Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego podpisała Rozporządzenie w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodach doktorskich, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora z dnia 22 września 2011 r. (Dz. U. Nr 204, poz. 1200), którego treść została opublikowana w dzienniku Ustaw Nr 204. Nasze środowisko dysponowało jedynie znowelizowaną ustawą w tej sprawie, toteż wszyscy czekali z niecierpliwością na akt wykonawczy do niej. Dopiero teraz staje się jasne, jak będą przeprowadzane czynności w przewodach doktorskich, w postępowaniach habilitacyjnych i o nadanie tytułu profesora.
Zmiany wchodzą w życie z dniem 1 października 2011 r.
O ile osoby ubiegające się o nadanie stopnia doktora będą mogły tak, jak miało to miejsce dotychczas, ubiegać się o wszczęcie przewodu doktorskiego w uprawnionej do tego jednostce organizacyjnej – własnej (jeżeli ta posiada takie uprawnienia lub w innej uczelni), o tyle radykalnie zmienia się sytuacja dla habilitantów. Ci bowiem będą musieli wystąpić z wnioskiem o wszczęcie przewodu habilitacyjnego do Centralnej Komisji. Warto zatem, by wzięli pod uwagę nie tylko powyższe rozporządzenie, które określa szczegółowy tryb postępowania w tym zakresie, ale także ROZPORZĄDZENIE MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA WYŻSZEGO1)z dnia 1 września 2011 r. w sprawie kryteriów oceny osiągnięć osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego.
Niezwykle ważne z punktu widzenia standardów państwa demokratycznego jest to, że kandydat do awansu naukowego będzie zobowiązany do przedkładania swojej dokumentacji w wersji elektronicznej i drukowanej. Tym samym nie będzie już możliwe składanie fałszywych oświadczeń, jak mieliśmy i nadal mamy z tym do czynienia przez profesorów czy doktorów habilitowanych o tym, od kiedy są zatrudnieni w danej jednostce organizacyjnej i od kiedy dysponuje ona prawem do zaliczania danego pracownika do minimum kadrowego. Niestety, mający miejsce brak przyzwoitości części samodzielnych pracowników naukowych z naszego środowiska musiał być do tej pory rozpoznawany w wyniku czasochłonnych analiz dokumentacji wniosku o nadanie jednostce określonych uprawnień. Teraz dane te będą zsynchronizowane z bazą danych centralnego wykazu nauczycieli akademickich i pracowników naukowych.
Największe zainteresowanie w najbliższym okresie będzie budzić nowy tryb przeprowadzania czynności w postępowaniu habilitacyjnym. Rozporządzenie w tej kwestii czytelnie określa , jakie dokumenty będzie musiał przedłożyć habilitant (a wszystkie muszą być w formie papierowej i elektronicznej oraz w języku polskim i angielskim). Jego wniosek będzie zamieszczony na stronie internetowej Centralnej Komisji, która wskaże radę jednostki do przeprowadzenia przewodu. Jeżeli ta jednostka z określonego powodu odmówi takiego wszczęcia, to CK wyznaczy kolejną jednostkę organizacyjną.
To, co niewątpliwie ucieszy część habilitantów, a zasmuciło niektórych profesorów, to zniesienie kolokwium habilitacyjnego i wykładu habilitacyjnego, bowiem wniosek będzie rozpatrywany przez komisję habilitacyjną powołaną zgodnie z art. 18, ust.5 ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym, która w składzie co najmniej 6 osobowym, na podstawie analizy dokumentacji i dorobku naukowego kandydata podejmie stosowną uchwałę. W przypadku wątpliwości czy istotnych rozbieżności w ocenie dorobku habilitanta komisja może zobowiązać go do stawienia się na rozmowę, informując zarazem, co będzie jej przedmiotem.
Uchwała komisji w sprawie nadania albo odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego będzie ogłoszona na stronie podmiotowej Centralnej Komisji, w terminie 30 dni od jej podjęcia. Będzie ona zawierała także informację o składzie komisji habilitacyjnej oraz treść recenzji złożonych w tym postępowaniu. Nowe rozporządzenie zawiera także wzór zawiadomienia o nadaniu stopnia doktora habilitowanego, w którym będzie informacja określająca obszar wiedzy, dziedzinę, dyscyplinę i specjalność habilitanta.
Jeszcze jedna uwaga jest w tej kwestii istotna. Otóż wszczęte dotychczas przewody habilitacyjne, będą procedowane zgodnie z dotychczas obowiązującym trybem. Jeszcze przez dwa lata ubiegający się o habilitację będą mogli zdecydować, czy chcą ubiegać się o stopień naukowy doktora habilitowanego zgodnie z dotychczasowym trybem, czy już nowym.
Wszystkim życzę powodzenia.
http://www.bip.nauka.gov.pl/_gAllery/15/44/15441/Dz._U._Nr_204__poz._1200.pdf
http://www.bip.nauka.gov.pl/_gAllery/15/35/15351/20110901_rozporzadzenie_MNiSW_dr_hab.pdf
http://www.bip.nauka.gov.pl/_gAllery/15/45/15456/20110929_rozporzadzenie_wykaz_nauczycieli.pdf
30 września 2011
28 września 2011
Ostatnie dni rekrutacji na studia
dowodzą, że zgodnie z przewidywaniami Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego ci, którzy wybrali małe uczelnie, prowadzące zaledwie kilka kierunków studiów, mogą ich nie skończyć w ich murach, gdyż z powodu zbyt małej liczby kandydatów upadną, jak miało i będzie to miało miejsce w wielu dużych aglomeracjach w naszym kraju - w Warszawie, Łodzi, Poznaniu czy Szczecinie. Powstało w nich bowiem w ostatnich latach wiele małych wyższych szkół zawodowych, które - mimo nowej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym - nie podjęły wysiłków na rzecz rozwoju akademickiego, tylko przyjęły w wyniku kanclerskiego modelu zarządzania politykę biznesową, typową dla małych przedsiębiorstw.
Niestety, z takich właśnie szkół odeszli i odchodzą naukowcy, którzy doświadczają w nich wyraźnego rozczarowania między funkcjami założonymi a realizowanymi. Nie chcą godzić się na funkcje „robotników w białych kołnierzykach” bez prawa wpływu na rzeczywistą jakość kształcenia i kluczowy dla ich rozwoju zakres możliwego prowadzenia badań naukowych. Prysł mit szkół wyższych. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego – prof. Barbara Kudrycka wprowadziła wraz z nowelizacją ustawy zakaz posługiwania się przez te szkoły wzorami tych samych dyplomów, jakie dotychczas wydawały wszystkie szkoły wyższe w Polsce, które uzyskały zgodę resortu na ich rejestrację i kształcenie studentów. Teraz dyplom będzie identyfikowany z konkretną uczelnią publiczną czy prywatną.
Za trzy lata rozpoczynający studia w roku akademickim 2011/2012 otrzymają dyplomy tych szkół lub uczelni, w których studiują, a jeśli ich marka będzie niska, a tak jest z większością szkół niepublicznych, to ów dyplom będzie tyle znaczył, co matura z amnestią. Każda szkoła wyższa – publiczna i prywatna będzie wydawać dyplomy już według własnego wzoru, a zatem liczyć się będzie to, gdzie ktoś studiował, a nie tylko to, że ma jakiś dyplom.
Rozpoczynający studia w wątpliwych jakościowo szkołach, z bardzo słabą kadrą akademicką, przeżyją rozczarowanie, kiedy powołana w tym roku Polska Komisja Akredytacyjna zacznie mierzyć już nie tylko sprawy formalne, związane z minimum kadrowym, planami studiów czy rozliczaniem środków budżetowych na stypendia, ale przede wszystkim skupi się na pomiarze efektów kształcenia. Jeśli te okażą się marne, to szkoła straci uprawnienia do prowadzenia studiów na danym kierunku. Tak więc, drodzy studenci, nie macie wyjścia, albo będzie studiować uczciwie i rzetelnie, albo z nadzieją na „wykupienie” dyplomu sami przyczynicie się do upadku szkoły, którą być może nawet uda wam się jeszcze ukończyć. Sprawdzian poprawności i uczciwości będzie obejmował wszystkich studentów i nauczycieli akademickich, poza założycielami tych szkół. Ci bowiem o ich losy martwić się nie muszą. Oni swoje dyplomy i zyski już mają. Podobnie będzie z uczelniami publicznymi, które - poddane wymogom rynkowej konkurencji - będą musiały odejść od pozostałości socjalistycznego myślenia: "Czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy".
Zwróćcie uwagę na umowę, jaką będziecie zawierać ze swoją uczelnią. Jak podaje dzisiejsza Rzeczpospolita: Założyciel uczelni prywatnej musi zapewnić studentom możliwość kontynuowania nauki, ale tylko w razie całkowitej likwidacji szkoły. Okazuje się bowiem, że (…) czestą praktyka jest podsuwanie do podpisu studentom ostatnich lat nowej umowy. Pod pretekstem drobnych zmian wprowadzają one nowe warunki, np. student zamiast na kierunku prawo będzie studiował na administracji. Mamy już sygnały, że delikatnie "zmusza się" studentów socjologii, by studiowali na kierunku pedagogika. Jeszcze gorzej jest w przypadku wybieranych przez młodzież specjalności. Tu założyciel szkoły nie musi im niczego zagwarantować. Zdarza się zatem coraz częściej, że studiujący na II roku przechodzą do innych szkół wyższych, by w nich dalej studiować na wymarzonej przez siebie specjalności czy kierunku. Zachęcanie ich zatem do tego, by kontynuowali studia na innej specjalności, a następnie oferowanie im studiów podyplomowych w ramach specjalności własnego wyboru, jest naganne etycznie, ale kogo to dzisiaj obchodzi. Biznes jest biznes.
Niestety, z takich właśnie szkół odeszli i odchodzą naukowcy, którzy doświadczają w nich wyraźnego rozczarowania między funkcjami założonymi a realizowanymi. Nie chcą godzić się na funkcje „robotników w białych kołnierzykach” bez prawa wpływu na rzeczywistą jakość kształcenia i kluczowy dla ich rozwoju zakres możliwego prowadzenia badań naukowych. Prysł mit szkół wyższych. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego – prof. Barbara Kudrycka wprowadziła wraz z nowelizacją ustawy zakaz posługiwania się przez te szkoły wzorami tych samych dyplomów, jakie dotychczas wydawały wszystkie szkoły wyższe w Polsce, które uzyskały zgodę resortu na ich rejestrację i kształcenie studentów. Teraz dyplom będzie identyfikowany z konkretną uczelnią publiczną czy prywatną.
Za trzy lata rozpoczynający studia w roku akademickim 2011/2012 otrzymają dyplomy tych szkół lub uczelni, w których studiują, a jeśli ich marka będzie niska, a tak jest z większością szkół niepublicznych, to ów dyplom będzie tyle znaczył, co matura z amnestią. Każda szkoła wyższa – publiczna i prywatna będzie wydawać dyplomy już według własnego wzoru, a zatem liczyć się będzie to, gdzie ktoś studiował, a nie tylko to, że ma jakiś dyplom.
Rozpoczynający studia w wątpliwych jakościowo szkołach, z bardzo słabą kadrą akademicką, przeżyją rozczarowanie, kiedy powołana w tym roku Polska Komisja Akredytacyjna zacznie mierzyć już nie tylko sprawy formalne, związane z minimum kadrowym, planami studiów czy rozliczaniem środków budżetowych na stypendia, ale przede wszystkim skupi się na pomiarze efektów kształcenia. Jeśli te okażą się marne, to szkoła straci uprawnienia do prowadzenia studiów na danym kierunku. Tak więc, drodzy studenci, nie macie wyjścia, albo będzie studiować uczciwie i rzetelnie, albo z nadzieją na „wykupienie” dyplomu sami przyczynicie się do upadku szkoły, którą być może nawet uda wam się jeszcze ukończyć. Sprawdzian poprawności i uczciwości będzie obejmował wszystkich studentów i nauczycieli akademickich, poza założycielami tych szkół. Ci bowiem o ich losy martwić się nie muszą. Oni swoje dyplomy i zyski już mają. Podobnie będzie z uczelniami publicznymi, które - poddane wymogom rynkowej konkurencji - będą musiały odejść od pozostałości socjalistycznego myślenia: "Czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy".
Zwróćcie uwagę na umowę, jaką będziecie zawierać ze swoją uczelnią. Jak podaje dzisiejsza Rzeczpospolita: Założyciel uczelni prywatnej musi zapewnić studentom możliwość kontynuowania nauki, ale tylko w razie całkowitej likwidacji szkoły. Okazuje się bowiem, że (…) czestą praktyka jest podsuwanie do podpisu studentom ostatnich lat nowej umowy. Pod pretekstem drobnych zmian wprowadzają one nowe warunki, np. student zamiast na kierunku prawo będzie studiował na administracji. Mamy już sygnały, że delikatnie "zmusza się" studentów socjologii, by studiowali na kierunku pedagogika. Jeszcze gorzej jest w przypadku wybieranych przez młodzież specjalności. Tu założyciel szkoły nie musi im niczego zagwarantować. Zdarza się zatem coraz częściej, że studiujący na II roku przechodzą do innych szkół wyższych, by w nich dalej studiować na wymarzonej przez siebie specjalności czy kierunku. Zachęcanie ich zatem do tego, by kontynuowali studia na innej specjalności, a następnie oferowanie im studiów podyplomowych w ramach specjalności własnego wyboru, jest naganne etycznie, ale kogo to dzisiaj obchodzi. Biznes jest biznes.
27 września 2011
Profesor Tadeusz Nowacki pozostawił nam swoje marzenia
Zmarł profesor Tadeusz Nowacki. Wiadomość o tym smutnym dla naszego środowiska odejściu nestora polskiej pedagogiki dotarła do mnie drogą mailową. Jak napisał redaktor "Międzyszkolnika" dr Przemysław Grzybowski: Jeszcze kilkanaście dni temu mogliśmy korzystać z Jego wiedzy i życzliwości podczas XXV Jubileuszowej Letniej Szkoły Młodych Pedagogów w Kazimierzu Dolnym. Podczas dyskusji panelowej było to Jego ostatnie publiczne wystąpienie... Nestor polskiej pedagogiki, urodzony w 1913 w Łodzi, twórca pedagogiki pracy - poddyscypliny naukowej i dziedziny życia skupionej wokół triady „Człowiek - Obywatel - Praca”. Autor około 80 pozycji książkowych oraz około 500 rozpraw i artykułów naukowych publikowanych w kraju i za granicą. Wychowawca pokoleń badaczy i praktyków, związany z Wydziałem Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Cześć Jego pamięci!
Tak. To jednak bolesna prawda dla wszystkich tych, którzy mieli to szczęście i współpracowali z Profesorem. Jeszcze dwa tygodnie temu był razem z nami w Kazimierzu Dolnym na XXV Letniej Szkole Młodych Pedagogów KNP PAN, o której na bieżąco pisałem w swoim blogu. Profesor miał 98 lat. Każdy, kto Go zobaczył i usłyszał tego dnia po raz pierwszy w swoim życiu, nie powiedziałby, że był w tym wieku.
Panel z udziałem Profesora doskonale pasował do Jego ducha, fascynującej żywotności i głęboko humanistycznej refleksji, a w tym przypadku skoncentrowanej na temacie roli nauczyciela akademickiego jako Mistrza. Pozostaną w mojej pamięci słowa Profesora, jakie wypowiedział w związku z postawionym wszystkim panelistom pytaniem: Czy miał swoich Mistrzów? Odpowiedział wówczas, że nie miał jednego Mistrza, od którego chciał przejąć i kontynuować jego warsztat badawczy. Były w życiu Profesora T. Nowackiego osoby z atrybutami władzy czy przewodnictwa, ale żadnej z nich – jak mówił - nie brał od A do Z. Każdy miał inne możliwości, coś było w nim porywającego, a coś nieciekawego. W każdym tkwiła jakaś cząstka mistrzostwa. Warto rozejrzeć się, czy w naszym otoczeniu nie ma osób, które być może są niepozorne, ale mające świetne rozwiązania pedagogiczne.
Każde pokolenie – mówił prof. T. Nowacki - ma ciekawych ludzi. Nie mógł jednak zdradzić nam nazwiska tego, którego obdarzał największym szacunkiem i uznaniem, gdyż taka była konwencja panelu. To my, jego słuchacze, mieliśmy domyślić się, kogo wspominał. A mówił o kimś, kto był krasomówcą, kto posługiwał się pięknym językiem literackim, porywał finezją swoich wykładów, kto narysował portret G. Piramowicza, pięknie malował obrazy. Miał tylko jedną słabość. Często odwoływał wykłady, co wzburzało ówczesnych studentów. Kiedy zatem dziekan delikatnie zapytał tego profesora, dlaczego zaniedbuje swoje obowiązki, odpowiedział bez namysłu: „Ja prowadzę wykład, jak mam coś do powiedzenia”. Kim był ów Mistrz? To Zygmunt Mysłakowski, o którym rozprawę doktorską napisał przed wielu laty Grzegorz Michalski - obecny dziekan Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego.
Po panelu ustawiła się do Profesora T. Nowackiego długa kolejka osób z prośbą o dedykację do Jego najnowszych książek. Organizatorzy LSzMP KNP PAN zadbali o to, by każdy uczestnik je otrzymał. Była wśród nich nietypowa rozprawa, jaką Profesor wydał w Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie pod intrygującym tytułem: "Świat marzeń". Nie zdążyłem po wpis do tej książki, gdyż rozpoczynał się już kolejny panel, a Profesor przyjechał nie tylko po to, by podzielić się z nami swoimi przemyśleniami, ale także by posłuchać młodych. Obiecał mi złożenie autografu następnego dnia, bowiem miał być z nami do końca Szkoły. Niestety, niespodziewany upadek spowodował, że musiał być hospitalizowany. Już do nas nie wrócił.
Pozostawił nam jednak swoje dzieła i pamięć o pięknym i mądrym życiu. Tak jak przed kilkudziesięciu laty profesor Władysław Tatarkiewicz wydał znakomite studium „O doskonałości”, a profesor Jan Szczepański „Spawy ludzkie”, tak profesor Tadeusz Nowacki napisał wyjątkowe studium o marzeniach, które z charakterystyczną dla siebie skromnością określił jako nie do końca uporządkowane myśli. Jak zaznaczył we Wstępie: (…) pragnę zwrócić uwagę na ogromną rolę, jaką grają one w życiu indywidualnym i w życiu gromad ludzkich, na to, że poprzedzają one doniosłe procesy, podejmowane zarówno przez jednostki, jak również przeprowadzane przez wielkie zbiorowiska ludzkie”. (s.7)
Tadeusz Nowacki uczula nas w tej rozprawie na to, jak mieć obok marzeń stosunkowo płytkich, codziennych, krótkookresowych, także marzenia znacznie głębsze i poważniejsze. Jak pięknie o nich pisze: Połowę życia spędzamy na marzeniach, a drugą połowę na realizacji tych marzeń. Nie zawsze warto żyć, ale zawsze warto marzyć. Marzenia są podstawą dążeń. Marzenie to poszukiwanie dróg do szczęścia, W marzeniach pragnienia zmieniają się w dążenia. Marzenia są generatorem energii psychicznej i duchowej. Marzenia nadają sens w życiu, gdy otwierają perspektywę na realizację idei.
A zatem podążajmy za własnymi marzeniami, by spełniały się nie tylko te, które są realizowalne, ale także te - wynoszące nas ku szczytom własnych dążeń i wyobraźni. Swoją rozprawę kończy przesłaniem, które jest marzeniem nie tylko Jego, ale także poprzedzających Jego życie i dzieło humanistów Oświecenia. Marzeniem Profesora Tadeusza Nowackiego, jakie pozostawił nam w swoim Pedagogicznym Testamencie jest czynienie przez pedagogów wszystkiego, co w ich mocy, by zmniejszał się rozziew pomiędzy poziomem wykształcenia a jakością moralną. Jak pisał w ostatnim akapicie niniejszej rozprawy:
Jest to problem poważny, w którym marzenia w ramach indywidualnego rozwoju mogą odegrać znacząca rolę. Dla podniesienia poziomu moralnego w społeczeństwie trzeba dzieci i młodzież chronić przed nadmiarem obrazów okrucieństwa i szukać owego złotego środka, który zapewni harmonijny rozwój osobowości, zgodny z pragnieniami społecznymi. W świecie bez wojen i bez fizycznego gwałtu czynnikiem zapewniającym społeczne współdziałanie może być tylko miłość w jej rozlicznych formach: życzliwości, opiekuńczości, pomocniczości, współdziałania, przyjaźni, sympatii, braterstwa. I pamiętając, że to jest podstawa etyki chrześcijańskiej trzeba wspomnieć dwuwiersz Goethego:
Das alles ist ein Turm zu Babel,
Wenn es die Liebe nicht vereint.
Będziemy o tym pamiętać - Profesorze!
(fot. P. Grzybowski)
26 września 2011
The New Educational Review - sukces polskiego czasopisma naukowego
Udostępniam czytelnikom treść listu prof. dr hab. Stanisława Juszczyka z Uniwersytetu Śląskiego, inicjatora powołania do życia pierwszego międzynarodowego czasopisma naukowego pedagogów w ramach współpracy z naukowcami Czech i Słowacji, które jest wydawane w języku angielskim.
Czasopismo stanowi egzemplifikację międzynarodowej współpracy naukowej uniwersytetów trzech sąsiadujących ze sobą krajów, które razem w przyszłym roku wstąpią do Unii Europejskiej. Jest ono potwierdzeniem strategicznej współpracy naukowej Uniwersytetu Mateja Bela w Bańskiej Bystrzycy (Republika Słowacji), Uniwersytetu Ostrawskiego w Ostrawie (Republika Czech) oraz Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (Polska). Stanowi obiecujący początek naszej integracji w sprawach istotnych dla nauk o wychowaniu oraz dyscyplin pokrewnych o wymiarze europejskim a w przyszłości nawet światowym. ((http://gu.us.edu.pl/node/220031)
Jako redaktor naczelny prof. Stanisław Juszczyk słusznie zwraca uwagę naszemu środowisku, że ma ono możliwość korzystania z jego łam, by publikując najciekawsze i najbardziej wartościowe wyniki badań, czerpało z tego dodatkowe "korzyści" w ramach parametryzacji dorobku naukowego osób i jednostek akademickich. Przytaczam zatem treść tego listu:
Szanowni Państwo,
chciałbym poinformować o ostatnich sukcesach naszego kwartalnika (The) New Educational Review. Rodzajnik (The) ująłem w cudzysłów, albowiem jest on pomijany we wszelkich bazach cytowań i bazach danych.
Krótka historia TNER:
1. grudzień 2003 pierwszy tom czasopisma.
2. 2006 r. - wpisanie na listę czasopism parametryzowanych przez MNiSW w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych - 6 pkt.
3. 2008 r. - wpis na Thomson Reuters Master Journal List (tzw. Liste Filadelfijska - http://science.thomsonreuters.com czasopisma poszukuje się poprzez ISSN 1732 7629 lub tytuł: New Educational Review) a MNiSw zwiększa punktacje do 9 pkt.
4. 2009 r. - prace z TNER są już cytowane i umieszczane np. w Social Sciences Citation Index, Journal Citation Report, Web of Science, EBSCO oraz innych bazach; pojawił się już Impact Factor IF=.0.04, który zmienia się w granicach 0.04-0.06.
5. grudzień 2010 r. - MNiSW podwyższa punktację do 13 pkt ze względu na IF oraz cytowanie z JCR.
Poniżej znajdują się strony, na których otrzymacie Państwo podstawowe informacje na temat naszego czasopisma. Czasami należy wpisać w odpowiednia rubrykę numer ISSN - 17327629 lub słowo "Poland" oraz wybrać rok, aby otrzymać liczbę cytowań i IF w danym roku.
http://www1.bg.us.edu.pl/bazy/czasopisma/czasop_full.asp?id=732
http://www.scimagojr.com/journalsearch.php?q=12900154728&tip=sid&clean=0
http://www.scimagojr.com/journalrank.php?area=3300&category=3304&country=PL&year=2010&order=sjr&min=0&min_type=cd
Informacje zawarte na powyższych stronach pozwolą się Państwu przekonać, ze The New Educational Review jest wpisane na Thomson Reuters Master Journal List, że ma ono już swój Impact Factor oraz znajduje się z bazach cytowań z zakresu nauk społecznych.
Przypominam, ze nasze czasopismo publikowane jest przez Wydawnictwo Adam Marszalek w Toruniu, które dba o jego periodyczność i profesjonalny wizerunek edytorski.
Serdecznie pozdrawiam i dziękuje za współpracę,
S. Juszczyk
The New Educational Review is a journal that has been founded by the faculties of education from the following universities: University of Silesia in Katowice (Poland), Matej Bel University in Banská Bystrica (Slovak Republic) and University of Ostrava (Czech Republic). The deans and vice-deans of the pedagogical faculties of the universities mentioned above create associate Editors board. The main seat of editorial board is placed at the Faculty of Education and Psychology in University of Silesia in Poland. In our opinion, a creation of the new international journal is an important initiative, because at present in the Central European countries such a periodical does not exist. The New Educational Review is a continuation of an idea of Professor Bogdan Suchodolski, who directed the international editorial board of the year-journal Paideia. It was edited by the Committee for Educational Sciences of the Polish Academy of Sciences in the period 1972 - 1994 in English, French and Russian. Two years after the Professor Suchodolski's death the journal disappeared from the publishing market.
The New Educational Review is indexed in Thomson Reuters Journal Master List. Our journal can be find: by a short title "New Educational Review" or by ISSN 1732-6729
Gratuluję Profesorowi Stanisławowi Juszczykowi i wszystkim dotychczasowym współpracownikom oraz autorom TNER wspólnego sukcesu.
24 września 2011
Po co nam ta demokracja?
Od dwóch dni trwa IX Ogólnopolska Konferencja Socjoterapeutów w Białej k/Sulejowa, której uczestnicy zastanawiają się, jak wychowywać i uczyć dzieci by, gdy dorosną, stały się świadomymi i aktywnymi obywatelami demokratycznego i nowoczesnego państwa. W związku z tym, że zostałem zaproszony z wykładem na temat stanu i zakresu demokracji w polskiej oświacie, przygotowałem następującej treści sofizmat:
Im więcej masz praw, tym więcej jest demokracji.
Im więcej jest demokracji, tym masz większy wpływ.
A im większy masz wpływ, tym mniej jest demokracji.
A im mniej jest demokracji, tym mniejszy masz wpływ.
Ale im mniejszy masz wpływ, tym więcej jest demokracji.
To po co ci prawa?
Im więcej masz praw, tym więcej jest demokracji.
Im więcej jest demokracji, tym masz większy wpływ.
A im większy masz wpływ, tym mniej jest demokracji.
A im mniej jest demokracji, tym mniejszy masz wpływ.
Ale im mniejszy masz wpływ, tym więcej jest demokracji.
To po co ci prawa?
23 września 2011
Porozmawiaj o swojej wolności
Otrzymałem dzisiaj list od pedagog, która postanowiła odejść z dotychczasowego miejsca swojej pracy. Stwierdziła, że jej godność osobista jest ważniejsza od miejsca pracy, w którym od co najmniej dwóch lat musiała radzić sobie z mobbingiem, frustracją i niekompetencją kierownictwa placówki. Przypomiam zatem tezy Paulo Freire:
*Aby przezwyciężyć sytuację ucisku, musimy najpierw krytycznie rozpoznać jej przyczyny, tak by ich przekształcające działanie mogło wytworzyć nową sytuację – taką, która umożliwia dążenie do pełniejszego człowieczeństwa.
*Uciśnieni, którzy przystosowali się do struktury dominacji, w jakiej sami są pogrążeni i której się poddali, powstrzymują się przed walką o wolność tak długo, jak długo czują się niezdolni do podjęcia ryzyka, którego ta walka wymaga.
Jak dobrze jest podjąć decyzję, której efektem jest zrozumienie, kto, dlaczego i jak długo był Twoim opresorem, jak wykorzystywał Ciebie w ciągu ostatnich lat tylko dlatego, że był Twoim zwierzchnikiem. Nie ma to znaczenia, gdzie, gdyż każda instytucja – publiczna i niepubliczna uruchamia mechanizmy władztwa, nad którymi nie każdy jest w stanie zapanować, by nie naruszały one ludzkiej godności.
Ile jeszcze miesięcy, lat czy godzin masz dawać komuś przyzwolenie na to, by pomiatał Tobą, jak śmieciem, by uzależniał Twoją egzystencję i samorealizację zawodową od swojego widzimisię, od swoich nastrojów, chorobliwych dysfunkcji? Ile jeszcze miałeś godzić się na to, by o sensie i wartości Twojej pracy rozstrzygał ignorant i jemu usłużni a mierni adiutanci tylko dlatego, że jest przedłużonym ramieniem jakiejś władzy? Jak długo jeszcze miałeś wysłuchiwać o tym, kto i na kogo donosi, kto i na kogo zbiera haki, kto i czyim kosztem buduje swoją pozycję w strukturze „chorej władzy”? Po co patrzeć, jak jedni żerują na drugich, jak wzajemnie kopią pod sobą dołki? Żałosne, ale prawdziwe bywa oblicze polskiej edukacji przed-szkolnej i akademickiej.
Jak dobrze jest wyjść na świeże powietrze, gdzie nie ma już tych toksyn, atmosfery wzajemnej zawiści, nieufności i wyścigu o głaski szefa, byle tylko mieć jeszcze nadzieję, że jutro, a może pojutrze będzie lepiej. Już nie musisz udawać, że jesteś kimś innym, by nie zostało to wykorzystane przeciwko Tobie. Jak dobrze jest już nie słuchać jego hipokryzji, propagandy sukcesu, kiedy wszystko wokół się wali. Lepiej jest być wśród ludzi i pracować u tych (a nie dla tych), którzy to docenią. Nareszcie możesz zachować swoją godność i wolność. Opór pedagoga wobec fałszu i zła staje się przejawem prawości jego sumienia. Nie żałuj róż, gdy płonie las…
*Aby przezwyciężyć sytuację ucisku, musimy najpierw krytycznie rozpoznać jej przyczyny, tak by ich przekształcające działanie mogło wytworzyć nową sytuację – taką, która umożliwia dążenie do pełniejszego człowieczeństwa.
*Uciśnieni, którzy przystosowali się do struktury dominacji, w jakiej sami są pogrążeni i której się poddali, powstrzymują się przed walką o wolność tak długo, jak długo czują się niezdolni do podjęcia ryzyka, którego ta walka wymaga.
Jak dobrze jest podjąć decyzję, której efektem jest zrozumienie, kto, dlaczego i jak długo był Twoim opresorem, jak wykorzystywał Ciebie w ciągu ostatnich lat tylko dlatego, że był Twoim zwierzchnikiem. Nie ma to znaczenia, gdzie, gdyż każda instytucja – publiczna i niepubliczna uruchamia mechanizmy władztwa, nad którymi nie każdy jest w stanie zapanować, by nie naruszały one ludzkiej godności.
Ile jeszcze miesięcy, lat czy godzin masz dawać komuś przyzwolenie na to, by pomiatał Tobą, jak śmieciem, by uzależniał Twoją egzystencję i samorealizację zawodową od swojego widzimisię, od swoich nastrojów, chorobliwych dysfunkcji? Ile jeszcze miałeś godzić się na to, by o sensie i wartości Twojej pracy rozstrzygał ignorant i jemu usłużni a mierni adiutanci tylko dlatego, że jest przedłużonym ramieniem jakiejś władzy? Jak długo jeszcze miałeś wysłuchiwać o tym, kto i na kogo donosi, kto i na kogo zbiera haki, kto i czyim kosztem buduje swoją pozycję w strukturze „chorej władzy”? Po co patrzeć, jak jedni żerują na drugich, jak wzajemnie kopią pod sobą dołki? Żałosne, ale prawdziwe bywa oblicze polskiej edukacji przed-szkolnej i akademickiej.
Jak dobrze jest wyjść na świeże powietrze, gdzie nie ma już tych toksyn, atmosfery wzajemnej zawiści, nieufności i wyścigu o głaski szefa, byle tylko mieć jeszcze nadzieję, że jutro, a może pojutrze będzie lepiej. Już nie musisz udawać, że jesteś kimś innym, by nie zostało to wykorzystane przeciwko Tobie. Jak dobrze jest już nie słuchać jego hipokryzji, propagandy sukcesu, kiedy wszystko wokół się wali. Lepiej jest być wśród ludzi i pracować u tych (a nie dla tych), którzy to docenią. Nareszcie możesz zachować swoją godność i wolność. Opór pedagoga wobec fałszu i zła staje się przejawem prawości jego sumienia. Nie żałuj róż, gdy płonie las…
21 września 2011
Wyższe szkoły (dla) klanów
Wyższe szkoły prywatne nie są szkołami dla młodych, zdolnych, którzy chcieliby dalej się w nich rozwijać, gdyż nie mają one nic wspólnego z uczelniami akademickimi. Zdecydowana większość tych szkół ma charakter zawodowy, a więc jej założyciel i kadry nauczycielskie skoncentrowane są tylko i wyłącznie na przygotowywaniu do przyszłego zawodu edukowanych w ramach danego kierunku studiów specjalistów. Jeśli zatem ktoś myśli o tym, by podejmować w nich zatrudnię, bo znajdzie w nich środowisko naukowo-badawcze, dzięki któremu będzie mógł rozwijać swoje pasje poznawcze, to jest w błędzie. Założyciele, a więc właściciele tych szkół, nie są tym absolutnie zainteresowani, gdyż proces kształcenia kadr akademickich jest bardzo kosztowny. Wymaga nie tylko pozyskiwania środków na badania naukowe (krajowe i międzynarodowe), ale także na badania własne, które są związane z przygotowywaniem prac awansowych na stopień naukowy doktora czy dalej – doktora habilitowanego i profesora.
Tworzone w wyższych szkołach prywatnych struktury o nazwach tożsamych z uniwersyteckimi, jak wydział, instytut, katedra czy zakład są rozwiązaniem strukturalnym, organizacyjnym, który ma sprzyjać nadzorowaniu kadr odpowiedzialnych za prowadzenie zajęć dydaktycznych ze studentami. Jeśli mają w nich miejsce zebrania czy spotkania o charakterze badawczym, to głównie w takim zakresie, w jakim założyciel szkoły zmusza swoich pracowników do pisania kolejnych projektów na granty marszałkowskie czy krajowe, dzięki którym pozyska z budżetu państwa (samorządu) dodatkowe środki na utrzymanie szkoły. Wyniki tych prac służą marketingowi do reklamowania jej dokonań, zaś beneficjentami tych projektów są ich adresaci, a więc w przypadku kierunków nauczycielskich czy pedagogicznych dotyczy to pracowników oświaty szkolnej i pozaszkolnej. Pośrednio korzystają z tego studenci szkoły, których wykorzystuje się do realizacji niektórych zadań, często pod pozorem zbieżności zadań z programem i wymogami studiów (a w istocie są tu bezpłatną siłą roboczą).
Wyższe szkoły prywatne są głównie szkołami dla swoich, a więc dla osób powiązanych z założycielem i ewentualnie władzami. Obowiązują tu powiązania rodzinne bądź w inny sposób pozyskanego założyciela (donosicielstwo, lojalność, usłużność itp.), dla którego pozostaje się w roli wiecznych czeladników, którzy za marne pieniądze mają dla niego wykonywać większość pracy. Musza przy tym bardzo uważać, by nie narazić się na jego gniew. Nic dziwnego, że niektóre szkoły od środka przypominają sposób funkcjonowania wojskowej „fali”, gdzie „kot” nie ma żadnych praw i może tylko marzyć, że jeśli tylko cierpliwie będzie znosił swój los, pokornie donosił i schlebiał patronowi, to może pozwoli mu on na coś więcej, a nawet doceni jakimś awansem organizacyjnym. Niech jednak nie myśli, że ów awans będzie cokolwiek znaczył.
W takiej strukturze jest się marionetką pociąganą za linki „chcenia” lub „niechcenia” założyciela szkoły, który z biegiem przesuwanych przez siebie granic ingerencji w życie pracownika zaczyna rozstrzygać o tym, czy powinien mieszkać ze swoimi rodzicami, czy może się usamodzielnić (najlepiej wziąć kredyt, bo wtedy jest się zależnym od niego jako pracodawcy), myśleć o własnym rozwoju naukowym czy o sposobie spędzania czasu wolnego. Poświęcenie dla niego powinno być przez 24 godziny na dobę wraz z pełną dyspozycyjnością, a każda porażka musi być godnie przyjęta nawet, jeśli sam założyciel jest jej głównym sprawcą. W takiej strukturze walka konkurencyjna o względy patrona jest ważniejsza, niż troska o cele instytucji i sposoby ich realizowania. One przestają być ważne. W końcu uruchomiony mechanizm jakoś się będzie toczył, kręcił. Tu nie ma ludzi niezastąpionych, nie mogą być liderzy, gdyż tym samym pozbawialiby założyciela poczucia bezwzględnej własności i dominacji.
Sprawa wydaje się prosta. Jeżeli ktoś jest w układzie, zostaje i ma możliwość kontynuowania swojej pracy, nawet jeśli ma problemy ze spojrzeniem sobie rano w lustro. W końcu może je zdjąć lub się samemu sobie nie przyglądać. Jak nie jest się w układzie – to trzeba się do niego jakoś wkupić. Powiązania rodzinne między zatrudnianymi pracownikami służą założycielowi takiej szkoły-firmy do manipulowania nimi, bo można uzależniać ich lojalność od spełniania określonych roszczeń. Szantaż i uzależnienie stają się tu czymś naturalnym, z czym trzeba nauczyć się żyć, jeśli chce się utrzymać miejsce pracy.
Co ciekawe, założyciele szkół prywatnych mimo określonych ustawami prawami pracowniczymi wprowadzają takie regulaminy organizacyjne i płac, żeby pracownicy nie mogli zorientować się, co jest de facto podstawą ich wynagrodzenia i od czego zależy jego wzrost lub spadek. Najlepszym tego przykładem jest przekroczenie przez nauczyciela akademickiego rocznej podstawy wymiaru składek na ubezpieczenie emerytalne i rentowe, wskutek czego ulega zmianie podstawa ich naliczania. O ile w uczelniach publicznych dział płac informuje każdego nauczyciela akademickiego o tym, że zostały dokonane nadpłaty i w związku z tym zostaną one jemu wypłacone, o tyle w wyższych szkołach prywatnych rzadko zdarza się, by takie nie tylko informacje były przekazywane pracownikom, ale też by następował zwrot przysługujących im nadpłaconych składek. W szkolnictwie publicznym jego władze troszczą się o to, by pracownicy administracji i nauczyciele akademiccy otrzymywali wszystko to, co jest ustalone normami prawa, a także co jest wypracowywane w ramach własnej działalności zarobkowej (np. premie), nad czym także czuwają związki zawodowe.
W szkolnictwie prywatnym nikt z pracowników nie ma wglądu w sferę jego finansowania, jeżeli nie działają w nim związki zawodowe (a nie działają), gdyż jednym zyski służą do utrzymania, inwestowania, rozwijania i podnoszenia poziomu szkoły, a innym w głównej mierze do konsumowania zysków dla siebie i swoich znajomych. Wykorzystują dobrą koniunkturę tak długo, jak tylko się da, gdyż nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za nietrafne decyzje w zakresie zarządzania, spadek poziomu kształcenia czy bankructwo.
Są jednak, choć nieliczne, niepubliczne szkoły akademickie, których założyciele od samego początku podjęli działania na rzecz spełnienia w nich najwyższych standardów akademickich, gdyż tylko w ten sposób mogły one dołączyć do prestiżowych uczelni publicznych i konkurować z nimi nie tylko o studentów, ale także o realizację najbardziej wartościowych projektów naukowo-badawczych. Jedyną uczelnią najwyższej rangi, w której prowadzony jest kierunek pedagogika, okazała się Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu. Tu młodzi pracownicy naukowi spotykają się ze swoimi mistrzami, profesorami i uczestniczą w prawdziwej nauce, dzieląc się jej wynikami ze studiującymi. Oby takich szkół przybywało, chociaż będzie coraz trudniej.
Dobrze jest jednak wiedzieć, że oprócz nich istnieją bardzo dobre wyższe szkoły prywatne, zorientowane tylko i wyłącznie na kształcenie profesjonalistów na studiach I stopnia, a więc uczelnie kształcące na poziomie licencjackim. Ich założyciele nie oszukują swoich klientów czymś, co nie miałoby mieć w nich miejsca. Tylko pozyskują jak najlepszą kadrę akademicką, wysokiej klasy specjalistów, by przygotowywać młodych ludzi do wejścia na rynek pracy z jak najwyższymi kwalifikacjami. Zawsze można je potem podwyższać i poszerzać w uczelniach publicznych – uniwersytetach czy akademiach lub w najlepszych wyższych szkołach prywatnych, które oferują studia II i III stopnia.
Od nowego roku akademickiego wszystkie szkoły wyższe są zobowiązane do prowadzenia badań losów swoich absolwentów. Ciekawe, jaka będzie ich metodologia, porównywalność i jawność uzyskanych danych.
Tworzone w wyższych szkołach prywatnych struktury o nazwach tożsamych z uniwersyteckimi, jak wydział, instytut, katedra czy zakład są rozwiązaniem strukturalnym, organizacyjnym, który ma sprzyjać nadzorowaniu kadr odpowiedzialnych za prowadzenie zajęć dydaktycznych ze studentami. Jeśli mają w nich miejsce zebrania czy spotkania o charakterze badawczym, to głównie w takim zakresie, w jakim założyciel szkoły zmusza swoich pracowników do pisania kolejnych projektów na granty marszałkowskie czy krajowe, dzięki którym pozyska z budżetu państwa (samorządu) dodatkowe środki na utrzymanie szkoły. Wyniki tych prac służą marketingowi do reklamowania jej dokonań, zaś beneficjentami tych projektów są ich adresaci, a więc w przypadku kierunków nauczycielskich czy pedagogicznych dotyczy to pracowników oświaty szkolnej i pozaszkolnej. Pośrednio korzystają z tego studenci szkoły, których wykorzystuje się do realizacji niektórych zadań, często pod pozorem zbieżności zadań z programem i wymogami studiów (a w istocie są tu bezpłatną siłą roboczą).
Wyższe szkoły prywatne są głównie szkołami dla swoich, a więc dla osób powiązanych z założycielem i ewentualnie władzami. Obowiązują tu powiązania rodzinne bądź w inny sposób pozyskanego założyciela (donosicielstwo, lojalność, usłużność itp.), dla którego pozostaje się w roli wiecznych czeladników, którzy za marne pieniądze mają dla niego wykonywać większość pracy. Musza przy tym bardzo uważać, by nie narazić się na jego gniew. Nic dziwnego, że niektóre szkoły od środka przypominają sposób funkcjonowania wojskowej „fali”, gdzie „kot” nie ma żadnych praw i może tylko marzyć, że jeśli tylko cierpliwie będzie znosił swój los, pokornie donosił i schlebiał patronowi, to może pozwoli mu on na coś więcej, a nawet doceni jakimś awansem organizacyjnym. Niech jednak nie myśli, że ów awans będzie cokolwiek znaczył.
W takiej strukturze jest się marionetką pociąganą za linki „chcenia” lub „niechcenia” założyciela szkoły, który z biegiem przesuwanych przez siebie granic ingerencji w życie pracownika zaczyna rozstrzygać o tym, czy powinien mieszkać ze swoimi rodzicami, czy może się usamodzielnić (najlepiej wziąć kredyt, bo wtedy jest się zależnym od niego jako pracodawcy), myśleć o własnym rozwoju naukowym czy o sposobie spędzania czasu wolnego. Poświęcenie dla niego powinno być przez 24 godziny na dobę wraz z pełną dyspozycyjnością, a każda porażka musi być godnie przyjęta nawet, jeśli sam założyciel jest jej głównym sprawcą. W takiej strukturze walka konkurencyjna o względy patrona jest ważniejsza, niż troska o cele instytucji i sposoby ich realizowania. One przestają być ważne. W końcu uruchomiony mechanizm jakoś się będzie toczył, kręcił. Tu nie ma ludzi niezastąpionych, nie mogą być liderzy, gdyż tym samym pozbawialiby założyciela poczucia bezwzględnej własności i dominacji.
Sprawa wydaje się prosta. Jeżeli ktoś jest w układzie, zostaje i ma możliwość kontynuowania swojej pracy, nawet jeśli ma problemy ze spojrzeniem sobie rano w lustro. W końcu może je zdjąć lub się samemu sobie nie przyglądać. Jak nie jest się w układzie – to trzeba się do niego jakoś wkupić. Powiązania rodzinne między zatrudnianymi pracownikami służą założycielowi takiej szkoły-firmy do manipulowania nimi, bo można uzależniać ich lojalność od spełniania określonych roszczeń. Szantaż i uzależnienie stają się tu czymś naturalnym, z czym trzeba nauczyć się żyć, jeśli chce się utrzymać miejsce pracy.
Co ciekawe, założyciele szkół prywatnych mimo określonych ustawami prawami pracowniczymi wprowadzają takie regulaminy organizacyjne i płac, żeby pracownicy nie mogli zorientować się, co jest de facto podstawą ich wynagrodzenia i od czego zależy jego wzrost lub spadek. Najlepszym tego przykładem jest przekroczenie przez nauczyciela akademickiego rocznej podstawy wymiaru składek na ubezpieczenie emerytalne i rentowe, wskutek czego ulega zmianie podstawa ich naliczania. O ile w uczelniach publicznych dział płac informuje każdego nauczyciela akademickiego o tym, że zostały dokonane nadpłaty i w związku z tym zostaną one jemu wypłacone, o tyle w wyższych szkołach prywatnych rzadko zdarza się, by takie nie tylko informacje były przekazywane pracownikom, ale też by następował zwrot przysługujących im nadpłaconych składek. W szkolnictwie publicznym jego władze troszczą się o to, by pracownicy administracji i nauczyciele akademiccy otrzymywali wszystko to, co jest ustalone normami prawa, a także co jest wypracowywane w ramach własnej działalności zarobkowej (np. premie), nad czym także czuwają związki zawodowe.
W szkolnictwie prywatnym nikt z pracowników nie ma wglądu w sferę jego finansowania, jeżeli nie działają w nim związki zawodowe (a nie działają), gdyż jednym zyski służą do utrzymania, inwestowania, rozwijania i podnoszenia poziomu szkoły, a innym w głównej mierze do konsumowania zysków dla siebie i swoich znajomych. Wykorzystują dobrą koniunkturę tak długo, jak tylko się da, gdyż nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za nietrafne decyzje w zakresie zarządzania, spadek poziomu kształcenia czy bankructwo.
Są jednak, choć nieliczne, niepubliczne szkoły akademickie, których założyciele od samego początku podjęli działania na rzecz spełnienia w nich najwyższych standardów akademickich, gdyż tylko w ten sposób mogły one dołączyć do prestiżowych uczelni publicznych i konkurować z nimi nie tylko o studentów, ale także o realizację najbardziej wartościowych projektów naukowo-badawczych. Jedyną uczelnią najwyższej rangi, w której prowadzony jest kierunek pedagogika, okazała się Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu. Tu młodzi pracownicy naukowi spotykają się ze swoimi mistrzami, profesorami i uczestniczą w prawdziwej nauce, dzieląc się jej wynikami ze studiującymi. Oby takich szkół przybywało, chociaż będzie coraz trudniej.
Dobrze jest jednak wiedzieć, że oprócz nich istnieją bardzo dobre wyższe szkoły prywatne, zorientowane tylko i wyłącznie na kształcenie profesjonalistów na studiach I stopnia, a więc uczelnie kształcące na poziomie licencjackim. Ich założyciele nie oszukują swoich klientów czymś, co nie miałoby mieć w nich miejsca. Tylko pozyskują jak najlepszą kadrę akademicką, wysokiej klasy specjalistów, by przygotowywać młodych ludzi do wejścia na rynek pracy z jak najwyższymi kwalifikacjami. Zawsze można je potem podwyższać i poszerzać w uczelniach publicznych – uniwersytetach czy akademiach lub w najlepszych wyższych szkołach prywatnych, które oferują studia II i III stopnia.
Od nowego roku akademickiego wszystkie szkoły wyższe są zobowiązane do prowadzenia badań losów swoich absolwentów. Ciekawe, jaka będzie ich metodologia, porównywalność i jawność uzyskanych danych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)