25 lipca 2020
Sceny z życia rodzinnego Thunberg - dla rodziców i pedagogów specjalnych
W Sopocie jest genialna, mała księgarnia naukowa, ale i z literaturą piękną oraz dziecięcą, która na szczęście nie upadła w okresie koronawirusowych ograniczeń. Zawsze odwiedzam ją, jak tylko jestem w tym mieście. Znajduje się w słynnym Krzywym Domie na Monte Cassino. Nie ma szans, bym za każdym pobytem nie znalazł dla siebie lub bliskich ciekawej książki.
Tym razem odkryłem w niej znakomitą książkę, o której wydaniu nie miałem pojęcia, natomiast gdybym jej nie przeczytał, wiele bym na tym stracił. Jest to bowiem imponująca literacko, ale i w pewnym stopniu popnaukowo relacja rodziców Grety Thunberg o ich codziennym życiu rodzinnym, które z biegiem lat, mimo wielu osobistych dramatów, ale też nieprawdopodobnej walki o zrównoważony rozwój ich córek - Grety i Beaty przyniosło wreszcie szczęśliwy finał.
Książkę powinien przeczytać każdy rodzic dziecka z syndromem ADHD, dziecka autystycznego z zespołem Aspergera, mutystycznego, dziecka z zaburzeniami odżywiania czy dziecka z zespołem neurologicznym mizofinia, gdyż przekonają się, jak wspaniałe mają pociechy, o których jakość życia warto zabiegać. Tym, samym tą książką warto zainteresować pedagogów specjalnych - akademickich i w placówkach specjalnych i integracyjnych.
Opowieść o heroicznej wprost trosce rodziców o dzieci o specjalnych potrzebach rozwojowych i bolesnych problemach zdrowotnych oraz egzystencjalnych jest niezwykle poruszająca emocje i dająca wiele do myślenia. Nie mamy tu do czynienia z rekonstrukcją bergmanowskiej rodziny w czasach współczesnych.
Tytuł nawiązuje do klasycznego dzieła Ingmara Bergmana "Sceny z życia małżeńskiego", które powstało jako literacki zapis scenariusza filmowego tego reżysera. O ile jednak w tamtym dramacie mamy wgląd w pełen sprzeczności, konfliktów i zdrad związek małżeński, a o tyle tu mamy do czynienia ze zdradą obywateli, rodziców, ich dzieci przez nauczycieli, rówieśników Beaty i Grety, lekarzy, psychologów, psychiatrów, polityków.
Książka ma podtytuł: "Strajk klimatyczny Grety" , ale nie jest jedynie relację o tak wyjątkowej kontestacji piętnastolatki. Nie ma tu scen z pokrętnego życia małżonków, ale z życia rodziny o wyjątkowych walorach i zaangażowaniu na rzecz jakości życia ich dzieci, oraz pokoleń doby dramatycznie narastającego kryzysu klimatycznego.
Strajkowi poświęcono ostatnie kilkanaście scen, bowiem najważniejsze jest poznanie i zrozumienie Grety, u której dramatycznie rozwijająca się choroba uświadomiła jej, a nie jej rodzicom czy jakimś politykom, konieczność podjęcia akcji protestacyjnej. Tylko w tej formie zostałby wreszcie dostrzeżony przez najbogatszych ludzi tego świata, rządy i obywateli niszczących jego egzystencjalne uwarunkowania kryzys klimatyczny zagrażający zyciu wszystkich ludzi na świecie.
Książka składa się ze 108 scen - momentów, wydarzeń, okoliczności, sytuacji, momentów, procesów o niezwykłym ładunku psychologicznym, socjalizacyjnym pedagogicznym, ale i politycznym w rozumieniu polityki jako racjonalnej troski o dobro wspólne.
Czyta się tę narrację jednym tchem jak powieść sensacyjną, a przy tym będącą przecież literaturą faktu. Dzięki niej zrozumiemy rzeczywiste powody koniecznego opamiętania się każdego mieszkańca naszej Ziemi przed niszczącym czynieniem jej poddaną.
Autorami książki, a zarazem rodzicami Grety, o której pisałem w blogu jakiś czas temu, są wybitna śpiewaczka operowa Malena Ernman oraz jej mąż - aktor i producent muzyczny Svante Thunberg. Niektóre sceny opisały ich córki - Beata i Greta. Zaczyna się to tak:
Ja i Svante napisaliśmy tę książkę wspólnie z naszymi córkami. Opowiada o kryzysie, który dotknął naszą rodzinę. O Grecie i Beacie. Przede wszystkim jednak jest to historia kryzysu, który wywiera na nas coraz większy wpływ. Który sami spowodowaliśmy, jako ludzkość, naszym stylem życia: w sprzeczności ze zrównoważonym rozwojem, oddzieleni od przyrody, której wszyscy jesteśmy częścią. Jedni nazywają to nadkonsumpcją, inni kryzysem klimatycznym.
Większość ludzi wierzy, że ten kryzys dzieje się gdzieś daleko upłynie wiele lat, zanim zostaną nim dotknięci. Ale to nieprawda, bo on już tu jest" (s. 7)
Tak, tak, książka kończy się tuż przed ogłoszoną na całym świecie pandemią w związku z wirusem COVID-19. Jak ją przeczytacie, to zrozumiecie, dlaczego doszło do tej pandemii i jak to jest możliwe, że nie tylko Chińczycy są jej sprawcami, ale także, w jakiejś cząstce, każdy z nas.
Thunbergowie znakomicie odsłaniają procesy reprodukcji kulturowej, w tym biofilnej oraz nekrofilnej. Dzięki scenom z życia tej rodziny mamy jakościowy, autentyczny wgląd w proces socjalizacji, wychowania, przemocy międzyludzkiej, ludzkiej podłości, analfabetyzmu, ignorancji rzekomo wykształconych osób, działania pseudonaukowców i altruistów. Zamiast tworzyć szkoły dla dzieci ze szczególnymi potrzebami, mamy szkoły (...) dla nauczycieli ze szczególnymi życzeniami (s. 117).
Jest tu także poruszający opis uświadomionej konieczności rezygnowania przez rodziców z powiększania własnych sukcesów, by nie odbywały się one kosztem życia i rozwoju własnych dzieci, a przy okazji służyły także innym. Prawdą jest, że gdyby rodzice Grety i Beaty nie stanowili artystycznej elity i nie mieli kapitału na ratowanie ich życia, to zapewne nigdy nie doszłoby do strajku szkolnego. Greta by po prostu zmarła. W ciągu bowiem dwóch miesięcy schudła o 10 kilogramów. Gdyby nie organizowali córkom indywidualnej edukacji w domu, nie uzyskałyby one koniecznego wykształcenia.
Niektóre sceny są odsłoną pseudonauczycieli, bezdusznych, obojętnych na indywidualne problemy ucznia, niedouczonych, a zdarzało się, że i podłych. Pryska zatem mit szczęśliwej edukacji w Szwecji czy rzekomej empatii i troski o ich rozwój. Ellen Key przewraca się w grobie! Czarna pedagogika ma miejsce także w tym kraju.
Są w książce sceny z ukrytego, drugiego życia szkoły, w którym ma miejsce przemoc fizyczna i psychiczna wśród uczniów, mobbing, zadawanie słabszym ran. Jest to także historia rodziców zdradzonych przez profesjonalistów. Jak pisze Malena:
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że takie zachowania to wczesne objawy ADHD u dziewczynek.Skąd mieliśmy wiedzieć? Przecież nikt nie prowadził kampanii społecznej na ten temat. Wiemy tylko to, co sami ustalimy.Robimy to, czego sami się nauczymy. Musimy ustanawiać granice i wychowywać dzieci w taki sposób, żeby potrafiły prawidłowo funkcjonować w swoim czteroosobowym gronie, powinniśmy przebywać wśród ludzi, w hotelach i restauracjach, wtedy wszystko będzie w porządku. Albo przynajmniej trochę lepiej (s.49).
Zainteresowani problematyką zrównoważonego rozwoju znajdą w tej biograficznej i familiologicznej publikacji interesujące hipotezy oraz przekonujące do ich potwierdzenia fakty. Świetna lektura nie tylko na wakacje.
24 lipca 2020
Profesor bez habilitacji
Zgodnie z Ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce rektor uczelni może mianować na stanowisku profesora uczelni OSOBĘ ze stopniem co najmniej doktora nauk, która ma okreśłone statutowymi wymaganiami osiągnięcia naukowe lub dydaktyczne, a nie - jak przed reformą 2.0 - na podstawie posiadania co najmniej stopnia naukowego doktora habilitowanego.
Do końca września 2019 r. o stanowisko profesora uniwersytetu, politechniki, akademii czy PWSZ mogli ubiegać się tylko i wyłącznie doktorzy habilitowani. Od 1 października 2019 r. otworzono dostęp do tego stanowiska także doktorom tyle tylko, że wraz z tym stanowiskiem nie uzyskali oni pełni praw samodzielnych pracowników naukowych, jakimi są naukowcy z habilitacją.
Nie jest to jakaś nowość, bowiem obowiązująca do 2005 r. Ustawa o wyższych szkołach zawodowych pozwalała rektorom tych szkół na mianowanie pracowników ze stopniem doktora na stanowisku profesora PWSZ.
Od 2019 r. profesor doktor może być członkiem organu nadającego stopnie naukowe, ale nie może w nim głosować w sprawie o nadanie stopnia naukowego, pełnić roli recenzenta czy promotora pracy doktorskiej, ani być członkiem komisji habilitacyjnej. Ten przywilej dotyczy jedynie osób z habilitacją lub tytułem naukowym profesora.
W społeczeństwie nie odróżnia się osób na stanowisku profesora uczelni od profesora z tytułem naukowym profesora. Prym we wprowadzaniu w błąd wiodą dziennikarze. Czy ktoś jest profesorem uczelnianym czy profesorem tytularnym to dla nich nie ma znaczenia, mimo iż różnica między profesorami uczelnianymi a profesorami jest znacząca.
Różnią się między sobą profesorowie doktorzy czy profesorowie doktorzy habilitowani na stanowiskach profesorów konkretnych uczelni, wyższych szkół zawodowych wymaganiami, jakie stawiają im władze. Zostały one zapisane w statutach, toteż warto zapoznać się z tak kluczowym dla każdego m.in. nauczyciela akademickiego z tak kluczowym dokumentem.
Kto może być profesorem uczelnianym bez habilitacji lub z habilitacją, a nawet z tytułem profesora?
Statut UJ określa to następująco:
§ 163 Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników badawczych i w grupie pracowników badawczo-dydaktycznych może być zatrudniona osoba odpowiadająca następującym kryteriom kwalifikacyjnym:
1) posiadanie co najmniej stopnia doktora;
2) znaczące i twórcze osiągnięcia w pracy naukowej, zawodowej lub artystycznej;
3) osiągnięcia w pracy organizacyjnej;
4) osiągnięcia w pracy dydaktycznej – wymóg ten nie dotyczy kandydatów na stanowiska w grupie pracowników badawczych.
§ 164 Na stanowisku profesora wizytującego w grupie pracowników badawczych i w grupie pracowników badawczo-dydaktycznych może być zatrudniona osoba posiadająca co najmniej stopień doktora, mająca znaczące i twórcze osiągnięcia w pracy naukowej, dydaktycznej lub artystycznej.
(...)
Profesorowie ze stopniem doktora nauk, którzy są zatrudnieni na stanowisku badawczym lub badawczo-dydaktycznym są zobowiązani prowadzić badania naukowe i prace rozwojowe, rozwijać twórczość naukową albo artystyczną.
Nauczyciel akademicki zatrudniony na stanowisku badawczym nie ma obowiązku kształcenia studentów. Natomiast profesor doktor na stanowisku badawczo-dydaktycznym jest oprócz prowadzenia badań również zobowiązany do kształcenia studentów.
Natomiast drugą grupę profesorów ze stopniem doktora, ale zatrudnionych na stanowisku dydaktycznym stanowią nauczyciele zobowiązani jedynie do kształcenia studentów.
§ 168 Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników dydaktycznych może być zatrudniona osoba odpowiadająca następującym kryteriom kwalifikacyjnym:
1) posiadanie co najmniej stopnia doktora;
2) znaczące osiągnięcia w pracy dydaktycznej z uwzględnieniem kształcenia kadry naukowej;
3) osiągnięcia w pracy organizacyjnej.
Tylko częsciowo jest podobnie np. w Uniwersytecie Łódzkim. Wprawdzie doktor bez habilitacji może być zatrudniony także na jednym z trzech stanowisk profesora uczelni (prof. UŁ) jako:
1) Pracownik badawczy
2) Pracownik badawczo-dydaktyczni
3) Pracownik dydaktyczny
ale
Senat Uniwersytetu Łódzkiego postawił kandydatom bardziej skonkretyzowane wymagania na stanowisko profesora UŁ:
§ 155 1. Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników badawczych można zatrudnić osobę posiadającą co najmniej stopień naukowy doktora oraz znaczące osiągnięcia w działalności badawczej, w tym polegające na realizacji grantu, kierowaniu programem badawczym lub uczestnictwie w międzynarodowym programie badawczym, a także polegające na autorstwie, współautorstwie monografii lub znaczącej liczbie publikacji w recenzowanych czasopismach naukowych.
2. Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników badawczo-dydaktycznych można zatrudnić osobę posiadającą co najmniej stopień naukowy doktora oraz znaczące osiągnięcia w działalności badawczej, w szczególności polegające na realizacji grantu, kierowaniu programem badawczym lub uczestnictwie w międzynarodowym programie badawczym, a także polegające na autorstwie, współautorstwie monografii lub znaczącej liczbie publikacji w recenzowanych czasopismach naukowych, a także istotne osiągnięcia w działalności dydaktycznej.
3. Na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników dydaktycznych można zatrudnić osobę posiadającą co najmniej stopień naukowy doktora, zatrudnioną przez okres co najmniej 12 lat na stanowisku adiunkta lub starszego wykładowcy albo 10 lat na stanowisku profesora uczelni (profesora nadzwyczajnego) oraz wykazującą się kompetencjami i znaczącymi osiągnięciami w działalności dydaktycznej, polegającymi w szczególności na autorstwie lub współautorstwie podręcznika akademickiego, opracowaniu programu dla kierunku (specjalności) studiów lub studiów podyplomowych, kierowaniu studiami podyplomowymi, pozyskaniu grantu dydaktycznego, uzyskującą wysoki poziom ocen studenckich w ankietach oceniających lub znaczące osiągnięcia zawodowe.
Do zatrudnienia na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników dydaktycznych wymagane jest także udokumentowane osiągnięciami prowadzenie badań naukowych w dyscyplinie odpowiadającej kierunkowi studiów, na których osoba ta prowadzi zajęcia dydaktyczne, w zakresie niezbędnym do podnoszenia kwalifikacji dydaktycznych.
4. Jeżeli osoba, która ma być zatrudniona na stanowisku profesora uczelni w grupie pracowników dydaktycznych, była dotychczas zatrudniona w grupie pracowników badawczych lub badawczodydaktycznych, musi wykazać się pozytywną oceną w zakresie działalności badawczej w ostatniej przed zatrudnieniem na stanowisku dydaktycznym okresowej ocenie pracowniczej.
Jeśli zajrzymy do statutu np. Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, to zobaczymy jeszcze inne wymagania stawiane doktorom, którzy ubiegają się o stanowisko profesora nie posiadając habilitacji:
W tej uczelni klasyfikacja jest następująca:
§ 73 1. W grupie pracowników badawczych i badawczo-dydaktycznych, nauczycieli akademickich zatrudnia się na stanowisku:
2) profesora Uczelni;
3) profesora wizytującego; (...)
2. W grupie pracowników dydaktycznych, nauczycieli akademickich zatrudnia się na stanowisku:
(...)
2) profesora Uczelni;
Jakie stawia się co najmniej doktorom wymagania?
§ 74
2) na stanowisku profesora Uczelni – może być zatrudniona osoba posiadająca co najmniej stopień doktora oraz znaczące i twórcze osiągnięcia:
a) naukowe lub artystyczne – w przypadku pracowników badawczych,
b) naukowe, artystyczne lub dydaktyczne – w przypadku pracowników badawczodydaktycznych;
3) na stanowisku profesora wizytującego – może być zatrudniona osoba posiadająca co najmniej stopień doktora oraz mająca znaczące osiągnięcia w pracy badawczej, artystycznej lub dydaktycznej z uwzględnieniem kształcenia kadry naukowej;
(...)
§ 75
W grupie pracowników dydaktycznych: (...)
2) na stanowisku profesora Uczelni – może być zatrudniona osoba posiadająca co najmniej stopień doktora oraz posiadająca znaczące osiągnięcia w pracy dydaktycznej z uwzględnieniem kształcenia kadry naukowej i pracy organizacyjnej oraz w postaci dorobku dydaktycznego udokumentowanego publikacjami dydaktycznymi;
Sięgnijmy do Statutu Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie. Tu także ów dokument określa:
§ 36 (...)
4. Nauczyciela akademickiego będącego pracownikiem dydaktycznym zatrudnia się na stanowisku: (...);
2) profesora uczelni;
5. Nauczyciela akademickiego będącego pracownikiem badawczo-dydaktycznym zatrudnia się na stanowisku: (...) 2) profesora uczelni;
Widzimy, że w PWSZ nie zatrudnia się naukowców na stanowiskach pracowników badawczych, gdyż misją tych uczelni jest kształcenie zawodowe studentów, a nie prowadzenie przez częśc kadr tylko i wyłącznie badań naukowych.
W przypadku tego typu szkół wyższych nie określa się szczególnych wymnagań wobec kandydatów na stanowisko profesora PWSZ.
§ 38 (...)
5. Kryteria kwalifikacyjne, którymi kieruje się komisja konkursowa przy rozpatrywaniu zgłoszonych kandydatur obejmują:
1) dorobek naukowy, dydaktyczny, organizacyjny i zawodowy;
2) możliwość zatrudnienia w uczelni jako podstawowym miejscu pracy, w rozumieniu ustawy;
3) możliwość zaangażowania w realizację zadań uczelni, w tym zaangażowanie w prowadzenie badań naukowych i realizację projektów badawczych.
Teraz doktorzy mogą wybierać, gdzie jest łatwiej, a gdzie trudniej, gdzie zyskuje się wyższy prestiż, a w której uczelni niższy itp. Jedno nie ulega wątpliwości, że PROFESOR UCZELNI nie znaczy TO SAMO.
23 lipca 2020
Taka sobie lektura przed jesiennym nawrotem pandemii COVID-19
Profesor w Instytucie Socjologii Uniwersytetu w Lublanie, wykładowca European Graduate School i na uniwersytetach amerykańskich - Slavoj Žižek ponoć należy do najczęściej cytowanych na świecie filozofów polityki. Postanowiłem zatem zakupić przekład najnowszej jego książki.
Jej autor jednoznacznie lokuje swoje podejście badawcze w filozofii neomarksistowskiej oraz m.in. w psychoanalizie Zygmunta Freuda i Jacques’a Lacana. Jest zarazem znawcą literatury faktu, toteż w książce p.t. "Pandemia! COVID-19 Trzęsienie światem" (Warszawa 2020) odwołuje się także do polskiego reportażysty Ryszarda Kapuścińskiego.
Jak informuje autor biogramu w Wikipedii:
W latach osiemdziesiątych należał do Komunistycznej Partii Słowenii. W roku 1990 był jednym z kandydatów do stanowiska prezydenta Republiki Słowenii.
Także w Polsce ów filozof należy do najczęściej przywoływanych przez lewicowych publicystów i naukowców jako ekspert do spraw politycznych, ale też ceniony jest jako wybitny kulturoznawca.
Jego najważniejsze rozprawy, jakimi są głównie naukowe eseje, przetłumaczone były na język polski przez takie oficyny, jak: Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wydawnictwo Krytyki Politycznej i Wydawnictwo Aletheia.
Tłumaczenie najnowszej książki ukazało się dzięki Wydawnictwu Relacja. Książkę otwiera następujący fragment wstępu, który tu zacytuję:
"Nie dotykaj mnie", powiedział w Ewangelii według św. Jana (20,17) Jezus do Marii Magdaleny, kiedy rozpoznała go po zmartwychwstaniu W jaki sposób ja, zaprzysięgły chrześcijański ateista, pojmuję te słowa? Po pierwsze przyjmuję je wraz z odpowiedzią Chrystusa na pytanie apostołów o to, w jaki sposób poznamy, że wrócił i zmartwychwstał.
Chrystus mówi, że będzie obecny wszędzie tam, gdzie obecna będzie miłość między wierzącymi w niego ludźmi. Będzie tam nie jako osoba, której można dotknąć, ale jako więź miłości i solidarności między ludźmi - stąd "nie dotykaj mnie, dotykaj innych ludzi i zajmuj się nimi w duchu miłości" (s.11).
Tymczasem dzisiaj, w samym środku epidemii koronawirusa, wszystkich nas bombardują właśnie wezwania, by nie dotykać innych, by się odizolować, by zachować odpowiednią odległość fizyczną.. Co to oznacza dla nakazu "nie dotykaj nie"?
Otrzymaliśmy analizę owego imperatywu, którego musiał doświadczyć każdy z nas. W końcu ów samomutujący się wirus pogrążył niemalże cały świat. Przez kilka miesięcy większość z nas musiała zostać w domu, podczas gdy pełniący służbę publiczną pracownicy ochrony zdrowia, bezpieczeństwa, służb socjalnych i oświatowych narażali życie własne i swojej rodziny, by ratować jak najwięcej osób zagrożonych i/lub dotkniętych COVIDEM-19.
Žižek uważa, że nie będzie powrotu do "normalności", czyli stanu sprzed pandemii, gdyż (...) nową "normalność" trzeba będzie zbudować na ruinach naszego starego życia albo znajdziemy się w epoce nowego barbarzyństwa, której oznaki już teraz są wyraźnie widoczne (s.13).
Szczególnie negatywnym następstwom pandemii poświęca ów filozof swoje eseje, otwierając naszą świadomość na wydarzenia w skali globalnej, ale i narodowej w różnych częściach świata.
Tytuł każdego rozdziału wskazuje na kluczowe dla treści przesłanie:
1. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku
2. Dlaczego ciągle jesteśmy zmęczeni
3. Burza stulecia w Europie
4, Witamy na wirusowej pustyni
5. Pięć etapów epidemii
6. Wirus ideologii
7. Uspokój się i panikuj!
8. Monitorowanie i kary? Jak najbardziej
9. Czy barbarzyństwo z ludzką twarzą jest naszym przeznaczeniem?
10. Komunizm albo barbarzyństwo
Im niższy wskaźnik zaufania w społeczeństwie, tym łatwiej jest sprawującym władzę kontrolować ludzi, dzielić ich na lepszych i gorszych, czyniąc z ideologii partii władzy ideologię państwową. Obywatele sami nałożą sobie ograniczenia, walcząc ze sobą przeciwko "niepoprawnym politycznie".
W całej rozprawie, podobnie jak u większości polskich intelektualistów nauk społecznych i humanistycznych, poświęca się edukacji lub jej pracownikom zaledwie dwa-trzy zdania. Ta dziedzina naszego życia jest nieistotna, jakby nieobecna w myśleniu o czynnikach rzutujących na takie czy inne postawy osób dorosłych.
Žižek nonsensownie podaje za przykład osób dotkniętych w czasie pandemii specyficznym typem zmęczenia i przepracowania pracowników przedszkoli, którym (...) płaci się nie tylko za opiekę nad dziećmi, ale też okazywanie im uczucia (s.31).
Nie ma zatem pojęcia o tym, na czym polega praca nauczycielek przedszkolnych, przypisując im jako czynnik przeciążenia (...) wysiłek - ciągle "być miłym" (s. 32). Ba, on uważa, że owo przemęczenie wynika z konieczności udawania, że nauczycielki odnoszą się do dzieci z sympatią (sic!).
No cóż, nawet wybitni filozofowie bywają ignorantami w kwestiach, które są dla nich marginalne, ale dobrze służą za przykład działań pozornych a męczących. Nie najlepiej świadczy to o tym uczonym.
Natomiast nie protestuję, kiedy odnosi się krytycznie do funkcjonowania pracowników w korporacjach, w których muszą oni konkurować ze sobą oraz innymi grupami, jeśli chcą w tych środowiskach pracy przetrwać.
Epidemię wirusów ideologicznych ilustruje upowszechnianym w sieci fake newsami, paranoicznymi teoriami spiskowymi i wybuchami rasizmu w różnych częściach świata. Jego zdaniem korzystnym wirusem ideologicznym jest wirus koniecznego wymyślenia na nowo komunizmu, pojmowanego jako powstanie alternatywnego społeczeństwa ponadnarodowego, (...) które aktualizuje się w formach globalnej solidarności i współpracy (s.45) właśnie w sytuacjach globalnych kryzysów.
Konieczne jest bowiem odbudowanie zaufania do ludzi i nauki, bowiem tylko wówczas (...) uniwersalne zagrożenie rodzi globalną solidarność, nasze drobne różnice przestają mieć znaczenie, wszyscy współpracujemy ze sobą, by znaleźć rozwiązanie - i w takiej sytuacji właśnie jesteśmy dzisiaj w prawdziwym życiu (s.47).
Filozof wmawia nam, że wirus jest demokratyczny, gdyż rani bogatych i biednych, z czym jednak trudno się zgodzić. Nie ma na to empirycznych dowodów, o które zapewne upomniałaby się socjolog Mirosława Marody. Jest wprost odwrotnie.
Wirus nie jest demokratyczny, gdyż elity potrafią przed nim skutecznie się chronić, a jak ktoś jest ignorantem, to ląduje na kwarantannie lub w szpitalu. Polacy mogli zobaczyć premiera rządu, kandydatów w kampanii prezydenckiej otoczonych tłumami osób bez jakichkolwiek zabezpieczeń.
Usilne wmawianie czytelnikom, że właściwie nie ma innej drogi po upadku czy zmniejszeniu roli neoliberalizmu jak czekająca nas koszmarna wizja neokomunizmu polegającego na koordynowanej (nie podaje przez kogo) solidarności na skalę światową. Jeśli nie skierujemy naszych wysiłków w tym kierunku, to dzisiejsze Wuhan może okazać się typowym miastem naszej przyszłości (s.62).
Ba, Žižek optuje za patriotyzmem pojmowanym przeciwstawnie do tradycji. Powołuje się przy tym na Carlo Ginzburga, który twierdził, że ten, kto wstydzi się za własny kraj, a nie miłuje ojczyzny, przejawia prawdziwą przynależność do niej (s.64). Nie tylko Polaków ów autor nie przekona do tego rodzaju patriotyzmu. Niby dlaczego mamy wstydzić się za własny kraj?
Czy rzeczywiście mamy, jak Brytyjczycy, zebrać się na odwagę (...) by poczuć wstyd za to, że dali się nabrać na ideologiczny sen, który przyniósł im Brexit (tamże), a nam przyniosła jakiś ideologiczny sen nasza władza? Rządy zmieniają się, a kraj pozostaje na swoim miejscu, z pięknem krajobrazów, historii, kulturowego dziedzictwa. Możemy wstydzić się za skorumpowane władze, ale nie za Polskę.
Książka profesora filozofii rozczarowuje niekonsekwencją, potocznością sądów rzekomo prospektywnych, z których ma wynikać, że epidemia koronawirusa staje się podglebiem dla życia nowego rodzaju komunizmu.
Powtarza on jak mantrę, (...) że globalna solidarność i kooperacja leżą w interesie przetrwania wszystkich i każdego z nas, że jest to jedyna racjonalna, egoistyczna rzecz, którą należy zrobić. (...) Szeroko zakrojone komunistyczne podejście, którego ja bronię, to jedyny sposób, żebyśmy zostawili za sobą taką prymitywną postawę (s.74).
Ma tu na uwadze sytuację zarażonych COVIDEM-19 osób powyżej osiemdziesiątego roku życia we Włoszech i w Chinach, których nie "opłacało się" ratować. Czy takie procedury nie wskazują, że szykujemy się do wcielenia w życie najbardziej brutalnej logiki przetrwania najsilniejszych? Znów więc stoi przed nami wybór: barbarzyństwo lub jakiś rodzaj nowego komunizmu (s. 75).
W rozdziale 8 Žižek sięga do rozprawy włoskiego filozofa Giorgio Agambena, który ma zupełnie odmienne stanowisko. Uważa on bowiem, że pandemia sprzyja konserwatywnej władzy do upaństwawiania sektora prywatnego oraz do zarządzania dekretami, by pod pozorem i przymusem troski o obywateli móc pozbawiać ich dotychczasowych praw i wolności, sprzyjać postawom rasistowskim i znacząco ograniczać i redukować obywatelskie swobody. Przykładem jest tu polityka Donalda Trumpa w USA czy Viktora Orbana na Węgrzech.
Jednak zagrożenie infekcją wirusową dało też ogromny impuls nowym formom lokalnej i globalnej solidarności oraz jeszcze wyraźniej pokazało potrzebę kontroli władzy. Ludzie mają rację, pociągając do odpowiedzialności władzę państwową: macie władzę, więc teraz pokażcie nam, co potraficie! (s. 81)
Władza państwowa powinna - jego zdaniem - postępować bardziej przejrzyście, demokratycznie i poddawać się kontroli społecznej. Žižek prognozuje, że po pandemii (...) będziemy musieli nauczyć się żyć dużo bardziej kruchym życiem, wśród ciągłych zagrożeń. Będziemy musieli zmienić cale nasze nastawienie do życia, do naszego istnienia jako istot żywych wśród innych form życia. Innymi słowy (...) będziemy musieli doświadczyć prawdziwej filozoficznej rewolucji (s. 84). Natura oddaje nam to, co dobrego i/lub złego uczyniła jej ludzkość.
Na zakończenie recenzji książki Žižka podzielę się drobnymi uwagami natury naukoznawczej.
Otóż autor esejów korzysta głównie z tekstów internetowych, publicystycznych wypowiedzi polityków, a nawet filozofów. W wielu miejscach są cytowane ich wypowiedzi, ale nie ma odniesienia do źródła.
W Polsce nie miałby szans na uzyskanie tytułu naukowego profesora. Takiej publikacji KEN zapewne nie uznałby z powyższych powodów za naukową. Tymczasem Žižek ma wysoki wskaźnik cytowań. To się liczy.
22 lipca 2020
Kolejny pseudoraport oświatowy
Niedouczeni tworzą ankietki, które kierują do młodzieży szkolnej, by czegoś dowiedzieć się o czymś, chociaż sami nie wiedzą po co i dlaczego. Domyślam się, że w grę wchodzi zaistnienie w sieci internetowej polityków o określonej ideologii. Chcą w ten sposób przyciągnąć niekompetentnych dziennikarzy, ale i ewentualnych zwolenników partii do swoich równie małowartościowych ofert i dokonań.
Co gorsza, publicystom jest obojętne, czy to, na co trafiają, jest cokolwiek warte, byleby także mogli zarobić na wierszówce. Zapewne będą przywoływać kolejny, prymitywny, oparty na kardynalnych błędach diagnostycznych pseudoraport.
Tym razem dotyczy on rzekomego poziomu tolerancji i mowy nienawiści w polskich szkołach ponadpodstawowych. To "Przedwiośnie Roberta Biedronia opublikowało raport o mowie nienawiści w szkołach" . Czy jednak młodzież konstruowała ankietę, która jest pseudoankietą?
Wątpię. Wydaje się, że młodzież wykorzystano instrumentalnie do pozyskania koleżanek i kolegów ze swoich szkół do udzielenia odpowiedzi na pytania, które opracował ktoś z partii Biedronia. Ewidentnie świadczą o tym pytania rozstrzygnięcia, sugerujące odpowiedź. To klasyczny kicz diagnostyczny dla potrzeb walki ideologicznej.
Poziom wiedzy jego autorów na temat poprawnego konstruowania narzędzi diagnostycznych jest przedwiośniem, które wiosny nie czyni. Dorośli opiekunowie młodzieżówki powinni służyć nastolatkom ekspercką pomocą. Tak się jednak nie stało.
Zdaniem Roberta Biedronia, który afirmuje tę lipę diagnostyczną, o wartości raportu ma świadczyć to, że:
Raport powstał w oparciu o ankiety, które przeprowadziliśmy w 158 szkołach na grupie 9662 uczniów i uczennic. Ankietowane szkoły zlokalizowane są w różnych miejscowościach o różnej wielkości, w łącznej liczbie 47 miast (...).
Badacze nie zdradzają, co rozumieją przez mowę nienawiści i tolerancję, ale też nie przestrzegają obowiązującej w tym paradygmacie zasady intersubiektywnej komunikowalności. Tym samym każdy z sondowanych uczniów może nieco inaczej pojmować te kategorie. Jak widać rzekomi badacze tym się nie przejmują.
Patobadacze, per analogiam do dyskryminacyjnego określenia jednego posła PiS - patointeligencji, nie wyprowadzają swoich założeń badawczych z żadnej teorii, nie dysponują modelem zmiennych, a zatem i nie dokonali ich operacjonalizacji. Tym samym nie mają samoświadomości metodologicznej. Nawet nie wiedzą, że nie wiedzą, czego nie wiedzą. Pytania do ankietki sformułowali zapewne na zasadzie, co się komuś wydawało, że może być przydatne.
Dopiero po przeczytaniu przesłanego mi samego "raportu" zacząłem szukać informacji na temat jego wydawcy - "Przedwiośnia". Okazało się, że jest to młodzieżowa przybudówka partii Roberta Biedronia, którą wysłał do Ministerstwa Edukacji Narodowej, by za pomocą tego - mówiąc językiem młodzieżowym - badziewia - wykazać potrzebę wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej.
Tak o tym informują inicjatorzy akcji:
Wniosek mamy prosty: jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia. Nie rzucamy pustych słów, działamy i składamy wniosek do Ministerstwa Edukacji Narodowej! Zmiana zaczyna się od edukacji, dlatego domagamy się wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej, antydyskryminacyjnej i antyprzemocowej" .
Na miejscu ministra D. Piontkowskiego wyrzuciłbym ten raport do śmieci, a europosłowi zalecił, by przestał ogłupiać młodych, a naiwnych i pozbawionych wiedzy uczniów.
Być może to oni, albo pseudoeksperci tej partii wymyślili sobie, że:
Za każdą odpowiedź przyznawane były punkty, w sposób premiujący te odpowiedzi, które oznaczały, że dana osoba nie doświadczyła lub nie była świadkiem dyskryminacji. Po przyznaniu punktów została obliczona średnia za każde pytanie. Po zsumowaniu średnich za wszystkie pytania, wyniki wyglądają następująco (...). (s.3)
Jak widzimy, w centrum zainteresowania pojawia się już nie kategoria mowy nienawiści i tolerancji, tylko zjawisko dyskryminacji. Jednak, kiedy zaczniemy czytać ów patologiczny raport (patoraport), to przekonamy się, że są w nim niepoprawnie sformułowane pytania, a nawet błędnie wyciągane z danych wnioski. Kuriozalne!
Ciekawe, kto nabierze się na rzekomą wartość poznawczą takiego kitu?
Przykłady? Proszę bardzo:
Ankietowane osoby były losową grupą badawczą, stąd oczywiste były odpowiedzi np. osób heteroseksualnych o braku dyskryminacji ze względu na orientację czy osób narodowości polskiej o braku dyskryminacji ze względu na pochodzenie. Wynika z tego, że jedynie maksymalna liczba punktów oznaczałaby, że w polskich szkołach nie dochodzi do przypadków mowy nienawiści i dyskryminacji. Za każdym straconym punktem kryją się konkretne tego typu przypadki. Sytuację pozwolą zobrazować wyniki szczegółowe. (tamże)
Kolejny wniosek z sufitu:
Ponownie pragniemy zaznaczyć, że na pytania odpowiadała zawsze cała społeczność szkolna, stąd w przypadkach, w których np. kilkanaście procent osób doświadcza dyskryminacji ze względu na orientację seksualną, oznacza to, że jest to odsetek wszystkich ankietowanych uczniów, a nie tylko grupy, której dotyczy pytanie (w tym przykładzie osób LGBT+). Pozwala to stwierdzić, jakiej części społeczności szkół dotyczy problem dyskryminacji i mowy nienawiści (s.4).
Zobaczmy zatem pytania (przytoczę tylko niektóre patologiczne, bo resztę każdy może sobie sam zobaczyć na stronie "Przedwiośnia: :)
2. Czy w książkach i materiałach edukacyjnych pojawiają się stereotypowe treści, np. mężczyzna zawsze jest głową rodziny, kobieta zawsze zajmuje się domem, mężczyzna zawsze zdradza? (s.5)
4. Czy kiedykolwiek byłeś świadkiem, aby nauczyciel(ka) lub inny pracownik szkoły nie zareagował(a) na seksizm wśród uczniów? (s.6)
5. Czy kiedykolwiek nauczyciel(ka) lub inny pracownik szkoły zakazał/a Ci wykonać zadania przez Twoją płeć? (tamże)
Jak drodzy czytelnicy wasza płeć wykonuje zadania? :)
6. Czy kiedykolwiek byłeś świadkiem, aby nauczyciel(ka) lub inny pracownik szkoły śmiał(a) się z seksistowskich żartów? (s.7)
Wykres ilustrujący odpowiedzi jest sprzeczny z podaną przy nim interpretacją!
8. Czy doświadczyłeś/aś dyskryminacji ze względu na orientację ze strony uczniów/uczennic (szykan, zaczepek, wykluczenia z grupy itp.)? (s.8)
W harcerstwie brałem udział w zawodach na orientację. Ciekaw jestem, ze względu jaką orientację mieli na myśli ustosunkowujący się do tego pytania? Może być orientacja światopoglądowa, wyznaniowa, seksualna, żywieniowa... .
11. Czy temat orientacji seksualnej był poruszany w sposób pozytywny w Twojej szkole w ramach lekcji WDŻ/godziny wychowawczej/innych? (s.9).
Wystarczy tej patologii. Szkoda na to miejsca i czasu. Poproszę doktorantów, by przeczytali całość i wykazali skandaliczny poziom ignorancji.
Panie pośle Biedroń! Maiał pan w kampanii prezydenckiej w sztabie posłankę Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, ktora jest doktorem nauk społecznych. Trzeba radzić się madrzejszych od siebie i nie publikować takiego kitu.
21 lipca 2020
Czy polskich polityków i samorządowców obchodzi przyszłość ich dzieci i wnucząt?
Tytułowe pytanie dzisiejszego wpisu jest retoryczne. Polskich polityków, także sprawujących władzę w ostatnim trzydziestoleciu nie interesuje los ich dzieci oraz wnucząt, skoro nasz kraj stał się nie tylko śmietniskiem Europy, o czym najlepiej świadczą zwożone z innych państw tony odpadów, ale także ma miejsce w społeczeństwie brak codziennej kultury życia biofilnego.
Nie tylko przez Polskę płynie ekologiczna katastrofa, ale też ulatnia się, zagnieżdża uodparniając moich rodaków na rzeczywiste zagrożenie. Przecież tego nie widać, nie czuć, nie doświadczamy w swej większości, skoro z kranu leci woda, oddychamy powietrzem, zjadamy z pozoru zdrową żywność, jeździmy samochodami, latamy samolotami i wciąż w dużej mierze ogrzewamy jeszcze domostwa węglem.
COVID-19 wydaje się mieszkańcom mojej miejscowości czymś abstrakcyjnym. W końcu u nikogo jeszcze go nie zdiagnozowano, nikt nie umarł. Chorują i giną inni, tylko nie my. Sąsiedzi trują nie tylko moją rodzinę spalaniem w piecu węglowym wszystkiego, co tylko się da, byle tylko nie płacić za wywóz śmieci.
Smród z komina ich domu unosi się najczęściej pod wieczór i nocą, kiedy niemalże wszyscy są już w domach. Wydaje się zatem niewidoczny. Oni sami przyzwyczaili się do niego. My nie chcemy, ale musimy.
Straż miejska jest zapewne fuchą dla rodziny lub znajomych burmistrza. Nie widziałem i nie słyszałem, by kiedykolwiek i gdziekolwiek interweniowała ze względu na potworne zanieczyszczanie środowiska przez część mieszkańców. Przecież to jest być może bliższa lub dalsza rodzina burmistrza, któregoś z jego urzędników, radnych lub znajomi "strażników".
W kampaniach wyborczych wszystko jest ważne, tylko nie ekologia. Dlaczego? Z prostego powodu, bo identyfikuje się troskę o środowisko naszego życia z ideologią lewicową. ZIELONI to - jak powiadają prawicowi ignoranci - lewacy, którzy nie kierują się światopoglądem chrześcijańskim.
Sprawa zanieczyszczeń środowiska nadaje się jedynie na jednorazowe, chociaż powtarzalne każdego roku akcje "Sprzątanie świata", bo burmistrz, czy prezydent mogą zrobić sobie selfi w lesie z reklamówką pełną znalezionych w nim butelek czy papierów. To wystarczy. Do następnej akcji za rok.
Kiedy obowiązywała w kraju narodowa kwarantanna, wiele osób myślało tylko o tym, kiedy wreszcie się skończy i powróci normalność. Nie powróci, ponieważ nigdy jej nie było.
W nienormalności żyje kilka generacji obok siebie, przeciwko sobie i częściowo razem z sobą. Czym bowiem jest normalność? Kto zna jej miarę, skoro ma ona wiele wymiarów i zakresów?
W połowie lipca turyści niczym już się nie przejmują, nie noszą maseczek. Przecież skoro premier namawiał do udziału w wyborach, bez względu na wiek, to znaczy, że już minęło dotychczasowe zagrożenie. Otworzono granice, wznowiono loty, wzrosły ceny ropy, benzyny i gazu a służby odpowiedzialne za kontrole, nie mają nawet ochoty do sprawdzania, czy przestrzegane są ograniczenia w dystansie międzyludzkim. Rolnicy korzystają z desykacji, czyli opryskiwania zbóż lub rzepaku glifosatem (cbemią - trucizną!).
Ograniczenia zostały zredukowane z 2 metrów do 1,5 w sferze utrzymywania dystansu między ludźmi, co wywołało śmiech i rozbawienie wśród internautów. Na sopockim deptaku tak to wygląda!
Codziennie mamy wysoką liczbę zdiagnozowanych pozytywnie zakoronawirusowanych i nadal umierają na COVID-19. Kiedy szedłem w maseczce ulicą, podszedł do mnie nieznany mi mężczyzna wymyślając mi, że chyba jestem nosicielem, skoro mam zakryte ustaw i nos. Wykrzykiwał, że znacznie więcej osób umiera na inne choroby. Tak. Ma rację, ale do odchodzących z naszego świata doszli jeszcze covidowcy.
Przekaz z prezydenckiej kampanii robi swoje. Prezydent A. Duda wykrzykiwał, że nigdy nie szczepił się przeciwko grypie i szczepić nie będzie. Kilka dni później lekarze apelują w mediach do osób starszych - zaszczepcie się przeciwko grypie, przeciwko pneumokokom. Zatruwamy się wzajemnie nie tylko środowiskowo, ale i psychicznie. W księgarniach pojawiło się wiele rozpraw na temat psychopatycznych mężów, żon, szefów, urzędników...
Miłej lektury. Książki o toksycznych stosunkach międzyludzkich lepiej się sprzedają niż te o narastającym zagrożeniu naszego codziennego środowiska życia. Od kilkudziesięciu lat prof. Ryszard Łukaszewicz oparł swoją Wrocławską Szkołę Przyszłości na ekofilozofii.
Jej absolwentów jest zbyt mało, by mogli wpłynąć na odczuwalne dla Polaków zmiany, ale mamy do czego i do kogo się odwołać. Przyjdzie jednak moment, w którym NATURAMY Łukaszewicza staną się modelowym podejściem do zmian w mentalności dorosłych i socjalizacji ich dzieci.
20 lipca 2020
Wirus dotknął punktowanego czasopisma "Pedagogika Społeczna"
PEDAGOGIUM Wyższej Szkoły Nauk Społecznych w Warszawie jest od 2011 r. wydawcą czasopisma 'PEDAGOGIKA SPOŁECZNA" .
Na stronie (po-)wyższej szkoły prywatnej czytam (pisownia zgodna z oryginałem):
"Współczesny świat zagubił się w codzienności i dążeniu do otaczania się dobrami współczesnymi. Tradycja, poszanowanie wartości zeszły na plan dalszy.
Tymczasem etos akademicki ma swoje zakorzenienie w minionych wiekach i w poszanowaniu dla dorobku mistrzów i uczniów.
Wydaje się, że nieco niefrasobliwie traktujemy doświadczenia tych, którzy wyszli z pierwszego obiegu zawodowego. Ich mądrość, dojrzałość nie znajduje należytego szacunku.
Chętnie błyszczymy w świetle naszych Mistrzów, kiedy jest nam to potrzebne, lansujemy się powołując się na znajomość z nimi, ale już za chwilę żyjemy swoim życiem i za nic mamy to czego dokonali i kim byli.
W kulturę akademicką czas więc wpisać i utrwalać dokonania naszych poprzedników, którzy usunęli się w cień, by zrobić miejsce swoim następcom. Konieczne jest kultywować ich dorobek i uświadamiać kolejnym pokoleniom, że nie jesteśmy z nikąd , wyrośliśmy w tradycji. Nie można pozwolić, aby ot tak wyrzucano dokonania wielu znamienitych osób na śmietnik historii. A z mądrości i doświadczeń warto czerpać tyle ile się da."
Wcześniej otrzymałem list od byłego redaktora naczelnego jednego z najlepszych polskich czasopism pedagogicznych - prof. Wiesława Theissa, w którym informuje mnie (członka rady naukowej) o tym, że przedłożył rektor Pedagogium WSNS dymisję z pełnienia swojej funkcji członka Rady naukowej. Byłem do tego czasu przekonany, że jest on redaktorem naczelnym tego periodyku.
W obliczu stwarzanych redakcji trudności profesor nie widzi dalszej możliwości współpracy w władzami WSNS, gdyż nie może zgodzić się na naruszanie standardów obowiązujących w nauce polskiej i międzynarodowej dla tego typu periodyków. Nie znam szczegółów zaistniałego konfliktu.
W obliczu stwarzanych redakcji trudności profesor nie widzi dalszej możliwości współpracy w władzami WSNS, gdyż nie może zgodzić się na naruszanie standardów obowiązujących w nauce polskiej i międzynarodowej dla tego typu periodyków. Nie znam szczegółów zaistniałego konfliktu.
Być może w tle jest jakiś inny, personalny, ekonomiczny, a nie tylko naukowo zasadny problem, skoro redaktorem naczelnym tego periodyku został dr Krzysztof Dziurzyński, kanclerz tej szkoły. Jego zastępcami w redakcji PS byli ostatnio profesorowie - Ewa Jarosz i Barbara Smolińska-Theiss.
Tym samym (chyba) cała nasza Rada Naukowa oświadczyła, że także nie będzie współpracować z władzami szkoły, wycofując swoją obecność w Radzie naukowej. Ja w każdym razie solidarnie tak uczyniłem. Są (byli) w niej:
Józefa Brągiel (Opole), Michał Bron Jr (Szwecja), Ewelina Cazottes (Francja), Wioleta Danilewicz (Białystok), Batia Gilad (Izrael), Kathrin Maier (Niemcy), Ewa Marynowicz-Hetka (Łódź), Krystyna Marzec-Holka (Warszawa), Bożena Matyjas (Kielce), Zbyszko Melosik (Poznań), Maria Mendel (Gdańsk), Jerzy Modrzewski (Poznań), Agnieszka Naumiuk (Warszawa), Jan Niewęgłowski (Warszawa), Jerzy Nikitorowicz (Białystok), Ewa Ogrodzka-Mazur (Cieszyn/Katowice), Urlich Paetzold (Niemcy), Joanna Ostrouch-Kamińska (Olsztyn), Jacek Piekarski (Łódź), Tadeusz Pilch (Warszawa) (przewodniczący), Andrzej Radziewicz-Winnicki (Łódź), Katarzyna Segiet (Poznań), Bohdan Skrzypczak (Warszawa), Mirosław Sobecki (Białystok), Janusz Surzykiewicz (Niemcy), Ewa Syrek (Katowice), Alina Szczurek-Boruta (Cieszyn/Katowice), Mirosław J. Szymański (Warszawa), Bogusław Śliwerski (Łódź), Mikołaj Winiarski (Warszawa).
Akademickie środowisko pedagogiki społecznej w naszym kraju dążyło przez wiele lat do tego, by wypracować wysoki poziom własnego czasopisma naukowego. Stawiano dzięki temu kolejnym pokoleniom odpowiednio wysokie wymagania.
PEDAGOGIUM utraciło zatem jeden z najbardziej kompetentnych zespołów redakcyjnych w ramach tej dyscypliny nauk pedagogicznych. To prawda, że o problemach związanych z przedmiotem badań pedagogów społecznych można pisać i publikować także w innych periodykach, jak i można dalej je wydawać z nowym zespołem.
Jednak ten zespół łączył w sobie to, co zacytowałem ze strony uczelni, a mianowicie akademickie mistrzostwo, pamięć o tradycji, dokonaniach polskiej pedagogiki społecznej od powstania tej subdyscypliny pedagogicznej, kierując się troską o teraźniejszość i prognozowanie przyszłości. Jaka ona będzie dla "Pedagogiki Społecznej"? Czas okaże.
Szkoda, bo periodyk ten znajduje się w wykazie punktowanych czasopism naukowych. Jak czytamy na stronie redakcyjnej, która zniknęła już z platformy Pedagogium:
"Czasopismo jest indeksowane w międzynarodowych bazach danych “The Central European Journal of Social Sciences and Humanities” – CEJSH oraz w “Index Copernicus International” – CEJSH.
Zgodnie z Komunikatem Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 31 lipca 2019 r. w sprawie wykazu czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych wraz z przypisaną liczbą punktów przyznawanych za publikacje w tych czasopismach kwartalnik Pedagogika Społeczna posiada 20 punktów. Kwartalnik jest prowadzony zgodnie z zasadami otwartego dostępu (licencja CC BY), co oznacza, że użytkownicy/użytkowniczki mogą czytać, pobierać, kopiować, rozpowszechniać, drukować, wyszukiwać lub podawać źródło pełnych tekstów artykułów opublikowanych na stronie Pedagogiki Społecznej bez uprzedniej zgody wydawcy lub autora/autorki. Redakcja nie pobiera opłat za zgłaszanie, prowadzenie, pobieranie ani udostępnianie artykułów."
W okresie przewodniczenia Komitetowi Nauk Pedagogicznych PAN przyznaliśmy kwartalnikowi patronat, co było zarazem podstawą do umieszczenia na nim logo KNP PAN jako dowód uznania za przestrzeganie najwyższych standardów naukowych.
W tej sytuacji nowe władze KNP PAN powinny ów patronat wycofać, chyba że władze Pedagogium odzyskają status wiarygodnego partnera. W moim przekonaniu jest to niemożliwe. Profesor W. Theiss zapowiedział przeniesienie inicjatywy wydawniczej, nawet gdyby musiała kosztować to środowisko utratą ministerialnej punktacji, do innego środowiska akademickiego.
To już kolejna wyższa szkoła prywatna, która traci swoją wiarygodność głównie dlatego, że najpierw skupiła wokół siebie Mistrzów, by nadużywając ich autorytetu, przestać z różnych powodów inwestować w naukę, a wydawanie czasopisma stanowi jej jeden z kluczowych komponentów.
Podobnie było z Wyższą Szkołą Pedagogiczną w Łodzi, której właścicielka i nastawione na prywatny zysk nowe władze rektorskie najpierw zaniechały inwestowania w badania naukowe, potem wydawnictwo, aż do upadku - nota bene lichego naukowo periodyku "Kultura i Wychowanie" . Tak oto wskrzeszony periodyk wypadł z akademickiego obiegu.
Niestety, ale reforma szkolnictwa wyższego i nauki w wydaniu B. Kudryckiej (2011-) i jej kontynuatora J. Gowina (2015-) doprowadziła do totalnej zapaści ubiegających się o akademicki status części wyższych szkół prywatnych. Bez dotacji z budżetu państwa nie były one w stanie konkurować nie tylko o "lepszych" studentów, ale także o możliwości realizowania misji naukowo-badawczej.
Utrzymało się kilka takich uczelni prywatnych na powierzchni głównie w wyniku ściągnięcia do siebie autorytetów naukowych i zdolnych, młodych pokoleń badaczy, których wnioski o granty na badania były zarazem warunkiem władz tych uczelni o zapewnienie młodym zatrudnienia. Ewaluacja dyscyplin naukowych w 2022 r. dokończy dzieła niszczenia.
19 lipca 2020
Kolejne pseudonaukowe badanie, czyli akademicka lipa
Syndrom ignorantów ze stopniami naukowymi, którzy publikują w sieci kolejne ankiety, a wkrótce zapewne będą chwalić się rzekomo naukowym raportem z badań, rozszerza się wprost proporcjonalnie do liczby doktoryzowanych i habilitowanych w kraju socjologów, politologów, psychologów i pedagogów. Takiego NIEUCTWA nie było w okresie PRL, kiedy obowiązywała cenzura. Być może dlatego, że ograniczona była liczba miejsc w szkolnictwie wyższym.
Porażające są kolejne przykłady błędów, którymi - niestety - nie zajmuje się pani dr Joanna Gruba tropiąca rzekomo patologię w nauce. Może prof. Jacek Błeszyński potwierdzi, że potrzeba włączyć pedagogów specjalnych do jakiejś terapii?
Mamy tu do czynienia z autyzmem naukowym, a on jest wybitnym ekspertem od autyzmu. Zakres niekompetencji wymaga zdecydowanej reakcji Komitetów Naukowych PAN, dyrektorów instytutów, a może i rektorów.
Jeśli nie zaczniemy ujawniać PSEDUONAUKOWCÓW, to wkrótce trzeba będzie zmienić ustawę, by pozbawiać uprawnień do nadawania stopni te jednostki, które "wypromowały" takie osoby. Niestety, stopni naukowych im nie odbierzemy. Może zatem czas zacząć karać uczelnie za nadprodukcję głupoty?
Pisze do mnie jeden z czytelników:
Szanowny Panie Profesorze,
otrzymałem taką oto ankietę do rzekomych badań naukowych... proszę o informację jedynie, czy autorzy tychże badań, które mają pomóc w projektowaniu działań profilaktycznych dotyczących pandemii covid pisząc o tym, że ankieta jest anonimowa, każą podawać swój adres email, identyfikując tym samym respondenta? Czy tak powinno być?
Czytam tę ankietkę. Przytaczam jej treści. Zróbcie sobie drodzy czytelnicy test, które z sądów wymagających ustosunkowania się do nich, zostały niepopranie skonstruowane? Polecam moje wcześniejsze wpisy na ten temat.
Oto wybrane strony ankietki "na temat Koronawirusa", którą opracował NAUKAWY ZESPÓŁ BADAWCZY, co oznacza, że pseudonaukowców jest więcej niż nam się wydaje. Jeśli jeszcze ów zespół otrzymał grant na to badanie, to potrzebna będzie komisja śledcza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)