30 listopada 2016

Profesor Marek Konopczyński w gronie INFANTIS DIGNITATIS DEFENSORI


Miło mi poinformować, że profesor pedagogiki resocjalizacyjnej, wiceprzewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN - Marek Konopczyński został odznaczony przez Rzecznika Praw Dziecka Odznaką Honorową za Zasługi dla Ochrony Praw Dziecka, która jest darem wdzięczność za jego działalność w duchu korczakowskiej pedagogii, a więc troski o prawa dziecka, ich poszanowanie i respektowanie w różnych dziedzinach naszej codzienności.

Odznaka jest polskim odznaczeniem resortowym, które zostało ustanowione 15 lutego 2013 rozporządzeniem Prezydenta RP, a otrzymują je osoby za szczególne osiągnięcia w dziedzinie ochrony praw dziecka. Zgodnie z prawem Odznaka jest jednostopniowa i może być nadana tej samej osobie tylko raz. W przypadku profesora M. Konopczyńskiego została mu wręczona przez Rzecznika Praw Dziecka Marka Michalaka.

Dotychczas wyróżnienie to otrzymało 58 podmiotów, bowiem są wśród odznaczonych nie tylko działacze na rzecz ochrony praw dziecka, ale także organizacje pozarządowe. W tym miesiącu grono osób wyróżnionych Odznaką Honorową za Zasługi dla Ochrony Praw Dziecka zostało powiększone jeszcze o takich pedagogów, jak: Małgorzata Gryń-Chlebicka, Alicja Matysik, Sławomir Moczydłowski oraz Romuald Sadowski.


Na stronie licowej widnieje ujęte na wprost przedstawienie portretowe Janusza Korczaka okolone wypukłym przerwanym u dołu napisem majuskułowym w języku łacińskim: INFANTIS DIGNITATIS DEFENSORI (OBROŃCY GODNOŚCI DZIECI). Na stronie odwrotnej, okolonej wypukłym majuskułowym napisem: RZECZNIK PRAW DZIECKA przerwanym u dołu wypukłym monogramem z liter RP, widnieje pośrodku stylizowany wizerunek drzewa z młodym pędem u dołu.

Wszystkim wyróżnionym serdecznie gratuluję.

Pragnę zarazem dodać, że w tym właśnie roku Komitet Ochrony Praw Dziecka obchodzi swoje 35-lecie zaś Rzecznik Praw Dziecka ma za sobą 15 lat bardzo zróżnicowanej i efektywnej działalności, a funkcję tę wcześniej pełnili: Marek Piechowiak, Paweł Jaros i Ewa Sowińska. Z tej też okazji odbyła się w Auli im. Janusza Korczaka Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej jubileuszowa konferencja pt. „Prawa dziecka w teorii i praktyce”.

29 listopada 2016

Wywiadówka


Młodsza córka zapytała mnie, co to znaczy, że idę do szkoły na wywiadówkę? Odpowiedziałem, że jest to spotkanie nauczyciela-wychowawcy klasy z rodzicami wszystkich uczniów. Dawniej na tego typu zebrania rodzice byli wzywani, a dzisiaj są na nie zapraszani. Kultura.

W poprzednim ustroju w domach nie było telefonów, bo czekało się na uzyskanie zgody na zainstalowanie aparatu i otrzymanie numeru nawet 10 lat (sic!). Taki ludzki był ten socjalizm, który nadal reprezentują niektórzy politycy w naszym Sejmie. W PRL nie można było zadzwonić do szkoły czy nauczyciela, by zapytać o stan osiągnięć szkolnych dziecka lub umówić się na bezpośrednią rozmowę.
Trzeba było dotrzeć do szkoły i rozmawiać z kadrą pedagogiczną w czasie, który jej odpowiadał.

Nauczyciele mieli jednak jeszcze dodatkowy obowiązek pedagogicznego kształcenia (czytaj - indoktrynowania) rodziców, czyli ich pedagogizowania. Być może niektórzy politycy, ale i uczeni innych dyscyplin tkwią jeszcze w tamtej epoce sądząc, że nadal tak jest lub być powinno.

Dzisiaj jednak mamy piękne czasy! Szkoła, jej pedagogiczny personel już nie wzywa rodziców na wywiadówkę, nie zmusza do udziału w rzekomej rozmowie, tylko zaprasza w swoje progi tych, którzy mają na to czas i ochotę. Wprawdzie jeszcze nie we wszystkich placówkach ma to miejsce, bo są takie szkoły gimnazjalne czy średnie II stopnia, w których wychowawca sprawdza listę obecności rodziców na zebraniu.

Szczególnie sprawdzanie obecności rodziców staje się dla nich krępujące, kiedy na domiar wszystkiego siedzą w ławkach, w których na co dzień są ich dzieci. Musi jeszcze upłynąć trochę czasu zanim dyrekcje szkół i nauczyciele zrozumieją, że wiek XX jest już za nami i nie ma sensu tworzyć i podtrzymywać modusu władztwa w relacjach z rodzicami. Dziwne, że jeszcze nie dotarło mentalnie do wszystkich nauczycieli, że to oni są dla naszych dzieci i dla nas, a nie na odwrót. Warto przeczytać Konstytucję III RP i Ustawę o systemie oświaty!

Dzisiaj wywiadówki bezpośrednie zostają częściowo wypierane przez tzw. wywiadówki wirtualne. Są nimi elektroniczne dzienniczki, do których dostęp mają mieć tylko rodzice (otrzymują specjalny kod dostępu), by przeczytać w dogodnym dla siebie momencie systematycznie zamieszczane przez wychowawcę i innych nauczycieli informacje na temat osiągnięć szkolnych dziecka oraz uwagi dotyczące jego postawy wobec uczenia się, koleżanek i kolegów z klasy, w stosunku do nauczycieli, zachowania w szkole itp. W takim dzienniczku odnotowane są informacje na temat nieobecności dziecka w szkole, w tym także tych, które nie zostały usprawiedliwione przez rodziców.

Nowe technologie znalazły swoje zastosowanie w szkolnej edukacji przerzucając ciężar odpowiedzialności za treść komunikatów, informacji na nauczycieli, a szczególnie na wychowawcę klasy. To oni muszą regularnie zamieszczać w wirtualnym dzienniczku najnowsze informacje, komentować zaistniałe w klasie czy w szkole wydarzenia, przekazywać rodzicom komunikaty, a nawet wysyłać dodatkowe wiadomości e-mailem, bo - ja się okazuje - niektórzy rodzice w ogóle nie korzystają z nowoczesności z bardzo różnych powodów np. braku dostępu do sieci, braku sprzętu, nieumiejętności obsługiwania wirtualnej aplikacji, braku czasu, zainteresowania dzieckiem itp.

Wzajemna komunikacja między nauczycielami a rodzicami za pomocą wewnętrznego systemu przesyłania wiadomości właściwie czyni zebrania face to face nonsensownymi, gdyż wychowawca klasy nie jest w stanie przekazać rodzicom więcej danych czy informacji od tych, jakie możliwe są do zakomunikowania droga elektroniczną. Chyba, że ma pomysł na zupełnie inną formę spotkań bezpośrednich.

Ba, jeśli szkoła dysponuje rozbudowanym oprogramowaniem wirtualnych wywiadówek, to poza dwukierunkowym przekazem informacji (rodzice także mogą tą drogą komunikować się z nauczycielami) możliwe jest także uruchomienie wirtualnej interakcji, zainicjowanie wideokonferencji, wprowadzenie forum dyskusyjnego czy nawet czatu. Tego typu rozwiązania sprzyjają pośredniej, ale mimo wszystko wizualnej komunikacji nauczyciela z rodzicami czy rodziców między sobą.

Im więcej danych otrzymują rodzice drogą elektroniczną, tym bardziej zbyteczne okazują się tradycyjne wywiadówki lub trwają one bardzo krótko, gdyż rodzice dysponują już większością danych o swoim dziecku, o programie kształcenia, wymaganiach lub osiągnięciach czy jego zachowaniach.

Kiedy otrzymuję zaproszenie na wywiadówkę do szkoły, to pojawia się pytanie - po co mam do niej jechać, tracić czas na dojazd, na uczestniczenie w zebraniu, w czasie którego przekazywane informacje można byłoby równie dobrze przesłać korespondencją seryjną do każdego rodzica via dziennik wirtualny?
Jak się okazuje, nie wszyscy rodzice są wirtualnie aktywni, toteż wolą raz w semestrze przyjść do szkoły, wysłuchać, zanotować i wrócić do domu.

Nauczyciel-wychowawca ma okazję do bezpośredniego poznania rodziców, skomentowania w czasie odczytywania listy obecności (co za tradycja?): "że córka jest do pani podobna jak dwie krople wody". Niektórzy rodzice dowiadują się, że wprawdzie jeszcze ani razu nie zalogowali się w e-dzienniku, ale za to ich dziecko "odwiedziło" tę strefę ponad 300 razy. Ciekawe, skąd miało kod dostępu?

Nie mogę narzekać. Mnie podobają się bezpośrednie wywiadówki szkolne (kontaktowe), a nie wirtualne, bo przynajmniej mogę poznać wychowawcę czy innych nauczycieli mojego dziecka. Inna rzecz, że nic z tego dla zmiany jakościowej nie wynika. Kiedy bowiem rodzice zaczęli narzekać na jedną z nauczycielek, która jest prawdopodobnie mocno wypalona zawodowo a dzieci przeszkadzają jej w pracy, to na obliczu uroczej wychowawczyni wymalowała się obawa, jak ma o tym powiedzieć koleżance z pokoju nauczycielskiego?

Czy można zwrócić uwagę innemu nauczycielowi, że jego postawa jest dla rodziców i uczniów oburzająca? Czy wypada? A może wychowawca klasy powinien tylko delikatnie zasugerować rodzicielski niepokój, byle tylko ta pani nie wpadła w szał i nie "wykosiła" całej klasy? Śmieszno i straszno!

Rzeczywiście, gdyby to było zapisane w e-dzienniku, to być może wychowawca musiałby przekazać stanowisko rodziców dalej, a tak, to może, ale nie musi. Śladu nie będzie. Rodzice zaś pogadali, ponarzekali i rozeszli się do domów.

Zapewne nie wiecie, że minister edukacji Anna Zalewska też musi chodzić na wywiadówki ... do Prezesa partii, który ją osadził na tym stanowisku. Ostatnio zadeklarowała dla TVN24: "mam wsparcie prezesa". Nie ujawniła jednak, czy wywiadówka była face to face, czy wirtualna.


28 listopada 2016

Koncertowa degradacja szkolnictwa muzycznego


Każda reforma ustroju szkolnego niesie z sobą niepowetowane straty. Co gorsza, ich ofiarami są najczęściej nie nauczyciele, a już na pewno nie ministrowie edukacji, bo byli tacy, co w nagrodę za dymisję zostawali ambasadorami III RP czy europosłami, tylko DZIECI, uczniowie. Mamy do czynienia z tą patologią od 1993 r. , od kiedy to ambicje zwycięskich w wyborach partii politycznych i nie zawsze kompetentnych ministrów edukacji rozmijają się z Konstytucją III RP i Ustawą o systemie oświaty.

Nie mam wątpliwości, że Ministerstwo Edukacji Narodowej - chociaż ma zacne zamiary - jest w ślepej uliczce, bowiem nabrało przekonania, mocą swoich zwierzchników partyjnych, że w Polsce każdy może czynić ze szkolnictwem i w szkolnictwie co chce, bo przecież obowiązuje dyscyplina partyjna, a nie mądrość pedagogiczna, społeczna odpowiedzialność za losy młodych pokoleń. Te zresztą za jakiś czas odpłacą pięknym za nadobne, bo nie ma takiej możliwości, by ofiary zmian nie upomniały się o swoją godność.

Kolejna ekipa władzy uważa, że może zlekceważyć nie tylko dzieci (te przecież "głosu nie mają", a co "wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie"), ale i ich rodziców. Można przerzucać się pseudosondażami, kto ma większe poparcie, czy elektorat PIS-u mający największą akceptację wśród Polaków, których dzieci - jeśli je posiadali - dawno ukończyły szkoły średnie, czy może wśród przypisywanej do opozycji części elektoratu wspomagającej właśnie edukację swoich dzieci.

Czy WSZYSTKIE DZIECI SĄ NASZE? Nie ma lepszych czy gorszych, pisowskich czy platformerskich, nowoczesnych czy peeselowskich... Im większy zatem jest poziom lekceważenia i arogancji władzy wobec zróżnicowanej części społeczeństwa posiadającej dzieci w wieku obowiązku szkolnego, tym można spodziewać się nasilania się radykalnych form protestu, gdyż nikt z myślących, kochających i odpowiedzialnych rodziców nie zgodzi się na manipulacje polityczne kosztem ich pociech.

To, co czyni w tej chwili MEN, doprowadzi do kolejnego kryzysu politycznego i przewrotu, który musi prędzej czy później nastąpić, gdyż od 27 lat Polacy cieszą się wolnością, w różnym zakresie korzystając z jej częściowo dramatycznych, a częściowo pozytywnych jej fundamentów. Trzeba nie znać naszego narodu, by - słusznie eksponując degradowane w ostatnich latach wartości patriotyzmu, godności, prawdy historycznej - wprowadzać reformę ustrojową, która z innej zupełnie strony zniszczy nawet najbardziej cenne swoje przesłanki.

W żadnym państwie demokratycznym nie skutkują pozytywnie reformy szkolne określane przez prof. Zbigniewa Kwiecińskiego mianem "epidemii sterowanej". W społeczeństwie doświadczonym totalitarną przeszłością, autorytaryzmem i bolszewicką indoktrynacją nie powiedzie się zmiana systemowa z udziałem edukacji podporządkowanej hierarchicznej, centralistycznej władzy.

Przypomnę zatem znakomity cytat z jednej z publikacji wybitnego uczonego prof. Aleksandra Nalaskowskiego:

Uczęszczałem do liceum, którym zawiadywał członek ważnego partyjnego gremium, zdeklarowany ateista i piewca przyjaźni polsko-radzieckiej. Ściany tej szkoły były wypełnione hasłami pro partyjnymi („Partia z nadzieją patrzy na polską młodzież”), oblepione portretami brodatych wieszczów historycznej konieczności, zbiorowej świadomości i uszczęśliwiającej ułudy. Czwórkę z historii otrzymałem po bezbłędnym wyrecytowaniu życiorysu tow. Edwarda Gierka. Rusycyści w tej szkole traktowani byli jak kontrolerzy z ramienia suwerena. Skutek owego molestowania erotycznego (chodziło wreszcie o to, abym coś pokochał) był – jak prosto można się domyślać – obiektywnie odwrotny. Nie stałem się fanem lewicy, nie uwierzyłem partii, Marksa odróżniałem od Lenina, a Gomółkę od Gocłowskiego, a obu od Grotowskiego.

Czy mam w tym miejscu przypominać wspomnienia szkolne Jarosława Kaczyńskiego, Kazimierza Marcinkowskiego, Romana Giertycha czy Donalda Tuska? A może Dody lub prezydentów III RP? Czy rzeczywiście nie możemy wyjść z syndromu homo sovieticus i musimy postępować w myśl zasady: "zapomniał wół jak cielęciem był"?

Przejdę zatem do kolejnego PROTESTU RODZICÓW UCZNIÓW SZKÓŁ MUZYCZNYCH. W moim przekonaniu nie jest trafnie adresowany do ministra kultury prof. Piotra Glińskiego, gdyż ten nie jest twórcą tej quasireformy ustroju szkolnego, tylko musi podporządkować szkolnictwo artystyczne temu, co wprowadza MEN. Chyba, że tupnie nogą, walnie pięścią w stół i powie, że w szkolnictwie artystycznym będzie zupełnie inny, czyli obecny system kształcenia.

Oto treść ich Listu:

Przez cały czas zarówno rodzice jak i (przynajmniej według uzyskanych przez nas informacji) nauczyciele byli utrzymywani w przekonaniu, że planowana reforma szkolnictwa obejmie bez wyjątku wszystkie szkoły podstawowe, również naszą – Ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną I stopnia w Krakowie.. Niestety dzisiaj dowiedzieliśmy się, że edukacja naszych dzieci zostanie przerwana na poziomie szóstej klasy. Z dalszych informacji wynikało, że dyrekcja tę informację uzyskała 9 listopada.

Nadal nie wiemy, jaki los czeka nasze dzieci na pierwszym etapie kształcenia. Ponieważ reforma przewiduje dla szkół artystycznych model 6+6, dzieci, które nie zdecydują się kontynuować edukacji muzycznej będą musiały na ostatnie dwa lata szkoły podstawowej (tj 7 i 8 klasę) przenieść się do szkoły rejonowej nie mając szans dokończyć edukacji w dotychczasowej placówce, co jest sprzeczne z założeniami planowanej reformy edukacji.

Takie rozwiązanie w ogóle nie bierze pod uwagę dobra dzieci, ani też nie zapewnia im prawidłowej edukacji na odpowiednim poziomie, gwarantującej im konkurencyjność na późniejszym etapie życia. Brak kontynuacji, wyrwanie z dotychczasowych środowisk, konieczność wejścia w nowe otoczenie, środowisko obcych – zżytych ze sobą osób, stawia te dzieci w bardzo złym położeniu. Jest to jeszcze gorsze niż obecny system gimnazjalny. Pokreślić trzeba ponadto, że asymilacja będzie z konieczności skrócona, bo po następnych 2 latach w nowej szkole będą musiały ponownie stawić czoła tym samym zagrożeniom i wyzwaniom.

Rozmowy prowadzone przez rodziców m.in. z p. Lidią Skrzyniarz (MKiDN, uprzednio wizytator CEA, która przygotowała założenia reformy) nie odniosły żadnego skutku. Żadne racjonalne argumenty wskazujące na dobro dzieci nie wywierały wpływu na prezentowane stanowisko. Nie przedstawiała przy tym żadnych konkretów, a jedyną odpowiedzią było “nie, bo nie”. Dowiedzieliśmy się także, że to szczególna szkoła – dla geniuszy, zaś uczniowie, którzy nie chcą kontynuować nauki muzyki, to naturalne straty i dobrze, że odpadną. A szkoły rejonowe będą musiały ich przyjąć.

Proponowane rozwiązanie stanowi problem wszystkich typów szkół artystycznych, więc problem nie dotyczy tylko trzech oddziałów naszej szkoły. To ich przyszłość jest zagrożona, ze względu na znaczne opóźnienie informacji o kształcie reformy, uniemożliwiające im rzetelne przygotowanie się do egzaminu końcowego, do egzaminu wstępnego do szkoły wyższego stopnia, jak również ze względu na konieczność podejmowania decyzji pod presją, w stanie ogromnej niepewności co do przyszłego kształtu edukacji.

Dodamy, że nadal nie są znane założenia reformy poza wskazaniem, że zarówno szkoła I jak i II stopnia mają trwać po 6 lat. Czy szkoła II stopnia wystawi po 2 latach świadectwo ukończenia szkoły podstawowej, czy zorganizuje dla uczniów, którzy nie chcą dalej kontynuować nauki w szkole muzycznej egzaminy do liceum ogólnokształcącego?

Proponuje się nam, rodzicom, umieszczenie dzieci w ogólnokształcących szkołach muzycznych II stopnia lub przeniesienie ich do szkół podstawowych rejonowych. O skutkach umieszczenia dziecka w innej szkole, w zintegrowanej grupie już wspominaliśmy powyżej. Z drugiej strony dalsza wymuszona edukacja w placówce muzycznej tych dzieci, które nie wykazują predyspozycji i chęci kształcenia się w zawodzie muzyka jest stratą czasu i funduszy przeznaczonych na edukację muzyczną.

Podstawowym kryterium, decydującym o podjętej decyzji powinno być dobro dzieci. A celem: zapewnienie im dobrej edukacji, według równych szans, w warunkach gwarantujących im także równomierny rozwój emocjonalny, bez narażania na niepotrzebne stresy, na które nie są narażani ich rówieśnicy z pozostałych szkół podstawowych. Zmiana środowiska po ukończeniu 6.klasy szkoły podstawowej była jedną z głównych przyczyn negatywnej oceny dotychczasowego systemu edukacji.

Rodzice (wyborcy) zapewniani byli przez cały czas wyborów, że planowana reforma edukacyjna doprowadzi do likwidacji gimnazjów, których działanie oceniane było powszechnie negatywnie. Reforma została przygotowana, niestety nikt nie uprzedził, że inne jej zasady zostaną wprowadzone w odniesieniu do szkół artystycznych. I jak już wspomniano – do tej pory nikt nie poinformował uczniów i rodziców tych szkół jak reforma wpłynie na ich sytuację.

O dziwo, o kształcie reformy szkolnictwa podstawowego, co było sztandarowym projektem Rządu, mówi się publicznie powszechnie. Przeprowadzone zostały konsultacje społeczne i dyskutowano powszechnie założenia i kształt planowanych zmian. Tymczasem reforma szkolnictwa artystycznego zaplanowana została bez jakichkolwiek konsultacji społecznych, bez mała w utajnieniu, nie informując nawet nauczycieli, jaka ma być przyszła forma szkolnictwa.

Zmiana nauczania w szkołach muzycznych na tryb 6 + 6 była już w latach 90 przeprowadzana, jednak wówczas zapewniono uczniom możliwość podjęcia decyzji, czy wolą dokończyć edukację w szkole 8-klasowej i zdawać egzamin do 3 klasy szkoły II stopnia, czy też (dla zdecydowanych na kontynuację szkolenia muzycznego) od razu po 6 klasie zdawać do szkoły II stopnia. Rezygnujący z kształcenia muzycznego w dotychczasowej formie mogli natomiast po 8 klasie zdawać do szkół średnich o innych profilach niż muzyczne. Zapewnienie takiego alternatywnego rozwiązania znajduje ze wszech miar uzasadnienie w zakresie pogłębiania zaufania obywateli do organów państwa.

W proponowanym obecnie kształcie reforma karze uzdolnione dzieci za to, że podjęły trud poznania tej niezwykle ważnej dziedziny sztuki, rozszerzając ich horyzonty, kreując młode umysły w sposób, który niewątpliwie przyniesie korzyści całemu społeczeństwu w przyszłości. Nie wszyscy uczniowie podejmujący naukę w szkole muzycznej I stopnia muszą zostać muzykami.

W interesie Państwa leży jak najlepsze wykształcenie młodych ludzi, także w zakresie uwrażliwienia na wartości przekazywane przez muzykę. Trudno zresztą wymagać od 6- czy tez 7-latka by już na tym etapie decydował o swojej przyszłości. Ponadto realia rynku pracy uniemożliwiają wszystkim absolwentom zdobycie dobrej – godziwie wynagradzanej pracy muzyka. Czy to znaczy, że należy zrezygnować z muzycznego kształcenia dzieci?

W trakcie rozmów w MKiDN usłyszeliśmy argument, że uzasadnieniem dla wprowadzenia, a właściwie pozostawienia, modelu 6+6 jest konieczność zapewnienia uczniom stopnia II możliwie długiej kontynuacji szkolenia u prowadzącego nauczyciela instrumentu. Wydłużenie edukacji muzycznej II stopnia bierze pod uwagę dobro tylko najzdolniejszych uczniów, ciągle marginalizując bezpieczeństwo emocjonalne pozostałych dzieci i kontynuację kształcenia w szkole podstawowej.

W ocenie większości rodziców i nauczycieli argument ten jest całkowicie chybiony. Wprawdzie i rodzice i nauczyciele widzą pożytek z kontynuacji kształcenia muzycznego , jednak jest to szczególnie istotne właśnie na początkowym etapie tej edukacji. W późniejszym okresie – na etapie nauki w szkole II stopnia uczniowie posiadają już umiejętności na takim poziomie, że wymagają wprost dywersyfikacji kształcenia.

Dlatego ci, którzy myślą o karierze muzyka i chcą osiągać sukcesy korzystają powszechnie z różnorakich kursów mistrzowskich, prowadzonych przez różnych profesorów, szukając wsparcia np. na Akademii Muzycznej. Tylko takie działanie umożliwia im poznanie szerokiego spektrum technik warsztatowych, tak niezbędnego zawodowym muzykom.

Podkreślenia wymaga fakt, że tylko prawidłowo prowadzona edukacja na etapie szkoły podstawowej umożliwi wychowanie dla szkół wyższego stopnia kandydatów zapewniających tym drugim osiąganie sukcesów – indywidualnych i zbiorowych. Natomiast uczniowie, którzy nie chcą kontynuować edukacji muzycznej powinni mieć takie same szanse jak absolwenci rejonowych szkół podstawowych.

Wszakże wszystkie dzieci są równe. Nauczyciele i pedagodzy, będący autorami tej kontrowersyjnej reformy, powinni mieć świadomość, że nie mają prawa przeprowadzać eksperymentów na żywym organizmie, jakim są uczniowie szkół podstawowych, których negatywne skutki mogą okazać się nieodwracalne dla następnych roczników.



Dla przypomnienia odsyłam do Listu Wicepremiera, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego,
prof. Piotra Glińskiego do społeczności szkół artystycznych.

27 listopada 2016

Ministra z gabinetu cieni czy cień wiceministry, która chce wyjść z cienia?


Kiedy usłyszałem, że Platforma Obywatelska ogłosi gabinet cieni swojego przyszłego rządu - a trzeba przyznać, że politycy tej formacji nie wyciągnęli wniosków ze swojego upadku podtrzymując zawyżoną samoocenę - byłem ciekaw, kogo też nominują na stanowisko ministra edukacji narodowej. W ciągu dwóch kadencji ta formacja polityczna miała trzech, fatalnych ministrów, antyobywatelskich, przeciwnym decentralizacji oświaty i jej rzeczywistego usamorządowienia, demokratyzacji, chociaż najlepszą z nich była Katarzyna Hall jako jedyna w tym gronie kompetentna osoba.

Katarzyna Hall miała kilka dobrych pomysłów na konieczną zmianę systemową, ale kolesie z partii jej nie pomogli, a solidarnościowi związkowcy pokrzyżowali jej trafne pomysły. Szkoda, bo była blisko realizowania decentralizacji systemowej proponując likwidację kuratoriów oświaty. Teraz niech PO i PSL żałują, że zablokowali panią K. Hall, bo skończyłaby się w szkolnictwie partiokracja i byłaby szansa na odzyskiwanie rzeczywistej autonomii przez placówki oświatowe. Dała się wpuścić w kanał z obniżeniem wieku obowiązku szkolnego w sytuacji totalnego nieprzygotowania do tego tak szkół, jak i nauczycieli. Zdewastowała standardy przyjmowania do zawodu nauczyciela w edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, toteż musiała polec.

Zastąpienie przez władze PO Katarzyny Hall - Krystyną Szumilas było już tylko kompromitacją tej formacji, której szef ogłosił, że powołuje ministrów-zderzaków. Dziwię się, że zgodzili się na tak blacharskie ich potraktowanie, ale degeneracja tej partii szła w parze z arogancją także w stosunku do społeczeństwa. Dzisiaj, skompromitowani usiłują dyktować warunki koniecznej zmiany partii, która otrzymała zwycięstwo niemalże na tacy afer, skandali, socjotechniki, kiczowatej propagandy z lokowaniem produktu i wyrzucaniem milionowych środków z EFS na pseudokonferencje, pseudokongresy, pseudodebaty i pseudobadania oświatowe.

Ministra K. Szumilas tylko potwierdziła nieudolność rządzenia i brak rozumienia uwarunkowań dla wprowadzania systemowych reform oświatowych. Uratować tę władzę miała Joanna Kluzik-Rostkowska - dziennikarka o równie niskim poziomie kompetencji edukacyjnych, które redukowała do interakcji z koleżankami kształcącymi jej dzieci i współpracującymi z jej stowarzyszeniem odwzajemniając się kasą z budżetu państwa na beznadziejny elementarz i program darmowych podręczników szkolnych. Platforma okazała się oświatowym platfusem, formacją której eksperci sprytnie wyssali maksimum środków unijnych dla siebie, na nieznaczące projekty, diagnozy czy zmarnowali środki publiczne na cyfrową szkołę. Śledztwo wciąż nie jest tu zakończone, a przecież zmarnowano miliony złotych.

Kogo Grzegorz Schetyna wyciągnął tym razem z kapelusza ignorancji oświatowej? Panią poseł Urszulę Augustyn - kolejną po J. Kluzik-Rostkowskiej dziennikarkę, która nie jest ani nową postacią, ani nieznaną w centralistycznym degradowaniu polskiej edukacji. To właśnie ta pani została mianowana na rok przed upadkiem PO pełnomocnikiem premier Ewy Kopacz, by pełnić funkcję wiceministra edukacji, tym wiceministrem formalnie nie będąc, by móc pobierać podwójne wynagrodzenie.


Tak oto Platforma nominuje do gabinetu cieni osobę, która rzuciła zły cień na ten resort pozorując pracę, z której nic dla szkolnictwa nie wynikało. Nie mogło, bo trudno, by ktoś tak niekompetentny mógł cokolwiek dobrego zrobić dla edukacji. Tym samym gratuluję Platformie, że wprowadza do swojego gabinetu cień wiceministry. Potwierdza w ten sposób swoją nieudolność i "krótką ławkę" oraz to, że kierowanie resortem można oddać właśnie takim postaciom.

Wytłumaczenie tej nominacji daje sam rzecznik prasowy PO Jan Grabiec w rozmowie z "Wprost", kiedy krytykuje politykę kadrową PIS-u. Stwierdza, że mamy w niej do czynienia z "bolszewizmem kadrowym": Im mniej kompetentnych ludzi się zatrudnia, tym większą ma się gwarancję lojalności
To prawda. Platforma to ćwiczyła przez 8 lat, więc jej kadry doskonale potrafią odczytać tożsamą politykę u swoich oponentów.

Niektórym profesorom politologii staniała odwaga i teraz zaczynają krytykować Platformę Obywatelską za jej ośmioletnie rządy. Tylko czekać, jak następni zaczną ustawiać się w kolejce. Panie i Panowie Profesorowie - staniała odwaga? To dopiero teraz obudziliście się z przysłowiową "ręką w nocniku" czy może pojawiło się coś istotnego na horyzoncie transcendencji?



(źródło fot. i memu: Facebook)

Polecam piosenkę o pani minister, która tańczy.

25 listopada 2016

Pedagodzy wśród laureatów Nagrody Prezesa Rady Ministrów 2016


Wśród laureatów tegorocznej Nagrody Prezesa Rady Ministrów w 2016 r. za pracę doktorską w dziedzinie nauk społecznych znalazła się dr Marlena Duda - pedagog, logopeda z Zakładu Metodologii Nauk Pedagogicznych na Wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie.

Nagrodzona adiunkt ma dwa fakultety, ukończyła bowiem najpierw w 2009 r. na macierzystym Wydziale studia magisterskie z pedagogiki, zaś w trzy lata później sfinalizowała kolejne studia magisterskie - tym razem z logopedii z audiologią - na Wydziale Humanistycznym UMCS w Lublinie. W 2015 r. obroniła dysertację doktorską pt. "Poczucie jakości życia a prozdrowotny styl życia młodzieży ze szkół ponadgimnazjalnych z problemami zdrowotnymi", którą przygotowała pod opieką naukową prof. zw. dr hab. Janusza Kirenko.

Jej rozprawa doktorska została zgłoszona na początku bieżącego roku do Komisji Nagród, która na podstawie rekomendacji i własnej recenzji doceniła jej wartość naukową postanawiając uhonorować autorkę najwyższym wyróżnieniem w tej kategorii prac naukowo-badawczych w szkolnictwie wyższym.


Nagrodą Prezesa Rady Ministrów w 2016 r. za wybitny dorobek naukowy zostało wyróżnionych sześciu profesorów (w kolejności alfabetycznej cytuję treść uchwały):

1. Prof. dr hab. Grzegorz BŁASZCZYK za wybitny dorobek naukowy, którego ukoronowaniem jest „Herbarz szlachty żmudzkiej” t. I-IV, Wydział Historyczny Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu.

Profesor Grzegorz Błaszczyk jest cenionym i powszechnie szanowanym w świecie nauki badaczem przeszłości Litwy. W swoim dorobku posiada dziesiątki publikacji odnoszących się do historii Litwy oraz wschodnich terenów Rzeczypospolitej Obojga Narodów ze szczególnym uwzględnieniem stosunków panujących na Żmudzi. Ukoronowaniem jego dotychczasowej działalności badawczej jest czterotomowy „Herbarz szlachty żmudzkiej”.

Dotychczas żaden z badaczy, z grona osób reprezentujących nauki pomocnicze historii, a zajmujących się genealogią, heraldyką czy geografią historyczną, nie podejmował tychże zagadnień w odniesieniu do terytorium Żmudzi. Publikacja ma charakter wybitnie nowatorski, jest kompleksowa i ma wymiar ponadczasowy. Dla kolejnych pokoleń historyków będzie niezbędnym i niezwykle pomocnym narzędziem do dalszych poszukiwań oraz prac naukowych.

2. Prof. dr hab. Andrzej BOROWSKI za dorobek naukowy z zakresu badań nad kulturą nowożytną, Wydział Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dorobek naukowy prof. Andrzeja Borowskiego, obejmujący kilkaset pozycji (w tym książek autorskich, opracowań monograficznych, artykułów, przedmów, tłumaczeń, szkiców, recenzji etc.), stanowi niezaprzeczalny wkład w badania nad kulturą nowożytnej Europy. Jest on oparty na rzadkim dziś w humanistyce założeniu, iż jedyne kryterium oceny wartości wiedzy o rzeczywistości stanowi kryterium prawdy.

Obszary zainteresowań naukowych prof. Borowskiego, koncentrują się wokół: historii literatury staropolskiej w kontekście kultury europejskiej oraz nowożytnej recepcji tradycji judeochrześcijańskiej i grecko-rzymskiej, dziejów powiązań polsko-niderlandzkich w wiekach dawnych, translacjach z zakresu historii idei oraz refleksji nad współczesną myślą humanistyczną, filozofią i socjologią kultury oraz etosu uczonego.

Dorobek naukowy prof. Borowskiego przez swą wszechstronność i głębię posiada duże znaczenie dla dalszego rozwoju polskiej humanistyki, zwłaszcza w następujących obszarach: refleksji nad tożsamością polską i tożsamością europejską, judaizmem, jako jednym z podstawowych - obok chrześcijaństwa - wyznaczników tradycji europejskiej, a także nad współczesną interpretacją pojęcia humanizmu.

3. Prof. dr hab. Agnieszka CHACIŃSKA za Mistargeted mitochondrial proteins activate a proteostatic response in the cytosol, wniosek - Prof. dr hab. Jacek Marceli Kuźnicki – członek korespondent PAN oraz prof. dr hab. Maciej Żylicz – członek rzeczywisty PAN.

Prof. Agnieszka Chacińska ma ogromny dorobek naukowy, doceniony przez światowe środowisko naukowe, co wyraża się m.in. bardzo wysoką (niemal 4 000) liczbą cytowań jej publikacji. Nagrodę proponuje się przyznać za pojedyncze, wybitne, odkrycie, które zostało przedstawione w ubiegłym roku w jednym z najbardziej prestiżowych czasopism naukowych, czyli "Nature".

W publikacji tej prof. Chacińska i jej zespół naukowy odegrali decydującą rolę. Istotą tego dokonania jest pokazanie co się dzieje z białkami, które choć skierowane do mitochondriów nie docierają tam
z powodu ich zaburzeń. Zaburzenia mitochondriów są podłożem licznych chorób, a zatem tak doniosłe odkrycie otwiera drogę do jego wykorzystania w ich zrozumieniu i leczeniu.

4. Prof. dr hab. Marek Cyprian CHMIELEWSKI za Nowe metodologie i strategii syntezy naturalnych związków biologicznie aktywnych – antybiotyków β-laktamowych i niskocząsteczkowych pochodnych węglowodanów, Instytut Chemii Organicznej Polskiej Akademia Nauk.

Prof. dr hab. Marek Cyprian Chmielewski jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich chemików w zakresie chemii organicznej. Jest głównym twórcą, w skali światowej, nowoczesnej metodologii i strategii syntezy naturalnych związków biologicznie aktywnych, w tym antybiotyków β-laktamowych i niskocząsteczkowych pochodnych węglowodanów. Jego przełomowe odkrycia, oprócz wysokiej wartości poznawczej, mają również ogromne znaczenie aplikacyjne. Umożliwiły one w szczególności uproszczenie syntezy ważnych związków biologicznie czynnych.

Wybitne osiągnięcia naukowe prof. Marka Chmielewskiego znalazły wielkie uznanie w wiodących ośrodkach polskich i zagranicznych. Świadczy o tym nie tylko wysoka cytowalność jego publikacji, ale również niezwykle szeroka współpraca z czołowymi, światowymi ośrodkami naukowymi, a także z dużymi firmami farmaceutycznymi polskimi i zagranicznymi znajdująca wyraz w licznych patentach.


5. Prof. dr hab. Józef SPAŁEK za wkład, w skali światowej, do teorii silnie skorelowanych elektronów, w tym za wprowadzenie modelu teoretycznego oddziaływań wymiennych i związanego z nimi parowania elektronów w przestrzeni rzeczywistej w nadprzewodnikach wysokotemperaturowych i innych układach skorelowanych, Wydział Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Prof. dr hab. Józef Spałek jest współtwórcą, w skali światowej, nowoczesnej gałęzi fizyki materii skondensowanej - teorii silnie skorelowanych układów elektronowych. Jego wysoko cytowane dokonania naukowe wytyczyły kierunki badań w tej dziedzinie. Prof. Józef Spałek wprowadził do fizyki ciała stałego koncepcję spinowo- zależnych mas efektywnych w układach silnie skorelowanych fermionów potwierdzonych doświadczalnie w 2005 roku.

Jest współtwórcą pierwszej ilościowej teorii polaronu magnetycznego w półprzewodnikach półmagnetycznych oraz pomysłodawcą mechanizmu parowania elektronów w nadprzewodnikach wysokotemperaturowych i innych układach skorelowanych. Jest twórcą modelu oddziaływań magnetycznych silnie skorelowanych fermionów w metalach i półprzewodnikach. Model ten jest obecnie szeroko stosowany do opisu nadprzewodnictwa wysokotemperaturowego i daje ilościową zgodność z doświadczeniem dla wybranych wielkości fizycznych.

Jego pionierskie dokonania znalazły szerokie międzynarodowe uznanie przyczyniając się istotnie do dynamicznego rozwoju fizyki układów silnie skorelowanych – dziedziny, której znaczenie rośnie nieprzerwanie od czasu odkrycia nadprzewodnictwa wysokotemperaturowego, z uwagi na potencjalne zastosowania technologiczne.

6. Prof. dr hab. Bogusław ŚLIWERSKI za - trzy monografie naukowe stanowiące pochodną prowadzonych badań naukowych od 1990 r. w zakresie polityki oświatowej, Zainteresowania naukowe prof. Bogusława Śliwerskiego koncentrują się na interdyscyplinarnych badaniach oświatowych w zakresie innowacji pedagogicznej, pedagogiki porównawczej i makropolityki w zakresie szkolnictwa wyższego, powszechnego oraz alternatywnego. Zajmuje się też rekonstrukcją współczesnych teorii i nurtów wychowania.

Jest autorem tak znaczących dla badań współczesnej myśli pedagogicznej rozpraw, jak: Edukacja (w)polityce. Polityka (w) edukacji (Kraków 2015); Diagnoza uspołecznienia publicznego szkolnictwa III RP w gorsecie centralizmu (Kraków 2013); Współczesna myśl pedagogiczna. Znaczenie. Klasyfikacje. Badania (Kraków 2009), Współczesne teorie i nurty wychowania (Kraków 1998, IV wyd. 2006) czy Pedagogika dziecka. Studium pajdocentryzmu (Gdańsk 2007).

W latach 1990-1995 prof. dr hab. B. Śliwerski zainspirował środowisko szkolne Łodzi, makroregionu łódzkiego oraz innych miast np. Warszawy, Nowego Sącza, Lublina, Poznania, Wrocławia, Torunia, Oleśnicy, Krakowa i Gdańska do tworzenia „klas autorskich”, „klas innowacyjnych” w szkolnictwie państwowym na poziomie nauczania początkowego, bazujących na eksperymencie w zakresie autorskiej edukacji wczesnoszkolnej.

Dzięki współpracy zagranicznej przyczynił się do doskonalenia pedagogów oraz do upowszechnienia w naszym kraju najnowszych osiągnięć w naukach pedagogicznych innych krajów. Z jego inspiracji realizowany był bilateralny projekt doskonalenia międzykulturowego pedagogów ze Szwajcarii i Polski. Od 1992 r. prof. Śliwerski prowadzi cyklicznie, co 3 lata, międzynarodowe konferencje „Edukacja alternatywna – dylematy teorii i praktyki”. W ich siedmiu edycjach (1992, 1995, 1998, 2001, 2005, 2009, 212) uczestniczyło łącznie przeszło 2100 naukowców i nauczycieli-innowatorów z krajów europejskich.



Gratulując wszystkim uczonym wyróżnień wicepremier oraz minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin wyraził wdzięczność za ich pasję badawczą, zaangażowanie w dociekanie prawdy oraz służbę nauce i społeczeństwu.


24 listopada 2016

Jeszcze o wyborach do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów


W nawiązaniu do poprzednich wpisów przywołam dzisiaj dane, jakie przekazał członkom VIII kadencji przewodniczący Komisji Wyborczej do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów na kadencję IX - 2017-2020 prof. dr hab. Tadeusz Kaczorek.

Uprawnionych do głosowania było 16 073 profesorów tytularnych. W wyborach wzięło udział 7 717 osób, co stanowi 48,01 proc. ogółu uprawnionych. Frekwencja zatem nie była zbyt wysoka. Dlaczego? Skąd bierze się ten brak zainteresowania profesorów wyborem członków Centralnej Komisji? Czy jest to wynikiem braku kontaktu z mediami elektronicznymi?

Każdy wyborca musiał mieć własny adres elektronicznej poczty i zgłosić go jednostce podstawowej, w której jest zatrudniony. Nie chce mi się wierzyć w to, że ponad połowa profesorów nie potrafi obsługiwać poczty elektronicznej. Cztery lata temu frekwencja była nieco wyższa, bowiem wyniosła 53,82 proc. uprawnionych do głosowania. Wówczas głosowało 7 736 profesorów, a więc niewiele więcej. Tamte wybory prowadzone były drogą korespondencyjną. Czyżby zatem środowisko profesorskie zlekceważyło wybory?

Jak wynika ze sprawozdania prof. T. Kaczorka, w tym roku niespełna 60 proc. (59,73) głosujących wyborców-profesorów miało własny email. Pozostali korzystali z poczty elektronicznej w swoim obecnym lub byłym (jeśli są już na emeryturze) miejscu pracy akademickiej.

To jest niepokojący wskaźnik braku dostępu i zdolności ponad 40 proc. profesorów do komunikowania się w świecie ponowoczesnych technologii. Jak oni zatem funkcjonują w tej przestrzeni akademickiej? Chyba są w niej nieobecni, a - jak się okazuje - postanowili wziąć udział w wyborach członków CK.

Łącznie oddano na wszystkich kandydatów 17 738 głosów, przy czym były takie dyscypliny naukowe, w których wystarczył jeden głos samopoparcia, by zostać członkiem CK oraz takie, jak w przypadku wybitnego uczonego prof. Zbigniewa Jana Florjańczyka, który uzyskał najwyższe poparcie w trzech odrębnych dyscyplinach w dziedzinie nauk chemicznych, ale z dwóch musiał zrezygnować, by reprezentować tylko jedną z nich. W naukach ekonomicznych najniższy próg wejścia do CK w dyscyplinie ekonomia wyniósł 50 głosów poparcia, a najwyższy 104. Z biologii dolny próg wyniósł 39 a najwyższy 53.

Tak więc nauka nauce - także w tym zakresie - nie jest równa, bo i odmienne są reprezentacje profesorów w każdej z dyscyplin i dziedzin nauk. Piszę o tym dlatego, że niektórzy degradują wynik 1 głosu w naukach o rodzinie, podczas gdy jest to zupełnie nowa dyscyplina naukowa, w której tylko dwie jednostki organizacyjne uzyskały w tej właśnie kadencji uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora. Nie można zatem kpić z tego wyniku, skoro ta dyscyplina istnieje niespełna 5 lat a musi mieć w CK jednego przedstawiciela.

Były dyscypliny w innych dziedzinach nauk, które też były jednomandatowe jak np. biochemia, mikrobiologia, ochrona środowiska czy biofizyka w naukach biologicznych itd., ale środowisko naukowe profesorów liczy w nich kilkadziesiąt osób. W naukach medycznych w dyscyplinie medycyna profesorowie ubiegali się o 20 mandatów, toteż najwyższe poparcie uzyskał profesor z liczbą głosów 148 a najniższy wejściowy do CK wyniósł 66.

W sytuacji uzyskania przez dwie czy trzy osoby tej samej liczby głosów, musiało mieć miejsce losowanie. Tak do CK weszła w Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych z socjologii b. wiceprezes PAN Mirosława Renata Marody. Takich członków CK jest 4. Można powiedzieć, że uśmiechnął się do nich los.

Ciekawa jest informacja o tym, że w tegorocznych wyborach wzięło udział po raz pierwszy 2 846 profesorów, co stanowiło 37 proc. ogółu wyborców. Pozostałe 63 proc. głosowało w 2012 i 2016 r. Może jeszcze zainteresować nas liczba osób głosujących w wyborach do CK ze względu na ich wiek. Zamieszczam poniżej zdjęcie z tej prezentacji:

Socjolodzy nauki czy szkolnictwa wyższego zapewne będą te dane interpretować w różny sposób. Można bowiem wyciągnąć z tego wykresu wniosek, że wprawdzie dominowała wśród wyborców grupa profesorów w przedziale wiekowym 61-70 rok życia, ale być może jest to spowodowane tym, że albo tak późno uzyskuje się w Polsce tytuł naukowy profesora, albo właśnie uczeni w tym przedziale wiekowym są najbardziej zainteresowani partycypacją w tej procedurze wyborczej.

Jest też bardzo optymistyczny wymiar powyższych danych, skoro był wśród profesorów tytularnych wyborca w wieku 30-40 lat i 91-100 lat. Jeszcze jedna ciekawostka: 24 października był dniem szczytowym w tegorocznych wyborach, gdyż właśnie w poniedziałek zalogowało się w systemie i podjęło decyzję najwięcej wyborców.


Mam nadzieję, że Komisja Wyborcza przygotuje nam jeszcze inne analizy statystyczne, jak np. dotyczące tego, w jakim wieku są członkowie CK - IX kadencji, jakie reprezentują uczelnie, z jakich środowisk, a także z podziałem na płeć i dziedziny nauk. Jeśli nawet nie otrzymamy takich danych, to możemy je sami wygenerować dysponując pełną listą kandydatów i członków nowej kadencji.











23 listopada 2016

Analizy VIII kadencji prac Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów ciąg dalszy


Lada moment ukaże się na stronie Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów Sprawozdanie Przewodniczącego prof. dr. hab. Antoniego Tajdusia. Wczoraj miało miejsce plenarne posiedzenie tego gremium, w trakcie którego była okazja do zapoznania członków tej kadencji z ilościowymi i jakościowo dającymi się interpretować faktami.

Awans naukowy - bez względu na to, jakiego dotyczy poziomu - jest postrzegany przez każdego naukowca z własnej perspektywy, co jest zrozumiałe, ale też nieporównywalne z niczyim innym postępowaniem w tym zakresie. Lubimy jednak porównania, bo okazują się szansą dla przegranych, osób doświadczonych porażką, niepowodzeniem, kiedy usiłują dociec, jak to jest możliwe, że wynik postępowania był negatywny. Wtedy nie liczą się wszystkie argumenty, wszystkie fakty, prawo i obowiązujące wszystkich procedury, tylko boleśnie odczuwana osobista strata jako niesprawiedliwa, nierzetelna, nieuczciwa itp.

Mogę zapewnić, chociaż nie jest to wystarczające, że członkowie Centralnej Komisji podejmowali w tej kadencji bardzo trudne decyzje, zmagali się z chaosem i niejednoznacznością prawa, które nie było przecież przez nich stanowione. Musieli jednak stać na straży jego obowiązywania. Wielokrotnie spotykaliśmy się z radami jednostek naukowych, samodzielnymi i pomocniczymi pracownikami naukowo-badawczymi oraz dydaktycznymi, by wyjaśniać i interpretować regulacje prawne, które - niestety - niektórzy potrafili wykorzystać na własną korzyść, proceduralnie, z zastosowaniem manipulacji także rad jednostek naukowych przy (samo-)świadomości niewłaściwego czy niewystarczającego dorobku naukowego kandydata/-ki.

W przypadku obron prac doktorskich i postępowań habilitacyjnych jednostki organizacyjne z uprawnieniami do nadawania stopni naukowych są autonomiczne, suwerenne podejmując decyzje zgodnie z własną wiedzą, mądrością i etyką. Tam, gdzie miała miejsce dająca się udowodnić, udokumentować krzywda, odwołujący się pracownik naukowy miał pełne wsparcie w organie odwoławczym, jakim jest Centralna Komisja. Z perspektywy centralnej widać, jak wiele błędów popełnia się właśnie w jednostkach organizacyjnych, które mają uprawnienia do nadawania stopni naukowych.

Niektórych błędów, a nawet patologii nie da się naprawić, gdyż uzyskany w wyniku nierzetelności Rady stopień naukowy staje się prawem nabytym. Budzi to zrozumiałe oburzenie części środowiska i tych nauczycieli akademickich, dla których owe Rady w sposób zamierzony owych błędów "nie chciały popełnić" ... Zdaniem niektórych osób powinno to skutkować równością w dostępie do nieuczciwie uzyskanego stopnia naukowego. Skoro on/ona mógł/mogła prześlizgnąć się przez "akademickie sito", to dlaczego nie ja?

Sprawiedliwości jednostkowej szukać trzeba wówczas w Leksykonie Prawa pod literą "s".

Jednak rady jednostek organizacyjnych są w błędzie lub tkwią w błogiej nieświadomości, że popełnione przez nie nadużycia nie zostaną dostrzeżone, bo przecież - jak mamy w przysłowiu - "kłamstwo ma krótkie nogi". Prędzej czy później ten czy inny organ kontroli rozpozna działania niezgodne z prawem, z etyką i nauką. Wówczas jednak sankcja karna spadnie na całe środowisko, którego członkowie Rady dopuścili się jakiejś patologii.

Mówił o tym Przewodniczący CK - zamykamy wyniki kontroli w jednostkach, w których dochodziło także do łamania akademickich standardów. Niestety, w dyscyplinach nauk humanistycznych i społecznych odkryto ich najwięcej, a członkowie kolejnej kadencji będą musieli kontynuować to zadanie, które wynika z ustawy, by rozliczyć z patologii kolejne środowiska. Czy społeczność akademicka wyciągnie z tego wnioski? Czy pociągnie do odpowiedzialności osoby, które doprowadzają do sankcji - ograniczenia uprawnień, zawieszenia ich lub całkowitego ich odebrania? Czy wówczas pojawi się refleksja -"nie warto było"?

cdn.