18 czerwca 2020

Obrony prac doktorskich w klimacie dystansu, ale i empatii



Wczoraj odbyły się obrony moich dwóch znakomitych Doktorantów w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.  Jedna z niezaangażowanych w problematykę badawczą pań profesor podeszła do mnie w czasie przerwy, by podzielić się osobistą refleksją, że uczestniczy w kolejnej już obronie moich Doktorantów i jest pod autentycznym wrażeniem.

Zapytała, jak to jest możliwe, skąd biorą się tak wrażliwi, erudycyjni, pracowici i oryginalni badawczo młodzi ludzie? Powiedziałem, że to jest wieloczynnikowy efekt. Po pierwsze, ta znakomita  wyjątkowa w Europie Akademia, kształcąca nie tylko pedagogów specjalnych, ale także psychologów, socjologów i szeroko pojmowanych pedagogów prowadziła od szeregu lat - bez potrzeby zmuszania jej pracowników przez zmianę prawa o szkolnictwie wyższym - bardzo wyśrubowane warunki przyjęć na studia doktoranckie.

Po drugie, jeśli studia doktoranckie prowadzone są z najwyższą troską naukowców o to, by przekazać młodym pokoleniom swoją wiedzę, doświadczenia naukowo-badawcze,  ustawicznie inspirować ich do własnych dociekań  bogactwem różnorodności szkół i paradygmatów badawczych na trwałe wpisanych w światowe standardy nauk społecznych, to nie ma szans, by któremuś z doktorantów czegoś się nie chciało, by unikał wysiłku, mozolnej, systematycznej pracy i inwestował we własny rozwój.

Po trzecie, ostra selekcja na wejściu, z czym zaczynamy spotykać się wreszcie w uniwersyteckich Szkołach Doktorskich, konieczność transgresji, inter-i  transdyscyplinarnego podejścia do rozpoznawanych problemów badawczych sprawia, że doktoranci, którym wydawało się, iż można potraktować studia III stopnia jako jeszcze jeden poziom kształcenia obudowanego wsparciem socjalnym ze strony państwa (stypendium) i uczelni (granty wewnątrzuczelniane), bardzo szybko przekonują się, że są najzwyczajniej w błędzie. Przynajmniej tak jest w APS w Warszawie.

Od pierwszego roku studiów III stopnia kadra akademicka stara się zarazić pasją naukowych badań, bo nie ma nic piękniejszego w tej pracy, jak właśnie dociekanie PRAWDY w wymiarze DOBRA wspólnego, dobra NAUKI, KULTURY, a także pośrednio społeczeństwa.

Badania podstawowe w naukach społecznych, do których administracyjnie została przyporządkowana pedagogika, nie unikną odpowiedzi na pytanie, KIM JEST CZŁOWIEK? JAKIM STAJE SIĘ W WYNIKU SOCJALIZACJI, EDUKACJI, WYCHOWANIA, KSZTAŁCENIA, autosocjalizacji, samowychowania, samokształcenia, itd.

Każdy z nas jest w pełni członkiem  wspólnoty akademickiej pedagogiki, jeżeli zależy mu na tym, by kolejne pokolenia nie traktowały nauki jako quasi wygodnego miejsca pracy, jako zawodu, jako nośnika formalnego, instytucjonalnego autorytetu. Niestety, bywa i tak, że niektórym zależy na tym, by czasami ich DOKTORANT nie przerósł PROFESORA.

Tymczasem jest to największa radość, kiedy doktorant/-ka osiąga tak wysoki poziom własnego rozwoju, zaangażowania, że jej/jego nieobecność w relacjach stwarza pustkę, którą musimy sami sobie wypełniać. Prawdziwy DIALOG jako SPOTKANIE - jak pisał Martin Buber - wydarza się, ale nie może być zaplanowany, przewidziany, przygotowany. 

Można - rzecz jasna - potraktować doktoranta jako okazję, środek do realizacji zupełnie innych celów,  niż wynikają one z praw rozwoju nauki. Spotykam się w kontaktach z uczelniami z sytuacjami, gdzie doktorant bywa przez kogoś traktowany jako "towar", jako wymóg, który samodzielnemu pracownikowi naukowemu pozwoli spełnić jeden z ustawowych wymogów.

Na całe szczęście, został ów wymóg zlikwidowany w Ustawie 2.0. Kandydat do tytułu naukowego profesora nie musi wykazać się (formalnie, bo merytorycznie tego nikt nie docieka) wypromowaniem co najmniej jednego doktora.

Obyśmy pracowali w nauce dla nauki z młodymi a nie przeciwko nim oraz nie  ich kosztem. Zmienia się w szkolnictwie wyższym poziom badań naukowych i kształcenia do partycypacji w nich młodych pokoleń. Cieszę się, że miałem tę satysfakcję uczestniczenia w swoistej debacie naukowej, a nie - z administracyjnego punktu widzenia - formalnej obronie pracy doktorskich. O nich napiszę odrębnie.

Tymczasem doświadczyłem wczoraj z moimi Doktorantami trudnej sytuacji. Przybyli na obronę członkowie Komisji Doktorskiej musieli siedzieć daleko od siebie, niektórzy w maseczkach na twarzy, a w czasie przerwy byli pozbawieni tego, co jest nie tylko dla pedagoga niesłychanie ważne, a mianowicie - kontaktu, dotyku, uściśnięcia ręki,  podzielenia się własnymi myślami i emocjami, jakie wywoływały obrony zróżnicowanymi postawami i reakcjami samych Doktorantów.

Mogliśmy niejako zdalnie przekazywać sobie pozdrowienia, wzrokiem sygnalizować poczucie bezradności w wymuszanym pandemią dystansie. Mimo to jednak byliśmy RAZEM, czego sprawcami byli Doktoranci, bo gdyby nie ONI, to dalej prowadzilibyśmy posiedzenia, zebrania, konsultacje, narady i konferencje via TEAMS, ZOOM czy SKYPE. Wczorajszy dzień był cząstką powrotu do jakiejś normalności, za którą chyba w większości tęsknimy, by móc wreszcie rozmawiać ze sobą face to face, bez masek (dosłownie i metaforycznie).                 

17 czerwca 2020

Inspiracje Daltońskie


Profesor UAM Renata Michalak wydała już szósty numer czasopisma "Inspiracje Daltońskie. Teoria i Praktyka", które zawiera interesujące artykuły i propozycje metodyczne dla nauczycieli przedszkoli i edukacji szkolnej.

Z każdym rokiem rozwoju alternatywnego ruchu nauczycieli tej koncepcji kształcenia możemy przekonać się, że o ile w wychowaniu przedszkolnym zdecydowany prym wiedzie pedagogia Marii Montessori, o tyle w szkołach podstawowych i średnich  wiodącym paradygmatem dydaktycznym będzie właśnie aktualizowana od dziesiątek lat koncepcja Helen Parkhurst.

To już nie jest tylko powrót do historii, ale tworzenie jej na nowo wykorzystując najnowszą wiedzę z psychologii kognitywnej o rozwoju dzieci i młodzieży oraz biorąc pod uwagę zupełnie nowe warunki kształcenia i uczenia się w XXI wieku.   

Pedagogika planu daltońskiego  znakomicie wykorzystuje wiedzę o uwarunkowaniach uczenia się motywowanego wewnętrznie, a nie zewnętrznie. W najnowszym numerze R.Michalak przywołuje teorię autodeterminacji (Self-Determination TheoryEdwarda L. Deci'ego i Richarda M. Ryana z University of Rochester. Nie jest to rzecz jasna wielkie odkrycie, bo już w okresie przedwojennym pedagodzy opisywali dwa stany stymulacji osób do uczenia się, które jest determinowane przez nauczyciela, a więc z zewnątrz, albo/i przez samego ucznia, a więc od wewnątrz, z własnej woli i inicjatywy. O teoriach motywacji ukazał się w Polsce kilkadziesiąt lat temu przekład książki Madsena.

Nauczyciele jednak nie korzystają z psychologicznych teorii motywacji i jej warunkowania, bo mają od lat utarte schematy postępowania bazującego głównie na motywacji zewnętrznej. Właśnie dlatego kształcenie jest tak mało skuteczne, bo jeśli ktoś nie chce uczyć się "sam z siebie", dla siebie, tylko czyni to ze względu na spodziewane sankcje negatywne lub pozytywne, to i efekty tego są u większości uczniów marne.

Edukacja planu daltońskiego bazuje na autonomii osoby uczącej się, jej wolnej woli, naturalnej gotowości i chęci do poznawania świata ze względu na rozbudzoną ciekawość, potrzeby poznawcze oraz rozwijające się własne zainteresowania. W takiej edukacji nie ma stopni szkolnych, by dzieci nie uczyły się dla ich kolekcjonowania. To nie oceny są ważne, ale radość zdobywania wiedzy i nowych umiejętności.

To uczniowie wspólnie z nauczycielem planują czego, kiedy, jak długo, w jakim miejscu i po co będą się uczyć. Nie są zatem prowadzeni na dydaktycznej "smyczy", gdyż każdy jest odrębnością, indywiduum, ma swój styl, potrzeby oraz aspiracje uczenia się. Każde dziecko ma swój temperament, kształtujący się charakter i światopogląd.

Pedagogika planu daltońskiego jest konstruktywistycznym podejściem do uczenia się tak indywidualnie, w parach (diadach), jak i grupach społecznych, by możliwe było konfrontowanie własnej wiedzy i umiejętności z tą, jaką wnoszą do konkretnych sytuacji ich rówieśnicy czy osoby od nich starsze. To jest także kształcenie nie tylko otwarte, ale uwzględniające różnice rozwojowe, osobowościowe każdego ucznia.

Idealnie nadaje się do kształcenia zdalnego, ponieważ uczeń samodzielnie planuje i dobiera zadania dydaktyczne oraz sposób ich realizacji, rozwija swoje pasje poznawcze i odkrywa własne, mocne strony osobowości, a przy tym uczy się współpracy z innymi w trakcie wykonywania projektów zespołowych.

Badania prof. R. Michalak w powszechnej edukacji elementarnej wskazują na wciąż przeważający w szkolnictwie publicznym model kształcenia transmisyjnego, adaptacyjnego, instrumentalnego, frontalnego, a więc przygotowującego osoby posłuszne, bierne, zewnątrzsterowne, radarowe, oczekujące poleceń i prowadzenia za rękę dzięki szczegółowym instrukcjom.

Edukacja daltońska jest kształceniem zorientowanym na dziecko, na osobę (może nią być przecież także osoba dorosła), które uczy się poznawania także siebie, adekwatnego oceniania własnych możliwości i umiejętności. W toku tej edukacji ocenianie zewnętrzne ma charakter wspierający, procesualny, a wspomagający  lepsze rozumienie siebie i innych w relacjach społecznych i kulturowych. Pisze o tym w ostatnim numerze "Inspiracji..." R. Michalak wraz z Elżbietą Misiorną.

Pedagogia daltońska, podobnie jak montessoriańska, nie jest tylko i wyłącznie jakąś metodą, techniką czy zasobem narzędzi i materiałów dydaktycznych do atrakcyjnego prowadzenia wybranych zaledwie zajęć, najczęściej pod ich zewnętrzną hospitację.  Piszę o tym  w najnowszym podręczniku "Pedagogika", który ukazał się w 2019 r. nakładem PWN w Warszawie.

Czasopismo wydawane przez środowisko nauczycieli akademickich i oświatowych jest znakomitym poszerzaniem naszej samowiedzy w powyższym zakresie. Nauczyciele znajdą w nim pomysły, które umocnią ich w przeświadczeniu, że warto zejść z platformy edukacji NiL-owej, czyli opartej na nudzie i lęku. 

Plan daltoński stawia przed nami pytanie, czy rzeczywiście chcemy, by nasi wychowankowie, uczniowie rozwijali w sobie potencjał własnej podmiotowości, czy raczej trzeba przycinać im skrzydła, by poddawali się wpływom zewnętrznym i z pokorą znosili  władzę na sobą?             

      

16 czerwca 2020

Rektor Uniwersytetu Łódzkiego i Papież Franciszek w trosce o HUMANUM



Przywołuję w całości apel Rektora UŁ, bo widzę, jak traktuje się studentów i pracowników w innych uniwersytetach. Nie każdy rektor podchodzi z taką troską o życie i zdrowie członków wspólnoty akademickiej. Poziom rozluźnienia obostrzeń sanitarnych jest nieodpowiedzialny, gdyż dane medyczne są naprawdę porażające.

Tak administracja, studenci, jak i naukowcy mogą pracować zdalnie. Na szczęście w kształceniu i zarządzaniu instytucjami można z tym sobie poradzić, gdyż nie jesteśmy producentami towarów. Z każdym tygodniem pandemii, kwarantanny nauczyliśmy się korzystać z narzędzi, które zdecydowanie ułatwiają realizację zadań, a co ważne, także pomniejszają koszty naszej pracy.

Monitoruję sytuację w Republice Czeskiej. Tam rządzący zdecydowanie lepiej poradzili sobie z epidemią, dyscypliną pracy (karność wewnętrzna, a nie zewnętrzna) i ochroną obywateli. Zdecydowanie lepiej funkcjonuje tam służba zdrowia. Partyjna władza nie czerpie korzyści z tej jakże dramatycznej dla wielu rodzin sytuacji.   


Łódź, dnia 15.06.2020 r.

Szanowni Państwo, Pracownicy Uniwersytetu Łódzkiego, pojawiają się coraz częściej sugestie, prośby, a nawet pewne formy nacisku ze strony członków naszej Wspólnoty, bym zmniejszył zakres obostrzeń, jakie obowiązują w Uniwersytecie w związku z epidemią

Chciałbym Państwu wyjaśnić swoje stanowisko. Zastrzegam na wstępie, że nie zamierzam zmieniać wydanych wcześniej zarządzeń i ograniczać zakazu dostępu do budynków Uniwersytetu. Nie będę też zmieniał reguł dotyczących sposobu weryfikacji efektów kształcenia w ten sposób, by dopuścić kontrolowany dostęp studentów do budynków wydziałów. 


Sytuacja epidemiczna w kraju, a zwłaszcza w naszym mieście i regionie, niesie obecnie większe niż w marcu br. ryzyko zakażenia. Przyznam także, że nie przekonują mnie urzędowe decyzje o „odmrażaniu” gospodarki i życia społecznego. 


Bardziej przekonują mnie natomiast opinie specjalistów z zakresu epidemiologii i mikrobiologii. W ich świetle nic nie wskazuje na to, by w najbliższych tygodniach ryzyko epidemiczne miało się istotnie zmniejszyć. Są dane, które prowadzą do wniosków przeciwnych


Jestem w pełni świadomy ogromnego zagrożenia, jakie rezygnacja z przyjętego reżimu sanitarnego mogłaby przynieść studentom i pracownikom naszej Uczelni. Odnotowujemy coraz więcej potwierdzonych danych o innych niż zapalenie płuc skutkach zakażeń. Niepokoją zwłaszcza doniesienia o skutkach neurologicznych, które dotykają osoby młodsze. 


Pamiętajmy też, że stosując ściśle zakazy i obostrzenia, chronimy nie tylko siebie przed innymi, ale także innych przed nami. 


Jestem odpowiedzialny przede wszystkim za Państwa życie i zdrowie. Z tego uczyniłem zasadę mego postępowania w okresie epidemii. Od zasady tej nie zamierzam odejść, dlatego bardzo Państwa proszę o uszanowanie podjętych przeze mnie decyzji i odstąpienie od próśb i sugestii dotyczących obniżenia standardów sanitarnych, jakie wprowadziłem w Uczelni. 


Zapewniam też, że gdy tylko stanie się to możliwe, będę starał się dostosować do sytuacji epidemicznej i ułatwić studentom i pracownikom przeprowadzanie egzaminów i zaliczeń. Zdaję sobie sprawę z tego, że obecnie obowiązujące obostrzenia stwarzają nam wszystkim niekomfortowe warunki studiowania i pracy. 


Jestem na bieżąco informowany przez prorektorów ds. kształcenia i ds. studenckich o Państwa postulatach i oczekiwaniach. Nie mogę jednak, w imię odpowiedzialności za Państwa życie i zdrowie, przychylić się do przedkładanych mi przez panów prorektorów wniosków. 


Nie mogę tego uczynić także z tego powodu, że musiałbym zezwolić na ponowne otwarcie domów studenckich dla studentów, którzy mieszkają poza Łodzią. Nie można bowiem tworzyć nierównych warunków dla studentów ze względu na miejsce zamieszkania. W najbliższym czasie nie mogę podjąć takiej decyzji. 


Zasiedlenie domów studenckich byłoby stworzeniem niekontrolowanego ryzyka powstawania ognisk zakażenia. A w razie wystąpienia tego ryzyka oznaczałoby to długotrwałe wyłączenie domu studenckiego z użytkowania i kwarantannę dla wszystkich mieszkańców i pracowników, co następowało już w minionych tygodniach i powodowało duże uciążliwości. 


Jak Państwo wiedzą, zaplanowaliśmy sesję egzaminacyjną w trybie tradycyjnym od 24 sierpnia br. Na taki tryb weryfikacji efektów kształcenia pozwala obowiązujące rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które zawiesiło działalność dydaktyczną uczelni do 30 września br. Uzyskaliśmy oficjalne potwierdzenie tego stanowiska. 


Musimy teraz dołożyć wszelkich starań, byśmy mogli we wskazanym terminie sesję przeprowadzić bezpiecznie. Jestem przekonany, że Władze wszystkich Wydziałów stosowne działania już podjęły. Do tego czasu bardzo Państwa proszę o umożliwienie studentom, którzy tego oczekują, składania egzaminów i uzyskiwania zaliczeń w trybie zdalnym. 


Proszę też o pewną wyrozumiałość wobec różnych trudnych sytuacji, które w związku z tym mogą się pojawić. Musimy okazywać sobie wzajemnie dużo życzliwości w tym trudnym czasie. Z wyrazami szacunku 

Prof. dr hab. Antoni Różalski Rektor Uniwersytetu Łódzkiego


Rektor UŁ kończy w pięknym stylu swoją kadencję. Szkoda, że prawo formalizuje kadencyjność. Jeszcze nie było wyborów Jego następcy.  Nakładają się na siebie klimaty wyborcze w kraju z tymi, które prowadzone są w niektórych jeszcze uczelniach.


Politycy odwracają uwagę Polaków od rzeczywistych patologii we własnych strukturach, w rządzie,  w zarządzaniu finansami publicznymi, ukrywając zarazem niewydolność, niekompetencję, korupcję, nepotyzm zaczadzaniem debaty publicznej rzekomym zagrożeniem ideologicznym.

Spory między lewicą a prawicą były od lat. Nic nowego. To jednak, w jaki sposób się to czyni, bulwersuje i uświadamia także zwolennikom władzy, jak poważny popełnia błąd. Tak prezydent Andrzej Duda, jak i zaplecze polityczne PiS wraz z cyniczną przybudówką Jarosława Gowina zaprzeczają wartościom chrześcijańskim, które wpisane są do Konstytucji III RP, a krzewione przez nich na niemalże każdym przedwyborczym wiecu. 

W tej kwestii także głos zabrał  Rektor UŁ:


Łódź, dnia 15.06.2020 r.

Oświadczenie

Od kilku dni jesteśmy świadkami ataków na osoby LGBT+. 

Te niegodne wypowiedzi części polityków wobec tych osób stanowczo potępiamy. Osoby LGBT+ zasługują na szacunek i równe traktowanie, nie do przyjęcia są sformułowania odbierające im poczucie człowieczeństwa i godności. 


Dyskryminujące wypowiedzi szkodzą też wizerunkowi naszego kraju w świecie. Osoby LGBT+ są wśród nas, tu, na Uniwersytecie Łódzkim, pracują i studiują


Zwracam się do społeczności akademickiej UŁ: wykażmy wobec nich solidarność i wsparcie w tych trudnych dniach. 


Prof. dr hab. Antoni Różalski Rektor Uniwersytetu Łódzkiego


W ubiegłym roku Papież Franciszek wziął udział w jednym z rozrywkowych programów telewizyjnych pt. "Pilgrimage" (pol. Pielgrzymka), który poświęcony był odtworzeniu średniowiecznej tradycji pielgrzymowania z Canterbury w Anglii do Rzymu. Zadaniem uczestników było odbycie pielgrzymki w ciągu 15 dni na trasie obejmującej ponad 1000 kilometrów (z granicy szwajcarsko-włoskiej do Watykanu).


Brytyjski komik i celebryta - Stephen Amos (...) powiedział Franciszkowi, że poszedł na pielgrzymkę jako osoba niereligijna: "Wyruszyłem, szukając odpowiedzi i wiary. Ale jako gej nie czuję się akceptowany".




Papież Franciszek odpowiedział Amosowi: "Nie jest dobrze przywiązywać większe znaczenie do przymiotnika "homoseksualny" niż do rzeczownika "osoba". Wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy godność. Nie ma znaczenia, kim jesteś i jak żyjesz - nie tracisz [przez to] swojej godności".






    

15 czerwca 2020

Polska edukacja na emigracji


Moje facebookowe grono ma okazję niemalże na co dzień poznać graficzną i malarską twórczość Ryszarda Drucha. Znakomity artysta przed laty wyemigrował do USA, gdzie prowadzi "Akademię Sztuk Plastycznych" w Druch Studio Gallery w Trenton.

W latach 2006 - 2012 pracował jako nauczyciel języka polskiego, historii i geografii Polski w Polskiej Szkole przy parafii św. Jadwigi w Trenton (New Jersey). W tymże mieście przez blisko 15 lat także działała szkoła "OGNIWO". 


Od kilku lat Druch pracuje w Polskiej Szkole "OGNIWO" w Morrisville (stan Pensylwania).  Poznaliśmy się z Ryszardem Druchem ponad 40 lat temu na harcerskim szlaku. On był instruktorem w Opolu, a ja prowadziłem jedną z najstarszych drużyn harcerskich (13 ŁDH im. Gen. Józefa Bema) w Łodzi oraz wspólnie z bratem udzielałem porad metodycznych w stworzonej Harcerskiej Poradni Programowo-Metodycznej "Impuls". 

Pamięć tamtych czasów i spotkanie w sieci sprawiły, że druh Ryszard Druch zapytał mnie miesiąc temu, czy mógłbym pomóc nauczycielom szkoły dla dzieci Polonii w przedstawieniu najnowszych trendów w nauczaniu szkolnym. "Nasze grono to nauczycielki z dyplomami pedagogicznymi zdobytymi wiele lat temu, a nawet w ostatnich dekadach XX wieku. Od tego czasu w pedagogice wiele się zmieniło a my jako nauczyciele polonijni i emigranci oderwani od oświaty w Polsce mamy pewne zaległości, by nie powiedzieć braki edukacyjne. 


Nasza młodzież jest w niekomfortowej sytuacji, ponieważ przychodzi do sobotniej szkoły polonijnej, podczas gdy amerykańscy koledzy mają... dzień wolny od nauki. Tak więc uczniowski opór wobec sobotniego uczenia się jest sporym wyzwaniem dla polonijnego nauczyciela - szczególnie w klasach starszych. 


Ponadto mamy klasy małe (nawet z dwójką-trójką uczniów), jak i duże (około 20 uczniów) i to o różnych poziomach umiejętności czytania i mówienia po polsku. Krótko mówiąc nasze nauczanie daleko odbiega od warunków panujących w szkołach w Polsce. Dlatego tak bardzo oczekujemy wiedzy o najnowszych trendach w dydaktyce współczesnej jak i informacji mogących usprawnić nasze metody pracy".


To fenomenalne, że dzięki technologii możemy spotykać się,rozmawiać, dyskutować, prezentować własne doświadczenia i dzielić się wiedzą właściwie bez ograniczeń.  Nigdy nie miałem kontaktu z amerykańskim szkolnictwem, a tym bardziej z polonijnym, tymczasem zdałem sobie sprawę z tego, jak ważne są te wysepki naszej Ojczyzny na emigracji. 


Nauczyciele Szkół  Polskich (sobotnich) to z jednej strony także Polonia, ale z drugiej strony osoby różnych zawodów, także nauczyciele szkół amerykańskich, przedsiębiorcy lub osoby niepracujące, a wychowujące własne dzieci i posyłające je do obu typów szkół. 


Nie mają zatem kontaktu z ośrodkami doskonalenia nauczycieli, gdyż Amerykanów nie obchodzą ich kwalifikacje. Jak chcą uczyć dzieci Polonii, to  muszą to czynić zgodnie z określonymi po raz pierwszy w 2010 r.  przez MEN podstawami programowymi kształcenia ogólnego oraz standardami egzaminacyjnymi dla  tych szkół.  

Szkoły Polskie są rozsiane niemalże na całym świecie. Ich nauczyciele kształcą dzieci Polonii w języku ojczystym.  Jednego dnia, w ciągu kilku zaledwie godzin, najczęściej w dzierżawionym budynku szkolnym, parafialnym czy prywatnym prowadzą lekcje, które stają się kulturowym łącznikiem z naszym krajem (uczniowie mają przecież już obywatelstwo kraju urodzenia czy zamieszkania). 


Wszystkie Szkoły Polskie wschodniego wybrzeża USA skupione są w dwóch centralach polskich szkół edukacji równoległej - w Chicago oraz Nowym Jorku. Szkoła OGNIWO podlega New York  City. Jest tam zarejestrowanych ok. 80 szkół sobotnich, które powstały jako placówki niepubliczne.


Jak prowadzić lekcje, zajęcia edukacyjne z uczniami, którzy nie mają formalnego przymusu uczęszczania do sobotniej szkoły?Przychodzą do niej ze względu na oczekiwania rodziców, którym zależy na dwujęzycznym wykształceniu dzieci oraz formowaniu ich tożsamości narodowej w powiązaniu z polską kulturą.  


Pragnienie zaszczepienia dzieciom polskości nie jest łatwe nawet, jak rozmawia się z nimi 
w domu w ojczystym języku, pielęgnuje tradycje, przechowuje pamięć o dziedzictwie narodowym.  



Jedynym, formalnym bonusem uczęszczania do takiej szkoły jest uznawanie w Stanach Zjednoczonych AP prawa młodzieży do zdawania na maturze języka polskiego jako języka obcego. Jest on honorowany w przyjęciu do amerykańskich szkół wyższych jako egzamin z drugiego języka.


Do tych szkół trafiają dzieci, przychodzą nastolatkowie w różnym momencie swojej socjalizacji i edukacji. Nie wszyscy uczą się od pierwszej klasy szkoły podstawowej do trzeciej maturalnej. Jedni przychodzą w takim momencie swojego życia i rozwoju, że nie można się z nimi w pełni porozumieć, gdyż język polski nie był w ich domach priorytetem. 


Do Szkół Polskich uczęszcza  niewielki odsetek dzieci amerykańskiej Polonii. Są polskie rodziny, które na emigracji zrywają wszelkie kontakty i więzi z ojczystym krajem. Jedne nawet nie poszukują możliwości kształcenia i podtrzymania ojczystej mowy, niektóre zaś nawet nie wiedzą, że są takie możliwości.


Za uczęszczanie do takiej szkoły trzeba zapłacić czesne, bo są to szkoły niepubliczne. To też może być powód, dla którego nie wszystkie polskie rodziny stać na posyłanie do nich dziecka. W USA trzeba gromadzić kapitał na edukację akademicką własnego dziecka, a ta jest bardzo kosztowna. 


Wśród największych sponsorów tych szkół jest Polsko-Słowiańska Federalna Unia Kredytowa, czyli jeden z setek banków amerykańskich o znaczącej pozycji finansowej. Unia ta funduje co roku nagrody finansowe dla najlepszych uczniów polskich szkół (od tego roku nagroda taka wynosi 100 $ dla ucznia) oraz finansuje zakup sprzętu edukacyjnego (np. komputery).


Im mniej uczniów Polonii uczęszcza do szkoły "sobotniej", tym mniejsze są możliwości jej rozwoju i funkcjonowania. Płace nauczycieli też są uzależnione od liczby płatników i fundatorów. Szkoły organizują zatem różnego rodzaju akcje, festyny, przedstawienia, pikniki, otwarte bale sylwestrowe dla Polonii itp., by zgromadzić środki na swoją działalność. Za każdy z ośmiu miesięcy nauki prowadzący szkołę musi mieć środki na czynsz lokalowy, a ten wynosi w zależności od miejsca i warunków infrastrukturalnych  co najmniej 2 tys. dolarów miesięcznie. 


Szkoła "OGNIWO" w Morrisville  działa już blisko 20 lat i od trzech lat wynajmuje piętro i stołówkę w bardzo dużym obiekcie stanowiącym własność parafialnej szkoły amerykańskiej, która w ostatnich latach zbankrutowała... Warunki lokalowe są zatem bardzo dobre i stanowią przedmiot zazdrości wielu innych szkół polskich, które niejednokrotnie muszą się gnieździć w lokalach dość przypadkowych.


Nauczyciele OGNIWA są pełni energii, mają pasję kształcenia, wysoką motywację, są też otwarci na zmiany w dydaktyce, a przy tym zaangażowaniu czują się w pewnym stopniu także ambasadorami Polski. To dzięki nim młodzi Amerykanie zobowiązują swoich rodziców, by mogli polecieć do kraju przodków, by poznać historię Polski, odkrywać jej piękno i zachować jakąś jej cząstkę we własnej tożsamości.


Świat wirtualny tworzy realne mosty między wielką i małą ojczyzną. Może ktoś chciałby nawiązać kontakt z nauczycielami Szkół Polskich i wesprzeć ich swoją wiedzą, doświadczeniem, by wiedzieli, że jako pedagodzy tworzymy solidarną wspólnotę?


   




  

14 czerwca 2020

Edukacja alternatywna w Polsce?




Trzydzieści lat temu przygotowywałem i wdrażałem z setką nauczycieli w kraju oraz z 58 nauczycielami na Słowacji w Preszowie konstruktywistyczny model kształcenia emancypacyjnego, otwartego w klasach I-III w szkolnictwie publicznym (wtedy jeszcze było to szkolnictwo państwowe).

W latach 1992-2012 organizowałem z nauczycielami akademickimi i najbardziej kreatywnymi pedagogami placówek doskonalenia nauczycieli w całym kraju międzynarodowe konferencje z udziałem uczonych i wybitnych nauczycieli  z wielu krajów świata, by zachęcać do alternatywnego myślenia, działania i wprowadzania oddolnych innowacji w edukacji.

Dziś przywołuję wypowiedź z 2009 r., którą przygotował mój b.współpracownik Piotr Sobczak na Międzynarodową Konferencję "Edukacja alternatywna - Dylematy teorii i praktyki" w Łodzi. Kierowałem wówczas  jako rektor jedną  z najbardziej dynamicznie rozwijających się wyższych szkół niepublicznych.

Dzisiaj wciąż stoimy w miejscu. Szkolnictwo publiczne jest w gorsecie politycznych interesów partii władzy, która nie potrafi, nie chce zmieniać dydaktyki szkolnej tak, by służyła ona dzieciom. Szkoła wciąż ma środowiskiem nadzoru |"pedagogicznego", które z współczesną, światową pedagogiką ma niewiele wspólnego. 

13 czerwca 2020

Koronawirus częściowo i czasowo zburzył więzienny model edukacji






Szkoła nieodłącznie kojarzy się wielu osobom z więzieniem, przestrzenią dominacji osób dorosłych nad jeszcze niedorosłymi - dziećmi i młodzieżą. W większości krajów ma miejsce przymus szkolny pojmowany nie tylko jurydycznie, ale i dydaktycznie jako bezwzględny obowiązek uczęszczania do instytucji, mniejszego lub większego budynku, zdarza się, że kontenera, przebywania w takiej szkole  przez kilka godzin dziennie (o różnych porach dnia).

W tak urządzonej szkole przez administrację państwową i samorządową są nauczyciele definiowani jako  nadawcy i nadzorcy zarazem, mający zmuszać, zobowiązywać, egzekwować podejmowanie przez już formalnie zniewolonych uczniów programowo pożądanych czynności, działań, aktywności, w wyniku których  oni nie tylko czegoś się nauczą, ale i zinterioryzują.

Tak rozumiana szkoła nie jest dla ucznia, dla dziecka, dla nastolatka, ale jest dla władzy - dla rządu, który może ulokować w strukturach administracji swojego kuratora, setki, jak nie tysiące urzędników, inspektorów,  kontrolować wybór "swojego" dyrektora i panować nad posłusznymi władzy nauczycielami. Uczeń  natomiast jest w tak reprodukowanej od XIX w. szkole środkiem do realizacji celów stanowionych bez niego, bez jego rodziców, nawet bez jego nauczycieli.

Co bardziej wrażliwi na los dzieci nauczyciele starają się uprzyjemnić im pobyt w szkole tak, by nie tyle chciało im się do niej przychodzić, bo przecież uczęszczać musi (żadna to łaska), ale by miały wymierne osiągnięcia. Dowodem na to, że dziecko coś wie, umie, potrafi, coś uczyniło, posiadło itp. są stopnie szkolne (cyfrowe, bywa - literowe, obrazkowe, emotikonowe). Oczywiście, tych stopni musi być w ciągu semestru także odpowiednie nasycenie, by nikt nie zarzucił nauczycielowi, że ocena końcowa jest nieobiektywna, nierzetelna, czyli nieadekwatna do faktycznej wiedzy i kompetencji ucznia.

Dyrektorzy szkół i nauczyciele-nadzorcy wprowadzają do lekcyjnych cel (jak w więzieniu) odpowiednie umeblowanie, bardziej ergonomiczne, dostosowane do wzrostu dzieci, by odwrócić ich uwagę od tego, że choć ich klasa/cela jest ładniejsza, bardziej przyjazna, to i tak muszą w niej przebywać a nawet poddawać się dydaktycznym "torturom" (klasówki, sprawdziany, frontalne odpytywanie, zdarza się, że pomniejszanie/ośmieszanie przy klasie itp.).

W szkole jako więzieniu uczeń przede wszystkim MUSI, POWINIEN, NIE MA WYJŚCIA. On jest na szkołę skazany przez prawie dwieście dni w roku. Oczywiście są powody ku temu, by próbować uciec z więzienia na wolność, jeśli tylko nadarza się okazja lub poziom lęku (fobii szkolnej) jest bardzo wysoki, albo w ogóle nie stawić się w szkole, czyli być na wagarach.

Uprzyjemnianie przez nauczycieli pobytu uczniom w półotwartym więzieniu osiąga nawet obłudne formy, jak chociażby oficjalne zezwolenie im pierwszego dnia wiosny na wagary. Co to jednak za frajda, skoro uwolnienie jest także sterowane, na  nauczycielskiej "smyczy".  Samorządowcy zlecają straży miejskiej wyłapywanie nastolatków w pubach czy hipermarketach, jeśli niegodnie dla swojego stanu korzystają z wolności.

Tak, jak w zakładach karnych są klawisze uwielbiający pracę, tak i są nauczyciele, którym spełnianie się w takiej roli albo sprawia wielką satysfakcję, albo wypala ich po kilku latach niepostrzeżenie przekształcając w strażników podobnych do tych z jednego z eksperymentów psychologicznych w USA. Może nie jest to dosłowna kopia, ale przemoc fizyczną zawsze można zastąpić przemocą psychiczną i strukturalną czerpiąc z tego tytułu osobiste korzyści. Są bowiem nauczyciele wampiryczni, toksyczni, agresywni inaczej.

NAGLE - w wyniku administracyjnego zamknięcia szkół i uwolnienia uczniów/więźniów z przymusu codziennego meldowania się nich - nadzorcy zostali pozbawieni instrumentów przemocy strukturalnej, fizycznej (czaso-przestrzennego zniewalania)  i częściowo symbolicznej.

Po raz kolejny, bo częściowo miało to miejsce wiosną 2019 r., uczniowie zostali wyzwoleni z cel, gorsetu, kajdan. Co zrobi z tym kadra "więzienna", kiedy nastąpi odmrożenie niepożądanej wolności? Co nowego szykuje "zarząd edukacyjnego więziennictwa"? Okazał się nie tylko zbyteczny, tak jak jego inspektorzy, wizytatorzy, kuratorzy, ale i bezradny, bo pozbawiony środków przymusu wobec uczniów.





12 czerwca 2020

Skoro w Polsce, to także wszędzie?


W Polsce czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata

Gdyby nie narodowa kwarantanna, nie miałbym czasu na przeczytanie książki dr. Edwina Bendyka  w okresie trwającej właśnie sesji egzaminacyjnej. Zapewne sięgnąłbym po nią w czasie wolnym od codziennych obowiązków akademickich, gdyż lubię czytać popularnonaukowe artykuły i eseje tego autora w tygodniku "Polityka".

Dziennikarz, publicysta i pisarz wydał książkę p.t. "W Polsce, czyli wszędzie. Rzecz o upadku i przyszłości świata" (Warszawa 2020).  Lekkie pióro autora sprawia, że jego teksty czyta się z dużą przyjemnością. Potrafi pisać o sprawach skomplikowanych, trudnych w sposób klarowny, a zachęcający do refleksji nad światem i samym sobą.

Niezwykle sprawnie porusza się po świecie wyników badań naukowych referując je podobnie jak czynił to  chociażby Hoimar von Ditfurth. W tym też sensie można powiedzieć - "w Polsce czyli wszędzie", aczkolwiek rozprawa Bendyka nie jest jeszcze dostępna w języku angielskim.  Globalni wydawcy mogliby dostrzec w niej szansę na promocję polonoglobalnej perspektywy oglądu świata.

Zwróciła moją uwagę teza tego publicysty, którą nieco rozwinąłem, iż buntownicy coraz częściej odwołują się także do argumentów naukowych, by pokazać słuszność swoich roszczeń, podczas gdy sprawujący władzę coraz bardziej oddalają się od nauki, by w anturażu populizmu zaspokajać interesy własnej formacji politycznej.

Bunt, kontestacja, protesty, także w polskim społeczeństwie, narastają od dłuższego czasu w rożnych regionach świata, odsłaniając zarazem naturę międzygeneracyjnego konfliktu, który podsycany jest przez ideologów podzielonych politycznie środowisk.

Klasycznym tego przykładem była konieczność wymiany Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego oraz odraczane w czasie procesy niedymisjonowania przez partię rządzącą osób ewidentnie niszczących jej wiarygodność.

Chociaż książka E. Bendyka powstała  tuż przed wybuchem epidemii COVID-19, a raczej przed ujawnieniem przez władze  zagrożeń dla społeczeństwa związanych z pandemią, to nie straciła na swojej aktualności.

Autor zdążył jeszcze wprowadzić związane z COVID-19 wątki, poświęcając prolog wirtualnej pladze na świecie.   Przejawia przy tym nazbyt optymistyczny nastrój, kiedy pisze:

Szczęśliwie wszystko wskazuje na to, że pandemia COVID-19 nie będzie tak mordercza, jak poprzednie wielkie pandemie. Ma charakter "wirtualnej plagi", patogen - koronawirus Sars-Cov-2 jest jak najbardziej realny, ma rozpoznaną strukturę chemiczną, znamy coraz lepiej mechanizmy  jego oddziaływania na organizm i odpowiedzi systemu odpornościowego (s. 22). 

Oczytany w tekstach głównie lewoskrętnych naukowców Bendyk wieści, że walka władz z koronawirusem i związany z nią (...) kryzys wzmocni legitymację dla silnego państwa (s.25). Obywatele zaczną oswajać się z ograniczaniem ich praw, przywykną do restrykcji nie zauważając, w którym momencie utracą własną wolność.

Polacy nie tylko nie zauważą, że świat umiera, ale także ginie liberalna demokracja, która przyczyniła się do rozwoju klasy średniej, innowacyjności i przedsiębiorczości wielu narcystycznie uformowanych Polaków.

Wódz, Ukochany Przywódca, Charyzmatyczny Lider, Wielki Brat to różne figury, zza których wyłania się monarchia strachu - rzeczywistości, której złożoność redukują schematy wyjaśniające oparte na najprostszych podziałach, a więź opartą na współodczuwaniu zastępuje wspólnota złączona strachem przed innym, który nie jest taki jak ja (s.30).

Bendyk zestawia obok siebie apel Olgi Tokarczuk  ("Świat umiera, a my tego nawet nie zauważamy"), ekologiczną krucjatę Grety Thunberg ("Nasz dom płonie (...) Chcę, żebyście zaczęli działać") oraz imperatyw moralny b. więźnia Auschwitz - Mariana Turskiego ("Nie bądź obojętny"), by poszukać odpowiedzi na pytanie czy Polska przetrwa do 2030 roku?

Pojawiają się w związku z tym akcenty oświatowe. Przywołuje tezę Jarosława Kaczyńskiego  o  traktowaniu polityki jako instrumentu do zmieniania świata, która to została podporządkowana  nie nauce, ale wynikom sondaży opinii publicznej. Nie ma się co dziwić, że nauczyciele musieli polec w czasie ubiegłorocznych strajków.

Wzmocniona tym przekazem władza zastosowała polityczną przemoc - odmówiła rozmowy i jednocześnie zarządzała kryzysem w trybie stanu wyjątkowego, wprowadzając pośpiesznie nadzwyczajne regulacje prawne, by zapewnić sobie kontrolę nad szkołami i newralgicznymi elementami procesu dydaktycznego nawet bez nauczycieli (s. 42).

Tak jak w PRL, kiedy to rządzący butnie mówili, że władza sama się wyżywi, tak i teraz udowodniono brak solidaryzmu, lojalności i spójności podzielonego środowiska nauczycielskiego, które bardzo łatwo można było zmanipulować, złamać i upokorzyć.  Strajk został zduszony, nie dając praktycznie nic, władza zaś odebrała nagrodę podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego w maju i w wyborach parlamentarnych jesienią 2019 r. (tamże)

W tytułowym dla książki rozdziale znajdziemy odpowiedź na powyższe pytanie o Polskę w 2030 r., które - zdaniem E. Bendyka - jest naiwne i nie na miejscu,  bo w świetle diagnoz aktywistów klimatycznych (...) na martwej planecie nie będzie Polski, i nie zmieni tego nawet Jarosław Kaczyński podczas nocnego głosowania w kontrolowanym przezeń Sejmie (s. 53). 

Skoro tak, to nie było już sensu czytać dalej tej książki, która liczy sobie z bibliografią 358 stron. Można bowiem wpaść w depresję, zamknąć się w domu i czekać, aż nadejdzie apokalipsa.  Publicysta nie jest jednak pedagogiem, więc może zawiesić normatywne westchnienia na przysłowiowym kołku. Nie jest przecież od tego, by pisać, co ludzkość "w Polsce czyli wszędzie" powinna czynić, by jednak nie doszło do katastrofy.

Mimo wszystko warto sięgnąć po ten tytuł, gdyż jest on swoistego rodzaju spacerem autora po lekturach ostatniego dziesięciolecia. Marginalia życia jednostkowego czy społecznego Bendyk referuje tak, jakby były jakimś powszechnym, masowym trendem, nową modą, kontrrewolucją kultową czy obyczajową. Tymczasem tak nie jest, ale to wymagałoby sięgnięcia do zupełnie innych lektur. 

Nie ma końca kapitalistycznego świata, eksploatacji i niszczenia ziemskich
zasobów naturalnych, nie ma końca rodziny, religii, kryzysu męskości, romantycznej miłości,  ani też finis Poloniae. Natomiast - zdaniem Bendyka - jest tragedia państwa PiS, (...) które na scenie historii już tyle razy dawało spektakle równie dramatycznych upadków, co nieprawdopodobnych zmartwychwstań. Niezmiennym aspektem tej tragicznej kondycji jest półperyferyjny status Polski, polegający na asymetrycznych relacjach z cywilizacyjnym rdzeniem , czyli w skrócie i uproszczeniu - Zachodem (s. 252). 

Nie zdradzam wszystkich wątków, by czytelnicy mogli znaleźć  w tej książce coś dla siebie. Jest też rozdział pod znamiennym tytułem "Koniec szkoły Rzeczypospolitej" , który - o dziwo - autor oparł na lekturach tekstów potocznych i spoza pedagogicznych badań.

Niektórzy nie wierzą, że w naszej dyscyplinie mogły powstać i  zostały wydane  ważne studia badawcze poświęcone polityce oświatowej i zachodzącym w szkolnictwie zmianom. To, że wiele dobrego zostało zniszczone przez arogancję i populizm prawicy, to już inna kwestia.

Nie mogę też zgodzić się z tezą autora, że samorządna Rzeczpospolita jest przespaną rewolucją, gdyż w rzeczy samej jest ona bezczelnie i cynicznie skonsumowaną rewolucją przez tzw. postsolidarnościowe elity, czemu dowód dają nie raporty rządowe AWS, SLD, PO  i PSL, PiS, ale PAN. Koniec książki to jednak jednocześnie początek dyskusji.