23 września 2013

Pedagogika na zakręcie

Dużo miejsca poświęciłem VIII Ogólnopolskiemu Zjazdowi Pedagogicznemu w Gdańsku mimo, iż byłem obecny tylko w trakcie sesji plenarnej, która inaugurowała obrady w dn.19.09.2013 r. Jako zaproszony gość wygłosiłem referat pod tytułem: Pedagogika na zakręcie. Sięgnąłem po tę metaforę nie po to, by siać wśród uczestników pesymizm czy też katastrofistyczne poglądy. Wprost przeciwnie. Uważam, że pedagogom nie tylko nie przystoi taka postawa, ale i wykluczałaby ich z grona odpowiedzialnych naukowców, często przecież także zaangażowanych w sferze publicznej, w oświacie czy szkolnictwie wyższym. Mamy bowiem obowiązek społeczny, a nie tylko prawo do wyrażania krytyki czy upowszechniania głosów sprzeciwu wobec zjawisk, wydarzeń czy instytucji, które wpisują się w naszym kraju w „czarne”, niechlubne karty polskiej pedagogiki teoretycznej i praktycznej czy szeroko rozumianej edukacji.

Moją rolą nie było też prezentowanie w tym miejscu propagandowo dobrze brzmiących, ale jakże cynicznie wykorzystywanych przez polityków do manipulacji społeczeństwem, tzw. „dobrych praktyk”, bo tych doświadczałem już w obu ustrojach jako próby zwalczania naukowej krytyki lub wymuszania przez władze posłuszeństwa od obywateli wobec - dawniej totalitarnej – a obecnie etatystycznej praktyki rządzenia. Zawsze znajdzie się, w MNiSW, MEN czy nawet PAN jakiś „oddany” władzy Pawka Morozow czy „człowiek z marmuru”, który spełni się w roli usłużnego recenzenta, cichego doradcy zabiegającego o własne interesy, sycąc się poczuciem dobrze rozgrywanych intryg za judaszowe srebrniki. Postanowiłem jednak zaprezentować pogląd na temat wchodzenia, bycia i wychodzenia pedagogiki z zakrętu społeczno-politycznej transformacji.

Na drodze pedagogicznej służby mamy mnóstwo zakrętów, o których liczbie, kształcie i długości stanowią rządzący, profilując je m.in. w sferze publicznej, w nauce i oświacie. Wielu z nas zastanawia się nad tym, czy, a jeśli tak, to jak włączać się do naukowego ruchu, jak jechać i wchodzić w zakręt rozpędzoną myślą czy praktyką pedagogiczną, by nie wpaść w poślizg, nie rozbić się i nie stracić zdrowia lub życia, realizując jak najlepiej zadania naukowo-badawcze i dydaktyczne? Mistrzowie rajdowi doradzają, by wchodząc nawet z dużą prędkością w zakręt, pamiętać o tym, że o wiele bardziej przydatną umiejętnością jest szybkie i bezpieczne jego pokonywanie bez zrywania przyczepności. A zatem istotne jest pytanie: jak pedagogika naukowa powinna funkcjonować w państwie, by bez zrywania przyczepności do społeczeństwa, „władzy”, państwowych instytucji, stanowisk, funkcji i środowisk edukacyjnych zachować własną tożsamość, godność, suwerenność, wolność prowadzenia badań i prezentowania ich wyników?

Na drogach publicznych nie wolno nam wykorzystywać całej szerokości drogi ze względu na innych kierowców. Podobnie jest z nauką. Jeśli kierujący jednostką naukową (zakład, katedra) wychodzi z założenia, że w jego zespole nikt nie może uzyskać habilitacji czy profesury, bo wówczas zagrozi to interesom jego niepodzielnego władztwa, lub troszczy się tylko i wyłącznie o siebie, o swoje zarobki, o wymianę samochodu (kolejnej partnerki) na młodszy model, dba jedynie o własny etat pozostawiając młodych współpracowników samym sobie, to dyskwalifikuje się w środowisku akademickim jako samodzielny pracownik naukowy i nie zasługuje na szacunek, gdyż łamie jedną z najważniejszych zasad naukowych. Właśnie z tego powodu działa od szeregu lat Zespół Samokształceniowy Doktorów, którym kieruje prof. Maria Dudzikowa, jak i prowadzone są Letnie Szkoły Młodych Pedagogów KNP PAN przyjmując zainteresowanych własnym rozwojem naukowym i osobistym nauczycieli akademickich z całego kraju i wszystkich typów szkół wyższych. Nas nie interesują tylko środowiska markowe, gdyż mamy służyć całemu środowisku pedagogicznemu, toteż i z tego powodu działają pod patronatem KNP PAN zespoły (sekcje) problemowe czy subdyscyplinarne, których członkowie spotykają się mniej lub bardziej regularnie, dzieląc się doświadczeniem naukowym i służąc wzajemną pomocą.

O prędkości na wyjściu z zakrętu decyduje linia, po której poruszamy się w zakręcie czyli tor jazdy, a ten w dużej mierze został uformowany przez jego konstruktorów. Nie możemy zatem pomijać dorobku minionych pokoleń, ale i musimy zwracać uwagę na to, w ramach jakich prawnych regulacji możemy poruszać się po tym torze. Co z tego, że istnieje w oświacie rozporządzenie o innowacjach i eksperymentach pedagogicznych, skoro na wniosek dyrektora szkoły publicznej o gotowości i możliwości przeprowadzenia pod opieką naukowców z uniwersytetu określonego projektu eksperymentalnego otrzymuje on z MEN odpowiedź, że nie wolno mu tego uczynić, gdyż jest to niezgodne ze strukturą ustroju szkolnego w Polsce?

Tymczasem ta sama władza, w ramach oszczędności budżetowych, wyraża zgodę na łączenie różnych typów szkół i placówek oświatowych w zespoły, bez jakiegokolwiek zamysłu pedagogicznego, bez odpowiedniego przygotowania do tego kadr nauczycielskich i bez jakiejkolwiek idei kształcenia i/czy wychowania. Nie ma się co dziwić, że w okresie III RP mamy w kraju do czynienia z najbardziej typowym dla państw totalitarnych (autorytarnych) reformowaniem oświaty w strategii top-down, jakże trafnie określanej przez Z. Kwiecińskiego mianem „strategii epidemii sterowanej”. Pełna frazesów władza powiada, że chce społeczeństwa wiedzy, innowacyjnego, zdolnego do konkurowania w świecie w sytuacji, gdy utrzymuje nieadekwatny do zmian cywilizacyjnych system powszechnej, autorytarnej edukacji, w toku której kształci się kolejne pokolenia dzieci i młodzieży do adaptacji, konformizmu i radarowej sterowalności przez władze, a w przyszłości ich pracodawców.

Zmiany w polskiej oświacie są ekstremalnie pozorne, fasadowe, kreowane pod utrzymanie niekompetentnej władzy, której nawet posłowie tego Sejmu wielokrotnie już dawali świadectwo braku zaufania, ale tkwi ona z poparciem premiera na okopanej pozycji pogłębiając chaos, destrukcję i śmieszność w odczuciu coraz wyżej przecież wykształconego społeczeństwa. Dorabianie, fałszywej zresztą, ideologii o rzekomych sukcesach polskiej szkoły i edukacji na podstawie interpretacji wyników badań PISA, na których wątpliwą wiarygodność zwracał uwagę przewodniczący PTP - Z. Kwieciński, demistyfikuje w swojej opinii D. Klus-Stańska, kiedy słusznie pisze o porażających skutkach poprawy wyników naszych starszych uczniów w wyniku lawinowego wzrostu korepetycji i prywatnych kursów.

Krytyczną opinię profesorów KNP PAN dotyczącą kolejnych nowelizacji ustaw oświatowych traktuje się jako naruszenie interesów państwa, usiłując wywrzeć na nich presję z udziałem – jak na ironię – wystraszonych tym władz i niektórych członków PAN. Jak dodamy do tego „etatystycznego smaru” jeszcze rzecznika prasowego MEN, który chwalił się przygotowaniem w zakresie manipulowania statystykami i wizerunkiem władzy oraz zdegradowanie roli Komisji Edukacji, Nauki i Sportu w Sejmie do przyklepującej większością głosów jej członków rządzącej koalicji często patogenne regulacje ustawowe, to mamy obraz tego, z jakimi problemami musi zmagać się nie tylko grono profesjonalistów, ale także społeczeństwo, które traci orientację w tym, komu wierzyć, komu ufać i kiedy wreszcie będzie w tym kraju normalnie?

Zaczynamy żyć w świecie dominującej cenzury w duchu poprawności politycznej, w miejsce której stosowane są – jak pisze Kapuściński - inne mechanizmy definiujące, co należy uwypuklić, co przemilczeć, a co zmienić, pozwalające manipulować w sposób bardziej subtelny. Jest to o tyle niebezpieczne, że włącza się w ów zafałszowany przekaz powszechna edukacja, która staje się w rękach władzy doskonałym narzędziem do dokonywania rozmaitych zabiegów na mentalności i wrażliwości społeczeństw. Jeśli nauczyciele, wychowawcy, instytucjonalni opiekunowie nie znajdą wsparcia w pedagogach, szczególnie z środowiska naukowego, to z czysto pragmatycznych i egzystencjalnych racji staną się kluczowym czynnikiem deformowania realnego świata ludzkich istnień, w którym rzeczywistość będzie wypierana przez fikcję, pozór, fałsz i bezceremonialny cynizm oraz hipokryzję elit.


Czas wyjść zatem z tego zakrętu na prostą, wspomagając tych, którym naprawdę zależy na rozwijaniu pedagogiki jako nauki. Powinny być dla nas istotnym ostrzeżeniem zawarte w raporcie PAN "Polska 2050" uwagi o wielowymiarowych i niejednoznacznych zagrożeniach techniczno-edukacyjnych, które wynikają z dynamicznego wzrostu postępu technicznego, chaotycznego wzrostu dużej liczby zmiennych jako skutków procesów globalizacyjnych, kryzysów finansowych w różnych regionach świata, oligopolizacji gospodarki światowej, w tym, rozwoju gospodarki wirtualnej. Wśród nowych zagrożeń pojawiły się takie, jak: imitacyjność innowacji technicznych, instytucjonalnych i organizacyjnych, która niszczy lokalne tradycje i narodowe rozwiązania twórcze. Coraz więcej jest procesów aplikacyjnych także w polskiej oświacie rozwiązań brytyjskich czy amerykańskich, które w dużej mierze nie są zbieżne z polską kulturą, dominującym w społeczeństwie systemem wartości oraz nadmierna komercjalizacja wiedzy, w tym zawłaszczanie jej przez ponadnarodowe korporacje utrudnia powszechny do niej dostęp.

22 września 2013

Jak Palikot wykorzystał VIII Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny

Po moim wpisie w blogu na temat "palikotyzacji" akademickiej pedagogiki część naukowego środowiska, szczególnie ta związana z organizacją VIII Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego w Gdańsku na Wydziale Nauk Społecznych, poczuła się urażona. Prof. Tomasz Szkudlarek zamieścił nawet oficjalny komentarz, który zakończył stwierdzeniem:

Obecność na zjeździe naukowym polityków i społecznych aktywistów - bez względu na to, jakie mają wizje lepszego świata - może nam wszystkim wyjść tylko na dobre. A jeśli chcieliby taką obecność wykorzystać dla celów swoich osobistych karier, a nie dla wspólnego dobra, to jesteśmy duzi i potrafimy sobie z tym poradzić, nawet jeśli proponują nam rozmowy w cztery oczy. Muszę na zakończenie odnieść się do jeszcze jednej kwestii. Sugestia, że moja uczelnia włącza się w grę o zdobycie władzy przez którąś z partii, z dorzuceniem do tego kontekstu pedofilii, jest naprawdę dramatycznie nieuczciwa i przekracza dopuszczalne ramy wypowiedzi w nawet rozrywkowo traktowanych felietonach. Ale to osobna sprawa.

Fakty zaprzeczyły jednak powyższym deklaracjom, skoro włączono do gry o zdobycie władzy określoną formację polityczną. Obecność jedynie partyjniaków z Ruchu Palikota na naukowym Zjeździe nie była podyktowana tym, by mówić o wizji lepszego świata, ale by instrumentalnie, cynicznie - jak to ma miejsce w całej działalności tego polityka - wykorzystać obecność na konferencji - a raczej poza murami Uniwersytetu, chociaż na jego tle - do promocji jakże nędznej, prymitywnej i populistycznej oferty dla polskiej edukacji. Tu chodziło o to, by przed gmachem Wydziału Nauk Społecznych wygłosić polityczne, krótkie oświadczenie dla mediów na temat tego, co zamierza ów pan czynić w najbliższych latach. Ba, nawet jego wpis w blogu nosi jakże edukacyjny dla młodych pokoleń tytuł i treść: Ruch(anie) Palikota Wśród kategorii, które są przedmiotem wypowiedzi tego pana, istnieje jedynie "edukacja seksualna". Edukacji nie poświęcił nawet jednego, merytorycznego zdania. Świetnego miał zatem Zjazd mentora pedagogicznego od inkluzji w edukacji.

W czasie konferencji prasowej nie było ani słowa na temat tego, że odbył się jakiś Zjazd Pedagogiczny, że miała tu miejsce istotna debata naukowa i oświatowa, bo przecież ten pan nie ma z nauką, a tym, bardziej wychowaniem i kształceniem, nic wspólnego. Tak oto akademicy z Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego i część pracowników naukowych z UG zaangażowali się w przygotowanie sceny medialnej dla bełkotliwych pomysłów Ruchu Palikota na przygotowywany przez niego październikowy kongres, w trakcie którego ma powstać nowa partia centrolewicowa. Będą ją tworzyć m.in. politycy związani z Europą Plus. To oni cynicznie też wykorzystali pedagogów do tego żenującego spektaklu. Ciekaw jestem, czy ktoś zwrócił uwagę na to, co pisze i co mówi o edukacji Janusz Palikot?

Czy kogoś to w ogóle interesowało, także na tym Zjeździe? Oto w jednym ze swoich "wpisików" w blogu NaTemat szkoły stwierdził: "A przecież można by wreszcie spowodować, że nie ma pracy domowej odrabianej w domu, a całość nauczania odbywa się w szkole". To samo powtórzył w czasie konferencji prasowej przed gmachem UG. Jeszcze dodał, że zakup podręczników powinien odbywać się na koszt państwa, czyli nasz a także, że należy wykorzystać nadwyżkę nauczycieli zmniejszając liczbę dzieci w klasach do 10. Rewolucja! Jestem pod wrażeniem. Na coś takiego nie stać nawet naukowców. To mógł odkryć i przekazać polskiemu narodowi tylko J. Palikot.

A może PTP wraz z częścią neolewicowego środowiska akademickiego zamierza wesprzeć Ruch Europa Plus i postpalikotową formację polityczną? Ideologie, w tym także neolewicowa, są obłudnymi parawanami ideowymi, które zasłaniają egoistyczne interesy klasowe. Mają one swoją ściśle określoną strukturę wewnętrzną, swoje założone funkcje społeczne oraz charakterystyczne dla epok formy historyczne.

Dawno nie mieliśmy w wolnej Polsce tak czytelnego mariażu pedagogiki z polityką. Naukowcy powinni być po latach totalitaryzmu światopoglądowego w tym kraju świadomi tego, że w polityce wszystko obraca się w swoje przeciwieństwo. Podmioty polityczne bezwzględnie realizują swoje interesy, prowadząc często do samozniszczenia. Wspierają się na dostarczanych im przez różne pedagogie ideach i wartościach, by czerpiąc z nich energię moralną rozstrzygać o starciu, walce ze swoimi przeciwnikami. Ideały czy wizje przyszłości, modele wychowania i kształcenia, wizje jakiegoś powszechnego ładu oświatowego nie są faktycznym celem ich działań, ale jedynie środkiem do mobilizowania sojuszników i uzyskiwania przewagi nad wrogiem.

(…)polityka zawsze zaczyna się od wizji wywołującej uczucia powołania, prawomocności, wzniosłości, przeznaczenia do wyjątkowych czynów i nadziei, a kończy w układzie sił, gdy pobudzające niegdyś do działania czynniki przestają przemawiać do ludzi, ich motywować i łączyć. Tutaj nie istnieje inna droga. Każdą politykę inicjują i napędzają wyobrażenia i uczucia, marzenia i iluzje (iluzja jest w polityce marzeniem przeżywanym przez umysł jako stan, który z pewnością ma miejsce lub niechybnie nastąpi), ale o tym, co jest możliwe do osiągnięcia za jej pomocą rozstrzyga starcie potęg, z których ekskluzywnego kręgu wyłaniają się przejściowi zwycięzcy, aby mogli rozwinąć skrzydła, a potem, obrócić siebie w niebyt. U początków polityki stoją ideały, wielkie uczucia i emocje, finałem zaś jest wyczerpująca walka. W niej zwyciężyć może niewielu i na krótko. Im bardziej wzniosłe były początki triumfatorów, tym zwykle bardziej dramatyczny i nędzny jest ich koniec. (R. Skarzyński, Mobilizacja polityczna. Współpraca i rywalizacja człowieka współczesnego w wielkiej przestrzeni i długim czasie, Warszawa: Dom Wydawniczy ELIPSA 2011, s. 349)

Na Zjeździe miało być o inkluzji, a wyeksponowano w nim RÓŻNICĘ, i to w wielu wymiarach. Ja w takim ruchu nie zamierzam uczestniczyć, bo nie po to wstępowałem do Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, by godzić się na tego typu manipulacje i kolejne podporządkowywanie pedagogiki politykom.

21 września 2013

Ornitologicznie o inkluzji norm społecznych - kulturowych

Czy pedagog powinien wiedzieć, co to jest dobre wychowanie? Niektórzy, nawet utytułowani, być może znają odpowiedź na to pytanie. Kto wie, czy nawet nie udzielają jej swoim uczniom lub studentom, a może i nawet o tym piszą w duchu pedagogiki inkluzyjnej. Mają swojego mistrza w naszym środowisku, który od lat powtarza, że pedagog - badacz jest jak ornitolog - ma opisywać i wyjaśniać zachowanie się ptaków, ale nie musi umieć latać tak jak one.

Dobre wychowanie jest tym, co wyróżnia ludzi na tle innych osób z deficytem rozwoju społeczno-moralnego. Tak to już niestety jest, że jak kogoś własna rodzina nie wychowała, to szkoła niewiele już mu pomogła, zaś uzyskanie stopnia czy tytułu naukowego, pełnienie funkcji kierowniczej czy akademickiej roli w takim lub innym środowisku nie zakryje braku taktu, obcesowości. Można mieć kapitał intelektualny, ekonomiczny, a nawet społeczny, ale jak się nie posiada kapitału kulturowego, tu znaczy, że nie jest się osobą kulturalną. Nawet potocznie kultura utożsamiana jest ze sztuką, tradycją, ale i obyciem towarzyskim, dobrymi manierami i dobrym wychowaniem. W języku łacińskim cultura agi- to uprawa i uszlachetnianie roli, colere - to ogół tego, co pielęgnujemy. W I w. p.n.e. Cyceron – mówił o cultura animi odnosząc ją do filozofii – gdzie kultura to „uprawa umysłu”, „kultura duszy”, czyli kształcenie albo doskonalenie człowieka, które nie powinno być identyfikowana tylko z twórczością artystyczną.

Istnieje ścisły związek między kulturą a edukacją, o czym znakomicie pisze Anna Brzezińska we wstępie do znakomitej rozprawy Jerome S. Brunera pt. Kultura edukacji, (Universitas, 2006, s. XVI): Jedno nie istnieje bez drugiego. KULTURA kształtuje umysł, dostarcza swoistej „skrzynki z narzędziami”, dzięki której konstruujemy obraz świata i siebie samych. EDUKACJA – to nie tylko programy szkolne, rytuały i egzaminy, ale to rodzaj intymnej relacji „zanurzonej” w kulturze, która ustanawia kontekst dla nauki szkolnej.

Niektórzy o osobie niewychowanej, pozbawionej kultury osobistej, ale wysoko usytuowanej w hierarchii społecznej mówią, że jej "słoma wychodzi z butów", czyli że ten ktoś jest prostakiem, chamem, prymitywnym homo sapiens. Nic mu wówczas nie pomoże ani uczestniczenie w debacie naukowej na temat roli inkluzji w edukacji, ani tym bardziej znajomość - zresztą z drugiej ręki - definicji tej kategorii pojęciowej. I choćby nie wiem, jak się wytężał, to nie udźwignie, taki to ciężar.

Skąd wzięło się to powiedzenie, że komuś słoma wychodzi z butów? Jedno z wyjaśnień ma rodowód męski, wojskowy i muszę przyznać, że niektórzy naukowcy idealnie pasują do opisu niepoprawnego blogera: W Polsce międzywojennej utarł się zwyczaj, że takim rekrutom, którym mimo usilnego zaangażowania i szczerych chęci ciągle mylił się krok w trakcie marszu, urządzano oddzielne zajęcia, podczas których nogę lewą dla ułatwienia nazywano „słomą” zaś prawą „sianem”. I tak, kiedy na placach musztry echo niosło do znudzenia wykrzykiwane komendy: „słoma-siano, słoma siano”, wiadomo było, że trwa mozolne szkolenie wyjątkowo ociężałych umysłowo adeptów sztuki maszerowania.

Najbardziej klasycznym wyjaśnieniem tego stanu anomii moralnej jest to, o charakterze biblijnym: Cham (hebr. חָם Ḥam), – według biblijnej Księgi Rodzaju najmłodszy z 3 synów Noego, przodek ludów Kanaanu i Afryki. Od jego imienia wzięła się nazwa ludu Chamici. Za swoje zachowanie w stosunku do ojca został, wraz z potomstwem, przeklęty przez Noego (stąd chamem określa się człowieka źle wychowanego, gbura, prostaka)

Jest też źródło kobiecych poglądów na ten temat, bo Katarzyny Nosowskiej: Z butów ster­czy słoma, li­tera­turę zna z op­ra­cowań lek­tur, bu­racza­na da­ma. Kto rodzi się pros­ta­kiem, pros­ta­kiem prze­mija, choćby słoma w bu­tach ze złota była. ;

Mamy też w necie spojrzenie sportowe na ów fenomen: Kibice Legii należą do grupy tych podziwianych w Polsce i za jej granicami ze względu na wysokiej jakości doping i oprawy. Jak wiadomo sami o sobie mają niemałe mniemanie i szczycą się z ‚bycia Warszawiakami’ (chyba nie trzeba szerzej tłumaczyć). Raz na jakiś czas jednak, słoma im z butów wystaje niemiłosiernie… Niby chcą być fajni, pokazać siłę a wychodzi wieśniacko. Przeszło rok temu pojawiła się jego spersonalizowana wersja, kiedy to o ówczesnym prezesie PZPN śpiewano: "Byłeś legendą, zostałeś ostatnią m...";

Jest też turystyczno-krajoznawcze wyjaśnienie tego syndromu: - Polak na urlopie to nie jest zwykły Polak. To Polak wyrwany ze swojego środowiska. Nie musi za bardzo przejmować się tym, co powiedzą koledzy z pracy czy sąsiedzi. Ma urlop, więc "wrzuca na luz". I wtedy często wyłażą z niego najbardziej paskudne cechy. ;

O chamstwie niektórych Polaków piszą też blogerzy: Zastanawiające jest to w jaki sposób ludzie z nami rozmawiają. Na żywo grzecznie i kulturalnie, chociaż zdarza się bez obcesowo. Natomiast przez internet chamsko. Chamstwo wyziera zewsząd, ..., ale także ujął się za nimi Janusz Kochanowski (tragicznie zmarły w katastrofie smoleńskiej Rzecznik Praw Obywatelskich, pisząc w 2009 r.: - Internet zaangażował w komentowanie dziejących się wokół nas wydarzeń miliony często obojętnych do tej pory osób. Stał się jednym z najważniejszych narzędzi budowania społeczeństwa obywatelskiego. W żadnym wypadku nie należy ograniczać tej przestrzeni środkami technicznymi czy jakąś inną formą działania przypominającą dawna cenzurę".

Można przebywać w teatrze, filharmonii czy zasiadać w dostojnej społeczności, ale ona nie jest w stanie zastąpić, zakryć tego, co wychodzi z prawdziwej natury niezsocjalizowanej osoby. Można posługiwać się teoriami wielkich intelektualistów, czytać ich teksty nawet ze zrozumieniem, ale jak ktoś stosuje w pedagogice zasadę, że im więcej chamstwa, tym większy szacunek i uznanie, to się myli. Takie mamy czasy, że chamstwo prędzej czy później wychodzi na jaw. Co z tym uczynić? Nie spotkałem się z propozycją analizy tego zjawiska na zjeździe, który podejmował kwestie edukacji, różnicy i inkluzji. No bo i jak tu mówić o sprawie, która mogłaby boleśnie dotknąć niektórych prelegentów? Jedyna szansa, że może jakiś doktorant spróbuje podjąć ten problem, bo ma on ewidentnie pedagogiczny charakter.

Na początku było słowo. Znakomity nauczyciel (także nauczycieli) Dariusz Chętkowski, bloger POLITYKI, już 6 lat temu nie wytrzymał chamstwa, z którym spotykał się na co dzień w - wydawałoby się elitarnym - liceum ogólnokształcącym w Łodzi. Pisał tak:

Dyskutowaliśmy w pokoju nauczycielskim o tym, jak należy traktować ucznia, który zachowuje się niczym “skończone chamidło”. Padały głosy, że wobec chama też trzeba być chamem. Taki ordynarny typ nic nie rozumie, jeśli nie weźmie się go za twarz. Najlepiej - twierdzono - żeby poczuł na własnej skórze, co to znaczy traktować drugiego człowieka jak śmiecia. “Ja do niego podchodzę zawsze ostro i dzięki temu mam z nim spokój” - pochwaliła się nauczycielka z długim stażem. Ciekawe, jak jest dzisiaj, czy rzeczywiście przez te lata udało mu się zwalczyć chamstwo chamstwem?


Tym, co lubią i tym, którzy nienawidzą prof. Zygmunta Baumana, zacytuję tezę, jaką wypowiedział w jednym z wywiadów, a która dotyczy także kreatorów wiedzy pedagogicznej:
(...) moralna postawa uczonego nie jest lukrem na metodologicznym cieście; jest mąką, z jakiej się ciasto wiedzy socjologicznej ugniata."

Jak ktoś nie chce czytać i słuchać naukowców, a wychowuje swoje dzieci lub ich nie wychowuje, ale za to wspiera je w ich rozwoju, to może sięgnąć po znakomitą książeczkę, jaką wydał Grzegorz Kasdepke - zdobywca Nagrody Edukacyjnej XXI za książkę "Bon czy ton. Savoir - vivre dla dzieci". Ten tytuł ma już czternaste wydanie! Jego bohaterami jest wiecznie kłócące się ze sobą rodzeństwo: Kuba i Buba. Moja córka uwielbia krótkie opowiadania o nieznośnych bliźniakach. Razem czytamy je codziennie.

Już we wstępie Autor wyjaśnia dzieciom - Co to jest savoir-vivre? - w następujący sposób:

Mniej więcej to samo, co bon ton, tylko że trudniej się to wymawia. No dobrze, a co to jest bon ton? Wiedza o tym, jak człowiek dobrze wychowany zachowuje się w różnych sytuacjach.

Hm.... , a kto to właściwie jest ten dobrze wychowany człowiek?

Ktoś, kto nie zachowuje się jak małpa i kogo nie trzeba chować do szafy, gdy przychodzą goście.

Czyli każdy, kto przeczyta tę książkę i czegoś się z niej nauczy!"



Niestety, niektórzy jej nie przeczytają, nawet jak mają wnuczki, więc już niczego się nie nauczą. Nas jednak swoimi postawami uczą bardzo dużo.


20 września 2013

Pedagodzy dyskutują o edukacji wobec różnicy i inkluzji

Do Gdańska przyjechało kilkuset pedagogów z niemalże wszystkich, największych uczelni w naszym kraju na VIII Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny. Miasto przyjęło wszystkich najcieplejszą w kraju temperaturą, chociaż było zachmurzenie.
Współotwierając Zjazd przewodniczący PTP - Zbigniew Kwieciński wyjaśniał kluczowe dla wiodącego tematu pojęcie inkluzji. Za Rogerem Slee wyróżnił dwa nurty dyskursów edukacyjnych dotyczących różnic, ich akceptacji i znoszenia lub zmniejszania. Jeden z nich jest ściśle związany z dyskursem właściwym dla pedagogiki i socjologii krytycznej, a drugi dla pedagogiki specjalnej, skoncentrowanej w ostatnich latach na problemach szeroko pojmowanej integracji osób niepełnosprawnych.

W Polsce znakomicie ten ostatni dyskurs analizują m.in. profesorowie Amadeusz Krause z UG, Iwona Chrzanowska z UAM, Grzegorz Szumski z APS czy Zenon Gajdzica z UŚl. Brakowało mi ich wystąpienia w tej kwestii. Zapewne jednak w sekcjach, których jest ponoć ponad 100, dojdzie do wymiany poglądów i wyników badań także na ten temat.

Inkluzja - jak cytował za Slee przewodniczący PTP- jest kategorią opozycyjną wobec wykluczania, marginalizacji, segregacji osób odmiennych, odbiegających od normy zdrowotnej, kulturowej, społecznej, albo nie spełniających normatywnych oczekiwań lub wzorów instytucji i społeczności dominujących (w tym szkoły).

Organizator Zjazdu zapewnił, że jego intencją jest zorganizowanie spotkania o szerokiej formule programowej, dostępnego dla jak najszerszego środowiska naukowców i praktyków zainteresowanych kwestiami związanymi z jego profilem tematycznym. Powinna ona pozwolić nie tylko na pogłębioną analizę wiodącego tematu Zjazdu, ale także na prezentację szerokiego spektrum aktualnych badań prowadzonych w ośrodkach akademickich przez wszystkie pokolenia pedagogów i badaczy edukacji.

Akurat przed wyjazdem do Gdańska dowiedziałem się, że Sejm pracuje nad nowelizacją ustawy antydyskryminacyjnej. Nic dodać, nic ująć, jakby politycy pomyśleli o pedagogach i przewodnim dla Zjazdu motywie. Może zatem kogoś zainteresuje akcja społeczna przeciwko jej projektowi. Być może w toku debaty ktoś sięgnie też do rozpraw polskich pedagogów specjalnych i społecznych, którzy już wiele lat temu uruchomili dyskurs naukowy na temat inkluzji i ekskluzji społecznej osób niepełnosprawnych przekraczając lokowanie go jedynie w obrębie jednej subdyscypliny jaką jest - pedagogika specjalna. Od kilkudziesięciu lat zajmują się tym także pedagodzy społeczni, którzy w listopadzie organizują Zjazd Pedagogiki Społecznej w Warszawie.

Powróćmy jednak do wspomnianej inicjatywy obywatelskiej. Zdaniem jej prawników projekt sejmowy ustawy antydyskryminacyjnej uderza w konstytucyjną ochronę rodziny, ogranicza wolność gospodarczą oraz wolność słowa. W opinii organizacji prorodzinnych ustawa ma zapewnić uprzywilejowaną pozycję środowiskom homoseksualnym pod pretekstem walki z dyskryminacją. W związku z tym, w tym tygodniu ruszyła internetowo kampania społeczna „Stop dyktaturze mniejszości”.

Uczestnicy mają w dniu dzisiejszym szansę na to, by znaleźć się w centrum dyskursu politycznego. Być może będzie ktoś zainteresowanym tym, by zabrać głos w sprawie kampanii „Stop dyktaturze mniejszości”. Jacek Sapa z Fundacji Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny jako jeden z organizatorów w/w akcji uważa, że nowelizacja ustawy jest dobrym momentem, by zwrócić uwagę na jej treść i potencjalne skutki społeczne. Jak pisze:

- Powinniśmy odpowiedzieć sobie na trzy zasadnicze pytania:

1) Czy chcemy dopuścić, aby media jeszcze bardziej promowały zachowania homoseksualne, bojąc się oskarżeń o dyskryminację i odpowiedzialności finansowej?

2) Czy chcemy dopuścić do sytuacji, w której każda Nasza opinia krytyczna na temat środowisk homoseksualnych może stać się podstawą oskarżenia o dyskryminację?

3) Czy chcemy dopuścić do sytuacji, w której Nasze dziecko będzie zmuszone do wzięcia udziału w zajęciach prowadzonych przez tzw. seksedukatorów promujących „różne wizje seksualności”, a jakikolwiek sprzeciw zostanie uznany za akt dyskryminacji, za który będzie można zostać ukaranym?

Jeżeli nie, to może wyrazić swój sprzeciw na stronie www.stopdyktaturze.pl

Jeżeli ktoś uważa, że akcja ta nie ma sensu, a nowelizowana ustawa spełnia swoje kluczowe funkcje, to może podzielić się z jej organizatorami swoją opinią na ten temat. Jak wynika z Komunikatu tej Fundacji:

Obowiązująca obecnie ustawa antydyskryminacyjna z 3.12.2010 r. całkowicie wypełnia, obowiązek implementacji dyrektyw UE w tym zakresie. Mimo to, posłowie SLD i Ruchu Palikota złożyli kontrowersyjny projekt nowelizacji tej ustawy (druk 1051), który realizuje szereg radykalnych postulatów środowiska promującego LGBT i gender. Zamierzenia te zostały skutecznie zablokowane w 2008 r. na poziomie UE. Obecnie lobby LGBT próbuje jednak forsować te postulaty na gruncie poszczególnych państw. Odrzucili je już Anglicy i Irlandczycy a ostatnio Austriacy.

Zdaniem prawników z Centrum Prawnego Ordo Iuris, Polski projekt radykalizuje prawo antydyskryminacyjne. Nowelizacja uczyni zaburzenia tożsamości płciowej takie jak transwestytyzm i transseksualizm, cechami chronionymi wprowadzając przesłankę dyskryminacji ze względu na tożsamość oraz ekspresję płciową. Poszerzenie definicji „molestowania”, które – inaczej niż dotychczas – odnoszone będzie również do treści zawartych w reklamie, oznaczać może konieczność tworzenia specjalnych, reklam uwzględniających osoby prowadzące homoseksualny tryb życia. Reklama przedstawiająca naturalną rodzinę przy stole będzie mogła zostać uznana za stwarzającą „upokarzającą lub uwłaczającą atmosferę” wobec homoseksualistów.

Ponadto projekt zakłada też obowiązek współpracy organów państwa i samorządu z organizacjami homoseksualnymi (LGBT) w zakresie realizowania tzw. programów antydyskryminacyjnych, co w praktyce oznaczałoby zwalczanie postaw prorodzinnych i promowanie niemoralnych zachowań za pieniądze podatników i przy wykorzystaniu instytucji państwowych. W połączeniu z rozszerzeniem pojęcia molestowania prowadzi to do bezprecedensowego uprzywilejowania organizacji LGBT, które będą mogły z powodzeniem wytaczać procesy wszystkim podmiotom prezentującym treści niezgodne z ich światopoglądem. Zdaniem Jacka Sapy z Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny – organizatora akcji protestacyjnej - lewicowy projekt bezpośrednio uderza w rodzinę. - W praktyce będzie to oznaczało zwalczanie postaw prorodzinnych i promowanie dewiacyjnych zachowań za nasze pieniądze. (...)

- Nowa ustawa, to również zamach na wolne media - uważa dr hab. Aleksander Stępkowski z Centrum Prawnego Ordo Iuris. - Ciężar dowodu przerzucony jest w postępowaniach o dyskryminację na pozwanego. To dziennikarz lub redakcja będą zmuszeni do udowodnienia, że nie molestowali osoby lub organizacji, które im to zarzucają – wyjaśnia prawnik. Rozwiązania takie będą szczególnie niebezpieczne dla istnienia i niezależności mediów lokalnych lub obywatelskich, zwłaszcza zaś dla pluralizmu poglądów prezentowanych w przekazie medialnym.

Oskarżenie o dyskryminację wiąże się także z groźbą ponoszenia znaczących kosztów odszkodowania lub zadośćuczynienia. Co więcej, w przypadku oskarżenia o dyskryminację, to dostawca towarów lub usług będzie musiał udowodnić, że odmawiając zawarcia transakcji nie kierował się względami na orientację seksualną, ekspresję lub tożsamość płciową. Ustawa przewiduje bowiem w art. 14 ust. 3 przerzucenie ciężaru dowodu na osobę oskarżoną o dyskryminację. Można się też spodziewać, że nowelizacja spowoduje istotny wzrost liczby pozwów z tytułu rzekomej dyskryminacji osób epatujących otoczenie swym homoseksualnym stylem bycia. Nawet jeśli oskarżenia będą bazowały na bardzo wątpliwych podstawach, rozkład ciężaru dowodu będzie stawiał osoby pozwane w niezwykle trudnym procesowo położeniu.

Projektodawcy chcą również aby przepisy ustawy dotyczyły wszelkich usług edukacyjnych - nie tylko tych, świadczonych przez placówki oświaty i szkolnictwa wyższego ale i kursów językowych, zawodowych, doskonalących itp. Jedyny wyjątek czyni się dla szkół kształcących oddzielnie chłopców i dziewczęta, a i to wyłącznie ze względu na płeć, czyli wciąż nie będzie można n.p. oskarżyć szkoły męskiej o dyskryminację dziewczynek. Jednocześnie jednak, szkoła męska nie będzie mogła odmówić n.p. zatrudnienia homoseksualisty jako nauczyciela W-F.

Na tę ustawę w pierwszym czytaniu Sejm zareagował pozytywnie. Obecnie nowelizacja, z ogromną większością głosów, została skierowana do Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.


Może ktoś jest kompetentny w tej kwestii? A może uczestnicy Zjazdu (przynajmniej niektórych jego sekcji) znają odpowiedź na powyższe problemy?

W każdym razie życzę wszystkim owocnych obrad, a gdyby komuś odjęło mowę, to Gdańsk zaoferował zakupienie za 3 lub 5 zł odpowiedniej porcji helu.

19 września 2013

Pedagogika w ofercie "rynkowej" jak usługa odgrzybiania i oczyszczania klimy...




Ktoś przysłał mi informację o tym, że jedna z wyższych szkół prywatnych zamieściła swoją ofertę na Grouponie i zapytał, o co tu chodzi? Pamiętam jak kilka lat temu jedna z łódzkich szkół "wyższych" wystawiła swoją ofertę właśnie na "wyprzedaży", gdyż nie było chętnych do skorzystania z nich po normalnej cenie. Normalnej, czyli rynkowej, a więc uwzględniającej realne koszty kształcenia i na wysokim poziomie kadry akademickiej. Jak ktoś chce sprzedać towar wysokiej jakości, to on musi kosztować. To oczywiste prawo ekonomii. W gospodarce rynkowej wszystko ma swoją cenę. Także wyprzedaż tandety.

Sam nie kupowałem i nie kupuję towarów i usług od firm, które swoje produkty wystawiają w dumpingowych cenach, a więc poniżej realnych kosztów produkcji (wytworzenia) i o wątpliwej jakości. Skąd bowiem bierze się niska cena oferty? Z radykalnego cięcia kosztów? Przykładowo wystarczy, że wsad, z którego coś jest produkowane, jest najniższej jakości, albo z "lewego obrotu", byle tylko spełniał minimalne normy w razie kontroli. Czas użytkowania takiego produktu bywa też ograniczony. Często są to np. towary szybko psujące się, toteż wystawia się je tanio na krótko przed ostatecznym terminem ich użytkowania. Jak ktoś chce reklamować towar czy usługę, to będzie miał problem. Zepsuło się, śmierdzi, rozpadło, zostało źle wykonane itp. ... Trudno. Sam chciałeś tego kliencie. Widziały gały co brały. Jak przechodzę podziemiami dworca kolejowego w Warszawie Zachodniej, to widzę pełno takich towarów za złotówkę, często przywożonych zza wschodniej granicy lub wytwarzanych przez chińskie dzieci skoszarowane jak kurczaki w jakiejś stodole, by dostać za ciężką pracę chociaż pół miski ryżu.

Spróbujcie kupić najnowszy model Volvo S-60 za 40 tys. zł. To oczywiste, że szanująca się firma nie wystawiłaby na grouponie takiego auta z ponad 50% bonifikatą, bo wbiłaby sobie taką ofertą gwóźdź do trumny. Jak bowiem sprzedawać w innym czasie te same auta z uwzględnieniem ich pełnej wartości? Są bonifikaty, różne promocje, ale nie tego rzędu. A zatem, coś tu śmierdzi - jak powiedziałby Szwejk?

Tak opisuje to zjawisko jeden z klientów:

Nie ma się co dziwić. Ja na grup... kupiłem usługę odgrzybiania i oczyszczania klimy 59 zł. HAHA po przyjeździe na miejsce powiedziano mi że trzeba zostawić auto na 2 godziny ponieważ tyle to zajmie a teraz mają innych klientów. Ok . jak się okazało odgrzybianie i czyszczenie trwało 10 min preparatem z marketu za 15 zł. Zapach w kabinie pachniał za 59 zł 20 minut a ferment do gr... i firmy dokonującej usługę dryfi do dzisiaj pozdrawiam .

Ktoś inny pisze o tym, że wprawdzie nie może reklamować zakupu. To inny mu wyjaśnia:

I gdyby te wszystkie refleksje, zamiast pod tematem, zostały wylane w stronę grupona, pozwoliłoby Wam to otrzymać zwrot zainwestowanej gotówki, a grouponowi na wyjaśnienie sprawy z oferującym usługi, czy tez zablokowanie go przed kolejnymi niefortunnymi ofertami. Zamiast narzekać do kogoś kto nie ma na to wpływu, powiedzcie komuś kto miał w tym udział. Co do ewentualnych komentarzy ze ciężko jest o zwrot gotówki- guzik prawda. Przez dwukrotna arogancje sprzedawców osobiście starałam się o zwrot gotówki i otrzymałam ja w ciągu 24h od grupona. To groupon jest sprzedawca czyjejś usługi i to do niego należy kierować ewentualne reklamacje. Nie bójcie się i walczcie o swoje. Utrzecie nosa nieuczciwym oferentom, dostaniecie zwrot gotówki i przyczynicie się do polepszenia świadczonych usług

Inni klienci Grouponu piszą:

- gdyby prowizja grupona była na jakimś przyzwoitym poziomie to wszystko działałoby jak trzeba i każdy byłby zadowolony. Ale ta ich łapczywość wszystko psuje i w sumie sprzedawca musi jeszcze dołożyć do interesu. Kokosy z tego ma ten co się najmniej narobi 50% z obrotu to hore!!! (fajna pisowania - pewnie był na grouponowych studiach)

- Na gruponie kupiłam "bańki chińskie" nic nie warte zwykła plastikowa tandeta która do niczego poza koszem do śmieci się nie nadaje. Kosztowały 29zl :(


No i pojawiły się pierwsze pytania:

Jeżeli przykładowo szkoła prywatna nie ma własnej kadry akademickiej, albo nie ma jej na wysokim poziomie, tylko w swojej przecenionej ofercie proponuje kiczowatych "wykładowców", niekompetentnych, gotowych pracować za przysłowiowe grosze, to gdzie to reklamować? A jak szkoła ma ocenę warunkową lub negatywną, a w swojej ofercie pisze, że ma pozytywną ocenę Polskiej Komisji Akredytacyjnej, to można to reklamować, czy też trzeba godzić się na ryzyko, że studiuje się w firmie, która oszukuje swoich klientów? To chyba jest tak, jak z oferentem podającym, że czekolada jest najwyższej jakości, a w istocie za pół ceny proponuje wyrób czekoladopodobny, i to jeszcze z krótkim terminem do spożycia. Jak ma się wyprzedaż cyklu kształcenia akademickiego do wyprzedaży usługi oczyszczania klimy?

Widzę, że powrócił stary, ale jary problem firm, usług, produktów o najniższej wartości, toteż i sprzedawanych za pół ceny, a i tak jest w tym zysk - tylko nie kupującego.

18 września 2013

Wyobraźnia. Terapia. Społeczeństwo

to najnowsza praca socjologa, prof. UKSW Pawła Prǘfera, który nadał jej jeszcze podtytuł - "Analiza socjologiczno-etyczna” (Kraków: Wydawnictwo NOMOS 2013).
Poruszona w niej problematyka jest o tyle interesująca, że wciąż mało mamy rozpraw z socjologii refleksyjnej. Tymczasem jej struktura i treść narracji prowadzi nas w świat współczesnej myśli socjologicznej zachęcając do uruchamiania własnej wyobraźni. To jest punkt styczny zarówno z psychologią sprawstwa jak i ze studiami z pedagogiki ogólnej, której rolą jest m.in. dociekanie istoty procesów wychowawczych. Te zaś bez rozumienia społeczeństwa i zachodzących w nim procesów nie stanowią szansy na uruchamianie introcepcji wartości.

Książka składa się z trzech części:

I. Natura wyobraźni socjologicznej - terapia obiektywizująco-racjonalizująca

II. Eksploracja i symptomaty wyobraźni socjologicznej - terapia refleksyjno - ontologizująca

III. Zasady chrześcijańskiej etyki społecznej jako element składowy wyobraźni socjologiczno-etycznej - terapia etyczno-teologizująca.

Właściwie, jedyne z czym bym się z Autorem nie zgodził, to z jego tezą w odniesieniu do Giddensa, że “posługuje się własnym warsztatem metodologicznym, a także bazuje na własnych doświadczeniach naukowych i praktycznych”, gdyż byłyby niemożliwe bez znajomości kanonu socjologicznej wiedzy jego poprzedników i nauczycieli (sam zresztą pisze o świadomości zadłużenia społecznego, do której odnoszę się poniżej), jak i tą, dotyczącą Gouldnera, jakoby był “... jednym z nielicznych socjologów, którzy z takim przekonaniem postulują potrzebę określenia przez socjologię, kim jest socjolog i czym powinien się zajmować”.

A tak, to książkę czyta się z dużą przyjemnością, odnajdując w niej wiele ważnych odniesień także dla pedagogiki społecznej i chrześcijańskiej teorii wychowania moralnego. Szczególnie w tym ostatnim zakresie dociekań jakże trafnie Paweł Prǘfer formułuje tezę o potrzebie budowania w społeczeństwie solidarności także własnymi biografiami, których losy splatają się przecież z historią naszego społeczeństwa. "Jest to niejako zobowiązanie do spłacenia długu, jaki jednostki w pewnym sensie zaciągają wobec społeczeństwa, do którego należą. Chodzi o to, by odkryć i zinternalizować świadomość zadłużenia społecznego, które ma charakter moralny".(s. 164-165)

(źródło: demotywatory.pl)


Właśnie dlatego nieustannie dziwi mnie to, że niektórzy doktorzy publikując swoje rozprawy podoktorskie, nie raczą nawet wspomnieć o tym, kto był ich promotorem. Jakże niewielu zaświadcza to także swoją postawą w środowisku naukowym. Ostatnio ze zdumieniem zobaczyłem zgłoszoną na konkurs rozprawę jednego z wykładowców, która jest w 90% obronioną przez niego przed kilkunastu laty (sic!) dysertacją doktorską. Dobrze, że ją wydał nawet po tak długim okresie czasu, ale jeśli nie zadał sobie trudu, by przywołać chociaż we wstępie czy w przypisie nazwisko swojej promotorki, to oznacza, że niewiele zrozumiał z akademickiej roli i otrzymania w depozyt uniwersyteckiego dziedzictwa. Książka Pawła Prǘfera uczula naszą wyobraźnię także w tym zakresie.

16 września 2013

Demistyfikacja mitów edukacyjnych



W najnowszym numerze kwartalnika Polskiej Akademii Nauk - NAUKA (2013 nr 2 znalazł się bardzo ważny artykuł naukowców z Katedry Psychologii i Socjologii Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego: Grażyny Wieczorkowskiej, Jerzego Wierzbińskiego i Bartłomieja Michałowicza. Ostatnio PAN-owski periodyk dużo miejsca poświęca krytyce polskiej polityki oświatowej, właściwie odsłaniając bezmiar ignorancji MEN. Po raz kolejny naukowcy przekonują samych siebie co do tego, o czym już wiedzą od dawna, a czego nie jest świadoma władza oświatowa ani jej zwierzchnictwo polityczne.

Nieustające od ponad dwudziestu lat pseudo reformy oświatowe zostały z perspektywy metapoznawczej ocenione przez specjalistów od zarządzania i wzmocnione poglądami wybitnego brytyjskiego humanisty Rogera Scrutona. Zawsze lepiej wygląda tekst, kiedy powołujemy się na zagraniczne autorytety, niż gdybyśmy mieli poczytać rozprawy rodzimych specjalistów, a w ciągu minionego okresu transformacji powstało ich jednak wiele. Autorzy wyważają zatem znane pedagogom zjawiska, ale może jak ich tekst dotrze do odpowiednich władz w tym kraju, to ktoś się przejmie, zanim zostanie z nich odwołany lub sam poda się do dymisji.

Autorzy operują kategorią mitów, które mają dowodzić podstawowych błędów popełnianych przez decydentów w wyniku ignorowania psychologicznych ograniczeń procesu edukacji. Jak to jest możliwe, skoro akurat ten rząd , a MEN w szczególności, ma właśnie wśród psychologów największe wsparcie dla podejmowanych decyzji? Jak widać, psycholog psychologowi nie jest równy, podobnie jak ma to miejsce w postrzeganiu i badaniu rzeczywistości edukacyjnej przez pedagogów czy przedstawicieli innych nauk humanistycznych i społecznych. Co zatem niepokoi tak bardzo naukowców z Wydziału Zarządzania UW?

1. Mit przewagi nowych technologii informacyjnych

Nie jest prawdą, że łatwe i szybkie pozyskiwanie informacji w Internecie sprzyja temu, że nasi uczniowie i studenci wiedzą więcej. Wprost odwrotnie, wiedzą nie tylko mniej, ale i bardziej powierzchownie. "Dotarciu do wiedzy nie towarzyszy wewnętrzny wysiłek jej zrozumienia, przemyślenia, krytycznego zgłębienia". (s. 20)

Autorytetem stają się ci, którzy uzyskują najwyższe wskaźniki popularności w wyniku badania opinii publicznej, tym samym często błędny merytorycznie tekst może być częściej czytany i/lub cytowany, niż merytorycznie poprawny, a wymagający myślenia i krytycznej analizy. W MEN przekonano się, że im więcej będzie na stronie resortu infantylnych rysunków, przykładów tzw. "dobrych praktyk" i propagandowej sieczki, tym szybciej naród przekona się do zasadności wdrażanych rozwiązań.

2. Mit motywacji wewnętrznej

Fałszywe są założenia władz edukacyjnych, jakoby o jakości uczenia się i osiągnięć szkolnych uczniów miały stanowić procesy swobodnej eksploracji i samorozwoju uczniów, przy równoczesnym zredukowaniu roli nauczyciela do bycia doradcą, towarzysza zabawy i przyjaciela, uwolnienie uczniów od uczenia się na pamięć, od dyscypliny i karania za błędy i niepowodzenia.

Sztuczne podwyższanie poziomu samooceny uczniów, unikanie krytykowania ich i wymagania wysiłku prowadzi u nich nie tylko do dysonansu poznawczego, ale i zachęca do sięgania po farmakologiczne "ułatwiacze" czy substancje redukujące stres lub złe samopoczucie.


3. Mit swobody wyboru i standaryzacji

Nie jest prawdą, że dążąc do zapewnienia uczącym się komfortu związanego z poczuciem swobody wyboru sprawia on, że uczeń najlepiej wie, czego i kiedy powinien się uczyć. Edukację zdalną reklamuje się, mówiąc: "Możesz się uczyć w dowolnym miejscu i czasie". Ci, którzy traktują tę reklamę dosłownie, szybko przekonują się, że "zawsze i wszędzie" przekształca się w "nigdy i nigdzie". (s. 24) (...) Oczekiwanie standaryzacji wiążące się z brakiem zaufania do nauczycieli wynika także z ignorowania wyników badań (Spitzer) pokazujących, że dla optymalnego uczenia się istotna jest nie absolutna wartość nagrody, ale to, że jest ona nieoczekiwana. Zbyt duża przewidywalność obniża czujność umysłu konieczną do sprawnego przetwarzania informacji.

4. Mit wymogu praktyczności wiedzy

(...)wiedza, która wydaje się niepraktyczna, nie tylko może zostać zaadoptowana i zastosowana , ale prawdopodobnie okaże się właśnie tym, co jest potrzebne w okolicznościach, których nikt nie przewidział. (...) dzięki "niepraktycznym" paradoksom z Krytyki czystego rozumu w umyśle Alberta Einsteina zaświtała teoria względności. (s. 26)


5. Mit indywidualizacji procesu edukacyjnego

Uczenie się jest procesem społecznym, toteż zastępowanie w nim nauczyciela nowymi technologiami podtrzymuje iluzję, że uczący się będą wykształceni. "Programowi możemy z łatwością "powiedzieć", aby zresetował swoje oczekiwania, tymczasem zlekceważyć innego człowieka jest dużo trudniej. (s. 27)

6. Mit usługi edukacyjnej i kluczowej roli studentów w wytyczaniu kierunku zmian

Nie jest prawdą, że sprawność myślenia osiąga się dzięki temu, że uczestniczymy w zajęciach atrakcyjnych i łatwych, a nie trudnych i znojnych. Nie uda nam się jednak nigdy nauczyć kogoś, kto nie jest skłonny do wysiłku, toteż traktowanie edukacji jako usługi jest nieporozumieniem.


7. Mit możliwości odgórnej reformy systemu edukacji

Iluzją jest przeświadczenie, że można ludzi zmusić hierarchicznym systemem rozkazodawstwa do udziału w centralistycznej reformie bez przeprowadzenia uprzednio badań pilotażowych o jej sensie. System edukacji to nie budynek, który można zburzyć i postawić od nowa według lepszego planu. (s. 34)

Polecam cały artykuł do refleksji, sygnalizując tu jego główne tezy.