Po powrocie z urlopu przejrzałem lokalną prasę minionego okresu. Sytuacja w szkolnictwie wyższym budzi nieustanne zainteresowanie czytelników wszelkiej prasy, podobnie jak kwestie zbliżającego się roku szkolnego. Zacznę od sytuacji w szkolnictwie wyższym.
Trwa rekrutacja na studia w szkolnictwie publicznym, bowiem w uniwersytetach, w tym przymiotnikowych, ale i na uczelniach technicznych nadal są wolne miejsca na studiach stacjonarnych, a więc bezpłatnych. Jeżeli ktoś wybiera studia w szkole prywatnej, w której musi za nie zapłacić, a na ten sam kierunek są wolne miejsca w uniwersytecie, to nie ulega już żadnej wątpliwości, że nie o studiowanie tu chodzi. W Łodzi jest 17 prywatnych szkół wyższych, a w województwie kilka kolejnych. Wybór studiów w tzw. szkolnictwie prywatnym poza wielkim miastem, w miastach powiatowych jest naturalny, bowiem wynika z dogodnej lokalizacji dla studiujących, często także z wyjątkowej oferty dydaktycznej. Po co zatem płacić za studia niestacjonarne w uniwersytecie, skoro można je ukończyć w wyższej szkole zawodowej w pobliżu miejsca zamieszkania.
Nie jest natomiast wytłumaczalny fakt istnienia aż 17 wyższych szkół prywatnych w Łodzi, skoro tylko dwie z nich uzyskały w ciągu minionego dwudziestolecia status akademii, a więc uczelni kształcących w profilu ogólnoakademickim, a przy tym częściowo także zawodowym. Oznacza to, że pozostałe tzw.. "wsp" są firmami biznesowymi nastawionymi na rentowność dla ich właścicieli, a nie na ich rozwój akademicki. Wystawiane przez nie dyplomy, aczkolwiek mają ten sam wzór, co w renomowanych uczelniach publicznych, są już rozpoznawane na rynku pracy jako "INNE", a nie tożsame. Już pracodawcy wiedzą, że źródło pochodzenia wykształcenia ma istotne znaczenie dla wstępnej oceny potencjalnych kwalifikacji kandydata do pracy.
To prawda, że tak w renomowanych uczelniach prywatnych, jak i w publicznych pracują także osoby o - zdarza się - wątpliwych kwalifikacjach, bowiem - na co zwracają często uwagę komentatorzy bloga - zatrudniani są w nich nie z tego względu, tylko z powodów pozamerytorycznych. Ich jednak jest zdecydowana mniejszość w porównaniu z kadrami, jakie są zatrudnianie w szkolnictwie prywatnym, gdzie w wielu przypadkach właścicielowi nie chodzi o wizerunek, prestiż, renomę, a więc rzetelnie wypracowaną pozycję, tylko o spełnienie wymogów minimum ministerialnego. Wystarczy wpisać nazwisko osób zatrudnionych w charakterze nauczycieli akademickich w dowolną wyszukiwarkę, a jeszcze lepiej w wyszukiwarkę MNiSW - "Ludzie Nauki", by przeczytać, kim dana osoba jest, skąd pochodzi, jaki ma rzeczywisty dorobek naukowy, specjalistyczny, czym się zajmuje i co publikuje. Dzisiaj na szczęście te dane są dostępne.
Są jednak co najmniej dwie kategorie pracodawców: pierwsza, to właśnie ci nastawieni na jak najwyższy poziom pracowników, by wzmacniali oni swoimi kwalifikacjami i wykształceniem renomę firmy (instytucji), w której będą pracować. Pamiętam ogłoszenia w łódzkiej prasie w dziale "praca", w których ich nadawca wyraźnie zaznaczał, że nie życzy sobie absolwentów po określonej z nazwy wyższej szkole prywatnej. Dzisiaj już takiego ogłoszenia nikt nie opublikuje, ale ma ono miejsce w świadomości osób odpowiedzialnych za zatrudnianie kadr. Niektóre placówki, firmy dokonują rozpoznania wartości kształcenia w tzw. "wsp", by oferować pracę z takiej, ale nie z innej szkoły. Działa w mieście tzw. "marketing szeptany".
Osoby odpowiedzialne za zatrudnianie analizują dane zawarte na stronach tzw. "wsp" i weryfikują je w instytucjach centralnych, by potwierdzić opinię z realu z tą z wirtualu. To samo powinni czynić kandydaci na studia lub do zatrudniania się w tym sektorze szkolnictwa, by nie obudzić się z ręką w nocniku. Co z tego, że zacznie ktoś studia w tzw,. "wsp", bo na pierwszy rzut oka wydaje się ona atrakcyjną, skoro w rzeczywistości może doświadczyć w niej nie tylko poznawczego rozczarowania, ale i uzyskany w niej dyplom za kilka lat okaże się bezwartościowym papierem mimo jego mocy prawnej.
Dzisiaj młodzi ludzie, którym rzeczywiście zależy na jak najwyższym, realnym wykształceniu wyższym I i II stopnia, powinni zastanowić się nad tym, czy warto im inwestować czas, pieniądze i własny wizerunek w "obligacje pseudoakademickie" w postaci studiów w wątpliwych szkołach wyższych, o niskim poziomie, fatalnej renomie, których od nich później nikt nie kupi?
Jest jednak druga kategoria pracodawców, która działa na pograniczu prawa a już niewątpliwie narusza zasady etyki i dobrych obyczajów. To ci, którzy zatrudniają młodych absolwentów szkół wyższych nie zwracając nawet uwagi na to, jaki mają dyplom i skąd, byle tylko zgodzili się podjąć pracę na najgorszych dla nich warunkach - niska płaca, intensywna praca, z nadzieją, że potem się zobaczy... No i kiedy dochodzi do tego "potem", pracodawca rezygnuje z naiwnego pracownika, by przyjąć kolejnego, gdyż wie, że jest "nadprodukcja" osób z wyższym wykształceniem i zawsze znajdzie się taki, który wykona to samo lub nawet więcej za niższą płacę.
Rekrutacja w tzw. "wsp" trwa do 30 września a często i dłużej. Niech każdy sam wybiera i rozstrzyga w ten sposób o swoim przyszłym losie, a potem niech nie narzeka, że jest tak, a nie inaczej postrzegany na rynku: albo jako ktoś godny zatrudnienia, albo jako tzw."robol".
Jeśli ktoś chce dowiedzieć się, czy wyższa szkoła prywatna jest instytucją wiarygodną, nie manipuluje informacją na swojej stronie, nie podaje fałszywych informacji o ocenie akredytacyjnej, to niech zatelefonuje do Polskiej Komisji Akredytacyjnej (tel. (+22 622 07 18) i zapyta: jaką ocenę uzyskał prowadzony w danej szkole kierunek studiów? Zgodnie z art. 2 ust.1 ustawy o dostępie do informacji publicznej każdy ma prawo dostępu do niej. Często bowiem jest tak, że treść wielkopowierzchniowych reklam w prasie codziennej nie ma nic wspólnego z warunkami, w jakich przyjdzie komuś studiować czy pracować.
27 sierpnia 2013
26 sierpnia 2013
Posłanka chce być traktowana przedmiotowo?
W czasie wakacji w portalu ONET, jeden z jego redaktorów - pewnie połowicznie i powierzchownie wykształcony - opublikował 5 sierpnia news następującej treści:
- Oczekuję, że Zbigniew Ziobro będzie mnie traktował w sposób przedmiotowy. Mój sposób funkcjonowania w Solidarnej Polsce można uznać za rodzaj mini strajku. Przychodząc do Solidarnej Polski oczekiwałam bardziej przedmiotowego traktowania poszczególnych posłów. Oczekiwałam bardziej dogłębnych dyskusji - mówiła w "Salonie politycznym Trójki" posłanka Marzena Wróbel.
Co to znaczy być traktowanym przedmiotowo? To znaczy, godzić się na to, by ktoś lub inni traktowali mnie jak rzecz, jak jakiś przedmiot, instrumentalnie, jako środek do osiągania swoich celów. Osoba traktowana przedmiotowo godzi się na utratę swojej godności, odrębności, suwerenności, na to, by czynić z nią to, czego ktoś inny pragnie. Ona jest jak mebel, który może się podobać właścicielowi i być ustawiany tam, gdzie on chce. Dzisiaj ktoś sytuuje dany przedmiot w tym miejscu, a jutro lub za chwilę może przesunąć go w inne. Przedmiot - jak w buberowskiej filozofii - ES (TO) nie ma nic do powiedzenia. Milczy, bo jest niczym i nikim. Jest rzeczą.
Przedmiot można w miarę własnych możliwości formować, ale i można go zniszczyć, jeśli nie podlega specjalnej ochronie. Skoro jednak sam chce? Skoro mówi o tym, że oczekuje przedmiotowego traktowania, to równie dobrze można go wylać z kąpielą... , jak dziecko.
Na szczęście ktoś musiał zwrócić na to uwagę, bo wprowadzono korektę i jest tak, jakby zapewne pani poseł sobie tego życzyła, czyli by traktowano ją podmiotowo
25 sierpnia 2013
Zabawki z czasów dzieciństwa
Przypadkowo natrafiłem w jednym z nadmorskich miasteczek na zorganizowana w szkole podstawowej wystawę poświęconą zabawkom z okresu PRL. Zgromadzone na niej eksponaty, które obejmowały fazę życia subiektywnie uwolnioną od ideologizacji. Dzieciństwo jest bowiem tym czasem w życiu każdego z nas, który jest niemalże totalnie wyobcowany od życia politycznego pokolenia dorosłych.
Nie pamiętam niczego z okresu wczesnego dzieciństwa (a nawet wczesnoszkolnego), co mogłoby wpisać się w moją świadomość jako wydarzenie polityczne. Na świecie nie było już Stalina, a o Gomułce dowiedziałem się dopiero w ósmej klasie szkoły podstawowej. Wystawa zabawek wywołała jednak wspomnienia, na co zapewne liczyli jej organizatorzy pobierając dość słoną opłatę za możliwość jej zwiedzenia.
Dzięki tej ekspozycji przypomniałem sobie wszystkie zabawki, gry i pomoce dydaktyczne, które miałem w domu, którymi bawiłem się na podwórku z moimi rówieśnikami lub korzystałem z nich w przedszkolu i w toku wczesnej edukacji. Aż łza zakręciła się w oku, ale nie z nostalgii za tamtym ustrojem, tylko za tym szczególnym czasem wyjątkowej wolności, naiwności, pasji, zaciekawienia, itp., którego trudno jest pozbawić każdego z nas.
Na moich dzieciach wystawa nie zrobiła specjalnego wrażenia. Zwiedzały ją ze mną czując, że jest to jakoś dla mnie ważne. Może tylko wręczona im przez pracownika wystawy mała tabliczka z płyty pilśniowej wzbudziła zainteresowanie, kiedy dowiedziały się, że będą mogły wypalić na niej specjalnym, a wysoce rozgrzanym urządzeniem (wypalarką produkcji ZSRR), cokolwiek na pamiątkę pobytu w tym miejscu.
Wystawa została przygotowana profesjonalnie, zawierając kilka wyróżnionych w przestrzeni miejsc, gablot, stolików ze zgromadzonymi na/w nich eksponatami. Był tu dział z pluszowymi przytulankami, autkami, kolejkami, lalkami i akcesoriami do wyposażenia domków dla nich (pokoiki dla lalek, kuchnia, pralnia, prasowalnia), ale i gry planszowe, zespołowe, strategiczne, logiczne, manipulacyjne, konstrukcyjne, sprawnościowe czy przyrządy do majsterkowania wraz z całą gamą poradników, wzorników i modeli.
Można było zobaczyć także ówczesne media: telewizor, telefony, łoki-toki, radioodbiornik, projektory do wyświetlania bajek, epidiaskop, a nawet jeden z pierwszych komputerów domowych do gier: „Commodore-64”. Był też sprzęt sportowy – przykręcane do butów łyżwy, narty i rolki. Był to także czas kolekcjonerstwa: znaczków pocztowych, nalepek z pudełek od zapałek (filumenistyka), etykiet czekolad, opakowań od gum do żucia z historyjkami „Kaczora Donalda”, ołowianych żołnierzyków i plastikowych kolarzy. Ci ostatni ze względu na cieszący się ogromną popularnością kolarski Wyścig Pokoju.
W sklepach przeważa chińska tandeta. Kiedy bowiem znaleźliśmy się w miejscu wakacyjnego pobytu zapytałem biegające po terenie maluchy, w co zamierzają się bawić. Odpowiedź pewnej czteroletniej dziewczynki nie zaskoczyła mnie, bo brzmiała: „Zaraz przyniosę swój tablet”. I przyniosła, by pokazać, że może w nim rysować i zamalowywać eksponowane na ekranie wzory. Też mi sztuka…
Nie pamiętam niczego z okresu wczesnego dzieciństwa (a nawet wczesnoszkolnego), co mogłoby wpisać się w moją świadomość jako wydarzenie polityczne. Na świecie nie było już Stalina, a o Gomułce dowiedziałem się dopiero w ósmej klasie szkoły podstawowej. Wystawa zabawek wywołała jednak wspomnienia, na co zapewne liczyli jej organizatorzy pobierając dość słoną opłatę za możliwość jej zwiedzenia.
Dzięki tej ekspozycji przypomniałem sobie wszystkie zabawki, gry i pomoce dydaktyczne, które miałem w domu, którymi bawiłem się na podwórku z moimi rówieśnikami lub korzystałem z nich w przedszkolu i w toku wczesnej edukacji. Aż łza zakręciła się w oku, ale nie z nostalgii za tamtym ustrojem, tylko za tym szczególnym czasem wyjątkowej wolności, naiwności, pasji, zaciekawienia, itp., którego trudno jest pozbawić każdego z nas.
Na moich dzieciach wystawa nie zrobiła specjalnego wrażenia. Zwiedzały ją ze mną czując, że jest to jakoś dla mnie ważne. Może tylko wręczona im przez pracownika wystawy mała tabliczka z płyty pilśniowej wzbudziła zainteresowanie, kiedy dowiedziały się, że będą mogły wypalić na niej specjalnym, a wysoce rozgrzanym urządzeniem (wypalarką produkcji ZSRR), cokolwiek na pamiątkę pobytu w tym miejscu.
Wystawa została przygotowana profesjonalnie, zawierając kilka wyróżnionych w przestrzeni miejsc, gablot, stolików ze zgromadzonymi na/w nich eksponatami. Był tu dział z pluszowymi przytulankami, autkami, kolejkami, lalkami i akcesoriami do wyposażenia domków dla nich (pokoiki dla lalek, kuchnia, pralnia, prasowalnia), ale i gry planszowe, zespołowe, strategiczne, logiczne, manipulacyjne, konstrukcyjne, sprawnościowe czy przyrządy do majsterkowania wraz z całą gamą poradników, wzorników i modeli.
Można było zobaczyć także ówczesne media: telewizor, telefony, łoki-toki, radioodbiornik, projektory do wyświetlania bajek, epidiaskop, a nawet jeden z pierwszych komputerów domowych do gier: „Commodore-64”. Był też sprzęt sportowy – przykręcane do butów łyżwy, narty i rolki. Był to także czas kolekcjonerstwa: znaczków pocztowych, nalepek z pudełek od zapałek (filumenistyka), etykiet czekolad, opakowań od gum do żucia z historyjkami „Kaczora Donalda”, ołowianych żołnierzyków i plastikowych kolarzy. Ci ostatni ze względu na cieszący się ogromną popularnością kolarski Wyścig Pokoju.
W sklepach przeważa chińska tandeta. Kiedy bowiem znaleźliśmy się w miejscu wakacyjnego pobytu zapytałem biegające po terenie maluchy, w co zamierzają się bawić. Odpowiedź pewnej czteroletniej dziewczynki nie zaskoczyła mnie, bo brzmiała: „Zaraz przyniosę swój tablet”. I przyniosła, by pokazać, że może w nim rysować i zamalowywać eksponowane na ekranie wzory. Też mi sztuka…
23 sierpnia 2013
Nie mylmy kształcenia nauczycielskiego ze studiowaniem na pedagogice
Jeszcze w sierpniu na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej" ukazał się artykuł Justyny Sucheckiej pod tytułem "Upadek pedagogiki. Nauczycielami zostaną osoby, które ledwo zdały maturę". W wersji online miał jednak nieco łagodniejszą treść, bowiem został zatytułowany: "Pedagogika zaprasza. Nawet ten, kto ledwo zdał maturę może zostać nauczycielem"
Tekst ten był powielany wraz z tytułem o upadku pedagogiki w wydaniach różnych gazet. Tak kręci się spirala bełtania ludziom w głowach.
Za tydzień zaczyna się kolejny rok szkolny. Po przeczytaniu niekompetentnie i nierzetelnie napisanego artykułu zastanawiałem się nad tym, w którym z państw Unii Europejskiej tak poniewiera się środowiskiem nauczycielskim, tak perfidnie manipuluje opinią publiczną? Doprawdy, byłem już w różnych krajach. Czytam na bieżąco prasę niemiecką, czeską i słowacką, ale tak paskudnie szykanujących nauczycieli artykułów nie spotkałem. Nie "pluje się" na elity mające kształcić elity. Nie usprawiedliwiają tego patologiczne postaci, które nie stanowią w tym środowisku nawet jednego promila całej populacji.
Jakie kompleksy muszą mieć nie tylko niektórzy polscy dziennikarze czy urzędnicy MNiSW (bo w tym artykule wypowiadał się nawet jeden z nich), ale i jakie urazy z własnej edukacji szkolnej, skoro są w stanie bezceremonialnie, bez pokrycia w faktach, degradować polskich nauczycieli przy każdej nadarzającej się okazji? Autorka powinna wykupić sobie za honorarium udział w studiach podyplomowych na Uniwersytecie Warszawskim, żeby się trochę douczyć. Może też pojechać na Białoruś lub na Ukrainę, na Kubę czy do Rosji, bo jeszcze tam obraża się nieposłusznych wobec władzy nauczycieli.
Tytuł artykułu: Upadek pedagogiki sugeruje, że mamy oto do czynienia z upadkiem pedagogiki jako nauki, dyscypliny naukowej. Skądże znowu. Ona pedagogiki nie zna, nie ma o niej pojęcia. Trudno zatem, by wieściła upadek czegoś, co jest jej obce. Egzemplifikacją jest pierwsze zdanie tekstu tego "artykułu", które brzmi:
"Na dziennych studiach pedagogicznych w całym kraju pozostały tysiące wolnych miejsc. Na niektóre uczelnie dostaną się nawet ci, którzy ledwo zdali maturę. Efekt? Dzieci będą uczyć coraz słabsi nauczyciele. Kryzys dopadł pedagogikę - studia, po których w szkołach znajdą pracę nauczyciele teoretycznie najlepiej przygotowani do zajęć z dziećmi, czyli pedagodzy przedszkolni i nauczyciele w podstawówkach.
Prof. DSW Mirosława Nowak-Dziemianowicz musiała pouczyć ignorantkę w wywiadzie dla GW, że istnieje zasadnicza różnica między studiami nauczycielskimi (dla nauczycieli) a studiami pedagogicznymi. Na kierunku pedagogika prowadzona jest tylko i wyłącznie jedna specjalność, która ma charakter ściśle nauczycielski, bowiem dotyczy edukacji wczesnoszkolnej (przedszkolnej i kształcenia zintegrowanego w klasach I-III szkoły podstawowej).
Natomiast nauczycieli kształcenia przedmiotowego w klasach IV-VI szkół podstawowych, w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych edukuje się poza kierunkiem pedagogicznym. Wydziały pedagogiczne w większości uniwersytetów i akademii (nawet pedagogicznych) nie mają nic wspólnego z tym kształceniem. Unika się wysokiej klasy specjalistów z pedagogiki i psychologii w przygotowywaniu kandydatów do tej profesji mimo tego, że z tych właśnie dyscyplin każdy nauczyciel powinien otrzymać określone minimum wiedzy i umiejętności. Oba resorty - MNiSW oraz MEN odrzuciły projekt środowisk pedagogicznych zwiększenia liczby godzin na zajęcia warsztatowe, metodyczne, konwersatoryjne, który mógł skończyć w naszym kraju z prymitywnym, minimalistycznym i pozaprofesjonalnym przekazywaniem wiedzy z psychologii i pedagogiki kandydatom do zawodu nauczycielskiego właśnie z wydziałów niepedagogicznych - humanistycznych, społecznych, matematyczno-fizycznych, przyrodniczych, nauk o ziemi itd.
Dobra, kwalifikowana edukacja musi kosztować, ale kogo to obchodzi? Lepiej jest zatrudnić do prowadzenia zajęć z pedagogiki czy psychologii na niepedagogicznych kierunkach uratowanych od rotacji asystentów, wykładowców, niż zaoferować prowadzenie zajęć z nauk o wychowaniu i kształceniu oraz z podstaw psychologii ogólnej, społecznej, a nawet klinicznej odpowiednio pedagogom i psychologom, którzy na wydziałach pedagogicznych sukcesywnie podnoszą swoje kwalifikacje, prowadzą badania naukowe i mają praktyczne doświadczenie w oświacie.
Słusznie zatem profesor DSW we Wrocławiu - M. Nowak-Dziemianowicz stwierdziła w swojej rozmowie z red. Aleksandrą Pezdą :
"A przecież sama metodyka nauczycielom nie wystarczy. Muszą mieć wiedzę pedagogiczną, psychologiczną i socjologiczną. Inaczej nie pomogą uczniom rozwijać się i rozpoznawać swoich mocnych stron, możliwości i uzdolnień. Żeby być dobrym nauczycielem, dziś nie wystarczy być dobrym chemikiem."
Niestety, ignorancja panuje nie tylko w resorcie nauki i szkolnictwa wyższego, w którym pedagogika ma skrytego wroga, kogoś, kto robi wszystko, by ją lekceważyć, ale także wśród szacownych psychologów, socjologów lub marnych akademików, którzy mają wciąż w swojej pamięci, w dużej mierze nędzną - i tu się z nimi w pełni zgadzam - pedagogikę socjalistyczną. Mogliby jednak zadać sobie trud sięgnięcia po rozprawy średniego i młodego pokolenia, które reprezentuje już inne nauki pedagogiczne.
Niech lepiej Polska Komisja Akredytacyjna zacznie publikować na swojej stronie raporty z akredytacji kierunku pedagogika, a zatem niech ktoś wreszcie zacznie wykonywać tam swoje obowiązki, bo ostatnie dane są sprzed dwóch lat. Tymczasem wiele wyższych szkół prywatnych nie spełnia minimalnych nawet wymagań do kształcenia na tym kierunku! Niektóre, nawet wydawałoby się z treści stron internetowych tych szkół, "renomowane" (zapewne tylko już z nazwy) tzw. "wsp", utraciły swoją cnotę, skoro w wyniku tegorocznej oceny jakości kształcenia otrzymały ocenę warunkową lub negatywną, a - jak słusznie pisze o tym jedna z komentatorek tego bloga - kłamstwo informacyjne króluje w ich medialnym wizerunku.
Niech wreszcie PKA i NIK zaczną kontrolować (byle-)jakość kształcenia nie tylko w niektórych uczelniach prywatnych, ale także publicznych, gdzie edukacja nauczycieli woła o pomstę do nieba!
Jak to jest możliwe, że po tylu latach doświadczeń - PKA wyraża zgodę na uruchamianie nowych kierunków studiów w szkolnictwie prywatnym jedynie na podstawie... przedłożonej dokumentacji i oświadczeń?! Czy ktoś wreszcie zacznie sprawdzać kłamstwa, jakie są w nich zawarte? Czy ministra prof. Barbara Kudrycka nie zamierza skończyć z ułatwianiem biznesowi kreowania nowych kierunków, w ramach których informatyki będzie uczył geograf, a wiedzy o mediach - biolog? Nie, ponieważ w resortach rządu Donalda Tuska zatrudnia się - wbrew opublikowanym zasadom konkursu czy przetargu - osoby, które nie spełniają podstawowych kryteriów!
Kiedy skończy się to przyzwalanie na wprowadzanie młodych pokoleń w przestrzeń oszustwa, wyłudzeń i cwaniactwa, które nie ma nic wspólnego z przygotowywaniem do zawodu rzeczywiście wysokiej klasy specjalistów? Właściciele tych szkółek przecież doskonale wiedzą, że po uzyskaniu zgody mają co najmniej 3 lata na wysysanie kasy od naiwnych, bo nikt nie przeprowadzi w ich szkółkach kontroli.
To się nie skończy, bo niektórzy politycy i urzędnicy mają w tym także swój prywatny interes.
Są jeszcze wolne miejsca w uczelniach publicznych na kierunku pedagogika. Nieprzychylna pedagogice opinia na temat rzekomo niższej wartości wykształcenia na tym kierunku studiów, może dotyczyć dużej części wyższych szkół prywatnych, ale nie uczelni publicznych, w których prowadzi się badania naukowe, zatrudnia profesjonalne kadry akademickie systematycznie podnoszące swoje kwalifikacje naukowo-badawcze i dydaktyczne. To, że niektórzy mają jakieś osobiste problemy z pedagogiką i usiłują ją za wszelką cenę wymazać z mapy nauk humanistycznych i społecznych, jest tylko i wyłącznie świadectwem ich żenującej ignorancji, być może własnych kompleksów lub innych dysfunkcji.
21 sierpnia 2013
Smak wypoczynku Polaków w hotelowym więzieniu
Nigdy nie ciągnęło mnie do Egiptu, a przecież jest to ponoć jeden z najbardziej uwielbianych kierunków podróży turystycznych rodaków, którzy zamiast odkrywać w zwiedzaniu obcego kraju szczególną jego wartość, doświadczyć chociaż cząstki jego prawdziwej kultury, poznać coś z lokalnej historii i tradycji, wolą po kilkugodzinnym locie do Hurghady czy innej miejscowości, spędzić większość swojego urlopowego czasu w … hotelu otoczonym wojskowymi służbami specjalnymi.
Z opowieści turystów wynika, że lecą tam głównie nachlać się, bo można pić w dowolnej ilości alkohole oraz by pławić się w basenie czy ewentualnie wygrzewać się na wyznaczonym fragmencie hotelowej plaży. Niektórzy jeszcze korzystają z usług seksualnych, obficie oferowanych przez orientalnych specjalistów od uciech cielesnych. Jest jeszcze jeden powód – ekonomiczny. Lecą tam, bo jest tanio. To wszystko. Fajne wakacje. Świetny wypoczynek. Odstresować się w hotelowych pokojach, restauracji i na przydzielonym do opalania leżaku.
Od pewnego czasu Polacy fundują sobie wakacje w więzieniu tylko po to, by wrócić z niego opalonymi i pochwalić się znajomym czy bliskim, że byli w Egipcie. W Egipcie? W jakim Egipcie, skoro spędzili czas swojego pobytu w hotelu, na hotelowej plaży? Nie wyściubili nosa poza ten teren ze strachu lub z powodu obowiązującego od czasu tzw. rewolucji arabskiej zakazu, by nie narażać się na utratę życia.
Ciekaw jestem, o czym myśleli polscy wczasowicze leżąc na hurgadzkiej plaży i pławiąc się w tamtejszych drinkach czy spożywając doskonale nawet przyrządzone dania, kiedy poza murami ich hoteli toczy się krwawa wojna domowa, giną brutalnie mordowani mieszkańcy tego państwa, dzieci umierają z głodu, płaczą z powodu utraty często obojga rodziców, nie mają do czego i do kogo wrócić, gdyż ich dom został właśnie spalony? Jak smakują Polakom owoce morza i na ile cieszy ich opalenizna, która przecież i tak wkrótce zniknie, kiedy w ich otoczeniu, chociaż jeszcze nie na ich oczach, mieszkańcy Egiptu opalani są w wyniku wybuchów pocisków, granatów czy gazów paraliżujących układ nerwowy?
To musi być głęboko uspokajające doświadczenie rekreowania się w warunkach „więziennych” z głębokim lekceważeniem i obojętnością na doświadczanie śmierci lub ran przez ludność kraju gospodarzy, być może członków rodzin obsługujących ich w hotelach.
Niektórzy mówią, że wojna toczy się daleko od ich hotelu albo dodają trochę picu ideologicznego mówiąc, że odpoczywają tam dla ich dobra, bo przecież gdyby Polacy nie opalali się w Egipcie, to spadłoby PKB i ludność pogrążyłaby się w biedzie. Czyżby nasi jeździli do Egiptu z altruistycznych pobudek? Chcą pomóc jego mieszkańcom w przeżyciu trudnego okresu toczących się w tym kraju wojen i konfliktów, także na tle religijnym? Jak wypoczywa się w państwie, w którym rządzi junta wojskowa, buldożerami i bronią palną pacyfikuje się protestujący tłum obywateli, gwałci bezbronną ludność cywilną i bezceremonialnie strzela do opozycji?
Z jakże piękną opalenizną wrażeń powracają tłumnie Polacy z Egiptu… , a kolejni już szykują się do odlotu na wymarzone wakacje w … egipskim hotelu.
Z opowieści turystów wynika, że lecą tam głównie nachlać się, bo można pić w dowolnej ilości alkohole oraz by pławić się w basenie czy ewentualnie wygrzewać się na wyznaczonym fragmencie hotelowej plaży. Niektórzy jeszcze korzystają z usług seksualnych, obficie oferowanych przez orientalnych specjalistów od uciech cielesnych. Jest jeszcze jeden powód – ekonomiczny. Lecą tam, bo jest tanio. To wszystko. Fajne wakacje. Świetny wypoczynek. Odstresować się w hotelowych pokojach, restauracji i na przydzielonym do opalania leżaku.
Od pewnego czasu Polacy fundują sobie wakacje w więzieniu tylko po to, by wrócić z niego opalonymi i pochwalić się znajomym czy bliskim, że byli w Egipcie. W Egipcie? W jakim Egipcie, skoro spędzili czas swojego pobytu w hotelu, na hotelowej plaży? Nie wyściubili nosa poza ten teren ze strachu lub z powodu obowiązującego od czasu tzw. rewolucji arabskiej zakazu, by nie narażać się na utratę życia.
Ciekaw jestem, o czym myśleli polscy wczasowicze leżąc na hurgadzkiej plaży i pławiąc się w tamtejszych drinkach czy spożywając doskonale nawet przyrządzone dania, kiedy poza murami ich hoteli toczy się krwawa wojna domowa, giną brutalnie mordowani mieszkańcy tego państwa, dzieci umierają z głodu, płaczą z powodu utraty często obojga rodziców, nie mają do czego i do kogo wrócić, gdyż ich dom został właśnie spalony? Jak smakują Polakom owoce morza i na ile cieszy ich opalenizna, która przecież i tak wkrótce zniknie, kiedy w ich otoczeniu, chociaż jeszcze nie na ich oczach, mieszkańcy Egiptu opalani są w wyniku wybuchów pocisków, granatów czy gazów paraliżujących układ nerwowy?
To musi być głęboko uspokajające doświadczenie rekreowania się w warunkach „więziennych” z głębokim lekceważeniem i obojętnością na doświadczanie śmierci lub ran przez ludność kraju gospodarzy, być może członków rodzin obsługujących ich w hotelach.
Niektórzy mówią, że wojna toczy się daleko od ich hotelu albo dodają trochę picu ideologicznego mówiąc, że odpoczywają tam dla ich dobra, bo przecież gdyby Polacy nie opalali się w Egipcie, to spadłoby PKB i ludność pogrążyłaby się w biedzie. Czyżby nasi jeździli do Egiptu z altruistycznych pobudek? Chcą pomóc jego mieszkańcom w przeżyciu trudnego okresu toczących się w tym kraju wojen i konfliktów, także na tle religijnym? Jak wypoczywa się w państwie, w którym rządzi junta wojskowa, buldożerami i bronią palną pacyfikuje się protestujący tłum obywateli, gwałci bezbronną ludność cywilną i bezceremonialnie strzela do opozycji?
Z jakże piękną opalenizną wrażeń powracają tłumnie Polacy z Egiptu… , a kolejni już szykują się do odlotu na wymarzone wakacje w … egipskim hotelu.
14 sierpnia 2013
Odszedł wybitny pedagog specjalny - prof. dr hab. Władysław Dykcik
Przerywam urlopowe milczenie w wirtualnym świecie, bowiem dotarła do mnie niezwykle przykra wiadomość o śmierci wybitnego pedagoga specjalnego -
prof. dr. hab. Władysława DYKCIKA (ur. 13.04.1942 r. w Pogorzałkach)
Nie tylko moje pokolenie poznawało tę subdyscyplinę nauk pedagogicznych dzięki czytaniu rozpraw wiernego kontynuatora "Szkoły" Marii Grzegorzewskiej. On sam tworzył przez kilkadziesiąt lat strukturę myśli zorientowanej na wieloźródłowość i wielokontekstowość paradygmatów pedagogiki specjalnej, która w Jego przekonaniu wynika z teoretycznego i praktycznego ujmowania stanu zdrowia i niepełnosprawności, rodzaju uszkodzenia, charakteru ograniczenia aktywności oraz kategorii utrudnień uczestnictwa rozpatrywanych od 1998 roku w modelu interakcyjnym jako wzajemnie wpływających na siebie czynników indywidualnych i środowiskowych oraz złożonych współzależności występowania mechanizmów etiologicznych, objawów psychicznych i społecznych skutków.
Od minionego roku akademickiego Władysław Dykcik był Profesorem Seniorem Wydziału Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie od 1992 r. kierował Zakładem Pedagogiki Specjalnej. W tej Uczelni opracował założenia organizacyjno-programowe i metodyczne oraz kierował Podyplomowym Studium Pedagogiki Specjalnej od marca 1993 r. w zakresie m.in.
- logopedii,
- terapii pedagogicznej,
- oligofrenopedagogiki, terapii pedagogicznej i socjoterapii.
Tylko raz miałem okazję do bezpośredniej współpracy z Profesorem, kiedy byłem współprzewodniczącym Komitetu Programowego IV Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego w Olsztynie. Poprosiłem w 2001 r. Profesora W. Dykcika o współprowadzenie Sekcji Pedagogiki Specjalnej. To była jedna z większych sekcji debatujących o problemach pedagogiki początku nowego Tysiąclecia. Jak wówczas mówił i pisał o tym w jednym ze swoich artykułów: "(...) dyskusje zjazdowe pedagogów specjalnych w IX sekcji IV Zjazdu odbywające się na początku III Tysiąclecia mają szczególną wymowę i znaczenie dla określania nowych realiów, możliwości i szans zaspokajania potrzeb, motywacji działania i zdolności człowieka z różnymi odchyleniami od normy, które przy niepełnej sprawności tych osób mogą stanowić trudną sytuację życiową dla osiągania pełnej ekspresji, kreatywności i samorealizacji. Żyjemy w epoce, której symbolami międzyludzkich więzi i interakcji nie są perspektywy stanowionych granic, różnych barier i przeszkód, ale mosty i kontakty między ludźmi. Nie wrogość, izolacja, niechęć, dystans w postawach i zachowaniach konstruuje jakościowe struktury humanistycznego myślenia, ale pragnienie i gotowość do podjęcia czynności zmierzających do zgodnego społecznego współżycia z innymi, dla osiągnięcia wzajemnej współpracy i wspólnego bezpieczeństwa.
Współczesna cywilizacja w swym humanistycznym podejściu do ludzi z odchyleniami od normy dąży do zmniejszenia bólu ich istnienia w zderzeniu się z wolnorynkową, wyrachowaną rzeczywistością i konkretnymi sytuacjami utrudniającymi życie na własną odpowiedzialność. Życie jako zadanie dla każdego człowieka polega jednak na poszukiwaniu wszelkich możliwości samorealizacji oraz tworzeniu realnych i racjonalnych perspektyw poznawczych i działaniowych w rzeczywistości przyjaznej, aprobującej i wyzwalającej sens istnienia. Medycyna, edukacja, technika oraz różnego rodzaju programy i ideologie próbują złagodzić trudności, ograniczenia i bariery psychologiczne własnych doświadczeń osób z niepełnosprawnością sensoryczną i motoryczną. Współpraca i koordynacja działań między politykami, prawnikami, lekarzami różnych specjalności, biologami, psychologami i inżynierami - specjalistami różnych dziedzin we współczesnej rehabilitacji i edukacji jest niezbędna i może przynieść konkretną korzyść dopiero wtedy, kiedy następuje efektywne połączenie sił i środków pomocowych dla pełnego, kompleksowego rozwiązywania oraz zaspokajania praktycznych potrzeb życiowych osób niepełnosprawnych." (W. Dykcik, Komplementarność i interdyscyplinarność jako paradygmaty naukowego rozwoju pedagogiki specjalnej, Olsztyn 2001)
W powyższym wycinku referatu Profesora zawierają się przewodnie myśli jego akademickiej, oświatowej i społecznej służby na rzecz nie tylko osób niepełnosprawnych, ale także pracy z pedagogami specjalnymi, kandydatami do tej profesji i już ją wykonujących w naszym kraju. Niezależnie od pracy naukowo-badawczej i dydaktycznej w UAM w Poznaniu był członkiem wielu stowarzyszeń społecznych, jak:
Wiceprzewodniczącym Poznańskiego Oddziału Towarzystwa Higieny Psychicznej, członkiem Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, członkiem: Stowarzyszenia Na Rzecz Osób Autystycznych w Poznaniu, Koła Pomocy Osobom z Upośledzeniem Umysłowym w Poznaniu, Polskiego Stowarzyszenia Szkół Pracy Socjalnej, Poznańskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego. Polskiego Stowarzyszenia Montessori oraz konsultantem naukowym ds. kształcenia nauczycieli szkół specjalnych w WOM w Gorzowie Wielkopolskim.
Droga rozwoju zawodowego i akademickiego prof. W. Dykcika rozpoczęła się w Liceum Pedagogicznym w Krotoszynie, które ukończył w 1961 r. Później studiował na Wydziale Filozoficzno-Historycznym UAM na kierunku pedagogika, kończąc go w 1967 r. Dodatkowo ukończył studia w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej w Warszawie (obecnie moja Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej) w 1973, będąc od 1.10.1967 już zatrudnionym w UAM w Poznaniu. To w swojej Uczelni uzyskał stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki (1974), a samodzielność naukową uzyskał po habilitacji w 1988. Tytuł naukowy profesora uzyskał w 2006 r. Był też członkiem rad naukowych wydawnictw: Poznańskie Towarzystwo Pedagogiczne, czy kluczowych dla subdyscypliny periodyków: „Auxillium Sociale“, „Nasze Forum“, „Szkoła Specjalna“, „Człowiek- Niepełnosprawność-Społeczeństwo“.
Profesor Władysław Dykcik wydał 3 monografie naukowe i opublikował 142 artykuły w czasopismach naukowych i rozprawach zbiorowych. Dbał o rozwój młodych naukowców. Wypromował 7 doktorów nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki. Należał do jednego z najbardziej cenionych recenzentów w przewodach doktorskich, habilitacyjnych, a w ostatnich latach życia - na tytuł naukowy profesora. Mało kto wie, że łącznie wykonał prawie 30 takich opinii, które torowały drogę do rozwoju naukowego młodych kadr lub też wskazywał na zalety i słabości rozpraw dojrzałych naukowców. Jakże szkoda, że nie doczekał pierwszej habilitacji swojej Uczennicy - dr Danuty Kopeć z UAM, bo byłby nie tylko dumny z tego powodu, ale i miał poczucie satysfakcji, że jest wśród współpracowników naukowiec, który będzie kontynuował na najwyższym poziomie uwielbianą przez Niego dyscyplinę nauk pedagogicznych - pedagogikę specjalną.
Wśród najbardziej znanych mi rozpraw Profesora są takie, jak m.in.:
„Autyzm - kontrowersje i wyzwania”. red. W. Dykcik, Poznań: 1994;
Pedagogika specjalna. Podręcznik akademicki. red. W. Dykcik, Poznań 1997 (wyd. II rozszerzone i uaktualnione, 2001);
Pedagogika specjalna wobec zagrożeń i wyzwań XXI wieku. Materiały z obrad XVI sekcji III Zjazdu Pedagogicznego w Poznaniu (21-23 wrzesień 1998), red. Władysław Dykcik i Jan Pańczyk, Poznań 1999;
Nowatorskie i alternatywne metody w praktyce pedagogiki specjalnej, red. W. Dykcik i B. Szychowiak, Poznań 2001;
Pedagogika specjalna szansą na realizację potrzeb osób niepełnosprawnych, red. W. Dykcik, Cz. Kosakowski, J. Kuczyńska-Kwapisz, Olsztyn-Poznań-Warszawa 2002.
Prof. Władysław Dykcik wydał także unikatową książkę pt. "Sowy. Kolekcja z podróży po Polsce i świecie". , w której ujawnia swoją pasję, jaką od kilkunastu lat podróżowania po Polsce i świecie (Europa, Afryka, Azja Południowo-Wschodnia, Ameryka Północna i Środkowa, i Brazylia) realizował zbierając figurki sów. Jego kolekcja liczy ponad 2500 egzemplarzy sów wykonanych z drewna, ceramiki, kamienia, szkła, metalu, tkaniny, tworzywa sztucznego oraz surowców naturalnych takich jak muszle, róg, kokos, sizal lub wosk pszczeli.
Chylę czoła przed dorobkiem, wkładem w rozwój nauk pedagogicznych i wyrażam w imieniu władz Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN żal z powodu przedwczesnej śmierci Profesora, współkreatora pedagogiki specjalnej minionego i obecnego Stulecia. W takiej sytuacji przypominają się słowa Oriany Fallaci (znanej dziennikarki włoskiej), która w swojej autobiografii napisała:
Nie mogę się nagiąć do myśli, że Życie to podróż ku Śmierci, a narodziny są wyrokiem Śmierci. Nie umiem strawić faktu, że aby żyć, trzeba umrzeć, że życie i śmierć to dwa wymiary tej samej rzeczywistości".
Rodzinie i Najbliższym oraz Współpracownikom z UAM składam wyrazy współczucia. Pragnę zarazem poinformować, że uroczystości pogrzebowe odbędą się 16 sierpnia br. o godz. 12.00 w rodzinnej miejscowości Profesora Władysława Dykcika - Borzęciczkach k. Krotoszyna.
Wspomnienie o Profesorze także w: http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,14434582,Wladyslaw_Dykcik_nie_zyje.html
(foto: http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,14434582,Wladyslaw_Dykcik_nie_zyje.html)
01 sierpnia 2013
Szanowni Czytelnicy – sojusznicy, antypatycy, zawistnicy, przyjaciele i wrogowie, pasjonaci pedagogiki i jej antagoniści, ciekawi reform oświatowych oraz w szkolnictwie wyższym i demistyfikatorzy ich pozorów!
Nadchodzi dla mnie – jak sądzę - zasłużony czas wakacji, urlopu. Sądzę, że niektórzy też odetchną z ulgą, jeśli nie będą musieli egotycznie (a jakże zbytecznie) sprawdzać, czy czasami nie napisałem o nich. O tych, którzy z życzliwością i cierpliwością czytali moje wpisy, będę pamiętał i gromadził kolejne refleksje, recenzje, relacje czy spostrzeżenia, by podzielić się nimi po powrocie, a nastąpi to - mam nadzieję - z dniem 1 września.
Dla niektórych z nas będzie to początek kolejnego roku przedszkolnego i/lub szkolnego. Dla innych zacznie się nerwowy okres przygotowań do nowego roku akademickiego. Ufam, że tegoroczni kandydaci nie dadzą się nabrać na pseudooferty, lipne promocje i o wątpliwej gwarancji jakości szkoły wyższe. Będą też tacy, którym pozostaną ostatnie dwa tygodnie do rozwiązania przez nich lub z nimi umów o pracę w tzw. „wsp”, czyli wyższych szkołach prywatnych. Dotyczy to tych, którzy byli dotychczas zatrudnieni nie dłużej niż 3 lata w tej samej placówce. Wielu już przed wakacjami kanclerze zapowiedzieli zmniejszenie pensji, a zarazem podwyższenie pensum zajęć dydaktycznych. O tym, czy i w jakim zakresie nie raczą ich jednak poinformować, bo przecież na tym polega ich manipulacja, by trzymać ew. pracowników w niepewności, w uzależnieniu tak, by nie mieli już szans na znalezienie w innej „wsp” miejsca pracy podstawowej czy dodatkowej. W tym obszarze z każdym rokiem odsłaniana jest degradacja etyczna relacji pracodawca-pracobiorca, zgodnie z zasadą, że kłamstwo ma krótkie nogi.
W uczelniach publicznych i nielicznych szkołach prywatnych z uprawnieniami do nadawania stopni naukowych (DSW we Wrocławiu, Ignatianum w Krakowie i Pedagogium w Warszawie) będzie czas na przygotowanie atrakcyjnych programów kształcenia, ich aktualizację, opracowywanie kolejnych wniosków badawczych i związanych z podnoszeniem jakości kształcenia, a przede wszystkim nastąpi wyjątkowa seria posiedzeń rad wydziałów i komisji w sprawach awansów naukowych, by część kadr akademickich z różnych typów szkół wyższych mogła przeprowadzić postępowanie habilitacyjne czy profesorskie na starych jeszcze zasadach. Nie po raz pierwszy i nie tylko w tej kwestii okazuje się, że to co odchodzi, jest lepsze od tego, co przychodzi.
Trawestując piosenkę harcerską, życzę nam:
Nie zgaśnie blogowania moc,
co połączyła nas,
przy innym wpisie, w inną noc
do zobaczenia znów…
Ps.
Oczywiście, nowe komentarze będą moderowane. Zapraszam do dzielenia się wiedzą i opiniami
Subskrybuj:
Posty (Atom)