29 marca 2020
Nauczycielu - quo vadis?
Zacznę od listu, który do mnie dotarł od jednej z nauczycielek zaangażowanych w edukację szkolną:
"Co się stało z częścią grupy zawodowej, dla której empatia, relacje i dziecko przede wszystkim powinno być najważniejsze!! Dokąd tak gnasz człowieku z tą podstawą programową, czy naprawdę w czasach zarazy ona jest priorytetem?
Gdzie troska o ucznia, który dziś spędza o wiele więcej czasu przed ekranem komputera niż wcześniej? A co z tymi dziećmi, dla których szkoła była azylem od pijanych rodziców i awantur w domu? Czy wiesz pedagogu, dlaczego nie wszyscy przysyłają prace, dlaczego nie wszyscy mają włączoną kamerę (jeśli ją mają)? Zastanowiłeś się nad tym?
Czy najważniejsza jest statystyka dla dyrektora, kuratora? Dlaczego jak barany na rzeź część z pedagogów podąża za głupimi przepisami? A co z dziećmi, które są głodne, dla których pobyt w szkole, to przede wszystkim ciepły obiad? Też chcesz, żeby odesłały zadania?
Gdzie jest napisane, że rodzic ma być teraz nauczycielem? To za co chcesz otrzymać wynagrodzenie, skoro wszystko przerzucasz na barki rodziców?
Dlaczego nie ma w nas nauczycielach, dyrektorach siły, żeby się temu oprzeć, żeby krzyczeć głośno NIE?!! Już Ghandi wiedział, że nieposłuszeństwo obywatelskie jest bronią najsilniejszą.
Ktoś coś sobie ubzdurał, nikt nie przygotował nauczycieli i uczniów do tego rodzaju pracy, a my bez sprzeciwu wykonujemy polecenia.
Koronawirus się kiedyś skończy, a my w tym bagnie zostaniemy. Nauczycielu - nie czytaj forum rodziców, dla własnego zdrowia. Dziękuję tym wszystkim pedagogom, którzy wykazują zdrowy rozsądek, wychodzą z założenia, że jak trzeba będzie wypełnić tabelki, to się to zrobi - ich i tak nikt nie czyta, papier jest cierpliwy i przyjmie wszystko.
Nie pozwólmy, żeby znów wszystkie pomyje za czyjeś błędy wylano na nas."
Pytania nauczycielki można by mnożyć w nieskończoność, bowiem szkoła, edukacja, uczenie się i rozwój człowieka nie mogą być redukowane tylko do jednego wymiaru. Nowe technologie, które wniósł do życia rozwiniętych społeczeństw, przez wiele ostatnich lat były w Polsce lekceważone, a nawet tłumione, wyśmiewane, poddawane ekskluzji. Globalizacja - była przedstawiana przez rządzących jako jedno wielkie zło, ale w obliczu globalnej epidemii okazało się, że można w niej odnaleźć także coś dobrego, jak np. otwarte zasoby do wiedzy, nauki, informacji, kultury, sztuki, polityki, a zatem i ideologii czy wchodzić w sieci społeczne, pozyskiwać znajomych, ekspertów, przyjaciół itd., itp.
Jeszcze tak niedawno na idei cyfrowej szkoły wzbogacali się powiązani z Ministerstwem Edukacji Narodowej i Centralnym Ośrodkiem Doskonalenia Nauczycieli a obecnie Ośrodkiem Rozwoju Edukacji partyjni lub rekomendowani przez partie władzy oszuści, biznesowi cwaniacy, pseudoeksperci tworzący nieznaczące dla rzeczywistej cyfryzacji polskiej edukacji gremia doradców, a korzystający na umowach o dzieło, tworzący "buble" dydaktyczne. Gdzie są utopione miliony z podatków obywateli?
Pandemia odsłoniła kompromitujący władze stan pozoranctwa, żerowania na ideach, modelach jako jedynie populistycznych obietnicach, z których nic nie wynika dla objętych obowiązkiem powszechnej edukacji dzieci i młodzieży.
Jakże wygodnie było ministerstwu, niekompetentnym kuratorom żądać od dyrektorów szkół i nauczycieli zakazywania uczniom korzystania z telefonów komórkowych (smartfonów) rzekomo w trosce o ich koncentrację na podawaniu wiedzy w dziewiętnastowiecznym modelu. Ktoś zarobił na produkowaniu kasetek na telefony do klas szkolnych, które odbierano uczniom.
Gdzie mieli uczniowie oraz ich nauczyciele nauczyć się tego, jak wykorzystywać do rozwoju to medium, skoro w szkole było ono zabraniane? Oczywiście, że nie we wszystkich szkołach miało to miejsce i nie we wszystkich klasach czy u każdego nauczyciela.
To prawda, są też i tacy nauczyciele, którzy, jak nie chciało im się prowadzić lekcji w ramach własnego przedmiotu czy przydzielonego zastępstwa, polecali uczniom, by robili to, na co mają ochotę. No to uczniowie grali, wysyłali esemesy, serfowali po sieci.
Niejako wszyscy przyłożyli rękę do niemocy w zakresie zdalnej edukacji. Ministra nie interesuje to, czy dzieci mają w domach zasięg, czy w ogóle mają opłacony dostęp do sieci. Dla centralnego urzędnika ważne jest pozorowanie troski o uczniów.
Telewizja Polska, rzekomo publiczna, a w istocie polityczna będzie emitować lekcje dla uczniów podstawówek dopiero z początkiem przyszłego tygodnia. Czesi są już o dwa tygodnie od nas lepsi. Nie o wyścig tu chodzi, ale o kulturę zaangażowania na rzecz dobra dzieci, a nie wyborów prezydenckich.
W TVP mają ponoć być emitowane w godzinach przedpołudniowych i południowych programy z lekcjami, które będą adresowane do uczniów szkół podstawowych. A co z maturzystami? Co z ich prawem oraz szansą na podjęcie studiów?
Pojawia się pytanie, kto tu jest dla kogo? Dokąd to wszystko prowadzi? Nad czym pracują zdalnie urzędnicy i pracownicy MEN i ORE? Cóż takiego jeszcze wymyśli ministrowi partia, by nie pogłębiać istniejącego chaosu, niekompetencji i fatalnych rozwiązań prawnych?
Drodzy nauczyciele-w tej chwili najważniejsza jest kondycja psychiczna waszych uczniów, ich motywacja nie tylko do uczenia się, ale i do godnego życia. Wychowawcy, zainteresujcie się samopoczuciem swoich podopiecznych, jak sobie radzą w kwarantannie, jak wyglądają ich relacje społeczne, czego im brak, co ich martwi, w czym trzeba im pomóc itp. Stańcie się wreszcie ludźmi dla ludzi. Nie bądźcie urzędasami ministra.
Są nauczyciele, którzy szukają sposobów na kontakt z uczniami, ale są też i tacy, którzy cieszą się, że do niego nie dochodzi. Niestety. Kogo obchodzi, co będzie z dziećmi po kwarantannie? Jak będą wyglądały ich relacje, także z wami? Kim jesteście dla nich - sztuczna, zdalną "inteligencją", bezdusznymi biurokratami, osobami bez uczuć i empatii?
Społeczeństwo nareszcie dowiedziało się, po co są lekarze, pielęgniarki, salowe, nauczyciele, wychowawcy, opiekunowie, terapeuci itp. Po pandemii i tak wszystko wróci w stare koleiny, bo rząd nie potrzebuje cyfrowej szkoły.
Ba, ta władza, podobnie jak poprzednia, nie przejdzie po otwarciu szkół do modelu kształcenia konstruktywistycznego, bo ... straciłaby szansę na indoktrynacje, manipulację, socjotechnikę.
Korespondencyjnie głosować będą o przyszłości młodych pokoleń obywatele w wieku 60+.
Wykorzystajcie jednak tę szansę i nauczcie się obsługiwania różnych aplikacji do multimedialnej komunikacji. Może kiedyś jeszcze będą one wam potrzebne. Macie też wyjątkową możliwość odsłonić ludzkie oblicze swej profesji pomimo tego, że byliście wielokrotnie obrażani przez ludzi władzy. Bądźcie dla swoich uczniów ich mistrzami.
Ps.
Czeski minister szkolnictwa Robert Plaga przeprowadził przez parlament prawną regulację, by egzamin maturalny mógł odbyć się w 21 dni po wznowieniu edukacji. Jeśli jednak do tego nie dojdzie, to zostanie wprowadzona regulacja, w świetle której tegorocznym abiturientom wyliczy się średnią ocen z przedostatniego i ostatniego, a zimowego semestru w szkole średniej. Na tej podstawie będą oni przyjmowani do szkół wyższych.
28 marca 2020
Naruszono dostojeństwo uniwersytetu, chociaż świat nie jest ani "mój" , ani "twój"
Publikuję poniżej List profesor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach - EWY BUDZYŃSKIEJ, socjolog. Pisałem w blogu o wydarzeniu, które negatywnie wpisało się we współczesną historię tej uczelni, powstałej zresztą w 1968 r. - jak twierdzą historycy - z ideologicznych powodów komunistycznej władzy i - jak widać - nadal kontynuowanych przez część akademickiego środowiska. Pierwszym rektorem został mianowany prof. Kazimierz Popiołek.
Kiedy dowiedziałem się o zdumiewającej skardze studentów do władz Wydziału Nauk Społecznych, którym nie podobały się przekazywane przez Profesor treści z socjologii rodziny, opublikowałem osobisty protest i poparłem szykanowaną i hejtowaną Uczoną w jakże trudnym dla Niej momencie. Nikt tym studentom nie cenzuruje - jak miało to miejsce w PRL - źródeł wiedzy naukowej. Mają do niej otwarty dostęp, mogą czytać co chcą, słuchać kogo chcą i wyrażać także to, co uznają za stosowne w adekwatnym do tego miejscu (chociaż kulturowo nie przestrzegają już nawet tego).
Tym samym wniosek o odsunięcie od wykładów Uczonej miał pozanaukowy charakter. Studenci przypisali sobie prawo do wyłącznego decydowania o tym, jakie treści kształcenia można im przekazywać, a jakich sobie nie życzą, mimo iż socjologia, a w świetle rozstrzygnięć politycznych - nauki socjologiczne ma opisywać, wyjaśniać świat społeczny wraz z prawami jego rozwoju.
Dzisiaj, po otrzymaniu Listu Otwartego prof. E. Budzyńskiej, po raz kolejny przekazuję Jej wyrazy najwyższego szacunku za pracę naukowo-badawczą i dydaktyczną w socjologii, która - podobnie jak pedagogika - nie jest jedynie nauką społeczną, ale także humanistyczną. Polska socjologia wpisała się w dzieje światowej socjologii dokonaniami m.in. Floriana Znanieckiego, autora m.in. znakomitego dzieła "Socjologia wychowania".
Znaniecki pisał o konieczności uwzględniania w badaniach naukowych środowisk społecznych nie tylko wiedzy przyrodniczej, ale także "zdrowego rozsądku".
"Wszak w pospolitym rozumieniu pierwotnym danym nam zasadniczo jest świat bez humanistycznego współczynnika, świat po prostu istniejący - ani "mój", ani "twój". Zagadnienie "czyjegoś" świata powstawać się zdaje dopiero wtórnie, na gruncie obiektywnego świata; dopiero w odniesieniu do rzeczywistości "niczyjej" zastanawiać się możemy nad różnorodnością "czyichś" doświadczeń i czynności.
Te "czyjeś" doświadczenia i czynności, zgodnie ze "zdrowym rozsądkiem", nie są częścią obiektywnego świata, lecz subiektywnymi procesami; niepodobna doszukiwać się w nich źródła rzeczywistości, skoro same one domagają się wyjaśnienia z punktu widzenia obiektywnego świata, skoro są po prostu faktami, przedmiotami naukowego, psychologicznego i fizjologicznego badania, zrozumiałymi dopiero w związku z innymi faktami, zachodzącymi w obiektywnym, "niczyim" świecie.
Tym bardziej jestem zbulwersowany zaangażowaniem prawników Uniwersytetu Śląskiego, którzy wszczynając postępowanie dyscyplinarne naruszyli nie tylko normy naukowej rzetelności, uniwersyteckiego etosu, ale także włączyli się w niegodną universitas walkę ideologiczną, która nie powinna mieć miejsca w żadnej szanującej się Uczelni. Naruszono dostojeństwo universitas i raniono Panią Profesor jako Uczoną, która nie tylko ma prawo, ale i obowiązek dzielenia się ze studentami naukową prawdą, jej wykładnią w duchu nauk społecznych, także w zakresie nauki społecznej Kościoła katolickiego.
Dlaczego nie? Oddaję raz jeszcze z wyrazami szacunku głos Pani Profesor Ewie Budzyńskiej. Ubolewam, że złożyła rezygnację z pracy w Uniwersytecie Śląskim.
Szanowni Państwo, Drodzy Przyjaciele Życia i Rodziny,
Chcę dziś serdecznie podziękować wszystkim, którzy stanęli w obronie tych najwyższych wartości, a jest Was niemało – blisko 36 tysięcy.
Kiedy ponad rok temu (8.01.2019 r.) dziekan Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego wręczył mi tekst donosu studentów – uczestników prowadzonych przeze mnie zajęć z socjologii rodziny, byłam zaskoczona i zdumiona tym faktem. Trudno było mi uwierzyć, że może kogoś urazić podawana przeze mnie klasyczna definicja rodziny – składającej się z męża i ojca, żony i matki, ich dzieci oraz pozostałych krewnych (np. dziadków). Jeszcze trudniej było mi uwierzyć, że w opinii studentów „przestępstwem” może być nazwanie przeze mnie człowieka w prenatalnej fazie życia – dzieckiem!
Niestety, pomimo złożenia przeze mnie obszernych wyjaśnień, będących odpowiedzią na zarzuty studentów, Rzecznik Dyscyplinarny ds. Nauczycieli Akademickich UŚ prof. dr. hab. Wojciech Popiołek w październiku 2019 r. skierował do Komisji Dyscyplinarnej ds. Nauczycieli Akademickich Wniosek o wszczęcie wobec mnie postępowania dyscyplinarnego, z zaleceniem ukarania mnie karą nagany w „celu prewencji ogólnej i szczególnej”.
Co to oznacza? Oznacza to, że na mojej uczelni złamane zostały podstawowe wolności akademickie, w ich miejsce wprowadza się cenzurę, a za niedostosowanie się do niej - nauczyciel akademicki będzie karany!
Zatem od tej chwili nie będzie można omawiać np. definicji rodziny tradycyjnej, ról małżeńskich (męża, żony) i rodzicielskich (ojca, matki); nie będzie wolno opisywać etapów rozwoju człowieka, zwłaszcza okresu przed urodzeniem; nie będzie wolno mówić o wartości ludzkiego życia – tego przed narodzeniem i tego późniejszego, zwłaszcza dotkniętego chorobą lub starością; nie będzie też wolno prowadzić wykładu omawiającego skutki wychowywania dzieci w różnych typach rodzin np. niepełnych, rozbitych przez rozwód, dotkniętych jakąś patologią (np. alkoholizmem).
Konsekwencje wprowadzenia ograniczeń wolności badań, interpretacji społecznych zjawisk, będą jeszcze groźniejsze, gdyż doprowadzą do wykluczenia całych obszarów wiedzy naukowej z nauczania akademickiego.
Szanowni Państwo, sytuacja, w jakiej znajduję się od ponad roku, tym bardziej napawa mnie goryczą, gdyż wpisuje się w dzieje mojej rodziny: 50 lat temu ZMS-owski aktyw młodzieży licealnej napisał podobną skargę na mojego Ojca – polonistę i historyka, uczącego od lat przedwojennych w wielkopolskim liceum męskim, absolwenta Uniwersytetu Lwowskiego, zaangażowanego przez cały okres okupacji niemieckiej w tajne nauczanie i ściganego – w ramach Intelligenzaktion Posen – przez Gestapo. Tamta skarga także dotyczyła przekazu nieprawomyślnych - według ówczesnych strażników ustroju socjalistycznego – wartości, podczas prowadzonych przez mojego Ojca lekcji, a dowodem miał być m.in. fakt wstępowania abiturientów – wychowanków Ojca - do poznańskiego Arcybiskupiego Seminarium Duchownego. W ten sposób zmuszono mojego Ojca do rezygnacji z dalszej pracy dydaktyczno-wychowawczej w szkole, z którą był związany przez kilkadziesiąt lat jako profesor gimnazjalny.
Wszystko to działo się w okresie PRL i wydawać by się mogło, że nigdy już nie powrócą tamte niesławne metody działań. Tymczasem dzisiaj, gdy z jednej strony promuje się wolność słowa, poglądów, a na uczelniach dąży się do różnorodności w poszukiwaniu prawdy, jednocześnie powraca się do skompromitowanych metod czasów komunistycznych: do prób uciszania za pomocą donosów, skarg i wniosków o nałożenie kar na niepokornych wykładowców, krytycznych zarówno wobec przeszłych ideologii totalitarnych, jak i tych współczesnych, które zdążają do zawładnięcia instytucjami edukacji i nauki.
Szanowni Państwo, nie mogąc się z takim stanem rzeczy pogodzić i nie mając innej możliwości, jak wyrażenie w ten sposób PROTESTU przeciwko praktyce cenzurowania zajęć oraz interpretacji badań i zjawisk społecznych metodą składania donosów i skarg przez gorliwych adeptów lewicowych ideologii, jak również wnioskowania przez Rzecznika Dyscyplinarnego ds. Nauczycieli Akademickich UŚ o kary dyscyplinarne za niestosowanie się do lewicowo-genderowych zasad poprawności politycznej, w dn. 14.11.2019 r. na ręce JM Pana Rektora Uniwersytetu Śląskiego prof. dr. hab. Andrzej Kowalczyka złożyłam rezygnację z dalszej pracy na Uniwersytecie Śląskim. Moja rezygnacja została przyjęta.
Niestety, postępowanie dyscyplinarne wobec mnie trwa: 13 marca odbędzie się kolejna rozprawa Uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej ds. Nauczycieli Akademickich UŚ w Katowicach. Proszę więc nadal Państwa o pamięć i wspieranie mnie w walce o najbardziej podstawowe wartości – o rodzinę, życie i wolność w dążeniu do prawdy.
Z wyrazami szacunku
Ewa Budzyńska
Zapewne ci sami studenci, którzy złożyli skargę na Profesor E. Budzyńską, wykorzystali czas epidemii, by obejrzeć film Jana Komasy "SALA SAMOBÓJCÓW. HEJTER". Miłość od nienawiści dzieli jedno kliknięcie! Naukę od pseudonauki dzieli hipokryzja.
27 marca 2020
Pseudonaukowe ankietowanie w wydaniu Fundacji "Rodzice Szkole"
Kontynuuję analizę "raportu", o którym pisałem wczoraj, a firmowanego przez doradcę prezydenta Andrzeja Dudy.
Wydawałoby się, że sondaż diagnostyczny należy do najprostszych metod badawczych w naukach społecznych. Tymczasem, jak się okazuje, nie dla wszystkich. Panowie dr J.J. Czarkowski i mgr M. Malinowski przeprowadzili badanie opinii na podstawie następujących pytań oraz przypisanych do nich kafeterii odpowiedzi do wyboru przez respondentów:
1. Czy w szkole, w której uczy się pani/pana dziecko?
- panuje spokój i zgodna współpraca szkolnej społeczności;
- jest efektywnie prowadzony proces dydaktyczny;
- jest efektywnie prowadzony proces wychowawczy;
- ...
- rodzice współdecydują o sposobach i metodach nauczania;
...
- rodzice mogą decydować o wyposażeniu i warunkach nauczania;
Komentarz:
Nie nauczyli się autorzy tego narzędzia w toku swoich studiów I, II i III stopnia, że nie wolno tak formułować kafeterii odpowiedzi zawierających więcej niż jedną zmienną. W tym przypadku widzimy już po dwie zmienne przy dwóch różnych odpowiedziach:
1) spokój i...
2) zgodna współpraca...
czy
1) wyposażenie ...
2) warunki ...
Pan doktor i pan magister nie rozumieją, że dla rodziców, o których - jak cytowałem wczoraj z ich raportu - piszą, że są niekompetentni, nie jest też jasne pojęcie "szkolna społeczność". Czym bowiem ona jest? Ba, jak sami pojmują współpracę tej wyimaginowanej społeczności szkolnej, a jak mieliby ją rozumieć rodzice? Jaka zatem wartość poznawcza wynika z dokonania przez respondentów wyboru tej właśnie odpowiedzi? Każde badanie sondażowe musi spełniać warunek intersubiektywnej komunikowalności.
Jaka jest dla autorów różnica między sposobem nauczania a metodą nauczania? Chyba musi istnieć, skoro je wyróżniają w jednym stwierdzeniu. Na pewno też rodzice potrafią to odróżnić :) Jakież to kompetencje mają rodzice, by mogli na podstawie tego pytania zaznaczyć, że w szkole ich dziecka jest efektywnie prowadzony proces nauczania? Ciekaw jestem, czy obaj panowie sami wiedzą, jakie są wskaźniki owej efektywności?
Na pytanie: 1. Czy w szkole, w której uczy się pani/pana dziecko? rodzice mają odpowiedzieć odpowiedzią na inne pytanie (Sic!) (zob. na wykresie - a nie na rysunku - kafeterię odpowiedzi, gdzie jest np. pytanie: Czy jesteście państwo zadowoleni ze szkoły, do której uczęszcza wasze dziecko?
Oczywiście. Mamy pod wykresem danych z odpowiedzi na pytanie 1 jakże prymitywnie "głęboką" interpretację jakościową:
"Na pozytywny obraz polskiej oświaty ma na pewno wpływ fakt, że większość badanych (ponad 70%) jest zadowolona ze szkoły, do której uczęszcza ich dziecko (dzieci). W świetle wypowiedzi fokusowych jak i badań ankietowych, pozytywna ocena działań dydaktyczno-wychowawczych szkoły wynika również z przekonania, że ich dziecko lubi swoją szkołę (taką opinię odnotowano w grupie 78% respondentów).
Ba, na podstawie wskazań błędnie skonstruowanej kafeterii autorzy tego kiczu wyciągają wnioski o kwestii, której w ogóle nie badali:
"Niestety znaczna część rodziców nie ma poczucia wpływu na to, jak szkoła jest prowadzona i kierowana. Zdecydowana większość uważa, że nie ma wpływu na program nauczania (74%), a 50% uważa, że nie ma wpływu na program wychowawczo-profilaktyczny szkoły ich dziecka."
Właściwie powinienem już zaprzestać dalszej analizy tak kompromitującego raportu, ale przytoczę z niego jeszcze jeden fragment, bowiem jest on kluczowy dla jego końcowego wniosku. Oto pojawiło się w tej diagnozie pytanie numer 2:
W pytaniu drugim poruszono kwestie związane z reformą systemu oświaty, mając świadomość, że jej wprowadzenie jest złożonym zjawiskiem, na które składa się wiele czynników. Dlatego poza ogólnym obrazem ważne miejsce zajmują elementy dotyczące obecnej rzeczywistości edukacyjnej, w której funkcjonują rodzice i ich dzieci. Uwzględniając powyższe zapytano, jak rodzice oceniają:
Reformę i jej wprowadzenie przez MEN?
Działania i przygotowania na poziomie powiatu/gminy?
Działania i przygotowania w szkole?
Nowy podział na szkołę podstawową i szkoły ponadpodstawowe?
Zmiany w programach szkolnych?
Zmiany w siatkach godzin?
Zmiany w sieci szkół?
Właśnie to miało być pożądanym wynikiem sondażu, toteż wcale nie dziwi ostatnie zdanie z tego pseudoraportu:
Rozpoczęta reforma systemu oświaty jest wyraźnie pozytywnie oceniana przez rodziców, niemniej wymaga dalszego uzupełniania i doskonalenia, wciąż potrzebne jest pozyskiwanie dla niej akceptacji, zaangażowania i świadomego działania na jej rzecz wszystkich członków szkolnych społeczności, a w szczególności rodziców i pedagogów.
Czy można wypisywać takie brednie i jeszcze brać za to pieniądze publiczne? Okazuje się, że można. Panie W. Starzyński - wstydu oszczędź polskiej oświacie!
26 marca 2020
Pseudonaukowy raport z pseudobadań Fundacji „Rodzice Szkole”
Dopiero po trzech miesiącach od opublikowanej daty wydania zostaje rozpowszechniany przez Fundację „Rodzice Szkole” kompromitujący, bo beznadziejny diagnostycznie Raport „Rodzice o szkole”, który został opracowany w ramach projektu „Rodzice dla szkoły – Rodzice dla społeczeństwa”. Był on współfinansowanego ze środków Funduszu Inicjatyw Obywatelskich Narodowego Instytutu Wolności.
Warto wyjaśnić, że: Fundusz Inicjatyw Obywatelskich jest instrumentem programowym i finansowym zwiększający dynamikę rozwoju społeczeństwa obywatelskiego oraz przejawem, wypracowanej w partnerstwie publiczno-społecznym, troski o rozwój aktywności obywatelskiej i potrzeby wzmocnienia miejsca i roli trzeciego sektora w realizacji zadań publicznych. Jego horyzontalny wymiar potwierdził ogromną różnorodność sektora organizacji pozarządowych, zarówno pod względem wyznaczonych misji i celów, jak i wewnętrznego potencjału, doświadczenia, zdolności absorpcyjnych, zasięgu, środowiska i sprawności działania oraz położenia geograficznego poszczególnych podmiotów.
Innymi słowy, rządzący - także poprzedniej formacji PO/PSL - stworzyli sobie furtkę do wyprowadzania pieniędzy z budżetu państwa na różne zadania, które rzekomo mają służyć rozwijania społeczeństwa obywatelskiego. To, że już same założenia takiego społeczeństwa są czymś niepożądanym dla rządów od 1993 r., chyba juz nikogo nie dziwi. Natomiast można pod tym szyldem wydawać publiczne pieniądze na bardzo różne cele, także pseudonaukowe i pseudodemokratyczne.
Dzisiaj piszę o tym, jak środki publiczne wydano na raport z rzekomych badań oświatowych. W gruncie rzeczy nie o nie tu chodziło, tylko o wspieranie finansowe każdego, kto w jakikolwiek sposób i formie napisze, że władza jest cudowna, a reforma - a raczej deforma szkolna - Anny Zalewskiej and Company jest najbardziej znaczącą w dziejach polskiej oświaty. Można? Można.
Ad rem:
Najpierw mamy w "raporcie" wstęp z wskazaniem na rodziców jako ignorantów w zakresie polityki szkolnej. Nie wiadomo, czyje doświadczenia wskazują na poniższą przesłankę do badań:
"Po wielu latach dyskusji powszechnie uznaje się, że rodzice mają prawo, a nawet obowiązek, zabierać głos w sprawach szkół swoich dzieci. Słusznie zauważono, że w kwestii wychowania dziecka i trosce o jego dobro, ludziom towarzyszy pewna uwarunkowana naturalnie kompetencja. Ponadto doświadczenie wskazuje, że rodzice, mimo iż często nie posiadają wiedzy i profesjonalnych umiejętności potrzebnych do decyzji strategicznych czy systemowych, w przypadku jednostkowym swojego własnego dziecka, potrafią kierować się jego dobrem, nawet gdy ich indywidualne odczucia pozostają ambiwalentne."
Potem pojawia się banał, który znacznie lepiej wyraziliby tegoroczni maturzyści, aniżeli jego autorzy - dr Jakub Jerzy Czarkowski i mgr Mariusz Malinowski:
"Edukacja dzieci i młodzieży była, jest i pozostanie kluczowym etapem życia każdego człowieka. Sposób, w jaki jest prowadzona, w dużej części determinuje całe dorosłe życie. Nic więc dziwnego, iż jest ona objęta troską rodziców pragnących dla swych dzieci dobrej przyszłości i szczęścia. Musimy jednak pamiętać, że w dużej mierze przyszłość ta jest nieznana, a szczęście bywa różnie rozumiane przez różne osoby. Warto również zauważyć, że zarówno historia, jak i inspirowana nią literatura pełna jest przykładów ludzi, którzy sensem i sednem swojego życia uczynili edukację przyszłych pokoleń.
Zdaniem wymienionych powyżej autorów "raportu":
Wszystkie te aspekty ogniskują się w osobach rodziców. Przeprowadzone na zlecenie Fundacji „Rodzice Szkole” badania pozwalają na drodze zróżnicowanych form sondażowych ocenić i opisać, w jaki sposób rodzice dzieci współcześnie uczących się w szkołach podstawowych i średnich postrzegają polski system oświaty i swoją rolę w szkolnym procesie edukacji.
Twórcy określili szczytny cel swoich "badań":
"Głównym celem prowadzonych prac było opisanie na bazie przedstawionych perspektyw systemu oświaty istniejącej rzeczywistości szkolnej, zarówno obecnej, jak i postulowanej w perspektywie spostrzeżeń i opinii rodziców."
To taki bełkot chaotycznych myśli ku czci prezesa Fundacji zlecającej to "badanie". Okazuje się, że formy sondażowe mają opisywać coś na bazie perspektyw czegoś w czyjejś perspektywie. Niezły kicz. Co więcej, ponoć powodzenie reformy i jej skutków społecznych zależy od opinii rodziców na jej temat.
Po cytacie lekarza weterynarii, jako wybitnego specjalisty w zakresie oświaty, okazuje się, że jednak obaj panowie postanowili poznać opinie i oceny rodziców, gdyż te wydały im się (...) ważnym czynnikiem wpływającym zarówno na powodzenie samej reformy, jak i jej skutków społecznych.
Oto przełomowa i odkrywcza dla polskich reform myśl Wojciecha Starzyńskiego, która zainspirowała badaczy do jakże poważnych badań:
Jak zauważa W. Starzyński „Czynnikiem o przełomowym znaczeniu, zwiększającym społeczne wsparcie, niezbędne do utrzymania i rozwijania oświaty na zadowalającym poziomie, jest uczestnictwo rodziców w działalności szkół. (…). Obecność rodziców w życiu szkoły wyraźnie pomaga w przekazywaniu informacji oraz identyfikowaniu i rozwiązywaniu problemów edukacyjnych pomiędzy wszystkimi uczestnikami życia szkolnego”.
Mamy w tym "raporcie" przedstawione założenia badań. Autorzy sprowadzili je do następujących pytań, na które poszukiwano odpowiedzi:
Jaka jest świadomość rodziców uczniów w zakresie ich praw i obowiązków w szkole?
Jaka jest świadomość rodziców w zakresie praw i obowiązków rady rodziców?
Jak rodzice oceniają obecny system oświaty – reformę oświaty?
Jakie zmiany w obecnym systemie oświaty powinny być wprowadzone – opinia rodziców?
Ba, widać, że pierwsze dwa pytania nie mają związku z celem badań. Tymczasem autorzy stwierdzają:
"W konsekwencji przyjętych założeń wybrane metody miały charakter nie tylko ilościowy, ale również jakościowy. W perspektywie koncentrowano się na wieloaspektowej analizie obecności rodziców w szkole, ze szczególnym uwzględnieniem ich opinii, zarówno związanych z oceną stanu obecnego, jak i wizją zmian w tym zakresie.
Pytania nie są żadnymi założeniami. Skąd zatem mowa o wyborze metod w ich konsekwencji??? Zdaje się, że panowie nie wiedzą, czym są "założenia badań". Zostawmy to jednak na boku. Wnikajmy dalej w ten pseudonaukowy materiał.
W ramach projektu zastosowano dwie podstawowe metody badań:
wywiady zogniskowane (badanie fokusowe),
ankiety – realizowane w formie badań bezpośrednich oraz badań sieciowych.
Brzmi mądrze, prawda? Nie ma jednak sformułowanego problemu badawczego. Chyba nie są nim te cztery pytania? Nie ma założeń, nie ma problemu, nie wiadomo zatem, co jest w istocie badaną zmienną zależną, ale dowiadujemy się, kogo objęto ta pseudonaukowa diagnozą:
"Łącznie badaniu ankietą poddano 462 osoby. W grupie było 292 kobiet oraz 170 mężczyzn. Badani pochodzili z różnych i zróżnicowanych miejscowości. Zdecydowana większość respondentów pochodziła z dużych miast."
Co to był za dobór próby? Zapewne przypadkowy. Tym samym opinie objętych diagnozą respondentów nie mają żadnej wartości poznawczej. Na pewno nie można mówić w tym przypadku o badaniu naukowym mimo - być może - zastosowanych metod badań naukowych, ale tego też nie możemy być pewni. Autorzy tego kiczu sądzą, że jak użyją naukowych określeń, to to zapewni im naukowy poziom przeprowadzonych badań. Piszą zatem wprowadzając w błąd czytelników:
W celu uzupełnienia badań, w szczególności w związku z ich hermeneutycznym charakterem, jako metody dodatkowe zastosowano techniki charakterystyczne dla badań monograficznych, stosowane w obszarze analizy różnych dokumentów i wytworów. W odniesieniu do prowadzonych badań były to:
analiza wybranych aktów prawnych,
analiza wybranych publikacji w badanym zakresie,
rozmowy i wywiady indywidualne z ekspertami.
Szczególnie interesujący mógłby wydawać się ów hermeneutyczny charakter badań uzupełniających, ale jakoś nie można się go dopatrzeć w tym "raporcie". Chyba panowie nie rozumieją, na czym polega metoda badań hermeneutycznych, skoro lokują ja w powyżej określonej diagnozie.
Na tym kończą się założenia pseudobadań tego pseudoraportu. Proszę nie oczekiwać zachwytu, bo fascynowanie się ignorancją ma swoje granice epistemologicznej i ontologicznej odporności.
Jutro dalszy ciąg metodologicznej analizy tego pseudoraportu.
24 marca 2020
Metody badań online
W tak trudnym dla studentów okresie, jakim jest pandemia, a wraz z nią niemożliwy lub znacznie utrudniony bezpośredni dostęp do placówek edukacyjnych, oświatowych, resocjalizacyjnych itp. przychodzi z pomocą badaczom świat równoległy, jakim jest Internet. Możemy w nim pozyskać respondentów do naszych badań wykorzystując sieciowe metody badawcze.
Kilka lat temu ukazała się pod redakcją Piotra Siudy w Wydawnictwie Naukowym KATEDRA monografia zbiorowa z rozprawami, których autorzy podejmują różne aspekty możliwego wykorzystywania internetu do prowadzenia badań naukowych. Dotyczy to jednak głównie nauk humanistycznych i społecznych, dla potrzeb których można pozyskać w cyberprzestrzeni pożądane przez badacza grupy społeczne.
Polecałem to środowisko i możliwe do zastosowania w nim narzędzia tym studentkom, które były w stanie zagrożenia własnego zdrowia lub też ze względu na wykonywaną pracę zawodową nie miały możliwości przeprowadzenia badań w bezpośrednich relacjach z koniecznymi do tego osobami. Internet sam w sobie jest znakomitym środowiskiem do prowadzenia w nim analizy danych dotyczących różnych, a interesujących badacza wydarzeń, osób, zjawisk itp.
Dzięki sieci mamy przecież nieprawdopodobnie duży dostęp do różnego rodzaju archiwów bez potrzeby wychodzenia z domu. Każdy uniwersytet ma swoje repozytorium naukowych publikacji, podobnie jak większość redakcji czasopism naukowych, które są kluczowe dla analizowanej przez nas problematyki badawczej, udostępnia co najmniej streszczenia publikowanych artykułów, a nawet pełną ich zawartość. Nic, tylko szukać i czytać wpisując do wyszukiwarek słowa kluczowe.
Osobiście nie jestem zwolennikiem ankiet internetowych jako techniki badan społecznych, gdyż umieszczenie jej na jakiejś stronie www nie gwarantuje mi, że wypełni ją ta osoba, na której cechach szczególnie mi zależy. Są tu zresztą dwa rodzaje ankiet: takie, gdzie możemy od razu przeczytać ich pełną zawartość oraz takie, w których przejście do następnej strony wymaga udzielenia odpowiedzi na stronie poprzedniej.
Trudno jest zapewnić właściwy dobór respondentów do takich badań, bo musieliby być odpowiedni od nich wylosowani, a jest to w tym przypadku mocno ograniczone, stąd najczęściej badacze adresują swoje ankiety do ochotników, osób przypadkowo lub celowo natrafiających na treść ankiety. Jak pisze P. Siuda: "Zamiast losować próbę z danej populacji, zakłada się, że jakaś liczba ochotników zgodzi się wziąć udział w badaniu" (s. 30).
Niektórzy z moich studentów zamieszczają w Facebooku informację z prośbą o zalogowanie się na wskazanej przez nich stronie i wypełnienie ankiety. Nie mają jednak kontroli nad tym, kto wypełnia te kwestionariusze. Podobnie jednak jest z ankietami, które dotychczas rozdawali w szkołach uczniom, by przekazali je swoim rodzicom z prośbą o wypełnienie i zwrot.
Są jednak zalety tego typu badań. Jak wskazuje P. Siuda:
respondenci:
- są bardziej szczery, otwarci w swoich odpowiedziach;ich wypowiedzi są bardziej dokładne, przemyślane;
- nie odczuwają żadnej presji ze strony badacza (nie ma efektu ankietera);
- chętniej ujawniają siebie, co nie jest bez znaczenia przy poruszanych w ankiecie problemach intra- i interpersonalnych czy udzielając odpowiedzi na pytania drażliwe, intymne;
- wypełniają je w dogodnym dla siebie czasie, dzięki czemu ich odpowiedzi na pytania otwarte mogą być głębsze;
- nie ma presji czasowej, chyba, że ankieta ma wbudowany czas udzielania odpowiedzi.
Słabością tego typu badań jest możliwość metodologicznie poprawnego doboru próby badawczej, gdyż nie mamy możliwości zapewnienia reprezentatywności próby. Problemem jest też zjawisko określane mianem "farming", a polegające na "(...) kilkukrotnym wypełnianiu kwestionariuszy przez jednego respondenta i to jeszcze w taki sposób, że za każdym razem odpowiada on tak, aby specjalnie mijać się z prawdą, a na dodatek dąży do pozostania niewykrytym" (s. 47).
Stosujący badania online wskazują na to, że mimo wszystko odsetek osób wypełniających ankietę jest mniejszy, niż w badaniach tradycyjnych. Nie można ustalić, kto i dlaczego odmówił udziału w badaniu. P. Siuda wymienia szereg sposobów motywowania potencjalnych respondentów a to przez odpowiednią konstrukcję narzędzia, a to przez odpowiedni czas zamieszczenia odpowiedzi i przypominania im o tym, a to przez informowanie np. o znaczeniu udziału w takich badaniach czy ich promotorze lub instytucji, a nawet przez proponowanie nagród za partycypację w nich.
Redaktor tej książki sugeruje w swojej rozprawie na temat ankiety internetowej stosowanie dodatkowych pytań o charakterze sondującym, uzupełniającym, dzięki którym można uzyskać od respondentów dodatkowe dane, wyjaśnienia czy interpretacje. Wówczas stosujemy pytania typu: "Co chciał[a] Pan[i] przez to powiedzieć? albo "Proszę podać powody swojej opinii".
Spróbujcie zatem opracować i zamieścić na jednym z portali czy na uczelnianym serwerze ankietę online, by pozyskać dane do własnych badań empirycznych.
Przykładowo na stronie: "Ankieta online za darmo" znajduje się oprogramowanie do badania opinii, a do tego m.in. służą ankiety.
23 marca 2020
300 zł za godzinę korepetycji!
Przed nami wzrastająca fala ciężkich zachorowań na koronawirusa, szkoły są zamknięte, duża część uczniów jest odcięta od jakiejkolwiek, a nie tylko od dobrej edukacji, chociaż ta także w warunkach normalnie funkcjonującej szkoły bywa beznadziejna. W sytuacji tak dramatycznej absolwent UAM reklamuje się ze swoim biznesem tak, jakby nie było w tym nic nieprzyzwoitego.
Mam świadomość tego, że na epidemii, podobnie jak na wojnie, dorobią się na ludzkim nieszczęściu różne osoby. Jednak wydawało mi się, że sfera troski o dzieci i młodzież, o ich kulturowe przeżycie nie stanie się okazją do nicnierobienia, pozorowania pracy lub cynicznego wykorzystania tego do własnych zysków. Pewnie pozostanę już do końca naiwnym "harcerzem", który uważa, że czymś naturalnym, niemalże odruchowym, powinna być altruistyczna pomoc innym, tak lekarzom, jak i młodemu pokoleniu skazanemu na domową kwarantannę, stąd mój dzisiejszy wpis.
Poruszyła mnie bowiem eksponowana w mediach społecznościowych oferta osoby, która wykorzystuje szyld szacownego uniwersytetu do powiększania własnych dochodów, mimo iż nie jest już z nim związana, a czyni to pisząc: "Jak dobrze zarabiać na korepetycjach bez względu na przedmiot, którego uczysz nawet bez wychodzenia z domu.
To, że korepetytorzy są jak jedna z najstarszych profesji tego świata, obecni w strefie szarej i jawnej (płacącej podatki), wcale mnie nie dziwi. Jestem jedynie zdegustowany faktem wykorzystywania sytuacji, w jakiej znalazła się młodzież przed egzaminami maturalnymi i dla ósmoklasistów, a rzeczywiście skazana na edukację domową, w tym raczej na samokształcenie.
Korepetytor pisze wprost, bez ogródek: "W obecnej sytuacji zaś niezwykłą popularnością cieszą się korepetycje online – możesz więc zarabiać nie wychodząc z domu! Kup mój poradnik, a dzięki niemu będziesz mógł "ZWIĘKSZYĆ CENĘ ZA GODZINĘ KORKÓW NAWET DO 300 ZŁ! SPRAWIĆ BY UCZNIOWIE POLECALI TWOJE KOREPETYCJE SWOIM ZNAJOMYM".
Nie jest to anonimowa osoba. Pisze o sobie reklamując się:
Nazywam się Kamil Zawadzki i mam ponad 9 lat doświadczenia w udzielaniu korepetycji z języka polskiego. Jestem absolwentem UAM Poznań i zacząłem dawać korepetycje na 3 roku studiów (stanowczo za późno – śmiało można zacząć już na pierwszym roku). Szybko korepetycje stały się moją jedyną pracą na wiele lat. Z czasem miałem więcej chętnych uczniów niż mogłem przyjąć, więc zacząłem podnosić ceny, aby ograniczyć liczbę chętnych. Okazało się, że chętnych wcale nie ubywa, a dzięki wyższym cenom i lepszej organizacji mogłem zwyczajnie pracować mniej a zarabiać więcej. Teraz chciałbym się podzielić z Tobą moimi doświadczeniami.
Nic mi do tego, żeby p. Kamil Zawadzki zarabiał miesięcznie nawet milion złotych płacąc podatki do budżetu państwa. W końcu, to rynek dyktuje mu okazyjne warunki do takiego zarobkowania, a podmiotami tego rynku są także uczniowie, skazani na edukacyjny obciach, kicz, buble, szkolne pozoranctwo lub niemożność, bezradność nawet tych nauczycieli, którym bardzo by się chciało chcieć.
Absolwent UAM tak uzasadnia swoją aktywność biznesową:
"Dlaczego korepetycje to dobry biznes? Jak duży jest rynek i ile można zarobić dając korepetycje? W tej chwili korepetycje są bardzo popularną formą dokształcania się uczniów szkół. Badania ankietowe podają, że około 70% uczniów korzysta z korepetycji. Przerodziło się to oczywiście na sporą konkurencję wśród korepetytorów – nadal najczęściej uczącymi innych są studenci, ale powstaje też coraz więcej firm specjalizujących się w korepetycjach, które czerpią z korepetycji ogromne zyski.
Jak duży jest zatem ten rynek? 1. W roku szkolnym 2019/2020 mamy ponad 4,5 MILIONA wszystkich uczniów szkół (podstawowe + szkoły średnie). 2. 70% z nich jest zainteresowanych korepetycjami. TO PONAD 3 000 000 potencjalnych klientów. Co więcej mamy ponad 250 000 maturzystów i ponad 200 000 ósmoklasistów, którzy zdają egzaminy. Z tej grupy szacunkowo aż 84% uczniów pobiera korepetycje.
21 marca 2020
Mirosława Zalewska-Pawlak z Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego - otrzymała tytuł naukowy profesora
Profesor Mirosława Zalewska-Pawlak jest pedagogiem prowadzącym badania naukowe z teorii wychowania estetycznego, historii współczesnej myśli pedagogicznej i pedagogiki kultury. Ukończyła studia magisterskie na kierunku pedagogika na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Łódzkiego w 1974 r. na podstawie rozprawy z historii wychowania, którą przygotowała pod kierunkiem prof. Eugenii Podgórskiej. W tym samym roku została zatrudniona na stanowisku asystentki-stażystki w Katedrze Historii Wychowania i Oświaty podejmując się badań w zakresie historii wychowania i prowadząc z tego przedmiotu zajęcia ze studentami.
W Uniwersytecie Łódzkim pracuje nieprzerwanie do dnia dzisiejszego, zdobywając pierwszy stopień awansu naukowego pod kierunkiem prof. dr Eugenii Podgórskiej na podstawie rozprawy doktorskiej p.t. Wychowanie estetyczne dziecka w wieku przedszkolnym. Geneza i rozwój problematyki w polskiej teorii pedagogicznej, którą obroniła w 1983 r. na tym samym Wydziale.
Będąc adiunktem przygotowała do druku podoktorską monografię, która po ukazaniu się w uniwersyteckiej serii Acta Universitatis Lodziensis Folia Paedagogica et Psychologica w 1988 r. została wyróżniona nagrodą indywidualną I stopnia Rektora UŁ.
Jeszcze będąc asystentką, w pierwszych latach swojej pracy naukowo-badawczej zainicjowała stałą współpracę z włoskimi profesorami z Uniwersytetu Rzymskiego La Sapienza, która zaowocowała szeroko zakrojoną międzynarodową współpracą naukową, w tym wymianą nauczycieli akademickich i organizacją cyklicznych sesji naukowych na temat roli sztuki w europejskiej integracji kulturalnej.
Znana i ceniona jest w środowisku pedagogicznym jako niezwykle kompetentna specjalistka w zakresie współczesnych teorii wychowania estetycznego, w tym także badań porównawczych nad rozwojem tej dyscypliny w Europie. Prowadziła wykłady gościnne w różnych ośrodkach akademickich w kraju, ale także we Włoszech. Warto przy tym zwrócić uwagę na niezwykłą konsekwencję i logikę dokonań naukowych, które są skoncentrowane na problematyce szeroko rozumianej edukacji estetycznej, w tym wychowaniu przez sztukę dziecka w wieku przedszkolnym czy uwarunkowaniach i ewolucji europejskiej myśli pedagogicznej w tym zakresie.
Dzięki wysokim kompetencjom naukowo-badawczym i językowym, wieloletniej współpracy z najwybitniejszymi przedstawicielami tego nurtu we Włoszech oraz niezwykle rzetelnie prowadzonym badaniom własnym M. Zalewska-Pawlak stała się ambasadorką tej dziedziny wiedzy we współczesnych naukach o wychowaniu poza granicami kraju. Publikowała bowiem swoje studia w pracach zbiorowych pod redakcją wybitnego profesora pedagogiki Giulio Sforza oraz w czasopismach tego kraju.
Znakomicie rekonstruuje metodą historyczną ewolucję istoty, zakresu, struktury i programu kształcenia estetycznego w naszym kraju, ze szczególnym zwróceniem uwagi na edukację literacką, teatralno-filmową, muzyczną i plastyczną. Niezwykle interesujące są jej porównania zachodzących w toku dziejów rodzimych przemian w edukacji estetycznej, potwierdzające europejskie korzenie polskiej myśli pedagogicznej w tym zakresie.
Podejmowała też w swoich pracach wątek oświatowy a dotyczący kwestii wychowania do kultury życia ekologicznego od przełomu lat 60. do lat 90.XX w. zwracając uwagę na jakże często pomijany w krajach Europy Zachodniej problem wychowania do świata wartości etycznych i estetycznych, które kreują pożądany stosunek młodego pokolenia m.in. do otaczającej je przyrody. Swoje badania uzasadnia historycznymi źródłami edukacji kulturalnej w tradycji europejskiej, przybliżając jej współczesnym badaczom na Zachodzie dorobek polskiej myśli i fascynacji wartościami estetycznymi w sztuce i przyrodzie.
Swoistego rodzaju naukowe zobowiązanie wobec włoskich partnerów z tytułu wieloletniej współpracy odwzajemnia prof. M. Zalewska-Pawlak artykułami, które przybliżają polskim czytelnikom genezę pedagogicznej koncepcji sztuki we Włoszech. Myśl bowiem włoskich pedagogów jest wciąż u nas zaliczana do nieobecnych - a przy tym jakże cennych - dyskursów wokół genezy funkcji estetycznych sztuki w wieku XVIII. Ogromnie ważne jest zatem ukazanie przez M. Zalewską-Pawlak roli określonych teorii filozoficznych i estetycznych w powstawaniu koncepcji wychowania i kształcenia w Polsce w tym okresie.
Pani Profesor jest poświęciła swoje analizy współczesnym problemom włoskiej teorii pedagogicznej przybliżając najbardziej nurtujące włoskich naukowców prądy i kierunki pedagogiczne w zderzeniu z orientacjami politycznymi i aksjologicznymi pod koniec XX w. Można je odnaleźć w rozprawach Ireny Wojnar oraz śladowo w przekładzie artykułu Roberto Massy czy wydanej przez UŁ książce z andragogiki włoskiej prof. Olgi Czerniawskiej.
M. Zalewska-Pawlak należy do nielicznej grupy znaczących w naszym kraju nauczycieli akademickich, którzy systematycznie, od kilkunastu lat prowadzą rozległe badania metateoretyczne w zakresie wychowania estetycznego oraz szeroko pojmowanej pedagogiki kultury, wypełniając zaniedbany z powodu niedostatecznej bazy teoretycznej w polskich naukach o wychowaniu dyskurs komparatystyczny. Pryncypialne założenia dla metateoretycznego kontekstu badań historycznych i porównawczych współczesnych prądów i kierunków, ze szczególnym uwzględnieniem idei wychowania estetycznego, pozwalają na konstruowanie w miarę jednolitej metodologicznie strategii badań z zachowaniem prymatu analizy historycznej.
Habilitowała się w 2002 r. na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego na podstawie m.in. dysertacji pt. Rola sztuki w wychowaniu. Polska tradycja pedagogiczna. Jej książka mieści się w obszarze badań współczesnej pedagogiki porównawczej, stanowiąc równorzędną część wiedzy profesjonalnej w zakresie syntezy historii myśli pedagogicznej, pedagogiki ogólnej i organizacji szkolnictwa. Skupia się w niej m.in. na szeroko pojmowanej kulturze narodów i ich pedagogicznych osiągnięciach w tej dziedzinie, porównując je z minioną przeszłością oraz odpowiadając na podstawowe problemy i prawidłowości w tej dziedzinie naszego życia. Nawiązuje przy tym do wyróżnionego przez Bogdana Nawroczyńskiego jednego z najważniejszych w świecie, a występujących także w Polsce - prądu myśli pedagogicznej, który został zapoczątkowany na przełomie XIX i XX w. - jaki jest „pedagogika wychowania przez sztukę”.
Dzięki swoim badaniom prof. M. Zalewska-Pawlak kontynuuje zapoczątkowany przez tego wybitnego pedagoga polski, a przy tym jakże odmienny od systematyki niemieckiej czy nawet włoskiej, nurt badań we współczesnej humanistyce. Tak wybitni komparatyści ewolucji współczesnej myśli pedagogicznej, jak: Stefan Wołoszyn, Heinz–Hermann Krüger – profesor Uniwersytetu Marcina Lutra w Halle-Wittenbergu , Herbert Gudjons - profesor Uniwersytetu w Hamburgu czy G. Flores D’Arcais lokują źródła wychowania estetycznego właśnie w pedagogice kultury.
Sięgnięcie przez prof. M. Zalewską – Pawlak do estetyzmu pedagogicznego zwraca uwagę na prąd o obiegu międzynarodowym, zachowujący zarazem wyraźne piętno narodu i państwa, w którym powstał. Wzbogacenie badań o perspektywę historyczną ułatwia zrozumienie współczesnej roli wychowania przez sztukę. Staje się zarazem doskonałym źródłem wiedzy o tym nurcie w sytuacji, gdy wprowadzony do zreformowanej szkoły polskiej pod koniec lat 90. XX w. nowy przedmiot - „sztuka”, potrzebuje do przygotowywania nauczycieli pogłębionej teorii do jego prowadzenia.
To właśnie Bogdan Nawroczyński wskazywał, że chcąc zrozumieć myśli pedagogiczne w początkach wieku XX, trzeba nieustannie sięgać głęboko w wiek poprzedni. Podjęcie zatem badań nad polską tradycją pedagogiczną w obszarze pedagogiki filozoficznej, jest wyraźnym wkładem łódzkiej Profesor w przywrócenie studiom pedagogicznym uniwersyteckiego charakteru, odnajdywaniu zakorzenienia treściowego i formalnego pedagogiki wychowania przez sztukę w szeroko rozumianej humanistyce, czy – jak ujmował to także Florian Znaniecki – w naukach o kulturze. Nie da się spełnić tego warunku bez ujawnienia związków treściowej łączności wiedzy o tej dziedzinie wychowania z wiedzą humanistyczną o charakterze podstawowym.
Profesor M. Zalewska-Pawlak nie pomija przy tym związków formalnych w tym nurcie wychowania troszcząc się zarazem o to, by ukazać pokrewieństwo teorii wychowania estetycznego z dziedziną wiedzy humanistycznej poprzez właściwy sposób jej uprawiania. Umożliwia zrozumienie toczących się w niej sporów włączając się do nich z pytaniami o tożsamość zmieniającej się na przestrzeni dwóch wieków pedagogiki kultury.
Nominowana Profesor wprowadza nas w perspektywę myślową wytwarzaną przez pytania pedagogiczne interesującego ją prądu, a mianowicie:
* Na którym ze środowisk wychowawczych powinien spoczywać szczególny ciężar powszechnej edukacji estetycznej?
* Jeśli miałaby nim być szkoła, to w jakim stopniu kultura estetyczna może być niezbędnym składnikiem powszechnej edukacji?
* Jakie znaczenie odgrywa szkoła w rozwijaniu poczucia piękna?
* Jak powinny przenikać treści i formy wychowania estetycznego do szkół?
* Czy zreformowana estetycznie szkoła może rekompensować braki wyniesione z środowiska rodzinnego?
* Co powinno być źródłem rozwijania wrażliwości na piękno?
* W jakim stopniu ten rodzaj wychowania sprzyja kolejnym reformom edukacji? Jak kształcić dzieci, by nie naruszyć ich podmiotowości, ich prawa do swobodnej aktywności twórczej?
* Kto może być nauczycielem kultury estetycznej? itd.
Od początku istnienia Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ kształci studentów w zakresie edukacji artystycznej, przygotowując ich do pracy w szkole i w środowiskach pozaszkolnych, w rożnych placówkach oświatowo-wychowawczych. Jestem przekonany, że jej absolwenci czynią ze szkoły instytucję pogodną, „radosnego upojenia”, w której dziecko bez przemęczenia, z radością i ochotą garnie się do pracy i nauki (s.90). Ten typ orientacji rozwijany jest głównie w szkolnictwie progresywnym, alternatywnym, „nowego wychowania”.
Wysoce profesjonalne i duchowe przygotowanie nauczycieli do kształcenia estetycznego i wychowania przez sztukę sprawia, że jest twórczy, ale też ma potrzebę ustawicznego kształcenia się. W jej przekonaniu pedagog musi być artystą chwili, aktorem, poetą, swobodnie wykorzystywać do tego celu słowo, gest, a także zdolność rysowania. Jeśli nauczyciel sam nie może być artystą, to niech przynajmniej będzie wrażliwy na piękno. Niechże sam ubiera się czysto, choć ubogo, niech unika rubaszności w ruchach i słowach, niech unika przezwisk.
W swoich publikacjach prof. M. Zalewska-Pawlak przechodzi od fascynacji nowymi ruchami estetyczno–pedagogicznymi w Europie, poprzez ich upowszechnienie i aplikacje w praktyce polskiej szkoły do nowych wyzwań edukacyjnych w demokracji i otwartości na pluralistyczny świat wartości. Ma świadomość sytuacji narastającej w świecie agresji politycznej czy egoizmu prymitywnych postaw konsumpcyjnych.
Potrzeba sztuki w wychowaniu wobec zagrożenia kultem przemocy, ciała i pop-tożsamości, o której pisze w swoich pracach Zbyszko Melosik, jest szczególna właśnie teraz, kiedy doświadczamy braku mocy duchowej, o którą tak silnie dopominał się w swoich dziełach B. Nawroczyński. Dlatego też z dużą satysfakcją duchową czyta się książki i tekstry pomniejsze tej Autorki.
Książkę profesorską można pozyskać w Wydawnictwie UŁ.
Subskrybuj:
Posty (Atom)