21 czerwca 2011

Akademickie trans(a)fery w grzęzawisku paradoksów wyższych szkół prywatnych


Jeszcze do końca czerwca br. mogą mieć miejsce akademickie transfery naukowców z wyższych szkół publicznych do niepublicznych i odwrotnie, jeśli są w nich zatrudnieni dłużej niż 3 lata. Takie zjawisko jest czymś naturalnym i ma miejsce we wszystkich dziedzinach naszego życia, nie tylko oświatowego czy akademickiego. Niestety, niektórzy naukowcy uniwersyteccy czy z akademii pedagogicznych, bo tylko to środowisko jest przedmiotem moich zainteresowań) nie zdają sobie sprawy z tego, jakie grożą im pułapki, kiedy zarzucona na nich sieć przynęt właścicieli szkół prywatnych w postaci proponowanej im wyższej pensji, służbowego samochodu do celów także osobistych, gadżetów np. telefon komórkowy, ryczałt samochodowy, itp., bardzo szybko, jak tylko zostaną „złowieni” (zatrudnieni) stanie się łaską, która na pstrym koniu jeździ.

Mamy sygnały z różnych stron kraju, z kilkunastu już wyższych szkół niepublicznych, które kształcą na kierunku pedagogika, że ich właściciele zainteresowani są „zakupieniem” nauczycieli akademickich dla chwilowego ratowania głęboko skrywanego przed opinią publiczną wewnętrznego rozkładu ich „firm”, tłumienia szeregu konfliktów i skandali obyczajowych, moralnych, finansowych, jakie mają w nich miejsce. Pozyskawszy kadry z uczelni publicznych na podstawowe miejsce pracy zdają sobie sprawę z tego, że oni w większości nie mają już odwrotu.

Zostali „ugotowani” i mają odciętą drogę powrotu do uczelni publicznej. Rozmawiałem w ubiegłym tygodniu z dziekanem jednego z polskich uniwersytetów, który powiedział mi, że nie zatrudni już więcej u siebie tych, którzy porzucili swoją macierzystą jednostkę dla niepublicznej, a konkurencyjnej w tym samym mieście prywatnej szkoły wyższej. Muszą ponieść konsekwencje tej decyzji. On sam przecież będzie musiał niedługo zwalniać tych, którzy są nieefektywni w swojej pracy naukowo-badawczej, gdyż z tego są głównie rozliczane uniwersytety czy akademie. Owszem, warto mu zatrudnić wybitnego naukowca z zewnątrz, nawet na drugim etacie, bo wie, że dzięki jego pracy twórczej zyska cała jednostka, a potrzebujący wsparcia będą mogli skorzystać z doświadczenia i naukowego now how.

Przejście zatem do wyższej szkoły prywatnej w sytuacji, gdy jest się młodym doktorem czy doktorem habilitowanym, jest tylko doraźną szansą na poprawę własnego bytu, gdyż bardzo szybko przekona się taka osoba, że chodzi tu głównie o poprawę bytu właściciela akademickiego biznesu. Marginalizacja i wykluczenie takiego naukowca z środowiska akademickiego stanie się czymś szybkim i naturalnym, gdyż wyższa szkoła –z wyłączeniem tych, które istnieją już ponad 10 lat i uzyskały do dzisiaj status szkół akademickich (z uprawnieniami do przeprowadzania przewodów naukowych z pedagogiki) -nie są jednostkami powołanymi do tego, by konkurować z uczelniami publicznymi. One mają zarabiać na kształceniu I i/lub II stopnia, powiększać biznesową rentowność firmy i nie przejmować się tym, że zamiast nauki produkują kolejnych bezrobotnych. Tu bowiem wychodzi się z założenia, że frajerem jest ten kto płaci za złudzenia, że uzyska wykształcenie i wartościowy dyplom, jeśli szkoła nie uzyskała marki instytucji rynkowo wiarygodnej, tzn. od kilkunastu lat rzetelnie, konsekwentnie i z względnie stałą, o najwyższych kwalifikacjach kadrą akademicką placówki, będącej gwarantem jakości. To, że w szkole stosuje się procedury ISO czy jakieś inne certyfikaty przeniesione żywcem ze sfery produkcyjnej, jest w wielu przypadkach zamydlaniem oczu tym, którzy nie znając ich powierzchowności i skrywania za nimi bylejakości, wpuszczani są w przysłowiowe „maliny”.


Wyłączam z tych analiz te osoby, które nie są zainteresowane własnym rozwojem naukowym, a zależy im jedynie na miejscu pracy, gwarantującym im wyższe zarobki (te zresztą też są jak wróbel na dachu). Czegokolwiek naukowiec z transferu nie będzie chciał zrobić w wyższej szkole prywatnej (skrót - "wsp"), będzie musiał sobie sam zdobyć na to środki. Jak chce jechać na konferencję naukową, to albo zapłaci z własnej pensji, albo musi zdobyć na to grant lub sponsora. Chce zorganizować konferencję naukową, musi pozyskać sponsorów i wprowadzić w ramach opłat konferencyjnych uczestników wysoką kwotę. Właściciel takiej szkoły musi przecież na tym zarobić. Kazać płacić za udział w konferencji tak, jakby ona odbywała się w Harvardzie z udziałem wybitnych autorytetów podczas, gdy nie wykracza ona poza sieć prywatnych znajomych, jest dowodem na patoloogiczną samoocenę.

Na konferencję w szkole o orientacji biznesowej zgłoszą się tylko „znajomi królika” i zostaną zmuszeni (zobowiązani zgodnie z normą "propozycja nie do odrzucenia") do udziału w niej ci, którzy są jej etatowymi pracownikami (wystarczy zobaczyć programy tych konferencji z lat minionych). Do szkoły, która nie ma autorytetów naukowych nie przyjedzie ten, kto chce się czegoś nauczyć, bo musiałby jeszcze mieć z kim uczestniczyć w debacie akademickiej. Podobnie jest z wydawnictwami wyższych szkół prywatnych, które usiłują pozorować naukowość tekstami tych, którzy w nauce niewiele znaczą. Nic dziwnego, że ich czasopisma stają się kronikami „wydarzeń”, zamiast na wysokim poziomie wymianą wyników najnowszych badań naukowych. Tych przecież się w tych szkółkach nie prowadzi, choć realizuje, ale głównie po to, by właściciel szkoły zarabiał na tak zwanych kosztach pośrednich.

Naukowiec zatem musi się starać, by temat, program konferencji i referujący były na tyle atrakcyjne, żeby ktoś był gotów zapłacić za udział w niej kilkaset złotych plus pokryć koszty noclegów i wyżywienia. Jak nie będzie zgłoszeń na konferencję, to on będzie winien i zacznie się obniżanie jego pozycji w oczach prywaciarza. Jak konferencja się powiedzie, to premii z tego tytułu i tak nikt nie otrzyma, gdyż przecież wykonywali to w ramach swoich obowiązków, za które i tak otrzymują wysoką płacę. W jednej ze szkół wyższych kanclerz nawet nie było stać na to, żeby pracownikom administracji chociaż symbolicznie podziękować za współorganizowanie konferencji i wniesiony przez nich wysiłek, zaś wniosek rektora w tej sprawie potraktowała jako nietakt, bo to przecież ona jest od płacenia czy doceniania swoich pracowników, a nie rektor.

Otóż to, w „wsp” pracownik staje się własnością właściciela szkoły tak długo, jak jest mu przydatny, jak jest w stosunku do niego lojalny, ale w rozumieniu usłużności i bezwzględnego posłuszeństwa, nawet gdyby miał problemy z goleniem się na co dzień czy opinią współpracowników na jego/jej temat. Musi to sobie jakoś wytłumaczyć.

Potrzebuje skorzystać z drukarki, kserokopiarki, papieru, telefonu, itd., to niech t sobie wypracuje, bo przecież właściciel nie będzie mu tego finansował z własnej kieszeni. Jak mu się nie podoba, to może odejść. Nauczyciel akademicki pod „nogą” prywaciarza musi pamiętać o tym, że to właściciel inwestuje w niego, a nie na odwrót. To on czyni mu łaskę, że przez rok czy dwa płaci mu lepiej, a potem tłumaczy się tym, ze nie płacił ZUS-u, nie ma premii, a nawet ze względu na spadek atrakcyjności szkoły i zmniejszającą się liczbę studentów musi mu tę płacę zmniejszyć. wówczas może się paradoksalnie okazać, że na zebraniu dla pracowników akademickich w takiej „wsp” doktorzy o zbliżonym stażu pracy, doświadczeń naukowych i akademickiego poświęcenia zarabiają inaczej, jedni mniej inni nieporównywalnie więcej, że pensja rektora jest niższa od pensji ledwo zipiącego profesora, ale za to przydatnego w minimum kadrowym, że od jednych właściciel wymaga więcej, a inni są świętymi krowami, że … itd., itd. Przejdźcie, a rychło przekonacie się, co tak naprawdę stracicie.

Właśnie dlatego chyba najbardziej rzetelnie prowadzone są te „wsp”, które kształcą jedynie na studiach licencjackich, a więc poświęcają się w pełni jak najlepszemu kształceniu przyszłych nauczycieli czy pedagogów, bo nie wynoszą się z fałszowaniem przed opinią publiczną udawanego wizerunku, że realizują porównywalny do uniwersytetów model akademickiej profesjonalizacji i prowadzenia badań naukowych. Tu, jeśli organizuje się konferencje, to mają one charakter oświatowy, wspomagający i doskonalących kompetencje praktyków, nastawiony na metodykę, a nie pseudonaukę. Zatrudnia się nauczycieli akademickich pod kątem tego, w jakim stopniu ich kwalifikacje i dorobek naukowy będą połączeniem praktyki z teorią na najwyższym poziomie.

O tym, gdzie studiować pedagogikę, pisałem już wcześniej. Warto uważnie śledzić zmiany, bo czasami to, co określane jest jako NOWOŚĆ, nawet gdy dotyczy powoływanej do życia jakiejś „nowej specjalności” na kierunku pedagogika, nie zawsze jest zgodne z prawem. Studenci mogą zatem dać się schwytać w pułapkę, za którą jeszcze sami w takiej szkole zapłacą. Warto zatem zadzwonić do ministerstwa i zapytać, czy rzeczywiście wprowadzona przez wyższą szkołę prywatną tzw. "nowa specjalność!" wraz z jej programem odpowiadają kryteriom prawnym. Oszustw w tym zakresie mamy wiele i rozpoznajemy je, kiedy akredytujemy kształcenie na pedagogice. Bardzo często okazuje się, że niektóre "wsp" oferują studentom specjalności, których nazwa jest taka sama, jak nazwa innego kierunku studiów. Studiującym wydaje się, że zdobywaja wiedzę i kompetencje, jak na psychologii, a to jest nadal pedagogika, albo że studiują socjologię, a to jest tylko pedagogika, że studiują wychowanie fizyczne, a to jest tylko pedagogika, że studiują zarządzanie, a to jest tylko pedagogika, itd., itd.

Cóż bowiem z tego, że niektóre „wsp” uzyskały dzięki innym, pozapedagogicznym wydziałom, status akademii czy praw do prowadzenia studiów II stopnia, skoro jakość kształcenia na kierunku pedagogika została oceniona w nich negatywnie, warunkowo, a jeśli nawet pozytywnie, to właściciel szkoły zaraz po takiej decyzji zwolnił najlepszą (bo najdroższą) kadrę? Prawo o szkolnictwie nie nadąża za demoralizacją i patologiami wyższych szkół prywatnych, gdyż nisko opłacani urzędnicy państwowi przechodzą do biznesu jako doradcy w zakresie tego, jak minimalizować negatywne skutki negatywnej oceny PKA, nie dopuszczać do jej uprawomocnienia się, a być może i korumpować innych, odpowiedzialnych za utrzymywanie biznesowej fikcji akademickiej.

Niestety, cztery lata politycznej władzy PO z PSL sprzyjały tylko poszerzaniu i utrwaleniu pewnych patologii w sektorze szkolnictwa prywatnego. Mimo to, warto stawiać temu opór, choć może on wydawać się beznadziejny, choć ci, którzy jeszcze do niedawna wiele nam zawdzięczali, okazali się hipokrytami, cynicznymi graczami i zdrajcami kluczowych w pedagogice wartości. Warto o nich pisać, dawać świadectwo ich zaprzaństwu, upowszechniać wiedzę o ich niegodnych postawach (chroniących właścicieli i władz niektórych szkół niepublicznych przed odpowiedzialnością za utrwalanie miernoty, intryg, dehumanizacji), gdyż w przyszłości i tak wyda to owoce.

Nic bowiem nie jest przesądzone na zawsze, po każdym znieprawieniu nadchodzi prawość. Szkoda tylko, że takim kosztem, ale i tak jest on opłacalny. Dziwne jedynie jest to, że o inaczej rozumianej opłacalności mówią ci, którzy chcieliby jeszcze zachować resztki przyzwoitości i akademickiego honoru. Ktoś w końcu te patologie upełnomocnia, daje im swój „wizerunek”. Tym gorzej dla niego, bo właściciele i tak sobie wymienią go prędzej czy później na inną „twarz” (jeszcze tańszą i mniej kierującą się wartościami czy jakimikolwiek skrupułami). Można rzecz jasna uzasadniać i usprawiedliwiać takie czy inne postawy, ale ich egzystencjalny rdzeń nie może być naruszony dla spraw czy interesów zaprzeczających istocie humanum i akademickiej kulturze.

20 czerwca 2011

Rząd kompromituje się projektem nowych zasad kształcenia nauczycieli


Wszyscy dobrze wiemy, że jak w przedszkolach i szkołach dzieje się coś złego, to winni temu są przede wszystkim nauczyciele i ich edukatorzy, a więc kadry akademickie przygotowujące kandydatów do tego zawodu. Nie zwraca się natomiast uwagi na to, że mamy w Polsce jedno z najmniej wartościowych w krajach UE rozwiazań przede wszystkim prawnych, strukturalnych w tym zakresie, czyli niezależnych od woli aspirujących do zawodu młodych ludzi. O tym jak w Polsce po II wojnie światowej aż do czasów współczesnych władze państwowe tylko pogarszały warunki procesu kształcenia nauczyciel, znakomicie napisał prof. Tadeusz Lewowicki w swojej książce pt. PROBLEMY KSZTAŁCENIA I PRACY NAUCZYCIELI (Warszawa-Radom 2007), więc nie bede tej dioagnozy tu powtarzał. Warto się z nią zapoznać, bo ani w MEN, ani w MNiSW tego typu studiów się na poważnie nie analizuje, jeśli w ogóle ktoś je czyta. Nie chodzi przecież o to, by mieć jak najlepiej wykształconych w Polsce nauczycieli, tylko jak najtaniej i by można było zachować w centralistycznie zarządzanej oświacie możliwości manipulowania tą grupą zawodową.

Na stronie MNiSW znajdziemy projekt Rozporządzenia MNiSW w sprawie standardów kształcenia przygotowującego do wykonywania zawodu nauczyciela, którym władze wystawiaja sobie jak najgorsze świadectwo rzeczywistej troski o jakość profesjonalizmu tych, którzy mają kształcić i wychowywać nasze dzieci. Warto porównać dotychczas obowiązujące standardy (http://www.bip.nauka.gov.pl/bipmein/index.jsp?place=Lead07&news_cat_id=117&news_id=982&layout=1&page=text) z tym projektem (http://www.bip.nauka.gov.pl/_gAllery/14/13/14134/20110524_projekt_rozporzadzenia_(art._9c).pdf).

Także w dzisiejszej "Rzeczpospolitej" Jolanta Ojczyk pisze o tym, jak rząd zamierza oszczędzać na kształceniu nauczycieli, pogarszając i tak fatalny, a wciąż obowiązujący i jakże krytykowany od lat zakres przygotowań ich do zawodu w ramach edukacji akademickiej. Jak ktoś chce, to niech zajrzy do wydania on-line artykułów na ten temat: http://www.rp.pl/artykul/421942,676356-Duzo_tresci__malo_godzin_na_realizacje.html. Ja przytoczę ekspertyzę profesorów pedagogiki, którzy dokładnie przestudiowali rządowy projekt i skierowali swoje uwagi na ręce prof. dr hab. Bożeny Muchackiej, która reprezentuje pedagogikę w Państwowej Komisji Akredytacyjnej) i przygotowała dokument następującej treści:


I. Cele i efekty kształcenia:

1. Cele kształcenia

W punkcie 2: zamiast „konfrontowania tej wiedzy z rzeczywistością pedagogiczną w praktycznym działaniu” powinno być „łączenia wiedzy z praktyką”. Łączenie wiedzy z praktyką przywodzi na myśl leninowskie koncepcje dydaktyczne. Sugerowałabym „wykorzystywanie tej wiedzy w analizie i projektowaniu rzeczywistości pedagogicznej”

W punkcie 3: brakuje wśród zadań szkoły – zadań profilaktycznych.

W zakresie podstawowej wiedzy pojawia się tylko wiedza psychologiczna i pedagogiczna bez socjologicznej, która jest niezbędna dla rozumienia i relacji społecznych w klasie, ale i osiągnięć szkolnych vs niepowodzenia dydaktyczne.

W celach kształcenia:
- brak wskazania zadań emancypacyjnych
- brak postaw i umiejętności innowacyjnych,
- brak takich elementów, jak: znajomość alternatywnych modeli kształcenia realizowanych na świecie,

3. Szczegółowe efekty kształcenia
W punkcie 1) w zakresie WIEDZY
pkt. e) powinno być zamiast: „zna podstawowe teorie dotyczące wychowania i kształcenia…” – „zna współczesne teorie dotyczące wychowania i kształcenia…;
pkt. i) zamiast: …o uczestnikach działalności pedagogicznej … lepiej jest napisać i uzupełnić w nawiasie: …o podmiotach procesów kształcenia i wychowania (uczniach, rodzicach, nauczycielach i partnerach szkolnej edukacji np. instruktorach harcerskich)

W opisie celu, odnoszącego się do efektu, jakim jest zdobycie wiedzy (cel 1 str. 2) brakuje uwzględnienia opieki. Brakuje też określenia treści kształcenia, odnoszących się do tak ważnej funkcji szkoły, jaka jest opieka, mimo, że np. w wykazie umiejętności, a także zadań realizowanych na praktyce mowa jest o działaniach/funkcjach opiekuńczych i wykorzystywaniu w nabywaniu tych umiejętności i realizacji zadań, wiedzy teoretycznej.

W punkcie 3) w zakresie KOMPETENCJI SPOŁECZNYCH
Brakuje zapisu dotyczącego umiejętności pracy z grupą (zespołem ) wychowawczym, a to powinno być wyodrębnione, gdyż w grę wchodzi istota wiedzy o procesach grupowych i umiejętności wykorzystywania dynamiki grupy do realizacji procesów wychowawczych i dydaktycznych.
W zakresie wiedzy:
Punkt i, zawierający wymóg szczegółowej wiedzy, jest zupełnie nieczytelny, gdyż wszystko, to co składa się na wiedzę o podmiotach procesu kształcenia, a co może być zdobywane w czasie studiów, zostało w poprzedzających punktach opisane wymogiem wiedzy podstawowej (psychologicznej, społeczno-kulturowej, biomedycznej itd.)
Punkt j: specjalne potrzeby edukacyjne są błędnie identyfikowane wyłącznie w związku z zaburzeniami, z pominięciem dzieci zdolnych.
Punkt k: określenia „szczegółowej wiedzy” o „typowych zadaniach” jest manipulacyjnym uśrednianiem i uprzeciętnianiem działań szkoły i nauczyciela i wymuszaniem złej tradycji uczenia metodyki jako szczegółowych przepisów czynności nauczyciela i uczniów, a więc tego, co od wielu lat jest bardzo szeroko krytykowane jako największy mankament pacy nauczyciela. Wystarczyłoby „posiada wiedzę o metodyce wykonywania zadań – normach, procedurach, dobrych praktykach…”

W zakresie umiejętności:
- brak jest wymogu: posiada umiejętność indywidualizowania zadań na lekcjach oraz dostosowywania metod i treści do potrzeb i możliwości uczniów oraz zmian zachodzących w świecie i nauce.

- w punkcie e: obbserwacja i wnioski to za mało; powinien posiadać też umiejętność projektowania zadań sprzyjających rozwojowi tych uczniów.

- punkt f: umiejętności komunikacyjne to znacznie więcej niż klarowne porozumiewanie się; należałoby użyć terminu: kompetencje komunikacyjne i opisać je jako umiejętność porozumiewania się z osobami z różnych środowisk i w różnej kondycji emocjonalnej, dialogowego rozwiązywania konfliktów, konstruowania dobrej atmosfery dla komunikacji w klasie szkolnej;

- w punkcie m należałoby dodać wymagania związane z umiejętnościami współpracy zwłaszcza z kadrą i rodzicami uczniów;
Brak jest umiejętności eksperymentowania i implementowania działań innowacyjnych (z dokumentu wynika obraz nauczyciela zachowawczego, typowego, wykonawczego).

W zakresie kompetencji społecznych właściwie mowa jest jedynie o świadomości i przekonaniu o „czymś”, nie pojawiają się ŻADNE kompetencje (jak np. umiejętność współpracy, wywierania wpływu na innych, budowanie więzi emocjonalnych, zapewnianie emocjonalnego wsparcia, asertywność, pozyskiwanie poparcia społecznego, nawiązywanie kontaktów ze środowiskiem, projektowanie wspólnych działań, rozwiązywanie konfliktów, mediowanie, umiejętność słuchania i przekonywania, konstruowanie projektów wspólnego działania itd.)

Wymagania dodatkowe:
Punkt 2b: należałoby dodać: „umiejętności zróżnicowanego wykorzystywania technologii…”, gdyż w praktyce zbyt często sprowadza się do przenoszenia tekstu z podręcznika na slajdy

Część II. Moduły kształcenia:
Przydziały modułowe stawiają w bardzo trudnej sytuacji wczesną edukację jako wieloprzedmiotową. Liczba godzin na dydaktyki przedmiotowej jest tak niska, że nie umożliwia przygotowania do prowadzanie zajęć choćby w podstawowym zakresie.

Całkowicie zgadzam się z uwagami odnoszącymi się do praktyki – tendencja zniżkowa jest sprzeczna z wszystkimi postulatami dotyczącymi kształcenia nauczycieli.

Edukacja przedszkolna i wczesnoszkolna: wprowadzono punkt „dojrzałość szkolna”, a więc kategorię, która jest poważnie krytykowana w pedagogice (dziś już również przez twórców testów pomiarowych dojrzałości), gdyż zrzuca odpowiedzialność z instytucji (dojrzałość szkoły) na dzieci za adekwatność praktyk edukacyjnych wobec potrzeb i możliwości uczniów.

Brak jest zagadnienia „innego” we wczesnej edukacji: współbycie z „innym”, integracja, emigranci, edukacja multikulturowa itd. To obszar, którego znaczenia z każdym rokiem rośnie w naszym kraju.

Brak treści związanych ze wsparciem dzieci z trudnościami rodzinnymi, psychicznymi, socjalnymi, językowymi i in.

Dydaktyka:
Proces nauczania-uczenia się: Tradycyjne ujęcie (zasady, metody, sroki itd.).
Brak takich treści, jak alternatywne modele kształcenia, strategie konstruowania wiedzy w szkole, komunikacja dla uczenia się, środowisko uczące, przestrzeń klasy szkolnej i jej organizacja, interakcja twórcza w kształceniu.

Minimalna liczba godzin zajęć oraz praktyk jest nieadekwatna do tak szeroko zakreślonego zasobu wiedzy i umiejętności. Absolutnie przy tak małej liczbie godzin w Module 2 i 3, które stanowią o przygotowaniu do realizacji celów (łącznie zaledwie 240 godz. – a dotychczas minimalna liczba godzin wynosiła 270 godz.!!!) oraz na praktykę – przewiduje się zaledwie 105 godz. podczas , gdy do tej pory było nie mniej niż 150 godz.!!!
Przy takim planie kształcenia staje się ono fikcją.

Niedopuszczalne powinno być kształcenie w obszarze edukacji elementarnej w ramach studiów podyplomowych, które mają łącznie zaledwie 350 godz. To jest skandaliczne w sytuacji, gdy takie studia podejmują osoby bez uprzednich studiów pedagogicznych.
Słusznym jest, że wychowanie przedszkolne i edukację wczesnoszkolną ujęto jako jeden etap, gdyż zapewnia to ciągłość kształcenia dzieci w tej fazie rozwoju. Jednak nie ma jasności, czy twórcy projektu uznali kształcenie na tym etapie jako edukację dwuprzedmiotową i jaką w związku z tym liczbę godzin przeznacza się na przygotowanie dydaktyczne: czy ma ono wynosić 60 godz. (moduł 3) + 60 (moduł 4) oraz 140 godzin praktyki (90 moduł 3 + 50 moduł 4), czy tylko ogółem 150 godz., to znaczy tyle, ile przewiduje się na moduł 3. W moim przekonaniu należy kształcenie na tym poziomie, choć traktowane integralnie, rozumieć jako studia dwuprzedmiotowe.

Niejasne jest, co oznacza, że praktyka powinna odbywać się równolegle z zajęciami w danym module, czy należy ją traktować jak praktykę śródroczną? Takie rozwiązanie z wielu powodów byłoby merytorycznie bardzo pożądane, ale jest nierealne, ponieważ po pierwsze, nie dysponujemy szkołami ćwiczeń i po drugie, nie byłoby możliwe na studiach niestacjonarnych, a w tym trybie mamy w Polsce najwięcej studentów pedagogiki wczesnoszkolnej. Jeśli natomiast nie jest to praktyka śródroczna, to nie może spełniać powyższego warunku. Uważam, że absolwenci po odbyciu takiego kursu kształcenia nie będą przygotowani do pracy w zawodzie, przede wszystkim w zakresie umiejętności i postaw. Konieczne byłoby wprowadzenie przynajmniej półrocznego stażu po skończeniu studiów i dla nadania uprawnień zawodowych egzaminu państwowego.

Tylko 15 godzin praktyk przewidziano na kształcenie kompetencji opiekuńczo – wychowawczych kandydatów na nauczycieli; kompetencje te, przedstawione na str. 11-13, obejmują pięć głównych zadań, a w ich obrębie szereg zadań szczegółowych, w tym np. takie, jak:

• samodzielne prowadzenie działań opiekuńczo – wychowawczych wobec grup i poszczególnych jednostek (s.12);

• organizacja i prowadzenie zajęć wychowawczych (w tym zajęć integrujących grupę, działań profilaktycznych) w oparciu o samodzielnie opracowywane scenariusze zajęć, (s.12);

• podejmowanie indywidualnej pracy z wychowankami (także o specjalnych potrzebach edukacyjnych); (s. 12).

Proponujemy zmiany dotyczące punktu II Moduły kształcenia. W tabeli 1 s. 15 zmianie powinna ulec liczba godzin i punktów ECTS dotycząca modułu 2 i 3.

Moduły kształcenia Godziny ECTS Proponowane godziny Proponowane ECTS
Moduł 1 Przygotowanie w zakresie merytorycznym * * Bez zmian Bez zmian
Moduł 2 Przygotowanie psychologiczno-pedagogiczne, w tym: 90 10 180 18
1)ogólne przygotowanie psychologiczno-pedagogiczne 45 90
2)przygotowanie psychologiczno-pedagogiczne do danego etapu edukacyjnego 30 60
3)praktyka 15 30
Moduł 3 Przygotowanie w zakresie dydaktycznym, w tym: 150 15 240 20
1)dydaktyka ogólna 30 60
2)dydaktyka etapu edukacyjnego/przedmiotowa 30 60
3)praktyka 90 120
Moduł 4 Przygotowanie w zakresie nauczania kolejnego przedmiotu, w tym: 350 Bez zmian
1)przygotowanie w zakresie merytorycznym *
2)dydaktyka etapu edukacyjnego/przedmiotowa 60 10-15 Bez zmian
3)praktyka 50
Moduł 5 Przygotowanie w zakresie pedagogiki specjalnej, w tym: 350 25 Bez zmian Bez zmian
1)przygotowanie psychologiczno-pedagogiczne specjalne 140
2)dydaktyka specjalna 90
3)praktyka 120

Uwagi ogólne:
1. Podział treści pomiędzy moduły i wewnątrz nich nie jest klarowny; np. program ukryty pojawia się w dwóch modułach. To może być ważne, ponieważ szkoły kształcące nauczycieli będą musiały w planach studiów odzwierciedlać konstrukcję standardu. W załączonym do Rozporządzenia opisie standardów kształcenia dostrzegamy szereg, niejasności. Niejasne jest np. to, czy obowiązkiem studenta – kandydata na nauczyciela jest wybór jednego z dwóch modułów nazywanych w projekcie fakultatywnymi (Moduł 4 i 5), czy też nie ma takiego obowiązku.

2. Część użytych terminów jest niejasna; np. "refleksyjny model szkoły".

3. Regulacja, że nauczycielom przedszkoli i szkół podstawowych wystarczy przygotowanie na pierwszym stopniu studiów odzwierciedla całkowicie pozbawione racji myślenie, że im młodsze dziecko, tym słabiej może być nauczyciel wykształcony. Niejasne i budzące niepokój osób odpowiedzialnych za kształcenie nauczycieli do edukacji na poziomie elementarnej (przedszkolnej i wczesnoszkolnej) jest stwierdzenie, że „przygotowanie merytoryczne do pracy w zawodzie nauczyciela w placówkach wychowania przedszkolnego oraz nauczania na I etapie edukacyjnym jest realizowane w ramach studiów na kierunku pedagogika albo w ramach innych kierunków utworzonych przez uczelnie” (s.7).
Wielce niepokojące jest to, że w projekcie odchodzi się od koncepcji edukacji zintegrowanej co jest nieuzasadnione bowiem nasza wiedza o rozwoju przekonuje, że nauczanie całościowe jest zgodne z naturą dziecka.

4. Koncepcja praktyk przedstawiona w projekcie kładzie zbyt duży nacisk na odtwórcze funkcjonowanie studenta w trakcie ich odbywania. Głównym zadaniem jest obserwacja, zapoznanie się z placówką itp. W niewielkim stopniu oczekuje się od studenta badania, wyjaśniania, eksperymentowania, tworzenia własnych projektów i ich weryfikowania, samodzielnego poszukiwania rozwiązań, gromadzenia w sposób aktywny doświadczeń, tworzenia własnego warsztatu nauczycielskiego. Student powinien przede wszystkim działać a nauczyciel obserwować i korygować,

5. Przedstawiono w projekcie bardzo tradycyjny model dydaktyki. Szczególnie odczuwa się brak w nim współczesnych teorii uczenia się i kierowania uczeniem się uczniów, brak pogłębionej analizy paradygmatów kształcenia. Kładzie się duży nacisk na pracę z uczniem o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Poważne zastrzeżenia budzi także wprowadzenie do standardów kształcenia nauczycieli fakultatywnego Modułu 5 (przygotowanie w zakresie pedagogiki specjalnej). Nie wydaje się możliwe, aby wszystkie szkoły kształcące na tzw. kierunkach nauczycielskich dysponowały kadrą, umożliwiającą realizację tego modułu.
Nie wspomina się w tym kontekście o uczniu zdolnym, mającym własne indywidualne pasje itp., gdy tymczasem nauczanie w szkole powinno być tak organizowane w toku realizacji normalnych codziennych zadań, aby nie dochodziło do zaburzeń zachowania lub powstawania blokad edukacyjnych. Te blokady, niepowodzenia i trudności najczęściej wynikają z nieudolnej, nieprofesjonalnej działalności nauczyciela. Trzeba więc po prostu przygotować studenta tak, aby dobrze uczył, był rozumnym, refleksyjnym i wrażliwym nauczycielem, ale przedstawione standardy nie zapewniają wystarczających warunków dla takiego jego kształtowania.

6. Niewłaściwe, bo utrudniające realizację procesu kształcenia, jest łączenie kształcenia w zakresie psychologii i pedagogiki; nie kwestionujemy zasadności kształcenia w obrębie modułów, ale moduły powinny być poświęcone określonym, interdyscyplinarnie ujętym i zarazem powiązanym z sobą zagadnieniom, a nie „tradycyjnym” przedmiotom, jedynie formalnie połączonym.

7. Niewłaściwe, bo utrudniające realizację procesu kształcenia jest także rozdzielenie kształcenia w zakresie pedagogiki (Moduł 2) od dydaktyki ogólnej (komponent 2 Modułu 3), co skutkuje nie tylko powtarzaniem treści kształcenia , ale i ryzykiem powstania u kandydatów na nauczycieli błędnego przekonania, że wychowanie i nauczanie przebiegają w odrębnych sytuacjach. Nadto, umieszczenie treści dotyczących wychowania w ramach komponentu ogólnego przygotowania psychologiczno – pedagogicznego, z przeznaczeniem na realizację treści całego tego komponentu 45 godzin, nie tylko utrwali przekonanie o niewielkim (w porównaniu z dydaktyką) znaczeniu funkcji wychowawczej szkoły, ale i niechybnie przyczyni się do pogłębienia się niewydolności wychowawczej szkoły, ze wszystkimi jej skutkami.

8. Podzielamy także wątpliwości osób realizujących tzw. dydaktykę szczegółową odnośnie wyrażanego w treściach kształcenia sposobu rozróżnienia treści dydaktyki ogólnej i szczegółowej; w tej ogólnej, pojawiają się treści dydaktyki szczegółowej np. metody nauczania, formy organizacji lekcji i środki dydaktyczne (p.3) są zależne od nauczanego przedmiotu; są zatem nieodłącznymi elementami dydaktyki szczegółowej. Z kolei, błędne jest wpisanie w treści dydaktyki szczegółowej zagadnień takich, jak współczesne koncepcje edukacji małego dziecka.

Przedstawiono wyżej z konieczności jedynie najważniejsze uwagi, jakie budzi treść „Rozporządzenia”. Opinia w tej sprawie została bowiem sporządzona pod dużą presją czasu, przy braku możliwości szerszych i bardziej wnikliwych konsultacji oraz przemyśleń. Nie ulega jednak wątpliwości, że wprowadzenie „Rozporządzenia” zagraża jakości kształcenia na kierunkach przygotowujących do zawodu nauczyciela. Uważamy zatem za konieczne wystąpienie z wnioskiem o wstrzymanie decyzji o wprowadzeniu w życie tego Rozporządzenia, przedłużenie czasu debaty nad nim i uwzględnienie opinii osób oraz gremiów biorących udział w kształceniu nauczycieli i za efekty tego kształcenia, odpowiedzialnych."

Howgh!

19 czerwca 2011

Pedagogika społeczna Gienka Loski


Zwycięzca programu TVN "X-Factor" - Gienek Loska koncertował dzisiaj w Rozprzy k/Piotrkowa Trybunalskiego z okazji święta tej gminy. Jak zapowiedziała artystę pani Burmistrz - kiedy uzgadniano z nim termin koncertu, nie przewidywano, że będzie on tak topowym piosenkarzem, aczkolwiek wybrano go właśnie ze względu na znakomity głos rockowy i grę na gitarze niezwykle trudnych utworów. Kiedy dojeżdżaliśmy do Rozprzy okazało się, że były problemy z parkowaniem samochodu w pobliżu "stadionu", tyle przyjechało na koncert Loski fanek i fanów. Tłumy zmierzały w kierunku miejsca, gdzie miał odbyć się koncert. W odróżnieniu od wielu, już nieco zmanierowanych, wykonawców rockowych, Loska rozpoczął swój występ punktualnie. Atmosfera koncertu była znakomita, a co ważne, można było przecisnąć się z dziećmi wśród tłumu jak najbliżej sceny. Jak to jednak bywa na takich imprezach, gdzie tanio i w dużych ilościach sprzedaje się piwo, pop-corn i frytki, zdecydowana większość okolicznych mieszkanców przyszła lub przyjechała na stadion, by po prostu świętować, bawić się, napić, spotkać ze znajomymi, a kto będzie grał i śpiewał na scenie, nie miało już dla nich znaczenia.

W pewnym momencie koncert został przerwany, gdyż trzeba było ogłosić komunikat. Przy scenie stało małe dziecko i płakało, bo zgubiło się i nie wiedziało, gdzie są jego rodzice. Służby porządkowe szybko zareagowały i zakomunikowały, by rodzice zgłosili sie po chłopca. Gienek zaś wzmocnił ten komunikat swoją pedagogią tymi oto mniej więcej słowami:
"Na Śląsku takich ludzi nazywa się ciulami. Ej, matka, jak urodziłaś dziecko, a postanowiłaś się tu tylko nachlać, to przyjdź po dziecko i zabierz je do domu, by nie płakało. Jak jest się rodzicem, to trzeba odpowiadać za własne dziecko i opiekować się nim bez względu na okoliczności." Słusznie. Gienek Loska sam ma małe dziecko i troszczy się o nie, czemu daje wyraz także w udzielanych mediom wywiadach. Dobrze zatem, że ze sceny padły słowa rodzicielskiej "pedagogiki społecznej", a wyrażające powinność każdego rodzica myślenia i wczuwania się w przeżycia zagubionego w szalejącym tłumie dziecka.Inna rzecz, że w tłumie słychać było komentarze: "Ciekawe, czy po takiej wypowiedzi Gienka Loski ktoś odważy się i zgłosi po dziecko, bo jako rodzic powinien spalić się ze wstydu". Na szczęście spadł deszcz, więc i emocje w tej kwestii opadły.

17 czerwca 2011

Niekonwencjoanlna historia harcerstwa i jego praktycznej pedagogiki


Oficyna Wydawnicza "IMPULS" opublikowała najnowszą książkę poświęconą harcerstwu i wpisanym w jego współczesne dzieje indywidualnym losom tych, którzy poświęcili harcerskiej służbie najlepsze lata swojego dzieciństwa i dorosłości. "Różne oblicza harcerstwa. Ślady wydarzeń ujęte w formie felietonów, reportaży i innych form dziennikarskich" Wojciecha Śliwerskiego - to licząca ponad 600 stron niekonwencjonalna historia polskiej cząstki ruchu społeczno-wychowawczego w naszym kraju. Spisał ją mój Brat, b. instruktor harcerski, wieloletni dziennikarz i wydawca książek także z tej problematyki. Przypomina w niej wyjątkowy jak na czasy quasitotalitarne ruch poziomy, wymykający się spod kontroli ówczesnej władzy, a związany z naszą wspólną inicjatywą powołania do życia Harcerskiej Poradni Programowo-Metodycznej dla funkcyjnych ZHP w całym kraju przy jedynej w Polsce Bibliotece Harcerskiej (21 RBP w Łodzi kierowanej przez hm. Aleksandrę Trafalską). Stworzyliśmy tam przed ponad 30 laty laty nieformalny ruch wsparcia korespondencyjnego, swoistego rodzaju sieci wzajemnej pomocy (wówczas nie było internetu) tym, którzy mieli problemy w pracy z dziećmi, młodzieżą czy dorosłymi w ramach pełnionych w harcerstwie funkcji czy ról społecznych. W książce pojawiają się po raz pierwszy publikowane dokumenty, relacje, wywiady, listy i etnopedagogiczne reportaże pisane przez pryzmat wartosci, jakie powinny obowiązywać w harcerstwie i pedagogice humanistycznej.

Dlaczego jest to rozprawa z nurtu niekonwencjonalnej historii współczesnej? Cechuje ja uprawomocniony w tym podejściu subiektywizm, różnorodność stylów narracji dziejów i biografii harcerskich osobowości - pasjonatów, ich wychowawczych porażek i sukcesów. Jest to przykład na opisanie wycinka dziejów z czasów mrocznych, wydawałoby się beznadziejnych, a jednak dzięki znakomitym wychowawcom, pedagogom formalnym i nieformalnym przełamującym proces ciągłości, ideologicznej reprodukcji, afirmującym harcerską kontestację i opór, ich szczerość, empatię, krytyczną refleksję, a kiedy trzeba było, to także dającym świadectwo odmówienia współpracy z miernotami, ludźmi słabego charakteru. Ta książka jest historią ludzi pozornie pokonanych, a mimo to moralnych i pedagogicznych zwycięzców. Warto do niej sięgnąć, by wykorzystać ją nie tylko w kształceniu współczesnych kadr harcerskich, ale także pokazać inne oblicze pedagogiki społecznej w działaniu, pedagogiki szczerości, empatii, nadziei i dzielności. Są w tej książce znakomite ilustracje, satyryczne komentarze Ryszarda Drucha i Piotra Olszówki. Jej Autor przypomina niezwykle interesujące formy oporu w postaci powołanego przez niego do życia harcerskiego kabaretu "Drzazga", którego teksty piosenek i skeczy były znakomita odtrutką na pseudoharcerską rzeczywistość. Są tu wreszcie ślady walki o demokrację, o prawdę, o wierność harcerskim ideałom.


Książka dokumentuje wieloletnią współpracę twórcy Oficyny Wydawniczej "IMPULS" - Wojciecha Śliwerskiego z prasą harcerską oraz jego pracę dziennikarską w redakcjach „Motywów”, „Drużyny” i „Harcerza Rzeczypospolitej”. Wszystkie reportaże, felietony i inne formy dziennikarskie były publikowane w wymienionych pismach w latach 1970–1991. Dlaczego je przypomina? Z wielu powodów.

"Żywot publikacji prasowych jest niezwykle krótki. Kiedy ukazują się kolejne numery tygodnika czy miesięcznika, wcześniejsze giną w niepamięci. Czas przeobrażeń polityczno-społecznych dodatkowo zatarł ślady publikacji. Żadne z wymienionych wyżej pism już nie istnieje.

Literatura harcerska ostatnich lat wzbogaciła się o liczne publikacje różnych komisji historycznych, autorów z ruchów opozycyjnych wobec Związku Harcerstwa Polskiego, także z Instytutu Pamięci Narodowej i prace naukowe (magisterskie, doktorskie itp.) czy wspomnieniowe byłych naczelników ZHP.

Ta książka jest inna, pokazuje harcerstwo przez pryzmat losów indywidualnych bohaterów reportaży, felietonów czy obserwacji dziennikarskiej. Ich treścią najczęściej są patologie harcerskiej służby i życia organizacji...

Publikowane w książce teksty dotyczą bardzo intensywnego okresu mojego życia, w którym praca dziennikarska była nierozerwalnie związana z aktywną służbą instruktorską. Zakończenie obu nastąpiło z chwilą likwidacji Harcerskiej Oficyny Wydawniczej w Krakowie przez władze Związku (jej właściciela) na przełomie 1991 i 1992 r. Wówczas, podobnie jak niektórzy z opisywanych przeze mnie bohaterów, znalazłem się w trudnej sytuacji życiowej z wypowiedzeniem umowy o pracę w kieszeni i bez szans na podjęcie zatrudnienia, bez żadnej pomocy i nadziei na przyszłość."

W rzeczywistości naszego działania na taką ewentualność trzeba być przygotowanym. Zresztą, kto choć raz uczestniczył w jakimś ruchu sam wie, ile mu to sprawiło satysfakcji, a ile mu to sprawiło kłopotów…


Zainteresowanych odsyłam do: http://www.impulsoficyna.pl/index.php?cat=2&id=1250.

15 czerwca 2011

Podsumowanie ruchu innowacyjnego w edukacji


Już po raz dwudziesty piąty odbyło się podsumowanie ruchu innowacyjnego w łódzkiej oświacie. Inicjatorem tego wyjątkowego w skali kraju spotkania wybitnych nauczycieli, dyrektorów placówek oświatowych, prezentujących wysoki poziom refleksji i praktyki pedagogicznej, wyróżniających się ponadprzeciętnymi osiągnięciami, pasją i wyjątkowym zaangażowaniem na rzecz nowoczesnej edukacji było Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego. W podsumowaniu udział wzięli także wybitni naukowcy - nestorzy pedagogiki pracy, jak profesorowie: S. Kaczor, Z. Wiatrowski, B. Niemierko czy ich kontynuatorzy w osobach m.in. F. Szloska. Ze względu na zły stan zdrowia nie mógł przyjechać prof. T.Nowacki, zaś sprawy osobiste uniemożliwiły odbiór certyfikatu Ambasadora innowacyjnych idei i praktyk pedagogicznych prof. S. Kwiatkowskiemu.
Co jest niewątpliwą rzadkością, w tej uroczystości wzięli też udział i zostali nagrodzeni specjalnymi certyfikatami dyrektorzy i prezesi wielu firm przemysłowych i usługowych, którzy od szeregu lat kreatywnie wspierają nowatorstwo pedagogiczne w szkolnictwie. W siedzibie Muzeum Miasta Łodzi w Pałacu Poznańskiego specjalne wyróżnienia odbierali też uczniowie - zwycięzcy konkursów zawodowych, wynalazczych, przedmiotowych oraz interdyscyplinarnych. Mieliśmy możliwość poznania utalentowanej młodzieży, która swoją pasją uczenia się, głębią zainteresowań udowadnia, że szkoła może być miejscem radości poznawania wiedzy i włączania się w doskonalenie codziennego ich świata życia.

Oklaskom nie było końca. Obecni na tym spotkaniu: wiceminister edukacji narodowej Lilla Jaroń wraz z kuratorem łódzkiej oświaty - dr Jan Kamiński, dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ - Małgorzata Zwolińska oraz dyrektor OKE w Łodzi - Danuta Zakrzewska wręczali dyplomy laureatom, zaś uczennice szkoły baletowej z niezwykłą gracją, tanecznym krokiem podbiegały do nagrodzonych i wręczały im czerwoną różę. Idea wręczania certyfikatów pojawiła się po raz pierwszy osiem lat temu. Dzisiaj, jej pomysłodawca - dyrektor Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego JANUSZ MOOS - miał prawo do poczucia satysfakcji, gdyż wyjątkowy wysiłek twórczy i organizacyjny jego Współpracowników zaowocował wspólnotowym świadectwem tego, że w polskich przedszkolach i szkołach nie brakuje liderów, pedagogów z pasją i potrzebą wdrażania nowoczesnych technologii i myśli naukowej do edukacji.

Podsumowanie ruchu nowatorstwa jest swoistego rodzaju wydobyciem na jaw i upublicznieniem tego, co w naszej oświacie jest najlepsze. Trymufowała pedagogika pozytywna, pedagogika alternatyw edukacyjnych oraz pedagogika solidarności różnych firm, przedsiębiorstw z tymi, którym zależy na jak najlepszym przygotowywaniu młodych pokoleń do godnego i pozwalającego na zawodową samorealizację życia osobistego. To niezwykłe spotkanie elit polskiej oświaty zostało podkreślone wręczeniem primus inter pares certyfikatów w 12 kategoriach:
- Ambasador innowacyjnych idei i praktyk pedagogicznych (kategoria indywidualna i instytucjonalna);
- Partner przyjazny edukacji;
- Lider w edukacji;
- Organizacja innowacyjna;
- Organizator procesów innowacyjnych;
- Nauczyciel nowator;
- Lider wzorcowego wewnątrzszkolnego systemu orientacji i porafnictwa zawodowego;
- Certyfikat umiejętności informatycznych;
- Certyfikat Talent uczniowski.

Takie spotkania tworzą klimat uznania i szacunku dla tych, którym chce się coś więcej, niż tylko wdrażanie centralistycznych reform oświatowych. Spotykając się raz w roku z przedstawicielami władz oświatowych, otrzymują jednoznaczny sygnał, że są potrzebni i doceniani. Dziękujemy Januszowi Moosowi, że nie tylko sam jest liderem ruchu pedagogicznego nowatorstwa, autorem i redaktorem wielu rozpraw na ten temat, konsekwentnie walczącym o lepszą i konstruktywistyczną edukację, ale dostrzega INNYCH, pamięta o najlepszych i czyni wszystko, by ich twórczość była upowszechniana, zagrzewając kolejne pokolenia do kreatywnego oporu.

12 czerwca 2011

Gdzie studiować pedagogikę?


Tak tegoroczni, jak i ubiegłoroczni maturzyści zastanawiają się najpierw nad tym, co studiować, a potem, gdzie studiować. Oczywiście, jak komuś jest obojętne, co studiować, natomiast istotne jest dla niego to, by studiować cokolwiek, byleby blisko, tanio i przyjemnie, to nie musi zadawać sobie pytania:, co i po co studiować, gdyż nie o zdobywanie jakiejkolwiek wiedzy czy umiejętności mu chodzi, ale o legitymację, dzięki której będzie mógł taniej podróżować po kraju i poza jego granicami, przedłuży mu się okres płatności alimentacyjnych czy ZUS-owskich (jeśli takowe mógłby utracić w wyniku zakończenia edukacji) itp.

Dla tych, co chcą cokolwiek studiować, byleby tylko zdobyć powyższy status, najlepszym kierunkiem studiów wydaje się taki, który pozornie zbliżony jest do wiedzy potocznej, powierzchownej, choć ma swoje zakorzenienie w nauce, a więc socjologia, praca socjalna, psychologia, nauki o zdrowiu czy pedagogika. Z tych kierunków tylko psychologia odpada, bo trzeba zdać dodatkowe testy a w czasie studiów obowiązkowa jest matematyka i statystyka. Tymczasem poziom kształcenia matematycznego jest u nas fatalny, w związku z tym pozostają do wyboru pozostałe kierunki nauk społecznych. Wśród nich jest też pedagogika. To właśnie ten kierunek odnotował w ciągu minionego dwudziestolecia czternastokrotny przyrost osób studiujących. Jeśli ktoś zatem chce studiować byle co, to niech szuka takich niepublicznych szkół wyższych, które otworzyły ten kierunek w ostatnim dziesięcioleciu i nie osiągnęły statusu akademickiego. Takich szkół jest 99,9% w naszym kraju. Prawie każda. W nich traktuje się pedagogikę jak „złotodajną kurę”, bo płaci się za indeks w złotych, a wymogi stawia się niewielkie. Z różnych zresztą powodów. Często dlatego, że kadra jest kiepska lub nie chce narazić się właścicielowi takiej szkoły egzekwowaniem wiedzy, bo musiałoby się to skończyć rozstaniem ze szkołą (tak dla jednych, jak i drugich). Jak będzie zbyt wymagająca, to tak zwani studenci przeniosą się do innej niepublicznej szkoły, gdzie chętnie ich przyjmą, bo w końcu w niej też chodzi o składanie „złotych jajek”, czyli płacenie za studia.

Jeśli zatem ktoś nie chce studiować, tylko chce być studentem, to może wybrać sobie spośród ponad 100 niepublicznych szkół w Polsce prowadzących kierunek „pedagogika” te, które chętnie go przyjmą, byle tylko regularnie płacił lub obiecał, że będzie płacił za "studia". Musi jednak pamiętać, że właściciele tych szkół są bardzo mili dopóty, dopóki nie zgłosi swojej deklaracji na piśmie i nie wpłaci pierwszej raty czesnego. Potem, każde opóźnienie będzie odnotowane i nie pomogą żadne łzy i narzekania, gdyż w szkołach tych są zatrudnieni prawnicy, by zwiększyć ściągalność należności za studia. I słusznie. Jak ktoś się zobowiązał, że będzie płacił (studiować przecież nie musi, a byc może nawet nie chciał), to niech nie liczy na jakiekolwiek ulgi. Płacz i płać. Legitymacja studencka kosztuje. Zmienią się od tego roku kryteria oceny jakości kształcenia. Teraz już nie będzie ważne to, czy są w szkole zatrudnieni w kadrze minimum tacy lub nijacy, ale to czy studenci znają i pamiętają jakieś minimum. Badane bowiem będą efekty kształcenia, a że ich nie będzie, to trzeba będzie te szkoły zamykać. Nie warto zatem w nich studiować, skoro nie będzie można odebrać dyplomu, gdyż w szkole będzie remanent niewiedzy i braku umiejętności.

A zatem gdzie mamy być studentami? To pytanie musi być zastąpione innym, a mianowicie, dlaczego chcemy być studentami pedagogiki? Otóż potrzebny jest do dokonania wyboru jakiś czytelny, czyli subiektywny ranking uczelni prowadzących studia na tym kierunku. Nie ulega wątpliwości, że w pierwszej kolejności powinniśmy wybierać te uczelnie akademickie lub szkoły wyższe, które są publiczne, a więc w dawnej nomenklaturze – państwowe. One bowiem oferują jeszcze bezpłatne, ale za to pewne studiowanie na studiach stacjonarnyc i niestacjonarnych. Kwestia pewności jest istotna, bowiem chodzi o to, że jak dotychczas Państwowa Komisja Akredytacyjna nie pozbawiła żadnego uniwersytetu czy akademii prawa do kształcenia na tym kierunku studiów, gdyż spełnione są w nich konieczne wymagania. W najwyższym stopniu dotyczy to wydziałów pedagogicznych czy nauk o wychowaniu lub studiów edukacyjnych, a także wydziałów prowadzących oprócz pedagogiki jeszcze inny kierunek studiów (tak w uniwersytetach, akademiach, jak i w państwowych wyższych szkołach zawodowych).

Tu każdy zgłaszający się na studia kandydat może być pewny, że jak je rozpocznie, to spełniając przynajmniej minimalne wymagania (zaliczając określone zajęcia i zdając egzaminy), otrzyma dyplom danego uniwersytetu czy akademii. A to brzmi dumnie i zawiera wartość dodatkową w postaci prestiżu uczelni oraz jej dyplomów. Takiej gwarancji nie da mu wiele niepublicznych szkół wyższych, gdyż, jak wynika z opublikowanych raportów Państwowej Komisji Akredytacyjnej, grozi im ocena warunkowa lub negatywna, a więc możemy wprawdzie ukończyć w nich studia, ale z dyplomem obciążonym, fatalną opinią. Skończyły się bowiem już te same wzory dyplomów. Teraz każda szkoła wyższa musi wydawać swoje, a zatem nie będzie już chroniona państwowym godłem czy podobieństwem do uczelni akademickich z prawdziwego zdarzenia.

Publiczne uniwersytety i akademie prowadzą nabór, kierując się opublikowanymi dwa lata wcześniej kryteriami przyjęć (przelicza się uzyskane oceny maturalne na uczelnianą skalę). Od wyników matury zatem zależy to, czy zainteresowani studiowaniem pedagogiki kandydaci będą mogli skorzystać z bezpłatnej oferty kształcenia. Jeśli nie zostaną przyjęci z braku miejsc, bo jednak istotną role odgrywa tu lista rankingowa według poziomu osiągnięć maturalnych, to pozostają im jeszcze odpłatne studia niestacjonarne (zaoczne) w tych uczelniach. Nie jest bez znaczenia to, że być może koszty tych studiów będą nieco wyższe od dumpingowych ofert niektórych niepublicznych szkół wyższych, ale przynajmniej otrzymają gwarancje, że kierunek nie zostanie w nich zawieszony lub zlikwidowany. Uczelnie publiczne dysponują bowiem nie tylko większą liczbą naukowców i wykładowców, zatrudnionych do prowadzenia zajęć, ale i ciąży na ich kadrze większa odpowiedzialność za jakość kształcenia.

W sytuacji jednak, gdy z różnych powodów nie dostaniemy się na studia bezpłatne lub odpłatne w wybranym uniwersytecie czy akademii, warto na drugim miejscu brać pod uwagę niepubliczne szkoły wyższe, które prowadzą kierunek pedagogika, ale zarazem mają uprawnienia do nadawania stopnia doktora nauk humanistycznych z dyscypliny pedagogika, a jeszcze lepiej, gdy mają pełne uprawnienia akademickie, a więc mogą przeprowadzać z pedagogiki przewody habilitacyjne i profesorskie czy innej dyscypliny humanistycznej na prowdzącym te studia wydziale. To znaczy, że dysponują znakomitą kadrą, bogatym doświadczeniem akademickim, prowadzą rzetelne badania naukowe i realizują politykę jakości oraz współpracy międzynarodowej na najwyższym poziomie. Na stronie Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów znajdziemy wykaz takich publicznych i niepublicznych uczelni i szkół wyższych (http://www.ck.gov.pl/images/PDF/Wykaz/wykaz_jednostek.pdf). Wśród niepublicznych szkół wyższych te najwyższe standardy, porównywalne do uprawnień, jakimi dysponują uniwersytety czy akademie, są tylko dwie – jedna w Krakowie i druga we Wrocławiu.

Warto zwrócić uwagę na to, czy aby nazwa niepublicznej uczelni nie wprowadza nas w błąd. Mogłoby bowiem z niej wynikać, że albo spełnia ona status uczelni akademickiej, albo że jest wyjątkowo sprofilowana na kształcenie w ramach danego kierunku czy dyscypliny naukowej, tymczasem po ocenie PKA może ona dysponować oceną negatywną, warunkową dla kierunku pedagogika lub podlegać w najbliższym czasie ocenie, w wyniku której dotychczasowa ocena pozytywna może zmienić się na warunkową lub negatywną. Tutaj, niestety, mylące mogą być reklamy i ich treść, gdyż kiedy zacznie się w toku studiów "odpakowywać" wartość oferty kształcenia, to może się okazać, że zachwalany „towar” (edukacyjny produkt) jest zepsuty lub niskiej jakości. Jak wynika z nerwowej atmosfery na rynku „akademickich ruchomości” może okazać się, że wśród kadry kształcącej nie ma już tych, z którymi zajęcia były dotychczas prowadzone lub których obecność jest zapowiadana w ofercie. Nikt ich nie zobaczy i nie usłyszy.

Już pojawiają się reklamy w prasie codziennej, że niepubliczna szkoła wyższa w miejscowości X zatrudni od nowego roku akademickiego na stanowisku profesora czy wykładowcy ze stopniem doktora nauczycieli akademickich”. Takich ogłoszeń nie znajdziemy w przypadku publicznych uniwersytetów i akademii. A zatem oznacza to, że poszukujące kadr sa na skraju przepaści, grozi im zawieszenie uprawnień. Niektóre jednostki niepublicznych szkół wyższych nie informują w ogóle o swojej kadrze, by wsród kandydatów na studia nie wzbudzać chęci sprawdzenia w internecie np. kim te osoby sa, co sobą reprezentują, jaki mają dorobek itp. Inne zaś szkoły wprowadzają na swoich stronach dane o kadrze, publikując nazwiska wszystkich zatrudnianych na umowy zlecenie, by wyglądało na to, ze maja zatrudnionych nawet kilkadziesiąt osób. W rzeczywistości jednak nie są to pracownicy tych szkół, tylko współpracownicy, a tojuż nie jest to samo. Z wspólpracującym z dana szkoła nauczycelem - wykładowca zawiera się umowę tylko i wyłącznie na realzację przez niego danego przedmiotu zajęć. Potem okazuje się, że kiedy ich nie zaliczymy w terminie, nie ma w uczelni tego wykładowcy, bo właśnie nie podpisano z nim umowy na kontynuację współpracy czy nie zrefundowano mu dodatkowych obowiazków, jakie wynikają z konieczności przeprowadzania egzaminów poprawkowych itp. Zapowiedziana zatem na stronach takich szkół wyższych rzekomo ich kadra akademicka jest w istocie listą płac, a nie rzeczywistej działalności o charakterze akademickim. Ich nic z taką szkołą nie wiąże i wiązać nie może, poza jedynie umową o dzieło, jakie mają zrealizować w ciągu roku akademickiego. Tak więc na pozór wszystko wygląda pięknie i obficie, a w rzeczywistości jest "mydlaną bańką". Inna rzecz, że często są to wysokiej klasy specjaliści, praktycy z bogatym stażem zawodowym, którzy prowadzą zajęcia w sposób kompetentny.

Rankingi „Rzeczpospolitej” czy tygodnika „Wprost” są wykazem najwyżej notowanych publicznych i niepublicznych szkół wyższych w ramach określonych dziedzin nauki. Niestety, oceniane są tu całe uczelnie, a więc ze wszystkimi kierunkami, a nie ich poszczególne jednostki, które prowadzą dany kierunek studiów. Tak więc wybrana niepubliczna szkoła wyższa może być nawet wysoko w rankingu tego typu szkół w kraju, ale prowadzone w niej kształcenie na kierunku pedagogika czy pedagogika specjalna może nie spełniać nawet minimalnych kryteriów jakości, która byłaby porównywalna z tą, jaka jest w publicznych uczelniach i szkołach wyższych. Jeśli zatem ktoś ukończył studia I stopnia (licencjackie) w niepublicznej szkole wyższej, to będzie dla niego korzystniej, jeśli studia II stopnia (magisterskie) wybierze w publicznej uczelni czy szkole wyższej, bo przynajmniej jeden, ale ten wyższy rangą dyplom będzie miał wzmocniony prestiżem uniwersytetu czy akademii. Gdzie studiować pedagogikę? Dobrze jest się zastanowić, spokojnie przeprowadzić analizę, porozmawiać z absolwentami danej szkoły i podjąć decyzję, by zainwestowany czas czy także pieniądze nie zostały zmarnowane. Chyba, że ktoś chce być tylko studentem czegokolwiek i gdziekolwiek. Wówczas nie będzie miało znaczenie gdzie i co studiował, ponieważ i tak niczego nie będzie umiał, a na tym pracodawcy szybko się poznają.

10 czerwca 2011

"Studia z Teorii Wychowania", wybory do KNP PAN i fałszowanie świadomości


Zespół Teorii Wychowania przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN uruchomił w 2010 r. we współpracy z Gdańskim Wydawnictwem Psychologicznym półrocznik, w którym pedagodzy znajdą inspiracje do własnych badań w zakresie teorii wychowania jako jednej z podstawowych subdyscyplin nauk o wychowaniu oraz z dyscyplin czy nauk pogranicza dociekających jego istoty. Zapraszaliśmy wówczas do współpracy nie tylko wszystkich tych, którzy prowadzą badania w obszarze teorii wychowania, pedagogiki ogólnej, metodyki wychowania przedszkolnego, szkolnego czy opiekuńczego, pedagogiki społecznej, pedeutologii, pedagogiki porównawczej, antropologii pedagogicznej czy teorii kształcenia, ale także w zakresie socjologii czy psychologii wychowania. Kiedy ukazał się I numer czasopisma okazało się, że dotychczasowy wydawca nie był w stanie zapewnić kontynuowania tego procesu.

Zwróciłem się zatem z prośbą do JM Rektora Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie z zapytaniem, czy nie wyraziłby zgody na trwałe zakorzenienie tej formy i formacji intelektualnej środowiska pedagogicznego, na co otrzymałem pozytywną odpowiedź. Serdecznie w tym miejscu dziękuję JM Abp prof. dr hab. Jeremiaszowi Janowi Anchimiukowi. Dobrze się stało, że kontynuacja półrocznika będzie miała miejsce dzięki życzliwości i finansowemu wsparciu władz tej właśnie Uczelni.

Już w pierwszym numerze naszego czasopisma pisałem, że proces wychowania nie może być opisywany, wyjaśniany i konstruowany bez wielostronnego, interdyscyplinarnego badania jego istoty, funkcji, zakresu, form, metod i następstw. Interesuje nas nie tylko dociekanie tego, czy(-m) jest wychowanie, ale i jakim ono się staje lub jest przez nas kreowane, czemu i komu służy, a komu szkodzi i z jakich powodów? Istotne jest dociekanie jego zróżnicowanych uwarunkowań i możliwych do przewidzenia oraz zdiagnozowanych efektów. Warto też poszukiwać odpowiedzi na pytanie: jakie są mierniki wychowania? Po czym możemy rozpoznać że ów fenomen miał miejsce? Jakie są granice wychowania? Kto i w jakim zakresie jest sprawcą wychowania? Jak zmieniająca się sfera komunikacji globalnej rzutuje na wychowanie? Czy rzeczywiście upadek kategorii naukowej prawdy prowadzi do wniosku, że wyniki dotychczasowych badań naukowych nad wychowaniem – szczególnie dla wychowanków - mogą być niebezpieczne?

Wprawdzie pozytywizm w naukach społecznych przyczynił się do lepszego poznania obiektywnego świata, ale doprowadził też do oddalenia od niego samego podmiotu, problematyzując jego istnienie. Nie da się dłużej utrzymywać owej nieobecności podmiotu w świecie. Doświadczanie subiektywnego istnienia nie jest „tylko subiektywne”, ale jest doświadczaniem jego istnienia z zewnątrz, stąd należałoby wzmocnić dotychczasowe diagnozy m.in. o dociekania fenomenologiczne czy badania etnograficzne.

Zapraszam wraz z całym Zespołem i redakcją Zespołu Teorii Wychowania przy KNP PAN do współpracy, której jakość powinna w ciągu najbliższych kilku lat zaowocować nie tylko nową formułą i przestrzenią do wymiany myśli, wyników własnych badań naukowych, ale i otwartością na nowe wyzwania, jakie wnosi do wychowania płynna ponowoczesność. Przeszliśmy w XX wieku przez trzy wyraźnie dające się wyróżnić fazy rozwoju nauk o wychowaniu: od ortodoksji, przez heterodoksję ku heteoregenii. Dzisiaj wykraczamy w badaniach porównawczych teorii wychowania poza obszar własnego kraju dla uchwycenia zasięgu ich wpływów czy uniwersalizmu przesłanek, by badać wszystkie teorie bez względu na czas, w którym powstawały. Odwołujemy się do badań dzieł dla nich reprezentatywnych, o trwałych wartościach. Warto zweryfikować pojawiające się w ostatnich dekadach aporie i paradoksy wychowawcze, zbadać, czy rzeczywiście zaistniałe w dyskursie naukowym oraz w debatach publicznych mity, idee, modele, orientacje czy kierunki wychowania znajdują swoje uzasadnienie?

Może należałoby w kontekście dynamicznie rozwijających się badań antropologicznych, psychologicznych, socjologicznych czy filozoficznych ponownie sięgnąć do najbardziej kontrowersyjnych tez czy stanowisk dotyczących wychowania, a mianowicie: Czy istotnie jest jeszcze zasadna teza o przesunięciu socjalizacyjnym w kierunku popkultury? Czym skutkuje w teorii i praktyce teza antypedagogiki o niewychowywaniu? Dlaczego bywamy bezradni wobec niewychowanych osób? Paradoksalność wychowania oznacza przecież zaistnienie w nim czegoś, co jest nieoczekiwane, co nas zaskakuje, na pierwszy rzut oka jawi się jako coś bezmyślnego. Należałoby jednak sprawdzić, czy rację mają ci, którzy twierdzą, że dopóki w samym wychowanku nie dokona się coś wychowawczego, to wychowanie w nim się nie dokona, że tego zjawiska nie da się wywołać żadnymi, nawet najbardziej wyrafinowanymi sztuczkami?

W naukach o wychowaniu istnieje wiele paradygmatów i związanych z nimi prądów czy kierunków, które ścierają się ze sobą, zaś w wyniku uwarunkowań społeczno-politycznych coraz częściej rozpoznajemy presję różnego rodzaju władz na to, by czynnik najbliższy jej interesom został usytuowany w centrum jako obowiązujący i dominujący nad pozostałymi. To właśnie politycy zabiegają o to, by zgodne z ich orientacją nurt czy ideologia wychowania mogły stać się w społeczeństwie obowiązującą wykładnią tego fenomenu, stanowiąc zarazem punkt odniesienia dla praktyków, ustawodawców i naukowców. Ma to także niewątpliwy wpływ na proces badawczy, który podlega przecież nieustannym przemianom historycznym, społecznym, politycznym czy kulturowym.

Kluczowe dla teorii wychowania pojęcia powinny być, w świetle złożoności i zróżnicowania paradygmatycznego humanistyki, traktowane jako wieloznaczne. Nie powinno to rodzić przekonania, że w konsekwencji tego mamy do czynienia z ich dowolnością interpretacyjną. Nie od dzisiaj toczy się na całym świecie spór o zakres wolności światopoglądowej, o wolność słowa, rozwój nauki. Rodzi to oczywiste pytanie, czy w związku z tym pluralizm myśli humanistycznej, społecznej, w tym pedagogicznej jest przedmiotem uznania, zrozumienia i akceptacji dla jego obecnego stanu rozwoju i możliwej dalszej ewolucji, czy też kwestionuje się go dla doraźnych celów politycznych (ideologicznych) lekceważąc wspomniane wolności? Czyż tak usilnie eksponowana co jakiś czas troska o przywrócenie jakiegoś monistycznego i zarazem obiektywnego porządku aksjonormatywnego nie jest efektem prób podporządkowywania przez władze państwowe tzw. nadbudowy nauk o wychowaniu i ostentacyjnego odrzucenia zasady neutralności moralnej i religijnej państwa, a tym samym zasady neutralności władzy wobec zróżnicowania światopoglądowego w społeczeństwie i upełnomocniającego go pluralizmu idei i wartości w zakresie wychowania? Na jakiej podstawie usiłuje się z udziałem nauk pedagogicznych czy nauk pogranicza dokonywać kolejnej „rewolucji moralnej”, narzucając mu de facto jedynie słuszną orientację aksjologiczną (filozoficzną, psychologiczną) czy/i religijną?

To, że wybrana demokratycznie władza ma za sobą poparcie społeczne nie powinno naruszać zasady neutralności, a więc i wolności nauki, a tym samym powinna być gwarantowana ochrona przedstawicieli szczególnie tych prądów czy nurtów myśli, które nie zgadzają się z „prawdą” większości. Potrzebna jest nam refleksyjna teoria wychowania, która nie byłaby jedynie nauką stosowaną, sugerującą wskazania czy konkretne rozwiązania profilaktyczne czy naprawcze, ale także umożliwiałaby nam zastanawiania się nad tym, jak przyczyniać się współcześnie do wychowywania młodych pokoleń w określonych warunkach społeczno-kulturowych czy politycznych?

Najnowszy tom "Studiów z Teorii Wychowania" poświęcony jest autorytetowi w wychowaniu i naukach humanistycznych. Warto przeczytać znakomite rozprawy na ten temat:

Lecha Witkowskiego - Autorytet w kręgu zabobonów;

Mariusza Dembińskiego - O "autorytecie wsobnym "kreowanym przez "strażnika bruku;

Iwony Jazukiewicz - Meandry autorytetu w wychowaniu;

Tomasza Bilickiego - Krytyka autorytetu w pedagogice radykalnego humanizmu Ericha Fromma;

Stanislava Bendla - Autorytet nauczyciela - wielki temat dla dzisiejszej pedagogiki;

Ewy Wysockiej - Mit autorytetu - zagrożenia znaczenie autorytetów w życiu społecznym i wychowaniu (z uwzględnieniem poglądów i doświadczeń studentów pedagogiki);

Renaty Brzezińskiej i Artura Brzezińskiego - Szkoła wychowująca do wolności, czyli filozofia edukacyjna Aleksandra Neilla;

Piotra T. Nowakowskiego - O etycznych kanonach pracy nauczycieli i próbach ich kodyfikowania.

Czytelnicy znajdą też w tym tomie bardzo ciekawe rozprawy z metodyki kształcenia, w tym Jolanty Świetlikowskiej o tym, jak napisać dobry tekst naukowy oraz Moniki Jaworskiej-Witkowskiej o próbach pedagogicznego myślenia wobec (oporu) języków kultury (wraz z zadaniami do pracy dydaktycznej ze studentami).

(Półrocznik w cenie 20 zł. można zamawiać w Wydawnictwie Naukowym ChAT http://chat.edu.pl/cgibin/shop?)

Dziękuję ks. dr. hab. Bogusławowi Milerskiego – profesorowi i Prorektorowi Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie za wspieranie naszego Zespołu w wydawaniu czasopisma naukowego, zaś wszystkim Autorom i współtwórcom tego projektu (w tym szczególnie dr hab. Renacie Nowakowskiej – Siuta prof. ChAT i dr. hab. Mirosławowi Kowalskiemu prof. Uniwersytetu Zielonogórskiego) za zaangażowanie się w jego narodziny i owocną kontynuację. Międzynarodowa Rada Naukowa Studiów z Teorii Wychowania gwarantuje jego wysoki poziom merytoryczny. Serdecznie zapraszam do współpracy!

W dniu, w którym odbywało się spotkanie Zespołu Teorii Wychowania KNP PAN, równolegle obradował Komitet Nauk Pedagogicznych. Niestety, nieobecność części członków KNP PAN (w tym także moja z powyższego powodu) została wykorzystana przez niektórych do prowadzenia osobistych "rozgrywek" przedwyborczych. Zaczyna się kampania wyborcza do KNP PAN na nowa kadencję. Wkrótce będą rozpisane wybory, w których mogą uczestniczyć wszyscy samodzielni pracownicy naukowi z dyscyplin pedagogicznych. Są jednak osoby, którym wydaje się, że można fałszując fakty historyczne i społeczne, usprawiedliwiać własną, a niegodną rolę w środowisku pedagogiki akademickiej. To przykre, bo wydawałoby się, że czasy wywierania wpływu na naukowców, i to w najgorszym stylu budowania fałszywej świadomości, już minęły. Niestety, nie.

To dobrze, że akurat w tym samym dniu ukazał się tom Studiów poświęcony autorytetowi. Tak zwane autorytety będą teraz lepiej rozpoznawalne w naszym otoczeniu. One już niczego uczyć się nie chcą. Sądzą zapewne, że w chaosie informacji ponowoczesnego świata przemycą każdy fałsz. Szkoda, bo wydają o sobie adekwatne do stosowanych praktyk świadectwo, o którym pisze jeden z autorów artykułu w tym tomie.
z autorów artykułu w tym tomie.