17 kwietnia 2012

Najlepsza książka pedagogiczna wortalu literackiego "granice.pl" - wiosna 2012




Nagrodę Internautów w wiosennym konkursie wortalu literackiego "www.granice.pl" otrzymała znakomita książka, wydana w Oficynie Wydawniczej "Impuls" w Krakowie pt. „Agresja elektroniczna i cyberbullying jako nowe ryzykowne zachowania młodzieży” autorstwa doktora Jacka Pyżalskiego, byłego pracownika jednej z wyższych szklół prywatnych w Łodzi, który odszedł z niej na znak osobistego protestu.

Jak pisałem już wcześniej, książka jest merytorycznie znakomita, nowatorska, a przedstawione w niej wyniki własnych badań potwierdzają wdrażanie przez autora najwyższych standardów metodologii badań w naukach społecznych i humanistycznych. Przez najbliższe lata kolejne pokolenia badaczy będą się do nich odwoływać, gdyż nie da się pominąć tej rozprawy w dalszych studiach nad przemocą wśród młodzieży, która korzysta często w wyrafinowany sposób z nowych narzędzi komunikacyjnych. Książka stanowi pogłębioną naukową monografię problemu agresji realizowanej przez młodzież za pomocą nowych mediów (internetu i telefonów komórkowych). Zawiera wprowadzenie teoretyczne dotyczące nowych mediów, funkcjonowania młodych ludzi w ich świecie oraz aspektów związanych z tzw. komunikacją zapośredniczoną i wpływu nowych mediów na dzieci i młodzież. Czytelnik dowie się z książki nie tylko o rozpowszechnieniu zjawiska, ale także o jego uwarunkowaniach i konsekwencjach.

Autor monografii przedstawił szerokie omówienie problematyki bullyingu, cyberbullyingu wraz z charakterystyką roli sprawcy i ofiary, typologii zjawisk i ich współwystępowania. Część diagnostyczna bazuje na trzech dużych projektach badawczych – reprezentatywnych badaniach polskich gimnazjalistów, badaniach nauczycieli oraz studentów, w których zostały wykorzystane metody badawcze zarówno o charakterze jakościowym (wywiady, wywiady online, grupy fokusowe), jak i ilościowym (badania kwestionariuszowe).

Rozprawę Jacka Pyżalskiego kończą wnioski dotyczące wychowania młodych ludzi w świecie nowych mediów, w szczególności w obszarze profilaktyki i interwencji związanej z agresją elektroniczną. Niewątpliwie wpłynie ona także na potrzebę konstruowania nowych teorii socjalizacji i wychowania, a jeśli tak się stanie, to będzie najwyższej rangi wkładem Jacka Pyżalskiego w pedagogikę ponowczesnej doby.

Tak tę książkę, jak inną, o odmiennej strukturze i zakresie analiz, chociaż też dotyczącą cyberbullyingu, a wydaną w GWP pt. Agresja elektroniczna wśród dzieci i młodzieży (Gdańsk 2011) nie tylko warto, można, ale należy jak najszybciej przeczytać, jeśli chce się dostrzec to, co naprawdę młodzież wyczynia w wirtualnej przestrzeni, usiłując zarazem wpłynąć na tę rzeczywistą.

Autorowi gratuluję kolejnego sukcesu wydawniczego i naukowego zarazem, mając nadzieję, że wkrótce znajdzie dla siebie godne dalszego rozwoju środowisko akademickie.

(http://www.ksiazkanawiosne.pl/ksiazka,252191)

Jak ubywa nam ministra edukacji


Z każdym tygodniem od mianowania ministra edukacji narodowej widzę, jak go (jej) ubywa, jak zanika w swoim zaangażowaniu i projektach. Nie ma się co dziwić. Poprzedniczka podłożyła "tykającą bombę z opóźnionym zapłonem" i teraz widzimy tego efekt. Jak ktoś nie jest saperem, to nie wie, jak ją rozminować? Częściowo jednak to się udaje. W końcu w tym samym resorcie nadal pracują ci, którzy w poprzedniej kadencji "tworzyli" prawo oświatowe, więc wiedzą, jak je teraz poprawić. Minister nie ma na ten temat zdania, bo słusznie, musi przemilczeć tę wstydliwą sprawę, jaką jest konieczność poprawiania tego, co zostało źle opracowane, kiedy była wiceministrem edukacji. Co to jednak za wiceministrowie, którzy nie mają żadnego wpływu na ministra? Czyżby musieli czekać, aż sami otrzymają tekę ministra, by robić to, co jest konieczne i pożyteczne zarazem?

Czego by się nie dotknąć, to jest przedmiotem niezadowolenia społecznego, protestów, a nawet głodówek. Ustawa o Systemie Informacji Oświatowej (słusznie mająca skrót SIO!), o której eksperci mówili, że jest skandaliczna, została przepchnięta przez Sejm VI kadencji, a teraz co? Jest nowelizowana, bo dostrzeżono poważne zagrożenia! Rok temu władze MEN i urzędnicy tego resortu mieli problem ze wzrokiem czy słuchem, że mimo protestów, wymusili w Sejmie uchwalenie tej kompromitującej ustawy?

Obniżenie wieku obowiązku szkolnego - DNO. Fatalna realizacja pomysłu, który ośmieszył władze państwowe w oczach całej opinii publicznej. Dzisiaj mamy tego skutki - radykalnie obniżony poziom zaufania do władzy, szkół, nauczycieli oraz MEN.

No i mamy tzw. reformę podstawy programowej kształcenia ogólnego w szkołach ponadgimnazjalnych. Skorzystała z jej fatalnego wprowadzenia, bez właściwego przygotowania społeczeństwa, w tym głównie rodziców uczniów kończących gimnazja i ich przyszłych nauczycieli do zrozumienia jej istoty. W Polsce mamy od dziesiątek lat strategię wprowadzania zmian oświatowych metodą odgórnego nacisku, presji z podtekstem: "potem się zobaczy", "jakoś to będzie"... A historycy ostrzegali w 2008 r., że planowana wówczas nowelizacja kształcenia zawiera wiele błędów i wzbudzi protest nie tylko specjalistów. Efekt? Minister K. Hall podpisała rozporządzenie i ... zajęła się wraz ze swoją dyrektor gabinetu politycznego L. Krajewską walką o wejście do Sejmu. Trwała przecież kampania wyborcza.

W kolejnych inicjatywach naprawczych MEN oddaje władzę, a to ministrowi M. Boniemu, a to organizacjom pozarządowym, a to wreszcie Prezydentowi RP. Oczywiście. Nie poskutkowało w MEN spotkanie minister edukacji z członkami władz Polskiego Towarzystwa Historycznego (tu warto przeczytać na stronie MEN relację z niego, w tym nieujawnienie krytycznych argumentów PTH), to trzeba było odwołać się do prezydenta, żeby mocą swojej popularności powiedzieć opozycji i protestującym: Nic się nie stało. Mleko się rozlało, ale i tak już niczego nie zmienimy. To właściwie, kto w tym, kraju kieruje polską edukacją - minister edukacji czy prezydent? Po co konsultacje, spotkania, debaty, skoro ich wynik jest przesądzony przez władze, zanim do nich dochodzi? Czy przy kolejnych debatach na temat kształcenia z fizyki też odbędzie się spotkanie protestujących z panem prezydentem w jego kancelarii? Czy może głos w tej sprawie zabierze Episkopat? Mamy na szczęście światowej sławy uczonego, specjalizującego się w filozofii przyrody, fizyce, kosmologii relatywistycznej -ks. prof. Michała Hellera. Byłoby przynajmniej wzniośle i mądrze.

16 kwietnia 2012

Pedagogika jest w pierwszej kolejności nauką humanistyczną

chociaż także społeczną. Wystarczy sięgnąć do historii wychowania, do dziejów tej nauki, by przekonać się, że od samego początku traktowana była jako wiedza refleksyjna i normatywna o wychowaniu i kształceniu innych. W Podręcznej Encyklopedii Pedagogicznej pod redakcją dra Feliksa Kierskiego, która została wydana w 1925 r. we Lwowie i Warszawie hasło Pedagogika jest w swej zasadniczej części następujące:

PEDAGOGIKA - (...) Określana potocznie jako nauka o wychowaniu, traktuje pedagogika o celach wychowawczych i środkach, zmierzających do urzeczywistnienia owych celów. Odpowiada na pytania: do czego należy dążyć w wychowaniu i jak się należy zabierać do realizowania ideału wychowawczego, i z tej racji bywa przeważnie pojmowana, jako nauka normatywna. "Pedagogika ogólna jest nauką normatywną, jak logika czy etyka. Jej zadaniem jest wykazanie najogólniejszych ideałów wychowawczych, które winny być wcielone w czyn" (...). Normatywny charakter pedagogiki podkreśla również Zarzecki w określeniu: "pedagogika jest nauką, która na podstawie znajomości natury ludzkiej i czynników, na tę naturę oddziaływujących, poucza, jak należy te czynniki koordynować, jak stwarzać odpowiednie instytucje, warunki i środki., aby przez oddziaływanie ich na rosnącego człowieka osiągnąć pożądany typ człowieka dojrzałego.(...) (s. 369)

Przywołałem ten historyczny w gruncie rzeczy argument, gdyż nie ma pełnej zgodności w naszym środowisku co do tego, w jakiej dziedzinie nauk ta dyscyplina powinna być usytuowana. Spór bierze się stąd, że od samego jej upełnomocnienia w naukach, co wyraża się między innymi jej instytucjonalizacją (powołaniem jednostek naukowych, w których prowadzi się badania w zakresie pedagogiki - tzw. uniwersytety i akademie przymiotnikowe - pedagogiczne, wydziały, instytuty, katedry, zakłady, a nawet pracownie) oraz podnoszeniem kwalifikacji zawodowych i naukowych (kształcenie I, II i III stopnia, nadawanie stopni naukowych z dyscypliny "pedagogika" oraz tytułu naukowego profesora w dziedzinie nauk humanistycznych na podstawie dorobku naukowego z pedagogiki) PEDAGOGIKA zawsze była nauką humanistyczną.

To, że rozwijają się w jej strukturze także od kilkudziesięciu już lat subdyscypliny wiedzy stosowanej, jak np. socjologia edukacji, pedagogika społeczna, pedagogika opiekuńczo-wychowawcza, pedagogika specjalna, pedagogika dorosłych itp., w niczym nie powinno przesądzać o tym, że także dla nich - fundamentem jest wiedza humanistyczna, a nie z nauk społecznych. Nie oznacza to, że nauki społeczne powinny być pedagogom obojętne czy przez nich pomijane. Wprost odwrotnie, ale tylko i wyłącznie na zasadzie dopełniania i pogłębiania wiedzy o przedmiocie badań pedagogicznych.

Tymczasem minister Barbara Kudrycka, bez uzgodnienia tego z środowiskiem naukowym polskiej pedagogiki, decyzją administracyjną, wpisała pedagogikę do dziedziny i obszaru nauk społecznych, wyłączając ją tym samym w procesie ubiegania się instytucji o akademickie uprawnienia do nadawania stopni naukowych z pedagogiki w prymarnej dla niej dziedzinie nauk humanistycznych. Także naukowcy od 2011 r. powinni przygotowywać prowadzić swoje badania i uzyskiwać na podstawie uzyskanych wyników (publikacji) w sposób zgodny z przede wszystkim z metodologią nauk społecznych, a nie humanistycznych.

W świetle toczącej się nie tylko w polskiej nauce rywalizacji o środki na badania naukowe, o uzyskanie przez jednostki akademickie jak najwyższej oceny (na podstawie przedłożonego przez ich pracowników dorobku) pojawiają się dylematy, czy to dobrze, czy źle, że pedagogika jest w dziedzinie nauk społecznych? Oto kilka z nich, jakie zostały przekazane w korespondencji do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN:

1) Czy ktoś policzył jak wpłynie to na szanse pedagogiki na zajmowanie wysokiej kategorii w ocenie parametrycznej - będziemy wszak w tej samej grupie, co filologie języków kongresowych, które z racji swojej specyfiki będą miały zawsze znacznie wyższe wskaźniki efektywności (teksty pisane po angielsku, a być może także w przyszłości w językach kongresowych są znacznie wyżej punktowane) niż np. pedagogika czy inne dyscypliny, w których publikuje się przede wszystkim po polsku dla polskiego czytelnika?
Wydziały humanistyczne mają także filologie w swoim składzie, a wydziały łączące pedagogikę z psychologią już nie, a zatem nie byłoby w interesie pedagogów przyłączać się do wydziału humanistycznego, gdyż mogą bardzo na tym stracić.

Na innych uniwersytetach istnieją przecież samodzielne wydziały nauk pedagogicznych czy łączące pedagogikę z psychologią i one będą musiały być oceniane wg tych samych kryteriów, co wydziały mające w swoim składzie filologie języków kongresowych. Straty pedagogów powiększy fakt, że jak wrócą do nauk humanistycznych, a psychologowie, którzy mają znacznie większe szanse publikowania w czasopismach z tzw. listy filadelfijskiej niż pedagodzy, zostaną w naukach społecznych, to wtedy pedagodzy nie będą mogli się wspólnie poddawać ocenie parametrycznej.

Pewnie będą musieli przeprowadzić też zmiany strukturalne w swojej jednostce, bo psycholodzy będą w innej kategorii oceny parametrycznej. Nie będą zatem mogli wraz z nimi poddawać się wspólnej ocenie. Każda z dyscyplin naukowych będzie miała własne punkty odniesienia do wyznaczania kategorii naukowej jednostki podstawowej, którą w statutach uczelni jest zazwyczaj wydział i na inne rozwiązanie, by był to instytut, ministerstwo się nie zgadza, poza wyjątkowymi naprawdę sytuacjami.

2) Czy wzięto pod uwagę, że np. prawa habilitowania niektóre wydziały mogą uzyskiwać dzięki połączeniu sił pedagogów i psychologów (dopóki jesteśmy w tej samej grupie nauk społecznych), a niektóre pewnie także prawa doktoryzowania mogą mieć dzięki takiemu połączeniu sił, a jak pedagodzy przejdą do nauk humanistycznych, a psychologia zostanie w naukach społecznych, to już to nie będzie możliwe? Pedagodzy będą nadawali stopnie naukowe w zakresie nauk humanistycznych, a psycholodzy w zakresie nauk społecznych.

3) Czy nie lepiej byłoby jednak wspólnie z psychologami, którzy nie zamierzają ubiegać się o przeniesienie do nauk humanistycznych, starać się o podniesienie wskaźnika kosztochłonności studiów oraz o powstanie programu finansowania rozwoju nauk społecznych tak, jak to zrobiły nauki humanistyczne?

Nie wszystkie jednostki akademickie są jednorodne naukowo (tylko pedagogiczne). W większości uniwersytetów i akademii posiadają one uprawnienia do nadawania stopni naukowych i przeprowadzania przewodów na tytuł naukowy profesora w ramach wielu dyscyplin naukowych, najczęściej w dziedzinie nauk humanistycznych. Oczywiście, że w ramach wydziału pedagodzy mogą uzyskać te same uprawnienia w dziedzinie nauk humanistycznych mimo, że psycholodzy będą je mieli w naukach społecznych, jeśłi tylko bedzie odpowiednia liczba samodzielnych pracowników naukowych. Jedno drugiemu nie
przeszkadza.

Tu jednak pojawia się problem. Skoro na wydziale jest np. instytut psychologii i instytut pedagogik, a pedagogika zostanie przeniesiona (przywrócona) do nauk humanistycznych, podczas gdy psychologia zostanie w grupie nauk społecznych, to w jakiej grupie jednostek jednorodnych zostanie oceniony wydział, który jest jednostką podstawową i jako taka musi poddać się ocenie? Kto będzie o tym decydował?

Ministerstwo w ostatniej ocenie nie zgadzało się na wyłączenie z oceny jednostek mieszczących się na wydziale powyższego typu. Czego można się zatem spodziewać w kolejnej ocenie parametrycznej jednostek akademickich, jeśli pedagogika i psychologia znajdą się w różnych grupach jednostek jednorodnych?

15 kwietnia 2012

Pedagodzy w wyborach rektorskich 2012

Zakończyły sie już wybory rektorów uniwersytetów na nową kadencję 2012-2016. Postanowiłem przyjrzeć się temu, jaki był w nich udział profesorów uniwersyteckich i tytularnych reprezentujących dyscyplinę "pedagogika". W tej kadencji wpisaliśmy się słabiej, niż w poprzedniej, gdyż w latach 2008-2012 rektorami było dwóch profesorów tytularnych pedagogiki: Jerzy Nikitorowicz (Uniwersytet w Białymstoku) i Józef Górniewicz w Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Ten pierwszy nie mógł juz kandydować, gdyż ma za sobą dwie pełne kadencje (lata 2005-2008 i 2008-2012), natomiast Józef Górniewicz "przegrał" możliwość kontynuowania swojej kadencji z rywalem, którym został prof. Ryszard Górecki. Ten bowiem otrzymał 202 głosy, w stosunku do 188 naszego profesora. Jest to zaskoczeniem, gdyż rektor-elekt kierował już tą uczelnią przez trzy kadencje(!), a więc mamy powrót do władzy poprzedniego, wieloletniego rektora tej uczelni.

Jedynym pedagogiem wśród tegorocznych kandydatów na funkcję rektora w uniwersytecie została kobieta, dr hab. Tamara Zacharuk, prof. Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, która reprezentuje pedagogikę specjalną, w tym resocajlizacyjną.


"Słabo" wypadły też wybory na prorektorów, przy czym należy wziąć pod uwagę to, że tam, gdzie kandydowali na tę funkcję, to jednak zyskali uznanie wyborców i niniejszą godność. Wśród zatem nowych prorektorów ds. kształcenia znaleźli się z bardzo wysokim wskaźnikiem poparcia: w Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy dr hab. Roman Leppert prof. UKW (za - 93; przeciw - 10; bez dokonania wyboru - 1) oraz w Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu dr hab. Beata Przyborowska, prof. UMK (za kandydatką głosowało 156 elektorów, przeciw było 32, a 24 osoby wstrzymały się od głosu).

Przestają pełnić funkcję prorektorów: dr hab. Wielisława Osmańska-Furmanek, prof. UZ w Uniwersytecie Zielonogórskim (pełniła tę funkcje dwie kadencje) i prof. dr hab. Maria Mendel w Uniwersytecie Gdańskim (pełniła tę funkcję jedną kadencję: 2008-2012).

Warto odnotować w tym miejscu, że w okresie III RP rektorami publicznych wyższych szkół pedagogicznych, ktore przekształciły sie w uniwersytety, byli tacy pedagodzy, jak:

prof. dr hab. Franciszek Marek - Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Opolu;

prof. dr hab. Andrzej Michał de Tchorzewski - Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Bydgoszczy.


Prorektorami natomiast byli:
prof. dr hab. Kazimierz Przyszczypkowski Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu;

prof. dr hab. Józef Górniewicz - Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Olsztynie.


Warto też odnotować, że spośród pedagogów - rektorami akademii zostali:

- dr hab. Jan Łaszczyk, prof. Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie;

oraz kandyduje na tę funkcję w dn. 10 maja 2012 r.:

- dr hab. Bogusław Milerski, prof. Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie.


Wszystkim gratuluję i dziękuję za służbę nauce oraz własnym uczelniom!

13 kwietnia 2012

Stręczycielstwo dyplomowe


Portali oferujących w Internecie gotowce jest mnóstwo. Można wybierać i przebierać w ofertach, nie wiedząc nawet, kto kryje się za wirtualnym murem pseudo edukacyjnej firmy. Nikt się nam nie podpisze, nie poda swojego numeru telefonu, dopóki nie zamówimy konkretnego tematu, nie określimy własnych oczekiwań, a raczej - naszego promotora pracy dyplomowej czy naukowej i nie wpłacimy koniecznej kwoty. Wszystko to dzieje się z przyzwoleniem prawa, a więc także władzy i polityków. Czyżby byli oni zainteresowani tym, by w polskim społeczeństwie jego oświecenie było efektem dokonanego zakupu w sieci? Już nie potrzebujemy wykwalifikowanych kadr, mądrych, samodzielnie myślących, kreatywnych i uczciwych Polaków? Godzimy się na to, by ktoś jak najszybciej dorobił się na czyjejś głupocie, lenistwie, braku motywacji, cwaniactwie, nieudolności?

Jak sądzicie, dlaczego władze polskiego państwa: od strony lewej przez centrum po prawą, od 20 lat nie przeciwstawiają się procederowi ewidentnego i coraz intensywniej rozwijającego się procederu wyłudzania świadectw określonego poziomu wykształcenia, a nawet i stopni naukowych przez własnych obywateli? Dlaczego przyzwala się na ten proceder udając, że nie ma w nim nic złego, niegodnego, chociaż dotyczy wytwarzania na zamówienie prac licencjackich, magisterskich, doktorskich, a ostatnio już nawet habilitacyjnych przez ukrytych usługodawców? Czym różni się ta przestępcza działalność od handlu kobietami, fałszywymi lekarstwami, od oszustw finansowych itp.? Czym?

Usługodawcy piszą już do swoich klientów bez ogródek. Zamówiłeś u mnie pracę licencjacką (magisterską) na taki a taki temat? Świetnie. Musisz dać nam na to jednak więcej czasu, bo firma jest przeciążona. Trzeba było rezerwować u nas wcześniej miejsce, jak stolik w dobrej restauracji. Nie jesteśmy w stanie w tak krótkim czasie wykonać Twojego zlecenia. Zamówiłem taką pracę, by zobaczyć, jak poradzi sobie z nim jedna z wirtualnych "firm". Oto odpowiedź:

Witam, W związku z zapytaniem informujemy, że niemożliwe jest przygotowanie profesjonalnego opracowania w proponowanym przez Pana terminie, w przypadku gdyby uległ on zmianie prosimy o kontakt telefoniczny lub mailowy. Sugerowany termin realizacji opracowania naukowego na około 50 stron to 05-06.05.2012. Informuję również, iż w takim terminie można jedynie zakupić w serwisie „gotowca” – tekst wielokrotnie sprzedawany, czyli plagiat. Nie można bowiem przygotować tekstu na indywidualne zamówienie w tak krótkim czasie. Decyzja należy do klienta i to on poniesie ewentualne konsekwencje, nie serwis sprzedający plagiaty.


Prawda, że ładne, zgrabne i bezpieczne? Serwis sprzeda nam "gotowca", ale na naszą odpowiedzialność. Poinformuje nas o tym, bo jego właściciele wiedzą, że klient znajdzie sposób na obejście prawa. Najważniejsze, że celem firmy jest rzetelność i uczciwość akademicka. W formularzu jednak należy podać ilość zamawianych stron dysertacji...

Prostytucja jest zakazana? Stręczycielstwo też? Nie, nie w szkolnictwie wyższym. Przecież padłyby wyższe szkoły prywatne, w których większość zatrudnionych na umowy śmieciowe opiekunów prac dyplomowych pracuje w nich dla kasy, a nie dla rozwoju młodych ludzi. Wielu założycieli tych szkół nie ma zamiaru nawet finansować porządnej dydaktyki, bo przecież to oni muszą na tym zarobić, dlatego zatrudniają ludzi z łapanki, byle tylko chcieli podpisać się pod przyjętą przez nich pracą dyplomową studentów. A jak przyjedzie Polska Komisja Akredytacyjna i stwierdzi, że to buble lub plagiaty, to powiedzą: "Ta pani u nas już nie pracuje. Myśmy z niej zrezygnowali". No pewnie. Ona nigdy nie pracowała, tylko realizowała zadanie na umowę zlecenie. Czy to też jest stręczycielstwem?

Komu nie przeszkadzają internetowi stręczyciele, którzy wyręczą założycieli takich "wsp" i doraźnych opiekunów prac dyplomowych w ich zawodowej roli? W tych szkółkach na korytarzach wiszą ogłoszenia o oferowanych usługach. Jak na poboczu drogi "machają" do studentów i kuszą swoją ofertą... Czyżbyśmy juz osiągnęli taki poziom degradacji, że przyzwolenie na stręczycielstwo i prostytucję akademicką może coraz pewniej wkraczać w obszary akademickiej codzienności i mrugać do społeczeństwa okiem, jak w sławetnej reklamie pewnej wódki? To niech politycy i rządzący wychylą kielicha tej akademickiej fikcji i prostytucji! Na zdrowie!


(http://www.dzienniklodzki.pl/artykul/552339,w-sieci-kwitnie-handel-pracami-dyplomowymi,id,t.html)

12 kwietnia 2012

Apel naukowców Uniwersytetu Warszawskiego

w sprawie Smoleńskiej katastrofy po raz kolejny potwierdza, jak lekceważy się polskich naukowców w tym kraju i to z Uniwersytetu Warszawskiego, który zajmuje pierwsze miejsce w akademickich rankingach. Po co władzy badania naukowe, których wyniki mogłyby być dla niej niewygodne? Naukowcy warszawskiej Alma Mater piszą:

Polska nauka ma obowiązki względem społeczeństwa polskiego, obowiązki, w których nikt jej nie może wyręczyć. Bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej śledztwo prowadzono, jak powiedział były premier p. Włodzimierz Cimoszewicz, tak jakby była to sprawa włamania do garażu na Pradze. Teraz, po dwóch latach, ta ocena wydaje się niezasłużonym komplementem. Nie wykonano oczywistych procedur, nie przedstawiono wyników badań kinematycznych i laboratoryjnych, unika się jak ognia konfrontacji z wynikami niezależnych badań naukowych, za to ogłasza się domniemania, nawet bez żadnych podstaw, licząc na naiwność lub/i brak wiedzy obywateli. Nie ma to nic wspólnego z metodologią naukową. Nie możemy się na to zgodzić, bo to obraża nas przede wszystkim jako uczonych – przyzwolenie na to byłoby kompromitacją polskiej nauki, obraża nas także jako obywateli Rzeczypospolitej i Unii Europejskiej, obraża nas jako wolnych ludzi.

Tymczasem rząd Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka wydaje 3 miliony złotych na kampanię reklamową, mającą przekonać Polaków do reformy emerytalnej. Rządzący już nie potrafią komunikować się z obywatelami w ramach swoich obowiązków zawodowych, za które są w tym kraju opłacani, tylko sięgają po medialne triki i propagandową grę z własnym narodem. Mnie wystarczył od PO-PSL-owych spotów wywiad z Zuzanną Skalską w najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego, która w bardzo ciekawy sposób pokazuje kluczowe trendy rozwoju społeczeństw naszej planety. W 2050 r. średnia długość życia ludzi w najbardziej rozwiniętych krajach świata będzie wynosiła 120 lat. Na to absolutnie nie jest przygotowany żaden system emerytalny.

Jak mówi: kiedyś pracowaliśmy, żeby żyć, teraz żyjemy, żeby pracować. Tyle że zmienia się definicja pracy. Wychodzimy z ery przemysłowej, w której owa definicja była jasna: robię to i to w takich i takich godzinach, żeby zarobić tyle i tyle. Ale cofnijmy się o 300-400 lat: rolnik pracujący w polu nie wstawał z myślą "muszę iść do pracy". Definicja pracy, do ktorej dziś jesteśmy przywiązani, powstała niedawno w porównaniu z tysiącami lat historii ludzkości. Nowy świat burzy nasze przyzwyczajenia. Nie można w nim myśleć kategoriami "praca - życia po pracy". Choćby dlatego, że się nie wyrobi. trzeba znaleźć swoje miejsce i rolę w społeczeństwie, dokładnie tak, jak ów rolnik, który wiedział, że przed deszczem musi zebrać siano, choćby nie wiem co. Praca była normalnym elementem życia.


(źródła: http://gosc.pl/doc/1127648.Apel-naukowcow-Uniwersytetu-Warszawskiego; Powrót do przyszlości, Tygodnik Powszechny 2012 nr 16, s. 38)

11 kwietnia 2012

W czasie jazdy dzieci się nudzą, czyli jak powiesić tatę




W czasie deszczu dzieci się nudzą, to ogólnie zna-ana rzecz ... śpiewała w piosence Jeremiego Przybory w Kabarecie Starszych Panów Barbara Kraftówna. Przypomniała mi się ta piosenka, kiedy jechałem do Warszawy z moim gościem z Niemiec, który został zaproszony z wykładem do Mazowieckiego Samorządowego Centrum Doskonalenia Nauczycieli, a ja towarzyszyłem mu jako tłumacz. W związku z tym, że przyjechał do mnie na Święta Wielkanocne z dwójką dzieci (chłopcy w wieku 12 i 10 lat), zastanawiałem się nad tym, co zamierza uczynić: zostawi obu chłopców w domu pod opieką mojej rodziny na czas wyjazdu do stolicy, czy może zabierze ich ze sobą?

Pytanie było jednak retoryczne, gdyż dla niego, podobnie zresztą jak i dla dzieci, nie było problemu w tym, że pojadą razem z tatą. On będzie wygłaszał swój wykład do nauczycieli, a oni będą także obecni, niejako uwiarygodniając jego treść. Gdyby bowiem usłyszeli i zaobserwowali, że tata "truje", gada głupstwa, albo mówi coś, co nie zgadza się z ich życiem i własnymi obserwacjami, to mogliby zareagować niewerbalnie - uśmiechem na twarzy, wyrazem politowania, zdumienia, grymasem sprzeciwu itp. Każdy, kto siedział blisko nich, mógł się przekonać, że ojciec mówi do rzeczy i prawdę.

Chłopcy nie protestowali. Początkowo słuchali, a po kilku minutach zajęli się grą w Nintendo. Od lat uczestniczą w wykładach taty i sami znają je niemalże na pamięć. Co najwyżej mogą wychwycić jakąś nową metaforę, ciekawy przykład, ale i to już nie budzi w nich zainteresowania. Kto przejmowałby się tym, o czym mówi ich bliski, skoro dotyczy to oczywistych dla nich, bo osobistych relacji z codziennego życia, określanych hasłem: "wychowanie - NIE, wspieranie - TAK".

Już pewnie niektórzy czytelnicy zorientowali się, że jechałem na wykład z autorem wydanych także w Polsce książek z postpedagogiki - Hubertusem von Schoenebeckiem, który zaczął referowany temat od wyjaśnienia, że będzie mówił o tym, dlaczego dzieci nie muszą być przez nas postrzegane jako homo educandus (tzn., że nie muszą być wychowywane), tylko wspierane w rozwoju oraz o tym, dlaczego warto postrzegać je i traktować jak suwerenne i równe nam (w sensie ludzkim, ontologicznym) istoty. Skoro on ma już czworo dzieci (w tym dwoje jest już dorosłych, mających własne rodziny i dzieci), które żyją i mają się bardzo dobrze, znakomicie funkcjonując w społeczeństwie, to chyba postpedagogiczna koncepcja życia z nimi nie jest taka zła, nonsensowna, jak malują ją jej przeciwnicy.

Nie będę jednak odtwarzał w tym miejscu jego wykładu. Obserwowałem chłopców w pociągu, którym ponoć nie bardzo lubią jeździć. Początkowo przyglądali się temu, co dzieje się za oknami pędzącego TLK IC (tu chwalę przewoźnika za punktualność), ale po kilku minutach okazywali już zniecierpliwienie. Wyjąłem zatem notatnik, dałem każdemu czyste kartki i długopis (na takie okoliczności podróżowania z dziećmi jestem zawsze przygotowany) i zaproponowałem, by wymyślili jakieś zabawy, w których i my dorośli też możemy uczestniczyć, żeby podróż upłynęła nam szybko i przyjemnie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zaproponowali zabawę w odgadywanie słów, czyli także znaną z mojego dzieciństwa "grę w wisielca".

Dzisiaj portale edukacyjne popularyzują tę zabawę, nie wiem z jakiego to powodu, jako WISIELCZY BOBIBOBI. Zastanawiające jest to zdrobnienie - BOBIBOBI? Synowie Hubertusa nie posługiwali się taką nazwą. Jest to przecież najzwyklejsza zgadywanka słowna, która polega na odgadywaniu słów poprzez wpisywanie w wolne miejsca właściwych literek. Za każda podaną złą literę rysowany jest kolejny element szubienicy. Im trudniejsze zatem zaproponujemy graczowi słowo do odgadnięcia, tym szybciej uda nam się go "powiesić". Horror? A jednak. Chłopcy postanowili wygrać z tatą, zadając mu coraz trudniejsze wyrazy do odgadnięcia, a w języku niemieckim są możliwości skonstruowania słów, które liczą nawet kilkadziesiąt liter.

Dobrze, że w języku polskim nie ma takich możliwości. My nie damy się naszym dzieciom tak łatwo stracić na "szubienicy". Na załączonym rysunku widać, że tata jednak "zadyndał".