Nie stawiałbym tego pytania, gdyby on sam nie
sprowokował do niego swoją najnowszą książką pod tytułem: Wielkie
zatrzymanie. Co się stało z ludźmi? (Kraków: Biały Kruk 2020).
Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie, bo Profesor nie podjął w tej książce
potrzeby wczytania i wsłuchania się w INNYCH. To, że napisał swoistego rodzaju
rozliczenie się z jakąś niewidoczną, bo przez niego nieujawnioną personalnie
częścią akademickiego środowiska, niczego nie rozwiązuje.
Przede wszystkim nie dokonał zdystansowanego wglądu w siebie, w tym w
odsłoniętą przez niego po raz wtóry perspektywę światopoglądowego odczytywania
zdarzeń, która - choć zapewne jest bliska jakiejś części polskiego
środowiska naukowego - to jednak nigdzie nie miała tak niezrównoważonego charakteru jak
obecnie.
Przypomnę, że prof. Nalaskowski - jako rozczarowany upadkiem rządu PiS w
2007 r., w tym przecież także swojego ówczesnego pupila - ministra edukacji
Romana Giertycha, zapowiadał w swoich esejach o ortodoksji i chaosie, że
oto rozstaje się z osobistym zaangażowaniem w politykę publiczną, a zbiór jego
esejów jest - jak napisał - książkowym
(...) pożegnaniem trybuny na rzecz powrotu do katedry.
Wówczas napisałem, by tego nie czynił, by nie chował się za akademicką katedrą
w UMK, bo rolą pedagoga jest dawanie czytelnego świadectwa spójności własnej
wiedzy naukowej z postawą życiową.
Tak czyni niestety niewielu, co szczególnie jest
widoczne wśród części profesorów pedagogiki, socjologii, nie wspominając o
psychologach. Tym bardziej zdumiewa fakt przywoływania przez A.
Nalaskowskiego na kartach najnowszej monografii niektórych z współczesnych
pedagogów jako uwiarygadniających źródła jego postawy, skoro oni akurat w
tym kierunku normatywnym i ideologicznym ortodoksami nie są i wcale
go nie popierali ani publicznie, ani akademicko.
Prędzej jest niektórym do cynicznej schizofrenii akademickiej i hipokryzji,
aniżeli do klarownej ortodoksji. Tym bardziej dziwi cytowanie osób, których
tożsamość JA OSOBOWEGO rozmija się z JA SPOŁECZNYM.
Są wśród naukowców profesorowie o prawoskrętnej,
lewoskrętnej czy wolnościowej/liberalnej orientacji politycznej, ideologicznej,
ale potrafiący zachować tę tożsamość w sferze JA PRYWATNEGO dla siebie, by nim
nie obciążać, nie zobowiązywać innych do kreowania wspólnoty politycznej,
społecznej, ideologicznej czy nawet towarzyskiej. Są oni jednak wierni pewnemu
systemowi wartości, które zinternalizowali i nie godzą się na to, by politycy,
a tym bardziej uczeni, wykluczali ich z universitas. Tak samo, jak nie życzy
sobie tego w stosunku do nich - Aleksander Nalaskowski.
Tyle tylko, że oni nie funkcjonują inaczej w świecie
naukowych katedr, a inaczej w przestrzeni publicznej. To, co jest
składową ICH tożsamości, także mojej, bo jest mi ona bliska, to jednak
niewnoszenie do przestrzeni publicznej własnych, tym bardziej ortodoksyjnych,
antagonizujących (dzielących społeczeństwo) preferencji i zaangażowanych
politycznie wypowiedzi.
Czym innym jest krytyka naukowa, której i tak zdecydowana większość naukowców w
ogóle nie uprawia z obawy, że uderzy ona w nich samych. Tej nikt nikomu nie
odmawia, a i tak jest o nią bardzo trudno.
Być może część akademików radzi sobie z tym
rozszczepieniem postaw pedagoga ceniąc, tak jak ja, nie tylko drogę
naukowego rozwoju i osiągnięć badawczych, w tym teoretycznych (także
eksperymentalnych w sferze oświatowej) Aleksandra Nalaskowskiego.
Nie można jednak stawiać im zarzutu w postaci oskarżycielskiego pytania:
"Co się stało z ludźmi?" Sam przywołuje jednego z profesorów, który
od lat wygłasza tezę, że pedagog nie musi być wzorem postulowanych wartości,
podobnie jak ornitolog nie musi latać.
Aleksander Nalaskowski napisał bardzo osobistą, w
dużej części autobiograficzną książkę, nie koncentrując w niej refleksji
nad sobą, nie zastanawiając się nad tym, jak sam współprzyczynił się do tego,
że stał się obiektem bardzo silnych negatywnie emocji większości środowiska
naukowego - od znienawidzenia, wrogości po obojętność, a nawet
lekceważenie.
Może warto jednak napisać znacznie głębszą
introspekcyjnie i autorefleksyjnie rozprawę (także z samym sobą, jak czynił to
Janusz Korczak), a nie narzekać na władze UMK, także współpracowników
własnej jednostki, by nie cytować na swoją obronę odmiennych przecież od jego
ortodoksji cyników, TW z okresu PRL i nie dobierać cytatów wygodnych dla umocnienia
własnej postawy.
Do tego ma Profesor jak najbardziej nie tylko prawo, ale i zyskuje wielki
szacunek, kiedy potrafi w swojej pracy dydaktycznej ze studentami dzielić się
mądrością własną i wybiórczo prezentowanymi im osiągnięciami minionych
pokoleń. Nie mam wątpliwości, że Aleksander Nalaskowski jako
profesor pedagogiki znakomicie prowadzi swoje wykłady dla młodzieży
akademickiej, zajęcia z doktorantami. Sam udaję się na konferencje z Jego
udziałem, jeśli jest to tylko możliwe, bo wiem, z jaką pasją potrafi mówić o
kluczowych sprawach dla pedagogiki i edukacji.
Nie musi zatem nikogo przekonywać, że nie przez przypadek czy w wyniku
pozanaukowych okoliczności został profesorem tytularnym w dziedzinie nauk
humanistycznych. Dla mnie był, jest i będzie wybitnym uczonym, którego obecność
w Uniwersytecie jest z tego powodu chwalebna dla UMK, a nie na odwrót.
To, że nie istnieje już universitas, jest już inną kwestią. Doprowadziły do
tego skutecznie rządy PO/PSL i PiS wraz z giętkim przydatkiem partii Jarosława
Gowina.
Smaganie innych naukowców za brak poparcia,
akceptacji, a może i zachwytu z tego tytułu, że publikuje felietony polityczne,
które nie podobają się części akademickiego środowiska, jest mocno dyskusyjne.
W końcu pisze i publikuje felietony na łamach ortodoksyjnego prawicowo i de
facto będącego tubą propagandową dla wodza partii w tygodniku "Sieci"
nie jako profesor pedagogiki tylko jako obywatel III RP. Czyż nie to
doprowadziło do takich skutków?
Sądziłem, że najnowsza książka będzie obiektywnym, naukowym właśnie
rozliczeniem się także z własną, światopoglądową aktywnością polityczną,
propagandową w cotygodniowej aktywności publicznej, bo taką jest bycie
felietonistą politycznym, komentatorem wydarzeń.
Sam zresztą wyraźnie odcina się w książce od Nalaskowskiego-profesora
pedagogiki w UMK, by przekonać czytelników, że jako felietonista jest tylko
obywatelem, JA PRYWATNYM, kiedy stwierdza, że "prywatnie profesorowi
wolno znacznie mniej niż innemu obywatelowi. Z racji profesury musi w każdym
miejscu i w każdym czasie mieć włączony mechanizm blokady politpoprawnościowej"
(s. 203).
Absolutnie ma rację nie godząc się na to, by organizacje stricte
ideologiczne, prowadzące z pozycji lewicowego światopoglądu, a więc radykalnie
przeciwstawnego, uzurpowały sobie prawo do wykluczenia Go z Uniwersytetu
Mikołaja Kopernika w Toruniu. Takiego prawa organizacje te nie mają, toteż
zaangażowanie władz tej Uczelni we wspomaganie pozauniwersyteckich podmiotów w
podejmowanie sankcji dyscyplinarnych wobec własnego PROFESORA - a
WYBITNEGO UCZONEGO - jest dla mnie zdumiewające.
Moim zdaniem jest to niedopuszczalne, dlatego publicznie o tym piszę od
sierpnia 2019 r. doświadczając z tego tytułu pośrednio także różnego rodzaju
oznak - delikatnie mówiąc - dezakceptacji. Niech tak będzie. Z moim
komentarzem autor książki też się nie zgodzi.
Nie przypuszczam, że mamy tu do czynienia z syndromem "konia
trojańskiego", chociaż kto wie? Może komuś było na przysłowiową rękę
obalenie mitu wielkiego pedagoga? Może ktoś chciał skorzystać z okazji, by
"przyłożyć Nalaskowskiemu", skoro on jest w swoich felietonach
bezwzględny w ocenie innych? Być może jest to czyjaś zemsta z własnej
uczelni za coś, czego sobie ów profesor nie uświadamia? A może...?, Kto
wie, czy ...?
Profesorowi Nalaskowskiemu łatwiej jest wznosić się w
politycznej publicystyce ponad innymi, często i gęsto smagając ich bolesnymi
określeniami, postponując, semantycznie wykluczając i odmawiając im prawa do
bycia politykami, opozycjonistami, działaczami takich czy innych organizacji
społecznych, a nawet jednoznacznie, też ortodoksyjnie zaangażowanych
naukowców.
To jest jego prawo, tak samo jak mogą z nim walczyć o swoje prawa ci,
którzy czują się tym dotknięci. Tyle tylko, że niech to czynią w przestrzeni
publicznej, a więc z powództwa cywilnego, a nie naruszają terytorium
szkolnictwa wyższego i nauki, bo Nalaskowski nie prowadzi z nikim wojen w
obszarze tej czy innej uczelni.
Najnowsza książka tego Autora jest częściowo o uniwersytecie i o wyzwaniach
globalnego świata. Widać, że tli się w niej troska o uniwersytet humboldtowski,
który już przeszedł do historii, nie istnieje i nie powróci. Tym bardziej
oburzające jest podjęcie przez kogoś (kogo?) (...) w trakcie
trwania "sprawy Nalaskowskiego" (...) próby
dowiedzenia się (...) nieformalnie od studentów, czy na wykładach nie
poruszam tematów niezwiązanych z przedmiotem zajęć, a konkretnie kwestii
homoseksualizmu (tamże).
Jak widać jest to stara technika manipulacji, którą zastosowano także w
obecnej kampanii prezydenckiej wobec Rafała Trzaskowskiego próbując
ustalić, czy aby nie znajdzie się jakaś studentka, która mogłaby go oskarżyć o
molestowanie seksualne.
Oczekiwałbym od profesora pedagogiki, ortodoksyjnego konserwatysty szerszej
analizy dotyczącej nie tylko tego, jak został skrzywdzony przez rektora UMK czy
jak usiłują nadużyć wobec niego swojej "władzy symbolicznej"
organizacje LGBTQ. Coś się jednak zmieniło w naszym kraju, akademickim czy
oświatowym świecie, także z naszym mniejszym czy większym udziałem.
Nadużywanie przestrzeni sacrum przez posłów i
polityków z różnych partii politycznych, by utrzymać "władzę"
(poselską, rządową, administracyjną, dla członków rodziny, znajomych
itp.) oraz dla dostępu do niepodzielnych dla społeczeństwa przywilejów,
powinno uwrażliwiać na to każdego z nas.
Sam zresztą o tym pisze: Rzeczywistość jest loteryjna, a nasze
instrumenty jej zrozumienia i opanowania niewystarczające, niemal dosłownie
wzięte z innej epoki, epoki, która jest za nami. Elity w karkołomnych piruetach
przestają być elitami. Widać wyraźnie, że status quo sprzed wirusa starają się
na siłę utrzymać jak wędkarz, który złowił zbyt wielką jak na narzędzie i
umiejętności rybę (s.29).
Dobrze, że Aleksander Nalaskowski napisał książkę
"Wielkie zatrzymanie" . Byłoby znacznie lepiej, gdyby w okresie
zatrzymania dokonał choć małego namysłu nad samym sobą, raz jeszcze przeczytał
ponad 280 własnych felietonów i poddał je analizie pod kątem zgodności z
wartościami chrześcijańskimi, z Nauką Społeczną Kościoła Katolickiego i z
teoriami politologicznymi czy komunikacji publicznej, skoro - jak
twierdzi - jego publicystyka nie może usprawiedliwiać braku powszechnej dla
niego akceptacji czy chociażby wsparcia akademickiego własnego
środowiska. Coś tu jednak jest czegoś konsekwencją.
Doprawdy, nikt z nas nie jest bez grzechu,
nieomylny, może i w jakimś zakresie bezinteresowny, toteż może warto sięgnąć
pamięcią także do własnej polityki akademickiej, kiedy samemu było się u
władzy, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy aby zarzucane innym postawy nie
miały tu także miejsca?
Naukowcy, administracja mają swoją pamięć społeczną.
Nie tylko prasa donosiła o poważnych nieprawidłowościach, błędach, niegodnych
działaniach, których zamiatanie pod dywan przez część kadr zdumiewało, a jednak
nie skutkowało sankcjami wobec niektórych pracowników UMK. Istotnie, rektorzy
UMK działają wybiórczo.
Przyjmuję tę książkę z autentyczną satysfakcją. Po
pierwsze nastąpiła częściowa odsłona stanu refleksji Uczonego nad wydarzeniami,
których sam był (współ-)sprawcą. Możemy zatem doczytać, jak musiał sam sobie z
tym poradzić, skoro twierdzi, że właściwie tylko nieliczni zrozumieli i wczuli
się w jego sytuację.
Po drugie, zapewne ucieszy jego zapiekłych wrogów i
sojuszników, którzy będą mogli na podstawie zawartych w książce dokumentów,
umocnić się w swoich postawach. Są bowiem w aneksie książki ważne dokumenty:
nie tylko bulwersujący część lewoskrętnej i liberalnej opinii publicznej
felieton p.t. "Wędrowni gwałciciele", którego nie czytali, bo niby
dlaczego mieliby kupować tygodnik "Sieci", ale też
postanowienia władz UMK, listy otwarte i treść odwołania Profesora do
Sądu Rejonowego w związku z zawieszeniem go w czynnościach nauczyciela
akademickiego.
Niestety, nie ma tu wszystkich, a kluczowych dla sprawy
dokumentów, gdyż Autor nie ma do nich dostępu, albo nie ma prawnej możliwości ich opublikowania. Z tego, co wiem, to odmówiono Profesorowi także wglądu w pełną opinię biegłego językoznawcy oraz podania jego nazwiska. Niedawno pisałem o tym, jak to znowu organizacje pozauczelniane usiłują "grillować" Uczonego kolejnym wnioskiem o usunięcie Go z UMK.
Mam nadzieję, że poza gronem kompletnie
niezainteresowanym uniwersytecką pedagogiką, ale za to politycznie i
ideologicznie wzmacnianym przez wydawcę książki, znajdzie ona zainteresowanie
właśnie wśród badaczy nauk społecznych i humanistycznych.
Po trzecie, powinni tę książkę przeczytać pedagodzy, szczególnie ci, którzy
nie lubią ortodoksji, by podjąć polemikę z zaproponowaną przez A.
Nalaskowskiego typologią naszej dyscypliny. Osobiście jej nie akceptuję, bo
jest potoczna, popkulturowa, pozbawiona odniesień do naukowych źródeł.
Czyżby nagle, tak odważny w bojach propagandowo-politycznych felietonista
obwiał się, że wymienienie z nazwiska autorów rzekomych typów "nad-",
"od-do-", "sub-", "obok-",
"oddo-"pedagogik czy pedagogicznych puzzli nie zasługuje na źródłowe
odniesienie? Nie trzeba chować się za klasyfikacją Zbigniewa
Kwiecińskiego, która miała ironiczny a nie naukowy charakter.
Tak więc, pedagodzy - odwagi! Napiszcie, co się z wami stało? Co się stało
z ludźmi? W jakim kierunku zmierza pedagogika i jej akademickie
środowisko?
Będę nadal czytał jego książki i rekomendował
Aleksandra Nalaskowskiego jako recenzenta osiągnięć naukowych młodych badaczy,
kolejnych pokoleń naukowców, bo jest w tej roli bezapelacyjnie członkiem
universitas i rzetelnym, zdystansowanym także do własnej ortodoksyjnej postawy
ekspertem.
Oby jak najdłużej służył On nauce i przekazowi
wartości oraz duchowości pedagogiki swojego Mistrza - Kazimierza Sośnickiego.
Ten, gdyby żył, nie zaakceptowałby jednak jego propagandowo-publicystycznych
felietonów. Warto wyplątać się z sieci własnej ortodoksji, by dostrzec w
świecie GODNOŚĆ OSOBY LUDZKIEJ ponad światopoglądowymi podziałami i
różnicami.
Jeśli czytelnicy będą zainteresowani, to
zapraszam na łamy "Studiów z Teorii Wychowania" do dyskusji z
najnowszą rozprawą Aleksandra Nalaskowskiego. Może dowiemy się, co się stało z
pedagogiką i pedagogami w okresie ostatniego trzydziestolecia. Nie musimy
przekonywać się o wartości lektur mistrzów z okresu II RP, bo tym poświęcamy -
wbrew temu, czego nie wie Aleksander Nalaskowski - znacznie więcej uwagi i
refleksji.
Porozmawiajmy o stanie polskiej pedagogiki bez
personalnych uprzedzeń, bez osadzonej w tle ideologicznej ortodoksji. Do tego
też inspiruje książka Profesora.