalnością a mechanizmami gospodarki wolnorynkowej.  Gorąco ją polecam, gdyż rzeczywiście budzi refleksję i otwiera przestrzeń do polemik oraz innych, nowych badań.

Niestety, odczuwam z treści brak wglądu autora we współczesną wiedzę socjologiczną i pedagogiczną na temat demokracji, demokratyzacji, uspołecznienia, samorządności itp.,, toteż jego spojrzenie na psychospołeczne procesy w społeczeństwach demokratycznych jest zdecydowanie zbyt wąskie, wąskokanałowe, chociaż ma cechy studiów hybrydalnych.

Psycholog musiał sięgnąć do rozpraw z nauk społecznych, których autorzy zajmują się problematyką doktryn, ewolucji idei i ideologii. Podtytuł tylko częściowo usprawiedliwia fakt zawężenia analiz do rzekomo własnej dyscypliny naukowej.

W gruncie rzeczy nie jest to książka o rozczarowaniu demokracją, gdyż trzeba byłoby znać jego deklarację co do rodzaju, typu tego ustroju. Nie ma bowiem jednej demokracji, jakiejś demokracji w ogóle i dla ogółu. Jako ustrój polityczny ma ona wiele odmian.  Można jednak odczytać z treści książki, że psycholog jest rozczarowany demokracją neoliberalną, deliberatywną, która w Polsce nie rozwinęła się, a zatem i nie miała szans na konsolidację, gdyż wypiera ją skutecznie od końca 2015 r.  demokracja autorytarna odwołująca się do ideologii konserwatywnej oraz populizmu.

Studium ludzkiej mentalności jest jednak konieczne dla zrozumienia nie tylko samych siebie, ale także tych, którzy doprowadzili do sytuacji możliwego odwrócenia się większości aktywnej politycznie polskiego społeczeństwa od demokracji neoliberalnej na rzecz poparcia demokracji autorytarnej.  Czym zatem jest mentalność?

Mentalność można rozumieć jako mniej lub  bardziej spójny system podstawowych przekonań o naturze świata materialnego i świata społecznego, na których podstawie  człowiek orientuje się w świecie , dokonuje oceny zjawisk, z jakimi ma do czynienia , w tym przede wszystkim ocen moralnych, dokonując wyboru swoich celów . Ważnym składnikiem mentalności są wartości i przekonania moralne, a także style poznawcze, to znaczy sposoby poznawczego funkcjonowania (s. 27).   

Jak widzę, trudno jest pozbyć się psychologowi marksistowskiej natury, skoro postrzega świat mentalny człowieka przez pryzmat jedynie wartości materialnych i społecznych. Tak kształcono przez 45 lat w PRL. Usuwano poza nawias nauki kulturę, wartości duchowe, symboliczne. Psychologia była tak samo jak pedagogika, historia, socjologia marksistowska i politologa zdegenerowana doktrynalnie, wprzęgana w mechanizm niszczenia demokracji w ogóle, zastępując ją rzekomą demokracją socjalistyczną.

Niektórzy psycholodzy służyli zatem tak w tamtym ustroju, jak i służą we współczesnych  czasach perfidnej socjotechnice partyjnego władztwa, manipulacji politycznej, gdyż w gruncie rzeczy nigdy nie ponosili odpowiedzialności za swoje cyniczne zaangażowanie w politykę każdej partii władzy. 

Zatem z powyższą definicją mentalności zgodzić się nie mogę, gdyż na całe szczęście skompromitowała się i upadła psychologia marksistowsko-leninowska, psychologia ortodoksyjna. Możemy wreszcie badać zjawiska psychiczne i społeczne w wymiarze nie tylko genetycznym, kognitywnym, behawioralnym, psychoanalitycznym, ale także egzystencjalnym, fenomenologicznym czy (między-)kulturowym.

Jeśli wciąż jeszcze kształcący innych psycholodzy oraz socjolodzy nie wyzwolą się z syndromu homo sovieticus, to nadal będziemy otrzymywać rozprawy o rzekomo zantagonizowanym, bilateralnie kształtowanym świecie i ludzkiej egzystencji, w tym jego mentalnych orientacji.

No, ale jak ktoś był beneficjentem minionego ustroju, to czy jest socjologiem, psychologiem, politologiem czy pedagogiem, nadal będzie dostrajał swoją ówczesną wiedzę do dzisiejszych warunków życia, mimo ich częściowej dezaktualizacji.

Nie ma racji Reykowski, że to liberalizm okazał się (...) zawodnym sposobem eliminowania przemocy z życia współczesnych społeczeństw (s. 27), gdyż sama idea, doktryna, jak i nawet tak zdefiniowana instytucja nie są w stanie do tego doprowadzić. To ludzie są nośnikami określonych idei, mentalności niezależnie  od tego, w jakim ustroju politycznym przychodzi im żyć.

Każdy z nas może w większym lub mniejszym stopniu wpływać na zmianę ustroju, nie tylko z tego powodu, czy jest świadom skutków podejmowanych decyzji, czy jest apologetą określonej ideologii, doktryny czy nauki społecznej, ale także, a może przede wszystkim  ze względu na to, w jakim środowisku rodzinnym był socjalizowany, (nie-)wychowywany oraz (nie-)poddawany opiece lub przemocy.

Politolodzy, socjolodzy, a szczególnie psycholodzy od dziesiątek lat lekceważą środowiska wychowujące i instytucje edukacyjne, bo w wyniku atomizacji nauk i pozytywistycznego paradygmatu badań ustawicznie chcą wykazywać, że ich dyscyplina jest naukową w odróżnieniu od innych nauk społecznych i humanistycznych. Co za bzdura.

Wystarczy poczytać niektóre z rozpraw, także współczesnych psychologów, że wyniki ich studiów i badań bywają także pseudonaukową wiedzą czy zorientowaną biznesowo narracją służącą manipulacji  osobami czy grupami społecznymi w kraju wolnym od cenzury i totalitarnej władzy. Starsze pokolenie psychologów robi wszystko, by zacierać swoje związki z marksistowską ideologią i partycypowaniem w niszczeniu polskiego społeczeństwa w latach 1948-1989.  W okresach dochodzenia konserwatystów do władzy przypominają im się metody i techniki wywierania wpływu na innych, które znakomicie wykorzystują tzw. nauki o komunikacji społecznej, o mediach, nauki o prawie, szczególnie administracyjnym, nauki o zarządzaniu czy  dziennikarstwo.

Mechanizmy kontroli nad przemocą w każdej jej postaci nie są same z siebie niezawodne, gdyż tworzą je i uruchamiają ludzie o określonej mentalności. To, że w krajach demokratycznych (ale znowu Reykowski generalizuje) (...) pojawiają się organizacje polityczne  lub ugrupowania wrogo nastawione  wobec demokracji (jakiej?) , gloryfikujące przemoc (s. 28),  zależy także od konkretnych osób.

Są wśród liberałów, socjalistów, jak i konserwatystów afirmatorzy, obojętni lub  przeciwnicy tego typu organizacji, ale i emancypacji, toteż kiedy dochodzą oni do władzy, postrzegają w nich środek do realizacji własnych interesów (np. ekonomicznych, politycznych, osobistych itp.).

Partie typu Platforma Obywatelska i PSL, ale i AWS czy SLD  nie podejmowały działań przeciwko powyższym organizacjom, by nie mogły one rozwijać swojej działalności. To za czasów ich rządów ukazywał się dwukrotnie przekład na język polski książki Adolfa Hilera "Mein Kampf".  Nie rozumiem zatem, do kogo mają pretensje?

Teraz ma miejsce podobne wykorzystywanie tych środowisk przez Zjednoczoną Prawice do realizacji zarówno zadań obronnych, jak i umacniania oraz poszerzania konserwatywnej mentalności. Kiedy jest się u władzy, to one nie przeszkadzają, ale jak jest się w opozycji,  to nagle dostrzega się niepowołany stan aktywności przemocowych paramilitarnych organizacji.

Nie zgadzam się zatem z tezą J. Reykowskiego, że pozytywny stosunek do przemocy cechuje osoby o mentalności konserwatywnej. Badania z nurtu "czarnej pedagogiki", psychoanalityczne oraz antypsychiatria dały wiele empirycznych dowodów na to, że przemocowa mentalność rodzi się w rozbitej lub przemocowej rodzinie, w warunkach ubóstwa, analfabetyzmu, a nie w strukturach partii politycznej, aczkolwiek może to mieć w nich miejsce.

Psycholog pisze w nieco innym kontekście o tym, że: (...) zachowania poszczególnych osób i grup zależą w dużym stopniu od czynników społeczno-kulturowych. (...) Traktują one gwałt, przymus, zniewolenie, okrucieństwo jako naturalne formy regulowania stosunków międzyludzkich , wymuszania pracy, zdobywania bogactwa (s.11). A jednak!

Natomiast  w pełni zgadzam się z autorem niniejszej książki, że najważniejszą ze zmian psychologicznych, ale także - pominiętych przez Reykowskiego zmian pedagogicznych (...) które przyczyniły się  do ograniczenia przemocy, była postępująca emancypacja jednostki ludzkiej. Wiązała się ona z przechodzeniem od tradycyjnych do nowoczesnych form życia. (...) Emancypacja jednostki stworzyła możliwość realizacji jednej z podstawowych potrzeb człowieka - potrzeby podmiotowości (tamże).

Wystarczy jednak sięgnąć nie tylko do prac Jeana Piageta, ale także Sergiusza Hessena, by wiedzieć, że emancypacja  w rozumieniu autonomii społeczno-moralnej nie jest stanem, który może osiągnąć każdy. Większość pozostaje na poziomie heteronomii moralnej, toteż zainteresowani władztwem politycy (tak lewicowi, liberalni, jak i konserwatywni) nie są zainteresowani tym,  by wychowywać młodzież do kantowskiej, piagetowskiej, hessenowskiej itp. emancypacji, ale do poszerzania osób utrzymywanych na poziomie heteronomii, a jeśli to możliwe, to i anomii moralnej. Do tych ostatnich adresowane są programy finansowego wsparcia.

Trafnie Reykowski stwierdza:

Rywalizacja polityczna w ramach instytucji  demokratycznych miała zastąpić przemoc używaną do realizacji celów politycznych. Ochrona przed przemocą (ochrona wolności)  należy do głównych zadań władzy demokratycznej, która jest jedynym legalnym dysponentem środków przemocy. Władza oparta na zasadzie reprezentacji, rządy prawa, konstytucyjne ograniczenie władzy wykonawczej, rozdział władzy (ustawodawczej, wykonawczej, sądowniczej) - to wszystko ma zapobiegać koncentracji władzy w rękach jakichś grup czy osób i zapewniać równowagę sił w społeczeństwie , a dzięki temu chronić przed nadużywaniem przemocy, jaką każda władza dysponuje. Dlatego wszelkie próby demontowania mechanizmów kontroli nad władzą niosą ze sobą wielkie niebezpieczeństwo nawrotu władzy autorytarnej i wzrostu znaczenia arbitralnej przemocy jako sposobu rządzenia państwem (s.26).

Spójrzmy na system oświatowy w III RP.

1) Nigdy nie doczekał się on zaistnienia w nim instytucji demokratycznych.  Nadal mamy centralizm i wyłączoną spod jakiejkolwiek kontroli władzę MEN na czele z ministrami coraz bardziej zniewolonymi przez dyrektywy "swojej" partii władzy.

2) Nie ma już rozdziału trzech typów władz. Wszystkie były i są w i do dyspozycji jednej partii czy koalicji partyjnej.

3) Ustawodawcy zabezpieczyli się już za czasów AWS, PO i PSL oraz SLD, by można było "obejść" konsultowanie projektów ustaw z reprezentacją społeczeństwa. Czyżby już wszyscy liderzy tych partii o tym zapomnieli? Mają krótką pamięć? 

4) W Sejmie nie istnieje równowaga sił, bo władzę w nim sprawuje ta siła, która wygrała wybory. To ona obsadza kluczowe dla jawnego i skrywanego stosowania przemocy komisje sejmowe, obsadza wszystkie urzędy centralne itd. Towarzysze z poprzednich partii rzekomo postsolidarnościowych i typowo postkomunistycznych  też tego nie pamiętają? To samo ma miejsce w rzekomo konkursowej obsadzie stanowisk kuratorów oświaty, dyrektorów przedszkoli, szkół, a nawet placówek kultury. Nie są istotne kompetencje, profesjonalizm, tylko - jak określa to Reykowski - mentalność ... (pro-)partyjna.

Samorządność? Gdzie ona jest w szkolnictwie? A gdzie jest w samorządach terytorialnych, skoro od wielu lat "zdobywane" są   przez siły partii władzy lub opozycji? Pytam zatem psychologów, co nam po tych tezach i wynikach badań na temat mentalności osób, skoro ekonomiczna rywalizacja w ramach wolnego rynku (a wygrywa ją każde stronnictwo partii władzy) wcale nie zastępuje przemocy jako sposobu realizacji celów ekonomicznych?

Rozumiem. Miała zastąpić przemoc, ale... . W tym miejscu kończy się nie tyle demokracja, ale utrzymywanie także przez psychologów i socjologów mitu o zawodności mechanizmów kontroli nad przemocą. Nie ma mechanizmów. Te mechanizmy nie powstały w kluczowych sferach życia publicznego - a więc nie tylko w polityce władz centralnych wszelkiego typu, ale i w oświacie,  szkolnictwie wyższym i nauce, w kulturze, ochronie zdrowia, służbach socjalnych, służbach bezpieczeństwa wewnętrznego, samorządach i administracji państwowej.

Dobrze, że J. Reykowski przyznał, iż nie wszystkie (..) formy konserwatyzmu wiążą się z preferencją do przemocy (s.33), skoro skłonność do instrumentalnego traktowania ludzi nie jest pochodną jedynie jakiejś nawet cząstki ideologii. Dalej bowiem pisze: (...) pewne formy liberalnego indywidualizmu mogą się przyczyniać do tworzenia warunków sprzyjających antagonistycznym relacjom między ludźmi. Krótko mówiąc, mogą sprzyjać pojawianiu się przemocy (s.34).

Ba, są badania wskazujące na pojawianie się lewicowego autorytaryzmu. Z kolei polscy badacze (Besta, Szulc i Jaśkiewicz, 2015) zaobserwowali , że lewicowy autorytaryzm (LWA) był najsilniejszym predyktorem akceptacji przemocy dla realizacji zmiany społecznej (s.35). No proszę, a lewica A.D. 2020 wybucha spazmem, że ma miejsce prawicowa  przemoc dla przeprowadzenia zmiany społecznej tzw. "dobrej zmiany".

Nie rozumiem, dlaczego psycholog pisze na s. 35 o tym, że w Polsce ma miejsce także religijny fundamentalizm, który wyraża się  (...)  w dążeniu do (pełnej) suwerenności państwa narodowego (stąd sprzeciw wobec przynależności Polski do UE). Jak wynika z badań opinii publicznej Polacy wśród narodów państw postsocjalistycznych nadal są zwolennikami przynależności Polski do Unii Europejskiej, zaś m.in. prawicowi politycy, podobnie jak lewicowi i liberalni czerpią z tego jako europosłowie  osobiste korzyści.  Także konserwatywna władza nie zamierza zrezygnować z bycia beneficjentem środków unijnych na rozwój polskiej gospodarki i sfery usług publicznych.

To, że Onraet, van Hiel i Cornelis (2013) przedstawili rezultaty swoich badań obejmujących 92 kraje, w których porównywali  wskaźniki poziomu zagrożenia (w tym poziom inflacji, poziom bezrobocia, częstość zabójstw i inne) oraz wskaźniki prawicowego autorytaryzmu w każdym kraju.  A także: Zaobserwowali pozytywny związek między wskaźnikami poziomu zagrożenia a wskaźnikami prawicowego autorytaryzmu (s. 37) tak naprawdę niewiele znaczy dla zrozumienia sytuacji w Polsce.

Reykowski nie podaje wyników Polski, bo wtedy przy władzy była PO i PSL oraz nie wyjaśnia, czy pozytywne związki między wskaźnikami były istotne. Sam fakt pozytywnej korelacji niczego jeszcze nie tłumaczy.  Problem z przenoszeniem wniosków z badań prowadzonych w społeczeństwach o różnych ustrojach politycznych, mimo ich wspólnej cechy - 'demokratycznych" jest nonsensowne. Byłoby lepiej, gdyby polscy czy zagraniczni psycholodzy zbadali mentalność w władzy i obywateli w konkretnych i porównywalnych ustrojach politycznych poczynając od elit władzy i opozycji.

Nasi naukowcy badają wycinkowo różne grupy społeczne dochodząc m.in. do wniosku: W Polsce grupy ekstremistyczne, zarówno prawicowe, jak i lewicowe, wykazują dość wysoki poziom aprobaty dla przemocy (Jakubowska, 2005). Podobnie liberalizm w postaci libertarianizmu może pośrednio lub bezpośrednio się przyczynić do wzrostu potencjału przemocy (s. 39).     

Wyważane są dawno otwarte drzwi, że różnice światopoglądowe lub konflikty interesów stają się podstawą uformowania dwóch (lub więcej) przeciwnych obozów, sprzeczności między nimi przekształcają się w konflikt i walkę ugrupowań politycznych (s.41). Innymi słowy, do władzy dochodzi lewica, liberałowie lub prawica dzięki dzieleniu społeczeństwa przez wyzwalanie w nim antagonizmów na tle światopoglądowym, religijnym i ekonomicznym.

Janusz Reykowski niezwykle ciekawie i klarownie rekonstruuje wyniki różnych badań wskazujących na czynniki warunkujące podział społeczeństwa na przeciwstawne sobie grupy społeczne (MY-ONI). Jak dojdzie się do władzy, to można wykańczać, a przynajmniej pomniejszać pozycję przeciwnika  ograniczaniem jemu praw i dostępu do środków ekonomicznych.  Przestaje istnieć w Polsce od prawie 30 lat nadzieja na arystotelesowską wersję polityki pojmowanej jako racjonalna troska o dobro wspólne. Wprost odwrotnie.   Po to idzie się do władzy, by pod pozorem troski o idee, wartości, realizować partykularne cele własnego środowiska politycznego i jego zwolenników, minionych, obecnych i przyszłych wyborców.

W książce mamy wyjaśnienia dotyczące tego, jak dochodzi do procesu niszczenia demokratycznej wspólnoty przez eskalowanie konfliktów. Autor jednak nie docieka, czy owa wspólnota rzeczywiście była demokratyczna, albo w jakim sensie miała ową cechę. Nie jest bowiem tak,. że prawdziwa demokracja liberalna już była, tylko od kilku lat prawica pozbawia jej część Polaków. Gdzie była, to była, ale jak widać nie osiągnęła stanu konsolidacji, skoro można było umocnić jej dewaluację, a nie ją zdelegitymizować.

Ciekaw jestem, jakie wnioski wyciągną z tej monografii czytelnicy, o ile po nią sięgną. Zdaniem psychologa obserwującego sferę publiczną w Polsce, różnice mentalności oraz sprzeczność interesów stają się źródłem konfliktów ideologicznych. Ona może dzielić, ale też może ludzi łączyć. Życzę miłej lektury, bo jej treść jest nie tylko afirmatywna, ale także wzbudza potrzebę dyskusji. Skoro bowiem wolność ekonomiczna jako ideologia wpisująca się w sposób jawny lub ukryty w politykę władz lewicy, liberałów czy prawicy sprzyja przewadze silnych grup społecznych, to nie ma się co dziwić, że i na polskiej scenie pseudodemokratycznej niewiele zmieni się w najbliższej przyszłości.

Głównym celem demokratycznej gry o władzę - a nie o realizację dobra wspólnego  - jest zdobycie większości (politycznej)  poprzez agregację interesów lub poglądów różnych ludzi. (...) tworzenie większości polega na zmobilizowaniu do zajęcia wspólnego stanowiska ludzi, których łączą przekonania, interesy lub wartości. W praktyce w tworzeniu większości dużą rolę odgrywają rozmaite techniki wpływu społecznego: propaganda, perswazja, manipulacja (s.255).


Psycholodzy odgrywaja w tym procesie kluczową rolę. Haniebne? Obłuda władzy jest cnotą, a psycholodzy muszą pomóc każdej władzy uczynić jej działania  skutecznymi.

    

    
 
  


28 lipca 2020

Psycholodzy badają stan psychofizyczny i jakość życia osób po COVID-1


Kończę urlop w miejscowości, która od lat jest uznawana za kurort, tymczasem przybywający do niej turyści totalnie lekceważą zasady bezpieczeństwa zdrowotnego i nie tylko nie zachowują koniecznego dystansu, ale bezceremonialnie, tłumnie czekają na miejsce w restauracjach i spacerują tak, jakby Polskę ominął COVID-19.

Otrzymałem list z prośbą o jego opublikowanie, co czynię, gdyż bezpośrednio wiąże się z problematyką, której poświęciłem omówienie książki rodziców Grety Thunberg. W uczelniach spotykamy się z informacjami o naszych studentach i pracownikach, którzy przeżyli zakażenie koronawirusem, ale ślad choroby silnie odcisnął się na ich psychice. Włączenie się zatem do badań, o których jest poniżej, może stanowić nie tylko istotną pomoc dla dotychczasowych pacjentów, ale i przyszłych, gdyż wzrost skali zachorowań zdaje się będzie coraz większy. 


Zespół Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego prowadzi badania dotyczące funkcji neuropsychologicznych i jakości życia osób, które zakaziły się koronawirusem. Wyniki badania posłużą do opracowania wskazań dla diagnostyki oraz terapii osób, które chorowały na COVID-19.


W ramach realizowanego projektu naukowcy monitorują stan psychofizyczny osób, które przeszły COVID-19. Badanie składa się z trzech etapów: ankiety internetowej, rozmowy telefonicznej oraz ponownego badania internetowego. W ramach ankiety respondencji opisują własne samopoczucie i stan zdrowia po chorobie. Dwa kolejne etapy związane są z rozwiązywaniem prostych zadań wymagających m.in. koncentracji uwagi, zapamiętywania informacji oraz orientacji wzrokowo-przestrzennej.


- Większość pacjentów może z pewnością w pełni wrócić do zdrowia, ale część osób, które mają choroby współistniejące i przechodzą zakażenie ciężej, może odczuwać negatywne konsekwencje neuropsychologiczne COVID-19.

Korzystając z naszej wiedzy chcemy pomóc tym osobom monitorować własny stan psychofizyczny przez pewien czas po chorobie, sygnalizować ewentualne problemy i wspierać w ramach konsultacji – mówi kierownik badania prof. Emilia Łojek z Wydziału Psychologii UW.


Projekt potrwa kilkanaście miesięcy. Naukowcy zapraszają do współpracy osoby pełnoletnie, które przeszły zakażenie koronawirusem i chciałyby monitorować swoje samopoczucie psychiczne po chorobie, niezależnie od natężenia objawów zakażenia choroby.


Dotychczas w pierwszej fazie uczestniczyło kilkudziesięciu respondentów. Na podstawie uzyskanych wyników i porównania ich z grupą kontrolną, naukowcy opracują rekomendacje dla środowiska medycznego i psychologicznego do badań neuropsychologicznych osób zakażonych SARS-CoV-2.

Zgromadzone przez Zespół materiały zostaną wykorzystane wyłącznie do opracowań naukowych i pomocy osobom, które potrzebują wsparcia po chorobie.

Poniżej podajmy nasz adres na FB oraz adres emailowy ( neurocovid.research@psych.uw.edu.pl)


dr n. hum. Anna Egbert, dr hab. n. hum. Stefan Łaszyn


27 lipca 2020

Epoka szóstego wymierania - impulsem do dziecięcej rewolucji


Greta Thunberg uruchomiła po kilkudziesięciu latach niemocy, obojętności rządzących i polityków świadomość krytyczną warunków naszego codziennego życia, które  przypadło na epokę określaną mianem szóstą epoką wymierania.

Zdaniem jej mamy - autorki książki "Sceny z życia rodzinnego. ..:, którą przywołuję w blogu, ludzkość nigdy nie żyła zgodnie z naturą. W końcu ludzie mieli sobie czynić ją poddaną i służyć zaspokajaniu  własnych potrzeb.

Co cechuje naszą epokę?  To, co rządzący (także w Polsce) od dziesiątek ostatnich lat ukrywają przed obywatelami, by pod pozorem troski o nich zapewnić sobie władzę i możliwość czerpania korzyści przez nielicznych zgodnie z kryterium "bmw".

Najbogatsze dziesięć procent społeczeństwa na świecie odpowiada za połowę emisji gazów cieplarnianych, które zużywają jedno z najważniejszych bogactw naturalnych  zrównoważoną i zdrową atmosferę (s. 230).

Kiedy Greta przybyła do Katowic na Konferencję klimatyczną 3 grudnia 2018 roku, krajowe, a rządowe media dokonały nie tylko ataku na jej obecność, ale także wzbudzały szyderstwa, falę hejtu, byle tylko nikt nie zainteresował się jej wystąpieniem.  Jakże to dorośli, sprawujący władzę mieliby wysłuchiwać opinii DZIECKA. Przecież dzieci i ryby głosu nie mają! Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!  

Tymczasem, jeśli przeczytacie książkę o tym, jak to dziecko samo dojrzewało do mądrości, której nie posiada większość ludzi dorosłych, to zrozumiecie, że nikt nie pisał Grecie wystąpień, przemówień. Ona nie potrzebowała do tego konsultantów, doradców z pensją 10 tys. zł i darmozjadów politycznych pasożytujących na jedynie wzbudzaniu w społeczeństwie lęku.

To, że strajkiem klimatycznym Grety zainteresowały się międzynarodowe organizacje nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek wpływem na jej postawę, zachowanie, działanie. One jej udrożniły jedynie drogę do świata wielkiej polityki bez jakichkolwiek oczekiwań.

Właśnie dlatego, że Greta odrzucała wtrącanie się do jej protestu różnych środowisk partyjnych, zabraniała im przyłączania się do jej apeli, mogła bezinteresownie, w imieniu jej pokolenia i kolejnych, o ile dożyją, upominać się o to, by dorośli przestali odbierać im własnym niszczycielskim działaniem prawo do życia za lat kilka, kilkanaście lat. Perspektywa pozytywnego myślenia skraca się z każdym dniem bezczynności  lub nieskuteczności władz wobec trucicieli środowiska naturalnego.

W książce Thunbergów przytaczane są niepokojące dane o skali niszczenia naszego świata, bo raportów naukowców, nawet jeśli czyta je władza, nie bierze się pod uwagę.  Może zatem GŁOS DZIECKA jak korczakowskie przesłanie trafi wreszcie do ludzi, by wyszli na ulice nie ze względu na taki czy inny wynik wyborów, ale z powodu odbierania im szans na życie.

Jak mówiła Greta:

Nawołujemy was wszystkich, abyście zrobili to samo. Usiądźcie przed budynkami swoich parlamentów czy rządów, gdziekolwiek jesteście, dopóki wasz kraj nie znajdzie się na bezpiecznej drodze. (...) , Czasu jest znacznie mniej niż myślimy. Niepowodzenie oznacza katastrofę.  (...)

Potrzebne s a ogromne zmiany i wszyscy musimy się do nich przyczynić w każdym aspekcie codziennego życia. Szczególnie my, w bogatych krajach, w których nie robi się wystarczająco dużo. Dorośli nas zawiedli, a ponieważ większość z nich, w tym prasa i politycy, wciąż ignoruje sytuację, musimy wziąć sprawy w swoje ręce. (s. 279)

Czy ktoś wreszcie zrozumie, że ŚLAD EKOLOGICZNY będący wskaźnikiem zużycia naturalnych zasobów Ziemi (szacowana liczba hektarów powierzchni lądu i morza potrzebna do rekompensacji zasobów zużytych na konsumpcję i absorpcję odpadów na osobę  - [s.79]) jest na tak dramatycznie niskim poziomie, że na skutek szacowania dzisiejszego poziomu emisji zanieczyszczeń wyczerpie się - w najlepszym razie - za osiemnaście lat.

Dzieci, które dzisiaj przyjdą na świat mogą już nie dożyć wejścia w świat dorosłych, bo zginą. W książce są na to empiryczne dowody:

Poziom zanieczyszczeń przypadających na jednego pasażera lecącego klasą ekonomiczną ze Sztokholmu do Tokio i z powrotem wynosi 5,14 tony dwutlenku węgla. (...) Odpowiada to w przybliżeniu stu kilogramom wołowiny, którą jedna osoba spożyłaby  w ciągu trwającego prawie pięć godzin lotu.  (s. 78).

- W ciągu ostatnich pięciu lat podwoiła się liczba zdiagnozowanych  przypadków ADHD  i autyzmu (s. 86)

W 1987 r. wyczerpał się ekologiczny kredyt, bowiem to w tym roku przekroczona została  granica 350 miliardów części dwutlenku węgla wyemitowanego do atmosfery! W 2015 r. poziom tego zatrucia osiągnął już 410 ppm.  właściciel linii lotniczych, multimiliarder - Richard Branson ogłosił, że (...) osoba, która opracuje technologiczne rozwiązanie umożłiwiające "wyssanie" pewnej ilości dwutlenu węgla z atmosfery, otrzyma  nagrodę równowartości  dwustu milionów szwedzkich koron (s. 143).  

Coraz więcej produkujemy i konsumujemy niszcząc naturalne podstawy własnego życia i szans na nie dla kolejnych generacji. W 2017 roku na skutek zanieczyszczeń  środowiska zmarło dziewięć milionów ludzi  (...) zniknęło z powierzchni Ziemi od siedemdziesięciu pięciu do osiemdziesięciu procent owadów. (s. 7)

Jakaż to była afera, kiedy b. marszałek Sejmu Marek Kuchciński czy b. premier Beata Szydło latali samolotami odrzutowymi. Wyliczano wóczas tylko koszty tych lotów. Nikt nie zwraca uwagi na to, że tylko jeden lot samolotem jest równoważny segregowaniu śmieci przez takiego podróżnika przez dwadzieścia lat. Ludzie nie mają pojęcia, na czym polega niekontrolowany efekt cieplarniany i jak niewiele dzieli nas od momentu, w którym nie będziemy mieli drogi odwrotu (s.159).

Dziecko musi wykrzyczeć dorosłym, że: karczowanie (...) lasów, uprzemysłowienie upraw rolnych, zakwaszanie mórz i nadmierne połowy - wszystko to przyczynmia się do zagłądy biologicznej różnorodności.  Żyjemy jednak w czasach, w których nadal źródłem wiary w przyszłość jest wzrastająca liczba sprzedanych samochodów (s. 168).

Świat potrzebuje nowej metanarracji, która będzie ponad podziałami na kontynenty, państwa, narody, społeczeństwa,    partie polityczne itd., gdyż wspólnym mianownikiem przeżycia obecnych pokoleń i nadziei na życie kolejnych jest radykalna zmiana



26 lipca 2020

Trudność rozpoznania zaburzeń rozwojowych dziecka oraz złote myśli Thunbergów



W omawianej wczoraj książce "Sceny z życia rodzinnego. Strajk klimatyczny Grety"  znajdują się opisy problemów rodziców dzieci, u których we wczesnym dzieciństwie pojawiają się symptomy zaburzeń psychosomatycznych.

Relację mamy Grety mogą być wykorzystane do kształcenia pedagogów specjalnych i terapeutów.  Powinni je poznać także rodzice dzieci z ADHD czy zbliżonymi problemami egzystencjalnymi, gdyż będą mogli wyjść z osamotnienia i niewiedzy.

Malena Ernman wyprowadza z indywidualnych przypadków nie tyle prawidłowości, które mogłyby dotyczyć wszystkich dzieci o podobnych dysfunkcjach w rozwoju i zachowaniach, co osobiste wnioski oraz przywołuje wyniki badań naukowych. Oto one:

# Autyzm, ADHD i inne rodzaje funkcjonalnych zaburzeń neuropsychiatrycznych same w sobie nie są upośledzeniem (s. 62);

# (..)  to, co jest dobre dla większości, może okazać się złe dla jednostki (s. 63);

# Dzieci z autyzmem (...)  muszą chodzić do szkoły, chociaż osiemdziesiąt dwa procent z nich pada tam ofiarą prześladowania. (s.65);

# (...) żyjemy w społeczeństwie , które codziennie wyklucza  ze swego grona coraz więcej ludzi (tamże);

# Można mieć w dziewięćdziesięciu procentach ADHD, w sześćdziesięciu autyzm, w pięćdziesięciu zaburzenia  obsesyjno-kompulsywne (...). W sumie daje to  powyżej stu procent zaburzeń neuropsychicznych, ale wciąż nie pozwala  na postawienie właściwej diagnozy (s. 68-69);

#  W wychowaniu dzieci z powyższymi zaburzeniami: Uświadamiamy sobie, że najlepszą metodą jest nieprzesadne reagowanie (s. 69);

# (...)  największą rolę odegrał nasz wspólny wysiłek, cierpliwość, czas, szczęście i fakt, że kilka osób  złamało zasady i zrobiło coś, czego nie wolno im było czynić (s. 71);

# Najwyższy czas, żeby ludzie zaczęli wyrażać to, co czują. Powinniśmy zacząć mówić, jak jest naprawdę (s.81);

# Naszą powszechną chroniczną przypadłością stała się samotność. Wypalenie i choroby psychiczne przestały być tykającą bombą  - ona już wybuchła (s 85);

# Ze wszystkich stron zalewają nas kłamstwa, półprawdy i kreatywne statystyki (s. 103);

# Nasza pogarda dla obłudy jest bowiem tak wielka, że wolimy poświęcić jedyną znaną formę inteligentnego życia we wszechświecie, niż przyznać, że  nasza dobra wola jest niedoskonała (s. 119);

 #  Naukowców nikt nie słucha, (...) a nawet jeśli, to  niem a to już żadnego znaczenia, bo firmy zatrudniają całą masę  własnych pseudoekspertów (s. 148);

# Brakuje nam czasu, żeby wartości, które naprawdę coś znaczą, odróżnić  od tych, które tylko zaciemniają obraz. Dlatego nic się nie zmienia (s.167);

# (...) społeczeństwo powinno być jak rodzina, do której każdy wnosi swój wkład i ma wobec niej obowiązki (s. 180).

25 lipca 2020

Sceny z życia rodzinnego Thunberg - dla rodziców i pedagogów specjalnych



W Sopocie jest genialna, mała księgarnia naukowa, ale i z literaturą piękną oraz dziecięcą, która na szczęście nie upadła w okresie koronawirusowych ograniczeń. Zawsze odwiedzam ją, jak tylko jestem w tym mieście. Znajduje się w słynnym Krzywym Domie na Monte Cassino. Nie ma szans, bym za każdym pobytem nie znalazł dla siebie lub bliskich ciekawej książki.


Tym razem odkryłem w niej znakomitą książkę, o której wydaniu nie miałem pojęcia, natomiast gdybym jej nie przeczytał, wiele bym na tym stracił. Jest to bowiem imponująca literacko, ale i w pewnym stopniu popnaukowo relacja rodziców Grety Thunberg o ich codziennym życiu rodzinnym, które z biegiem lat, mimo wielu osobistych dramatów, ale też  nieprawdopodobnej walki o zrównoważony rozwój ich córek - Grety i Beaty przyniosło wreszcie szczęśliwy finał.

Książkę powinien przeczytać każdy rodzic dziecka z syndromem ADHD, dziecka autystycznego z zespołem  Aspergera, mutystycznego, dziecka z zaburzeniami odżywiania czy dziecka z zespołem neurologicznym mizofinia, gdyż przekonają się, jak wspaniałe mają pociechy, o których jakość życia warto zabiegać. Tym, samym tą książką warto zainteresować pedagogów specjalnych - akademickich i w placówkach specjalnych i integracyjnych. 

Opowieść o heroicznej wprost trosce rodziców o dzieci o specjalnych potrzebach rozwojowych i bolesnych problemach zdrowotnych oraz egzystencjalnych jest niezwykle poruszająca emocje i dająca wiele do myślenia.  Nie mamy tu do czynienia z rekonstrukcją bergmanowskiej rodziny w czasach współczesnych.

Tytuł nawiązuje do klasycznego dzieła Ingmara Bergmana   "Sceny z życia małżeńskiego",  które powstało jako literacki zapis scenariusza filmowego tego reżysera. O ile jednak w tamtym dramacie mamy wgląd w pełen sprzeczności, konfliktów i zdrad związek małżeński, a o tyle tu mamy do czynienia ze zdradą obywateli, rodziców, ich dzieci przez nauczycieli,  rówieśników Beaty i Grety, lekarzy, psychologów, psychiatrów, polityków.

Książka ma podtytuł: "Strajk klimatyczny Grety" , ale nie jest jedynie relację o tak wyjątkowej kontestacji piętnastolatki. Nie ma tu scen z pokrętnego życia małżonków, ale z życia rodziny o wyjątkowych walorach i zaangażowaniu na rzecz jakości życia ich dzieci, oraz pokoleń doby dramatycznie narastającego kryzysu klimatycznego.

Strajkowi poświęcono ostatnie kilkanaście scen, bowiem najważniejsze jest poznanie i zrozumienie Grety, u której dramatycznie rozwijająca się choroba uświadomiła jej, a nie jej rodzicom czy jakimś politykom, konieczność podjęcia akcji protestacyjnej.  Tylko w tej formie zostałby wreszcie dostrzeżony przez najbogatszych ludzi tego świata, rządy i obywateli niszczących jego egzystencjalne uwarunkowania kryzys klimatyczny zagrażający zyciu wszystkich ludzi na świecie.       

Książka składa się ze 108 scen - momentów, wydarzeń, okoliczności, sytuacji, momentów, procesów o niezwykłym ładunku psychologicznym, socjalizacyjnym pedagogicznym, ale i politycznym  w rozumieniu polityki jako racjonalnej troski o dobro wspólne.

Czyta się tę narrację jednym tchem jak powieść sensacyjną, a przy tym będącą przecież  literaturą faktu. Dzięki niej zrozumiemy rzeczywiste powody koniecznego opamiętania się każdego mieszkańca naszej Ziemi przed niszczącym czynieniem jej poddaną.

Autorami książki, a zarazem rodzicami Grety, o której pisałem w blogu jakiś czas temu, są wybitna śpiewaczka operowa Malena Ernman oraz jej mąż - aktor i producent muzyczny Svante Thunberg. Niektóre sceny opisały ich córki - Beata i Greta.  Zaczyna się to tak:

 Ja i Svante napisaliśmy tę  książkę wspólnie z naszymi córkami. Opowiada o kryzysie, który dotknął naszą rodzinę. O Grecie i Beacie. Przede wszystkim jednak  jest to historia  kryzysu, który wywiera na nas coraz większy wpływ. Który sami spowodowaliśmy, jako ludzkość, naszym stylem  życia: w sprzeczności ze zrównoważonym rozwojem, oddzieleni od przyrody, której wszyscy  jesteśmy częścią. Jedni nazywają to nadkonsumpcją, inni kryzysem klimatycznym. 

Większość ludzi wierzy, że ten kryzys dzieje się gdzieś daleko  upłynie wiele lat, zanim zostaną nim dotknięci. Ale to nieprawda, bo on już tu jest" (s. 7)

Tak, tak, książka kończy się tuż przed ogłoszoną na całym świecie pandemią w związku z wirusem COVID-19. Jak ją przeczytacie, to zrozumiecie, dlaczego doszło do tej pandemii i jak to jest możliwe, że nie tylko Chińczycy są jej sprawcami, ale także, w jakiejś cząstce, każdy z nas.

Thunbergowie znakomicie odsłaniają procesy reprodukcji kulturowej, w tym biofilnej oraz nekrofilnej. Dzięki scenom z życia tej rodziny mamy jakościowy, autentyczny wgląd w proces socjalizacji, wychowania, przemocy międzyludzkiej, ludzkiej podłości, analfabetyzmu, ignorancji rzekomo wykształconych osób, działania pseudonaukowców i altruistów. Zamiast tworzyć szkoły dla dzieci ze szczególnymi potrzebami, mamy szkoły (...) dla nauczycieli ze szczególnymi życzeniami (s. 117).

Jest tu także poruszający opis uświadomionej konieczności rezygnowania przez rodziców z powiększania własnych sukcesów, by  nie odbywały się one kosztem życia i rozwoju własnych dzieci, a przy okazji służyły także innym. Prawdą jest, że gdyby rodzice Grety i Beaty nie stanowili artystycznej elity i nie mieli kapitału na ratowanie ich życia, to zapewne nigdy nie doszłoby do strajku szkolnego. Greta by po prostu zmarła. W ciągu bowiem dwóch miesięcy schudła o 10 kilogramów.  Gdyby nie organizowali córkom indywidualnej edukacji w domu, nie uzyskałyby one koniecznego wykształcenia.

Niektóre sceny są odsłoną pseudonauczycieli, bezdusznych, obojętnych na indywidualne problemy ucznia, niedouczonych, a zdarzało się, że i podłych. Pryska zatem mit szczęśliwej edukacji w Szwecji czy rzekomej empatii i troski o ich rozwój. Ellen Key przewraca się w grobie! Czarna pedagogika ma miejsce także w tym kraju.

Są w książce  sceny z ukrytego, drugiego  życia szkoły, w którym ma miejsce przemoc fizyczna i psychiczna wśród uczniów, mobbing, zadawanie słabszym ran. Jest to także historia rodziców zdradzonych przez profesjonalistów. Jak pisze Malena:

Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że takie zachowania to wczesne objawy ADHD u dziewczynek.Skąd mieliśmy wiedzieć? Przecież nikt nie prowadził kampanii społecznej na ten temat. Wiemy tylko to, co sami ustalimy.Robimy to, czego sami się nauczymy. Musimy ustanawiać granice i wychowywać dzieci w taki sposób, żeby potrafiły prawidłowo funkcjonować w swoim czteroosobowym gronie, powinniśmy przebywać wśród ludzi, w hotelach i restauracjach, wtedy wszystko będzie w porządku. Albo przynajmniej trochę lepiej  (s.49).

              
Zainteresowani problematyką zrównoważonego rozwoju znajdą w tej biograficznej i familiologicznej  publikacji interesujące hipotezy oraz przekonujące  do ich potwierdzenia fakty.  Świetna lektura nie tylko na wakacje.


  

24 lipca 2020

Profesor bez habilitacji



Zgodnie z Ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce rektor uczelni może mianować na stanowisku profesora uczelni OSOBĘ ze stopniem co najmniej doktora nauk, która ma okreśłone statutowymi wymaganiami osiągnięcia naukowe lub dydaktyczne, a nie - jak przed reformą 2.0 - na podstawie posiadania co najmniej stopnia naukowego doktora habilitowanego.

Do  końca września 2019 r.   o stanowisko profesora uniwersytetu, politechniki, akademii czy PWSZ mogli ubiegać się tylko i wyłącznie doktorzy habilitowani. Od 1 października 2019 r. otworzono dostęp do tego stanowiska także doktorom tyle tylko,  że wraz z tym stanowiskiem nie uzyskali  oni pełni praw samodzielnych pracowników naukowych, jakimi są naukowcy z habilitacją.

Nie jest to jakaś nowość, bowiem obowiązująca do 2005 r. Ustawa o wyższych szkołach zawodowych pozwalała rektorom tych szkół na mianowanie pracowników ze stopniem doktora na stanowisku profesora PWSZ.

Od 2019 r. profesor doktor może być członkiem organu nadającego stopnie naukowe, ale nie może w nim głosować w sprawie o nadanie stopnia naukowego, pełnić roli recenzenta czy promotora pracy doktorskiej, ani być członkiem komisji habilitacyjnej. Ten przywilej dotyczy jedynie osób z habilitacją lub tytułem naukowym profesora.

W społeczeństwie nie odróżnia się osób na stanowisku profesora uczelni od profesora z tytułem naukowym profesora. Prym we wprowadzaniu w błąd wiodą dziennikarze. Czy ktoś jest profesorem uczelnianym czy profesorem  tytularnym to dla nich nie ma znaczenia, mimo iż różnica między profesorami uczelnianymi a profesorami jest znacząca.

Różnią się między sobą profesorowie doktorzy czy profesorowie doktorzy habilitowani na stanowiskach profesorów konkretnych uczelni, wyższych szkół zawodowych wymaganiami, jakie stawiają im władze. Zostały one zapisane w statutach, toteż warto zapoznać się z tak kluczowym dla każdego m.in. nauczyciela akademickiego z tak kluczowym dokumentem. 

Kto może być profesorem uczelnianym bez habilitacji lub z habilitacją, a nawet z tytułem profesora? 

Statut UJ określa to następująco:

§ 163 Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników badawczych i w grupie pracowników badawczo-dydaktycznych może być zatrudniona osoba odpowiadająca następującym kryteriom kwalifikacyjnym: 
1) posiadanie co najmniej stopnia doktora; 
2) znaczące i twórcze osiągnięcia w pracy naukowej, zawodowej lub artystycznej; 
3) osiągnięcia w pracy organizacyjnej; 
4) osiągnięcia w pracy dydaktycznej – wymóg ten nie dotyczy kandydatów na stanowiska w grupie pracowników badawczych.

§ 164 Na stanowisku profesora wizytującego w grupie pracowników badawczych i w grupie pracowników badawczo-dydaktycznych może być zatrudniona osoba posiadająca co najmniej stopień doktora, mająca znaczące i twórcze osiągnięcia w pracy naukowej, dydaktycznej lub artystycznej.
(...)

Profesorowie ze stopniem doktora nauk, którzy są zatrudnieni na stanowisku badawczym lub badawczo-dydaktycznym są zobowiązani prowadzić badania naukowe i prace rozwojowe, rozwijać twórczość naukową albo artystyczną.

Nauczyciel akademicki zatrudniony na stanowisku badawczym nie ma obowiązku kształcenia studentów. Natomiast profesor doktor na stanowisku badawczo-dydaktycznym jest oprócz prowadzenia badań również zobowiązany do kształcenia studentów.

Natomiast drugą grupę profesorów ze stopniem doktora, ale  zatrudnionych na stanowisku dydaktycznym stanowią nauczyciele zobowiązani jedynie do kształcenia studentów.

§ 168 Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników dydaktycznych może być zatrudniona osoba odpowiadająca następującym kryteriom kwalifikacyjnym: 
1) posiadanie co najmniej stopnia doktora; 
2) znaczące osiągnięcia w pracy dydaktycznej z uwzględnieniem kształcenia kadry naukowej; 
3) osiągnięcia w pracy organizacyjnej.

Tylko częsciowo jest podobnie np. w Uniwersytecie Łódzkim. Wprawdzie doktor bez habilitacji może być zatrudniony także na jednym z trzech stanowisk profesora uczelni (prof. UŁ) jako:

1) Pracownik badawczy
2) Pracownik badawczo-dydaktyczni
3) Pracownik dydaktyczny

ale
Senat Uniwersytetu Łódzkiego postawił kandydatom bardziej skonkretyzowane wymagania na stanowisko profesora UŁ:

§ 155 1. Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników badawczych można zatrudnić osobę posiadającą co najmniej stopień naukowy doktora oraz znaczące osiągnięcia w działalności badawczej, w tym polegające na realizacji grantu, kierowaniu programem badawczym lub uczestnictwie w międzynarodowym programie badawczym, a także polegające na autorstwie, współautorstwie monografii lub znaczącej liczbie publikacji w recenzowanych czasopismach naukowych. 

2. Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników badawczo-dydaktycznych można zatrudnić osobę posiadającą co najmniej stopień naukowy doktora oraz znaczące osiągnięcia w działalności badawczej, w szczególności polegające na realizacji grantu, kierowaniu programem badawczym lub uczestnictwie w międzynarodowym programie badawczym, a także polegające na autorstwie, współautorstwie monografii lub znaczącej liczbie publikacji w recenzowanych czasopismach naukowych, a także istotne osiągnięcia w działalności dydaktycznej. 

3. Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników dydaktycznych można zatrudnić osobę posiadającą co najmniej stopień naukowy doktora, zatrudnioną przez okres co najmniej 12 lat na stanowisku adiunkta lub starszego wykładowcy albo 10 lat na stanowisku profesora uczelni (profesora nadzwyczajnego) oraz wykazującą się kompetencjami i znaczącymi osiągnięciami w działalności dydaktycznej, polegającymi w szczególności na autorstwie lub współautorstwie podręcznika akademickiego, opracowaniu programu dla kierunku (specjalności) studiów lub studiów podyplomowych, kierowaniu studiami podyplomowymi, pozyskaniu grantu dydaktycznego, uzyskującą wysoki poziom ocen studenckich w ankietach oceniających lub znaczące osiągnięcia zawodowe. 

Do zatrudnienia na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników dydaktycznych wymagane jest także udokumentowane osiągnięciami prowadzenie badań naukowych w dyscyplinie odpowiadającej kierunkowi studiów, na których osoba ta prowadzi zajęcia dydaktyczne, w zakresie niezbędnym do podnoszenia kwalifikacji dydaktycznych.

4. Jeżeli osoba, która ma być zatrudniona na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników dydaktycznych, była dotychczas zatrudniona w grupie pracowników badawczych lub badawczodydaktycznych, musi wykazać się pozytywną oceną w zakresie działalności badawczej w ostatniej przed zatrudnieniem na stanowisku dydaktycznym okresowej ocenie pracowniczej.

Jeśli zajrzymy  do statutu np. Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, to zobaczymy jeszcze inne wymagania stawiane doktorom, którzy ubiegają się o stanowisko profesora nie posiadając habilitacji:

 W tej uczelni klasyfikacja jest następująca:

§ 73 1. W grupie pracowników badawczych i badawczo-dydaktycznych, nauczycieli akademickich zatrudnia się na stanowisku: 
2) profesora Uczelni; 
3) profesora wizytującego; (...) 

2. W grupie pracowników dydaktycznych, nauczycieli akademickich zatrudnia się na stanowisku: 
(...) 
2) profesora Uczelni; 

Jakie stawia się co najmniej doktorom wymagania?

§ 74
2) na stanowisku profesora Uczelni – może być zatrudniona osoba posiadająca co najmniej stopień doktora oraz znaczące i twórcze osiągnięcia:
 a) naukowe lub artystyczne – w przypadku pracowników badawczych
b) naukowe, artystyczne lub dydaktyczne – w przypadku pracowników badawczodydaktycznych
3) na stanowisku profesora wizytującego – może być zatrudniona osoba posiadająca co najmniej stopień doktora oraz mająca znaczące osiągnięcia w pracy badawczej, artystycznej lub dydaktycznej z uwzględnieniem kształcenia kadry naukowej;
(...)

§ 75 
W grupie pracowników dydaktycznych: (...) 
2) na stanowisku profesora Uczelni – może być zatrudniona osoba posiadająca co najmniej stopień doktora oraz posiadająca znaczące osiągnięcia w pracy dydaktycznej z uwzględnieniem kształcenia kadry naukowej i pracy organizacyjnej oraz w postaci dorobku dydaktycznego udokumentowanego publikacjami dydaktycznymi;


Sięgnijmy do Statutu Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie. Tu także ów dokument określa:

§ 36 (...) 
4. Nauczyciela akademickiego będącego pracownikiem dydaktycznym zatrudnia się na stanowisku: (...); 
2) profesora uczelni; 

5. Nauczyciela akademickiego będącego pracownikiem badawczo-dydaktycznym zatrudnia się na stanowisku: (...) 2) profesora uczelni;

Widzimy, że w PWSZ nie zatrudnia się naukowców na stanowiskach pracowników badawczych, gdyż misją tych uczelni jest kształcenie zawodowe studentów, a nie prowadzenie przez częśc kadr tylko i wyłącznie badań naukowych.

W przypadku tego typu szkół wyższych nie określa się szczególnych wymnagań wobec kandydatów na stanowisko profesora PWSZ.

§ 38 (...) 
5. Kryteria kwalifikacyjne, którymi kieruje się komisja konkursowa przy rozpatrywaniu zgłoszonych kandydatur obejmują: 
1) dorobek naukowy, dydaktyczny, organizacyjny i zawodowy; 
2) możliwość zatrudnienia w uczelni jako podstawowym miejscu pracy, w rozumieniu ustawy; 
3) możliwość zaangażowania w realizację zadań uczelni, w tym zaangażowanie w prowadzenie badań naukowych i realizację projektów badawczych.

Teraz doktorzy mogą wybierać, gdzie jest łatwiej, a gdzie trudniej, gdzie zyskuje się wyższy prestiż, a w której uczelni niższy itp.  Jedno nie ulega wątpliwości, że PROFESOR UCZELNI nie znaczy TO SAMO.