06 kwietnia 2012
Który rektor wyższej szkoły prywatnej będzie świecił oczami za jej założyciela?
Z dniem 1 marca 2012 r. wszedł w życie art.100.ust.3.pkt.2 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym, który zobowiązuje rektorów wyższych szkół prywatnych do przekazania ministrowi nauki i szkolnictwa wyższego planu rzeczowo-finansowego w ciągu 14 dni od jego uchwalenia. Po uruchomieniu w systemie informacyjnym resortu bazy POL-on, powyższe szkoły będą zobowiązane także do zarejestrowania tego planu, a później sprawozdania z jego realizacji.
Podobno rektorzy tych szkół nie przekazują takich danych, gdyż sami nie mają o nich pojęcia. Są one bowiem skrzętnie przed nimi ukrywane przez założycieli tych „wsp”. To do nich minister powinna kierować pisma, gdyż w większości przypadków rektorzy tych szkół nie tylko nie mają wiedzy na powyższy temat, ale i wglądu w dane, a co dopiero mówić o jakimkolwiek planie, jaki miałby być zatwierdzany. Chyba, że w tajemnicy przed innymi, w gabinecie założyciela i to z zobowiązaniem, że tych danych nikomu nie ujawni. W wiekszości przypadków rektorzy tzw. "wsp" nie mają nic do powiedzenia. Co najwyżej mogą świecić oczami przed swoją kadrą lub zatrudnianymi pracownikami i tłumaczyć się z braku tego czy owego. Teraz będą musieli świecić oczkami jeszcze z innego powodu, i to przed czynnikami resortowej kontroli.
Wspomniane sprawozdanie musi zawierać dane dotyczące rachunku zysków i strat, w tym m.in. przychody z działalności operacyjnej (sumę dotacji podmiotowych w obszarze działalności dydaktycznej), środki z budżetów jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków, opłaty za świadczone usługi edukacyjne związane z kształceniem studentów na studiach niestacjonarnych oraz uczestników niestacjonarnych studiów doktoranckich, pozostałe przychody z działalności dydaktycznej, w szczególności z wynajmu pomieszczeń, środki pochodzące ze źródeł zagranicznych niepodlegające zwrotowi, środki otrzymane na rzecz stypendystów dla osób niebędących obywatelami polskimi oraz ze sprzedaży innych usług.
Rektorzy będą także zobowiązani do podania wielkości środków przyznanych jako płatności oraz dotacje celowe w ramach programów operacyjnych finansowanych z udziałem środków europejskich, a także innych środków pochodzących ze źródeł zagranicznych – przeznaczonych na wydatki bieżące działalności dydaktycznej. Tym samym nie będą już mogli „biadolić”, że nie mają środków z budżetu państwa na kształcenie w ich szkołach. Także należy podać wielkość dotacji podmiotowej i celowej, jaką niektóre „wsp” uzyskały z budżetu państwa w ramach grantów na badania własne, jak i wielkość środków przyznanych na finansowanie współpracy naukowej z zagranicą.
Należy też podać wartość sprzedaży pozostałych prac i usług badawczych wykonywanych na podstawie umów zawartych z krajowymi i zagranicznymi podmiotami gospodarczymi, osobami fizycznymi lub innymi jednostkami czy na realizację programów lub przedsięwzięć związanych z procesem badawczym, jeśli takowy miał miejsce (w tym także pozostałe przychody, w tym środki z budżetów jednostek samorządu terytorialnego lub ich związków przeznaczone na działalność badawczą).
Ciekawe, jak zostaną ukryte nieuzasadnione wydatki, koszty, świadczące o niegospodarności, nadużyciach itp.? Tym samym niektórzy rektorzy będą mieli dylemat, co czynić, kiedy dowiedzą się, że założyciel ukrywał przed nimi dużą część dochodów, czerpiąc z tego indywidualne korzyści i przyczyniając się do tego, że uczelnia może być lub już jest niewypłacalna, że założyciel ma kłopoty z płynnością finansowa, nie troszczy się o majątek szkoły itp.?
Znajdą się tacy, którzy za dodatkową gratyfikacją podpiszą każdy dokument, byle utrzymać swoje stanowisko. Dotyczyć to będzie szczególnie tzw. pseudo rektorów, którzy pełnią te funkcje de nomine, ale nie mają de facto żadnego wpływu na zarządzanie infrastrukturą i finansami szkoły. Ciekawe zatem, co z tymi danymi uczyni ministerstwo? Czy będzie je weryfikować w trakcie przeprowadzanych kontroli? Czy będą pociągani do odpowiedzialności karnej rektorzy za potwierdzenie fałszywych danych? Niestety, z tym procederem mamy do czynienia w bardziej wydawałoby się błahych kwestiach, jak chociażby składanych przez niektóre magnificencje niezgodnych z prawdą oświadczeń o zatrudnionej kadrze naukowo-dydaktycznej.
Niektórzy prawnicy już zacierają ręce, bo szykuje im się niezła kasa do zarobienia. Będą bowiem mogli organizować szkolenia dla założycieli i kanclerzy wyższych szkół prywatntych na temat tego, jak ukryć to, czego ujawniać się nie chce?
05 kwietnia 2012
Co wyczatowała minister edukacji?
Niestety, obowiązki akademickie uniemożliwiły mi wczoraj na włączenie się do spotkania minister edukacji Krystyny Szumilas z internautami w ONECIE. Mogłem zatem zapoznać się jedynie z jego zapisem, by zobaczyć, co też wyczatowała pani minister na temat edukacji. Pojawiło się kilka wątków:
1) Jak władza stwierdza: Sześciolatki są przygotowane, aby pójść do szkoły
, to proszę tego nie kwestionować. Władze resortu lepiej wiedzą, niż rodzice sześciolatków i ich nauczyciele przedszkolni, czy dzieci są przygotowane, czy też nie. Zapewne w błędzie jest w tym roku większość rodziców sześciolatków, skoro nie kierują swoich pociech do szkół podstawowych. A może skończyły się naciski "ludzi władzy" z frakcji pani K. Hall i jej doradcy politycznego? A może toczy się na zapleczu władzy gra o to, kto był lepszym ministrem, a kto jest nieudacznikiem?
Oczywiście, mamy tu też argument projekcyjny pani minister, która stwierdziła, że bez żadnych obaw posłałaby swoje sześcioletnie dziecko bądź wnuka do szkoły. Czyżby? A skąd wie, że jej dziecko czy wnuk byłoby dojrzałe? To teraz w resorcie obowiązują reguły tworzenia prawa i zmian oświatowych zgodnie z zasadą: co by było, gdyby...? Przedszkolaki zapytane o to, co by było, gdyby babcia miała wąsy, odpowiedzą - że byłaby dziadkiem.
2) Jak władza stwierdza, że wyniki badań PISA świadczą o zasadności utrzymania w Polsce trzyletnich gimnazjów, to proszę się z panią minister nie droczyć. W końcu chaos mamy już tak duży w naszym systemie, że i tak nikt nie wie, co rzutuje na co, a więc jedyną wyrocznią w zakresie ustroju szkolnego będą teraz wyniki badań PISA. Opinia K. Szumilas jest tu klarowna: "gimnazja są szkołą, która ma wyrównywać szanse edukacyjne i jak pokazują międzynarodowe badania PISA, w których Polska uczestniczy, tę funkcję spełniają".
3) Jak użytkownicy Onetu mieli też wątpliwości wobec podstawy programowej, która obowiązuje w nauczaniu początkowym, to uzyskali kompetentną i wyczerpującą na ten temat odpowiedź, także z cyklu "władza wie lepiej":
– Podstawa programowa została dostosowana do wieku i możliwości dzieci. Nauczyciel przygotowując program nauczania konkretnej klasy i dziecka ma obowiązek wziąć pod uwagę jego możliwości i potrzeby. Nauczanie w klasach 1-3 jest nauczaniem zintegrowanym, co oznacza, że uczniowi łatwiej jest nabywać wiedzę i umiejętności.
4) Ostatnią poruszoną przez internautów kwestią był projekt modernizacji edukacji w formie "cyfrowej szkoły". Tu uzyskano następujące zapewnienie pani minister:
W programie pilotażowym "Cyfrowa szkoła" zaplanowaliśmy przygotowanie zasobów edukacyjnych, które będą mogły być wykorzystywane przez nauczycieli na lekcjach prowadzonych z wykorzystaniem sprzętu komputerowego. Zaplanowaliśmy również powstanie 18 e-podręczników do 14 przedmiotów, będą one uzupełnieniem dla tradycyjnych podręczników
Szkoda, że władza resortu nie poinformowała, że ów tzw. pilotażowy program jest totalnym zaprzeczeniem wcześniejszych deklaracji o wyrównywaniu szans edukacyjnych. Dotyczy on bowiem pilotażu, co jest już pierwszą próbą zakłamania rzeczywistości, sugerując jakoby potrzebę sprawdzenia czegoś na małej próbie, a w istocie chodzi o to, że minister finansów nie ma zamiaru finansowania tego procesu w całym systemie szkolnictwa publicznego. Ot, prozaiczna prawda. Jak się powie, że jest to pilotaż, to będzie można politycznie i propagandowo trąbić wszem i wobec, jak to rząd i resort edukacji troszczą się o wyrównywanie szans edukacyjnych oraz o modernizację procesu kształcenia. To nie jest żadne unowocześnienie. Tu nie jest też potrzebny żaden pilotaż. Do tego konieczne są środki, by znane już technologie wprowadzić do powszechnej edukacji. Nie ma zatem sensu zamydlanie faktów, które źle świadczą o podejściu władzy do publicznej edukacji.
Pseudo pilotażem objętych zostanie ok. 380 polskich szkół, do których ma trafić sprzęt komputerowy: tablety, komputery dla uczniów, urządzenia do wyposażenia sal lekcyjnych. Szkoły zostaną wybrane przez wojewodów. Otrzymają pieniądze na sprzęt pod warunkiem, że same wniosą 20 proc. potrzebnej kwoty.
Proszę odpowiedzieć sobie na pytanie - ile mamy w Polsce szkół publicznych - podstawowych, gimnazjów i ponadgimnazjalnych, żeby zobaczyć na tym tle, jak wielki będzie wysiłek władzy, która chce wyrównać szanse tym, których na to nie stać? Jak to jest możliwe, że jeszcze nie zostało opublikowane rozporządzenia na temat tego pseudoprogramu, a już pewne firmy oferują w Internecie wzory wypełniania wniosków, by uzyskać stosowną dotację? Przecieki? Co na to CBA? Nie chce im się tego ruszać. Mała szkodliwość czynu. Pani J. Pitera chyba też już się tym nie zajmuje. Kogo obchodzi oświata?
To nie był czat pani minister Krystyny Szumilas, tylko CZAD.
http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/krystyna-szumilas-na-czacie-w-onecie-chodzi-o-wyko,1,5086311,wiadomosc.html
1) Jak władza stwierdza: Sześciolatki są przygotowane, aby pójść do szkoły
, to proszę tego nie kwestionować. Władze resortu lepiej wiedzą, niż rodzice sześciolatków i ich nauczyciele przedszkolni, czy dzieci są przygotowane, czy też nie. Zapewne w błędzie jest w tym roku większość rodziców sześciolatków, skoro nie kierują swoich pociech do szkół podstawowych. A może skończyły się naciski "ludzi władzy" z frakcji pani K. Hall i jej doradcy politycznego? A może toczy się na zapleczu władzy gra o to, kto był lepszym ministrem, a kto jest nieudacznikiem?
Oczywiście, mamy tu też argument projekcyjny pani minister, która stwierdziła, że bez żadnych obaw posłałaby swoje sześcioletnie dziecko bądź wnuka do szkoły. Czyżby? A skąd wie, że jej dziecko czy wnuk byłoby dojrzałe? To teraz w resorcie obowiązują reguły tworzenia prawa i zmian oświatowych zgodnie z zasadą: co by było, gdyby...? Przedszkolaki zapytane o to, co by było, gdyby babcia miała wąsy, odpowiedzą - że byłaby dziadkiem.
2) Jak władza stwierdza, że wyniki badań PISA świadczą o zasadności utrzymania w Polsce trzyletnich gimnazjów, to proszę się z panią minister nie droczyć. W końcu chaos mamy już tak duży w naszym systemie, że i tak nikt nie wie, co rzutuje na co, a więc jedyną wyrocznią w zakresie ustroju szkolnego będą teraz wyniki badań PISA. Opinia K. Szumilas jest tu klarowna: "gimnazja są szkołą, która ma wyrównywać szanse edukacyjne i jak pokazują międzynarodowe badania PISA, w których Polska uczestniczy, tę funkcję spełniają".
3) Jak użytkownicy Onetu mieli też wątpliwości wobec podstawy programowej, która obowiązuje w nauczaniu początkowym, to uzyskali kompetentną i wyczerpującą na ten temat odpowiedź, także z cyklu "władza wie lepiej":
– Podstawa programowa została dostosowana do wieku i możliwości dzieci. Nauczyciel przygotowując program nauczania konkretnej klasy i dziecka ma obowiązek wziąć pod uwagę jego możliwości i potrzeby. Nauczanie w klasach 1-3 jest nauczaniem zintegrowanym, co oznacza, że uczniowi łatwiej jest nabywać wiedzę i umiejętności.
4) Ostatnią poruszoną przez internautów kwestią był projekt modernizacji edukacji w formie "cyfrowej szkoły". Tu uzyskano następujące zapewnienie pani minister:
W programie pilotażowym "Cyfrowa szkoła" zaplanowaliśmy przygotowanie zasobów edukacyjnych, które będą mogły być wykorzystywane przez nauczycieli na lekcjach prowadzonych z wykorzystaniem sprzętu komputerowego. Zaplanowaliśmy również powstanie 18 e-podręczników do 14 przedmiotów, będą one uzupełnieniem dla tradycyjnych podręczników
Szkoda, że władza resortu nie poinformowała, że ów tzw. pilotażowy program jest totalnym zaprzeczeniem wcześniejszych deklaracji o wyrównywaniu szans edukacyjnych. Dotyczy on bowiem pilotażu, co jest już pierwszą próbą zakłamania rzeczywistości, sugerując jakoby potrzebę sprawdzenia czegoś na małej próbie, a w istocie chodzi o to, że minister finansów nie ma zamiaru finansowania tego procesu w całym systemie szkolnictwa publicznego. Ot, prozaiczna prawda. Jak się powie, że jest to pilotaż, to będzie można politycznie i propagandowo trąbić wszem i wobec, jak to rząd i resort edukacji troszczą się o wyrównywanie szans edukacyjnych oraz o modernizację procesu kształcenia. To nie jest żadne unowocześnienie. Tu nie jest też potrzebny żaden pilotaż. Do tego konieczne są środki, by znane już technologie wprowadzić do powszechnej edukacji. Nie ma zatem sensu zamydlanie faktów, które źle świadczą o podejściu władzy do publicznej edukacji.
Pseudo pilotażem objętych zostanie ok. 380 polskich szkół, do których ma trafić sprzęt komputerowy: tablety, komputery dla uczniów, urządzenia do wyposażenia sal lekcyjnych. Szkoły zostaną wybrane przez wojewodów. Otrzymają pieniądze na sprzęt pod warunkiem, że same wniosą 20 proc. potrzebnej kwoty.
Proszę odpowiedzieć sobie na pytanie - ile mamy w Polsce szkół publicznych - podstawowych, gimnazjów i ponadgimnazjalnych, żeby zobaczyć na tym tle, jak wielki będzie wysiłek władzy, która chce wyrównać szanse tym, których na to nie stać? Jak to jest możliwe, że jeszcze nie zostało opublikowane rozporządzenia na temat tego pseudoprogramu, a już pewne firmy oferują w Internecie wzory wypełniania wniosków, by uzyskać stosowną dotację? Przecieki? Co na to CBA? Nie chce im się tego ruszać. Mała szkodliwość czynu. Pani J. Pitera chyba też już się tym nie zajmuje. Kogo obchodzi oświata?
To nie był czat pani minister Krystyny Szumilas, tylko CZAD.
http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/krystyna-szumilas-na-czacie-w-onecie-chodzi-o-wyko,1,5086311,wiadomosc.html
04 kwietnia 2012
Nagroda Kallimacha
Redakcja „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI” przyznała po raz czwarty Nagrody im. Filipa Kallimacha za wybitne osiągnięcia w sferze edukacji. Ich celem jest wyróżnienie osób, które w szczególny sposób zapisały się na kartach polskiej oświaty. Patronem nagrody jest włoski humanista i pisarz Filip Kallimach, a właściwie Filippo Buonaccorsi (1437-1496), ktory był wykładowcą na Akademii Krakowskiej, nauczycielem synów króla Kazimierza Jagiellończyka (Władysława II Jagiellończyka, Jana I Olbrachta, Aleksandra Jagiellończyka i Świętego Kazimierza). Prekursor i wybitny krzewiciel humanizmu w Polsce. Jeden z głównych przedstawicieli polskiego piśmiennictwa, obok Jana Długosza. Pozostawił po sobie twórczość łacińską poetycką i prozatorską w tym m.in. „Żywot kardynała Zbigniewa Oleśnickiego”, „Żywot Grzegorza z Sanoka” i „Trzy księgi o królu Władysławie”. Filip Kallimach od lat uznawany jest za symbol najlepszych tradycji wychowawczych w Polsce Na stronie: http://www.rynek-ksiazki.pl/magazyn-literacki-ksiazki/kallimachy/ zostały zaprezentowane sylwetki laureatów.
Wręczenie Nagród odbyło się podczas Targów Edukacja w Kielcach - 29 marca o godz. 19 w City Core Centrum Biznesu w Kielcach, Al. Solidarności 34, a w tym roku przypadła ona mnie. Niestety, w związku z moim służbowym pobytem na Uniwersytecie Jana Amosa Komeńskiego w Bratyslawie nie mogłem jej osobiście odebrać, by zdać relację z tej uroczystości Nagrody wręczano w różnych kategoriach.
03 kwietnia 2012
Edudriver i hulajterapia
Polak potrafi. My poradzimy sobie w każdej sytuacji. W Krakowie jeżdżą psychotaxi, i to przez całą dobę, by udzielać pomocy zestresowanym biznesmenom i menadżerkom, obawiającym się wrócić do domu lub pragnącym jakoś rozładować swoje emocje. Skoro przewozy po mieście mogą wykonywać tylko taksówkarze, to spryciarze wymyślili sposób na obejście prawa. My przodujemy w tej dyscyplinie na świecie. Zapewne chodzi o to, by można było zwiększyć zatrudnienie w sektorze usług społecznych. Gdzie bowiem zatrudnić pseudopsychologów po ukraińskich "szkółkach wyższych", które od 20 lat kształcą w Polsce i poza granicami "terapeutów" różnej maści: a to aromaterapeutów, a to tych od Tarota, a to od masażu ciała i umysłu itp.? Niektóre bizneswomenki w szkolnictwie wyższym niższego sortu już korzystały z takich usług, co widać po upadku ich firm.
W Krakowie ok. 50 osób uzyskało w ramach andragogicznych szkoleń certyfikat psychoterapeuty holistycznego pierwszego stopnia. Tylko patrzeć, jak rozbudzone pasje zaowocują doktoratami na temat "busoterapii". Łączenie usług przewozowych z innymi rodzajami ludzkiej aktywności powinno znaleźć swoje znacznie szersze zastosowanie w edukacji. Aż szkoda, że MEN nie wpadł na ten pomysł wcześniej. Już teraz, przed maturami warto uruchomić edutaxi, którymi rodzice mogliby wozić po mieście czy okolicy swoje pociechy-uczniów z niepowodzeniami szkolnymi. Wykształceni w wyższych szkołach prywatnych pedagodzy czy pracownicy socjalni mogliby udzielać im korepetycji, stosować profilaktykę,oferować techniki autorelaksacji itp.
Zacząłbym od tańszego wariantu, na miarę możliwości finansowych klientów i już w Łodzi uruchomiłbym EDURIKSZE. W tak tanim środku lokomocji można zastosować specjalizacje: "Eduriksze historyczne" - to dla tych, którzy mają problem z historią (szczególnie współczesną), "Eduriksze matematyczne" (dla tych, którzy nie potrafią liczyć), "Eduriksze polonistyczne" itd. Dla bogatszych warto uruchomić edutaxi. Gminy mogłyby zlikwidować więcej szkół, gdyby wprowadziły objazdową edukację w gimbusach. Po co mają stać w czasie lekcji na parkingu, skoro można byłoby nimi wozić dzieci, najlepiej techniką "na luzie" i edukować je po drodze lub przy drodze.
W związku z tym, że niektóre uczennice gimnazjów wzięły sobie do serca apel rządu o zwiększenie naturalnego przyrostu naszej populacji i mamy w Łodzi tegoroczną liderkę, która w wieku 13 lat zaszła w ciążę z 15-letnim "kolegą", wprowadziłbym jeszcze "hulajterapię" dla tych uczniów gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych, którzy są zainteresowani edukacją seksualną. Przynajmniej w czasie jazdy na terapeutycznej hulajnodze nie dojdzie do niepożądanych stosunków. A swoją drogą ciekawe, czy to "osiągnięcie" zostanie wpisane uczniom na świadectwie ukończenia szkoły?
02 kwietnia 2012
Kapitał społeczny w szkołach różnego szczebla
Tak rzadko są prowadzone w pedagogice, ale i w pozostałych naukach społecznych, badania longitudinalne, że wydanie kolejnego tomu odsłaniającego wyniki następnego etapu badań zespołu naukowców Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, któremu przewodniczy od lat prof. Maria Dudzikowa, przyjmuję ze szczególnym zadowoleniem i uznaniem.
Śledzenie przemian edukacyjnych u osób tej samej próby (pierwszych maturzystów reformy ustrojowej M. Handke, a więc rocznika 2005) wraz z biegiem i upływem następnych, od pierwszego etapu diagnozy, lat ich dorosłego życia, za pomocą precyzyjnie skonstruowanych mierników i narzędzi badawczych sprawia, że po części, symbolicznie i także bardziej dojrzałym już dystansem towarzyszymy ich socjalizacji, wnikając w jej tajniki, których nie udało się skryć przed „szkiełkiem i okiem” mędrców. Mimo, że fenomen skrytości nie miał w tym przypadku zamierzonego charakteru, to biorąc pod uwagę fakt, iż najczęściej jednak nie śledzimy na co dzień przemian własnej kondycji duchowej, w tym edukacyjnej, ujawnienie jej w wyniku ponownego spotkania z badaczami staje się dla samych respondentów czymś odkrywczym czy nawet budzącym refleksję.
Rekonstruując szkolne doświadczenia, będących już na studiach osób, naukowcy poszukiwali tego, jak - w świetle teorii kapitału społecznego i poczucia sprawstwa podmiotów reform – edukacja szkolna na poziomie szkolnictwa średniego przyczyniła się do rozwoju ich kapitału społecznego? Można na przykładzie cyklu rozpraw tego zespołu badawczego uczyć się tego, jak należy prowadzić badania, które musi poprzedzić głębokie studium teoretyczne. Koncepcja metodologiczna badań nie może być zawieszona w próżni czy bazować na powierzchowności wybranych poglądów teoretycznych z literatury przedmiotu. Jak pisze Maria Dudzikowa: Na ile szkoła jest – mówiąc słowami Janusza Czapińskiego (2006) „przestrzenią, w której i poprzez którą [...] tworzony jest kapitał społeczny”, i jakie można stawiać prognozy pod tym względem?
Właśnie dlatego prof. M. Dudzikowa poświęciła kilkadziesiąt stron tej rozprawy studiom teoretycznym, dzięki którym wyjaśnia nam, jak rozumie się podstawową zmienną, jaką jest "kapitał społeczny" i co jest wskaźnikiem jego erozji w edukacji szkolnej. Znakomicie stawia problem w szerokim kontekście procesów polskiej transformacji społeczno-politycznej przełomu XX i XXI w. oraz dekonstruuje poważne zaniedbania i błędy w polityce oświatowej, w wyniku których coraz bardziej rozpoznawalna jest degradacja postaw obywatelskich młodych pokoleń z udziałem edukacji szkolnej.
Poznańscy naukowcy, którzy współtworzyli kolejny raport, mają świadomość własnych ograniczeń i słabości, braku pogłębionej, a nawet krytycznej reakcji czytelników na pierwszy tom z tych badań, jaki ukazał się w 2010 r. Z czego to wynika? Z podziwu dla wyjątkowego osiągnięcia, niedostrzeżenia jakichś błędów czy może braku czasu dla dostrzeżenia szczególnej wartości poznawczej, w tym także historycznej i społecznej procesów, oświetlonych „reflektorem samoświadomości” młodych, dorosłych absolwentów pierwszego rocznika reformy oświatowej 1999?
Zgodnie z przesłankami metodologicznymi badania nie mają charakteru reprezentatywnego, a więc nie chodzi tu o to, by można było sięgać po opublikowane w książce wyniki dla celów ideologicznie dającej się w tym kontekście uzasadnić walki politycznej. Ktoś mógłby doszukiwać się w tym tekście tego, czy aby ów rocznik nie jest „ofiarą reformy”, by skierować ostrze krytyki przeciwko jej twórcom i realizatorom. Nie temu jednak mają służyć tego typu badania. Warto zatem wypuścić powietrze, by spokojnie wczytać się w treść książki, dostrzegając - w jej logicznie skonstruowanej zawartości - unikalność uzyskanych danych empirycznych.
Pytanie o dające się rozpoznać wyniki inwestycji polskiej szkoły w rozwój jej uczniów w okresie przełomu transformacyjnego, konfrontowane jest w tej rozprawie z uprzednimi badaniami socjologów edukacji i psychologów społecznych, by dzięki temu, możliwe było dokonanie porównania przemian w jednostkowych biografiach dzisiejszych studentów jednego z najlepszych w kraju uniwersytetów, osób o wysokich aspiracjach i kompetencjach w zakresie uczenia się i radzenia sobie z własną egzystencją, skoro podjęły w nim studia. O ile w pierwszym tomie analizie poddano wypowiedzi studentów na tematy wizerunku szkół, w których się uczyli, o tyle w tym tomie została dokonana analiza i ocena roli szkół różnego szczebla (podstawowej, gimnazjum, liceum) w procesie kształtowania i rozwoju kapitału społecznego i jego związku z kapitałem osobowym, rodzinnym i środowiskowym badanych.
Nie pomińcie "Zakończenia" tej książki pióra Marii Dudzikowej. To jest intelektualny "deser" dla zwolenników pisarstwa krytycznego i zaangażowanego w oświatę. My,pedagodzy akademiccy, nie możemy stać z boku, trzeba pochylić się nad szkolną praktyką, udzielić wsparcia. (s. 271)
Wartością dodaną (a może trafniej byłoby powiedzieć naddaną) projektu badawczego są powstające w jego ramach odrębne studia, jak w przypadku znakomitej rozprawy doktorskiej Mateusza Marciniaka pt. Orientacje konsumpcyjne młodzieży akademickiej. Perspektywa Baumanowska (Kraków 2011). Widać w tym tomie jedną z pierwszych (po studiach L. Witkowskiego), a zarazem świetną analizę nie tylko społeczeństwa konsumpcyjnego, ale odczytania tekstów Zygmunta Baumana pod kątem rozpoznania kluczowych dla uchwycenia istoty syndromu konsumpcyjnego jego cech i możliwej ich weryfikacji empirycznej.
Nareszcie mamy zaadoptowaną w pedagogice orientację konsumpcyjną jako kategorię analityczną w badaniach nad młodzieżą. Na tym przykładzie można przekonać się, że badania w naukach o wychowaniu w niczym nie ustępują podobnym, jakie są prowadzone w socjologii czy psychologii. Ta publikacja, moim zdaniem, wiele z nich przewyższa erudycją, głębią i umiejętnością analiz teoretycznych oraz rzetelnością i kompetencją w prowadzeniu badań empirycznych.
(M. Dudzikowa, S. Jaskulska, R. Wawrzyniak-Beszterda, E. Bochno, I. Bochno, K. Knasiecka-Falbierska, M. Marciniak, Kapitał społeczny w szkołach rożnego szczebla. Diagnoza i uwarunkowania, Maturzyści 2005’ – Studenci UAM w Poznaniu, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls”2011, s. 316; M. Marciniak, Orientacje konsumpcyjne młodzieży akademickiej. Perspektywa Baumanowska, tom 5, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2011, ss.263; Doświadczenia szkolne pierwszego rocznika reformy edukacji. Studium teoretyczno-empiryczne, tom 1, red. M. Dudzikowa, R. Wawrzyniak-Beszterda, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2010, ss. 490)
Śledzenie przemian edukacyjnych u osób tej samej próby (pierwszych maturzystów reformy ustrojowej M. Handke, a więc rocznika 2005) wraz z biegiem i upływem następnych, od pierwszego etapu diagnozy, lat ich dorosłego życia, za pomocą precyzyjnie skonstruowanych mierników i narzędzi badawczych sprawia, że po części, symbolicznie i także bardziej dojrzałym już dystansem towarzyszymy ich socjalizacji, wnikając w jej tajniki, których nie udało się skryć przed „szkiełkiem i okiem” mędrców. Mimo, że fenomen skrytości nie miał w tym przypadku zamierzonego charakteru, to biorąc pod uwagę fakt, iż najczęściej jednak nie śledzimy na co dzień przemian własnej kondycji duchowej, w tym edukacyjnej, ujawnienie jej w wyniku ponownego spotkania z badaczami staje się dla samych respondentów czymś odkrywczym czy nawet budzącym refleksję.
Rekonstruując szkolne doświadczenia, będących już na studiach osób, naukowcy poszukiwali tego, jak - w świetle teorii kapitału społecznego i poczucia sprawstwa podmiotów reform – edukacja szkolna na poziomie szkolnictwa średniego przyczyniła się do rozwoju ich kapitału społecznego? Można na przykładzie cyklu rozpraw tego zespołu badawczego uczyć się tego, jak należy prowadzić badania, które musi poprzedzić głębokie studium teoretyczne. Koncepcja metodologiczna badań nie może być zawieszona w próżni czy bazować na powierzchowności wybranych poglądów teoretycznych z literatury przedmiotu. Jak pisze Maria Dudzikowa: Na ile szkoła jest – mówiąc słowami Janusza Czapińskiego (2006) „przestrzenią, w której i poprzez którą [...] tworzony jest kapitał społeczny”, i jakie można stawiać prognozy pod tym względem?
Właśnie dlatego prof. M. Dudzikowa poświęciła kilkadziesiąt stron tej rozprawy studiom teoretycznym, dzięki którym wyjaśnia nam, jak rozumie się podstawową zmienną, jaką jest "kapitał społeczny" i co jest wskaźnikiem jego erozji w edukacji szkolnej. Znakomicie stawia problem w szerokim kontekście procesów polskiej transformacji społeczno-politycznej przełomu XX i XXI w. oraz dekonstruuje poważne zaniedbania i błędy w polityce oświatowej, w wyniku których coraz bardziej rozpoznawalna jest degradacja postaw obywatelskich młodych pokoleń z udziałem edukacji szkolnej.
Poznańscy naukowcy, którzy współtworzyli kolejny raport, mają świadomość własnych ograniczeń i słabości, braku pogłębionej, a nawet krytycznej reakcji czytelników na pierwszy tom z tych badań, jaki ukazał się w 2010 r. Z czego to wynika? Z podziwu dla wyjątkowego osiągnięcia, niedostrzeżenia jakichś błędów czy może braku czasu dla dostrzeżenia szczególnej wartości poznawczej, w tym także historycznej i społecznej procesów, oświetlonych „reflektorem samoświadomości” młodych, dorosłych absolwentów pierwszego rocznika reformy oświatowej 1999?
Zgodnie z przesłankami metodologicznymi badania nie mają charakteru reprezentatywnego, a więc nie chodzi tu o to, by można było sięgać po opublikowane w książce wyniki dla celów ideologicznie dającej się w tym kontekście uzasadnić walki politycznej. Ktoś mógłby doszukiwać się w tym tekście tego, czy aby ów rocznik nie jest „ofiarą reformy”, by skierować ostrze krytyki przeciwko jej twórcom i realizatorom. Nie temu jednak mają służyć tego typu badania. Warto zatem wypuścić powietrze, by spokojnie wczytać się w treść książki, dostrzegając - w jej logicznie skonstruowanej zawartości - unikalność uzyskanych danych empirycznych.
Pytanie o dające się rozpoznać wyniki inwestycji polskiej szkoły w rozwój jej uczniów w okresie przełomu transformacyjnego, konfrontowane jest w tej rozprawie z uprzednimi badaniami socjologów edukacji i psychologów społecznych, by dzięki temu, możliwe było dokonanie porównania przemian w jednostkowych biografiach dzisiejszych studentów jednego z najlepszych w kraju uniwersytetów, osób o wysokich aspiracjach i kompetencjach w zakresie uczenia się i radzenia sobie z własną egzystencją, skoro podjęły w nim studia. O ile w pierwszym tomie analizie poddano wypowiedzi studentów na tematy wizerunku szkół, w których się uczyli, o tyle w tym tomie została dokonana analiza i ocena roli szkół różnego szczebla (podstawowej, gimnazjum, liceum) w procesie kształtowania i rozwoju kapitału społecznego i jego związku z kapitałem osobowym, rodzinnym i środowiskowym badanych.
Nie pomińcie "Zakończenia" tej książki pióra Marii Dudzikowej. To jest intelektualny "deser" dla zwolenników pisarstwa krytycznego i zaangażowanego w oświatę. My,pedagodzy akademiccy, nie możemy stać z boku, trzeba pochylić się nad szkolną praktyką, udzielić wsparcia. (s. 271)
Wartością dodaną (a może trafniej byłoby powiedzieć naddaną) projektu badawczego są powstające w jego ramach odrębne studia, jak w przypadku znakomitej rozprawy doktorskiej Mateusza Marciniaka pt. Orientacje konsumpcyjne młodzieży akademickiej. Perspektywa Baumanowska (Kraków 2011). Widać w tym tomie jedną z pierwszych (po studiach L. Witkowskiego), a zarazem świetną analizę nie tylko społeczeństwa konsumpcyjnego, ale odczytania tekstów Zygmunta Baumana pod kątem rozpoznania kluczowych dla uchwycenia istoty syndromu konsumpcyjnego jego cech i możliwej ich weryfikacji empirycznej.
Nareszcie mamy zaadoptowaną w pedagogice orientację konsumpcyjną jako kategorię analityczną w badaniach nad młodzieżą. Na tym przykładzie można przekonać się, że badania w naukach o wychowaniu w niczym nie ustępują podobnym, jakie są prowadzone w socjologii czy psychologii. Ta publikacja, moim zdaniem, wiele z nich przewyższa erudycją, głębią i umiejętnością analiz teoretycznych oraz rzetelnością i kompetencją w prowadzeniu badań empirycznych.
(M. Dudzikowa, S. Jaskulska, R. Wawrzyniak-Beszterda, E. Bochno, I. Bochno, K. Knasiecka-Falbierska, M. Marciniak, Kapitał społeczny w szkołach rożnego szczebla. Diagnoza i uwarunkowania, Maturzyści 2005’ – Studenci UAM w Poznaniu, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls”2011, s. 316; M. Marciniak, Orientacje konsumpcyjne młodzieży akademickiej. Perspektywa Baumanowska, tom 5, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2011, ss.263; Doświadczenia szkolne pierwszego rocznika reformy edukacji. Studium teoretyczno-empiryczne, tom 1, red. M. Dudzikowa, R. Wawrzyniak-Beszterda, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2010, ss. 490)
01 kwietnia 2012
Koniec SZANSY NA SUKCES
Po 19 latach produkcji i emisji znika z TVP2 kultowy program rozrywkowy pt. "SZANSA NA SUKCES". W każdą niedzielę oglądało go ponad 2 miliony widzów. Swoją popularność zawdzięczał prezenterowi Wojciechowi Mannowi, który znakomicie prowadził rozmowy zarówno z artystami sztuki muzycznej, jak i ich naśladowcami, poszukującymi w tym właśnie programie szansy na swój sukces. Wielu laureatów dobrze ją wykorzystało podejmując się własnej działalności artystycznej na rynku muzycznym np. J. Steczkowska, K.Stankiewicz, E. Farna czy T. Makowiecki. Gdyby nie udział i zwycięstwo w konkursie na najlepsze wykonanie piosenki goszczącego w studiu telewizyjnym piosenkarza czy zespołu muzycznego, to kto wie, jakie byłyby ich dalsze losy.
Co się zatem stało, że tak popularny program schodzi z anteny? Jak pisze Marlena Mistrzak ("WPROST 13/2012) autorka tego programu - Elżbieta Skrętkowska postanowiła poza plecami T. Manna szukać jego następcy, nie informując go o tym. Nic dziwnego, że ten, dzięki komu TVP2 przyciągała widzów, poczuł się dotknięty i złożył natychmiastową rezygnację z dalszej współpracy z tą panią. Są ludzie posiadający honor a zarazem poczucie wartości, których naruszenie przez innych zamyka im drogę do współpracy z nimi. Niektórym wydaje się, że wybite postaci można zastąpić kimkolwiek. Niestety, nie da się. Wymienialne są jedynie miernoty.
31 marca 2012
Absurdy szkolnictwa wyższego na Słowacji, ale nie tylko...
to tytuł książki Jána Dudáša, który wydał w 2011 r. niezwykle interesujące studium socjo-pedagogiczne o szkolnictwie i kształceniu na terenach Europy, w tym szczególnie poświęcając jedną część tej problematyce na Słowacji od średniowiecza aż po współczesność.
Mnie zainteresowała ostatnia część tej publikacji, dotycząca absurdów szkolnictwa wyższego w tym kraju po 1989 r., które doprowadziły do kulturowej degradacji edukacji i całego szkolnictwa. Autor ujawnia przy tym kulisy polityki edukacyjnej nowej władzy, która dogadała się z funkcjonariuszami byłej partii komunistycznej nie po to, by dokonać w kraju rewolucji czy przewrotu, ale by kontynuować zasadę: "Kto nie kradnie, to okrada własną rodzinę". (s. 190) To przysłowie cytowali w kuluarach byli działacze partii rządzącej doby totalitarnej.
Wszyscy ci, którzy wykładali marksizm i leninizm oraz tzw. naukowy komunizm, po słynnej "aksamitnej rewolucji" otrzymali w darze od nowej władzy dostojne stanowiska docentów i profesorów w blasku nowych dyscyplin nauk społecznych - socjologii, kulturoznawstwa, politologii itp. Wśród nich wielu było tajnymi funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa, która liczyła w 1990 r. - 15 tys. osób. Większość tych działaczy zachowano na funkcjach kierowników katedr w szkolnictwie wyższym, a niektórym zaoferowano szybki awans, określany mianem "docentskej rychlovki", czyli "przyspieszonej docentury" (odpowiednik polskiej habilitacji), kiedy to już po roku od uzyskania stopnia magistra, nawet bez doktoratu, uzyskiwały one samodzielność akademicką.
Przyjęte w 1990 r. nowe prawo o szkolnictwie wyższym (tak samo jak w Polsce) zabezpieczało te osoby aż do osiągnięcia wieku emerytalnego. To oni stawali się gwarantami dla prowadzenia przez uczelnie kierunków studiów i przeprowadzania awansów naukowych. Życie szkół wyższych zostało oddane w ręce mafii, loż i innych struktur, ale w małym stopniu samych nauczycieli akademickich. (s. 202) Do dnia dzisiejszego rzeczywiste osiągnięcia naukowe nie są brane pod uwagę przy mianowaniu w uczelniach kandydatów na kierowników katedr. Wśród nich są bowiem tacy, którzy pełnią funkcje w wyniku rozstrzygnięć dziekanów i innych osób czy przewodniczących komisji konkursowych, a zostali namaszczeni przez władze (zasada bizantyjska).
Absurdem stało się wprowadzenie kształcenia blokowego, czyli niestacjonarnego, które sprowadza się do organizacji zajęć studentom niestacjonarnym w weekendy. Takie rozwiązanie miało już miejsce w okresie socjalizmu. Autor wymienia wśród uczelni sprzyjających degradacji edukacji akademickiej Katolicki Uniwersytet w Rużomberku i Techniczny Uniwersytet w Koszycach, gdzie łamane były wszelkie zasady higieny pracy umysłowej. Tak podstępne rozwiązania podtrzymywane były przez wydziałowych funkcyjnych, byle tylko jak najwięcej na tym zarobić. (s.203)
Kolejne nowelizacje ustaw w szkolnictwie wyższym (1994, 1996, 1997) doprowadziły do podziału szkół wyższych na państwowe i niepaństwowe wraz z przyznaniem im prawa do prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Zarządzanie uczelniami zostało przesunięte z akademickiego senatu na organ władzy jednoosobowej, jaką jest rektor czy dziekan. Także zatwierdzanie programów kształcenia zostało odebrane senatom, a przekazane radom wydziałów. Wprowadzenie trzystopniowego modelu kształcenia na wzór brytyjskiego systemu, a wzmocnione bezkrytycznym przyjęciem przez władze wszystkich państw postsocjalistycznych Deklaracji Bolońskiej, miało tylko jeden powód - polityczny. Chodziło o to, by osłabić zainteresowanie młodzieży jednolitym kształceniem magisterskim, na rzecz kształcenia bakalarskiego (odpowiednik naszego kształcenia licencjackiego). Ma to miejsce w Wielkiej Brytanii, gdzie 70% osób kończy studia I stopnia, z czego tylko 30% je kontynuuje na poziomie studiów magisterskich, zaś 10% może podejmować studia doktoranckie - III stopnia. Ukrytym celem takiego rozwiązania było to, by nie łożyć tak dużych nakładów na pełen cykl edukacji akademickiej z budżetu państwa oraz by absolwenci studiów I stopnia jak najszybciej znaleźli się na rynku pracy. (s. 204)
Innym absurdem jest "zabetonowanie funkcji kierowniczych" w ramach tzw. kadencyjności władz dziekańskich. Prawo określało wprawdzie maksymalny czas 2x4 lata dla dziekanów, ale wystarczyło, że ktoś po dwóch kadencjach przeszedł na funkcję prodziekana, by mógł być znowu u władzy na wydziale w okresie 2 x 4 lata. W grę wchodziło jedynie dogadanie się w parach (dziekan-prodziekan), by możliwe było trwanie u władzy przez 16 kolejnych lat.
"Szycie stanowisk uczelnianych pod siebie" - jako kolejny rodzaj absurdu akademickiego - to nic innego, jak prawne zagwarantowanie mianowania na stanowiskach docentów i profesorów osób, które mają koneksje, w tym także tzw. "marnych docencików" czy "funkcyjnych profesorów". Wreszcie, na co zwraca uwagę autor wspomnianej rozprawy, zmiany w szkolnictwie wyższym na Słowacji nie mają nic wspólnego z tym, co ma miejsce w krajach parlamentarnej demokracji, gdzie na pierwszym miejscu funkcjonowania uniwersytetu jest jakość badań naukowych, dalej nauka, a z tego dopiero wynikający proces kształcenia. Na Słowacji, ale także w Polsce, te procesy odwrócono. Na pierwszym miejscu stawia się proces kształcenia, bez względu na to, kto w nim uczestniczy jako edukator, jaki sam reprezentuje poziom, potem dopiero są brane pod uwagę w finansowaniu szkolnictwa wyższego - nauka i badania naukowe.
Kolejnym absurdem jest na Słowacji radykalny spadek poziomu wiedzy i moralności wśród studentów szkół wyższych. Z badań wśród młodzieży akademickiej tego kraju wynika podział młodzieży na dwie grupy: pierwszą, a przy tym najliczniejszą (70-80%) reprezentują ci, którzy przyszli na studia tylko i wyłącznie po dyplom, drugą zaś, jakże nieliczną (ok. 20%) reprezentują osoby zainteresowane nie tylko dyplomem, ale przede wszystkim uzyskaniem wiedzy i umiejętności. Nastała zatem doba kształcenia uniwersyteckich dyletantów.
Profesorowie oszuści - masowy wyrób neoprofesorów i psuedoprofesorów - to kolejny absurd okresu transformacji w tym kraju. Są w tej grupie "zręczni rzemieślnicy", ale i plagiatorzy, osoby stosujące podwójne kryteria oceniania dorobku naukowego (inne, łatwiejsze dla osób z grupy tzw. "swoich") i mające podwójną moralność. Wystarczyła taka nowelizacja prawa, by niektóre osoby mogły "obejść" niektóre kryteria wymagane na habilitację czy profesurę, zastępując je np. pełnieniem funkcji kierowniczych w uczelni. Każdy wydział mógł bowiem mieć własne kryteria do uznawania czyjegoś dorobku za wystarczający do powyższego awansu.(s. 216)
Niebywały jest - zdaniem autora tej książki - wzrost na Słowacji zjawiska nieuczciwości akademickiej, plagiatorstwa i korupcji. Biorąc pod uwagę badania w środowisku akademickim tego kraju - Ján Dudáš wymienia następujące typy profesorów:
1) profesorowie de jure i de facto - to z osiągnięciami porównywalnymi do kolegów z państw zachodnich ;
2) profesorowie tylko de jure, ale już nie de facto - nielegitymujący się odpowiednim dorobkiem naukowym;
3) profesorowie pająki - osadzeni w pajęczej sieci kolesiów;
4) profesorowie karpaccy - to profesorowie z "osiągnięciami" typu udział w konferencjach na ternach górskich (Karpat) i publikujący w tzw. "karpatskich" czasopismach, czyli lokalnych, prowincjonalnych;
5) profesorowie aż po Hornad, czyli tacy, których osiągnięcia nie przekraczają granic własnej szkoły wyższej. (s. 218)
Akademicki skandal goni na stronach tej książki jakiś absurd za absurdem, toteż trzeba mieć dużą odporność psychiczną, by spokojnie ją czytać, jeśli zna się Słowację i także uczciwych uczonych tego kraju. Autor niniejszej rozprawy sięga w swojej narracji do opisywanych (także w publicystyce czy publikowanych wyroków sądowych) naruszeń prawa, patologicznych a konkretnych przypadków osobowych i instytucjonalnych (uczelni). Kończy ją cytat z G. Orwella: "W czasach wszechobecnego kłamstwa mówienie prawdy jest działaniem rewolucyjnym" (s. 346)
Subskrybuj:
Posty (Atom)