08 września 2014
Dobre samopoczucie b. ministry edukacji
Wakacje są doskonałą okazją, by w czasie ich trwania wypowiadali się na temat edukacji ci, którzy zbyt dobrze się jej nie przysłużyli, jak i obecnie sprawujący nad nią władzę. Oto w Rzeczpospolitej z dn.4 lipca 2014 r. była minister edukacji Katarzyna Hall postanowiła zabrać głos na temat polskiej szkoły. Jej poziom samozadowolenia jest odwrotnie proporcjonalny do tego nastroju wśród dyrektorów przedszkoli i szkół, nauczycieli, uczniów i ich rodziców. Tak jednak jest w każdym państwie, chociaż jest ich już na naszym kontynencie coraz mniej, w którym władze centralistycznie zarządzają systemem szkolnym na wzór ustrojów z XIX i XX w. (także w krajach postsocjalistycznych, Rosji, na Białorusi, Ukrainie, Litwie, Łotwie, Kubie, Korei Północnej itp.). Władze w takich ustrojach szkolnych mają przeświadczenie o wyłączności na rację o stanie edukacji. Jak tylko ten stan rozmija się z ich pożądaniem, to natychmiast wprowadzają korekty korzystając przede wszystkim z instrumentów przymusu nadzoru pedagogicznego oraz propagandy, czyli manipulacji politycznej.
Kto był w lipcu na wakacjach, to zapewne przeoczył "świetny" artykuł pani Katarzyny Hall pt. "Dobry kierunek polskiej szkoły". Po pierwsze, miała tu okazję przypomnienia sobie i nam zarazem, że była "najdłużej urzędującym ministrem edukacji III Rzeczypospolitej", bo - jak wiadomo - najdłużej, oznacza najlepiej. Nie wszystko jednak, co zaczyna się od przedrostka "naj..." jest w istocie pozytywnym zjawiskiem. Ktoś może być najkrócej ministrem, a mimo to pozostawić po sobie najlepsze dobra, i można być najgorszym ministrem pomimo długości trwania na tej funkcji i "utrzymania się" u władzy. Jest zresztą nasza b. minister w swojej samoocenie niekonsekwentna, bo chwali za kierowanie resortem edukacji Edmunda Wittbrodta, który sprawował swoją funkcję zaledwie 15 miesięcy po dymisji Mirosława Handke i kryzysie w rządzie AWS. Sądzi, że nie wiemy o tym, czym skutkowała przeprowadzona przez niego "ustawa czyszcząca"?
Skoro pani K. Hall była ministrą edukacji aż 4 lata, to właściwie dlaczego nie osiągnęła niczego znaczącego, niczego, co wpisywałoby się pozytywnie w jej politykę zarządzania pozostawiając na trwałe pozytywny ślad w strukturach i świadomości społecznej? Pytani przeze mnie rodzice, nauczyciele i dorośli, którzy nie posiadają jeszcze dzieci w wieku szkolnym o to, z czym kojarzy im się powyższa ministra edukacji, odpowiadali:
- z bałaganem, chaosem;
- z arogancją wobec rodziców, wyniosłością; butą;
- z nieudolnością w komunikowaniu planowanych zmian;
- z naruszeniem praw rodziców do samostanowienia o kierowaniu dziecka do szkoły;
- z lekceważeniem psychologicznych podstaw naukowej wiedzy o rozwoju dziecka i jego dojrzałości do edukacji szkolnej.
Niektórzy zapamiętali jej rzecznika prasowego, który - w uzgodnieniu przecież nie tylko z tą ministrą edukacji - manipulował informacjami o pracy władz resortu edukacji i związanych z nimi "reformami" czy na temat rzekomych osiągnięć szkolnych dzieci i młodzieży. Społeczeństwu nie można mówić prawdy - szkolił ów rzecznik studentów - "w kontaktach z mediami nie chodzi o informację, ale o sprzedanie się z jak najlepszej strony”. Nie wiem, czy władze MEN "sprzedały się" z jak najlepszej strony. Wiem natomiast, że każda z proponowanych reform sprzedawała się fatalnie niszcząc zaufanie do władzy.
O ile rację ma K. Hall, że proces: "przygotowywania prawa jest długi, a prawo oświatowe - złożone, a na skutki zmian czeka się wiele lat", to jednak powinna dodać, że skutki błędnych decyzji, które były pozbawionych racji pedagogicznych, edukacyjnych są niemalże natychmiastowe. Ujawniają się coraz szybciej i z coraz większą intensywnością mimo tego, że ministrowie edukacji włączają do pomocy nawet premiera rządu, który cieszył się jeszcze częściowym zaufaniem i popularnością. Te jednak szybko wygasają w związku z serią skandali pod jego skrzydłami i koalicyjnych kolesiów.
Szukam w wypowiedzi pani K. Hall jej rzekomych - jak na czteroletnią kadencję - sukcesów. Ona sama uważa, że udało się jej upowszechnić edukację przedszkolną, a nawet zmienić sposób kształcenia w szkołach ponadgimnazjalnych. Nie podaje jednak, na czym polega jej zasługa, bo przecież doskonale pamiętamy, a ja sam tego doświadczyłem, że dla dużej części dzieci w wieku przedszkolnym (w zależności od miasta) nie było miejsc w publicznych przedszkolach, zaś o tym, w jaki sposób kształcić młodzież w szkołach ponadgimnazjalnych chyba jednak decydują nauczyciele, a nie pani minister. Ba, z tegorocznego raportu OECD wynika, że prawie 40% polskich dzieci przed pójściem do tzw. zerówki w przedszkolu czy szkole, nie chodzi w ogóle do przedszkola. Jest to najgorszy wynik w Europie. I to jest sukces p. K. Hall, K. Szumilas i J. Kluzik-Rostkowskiej(?)
Pani K. Hall przyznaje się jednak do swoich porażek, i to się ceni. Po pierwsze przez sześć lat nie udało się MEN obniżyć wieku obowiązku szkolnego. Po drugie, nie powiodła się wojna z wydawcami, by obniżono ceny podręczników szkolnych. Po trzecie, ... . Nic więcej. Kropka. Tyle i tylko tyle. Sześć zmarnowanych lat, aczkolwiek przygotowujących teren do ich kontynuowania przez następczynie.
Nie wspomina o błędnej zmianie podstawy programowej wychowania przedszkolnego i kształcenia ogólnego, które cofają jakość procesów edukacyjnych o kilkadziesiąt lat. Nie pisze o zniszczeniu systemu edukacji przedszkolnej, która przygotowywała dzieci do dojrzałości szkolnej na bardzo wysokim poziomie, skoro 98% siedmiolatków rozpoczynało edukację bez deficytów, patologii, dysfunkcji itp. Nie przyznaje się do tego, a przecież stała się autorem zniszczenia systemu kształcenia nauczycieli i egzekwowania jak najwyższych standardów w dopuszczaniu do tego zawodu osób o koniecznych kwalifikacjach. Nie wspomina o powołaniu fikcyjnej Rady edukacji Narodowej, o swoim głosowaniu przeciwko inicjatywom rodzicielskim, przeciwko referendom obywatelskim. Nie mówi nic o pozorowaniu współpracy z ruchem rodzicielskim, o pozoranctwie władzy i jej urzędników itd., itd.
Była i przeminęła z wiatrem społecznego oporu i kompromitacji, realizując się w utworzonej przez siebie sieci szkół prywatnych. Komercja wygrała w życiu pani minister z misją publiczną. Byłoby zatem dobrze, żeby już nie pisała o tym, w jak dobrym kierunku zmierza polska edukacja, bo sama skierowała ją na złe tory.
Z jednego materiału nie potrafią korzystać wszystkie panie minister nominowane przez Platformę Obywatelską. Tymczasem to MEN zapłacił ze środków EFS za napisanie i opublikowanie poradnika w zakresie wiedzy o komunikacji społecznej w przygotowaniu strategii oświatowych politologowi Jarosławowi Flisowi. O tym jednak przy innej okazji.
07 września 2014
Są granice kłamstw i manipulacji
Niestety, muszę po raz kolejny ostrzec wszystkich tych, którzy zostali przez kogokolwiek i w jakiejkolwiek formie poinformowani, jakoby za czyimś wspomnieniem, relacją, opinią czy nawet decyzją stała moja osoba. Coraz częściej dowiaduję się, że ktoś powołał się na mnie, posłużył moim nazwiskiem, przypomniał sobie, że "jest moim przyjacielem", by upełnomocnić czy uwiarygodnić siebie lub swoje praktyki, moim kosztem i bez mojej wiedzy.
Nie jestem w stanie temu zapobiec, bo w ciągu kilkudziesięciu lat pracy akademickiej i oświatowej miałem kontakt z tysiącami osób, w różnych relacjach: nauczycielskich, koleżeńskich, przyjacielskich czy społecznych. Styczności, więzi, formalne czy nieformalne powiązania zmieniają się z biegiem lat, co jest oczywiste. Nauczycielem akademickim jest się dla kogoś tak długo, jak długo formalnie niejako dana osoba bierze udział w naszych zajęciach lub ubiega się o zaliczenia przedmiotu, pracy itp. Z wieloma osobami współpracowałem, przyjaźniłem się i byłem w tych relacjach wzajemnie wspierany, ale też i zdradzany. Hipokrytów jest wielu, w każdym środowisku.
Z wieloma studentami, absolwentami uczelni, w których pracowałem czy pracuję, mam częstszy lub rzadszy kontakt, którego wartość polega na tym, że nie przekraczają granic wzajemnego zaufania i szacunku, otwartości czy profesjonalizmu. Niestety, zdarzają się osoby, pełniące różne role, funkcje, zajmujące różne stanowiska w takim czy innym środowisku, które ośmielają się te granice przekraczać i bez mojej wiedzy powołują się na mnie, na rzekome relacje, więzi czy nawet opinie. Taka sytuacja jest etycznie i społecznie naganna, ale trudna do jej zdemistyfikowania, jeśli adresat owych zabiegów nie uzyska jej potwierdzenia.
Żyjemy w czasach nadużyć, perfidii, zawiści, intryg, fałszowania danych, statystyk, ukrywania prawdy, manipulacji, walk o różne statusy, środki itp. Stykamy się z osobami, z których część pozbawiona jest jakichkolwiek zasad moralnych (poza troską o siebie i znajomych królika). Rozumiem resentymenty, kiedy kolega z byłej uczelni, którą kierowałem jako rektor, zamieszcza na facebooku fotografię z podpisem pod fotografią także z moją osobą - jako "rektorem". Tego się nie wypieram, gdyż przez 6 lat kierowałem pedagogiczną, akademicką kulturą łódzkiej WSP. Podpis powinien jednak być rzetelny - "były rektor", gdyż zdjęcie dotyczyło dawno minionego już okresu mojej aktywności i odpowiedzialności za stan rozwoju wyższej szkoły. Dzisiaj, po ponad 4 latach, mało kto wie, że odszedłem z funkcji i z tej szkoły w 2010 r. na znak protestu przeciwko ujawnionym przeze mnie nieetycznym praktykom właścicielki i założycielki WSP i niedotrzymywaniu przez nią uchwał Senatu.
Nie obchodzi mnie to, kto i dlaczego doprowadził tę szkołę do obecnego stanu, ale też nie mogę milczeć, kiedy łączy się z nią moją osobę. Dzisiaj nikt nie będzie zaglądał na stronę wyników kontroli Polskiej Komisji Akredytacyjnej, że WSP w Łodzi już drugi rok z rzędu ma ocenę warunkową, a więc jest dla kierunku "pedagogika" pseudoszkołą wyższą, niespełniającą nawet minimalnych standardów krajowych. Ta szkoła otrzymała rok temu, kiedy jej rektorem (a wcześniej prorektorem) został b. profesor UŁ, ocenę warunkową i nawet nie raczono poprawić tego stanu na ocenę pozytywną. Za rok mają kolejną ocenę. Przykre, żałosne, ale i prawdziwe.
Poziom manipulacji informacjami o rzekomej wielkości nauki świadczyć ma treść jednego z komunikatów na stronie tej szkoły: Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Pani Profesor Lena Kolarska-Bobińska zaprosiła wszystkie Uczelnie do obchodów dziesiątej rocznicy wejścia Polski do Unii Europejskiej. Naczelne hasło tych obchodów - NAUKA TO WOLNOŚĆ znalazło odzwierciedlenie w sesji naukowej, która odbyła się w siedzibie WSP oraz w przygotowywanej publikacji poświęconej wolności w wychowaniu. To prawda, że pani minister zaprosiła naukowców do obchodów 25 - lecia transformacji. Nie jest to jednak w tym kontekście cała prawda. Czy pani minister nauki i szkolnictwa wyższego wyraziła zgodę na to, by jej nazwiskiem uwiarygodnić czyjąś debatę, konferencję, która nie była prowadzona pod patronatem resortu?
Można sobie żyć dobrymi wspomnieniami, ale nie wolno ich nadużywać w sytuacji, kiedy wykorzystuje się - jak w tym przypadku - mój wizerunek do czegoś, czemu przeciwstawiałem i przeciwstawiam się od lat. Niech za jej prawdziwy, a nie lukrowany obraz odpowiadają i go upełnomocniają ci, którzy do tego doprowadzili, a niektórzy nadal w tym tkwią w pewnym sensie wprowadzając w błąd studentów i kandydatów. Mój post nie dotyczy tylko tej sytuacji, bowiem krążących po kraju rzekomo wiarygodnych profesorów, co to najlepiej wiedzą (bo ponoć z wiarygodnych źródeł), by komuś zaszkodzić w taki czy inny sposób, jest co najmniej kilkoro.
Wszystko przyjmuję z pokorą i dużą dozą tolerancji, ale są granice, których przekroczenie zacznie skutkować działaniami na drodze prawnej. Lepiej zatem sprawdzajcie u źródeł, czy to, co ktoś wam mówi, pisze lub na co lub kogoś się powołuje, jest rzeczywiście prawdą. Byłem i jestem dla wielu osób wsparciem nie oczekując żadnej wzajemności. Jeśli jej doświadczam, to od osób szlachetnych, poczciwych i z zasadami. Tych jednak o tak - wydawałoby się - banalnych kwestiach informować nie trzeba. Konieczne jest jednak ostrzeżenie ich przed tymi, którzy ich nie dotrzymują.
06 września 2014
Każdy może być psycho...terapeutą
W Polsce jest już tak wielki bałagan na rynku zawodów, że każdy może być nie tylko politykiem, a tym samym sprawować władzę z ramienia dowolnej partii, bez względu na własne zdrowie psychiczne, kulturę, wykształcenie (im jest niższe oraz im mniej wie oraz rozumie, tym dla kariery jest lepiej). Każdy może być jeszcze psychoterapeutą. Niektórzy nawet twierdzą, że im ktoś jest bardziej pokręcony wewnętrznie, tym chętniej jest gotów interesownie pomagać innym.
Wydawałoby się, że w III RP psychoterapeutą może być tylko lekarz medycyny ze specjalnością psychiatry, albo psycholog o specjalności klinicznej, który uzyskał dodatkowe certyfikaty po specjalistycznych studiach/szkoleniach w zakresie określonego rodzaju terapii. Jesteśmy jednak w błędzie, bo psychoterapeutą może być każdy, kto tylko tego pragnie, bez jakiegokolwiek wykształcenia, bez koniecznych kwalifikacji. Czyż nie jest to powrót do plemiennego szamanizmu? Dlaczego nie? Mamy sklepy ze zdrową żywnością, są apteki z lekami homeopatycznymi i ziołami, są kosmetyki z naturalnych produktów, są też przedszkola i szkoły w przyrodzie, to dlaczego nie miałoby być terapeutów pure nature?
W świecie wykreowanych i często nieprawdziwych informacji, jakim jest Internet wraz ze światem biznesu, pełnym szalbierstwa, różnej maści oszustów, mamy niezliczone oferty dla osób strapionych, z różnego rodzaju problemami. Jak reklamują się "eksperci" od ludzkich dusz i dylematów, jeśli nie wiesz, czym różnią się od siebie psycholog, psychoterapeuta i psychiatra, to tym lepiej, bo natrafisz na tego, który nie jest ani tym pierwszym, ani tym ostatnim, ale za to jest psychoterapeutą.
Czyż nie jest łatwiej zadzwonić do studia telewizyjnego lub radiowego, które oferuje jasnowidzów, numerologów, wróżbitów, terapeutów itp.? Czyż nie jest lepiej udać się do psychoterapeuty, skoro spotkanie z nim jest jak wizyta u rehabilitanta czy trenera fitnessu? Psychoterapeuta nie musi być ani psychologiem, ani lekarzem psychiatrą. Może być - w sensie pomocowej profesji - nikim, nawet mechanikiem samochodowym czy budowlańcem, pielęgniarką czy kasjerką (z całym szacunkiem do tych profesji), byle tylko zapłacił prywatnej firmie za udział w kursie, szkoleniu lub "studiach" z psychoterapii. Takie "szkolenie" trwa do czterech lat i może odbywać się w nurcie humanistycznym, behawioralno-poznawczym, psychodynamicznym, psychoanalitycznym lub egzystencjalnym. Im mniej ktoś rozumie, tym lepiej, bo kandydatów i tak nikt nie weryfikuje.
Szkoły psychoterapii rozpleniły się w naszym kraju, także medialnie, a te do niedawna jeszcze profesjonalne, z tradycją i akademicką kulturą, byle tylko utrzymać się na rynku, redukują poziom wymagań do minimum. Kto płaci, ten jest terapeutą. Może wcisnąć każdy kit swoim superwizorom, bo oni i tak nie sprawdzą jego/jej wiarygodności. W sieci pojawiają się poszukujący rzekomych kwalifikacji pisząc: ". W necie znalazłam jakieś szkolenia, dające te uprawnienia, ale trwają dłużej niż całe moje studia ;/i trochę mi się w to nie chce wierzyć, bo na taki kurs może przecież pójść i absolwent studiów psychologicznych i absolwent studium psychologicznego, które trwa rok, może dwa, albo np. absolwent socjologii/pedagogiki. Więc chciałabym aby ktoś mi wyłożył, jak krowie na rowie, prosto po kolei, co powinnam uczynić, by dostać owe uprawnienia i czy specjalizacja na mojej uczelni pt: "Psychoterapia", cokolwiek daje, czy zmienia."
Ktoś rozsądnie udziela na to odpowiedzi i komentuje: Z punktu widzenia prawnego - w tej chwili psychoterapeutą można zostać nawet po zawodówce samochodowej - nic nie stoi na przeszkodzie, aby Pan Józek zmienił profil działalności i zamiast naprawiać samochody, został psychoterapeutą i przyjmował pacjentów. Prawnie nic mu nie grozi, po prostu nie ma przepisów prawnych, które obwarowywałyby w jakikolwiek sposób zawód "psychoterapeuty". Oczywiście jeżeli zrobi komuś krzywdę to pacjent może dochodzić swoich roszczeń na podstawie przepisów kodeksu cywilnego.
W ten oto sposób powracamy do starej prawdy, że patologię leczy się patologią. Mistrzowie w szachach znają powiedzenie - "figur na figur powiedział święty Igur". Doskonale pasuje do naszej sytuacji. Internet poszerzył pole szamaństwa i pogrążania ludzi w chorobach. Na zdrowie!
04 września 2014
Złe wieści z Ukrainy
Do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN dotarła smutna wiadomość o śmierci pierwszego Ministra Oświaty (lata 1991-1992) niepodległej Ukrainy - prof. nauk filozoficznych, dyrektora Instytutu Pedagogiki i Psychologii Oświaty Zawodowej Akademii Nauk Pedagogicznych w Kijowie - Iwana Adrejewicza Zjaziuna (ur. 3.03.1938).
Profesor był od 1989 r. członkiem Akademii Nauk Pedagogicznych ZSRR, a od 1993 r. członkiem Akademii Nauk Pedagogicznych Ukrainy. Przedmiotem jego zainteresowań naukowo-badawczych była filozofia edukacji, teoria i metodyka kształcenia zawodowego, teoria wychowania estetycznego i etyka pedagogiczna. W 1998 r. Amerykański Instytut Biograficzny nadał Profesorowi I.A. Zjaziunowi tytuł "Naukowca Roku". Profesor A.A. Zjaziun był też w latach 1998-2000 prezydentem Międzynarodowego Stowarzyszenia Makarenkowskiego a od 2003 r. został członkiem Słowiańskiej Międzynarodowej Akademii.
W 2012 r. miałem przyjemność uczestniczenia w Ambasadzie Ukrainy w Polsce w naukowej debacie poświęconej wydanym w języku polskim przekładom rozpraw z filozofii wychowania ukraińskich uczonych, w tym także I.A. Zjaziuna. W 2005 r. ukazało się tłumaczenie książki pod redakcją tego humanisty pt. "Mistrzostwo pedagogiczne". Przekładu dokonali prof. Franciszek Szlosek z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie wraz z Larisą Zjaziun. Na Ukrainie rozprawa tego autora miała już pięć wydań obejmując łącznie ponad 253 tys. sprzedanych egzemplarzy. Tłumacze trafnie wybrali tę rozprawę spośród ponad 550 prac naukowych ukraińskiego filozofa edukacji.
O zmarłym Profesorze znajdziemy informacje zarówno w polskim czasopiśmiennictwie andragogicznym, jak i na portalach pedagogów pracy (m.in. dr hab. Jolanty Wilsz). Najlepszym jednak świadectwem jego twórczości naukowej jest w/w monografia na temat mistrzostwa pedagogicznego. Na Ukrainie wydał takie m.in. monografie, jak: "Estetyczny rozwój osoby", "Zasady pedagogicznego mistrzostwa", "Pedagogika dobra - ideały a realia" czy "Piękno pedagogicznego czynu". W klasyfikacji subdyscyplin pedagogicznych rozprawy tego filozofa edukacji są lokowane w pedeutologii oraz w pedagogice filozoficznej.
Ukraiński pedagog przyczynił się swoimi dokonaniami, bezpośrednią współpracą badawczą, publikacjami i niezwykłą serdecznością osobistą do rozwoju nauk o wychowaniu oraz wzajemnych stosunków akademickich między naukowcami Ukrainy i Polski. Komitet Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk przekazał władzom Narodowej Akademii Nauk Pedagogicznych Ukrainy kondolencje wraz z wyrazami podziękowań za współpracę, której zakres zachowamy w pamięci, w tym Jego dokonania jako wielkiego przyjaciela Polski i Polaków, twórcy dzieł wnoszących DOBRO do naszego życia.
03 września 2014
Prezesi banków ekspertami od kształcenia w polskich uczelniach
Spodobała mi się w czasie wakacji wypowiedź w "Rzeczpospolitej" (ekonomia.rp.pl)prezesa jednego z brytyjskich banków w Polsce na temat tego, by koniecznie powstrzymać wysyp bezrobotnych absolwentów polskich uczelni i szkół wyższych. Zdaniem prezesa - "Edukacją młodzieży nadal zajmuje się zbyt wielu teoretyków i niewielu praktyków. Wykłady i przekazywane w ich trakcie informacje tracą na wartości w czasach ogólnej dostępności wiedzy".
Badań sam nie prowadził, do żadnego raportu na temat jakości kształcenia się nie odwoływał. Ale wie, że młodzi Polacy są nadal niewłaściwie kształceni, bowiem nie są przystosowani do potrzeb rynku. Autor tej opinii formułuje ją zapewne na podstawie tego, że jego dwójka dzieci już studiuje, a on sam spotykając się ze studentami w czasie różnych konferencji ma wrażenie, "że młodzi ludzie mają za mało praktyczne podejście do wyboru kierunku studiów." To w końcu musi się zdecydować, czy nasi studenci mają zbyt mało praktyczne podejście do wyboru kierunku studiów, czy są w ich trakcie kształceni zbyt teoretycznie? Może jedno i drugie? Tylko skąd ta pewność?
Prezes sam został wykształcony w PRL, więc ma dobrą wiedzę na temat polskiej edukacji. Nie wiedziałem, że można w III Rzeczpospolitej publikować takie komunały. Chyba tylko dlatego, że był okres wakacji, a na mazurskich jeziorach nie pokazał się żaden potwór. Noo, może tylko to, że w jakiejś wsi na polu rolnika ponoć wylądowali Marsjanie, ale nikt ich nie nagrał, nie sfilmował, bo nie mieli ochoty zjeść dobrej kolacji w jednej z warszawskich restauracji. W niej ponoć zarejestrowano rozmowy prawie wszystkich członków rządu PO i PSL (poza dwoma ministrami). Tygodnik WPROST nie opublikował jeszcze rozmów politycznych ministrów edukacji czy nauki i szkolnictwa wyższego.
Tymczasem redakcja zamieściła nad tekstem pana prezesa (w specjalnej ramce czerwonego koloru) komunikat następującej treści:
Jeden z niemieckich, brytyjskich (ten sam, którego polskim oddziałem kieruje wspomniany wywiadowca) i kanadyjskich banków zostały oskarżone o manipulacje ceną srebra. Pozew inwestora w tej sprawie wpłynął do sądu federalnego na USA, bowiem w grę wchodzą miliardy dolarów. Czy do tak rozumianych kompetencji mają kształcić polskie uczelnie?
Prezes polskiego oddziału banku uzyskał dyplom w czasach, gdy obowiązywała ekonomia polityczna socjalizmu, więc jego klienci mogą być spokojni. Nasi studenci też nie muszą się niczego obawiać, chyba że mieliby odbywać praktyki w ramach Erasmusa w którymś z tych banków poza granicami kraju. Wówczas przekonają się, czy rzeczywiście tamci pracodawcy lepiej wiedzą, jakie praktyczne umiejętności są potrzebne dzisiejszej młodzieży? Milczenie jest złotem, a paplanie... ?
02 września 2014
Śmiać się czy płakać?
To, że reklamujący specjalności kształcenia w technikum nie znają ortografii, nie ma znaczenia. Najważniejsze, żeby te szkoły odrodzić. Tyle, że odrodzenie wiąże się z powrotem do stanu, który uległ degradacji dzięki wieloletniej polityce Ministerstwa Edukacji Narodowej. Było w nim już paru dyrektorów departamentu o kwalifikacjach, pożal się panie i nie grzmij.
Pani minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska (niezwyle sympatyczna, uśmiechnięta) inaugurowała wczoraj rok szkolny m.in. w jednym z techników, które na szczęście nie reklamuje się w tak kompromitujący sposób. Inna rzecz, że poza faktem obchodzenia 90 lat istnienia szkoła ta niczym szczególnie się nie wyróżnia. Jest jak jedna z wielu. Nie ma jej ani w rankingu IT Szkoła. W 2014 roku nie wykazała się szczególną aktywnością w skali ogólnopolskiej wśród 456 szkół ponadgimnazjalnych, zaś w woj. śląskim zajęła dopiero 23 miejsce.
Na stronie internetowej szkoły nie znajdziemy informacji o tym, jakie to innowacje pedagogiczne są realizowane przez nauczycieli, a ni też nie dowiemy się, jak wypadła ewaluacja realizacji programu wychowawczego szkoły. Natomiast regulaminów wywieszono tyle, jakby one same z siebie miały generować jakąś aktywność. Tej, ani widu, ani słychu. Może więc ma rację pani minister, że trzeba wywiesić na stronie MEN mapkę z danymi, które pozwolą rodzicom i młodzieży zorientować się, jaką ta szkołą jest w istocie? Być może przyjazd ministry na inaugurację roku był próbą zorientowania się, na czym polega różnica między funkcjami założonymi a realizowanymi w takiej placówce? Z danych strony wynika, że jest to taka sobie, przeciętna w sensie statystycznym szkoła ponadgimnazjalna, zawodowa, z dość przestarzałą (to wniosek na podstawie fotografii) infrastrukturą i sprzętem dydaktycznym.
Natomiast pani minister była też na inauguracji w Szkole Podstawowej nr 15 w Raciborzu. To już jest rzeczywiście inna placówka. Ma oryginalną autoprezentację swoich dokonań. Znajdują się już na pierwszej stronie świetny pomysł na przedstawienie jej krótkiej historii w formie "wywiadu ze szkołą". Jest też ciekawa prezentacja dokonań w ub. roku szkolnym, w tym także zabawowych form wyłaniania talentów. Widać wielką troskę i szacunek dla uczniów, którzy uzyskali w różnych latach sukcesy, byli laureatami nagród międzynarodowych, krajowych i regionalnych. Wszystko jest kolorowo na białym. Jest też motto z Arystotelesa: "Wykształcenie jest ozdobą w okresie powodzenia, a ucieczką w dobie klęsk." Placówka wdraża i realizuje od dziesięciu lat zadania związane z wymaganiami Systemu Zarządzania Środowiskowego ISO 14001, bowiem w 2004 r. zdobyła i utrzymuje stosowny certyfikat.
Była szkoła przeciętna, była znakomita, toteż jeszcze zabrakło mi w dniu wczorajszym odwiedzenia przez panią minister "najgorszej" szkoły w wybranym województwie, a rozumiem przez to taką placówkę, która wymagałaby szczególnego wsparcia ze strony władz oświatowych i samorządowych, bo funkcjonuje w szczególnie trudnych warunkach społeczno-ekonomicznych rodziców z jej rejonu.
Nauczyciele wczesnej edukacji powinni iść z pielgrzymką do Częstochowy, bowiem pani minister (...) przypomniała także o zmianach przepisów prawa, dzięki którym nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej, czyli klas I-III szkół podstawowych, mają większą swobodę pracy z uczniami. - Chodzi o to, by pozwolić uczniom na tak długą aklimatyzację w szkole, jaka jest im potrzebna (...) Lekcja też nie musi trwać 45 minut, tylko tyle, ile jest potrzebne – dodała. Zaznaczyła, że kompetencje dzieci będą sprawdzane dopiero na zakończenie nauki w trzeciej klasie, a nie już na zakończenie klasy pierwszej. - Zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z różnymi grupami dzieci, różnie przygotowanymi do szkoły. One potrzebują różnych okresów aklimatyzacji, różnego tempa pracy - powiedziała." Co za odkrycie! Cóż za wolność! Zapewne nauczyciele nie mieli nawet zielonego pojęcia o "wybitnych odkryciach" MEN.
Jak to dobrze, że ministerstwo łaskawie wyraziło zgodę na coś, na co wyrażać zgody nie musiało. Jak ministra powie, że to dzięki niej nauczyciele klas I-III nareszcie będą wolni, mogli swobodnie organizować zajęcia dydaktyczne dzieciom, kierować się zróżnicowaniem ich wieku i kompetencji, to znaczy, że ktoś sobie z niej zakpił w tym resorcie doradzając takie właśnie treści dla potrzeb medialnych. Aż żal czytać i słuchać tego typu wypowiedzi, bo nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać? Tak skumulowanej ignorancji w tym resorcie dawno już nie było.
Nauczyciele śmieją się z ministry edukacji na różnych forach, bo przecież publiczne ujawnienie takiej postawy wobec wprawdzie niekompetentnej, ale jednak ośmieszającej się swoimi wypowiedziami ministry mogłoby ich kosztować zbyt wiele. Niestety, ukryte mechanizmy wywierania presji, szykanowania nauczycieli są w naszym kraju już standardem w placówkach, których nadzór pedagogiczny nie życzy sobie szczerości i rzetelnej opinii (informacji zwrotnej). Chyba uczestnik wczorajszej inauguracji roku szkolnego w Zespole Szkół nr 1 w Czerwionce-Leszczynach z udziałem ministry edukacji zamieścił na facebooku jej wypowiedź:
- Nie mam żadnej wątpliwości, że sześć lat to jest ten właściwy wiek do podjęcia nauki - powiedziała dzisiaj minister edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska w trakcie inauguracji(woj. śląskie). Jak widać, politolog zna się nawet na psychologii rozwojowej dzieci. Jak pani minister chwali elementarz, to natychmiast pojawia się przekierowanie do artykułu pedagog wczesnej edukacji Doroty Dziamskiej. Każdy ma swojego eksperta.
Na stronie MEN (fb) możemy przeczytać imienne komentarze po inauguracji. Ktoś trafnie pyta:
Czy to dopuszczalne, by 6-letnie dziecko miało zajęcia w 1 klasie szkoły podstawowej na 13.30 i kończyło je po 17-stej, zaś inne dziecko miało zajęcia 3x w tygodniu na 8 do ok. 12 oraz 2x w tygodniu na 12-stą do około 16-stej? Czy MEN może wskazać przepisy dotyczące organizacji pracy dzieci w pierwszej klasie, które nie powodowałyby tak absurdalnego obciążenia?
Pani minister skorzystała z doświadczeń byłego premiera RP Włodzimierza Cimoszewicza, by zapewnić rodziców uczniów, że ubezpieczenie dzieci nie jest obowiązkowe. Rozporządzenie na ten temat zostało tak zmienione, żeby nie było żadnych wątpliwości, że ubezpieczenie dzieci nie jest obowiązkowe. Minister przypomniała też, że nie ma opłat za dziennik elektroniczny. Natomiast nie przypomniała nasza ministra, że jakiekolwiek wpłaty na Radę Rodziców (tzw. komitet rodzicielski) też są nieobowiązkowe, i jak ktoś nie chce, to nie musi ich wnosić. Wszyscy obywatele płacący podatki w naszym kraju utrzymują m.in. szkolnictwo publiczne i etaty Ministerstwa Edukacji Narodowej.
A uczniowie zamieszczają memy:
Poczytajcie, co sądzi Dariusz Chętkowski o "fajnym podręczniku" szkolnym.
01 września 2014
MEN-ski mapping
Minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska poinformowała społeczeństwo, że kierowany przez nią resort edukacji planuje kolejną akcję informacyjną (czytaj - propagandową). To oznacza, że powinna zatroszczyć się o zmianę nazwy tego ministerstwa. Nie wiem, jaka byłaby tu najlepsza? Może - Ministerstwo Map Informacyjnych (MPI) albo Ministerstwo Propagandy Oświatowej (MPO)?
Zdaniem ministry edukacji narodowej pani Joanny Kluzik-Rostkowskiej rodzice nie mają żadnej informacji na temat tego, gdzie znajdują się najlepsze szkoły zawodowe i technika w naszym kraju. "Mamy świetne doświadczenia z mapą podstawówek, którą zrobiliśmy, by przekazać informacje o nich rodzicom sześciolatków. Do końca ferii zimowych chciałabym mieć mapę szkół zawodowych. Pokażemy na niej, czego dana szkoła uczy, jakie ma profile, ilu maturzystów, jakie wyniki. Ale też, jak te placówki współpracują z rynkiem pracy".
Mam dwie wątpliwości. Po pierwsze, o wyborze szkoły ponadgimnazjalnej nie decydują rodzice, gdyż cyberpokolenie jest dużo lepiej zorientowane w tym, z kim, gdzie i czego chce się uczyć po gimnazjum. Tak więc o wyborze szkoły zawodowej dzisiaj już nie rozstrzygają rodzice chyba, że mamy na uwadze sytuacje szczególne w rodzinie gimnazjalisty, który jest jedyną nadzieją na szybkie uzyskanie zawodu i wsparcie rodziców czy opiekunów prawnych w pozyskaniu środków do życia. Wówczas jednak nie będzie szukać jak najlepszej szkoły zawodowej, tylko takiej, którą jak najszybciej będzie mógł ukończyć i znajdzie się ona w pobliżu jego miejsca zamieszkania.
Po drugie, tworzenie na stronie MEN kolejnej mapy jest - być może świetną okazją do zarobienia przez jakąś firmę czy do dania zajęcia bezrobotnemu już informatykowi w tym urzędzie, ale nie będzie żadnym źródłem motywującym do wyboru określonej szkoły zawodowej przez nastolatka. Ministra edukacji jest tak odporna na krytykę totalnej klapy propagandowej w przypadku tzw. MEN-skiej mapy na temat rzekomego przygotowania szkół na przyjęcie sześciolatków, że dorabia ideologię do kolejnego bubla. Po co?
Oczywiście, jeśli "ambitnym" zadaniem ministry edukacji narodowej ma być tworzenie kolejnych map, by można było chwalić się nimi na kolejnych konferencjach prasowych, to wróżę odsłonę kolejnego kitu propagandowego. W każdym mieście powiatowym, nie wspominającym o wielkich ośrodkach miejskich, gdzie znajdują się szkoły zawodowe różnego typu, tak rodzice, jak i uczniowie gimnazjów doskonale wiedzą, która z nich jest najbardziej atrakcyjna, cieszy się największym popytem.
W Polsce trzeba inwestować środki w nowoczesną infrastrukturę, a nie podtrzymywać szkoły-muzea zawodów, opowiadać bajki na stronie urzędu. Niestety, ministra edukacji, która - co potwierdza kolejnymi działaniami pozornymi - zna się na propagandzie politycznej (w dość zresztą kiepskim stylu), zamiast stymulować podaż, postanowiła podawać nam papkę płytkich, banalnych, powierzchownych, nieprawdziwych (niepełnych) danych o szkołach zawodowych, byle tylko wyciągnąć kolejną kasę unijną na konsumpcję własną, czyli kolejny balon przedwyborczy.
Wzorem kampanii reklamowej dla rodziców sześciolatków czekamy na występy kolejnych ekspertów w MEN-skich spotach. Scenariusz może być ten sam, tylko wystarczy podmienić aktorów i celebrytów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)