14 lipca 2015

Sztandar częściowej ignorancji płynie pośród trenów Łukasza Turskiego



Podoba mi się tytuł artykułu, jaki ukazał się 5 czerwca 2015 r. pod nazwiskiem fizyka prof. Łukasza Turskiego. Brzmi on: "Sztandar ignorancji płynie ponad trony" Autor nawiązuje do Komisji Edukacji Narodowej sprzed 240 lat i dziwi się, że mimo odzyskania po raz kolejny przez Polskę wolności (w 1989 r.) kolejny rząd nie potrafił przeprowadzić właściwych reform w polskiej edukacji. Ba, PO i PSL nie mają żadnej wizji i strategii rozwoju edukacji.

Niestety, profesor nie ma pojęcia o stanie rozwoju polskiej oświaty, skoro pisze: Wydawało by się, że po kolejnym odzyskaniu wolności w 1989 r. nic nie stanie na przeszkodzie przeprowadzeniu głębokich reform edukacji powszechnej w Polsce. Głębokie reformy zostały przeprowadzone w warstwie prawnej, bowiem w 1991 r. przyjęta została przez Sejm znowelizowana, a pierwsza, postsocjalistyczna ustawa o systemie oświaty, która stworzyła bardzo dobre nowe podstawy do wprowadzania głębokich reform. Trzeba było jednak z jej treścią najpierw się zapoznać, a następnie dowiedzieć się, z jakich to powodów od 1992 r. kolejne formacje rządzące robiły wszystko, by tę ustawę zacząć zmieniać w odwrotnym kierunku.

Co z tego, że została w niej uregulowana - po raz pierwszy w dziejach polskiej edukacji - możliwość uspołecznienia polityki oświatowej i demokratyzacji szkół publicznych, skoro od Andrzeja Stelmachowskiego aż po Joannę Kluzik-Rostkowską każdy kolejny minister edukacji albo jawnie blokował ten proces, albo go spowalniał, albo w sposób ukryty, a cyniczny pozorował jego wdrażanie, z czym mamy do czynienia w wymiarze wyjątkowej hipokryzji za rządów koalicji PO i PSL.

Piszę o tym procesie od 25 lat, więc można dokładnie prześledzić, jak resort pod rządami Platformy Obywatelskiej jest antyobywatelski a jego koalicjant podpisuje się i wspiera każdy pozór w powyższym zakresie. Jeszcze do odsłony tego procesu powrócę w innym wPiSie.

Co z tego, że ustawowo i odpowiednim rozporządzeniem pierwszego postsocjalistycznego ministra edukacji H. Samsonowicza o innowacjach i eksperymentach pedagogicznych zachęcono nauczycieli szkół publicznych, by wzięli edukację we własne ręce i że obiecano im jedynie pomocniczą rolą resortu edukacji, skoro każdy z w/w ministrów traktował szkolnictwo jak prywatny folwark, w którym można robić, co się tylko chce, oszukiwać, nadużywać władzy, deprecjonować, obrażać, by wykończyć ruch oddolnego nowatorstwa na rzecz sterowanych odgórnie reform ustrojowych i innowacji dostosowawczych, adaptacyjnych określanych mianem "dobrych praktyk".

Dobrych i owszem, ale dla MEN-skiej polityki i strategii rządzenia przez ignorantów, których prof. Ł. Turski nie raczy tam dostrzec. Dlaczego? Niech sam to wyjaśni. Odwaga widzę staniała, kiedy chyli się ten rząd i kierownictwo MEN. Nareszcie profesor przejrzał na oczy, chociaż jeszcze nie dostrzega powodów edukacji ignorantów w makropolityce tego resortu. Zdaniem fizyka źródłem kryzysu polskiej edukacji są przemiany cywilizacyjne, które zostały zapoczątkowane przeniesieniem do „chmury informatycznej” większość z czynności związanych z uczestnictwem w kulturze (dowolnego poziomu), realizacji wielu czynności dnia codziennego, administracji i, co najważniejsze, zdobywanie wiedzy, powodując głęboki kryzys edukacji nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.

To nieprawda. Nie wiem, skąd ten całoświatowy ogląd u Ł. Turskiego, skoro pisząc nawet o Finlandii operuje banałami, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Stwierdza bowiem - chyba za jakimś publicystą, bo przecież nie powołuje się na znakomite badania naukowe polskich komparatystów (np. prof. UAM Tomasza Gmerka) - co następuje: Nawet stawiana jako niedościgniony wzór właściwego rozwiązania problemów edukacji powszechnej Finlandia właśnie zmienia kolejny raz szkolne programy nie mając nadal całościowego modelu zgodnego z – np. – załamaniem się gospodarczego modelu rozwoju Finlandii. To zdanie samo w sobie jest kompromitacją. Proszę je uważnie przeczytać, za co to gani Finów.


Znacznie większą kompromitacją jest jednak poniższy akapit, który tu zacytuję z artykułu fizyka, bo widać, że nie o edukację tu chodzi, tylko o propagandową wojnę z opozycją wobec obecnej władzy przez operowanie demagogią. Pisze bowiem:

Przykładem klinicznego nieuctwa mediów była, toczącą się w połowie grudnia 2014 r. kilkudniowa debata o „sensacji dydaktycznej dwudziestego pierwszego wieku” tj. zniesieniu w Finlandii obowiązku nauczania dzieci pisania ręcznego. Błąd w tłumaczeniu komunikatu o zaniechaniu obowiązkowego nauczania kaligrafii wywołał lawinę komentarzy i wypowiedzi „ekspertów”. Znacznie bardziej niebezpieczne było de facto masowe wsparcie mediów i partii opozycyjnych dla działalności ruchu „obrony niewinnych 6 letnich dzieci od kaźni szkoły powszechnej”. Nawet dziś, gdy ruch ten już jawnie walczy o to, o co chodziło mu od samego początku, tj. o odebrania świeckiemu państwu prawa o decydowaniu o zakresie i tematyce nauczania w szkole, spotyka się on z poparciem sporej liczby publicystów i polityków. Za czasów poprzednich rządów PIS-u mieliśmy już przedsmak tego typu reform, gdy Ministerstwo Edukacji Narodowej rozważało wprowadzenie do szkół nauczania… kreacjonizmu.


Jak można przejść od zarzutu ignorancji dziennikarzy (nie znają angielskiego i źle tłumaczą newsy) do nie mającego z tym nic wspólnego ruchu "Ratuj Maluchy", któremu fizyk nadaje obraźliwą i ośmieszającą wymowę jako rzekomo "ruch niewinnych 6 letnich dzieci od kaźni szkoły powszechnej", do rzeczywiście ignorancji byłego wiceministra z PiS - Mariana Orzechowskiego z Łodzi? Trzeba nie tylko złej woli, ale właśnie ignorancji, by wypowiadać się na temat polskiej i światowej edukacji nie mając o niej zielonego pojęcia.

W pełni jednak zgadzam się z poglądem profesora Ł. Turskiego, że: Polska szkoła wyszła z epoki realnego socjalizmu poturbowana fatalnymi decyzjami podejmowanymi jednak głównie w końcowej, gnilnej, fazie reżymu. Szkoda tylko, że nie dostrzega on, jak wielu urzędników w administracji oświatowej, w MEN, w kuratoriach, ale także już przemyconych do samorządów jest z tamtej epoki nie tylko mentalnie, ale także służbowo zakorzeniona jako dywersanci polskiej demokracji. Może by tak fizyk zainteresował się tym, ilu byłych funkcjonariuszy służb specjalnych jest w polskiej oświacie, a szczególnie w szkolnictwie wyższym i jaką tu spełniają rolę. Może jednak pochyliłby się nad bolesnym stanem ignorancji kierownictwa MEN i jego gabinetów oraz doradców.

Jedyne, z czym się zgadzam w tym artykule, to ze słuszną krytyką zniszczenia kultury ścisłego myślenia. Tu autor ma absolutnie rację: Nienawiść do matematyki jest zresztą w Polsce chorobą pandemiczną . Ja bym dodał historię (nadal "białe plamy" i jej fałszowanie w duchu interesów globalnych "rządów"), edukację obywatelską, kulturę fizyczną, kulturę artystyczną (dzieci nie śpiewają, nie grają na instrumentach, nie tańczą, nie malują itp.), język ojczysty, a szczególnie fizykę - bo ten ostatni przedmiot, jak wynika z badań naukowych, należy do najgorzej realizowanych w szkołach i jest przedmiotem najsilniejszego wyparcia wśród uczniów).

Z jednej strony Ł. Turski ma rację, kiedy stwierdza: Przez okres PRL, przed rządami junty wojskowej, szkoła nasza przeszła jednak z nienajgorszym programem nauczania przedmiotów ścisłych i przyrodniczych i, okrojonym ze względów ideologicznych, ale dającym dobre rozeznanie co do kultury światowej programem nauk humanistycznych. Z drugiej strony aż dziwne, że nie dostrzega, że programy szkolne w okresie minionego ćwierćwiecza także były krojone i szyte pod ideologiczne zamówienie albo SLD, albo PSL, albo PiS, albo Samoobrony, albo LPR, albo AWS czy PO. Może jednak fizyk zainteresuje się badaniami podstawy programowej kształcenia ogólnego w III RP i douczy na temat tego, jak także bliskie mu PO i PSL poddawało je ideologicznej dewastacji.

Wreszcie wiemy, komu zawdzięczamy reformę ustroju szkolnego w wydaniu M. Handke. Jednym z ekspertów był Łukasz Turski, do czego przyznaje się i co bezkrytycznie afirmuje: Wydarzeniem o historycznym znaczeniu była tzw. reforma Handkego. Początkowe reformy szkolnictwa powszechnego, wprowadzające podział na szkoły podstawowe, gimnazja i licea są dziś powszechnie i zacięcie krytykowane. Uczestniczyłem w większości dyskusji nad reformami szkolnictwa powszechnego i wyższego, zasiadałem w wielu komisjach do 2004 roku i zadziwia mnie jak ówcześni ich uczestnicy — zwolennicy gimnazjów i całkowitego likwidowania szkolnictwa zawodowego, entuzjaści wprowadzenia egzaminów zewnętrznych i testów, dziś prezentują się jako okrzepli w bojach przeciwnicy tych reform. Szkoda, że nie podaje nazwisk okrzepłych dzisiaj przeciwników reformy wprowadzonej właśnie przez ignorantów z MEN.

Jak to jest możliwe, że prof. Ł. Turski krytykuje w tej reformie, którą jest przecież zafascynowany i którą współtworzył, system egzaminów zewnętrznych? Z jego wypowiedzi wynika, że jest on mechanizmem politycznej kontroli nad procesem nauczania demolując go całkowicie. Natomiast to, czym się zachwyca, to polskim sukcesem w postaci Akademii Khana, która jest dziełem entuzjastów wspieranych przez charytatywne działania banków. Ciekawe, czy tych banków, które oferowały kredyty w szwajcarskich frankach czy może ten bank, któremu służył Kazimierz Marcinkiewicz?

Ujął mnie jednak fizyk Ł. Turski, kiedy stwierdził - także (samo-)krytycznie (w końcu był w różnych gremiach współsprawczych przy MEN i milczał lub był nieskuteczny):

Od końca reform w latach 92-93 nie stawiamy już sobie pytań po co i dlaczego coś mamy zmieniać, wprowadzać etc. Tymczasem w edukacji powszechnej, stanowiącej fundament do przyszłych reform działania uczelni wyższych (na razie reformy są zupełnie nieskorelowane) a także całej struktury badań naukowych i rozwoju najważniejszym pytaniem jest to o cel działania i akceptacja faktu, ze cel taki może być osiągany wielotorowo.

Jaką powinna być - zdaniem fizyka - szkoła XXI wieku, którą sam chętnie bym wzmocnił?

Po pierwsze taka, w której nie będzie horyzontalnej struktury opartej na wieku dziecka, gdzie nie będzie więc powodu do dyskutowania nad początkiem nauki szkolnej. Szkoły włączającej w proces rozwoju poznawania świata przez dzieci najnowsze zdobycze techniki i technologii ale tylko wtedy gdy są one potrzebne do czegoś istotnie wnoszącego nowe w poznanie.

Po drugie, musi być w niej dostęp do chmury nie tylko ze względu na edukację matematyczną, ale także humanistyczną.

Po trzecie, taka, w której cele stawiane przed uczniami, działanie w niej nauczycieli i współdziałanie szkoły z rodzicami dzieci, musi być gruntownie przemyślana i zmienione nie poprzez udoskonalenie mechanizmów kontroli jakości nauczania typu testów czy egzaminów i matur, ale innych metod rozpoznawania i rozwijania talentów dzieci ....

Tyle i tylko tyle ma do powiedzenia na ten temat prof. Łukasz Turski. Zawsze to coś tym bardziej, że może przy tej okazji wyeksponować, jak to wspaniale jest w Centrum Nauki Kopernik, w którym jest zatrudniony, gdzie część urządzeń już jest zniszczona, nie działa, a przyjeżdżający doń nauczyciele traktują pobyt w nim jak spacer promenadą w jakimś kurorcie. Wszystkie dzieci mają tzw. czas wolny. Mało kto się nimi interesuje, ma dla nich czas, bo przecież "Kopernik" musi przepuścić tysiące odwiedzających, bez względu na to, czy rzeczywiście czegokolwiek się tam nauczyli.

Jeszcze jedna uwaga. Zdaniem fizyka: Po przeszło dwudziestu pięciu latach od wielkiego sukcesu obalenia realnego socjalizmu do głosu doszli w większości politycy wykształceni w pseudo systemie „sukcesu edukacyjnego”. To nieprawda. Wszyscy ministrowie edukacji uczyli się, podobnie jak pan Ł. Turski, w szkołach PRL. Chyba, że właśnie te uznaje on za system "edukacyjnego sukcesu".

Najbardziej bolesne dla ekipy Platformy Obywatelskiej w osobach Katarzyny Hall, Krystyny Szumilas i Joanny Kluzik-Rostkowskiej jest powołanie się przez Łukasza Turskiego na godny przypomnienia rządzącym i opozycji Mariana Falskiego, z którym autorki rządowego "eleMENtarza" - produktu podręcznikopodobnego, dydaktycznego kiczu - nie mają nawet odrobiny wspólnego. Ignorancja szerzy się zatem tu i tam. A byli ministrowie mają świetne samopoczucie:



13 lipca 2015

Życie to aktywność, a więc pamiętajmy o Jubilacie - profesorze Czesławie Kupisiewiczu




W dniu 13 lipca 2015 r. prof. dr hab. Czesław Kupisiewicz - członek rzeczywisty PAN i doktor honoris causa Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - obchodzi piękny jubileusz dziewięćdziesiątych pierwszych urodzin. Jak sam mówi o sobie, z niezwykłym poczuciem humoru - naukowiec psuje się od nóg, a zatem nawet jak nie może chodzić, spotykać się z nami w salach wykładowych czy konferencyjnych, to nadal czyta, myśli i stara się - na miarę własnych możliwości - pisać, pamiętać o innych, prowadzić z nimi dialog, konsultować ich zamysły badawcze itp.

Profesor Czesław Kupisiewicz wydał kilkaset rozpraw naukowych, w tym kilkadziesiąt monografii z dydaktyki ogólnej, pedagogiki porównawczej, polityki oświatowej, biografistyki pedagogicznej oraz historii teorii kształcenia i wychowania. Kiedy przyjął mnie w swoim domu rok temu, byśmy mogli razem świętować jego okrągły jubileusz, choć nieco słaby, to jednak był w znakomitym nastroju. Długo wspominał lata własnej aktywności oświatowej i akademickiej, by przeplatając je anegdotami oddać w własnej narracji radość i pasję twórczego życia. Jak pisał w jednym z tomów autobiograficznych:

Muszę jednak pamiętać, że życie to aktywność, na dolce far niente nie powinno być w nim miejsca nawet na emeryturze! Należy zatem nadal pracować i co najważniejsze – chcę to robić. (Cz. Kupisiewicz, Okruchy wspomnień (1969-2008), Pułtusk, s. 126)

Nawet w chwilach szczególnej słabości potrafi bowiem pamiętać o swoim Mistrzu, a takim był niewątpliwie prof. Bogdan Nawroczyński, by podyktować przez telefon redaktorowi "Głosu Nauczycielskiego" notkę wspomnieniową o tak wybitnym pedagogu jego życia. Przywołał jego pogląd, że w pedagogice, podobnie zresztą jak w wielu innych naukach społecznych i humanistycznych, na dobrą sprawę prawie wszystko już powiedziano, ale niewiele udowodniono, zwłaszcza na drodze badań empirycznych. Dlatego Kupisiewicz tak zachęcał swoich doktorantów do tego, by prowadzili eksperymenty dydaktyczne.

Wspólnie z prof. APS dr hab. Małgorzatą Kupisiewicz wybrał maksymy starożytnych myślicieli, które - jak mówił - można uznać za udowodnione w stopniu możliwym do zaakceptowania w świetle współczesnych wymagań naukowych. Przygotowuje wspólnie z panią profesor zbiór uniwersalnych myśli z komentarzem do nich, by wyeksponować ich kontekst edukacyjny.

Uchylę rąbka tajemnicy, przytaczając kilka z nich, bo dzięki temu Profesor jest z nami dzieląc się mistrzostwem własnych syntez:


Argumentów nie należy liczyć, lecz ważyć. (Cyceron 106 p.n.e. - 43 p.n.e.)

Faktem bowiem jest, że nie ich liczba, lecz merytoryczna wartość rozstrzyga o prawdzie. I tego właśnie należy wychowanków uczyć. Nie pamiętają niestety o tej maksymie niektórzy politycy i dziennikarze, co przynosi niekiedy poważne szkody społeczne i polityczne.

Bezczynność jest matką wszelkiego zła. (Solon 635 –560 p.n.e ).

Każdy zgodnie ze swoimi zdolnościami i możliwościami powinien znaleźć zajęcie, które zapewni mu godne, samodzielne życie. Życie na cudzy rachunek oraz bezczynność popychają często do pogwałcenia prawa. Ta maksyma istotna jest też w edukacji szkolnej. Uczniowie bowiem, aby się czegokolwiek nauczyć, musza to robić sami, co wymaga z ich strony aktywności. Bierność natomiast sprawia, że oczekują, aby ktoś inny się uczył niejako za nich, co nie jest możliwe.

Błąd jest przywilejem filozofów, tylko głupcy nie mylą się nigdy (Sokrates ok. 470 p.n.e. - 399 p.n.e.).

Człowiek rozumny nie jest nieomylny i mając tego świadomość stara się być krytyczny wobec siebie i własne błędy nie tylko widzieć, ale też korygować. Dostrzeżenie własnych uchybień nigdy nie jest łatwe, ale tylko głupcy wierzą, że nie mylą się nigdy. Tkwiąc w błędzie są przekonani o swojej nieomylności i rozpowszechniają ten błąd, jako prawdę niepodważalną.


12 lipca 2015

PANEL Kongresu PiS o edukacji, czyli częściowa powtórka z PRL



W Katowicach miała miejsce w dn. 3-5 lipca br. debata politycznego środowiska Prawa i Sprawiedliwości, która dotyczyła także EDUKACJI. Nie uczestniczyłem w obradach, a zatem nie znam ani recepcji przygotowanych do dyskusji panelistów, ani też dyskusji, jeśli takowa w ogóle miała miejsce. Z przesłanego mi wycinka materiałów dowiedziałem się, że panel prowadził 37 letni działacz PiS, absolwent Historii UJ, nauczyciel historii w Liceum Ogólnokształcące im Stanisława Konarskiego w Oświęcimiu Radosław Włoszek. Był "czarnym koniem" w wyborach samorządowych 2014 r. na Prezydenta Oświęcimia, ale nie uzyskał poparcia społeczności lokalnej. Być może będzie kandydował jesienią do Sejmu, gdyż zajmował się w oświatą przy Małopolskim Zarządzie Regionalnym PiS.

Panel miał dość szeroki charakter, bowiem połączono debatę o oświacie z szkolnictwem wyższym, a wiadomo, że każdy z tych obszarów wymagałby zupełnie odrębnych analiz. W sprawie edukacji powszechnej głos zabrała Elżbieta Witek - poseł na Sejm obecnej kadencji, akcentując już w tytule swojego wystąpienia kluczowy dla edukacji następującą kwestię: "Podniesienie rangi zawodu nauczyciela i przywrócenie sprawnego nadzoru pedagogicznego, warunkiem rozwoju polskiej szkoły". Poseł E. Witek jest absolwentką Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie ukończyła studia na Wydziale Filozoficzno-Historycznym, b. nauczycielką, a w pierwszych latach transformacji pełniła funkcje dyrektora - najpierw w Szkole Podstawowej Nr 2, później w Zespole Szkół Ogólnokształcących w Jaworze.

W swoim wystąpieniu nawiązała do szczególnej roli, jaką kilkadziesiąt lat temu miał do odegrania w procesie kształcenia nauczyciel. Rzecz jasna odniosła tę ocenę do okresu międzywojennego, bo w okresie PRL - jak wynika z jej wypowiedzi - zawód ten nie miał wysokiej rangi moralnej i społecznej. Dziś pozycja nauczyciela w szkole i w społecznym odbiorze jest coraz niższa. Musimy to zmienić. Musimy wrócić do zasady, że dobra szkoła nauczycielem stoi. Nie może być tak, że uczeń ma więcej praw niż nauczyciel. Nie można tolerować sytuacji, w której zbiurokratyzowany system szkolny odwraca uwagę dyrektora szkoły i nauczycieli od ucznia. Nauczyciel powinien być mistrzem i przewodnikiem młodego człowieka.

Na zajęciach z logiki, które miałem na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UŁ uczono mnie, że jak przesłanka jest fałszywa, to wniosek nie może być prawdziwy. Nie wiem, na jakiej podstawie pani poseł twierdzi, że zawód nauczyciela ma niską rangę moralną i społeczną? Sondaże opinii społecznej wcale tego nie potwierdzają. W różnych okresach naszej transformacji zawód ten zawsze mieścił się w pierwszej dziesiątce najwyżej cenionych i szanowanych w naszym społeczeństwie. Jeśli można mówić o niskiej randze społecznej i moralnej, to raczej ministrów edukacji i niektórych ich współpracowników. Zapewne , jak w każdym zawodzie, także i w tym odnotowujemy patologiczne osobowości, a badania psychologów klinicznych potwierdzają, że co piąty nauczyciel ma najwyższy syndrom wypalenia zawodowego. Jest zatem toksyczną osobowością nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla uczniów.

Ostatni ze znanych mi raportów badań sondażowych na temat prestiżu nauczycielskiego zawodu prowadziła Fundacja CBOS w 2012 r. Uzyskane opinie o pracy nauczycieli dość jednoznacznie świadczą o tym, że jest ona ceniona. Zdecydowana większość badanych postrzega ją jako stresującą (86%), bardzo odpowiedzialną (83%) i trudną (74%). Odpowiedzi dotyczące społecznego wizerunku tego zawodu są mniej jednorodne, ale na ogół również dowodzą, że cieszy się on poważaniem.(Wizerunek nauczycieli, red. Michał Feliksiak, Warszawa: Fundacja CBOS 2012)

Nie rozumiem, na jakiej podstawie pani poseł twierdzi, że uczniowie mają więcej praw od nauczycieli? To jest rzeczywiście kuriozalna wypowiedź w świetle ofiar wśród uczniów patologicznych postaw i zachowań niektórych ich nauczycieli. W naukach o wychowaniu, badania dotyczące przemocy w szkołach potwierdzają, że każdy uczeń w szkole obowiązkowej jest potencjalnie ofiarą przemocy różnego rodzaju ze strony dorosłych (chociaż także i rówieśników).

Nigdy uczniowie w polskim systemie szkolnym nie mieli więcej praw niż nauczyciele, ba, nawet te prawa, które zostały im przypisane, nie są respektowane przez część grona pedagogicznego, głównie w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych. To przecież marksista Jerzy Wiatr - jako minister edukacji - usunął ze szkół rzeczników praw ucznia, a koalicjant PiS w latach 2006-2007 minister edukacji Roman Giertych ogłosi koniec z prawami ucznia w szkołach. Już tego pani poseł nie pamięta? Czy za tym tęskni?

W swoim wystąpieniu E. Witek obiecała (mój komentarz w nawiasie):

1. Ograniczymy do niezbędnego minimum dokumentację prowadzoną przez dyrektora szkoły i nauczycieli, zlikwidujemy tzw. "godziny karciane".

(Trafny postulat. Jestem ZA).

2. Wzmocnimy pozycję nauczycieli w stosunku do administracji samorządowej oraz uczniów i rodziców. Nauczyciele uzyskają status funkcjonariuszy publicznych i będą korzystać z ochrony przewidzianej dla nich, podczas lub w związku z pełnieniem przez nich obowiązków służbowych.

(Zdumiewające, że pani poseł nie wie o posiadaniu już tego statusu przez nauczycieli. Ktoś jej nie doinformował?)

3. Nauczyciel uzyska prawne instrumenty egzekwowania dyscypliny na swoich lekcjach i gwarancję trwałości wystawianych przez siebie ocen. Nadamy wyższą rangę ocenie z zachowania. Będzie ona wliczana do średniej ocen szkolnych, a także będzie warunkiem promocji ucznia do wyższej klasy i ukończenia szkoły.

(Kompletny nonsens. Co to za nauczyciel, który musi mieć instrumenty do egzekwowania dyscypliny? Czy szkoła ma być więzieniem, obozem przymusowej pracy dla przestępców? Ocena zachowania jest instrumentem przemocy z okresu PRL. Tego też pani poseł nie wie? Wraca stare? Jak za Stalina. Kto nie z nami, to przeciwko nam?)

4. Zlikwidujemy ocenę mierną, która nie tylko obniża poziom nauczania, ale w pewien sposób stygmatyzuje ucznia, jako miernego, czyli niewydarzonego, złego, marnego i nijakiego.

(Pięknie. Od kiedy to ocena obniża poziom nauczania? Co za frazeologia! Powinno się zatem zlikwidować ocenę "dopuszczająca" w przypadku wystawiania jej dziewczętom. Dlaczego? Nie wyjaśnię, by nie być posądzonym o seksizm. W Internecie uczniowie to sami komentują. Będzie też załatwiona sprawa gender, a MEN dostanie z tego tytułu milion euro.)

5. Zwiększymy znacząco dodatek za wychowawstwo, co powinno być odczytywane w środowisku nauczycielskim jako przywilej. To ma być rekompensata za rzeczywiste, codzienne działania wychowawcze, a także za podejmowanie przez nauczyciela inicjatyw wychowawczych pozalekcyjnych i pozaszkolnych.

(Świetny pomysł. Ciekawe tylko, jakiej wysokości dodatek ma świadczyć o byciu dobrym wychowawcą? Nie będzie "godzin karcianych", ale będą godziny pozalekcyjne i pozaszkolne w dodatku wychowawczym?)

6. Cofniemy narzucony nauczycielom obowiązek realizacji zadań przynależnych wyspecjalizowanym placówkom psychologiczno-pedagogicznym.

(Słusznie. Powinno to dotyczyć także tego, by języka angielskiego uczył filolog angielski, informatyki - informatyk, geografii - geograf, chemii- chemik, fizyki- fizyk itd.)

7. Przywrócimy nauczycielom placówek socjalizacyjnych, mianowanym i dyplomowanym, ich status sprzed 2013 r.

(Chyba chodzi o placówki resocjalizacyjne?)

w dalszej części wywodu jest jeszcze mowa - już bez wyróżnienia - o potrzebie zmiany awansu zawodowego nauczycieli, do którego zamierza się wprowadzić dodatkowo stopnie specjalizacji zawodowej oraz stopień dyplomowanego specjalisty... Zmianie ma też ulec system kształcenia oraz doradztwa i doskonalenia nauczycieli, no i wreszcie to, czego nie mogłaby ta władza sobie odmówić - wzmocnienie nadzoru pedagogicznego jako tego, który ma być sprawnym instrumentem realizacji polityki oświatowej państwa.

Zapowiada się zatem wzmocnienie pozycji kuratora oświaty i uniezależnienie jego od wojewody. Ba, przewiduje się przywrócenie z okresu PRL inspektoratów szkolnych.
No to życzę nauczycielom dobrych wyborów na jesień. Teraz wygrzewajcie swoje kości, bo czeka was odpowiedzialna i trudna służba. Jeszcze niech odgrzeje PiS b. wiceministra edukacji M. Orzechowskiego (z wyrokiem za bycie pod wpływem...)... .


11 lipca 2015

Strony dla nauczycieli, którzy chcą coś zmienić, ale nie mogą


W Internecie roi się od stron redagowanych przez nauczycieli, którzy chcą coś zmienić w polskim systemie edukacyjnym. Niektórzy nawet sami nadają im taki podtytuł. Problem jednak polega na tym, że kiedy chce się zmienić tylko coś, to de facto niczego się nie zmienia, gdyż istniejące mechanizmy nadzoru i kontroli, przemocy strukturalnej w formie prawnych regulacji oświatowych zostaną natychmiast uruchomione, kiedy pojawi się jakakolwiek inicjatywa oddolnej zmiany, nawet gdyby miała dotyczyć czegokolwiek.

W państwie, w którym system szkolny jest zarządzany centralistycznie a wszelkie zmiany muszą być kontrolowane i dopuszczane przez nadzór nie ma innej szansy na istotną reformę, jak rozpoczęcie od stan "wyzerowania" istniejącej od prawie 70 lat patologii strukturalnej. Tę tworzy Ministerstwo Edukacji Narodowej, które uzurpuje sobie - zgodnie z prawem tworzonym przez poprawnych politycznie posłów - wyłączność rozstrzygania o tym, jak ma wyglądać ustrój szkolny, jak ma przebiegać organizacja roku szkolnego, jakie mają w przedszkolach i szkołach obowiązywać regulacje normatywne (oczywiście wg jedynie słusznego wzoru), jak ma przebiegać proces kształcenia i wychowania, łącznie nawet z rozwiązaniami metodycznymi oraz w zakresie pomocy dydaktycznych.


Zmiany w takim systemie mogą mieć charakter wyłącznie adaptacyjny, przystosowawczy do tego, czego życzy sobie władza partyjna koalicji rządzącej, a jeśli znajdą się nauczyciele uzurpujący sobie prawo do autonomii zawodowej i chcą wprowadzić do swojej placówki innowacje czy eksperymenty pedagogiczne, to muszą uzyskać na to odpowiednią zgodę nadzoru pedagogicznego. Tak kręci się koło przemocy oświatowej. Nauczyciele są oburzeni od czasu do czasu w zależności od tego, w którym ogniwie edukacji następuje "dokręcenie kurka przemocy" lub też władze dokładają kolejne "uszczelki zniewolenia".

Oczywiście, po to zatrudnia się w MEN specjalistów od public relation, żeby mogli każdy, także spodziewany lub nieprzewidywany opór środowiska nauczycielskiego odpowiednio ośmieszyć, zdeprecjonować napuszczając obywateli na nauczycieli jako: leniwych, bezczelnych, przesadnie roszczeniowych, wygodnych, egoistycznych, pozbawionych misji itp. Jeszcze przed wakacjami ministra edukacji zastrzegała wyraźnie, że nie będzie w planowanym na przyszły rok budżecie państwa podwyżek płac dla nauczycieli. Kiedy ZNP ogłosiło przygotowania do strajku a Platformie obywatelskiej i PSL zaczęły spadać słupki poparcia, pani minister łaskawie ogłosiła, że jest gotowa do rozmów ze związkowcami.

Jak zwykle, tuż przed ciszą wyborczą, a może nawet wcześniej, zostanie ogłoszony triumf negocjacyjny między ZNP a MEN, w wyniku którego nauczyciele otrzymają obietnicę podwyżek płac. W tej grze walczy o swój centralistyczny wpływ każdy związek zawodowy, jak w PRL. Związki są od tego, by nie reprezentując całego środowiska nauczycielskiego i personelu administracyjno-technicznego placówek oświatowych rozstrzygać w gabinetach podtrzymanie przywileju centralistycznego władztwa. Dzięki temu związkowcy-funkcjonariusze (nomenklatura) zapewniają sobie przywileje, które pozwalają na funkcjonowanie w oświacie absurdów, "pustych stanowisk", za które muszą płacić podatnicy, by niektórym żyło się dostatnio.

Rządzący też są z tego zadowoleni, bo mogą utrzymać ster w rękach i pozorować troskę o polską edukację, wyniszczając de facto jej kulturowe i narodowe tradycje, korzenie, rozwiązania programowo-metodyczne, które są po stokroć lepsze od amerykańskich czy brytyjskich. Wydatkuje się środki unijne na tak bzdurne cele i środki, że w Brukseli powinni zainteresować się tym merytorycznie. Inna rzecz, że ich tam też to nie obchodzi, bo mają z tego odpowiednie profity.

Słyszę, że ponoć prawa strona sceny politycznej przygotowuje wariant reform oświatowych, które mają polegać na tym samym, co już było, tylko może z lekką korektą strukturalno-ideową. Platformersi wymuszą zmianę Ustawy Karta Nauczyciela, dając kolejne przywileje usłużnym wobec władzy związkowcom (tak było w czasie reformy <. Handke, kiedy to beneficjentami awansu zawodowego stała się nomenklatura związkowa).





Dalej będą trwonione pieniądze publiczne na buble dydaktyczne typu pseudo podręczniki szkolne (populistycznie określane mianem 'darmowych"), a kierownictwo MEN będzie uczestniczyć w zyskach korporacji międzynarodowych pod szyldem OECD. Oczywiście, dalej będzie ta władza brnąć w toksyczne upchnięcie sześciolatków w szkołach, a wszelkie wyniki badań na ten temat zostaną potraktowane jako złośliwość opozycji, bo w końcu do diagnoz wg norm politycznej poprawności są podległe MEN placówki.

Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się czegoś więcej na temat ontologii pozoru, to gorąco polecam książkę Jadwigi Staniszkis pt. "Ontologia socjalizmu"(Wydawnictwo In Plus Warszawa1989), w której odsłania zjawisko określane mianem polskich paradoksów. Jak pisze we wstępie: Książka ta jest również próbą podzielenia się niepokojem, który dotyczy zasadności przenoszenia analizy socjalizmu kategorii pojęciowych ukutych dla cywilizacyjnej i ustrojowej realności Zachodu. Kategorie te zawierają przecież ukryte założenia odnoszące się do sposobu istnienia socjalizmu jako formacji. (s.1). Nie da się ukryć, że większość analiz nie straciła swojej aktualności. O pozorach w edukacji pisał zespół naukowców pod kierunkiem prof. Marii Dudzikowej.
(źródło memów politycznych - Fb)

10 lipca 2015

Na horyzoncie wyborów do Sejmu - MEN-ska polityka błędów: arogancji, ignorancji, centralizmu i biurokratyzacji


Ukazało się właśnie najnowsze wydanie kwartalnika "Nowe Horyzonty Edukacji. Nowoczesna Edukacja, Nauka, Technologie, Innowacje". Znakomita edycja, świetne teksty, piękna i trafnie dobrana szata graficzna. Z przyjemnością sięgnąłem po ten numer, gdyż jest idealny do czytania nie tylko ze względu na okres wakacyjny, ale także zbliżającą się kampanię wyborczą do Sejmu.

Mamy tu bowiem znakomitą diagnozę polskiej polityki oświatowej i uwikłanej w nią szkoły. Z wywiadu numeru z prof. Marią Dudzikową dowiadujemy się, dlaczego polska szkołą jedzie "na jałowym biegu", czyli o mechanizmach działań pozornych. Poznańska pedagog jako pierwsza i jedyna w kraju przeprowadziła z zespołem współpracowników z Zakładu Pedagogiki Szkolnej Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu oraz z Wydziału Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Zielonogórskiego badania wzdłużne wśród pierwszego rocznika ustrojowej reformy szkolnej (M. Handke), a więc wśród beneficjentów i "ofiar" zmiany, która była źle wprowadzona, a jej toksyczne skutki odczuwane będą jeszcze przez długie lata.

Wybieram kilka uwag z tego wywiadu:

- Szkoła z wbudowanymi w nią chorymi mechanizmami nie poddaje się zmianie pod wpływem magicznych zaklęć urzędników ministerialnych i nauczycielskich recytacji, że „kochają uczniów”.

(...)

- Zamiast pogłębionej refleksji na temat wizji szkoły w społeczeństwie demokratycznym i warunków jej realizacji, czego nie znajduję w programach kolejnych MEN-owskich ekip, mogliśmy przez te dwie dekady słyszeć chór głosów dyrygowany przez takich czy innych urzędników ministerialnego bądź też kuratoryjnego szczebla lub/i z poselskich ław określonych partii politycznych: zaostrzyć sankcje, wprowadzić czytelny system kar, nie promować ucznia do następnej klasy z powodu nieodpowiedniego zachowania, „karać” pracą społeczną, wprowadzić mundurki, uruchomić w każdym województwie infolinię informującą MEN/policję/prokuraturę o agresji w szkole, wyposażyć szkoły w monitoring, a nawet wprowadzić uczniowską kartę kar i nagród („teczkę”), która – przekazywana ze szkoły do szkoły – towarzyszyłaby uczniowi od początku do końca jego edukacji.

(...)

- Mechanizmy działań pozornych, które niekiedy trudno zidentyfikować w świecie zinstytucjonalizowanej edukacji podporządkowanej administracji oświatowej różnego szczebla, blokują a nawet niszczą oddolne zaangażowanie (o różnej dynamice, od ciągle jeszcze anemicznego do szybko już i z dużą siłą rozwijającego się ) i rzeczywistą partycypację samorządów, rodziców, nauczycieli a także samych uczniów w inicjowaniu prorozwojowych zmian w środowiskach szkolnych i wciągają te de nomine podmioty w uprzedmiotowującą grę pozorów. Prowadzą do erozji kapitału społecznego i/lub powstawania jego niekorzystnych odmian poprzez wzrost biurokratycznej kontroli (n a d z o r u pedagogicznego) jako wskaźnik braku zaufania i „osłabienia morale obywatelskiego” – jakby powiedział Lutyński – „nie tylko wykonawców działań pozornych i obserwatorów, ale nawet zleceniodawców”. Działania pozorne mają wiele cech, ale zawierają zawsze jakiś element fikcji.


- (...) jeśli nie zabierzemy się za rozpoznawanie i blokowanie mechanizmów działań pozornych (w niektórych sytuacjach trzeba je nawet antycypować, aby w ogóle do nich nie doszło), to będziemy bezradni w szkole i wobec szkoły jako „machiny na jałowym biegu”. I jeszcze jedno. Jeśli posłużylibyśmy się kopernikańską metaforą, to można uznać że centralnym punktem jest nadal Ministerstwo Edukacji Narodowej, dlatego prawdziwym przewrotem kopernikańskim byłaby... jego likwidacja.

Nie zdradzam treści tej rozmowy. Jej krytyczną narrację znakomicie dopełnia artykuł adiunkta z Wydziału Pedagogiczno-Artystycznego w Kaliszu (UAM w Poznaniu) - dr. Radosława Nawrockiego pt. "Jak demon biurokracji niszczy szkołę i nauczyciela". Słusznie autor wskazuje na to, że krytyka szkoły podejmowana jest dzisiaj z różnych pozycji, a każdy z jej autorów dostrzega w szkole innego demona.

Metaforyczne spojrzenie na szkołę przez pryzmat właśnie demona jako złej, nieczystej siły, złośliwego ducha o szkodliwym charakterze, pozwala dostrzec w niej przede wszystkim to negotium, do którego doprowadza i utrwala fatalna polityka kolejnych ekip rządzących w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Jak pisze Nawrocki:

"W polskiej szkole demonów nie brakuje, nie sposób je rozpoznać i opisać. W tym kotle sporów o siły nieczyste w edukacji zapomina się jednak o demonie, który dziś w największym stopniu niszczy polską szkołę, formatuje i przygniata nauczycieli. To demon biurokracji i centralizacji. To on przede wszystkim osadcza dziś nauczycieli, doprowadzając ich pracę do granic absurdu."

Świetnie R. Nawrocki ujawnia oba demony egzemplifikując je przenikaniem władzy urzędniczej do różnych obszarów edukacji szkolnej, które niszczą po drodze i w procesie wartość podmiotowości nauczycieli, uczniów i dyrektorów szkół.

Sfrustrowani tymi diagnozami mogą sięgnąć do artykułu dr.hab. Marka Budajczaka profesora Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, który udziela odpowiedzi na najbardziej typowe pytania dotyczące edukacji domowej. Ci bowiem rodzice, którzy chcieliby sami organizować (auto-)edukację swoim dzieciom, by nie były one niszczone przez demony szkolnictwa publicznego czy prywatnego, mogą dowiedzieć się, czym jest homeschooling, na czym polega jego legalny charakter, jak go realizować oraz jakie problemy mogą pojawić się w wyniku ignorancji otoczenia czy nawet nadzoru pedagogicznego.

A jak ktoś chce zmieniać edukację w wymiarze technologicznym, niezależnie od tego, gdzie jest ona prowadzona i przez kogo, to profesor Maciej Sysło z Uniwersytetu Wrocławskiego odsłania uwielbiany już przez dzieci i młodzież świat wirtualnego dostępu do wiedzy i eksperymentowania. Pedagog nie straszy mobilnymi mediami, ale wprost odwrotnie, pokazuje, w jaki sposób urządzenia te stanowią świetną pomoc dydaktyczną w realizacji treści kształcenia i dochodzenia do edukacyjnych sukcesów.

Redaktor naczelny NHE - prof. Zdzisław Ratajek jako już emerytowany profesor Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach dodaje wszystkim osobom, które otrzymują emeryturę (nie wiadomo bowiem, co będzie z kolejnym pokoleniem pustej kasy ZUS-u), jak inteligentnie a aktywnie "ześlizgiwać się" w starość. Odsłania wyniki badań brytyjskich naukowców nad mózgiem, który w starym ciele może być ciągle młody.

09 lipca 2015

Tam, gdzie nie ma pedagogów i tam, gdzie ich doceniają


Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosiło wyniki konkursu DIAMENTOWY GRANT w 2015 roku. W ramach tej formy wspierania utalentowanych studentów-naukowców finansowanie otrzyma 78 projektów naukowych, które będą realizowane przez najlepszych studentów polskich uczelni i instytutów PAN. Niestety, nie znajdują się wśród laureatów studenci pedagogiki. Szkoda. Mam nadzieję, że w następnym roku pojawi się zainteresowanie tymi grantami także w naszym środowisku akademickim.

Jak informuje resort: Studenci otrzymają na realizację swoich projektów ponad 14 mln zł. Nowością czwartej edycji konkursu było umożliwienie aplikowania o Diamentowe Granty polskim studentom, którzy ukończyli studia pierwszego stopnia za granicą. Laureaci zostali już powiadomieni mailowo, a oficjalne decyzje będą w najbliższych dniach wysyłane pocztą pod adresem laureata a także do jednostki naukowej, która złożyła jego wniosek.

W dn. 25 czerwca minister nauki i szkolnictwa wyższego zatwierdziła skład Rady Młodych Naukowców V kadencji. Rada jest organem doradczym, której zadaniem jest wspieranie Ministra w działaniach służących rozwojowi kariery młodych naukowców i osób rozpoczynających karierę naukową. W składzie Rady Młodych Naukowców
znaleźli się:

1.Dr Robert CZAJKOWSKI (biologia) – Uniwersytet Gdański;
2.Dr n. med. Karolina CZARNECKA – Uniwersytet Medyczny w Łodzi;
3.Dr inż. Karol FIJAŁKOWSKI – Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny w Szczecinie;
4.Dr Aleksandra GLISZCZYŃSKA-GRABIAS (prawo) – Poznański Oddział Instytutu Nauk Prawnych PAN w Warszawie;
5.Dr n. farm. Sebastian GRANICA – Warszawski Uniwersytet Medyczny;
6.Dr hab. n.med. Miłosz JAGUSZEWSKI – Gdański Uniwersytet Medyczny;
7.Dr Katarzyna KOPECKA-PIECH – Akademia Wychowania Fizycznego we Wrocławiu;
8.Dr Emanuel KULCZYCKI (filozofia) – Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu;
9.Dr Łukasz MICHALCZYK (biologia) – Uniwersytet Jagielloński w Krakowie;
10.Dr Justyna MOŻEJKO (biotechnologia) – Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie;
11.Dr inż. Michał NIEZABITOWSKI – Politechnika Śląska w Gliwicach;
12.Dr inż. Mariusz PAWLAK – Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu;
13.Dr Adam PŁOSZAJ (ekonomia) – Uniwersytet Warszawski;
14.Mgr Przemysław RUMIANEK – Politechnika Warszawska;
15.Dr Daniel STRUB – Politechnika Wrocławska;
16.Dr Adam SZOT (historia) – Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie;
17.Dr inż. Bożena TYLISZCZAK – Politechnika Krakowska;
18.Dr inż. Paweł WÓJCIK – Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie.

Tu także nie ma pedagoga.

Natomiast jest także dobra wiadomość, która dodaje naszemu środowisku prestiżu i znaczenia, jaką jest uhonorowanie ukraińskim Medalem im. N.I. Pilman pani prof. dr hab. Marzenny Zaorskiej z Katedry Pedagogiki Specjalnej Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

(źródło: http://www.wsiie.olsztyn.pl/wydzial-zamiejscowy-w-ketrzynie/konferencje.html)

Polska tyflopedagog została wyróżniona w uznaniu za jej współpracę z tyflopedagogami ukraińskimi. Jak podają władze UWM - Medal został wręczony prof. M. Zaorskiej w czerwcu we Lwowie podczas międzynarodowej konferencji naukowo-praktycznej na temat medycznej i pedagogicznej terapii i rehabilitacji dzieci z zaburzeniami wzroku. Odznaczenie przyznało Stowarzyszenie Okulistów Dziecięcych Ukrainy za wkład prof. M. Zaorskiej w rozwój współczesnej światowej tyflopedagogiki, współpracę z tyflopedagogiką ukraińską oraz działania na rzecz edukacji i rehabilitacji osób z niepełnosprawnością wzrokową. Jest jedynym polskim tyfopedagogiem, jednym z około stu laureatów, którym nadano ten medal (wśród laureatów zagranicznych jest czterech specjalistów z Wielkiej Brytanii i jeden z Francji).
Serdecznie gratuluję Pani Profesor. O Jej zasługach dla nauki pisałem w blogu wcześniej, kiedy odbierała nominację profesorską od prezydenta Bronisława Komorowskiego. Kolejne wyróżnienie jest wskaźnikiem wieloletniej współpracy międzynarodowej, bilateralnej, który potwierdza zarazem, że warto pracować naukowo i uczestniczyć w międzynarodowych projektach badawczych oraz upowszechniać znakomity przecież dorobek polskiej pedagogiki, w tym pedagogiki specjalnej.

08 lipca 2015

Możliwe, że ministra edukacji nie zna Konstytucji III RP i Ustawy o systemie oświaty?



W wielu sprawach nie zgadzam się ze związkowcami, ale w tym przypadku absolutnie mają rację. Udokumentowali ją wydrukowaniem "świadectwa" za rok szkolny 2014/2015, które wręczyli minister edukacji Joannie Kluzik-Rostkowskiej w dn. 30 czerwca 2015 r. w Katowicach przedstawiciele ZNP ze Śląska „świadectwo”. Konkluzja była najgorsza z najgorszych, bowiem z wystawionych pani minister ocen wynika, że „nie otrzymała promocji do następnej klasy”.

Bardzo mnie to zmartwiło, bo brak promocji do następnej klasy oznacza w naszym systemie konieczność jej powtórzenia, a ta pani powinna być wyrzucona dyscyplinarnie z tego systemu bez prawa do powrotu, skoro po przekroczeniu wieku obowiązku szkolnego nadal jest niewyuczalna. Jeśli zatem w/w świadectwo ma oznaczać tzw. "wilczy bilet", to jestem ZA i mam nadzieję, że w czasie jesiennych wyborów obywatele nie dopuszczą do tego, by ponownie znalazła się w "sejmowej klasie politycznej".

Cała trójca ministrzyc koalicji PO i PSL: od K. Hall, poprzez K. Szumilas aż po J. Kluzik-Rostkowską wpisała się najgorzej w dzieje polskiej oświaty z wielu powodów. Związkowcy z ZNP wystawili - tylko za miniony rok szkolny - ocenę niedostateczną z następujących przedmiotów:

* „Znajomość prawa oświatowego: niedostateczny (Minister nie zna podstawowych ustaw i rozporządzeń!)”,

* „Przeciwdziałanie prywatyzacji edukacji: niedostateczny (Minister wspiera przekazywanie samorządowych szkół fundacjom i stowarzyszeniom)”,

* „Poszanowanie zawodu nauczycieli: niedostateczny (Minister bezpodstawnie przedstawia nauczycieli w złym świetle)”,

* „Pomoc rodzicom: niedostateczny” (Minister ustanowiła najdłuższą przerwę świąteczną, a winą za to obarczyła nauczycieli)”.

* za „rządowy podręcznik” (Idea słuszna, wykonanie fatalne) - tu akurat się nie zgadzam, że idea jest słuszna, ale socjalistyczny związek zawodowy ma prawo sądzić inaczej;

* „nadzór pedagogiczny”.
O każdej z powyższych spraw pisałem w blogu wielokrotnie. Ostatnio jednak ministra J. Kluzik-Rostkowska popisała się kolejnym humbugiem w związku z wnioskiem PiS o poszerzenie liczby pytań w ramach wrześniowego referendum o m.in. kwestię prawa rodziców do decydowania o rozpoczęciu edukacji szkolnej przez sześciolatków. Rodzice usłyszeli:

„To nie o to chodzi, żeby sam rodzic na oko ocenił, czy jego dziecko ma dojrzałość szkolną. Tylko żeby ktoś to zweryfikował”.

Ministra powinna przeczytać Konstytucję III RP, w tym szczególnie:

Art. 48:

1. Rodzice mają prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania.

Art.53.
3. Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami

oraz

Art.1.2. Ustawy o Systemie Oświaty z dn. 7.09.1991 (z późn. zmianami):

„System oświaty zapewnia w szczególności wspomaganie przez szkołę wychowawczej roli rodziny”.

Mam wrażenie, że doradcy polityczni ministry edukacji są tak niedouczeni, albo tak bezczelni, że nie raczą zauważyć ze zrozumieniem treści powyższych regulacji. A może to symptom wtórnego analfabetyzmu w wyniku zaczadzenia socjotechniką w wydaniu Public Relation?

(źródło mem-u: FB_IMG_1435694751851.jpg)