03 maja 2011

Nienormalne sytuacje

prowadzą także do dewiacyjnych dostosowań. Tę tezę socjologa Lecha Nijakowskiego moża z powodzeniem odnieść do oświaty czy szkolnictwa wyższego w Polsce. Rynek wyczuł interes i omamia nauczycieli tym, że szybko, łatwo i przyjemnie zagwarantuje im awans zawodowy. Wystarczy tylko zapisać się na 90-minutowy kursik on-line i ma się zapewnione rzetelne i efektywne przygotowanie się do rozmowy kwalifikacyjnej czy egzaminu oraz przygotowanie niezbędnej dokumentacji w postaci sprawozdania.

Oferent wie, że pedagodzy sa teraz w swoich szkołach bardzo zajęci, bo zaczynają się matury, wycieczki, zielone szkoły, powtórki, sprawdziany i wypisywanie ocen. Kto ma czas na dokumentację własnej aktywności prorozwojowej? A kasa czeka. Zapewnia się zatem klientów, że wcale nie trzeba być prawnikiem, żeby zrozumieć i zastosować w praktyce przepisy prawa oświatowego umożliwiające skuteczny awans zawodowy!

Wychodząc naprzeciw nauczycielskim oczekiwaniom (choć ciekawe, jak zostały one zdiagnozowane?) opracowano panel szkoleniowy - z udziałem rzecz jasna wybitnego eksperta, w atrakcyjnej cenie oraz wygodnej, warsztatowej formule szkolenia internetowego na żywo (webinarium), który pomoże (nauczycielom - dop. BS) w prosty sposób uzyskać upragniony stopień awansu. Czy nauczyciele rzeczywiście nie mają na to czasu i - co gorsza - są tak durni, że trzeba im wykładać m.in. procedury obowiązujące na ścieżce awansu zawodowego? Czy może tajemnica sukcesu nie tkkwi w tym, co tak naprawdę w ciagu swojego stażu uczynili, co osiągnęli, ale zawiera się przede wszystkim w tym, jak spreparowali (zwizualizowali) swoją dokumentację (portfolio)?

Otóż to. trzeba niektórych nauczycieli, jak małe dzieci, poprowadzić za rękę, a dzięki takim kursikom uzyskają oni praktyczną wiedzę o tym, jak skutecznie przejść przez rozmowę kwalifikacyjną lub egzamin na wyższy stopień awansu zawodowego Ba! Nawet otrzymają praktyczny zestaw dokumentów (ciekawe, czy chodzi tu o wzory czy już wypreparowane dokumenty?), listy kontrolne (?), przykładowe prezentacje Power Point (pewnie jest jakiś - dostępny jedynie temu superekspertowi - wzorzec przekonywującej prezentacji), sprawozdania (ciekawe z czego? Czy np. ze spotkań z rodzicami i wraz z gotowymi podpisami?), a nawet imienny certyfikat potwierdzający uczestnictwo w takim szkoleniu (czy to ma być gwarantem sukcesu?).

No to, drodzy nauczyciele, powróćmy jak za dawnych lat... do ról uczniowskich, szkolnych lat...

01 maja 2011

Wkład dzieł i myśli Karola Wojtyły – beatyfikowanego Jana Pawła II do nauk o wychowaniu

Dzisiejsze uroczystości beatyfikacyjne Jana Pawła II w Rzymie były niewątpliwym wydarzeniem w życiu katolików, ale i wyznawców innych religii, chrześcijan. Studiując humanistykę możemy dostrzec, że nie brakuje nam analiz najważniejszych dzieł tego wybitnego w dziejach ludzkości humanisty, filozofa, teologa, dramatopisarza, poety, pielgrzymującego po świecie Papieża, głęboko mistycznego, a zarazem bezpośredniego w relacjach z innymi, o ogromnym poczuciu humoru i niezwykłej wrażliwości na istniejąca w ludzkim życiu przemoc. Poza teologami, to pedagodzy właśnie najczęściej sięgają do jego dzieł filozoficznych, wykładów, dramatów, poezji, homilii, adhortacji, encyklik czy spontanicznych przemówień w trakcie pielgrzymek, by wydobywać z ich treści to, co najlepiej może służyć humanum, budowania „cywilizacji miłości”, upełnomocnianiu ludzkiej sprawczości, ale i kształtowaniu pamięci historycznej oraz patriotyzmu.

Pragnę w tym miejscu przypomnieć, że mamy w kraju, w naszym pedagogicznym środowisku naukowców, którzy nie tylko dokonywali recepcji dzieł i myśli Karola Wojtyły/Jana Pawła II, ale także wprowadzali je do współczesnych nauk o wychowaniu jako znaczący nurt w obrębie: pedagogiki fenomenologicznej (Mariusz Ryszkowski), pedagogiki personalistycznej (Katarzyna Olbrycht, Katarzyna Wrońska, Stanisław Chrobak, Witold Starnawski, Tomasz Bilicki), pedagogiki antropologicznej (Krystyna Ablewicz, Sławomir Sobczak), pedagogiki dialogu (Janusz Tarnowski), pedagogiki religijnej (Józef Bagrowicz), pedagogiki katolickiej (Józef Wilk), pedagogiki szkolnej (Krystyna Chałas), pedagogiki otwartej (Marian Nowak), pedagogiki chrześcijańskiej (Mieczysław Gogacz), pedagogiki integralnego wychowania (Alina Rynio), pedagogiki społecznej (Barbara Kiereś), pedagogiki pastoralnej (Marek Marczewski), pedagogiki inkontrologicznej (Beata Ecler-Nocoń), pedagogice prenatalnej (Dorota Kornas-Biela), pedagogiki politycznej (Marian Wilk) i pedagogiki krytycznej (Tadeusz Bartoś). Nie wymieniam tu tytułów ich rozpraw, gdyż każdy zainteresowany odnajdzie je tak na mojej stronie (www.boguslawsliwerski.pl), jak i w dowolnej wyszukiwarce internetowej.

Jan Paweł II adresował swoje myśli do pedagogów, po wielokroć akcentując, że wewnętrznym rdzeniem wychowania, jego prawdziwym wskaźnikiem jest samowychowanie. Tak: samowychowanie! Takiej bowiem wewnętrznej struktury, gdzie „prawda czyni nas wolnymi”, nie można zbudować tylko „od zewnątrz”. Każdy musi ją budować „od wewnątrz” – budować w trudzie, z wytrwałością i cierpliwością (…) (Wychowanie w nauczaniu Jana Pawła II (1978-1999, red. Adam Wieczorek, Warszawa 2000, s. 47)

28 kwietnia 2011

Jak weryfikować (nie-) wiarygodność niepublicznej lub publicznej szkoły wyższej?


Każda szkoła wyższa ma swoją stronę internetową. O ile publiczne szkoły wyższe dumne są z osiągnięć swoich kadr akademickich, gdyż przez wiele lat inwestowały w ich rozwój naukowy, o tyle wiele niepublicznych szkół wyższych jedynie konsumuje ten dorobek, zatrudniając część spośród naukowców na tzw. drugim etacie lub oferując im podstawowe miejsce pracy i … na tym kończy się w wielu przypadkach uznawalność wartości naukowych. Nic dziwnego, że ruch kadrowy w niepublicznych szkołach wyższych jest nieustanny, gdyż bardzo szybko naukowcy przekonują się, że przede wszystkim mają być „wabikiem” dla kandydatów na płatne studia, a nie podmiotem wspieranym przez właściciela takiej uczelni, by mógł dalej rozwijać swoje zainteresowania naukowo-badawcze, publikować i awansować naukowo.

Praca w niepublicznych szkołach wyższych jest dla naukowców marginalizacją tak ich dorobku, jak i możliwego uczestniczenia w sposób aktywny w akademickim środowisku naukowym, gdyż nie reprezentują oni już tak rozumianych środowisk. Są pracownikami akademickich przedsiębiorstw (spółek z ograniczoną odpowiedzialnością) do kształcenia innych, a to nie jest powodem do uczestniczenia w rozwoju nauk pedagogicznych. Pozostaje im jedynie dydaktyka i markowanie nauki przez organizowanie konferencji, które wydają się mieć związek z nauką, ale tylko dla tych, którzy nie wiedzą, jaki jest rzeczywisty powód ich organizowania.
Nic dziwnego, że niektórzy naukowcy, którzy są zatrudnieni na drugim etacie w szkole prywatnej, nie godzą się na to, by ujawniano ich nazwisko, a jeśli nawet jest ono dostępne publicznie, to z analizy danych biograficznych wynika, że nie afiliują oni swoich osiągnięć naukowych w drugim miejscu pracy, tylko w uniwersytecie czy akademii, gdzie są nie tylko zobowiązani do wykazania swojej aktywności naukowo-badawczej. Już o tym pisałem, że dominuje w tym przypadku pozoranctwo, by dało się jakoś uzasadnić przed właścicielem uczelni prywatnej powody pobierania w niej drugiej czy trzeciej pensji.

Niewielu naukowców zatrudnionych w szkolnictwie prywatnym (poza tymi uczelniami, które uzyskały pełen status akademicki i wszystkie uprawnienia akademickie, jak np. w przypadku pedagogiki DSW we Wrocławiu, a w przypadku psychologii SWPS w Warszawie) prowadzi w nim swoją pełną i afiliowana przy nim działalność naukowo-badawczą. Jak to sprawdzić?

Dzisiaj dane są już dostępne w bazach publicznych. Wystarczy wpisać nazwisko nauczyciela akademickiego w internetowej bazie danych OPI - http://nauka-polska.pl/dhtml/raportyWyszukiwanie/wyszukiwanieLudzieNauki.fs?lang=pl , by przeczytać o nim, kim jest, kiedy i gdzie uzyskał stopień naukowy doktora, czy, gdzie i na jaki temat była jego habilitacja oraz czy rzeczywiście jest profesorem. Poziom ukrywania w wielu przypadkach marnego poziomu przez część nauczycieli akademickich jest bardzo łatwy do rozpoznania. Można zobaczyć, że w danym rekordzie biograficznym niektóre dane o nim są przez niego pominięte. Im ktoś posiada wyższy stopień lub tytuł naukowy, tym tych danych powinno być więcej.
Pełen ich zakres powinien zawierać informacje na temat tego:

1) jaką dany nauczyciel reprezentuje dyscyplinę oraz specjalność naukową (pedagogika np. historia wychowania, teoria wychowania, pedagogika porównawcza, pedagogika wczesnoszkolna, pedagogika społeczna itd.)?

To jest istotna informacja, bowiem często w szkołach niepublicznych do zajęć z dydaktyki zatrudnia się nauczycieli akademickich, którzy nie są specjalistami w danej dyscyplinie wiedzy. Co z tego, że mają stopień doktora nauk czy nawet doktora habilitowanego, skoro prowadząc zajęcia np. z dydaktyki, nie mają o niej pojęcia. Trudno bowiem, by dydaktyki mógł nauczać ktoś, kto jest specjalistą w zakresie pedagogiki społecznej, historii wychowania czy pedagogiki sportu. Podobnie jest z innymi specjalnościami, a więc i wykładanymi przez niespecjalistów przedmiotów. Studentom wydaje się, że wszystko jest w porządku. W końcu na zajęcia przychodzi ktoś, kto ma stopień doktora. Nie wiedzą jednak, dopóki sami nie sprawdzą, że jego wiedza z danej dyscypliny jest na poziomie samych studiujących, gdyż dana osoba nie tylko nie uzyskała odpowiedniego wykształcenia w danym zakresie, ale i nie prowadzi z tej dyscypliny badań naukowych.

Tak więc ktoś, kto być może jest dobrym metodykiem nauczania chemii, biologii czy matematyki i posiada nawet stopień naukowy doktora, jeśli nie prowadzi badań naukowych i nie publikuje rozpraw naukowych z dydaktyki ogólnej, jest na zbliżonym poziomie ignorantem, jak jego studenci. Nic dziwnego, że wykładane treści są z lat 50. lub 60. XX wieku.

2) jakie jest aktualne miejsce pracy danego nauczyciela, z podziałem na tzw. miejsce aktualne i nieaktualne, gdyż akademicy zmieniają miejsce swojego zatrudnienia lub wykonują swoje obowiązki w kilku uczelniach?

Wiele uczelni prywatnych chwali się na swoich stronach, że w ich jednostkach akademickich pracują doktorzy czy profesorowie, ale jak sprawdzimy w tej bazie, to się przekonamy, że nie są w nich zatrudnieni na umowę o pracę, tylko o dzieło czy zlecenie, a to znaczy, że ich zatrudnienie jest na godziny, do realizacji określonych zadań, ale nie generuje żadnych związków i zobowiązań, które mogłyby wpływać na poziom funkcjonowania i rozwoju takiej szkoły. Oni są jej potrzebni tylko i wyłącznie do poprowadzenia jakichś zajęć (najczęściej seminariów dyplomowych), a w związku z tym jest bardzo ograniczony dostęp do nich, gdyż tak, jak ma to miejsce w szkolnictwie powszechnym, oni przychodzą na zajęcia i wychodzą. Nie są w danej uczelni dla jej rzeczywistego rozwoju, tylko po to, by w niej dorobić.

W szkolnictwie publicznym nie ma tego typu problemów, gdyż te dysponują kadrą ponad obowiązujący standard i jest ona zatrudniania na umowy o pracę, a zatem nauczyciele akademiccy mają w nich regularnie dyżury, czas na konsultacje, prowadzenie badań, kół naukowych czy organizowanie w nich konferencji.

3) jakie pełni lub pełnił funkcje akademickie (rektora, dziekana, kierownika katedry czy zakładu) oraz o czy jest lub był członkiem organów władzy centralnej (są to ciała kadencyjne) np. członkiem Państwowej Komisji Akredytacyjnej, Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów czy Polskiej Akademii Nauk?

Tego typu profesorowie podnoszą nie tylko prestiż uczelni i kierunku studiów, gdyż dysponują ogromnym doświadczeniem w zakresie weryfikowania jakości kształcenia i badań naukowych oraz projektowania nowych kierunków czy specjalności oraz badań naukowych.

4) jakie sam ukończył studia, gdzie i w którym roku?

Jeśli ktoś ukończył studia medyczne, a prowadzi zajęcia w uczelni na kierunku humanistycznym, to znaczy, że nie posiada koniecznych kompetencji, tylko jest wykorzystywany do pozorowania poprawności akademickiej. Właśnie dlatego Państwowa Komisja Akredytacyjna określiła minimalne wymogi zatrudnia w ramach danego kierunku studiów kadr akademickich zgodnie z obowiązującymi standardami. Wystarczy zajrzeć na stronę internetową PKA, by zobaczyć, że w świetle opublikowanych tam raportów pokontrolnych, na kierunku pedagogika w większości niepublicznych szkół wyższych nie jest zagwarantowane minimum kadrowe do prowadzenia studiów II stopnia. http://www.pka.edu.pl/index.php?page=raporty

Zapis jest wówczas jednoznaczny, że dana uczelnia „nie spełnia wymogu minimum kadrowego w grupie samodzielnych pracowników nauki”. Co to oznacza? To, że jeśli władze szkoły wyższej nie zatrudnią odpowiedniego pracownika naukowego, to po roku mogą stracić uprawnienia do kształcenia na nim. Często okazuje się, że w dokumentacji kadrowej tych szkół nie ma potwierdzeń (kopii) dyplomów nauczycieli akademickich.

Tym samym studiowanie w niepublicznej szkole wyższej wiąże się z ryzykiem, gdyż wbrew pozorom i oświadczeniom nawet na jej stronie internetowej, zatrudniona w niej kadra może nie spełniać obowiązujących wymogów. Duże uniwersytety, akademie z co najmniej kilkudziesięcioletnią tradycją, nie mają z tym żadnych problemów, gdyż zatrudniają kadry naukowe powyżej obowiązujących norm do obsady zajęć dydaktycznych. Muszą mieć znacznie więcej i o wyższym poziomie wykształcenia nauczycieli akademickich, jeśli chcą zachować nie tylko prawo do swojej nazwy, ale i do kształcenia kadr naukowych (promować doktorów, habilitować czy prowadzić przewód na tytuł naukowy profesora), to muszą mieć zatrudnioną odpowiednią liczbę profesorów, doktorów habilitowanych i doktorów. Na to nie stać prywatnych uczelni i długo stać nie będzie, gdyż proces wykształcenia odpowiednich kadr wymaga wiele lat i środków finansowych.

W pedagogice jest tylko jedna taka szkoła wyższa we Wrocławiu – Dolnośląska Szkoła Wyższa, która ma pełne prawa akademickie, a więc nie tylko do kształcenia licencjatów, magistrów, ale i doktorantów i doktorów oraz do habilitowania i wnioskowania o awans na tytuł profesora.

5) jaki jest temat pracy doktorskiej, kim był promotor i recenzenci, a także gdzie odbyła się obrona pracy doktorskiej?

Niestety, dość często zdarza się, o czym także już pisałem w blogu, że niektórzy doktorzy wydają po latach swoje dysertacje doktorskie nie informując w nich o tym, ze nie są to samodzielne studia naukowe, ani też nic nie wspominając o promotorze i recenzentach. Jest to niewątpliwie wskaźnikiem upadku dobrych obyczajów, braku etyki akademickiej. Są przypadki przedkładania poza granicami kraju przez pseudonaukowców owych rozpraw doktorskich pod innym tytułem jako habilitacyjnych. No cóż, niektórzy Polacy potrafią … także oszukiwać i kombinować, byle osiągnąć cel. W rekordzie wspomnianej bazy nie znajdziemy zatem informacji nie tylko o ich doktoracie, ale i o tzw. habilitacji, bo a nóż ktoś by się tym zainteresował...

6) czy jest doktorem habilitowanym, jaki był temat rozprawy habilitacyjnej, kim byli recenzenci i w jakiej jednostce naukowej został przeprowadzony przewód habilitacyjny?

To ważna informacja, bowiem wskazuje na to, jakiej rangi naukowej byli ci, którzy opiniowali dorobek habilitacyjny naukowca, jakie są też ich osiągnięcia naukowe, gdzie pracują czy pracowali oraz w jakim środowisku akademickim był przeprowadzany awans naukowy.

7) czy uzyskał tytuł naukowy profesora (rok i dziedzina nauk)?

Profesorów tytularnych pedagogiki jest w naszym kraju niewielu, ale większość doktorów habilitowanych podpisuje się tak, jakby posiadali ów tytuł. Tymczasem ten wymaga odrębnego postępowania awansowego po spełnieniu stosownych kryteriów i mianowaniu przez Prezydenta RP. Przed nazwiskiem tytularnego profesora zapis powinien być: prof. dr hab., tymczasem większość mianowanych przez własne uczelnie doktorów habilitowanych, którzy nie są profesorami tytularnymi, też tak się podpisuje, lekceważąc obowiązujące w tym zakresie prawo, jak i wprowadzając w błąd opinię publiczną i studentów. Tak więc, nie każdy, kto podpisuje się jako
„prof. dr hab.”, jest nim w rzeczywistości. Niektóre osoby uzyskały mianowanie na tytuł profesora poza granicami kraju. Prawdopodobnie nie mają się czym szczycić, skoro nie informują o tym ministerstwa i nie przekazują danych na ten temat do powyższej bazy akademickiej.

8) czy wypromował własnych doktorów oraz jakie były tematy ich prac doktorskich (kim byli recenzenci, kiedy i gdzie miała miejsce obrona pracy doktorskiej)?

To jest najlepszy wskaźnik tego, że pracownik naukowy istotnie rozwija nie tylko siebie, ale i przyczynia się do kształcenia młodych kadr naukowych. Obrazuje to także jego zainteresowań poznawczych czy pasji badawczych.

9) czy recenzował prace doktorskie, habilitacyjne i/lub dorobek naukowy na tytuł profesora?

Informacja o recenzowaniu osiągnięć innych naukowców jest najlepszym wskaźnikiem na pozycję takiej osoby w nauce oraz poziom uznawania i szanowania jej szczególnych kwalifikacji. Jak stwierdza się w "Kodeskie w procedurach recenzyjnych w nauce" (MNiSW 2010): Wyznacznikiem kompetencji potencjalnego recenzenta jest nie tylko jego wiedza, poświadczona znaczącym dorobkiem naukowym, lecz także reputacja rzetelnego recenzenta. Są jednak takie subdyscypliny, w których przewody naukowe prowadzone są bardzo rzadko, a zatem ten wskaźnik nie jest reprezentatywny dla wszystkich specjalistów w danej dyscyplinie naukowej.

7) czy kierował projektami naukowo-badawczymi?

To jest bardzo dobry wskaźnik tego, czy dany naukowiec prowadzi badania, kieruje zespołami badawczymi oraz jakie są tego wyniki. Jeśli ktoś jest zatrudniony w prywatnej szkole wyższej, a kierował projektami badawczymi w swoim podstawowym miejscu pracy, jakim jest uczelnia publiczna, to znaczy, że z tą pierwszą nie identyfikuje się, nie ma czasu i ochoty wspierać jej rozwoju akademickiego, tylko sprawdza, czy ma na koncie przelaną pensję za prowadzone zajęcia dydaktyczne, ewentualnie dodatek za pełnienie w niej funkcji (w tym przypadku to inni są od „czarnej roboty”, czyli organizowania i prowadzenia badań, by ten mógł jedynie „spijać śmietankę”) lub upublicznianie własnego nazwiska w składzie kadry.

Jeśli zatem w bazie OPI powyższe dane są niepełne lub skrywane przed opinią publiczną, co ma najczęściej miejsce w przypadku nauczycieli i właścicieli niepublicznych szkół wyższych, to znaczy, że kadra nauczycielska tej instytucji nie jest godna prezentacji. Nie ma się kim pochwalić, bo i dorobek naukowy i dydaktyczny tych osób być może jest niski lub na wątpliwym poziomie. Być może zatem dana szkołą wyższa jest „fabryką” do zarabiania pieniędzy, a więc konsumowania tych środków, które przekazują w ramach czesnego studenci. Nawet, jeśli są w niej prowadzone badania czy zespoły badawcze, to można dostrzec, że mają one charakter doraźny i to głównie ze względu na środki finansowe, które obniżają koszty utrzymania kadr dydaktycznych w tych placówkach.

Tak bowiem bywa najczęściej, że niepubliczne szkoły wyższe korzystają ze środków unijnych, ale realizując określone zadania (najczęściej też związane tylko i wyłącznie z procesem dydaktycznym np. praktykami zawodowymi) nie inwestują pozyskanych środków w pozyskiwanie jak najwyżej klasy akademików, w rozwój nauki, poprawę jakości kształcenia, tylko spożytkowują na utrzymanie własnego stanu.

Coraz częściej pojawiają się informacje o tym, że właściciele prywatnych szkół wyższych wykorzystują środki unijne po to, by zdjąć własne obciążenia płacowe nauczycieli akademickich. Wprowadzają zatem do owych projektów swoich nauczycieli, których kompetencje w zakresie zadań projektowych są żadne, ale przyuczyć się do nich każdy może, jak musi. Zastępowanie zatem umów o pracę nauczycieli akademickich umowami z projektów unijnych powinno zainteresować nie tylko Sądy Pracy, ale także tych, którzy kontrolują poprawność spożytkowania tych środków publicznych.

27 kwietnia 2011

Gdzie studiować pedagogikę?


Antoni Kępiński profesor psychiatrii, humanista i filozof pozostawił nam w duchowym spadku znakomite rozprawy na temat kondycji ludzkiej, uwarunkowań jej rozwoju oraz blokad. Znakomicie analizował problemy ludzkiego poznania, wskazując na to, jak wyciągając wnioski z codziennego życia, ludzkich zachowań, funkcjonowania instytucji czy środowisk społecznych oceniamy je unieruchamiając na pewien czas i w określonej formie przedmiot czy podmiot naszych obserwacji. Kryteria ocen zależą od celu, jaki przyświeca nam w kontakcie z drugim człowiekiem czy instytucją, która wywołuje w nas na pierwszy już rzut oka zainteresowanie. Jak pisze: Kryteria klasyfikacyjne są bardzo różnorodne i zmieniają się w ciągu życia, a także w zależności od sytuacji i aktualnych potrzeb danego życia, a także w zależności od sytuacji i aktualnych potrzeb danego człowieka. Gdy człowiek jest głodny, to najmilszą dla niego osobą jest ta, która da mu jeść itp. (Psychopatie, 1988, s.7) Kiedy młodego człowieka ściska głód wiedzy lub silna potrzeba wejścia w posiadanie dyplomu studiów wyższych, to co ma uczynić z informacjami o istniejących ofertach edukacyjnych? Jak odnieść to do wyboru przyszłego miejsca studiów biorąc pod uwagę kierunek, który wydaje się najbliższy naszym oczekiwaniom czy marzeniom?

Moje analizy będą dotyczyć pedagogiki, bo tak ten kierunek studiów, jak i prowadzące go szkoły wyższe (publiczne i niepubliczne) sąmi najlepiej znane. Kiedy poszukujemy informacji o tym, gdzie studiować np. pedagogikę, to najpierw selekcjonujemy w bazie wszystkich szkół wyższych te, które oferują bezpłatne studia. Do takich należą jedynie szkoły publiczne – uniwersytety, akademie i państwowe szkoły wyższe, które rekrutują na studia na podstawie ustalonych na dwa lata wcześniej i opublikowanych na stronach internetowych czy w materiałach informacyjnych jednoznacznych kryteriów (są to średnie ocen z przedmiotów maturalnych, jakie zostały uznane za kluczowe do ubiegania się o miejsce na danym kierunku studiów, które komisja rekrutacyjna przelicza na punkty na podstawie świadectwa dojrzałości i zgodnie z rankingiem przyjmuje najpierw tych z najwyższą średnią aż do wyczerpania limitu miejsc).

Nie jest bez znaczenia to, czy wymagany do rekrutacji na kierunek studiów przedmiot z egzaminu maturalnego został przez nas zdany na poziomie podstawowym czy rozszerzonym. W przypadku wyniku egzaminu maturalnego z wymaganego przedmiotu na poziomie rozszerzonym uzyskujemy często dwu lub nawet trzykrotnie wyższą liczbę punktów. W ramach postępowania określa się, który z przedmiotów jest obowiązkowy do wyboru w wersji podstawowej lub rozszerzonej oraz który przedmiot jest do wyboru przez samego kandydata, także w jednej z tych wersji – podstawowej lub rozszerzonej. Najczęściej uczelnie wymagają z grupy przedmiotów obowiązkowych egzaminu maturalnego z języka polskiego i dowolnego języka obcego. Natomiast paleta przedmiotów do wyboru jest szeroka: WOS, historia, historia sztuki, biologia, matematyka, fizyka, geografia, chemia.


W przypadku przyjęć na studia II stopnia, a więc studia magisterskie, niektóre uczelnie publiczne wprowadzają egzamin w formie testowej z zakresu pedagogiki, gdyż mogą być na pedagogikę przyjmowani absolwenci innych kierunków studiów I stopnia (licencjackich). Dodatkowo, ze względu na ograniczoną liczbę miejsc także bierze się tu pod uwagę średnią ocen ze studiów I stopnia oraz ocenę końcową na dyplomie licencjackim. Uczelnie niepubliczne nie uwzględniają tego typu wymogów. Podobnie jak na studia I stopnia, przyjmują każdego, kto jest gotów zapłacić za swoją edukację, byle tylko posiadał dyplom ukończonych studiów I stopnia.


Jeśli zatem chcemy studiować bezpłatnie, to nie jest bez znaczenia, z jakim wynikiem maturalnym (na poziomie podstawowym czy rozszerzonym) ubiegamy się o przyjęcie na studia. W wyższych szkołach niepublicznych nie ma to żadnego znaczenia, gdyż do nich przyjmuje się „jak leci”, każdego, bez względu na wynik maturalnych egzaminów, często też bez względu na dodatkowe kryteria np. zdrowotne i nie ma w nich ograniczonej liczby miejsc. Tam jednak trzeba zapłacić nie tylko za postępowanie rekrutacyjne (choć ze względu na dużą konkurencję wiele z nich z tego wymogu rezygnuje) i studia trzeba płacić. Rekrutacja na studia w większości już uczelni odbywa się drogą elektroniczną w systemie internetowej rejestracji kandydatów. Nawet, jeśli nie posiadamy dostępu do internetu, to możemy w danej uczelni na miejscu zapisać się na wybrany kierunek, korzystając z udostępnionych w tym celu komputerów.


Drugim kryterium, jakim kierujemy się w wyborze szkoły jest siedziba uczelni. Poszukujemy zatem bezpłatnych studiów w szkole wyższej, która znajduje się jak najbliżej naszego miejsca zamieszkania (najlepiej, żeby była w naszej miejscowości lub w mieście, gdzie mamy rodzinę, znajomych, którzy przygarnęliby nas bezpłatnie na czas studiów). W przypadku wielkich miast czy aglomeracji nie jest bez znaczenia to, w jakiej dzielnicy znajduje się dana uczelnia. Może okazać się, że interesujący nas kierunek studiów prowadzony jest w kilku publicznych (państwowych) szkołach wyższych w naszym regionie. Czym kierujemy się wówczas, chcąc studiować bezpłatnie pedagogikę?


Być może uwzględniamy też to, jakie mamy szanse dostania się do danej uczelni. Każda z uczelni publicznych może określić odmienne wymagania przyjęć. Co ciekawe, mimo statusu szkoły publicznej, w każdej z nich prowadzona jest tzw. opłata rekrutacyjna, która nie podlega zwrotowi, jeśli rozmyśliliśmy się, bo składaliśmy wniosek o przyjęcie na jeszcze inne kierunki studiów. Za rejestrację na każdy z kierunków musimy płacić oddzielnie. Sprawdzamy zatem najpierw, jaki jest termin rejestracji i liczba miejsc na bezpłatne studia. Wprawdzie uczelnie mogą przyjmować na kierunek studiów, ale ten dzieli się na szereg specjalności, tak więc trzeba przyjrzeć się uważnie temu, które specjalności w ramach pedagogiki będą prowadzone przez daną szkołę. Są bowiem takie specjalności, na które limit przyjęć jest większy lub mniejszy, np. na kierunek: pedagogika, specjalność: pedagogika kultury fizycznej i zdrowotnej kandydat musi jeszcze dołączyć zaświadczenie lekarskie z adnotacją lekarza: „zdolny do studiów ze zwiększoną aktywnością fizyczną i pływania”. Są takie specjalności, na których przyjęcie wymagane są dodatkowe sprawdziany np. rysunek plastyczny, malarstwo oraz autoprezentacja kandydata.

Czym jeszcze kierują się kandydaci na bezpłatne studia pedagogiczne? Często biorą pod uwagę to, jaka to jest uczelnia (czy jest to wyższa szkoła zawodowa, czy jest to akademia pedagogiczna czy uniwersytet), o jakiej renomie, więc i z jakimi tradycjami, z jaką kadrą naukową, gdyż jest to ten wyróżnik, który będzie brany pod uwagę przez pracodawcę, kiedy zaczniemy poszukiwać u niego miejsca zatrudnienia. Nie jest bowiem obojętne to, czy przedłożymy dyplom uniwersytetu czy szkoły zawodowej, a już tym bardziej, czy jest to dyplom po studiach w uczelni publicznej czy niepublicznej. Ukończenie pedagogiki w szkole niepublicznej jest najczęściej konfrontowane z tym, co to jest za uczelnia, z jakimi tradycjami, jaką ma opinię, a przede wszystkim, kto z kadry akademickiej jest gwarantem jakości studiów (rzetelności, uczciwości, aktualności, wymagalności itp.). Zbyt wiele było już doniesień medialnych o patologiach niepublicznych szkół wyższych, o mających w nich miejsce malwersacjach, nieprzestrzeganiu prawa, oszukiwaniu studentów, zatrudnianiu kiepskich wykładowców, że utrwalił się ich negatywny wizerunek w naszym społeczeństwie. Są przecież niepubliczne szkoły wyższe, którym poświęca się na stronach internetowych resortu szkolnictwa wyższego wiele informacji, ostrzeżeń czy aktualizuje dane o programach naprawczych. Sami studenci tych szkół informują media, kiedy są nagle zaskakiwani zmianami w opłatach za studia, pozbawiani praw do informacji, krytyki itp.

Coraz częściej spotykamy się nawet z ogłoszeniami w prasie lub przekazywanymi ustnie przez pracodawców komunikatami, że po tej a tej szkole prywatnej absolwentów się nie zatrudnia. Z takim podejściem nie spotkamy się w sytuacji, kiedy ukończymy studia w uniwersytecie czy akademii. Nieco „gorzej” możemy być potraktowani, jeśli ukończymy wyższą szkołę zawodową. Pracodawcy, podobnie jak kandydaci na studia, także zbierają opinie na temat szkół wyższych i ich najlepszych studentów czy absolwentów, by przyjmować do pracy osoby z wiarygodnym poziomem wykształcenia. Zwracają uwagę na to, kto ich kształcił, kto stanowił o kierunku rozwoju i dbał o jakość wyższej edukacji.

Jak weryfikować wiarygodność szkoły wyższej?

22 kwietnia 2011

Przeżywajmy Tajemnicę Wielkiej Nocy!

Alleluja! Zmartwychwstał Odkupiciel świata,
Co na miłości Zakon swój utwierdził Boży,
Co kazał w każdym bliźnim znać i kochać brata,
Nieść z nim brzemię, sprowadzać z błędnych go rozdroży,
Nakarmić gdy łaknący, przyodziać gdy nagi,
Dodać w smutku pociechy, w zwątpieniu odwagi.
O niechże on i w duszy naszej zmartwychwstanie!
Niechaj w dzień ten wesoły, co nam nastał ninie,
Umocni w nas Zakonu Swego panowanie,
Byśmy żyli jak bracia w poczciwej rodzinie. [...]
A gdy się wszelka dusza, co Go łaknie chciwie.
Nasyci, Zmartwychwstanie Pańskie wnet poczuje,
I wielkim wtedy chórem zabrzmią Alleluje".

(Adam Pług, Na Zmartwychwstanie Pańskie)


Głęboko zawiedzeni, świadomi wrogów i zdrad, potrzeby oczyszczenia i pochylenia się nad tymi, którzy nas zawiedli, wchodzimy w okres wyjątkowego znaczenia Tajemnicy naszej wiary, łącząc się we wspólnocie Miłości.

Składam WSZYSTKIM najserdeczniejsze życzenia, by te wielkie i święte dni były czasem pełnym miłości i rodzinnego ciepła, wielkanocnych mazurków i lukrowanych bab, szczególnej łaski i błogosławieństwa Zmartwychwstałego Chrystusa. Życzę wiele radości i siły ducha na każdy dzień, byśmy mogli przeżywać i ożywiać w sobie wiarę, nadzieję i odwagę w zmaganiu się z problemami codziennego życia. Oby zetknięcie się z wydarzeniami zmartwychwstania pozwoliło nam uczyć się żyć z wielką wdzięcznością, wzrastać w wierności wartościom oraz doświadczać odmieniania siebie.

16 kwietnia 2011

Kobiety do nauk ścisłych, a mężczyźni do luźnych

Uwielbiamy w naszym kraju akcje. To pozostało nam jeszcze z okresu PRL. Nie chodzi tu o akcje na giełdzie papierów wartościowych, ale o propagandowe, pardon - marketingowe, bo przecież, skoro coś jest mało popularne, nieprzyjazne, powszechnie odrzucane czy niechciane, skoro gdzieś są niedobory, to trzeba koniecznie zachęcić klientów, by dokonali przewartościowania swoich decyzji i skusili się na coś, co nie było przedmiotem ich dotychczasowych aspiracji lub oczekiwań.

Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło wraz z rektorami publicznych uczelni technicznych akcję, która została skierowana tylko i wyłącznie do uczennic - tegorocznych maturzystek, by zachęcić je do studiowania na kierunkach przygotowujących do zawodów powszechnie uznawanych za typowo męskie. Wyznaczono dzień 14 kwietnia na tzw. drzwi otwarte dla kobiet. Pojawiały się transparenty z hasłami typu: Dziewczyny, zostańcie inżynierami! czy - Dziewczyny do ścisłych! Paniom rozdawano kaski ochronne, pokazywano im laboratoria, ciekawe eksperymenty i rozdawano gadżety. Obiecano też stypendia i wsparcie w toku studiów (nie tylko ze strony męskiej kadry akademickiej).

Proponuję, by dla równowagi rektorzy publicznych uczelni i wydziałów pedagogicznych przeprowadzili w dn. 14 maja br. własną kontrakcję pod hasłem: „Ach, ci mężczyźni!” albo „Panowie do dzieci!” zachęcając tegorocznych maturzystów – mężczyzn do podejmowania studiów na kierunkach związanych z przygotowaniem do zawodu pedagoga, wychowawcy czy opiekuna dzieci w różnym wieku. Nawet, gdyby nie było dla nich pracy w oświacie, to będą fachowo przygotowani do korzystania z urlopów tacierzyńskich.

Psycholodzy już dawno wykazali w swoich badaniach, że w placówkach edukacyjnych – żłobkach, przedszkolach i szkołach różnych typów i szczebli oraz w placówkach opiekuńczo-wychowawczych konieczny jest wzór osobowy mężczyzny. Ktoś taki, jak agent Tomek czy "super-nianiuś" skutecznie będzie przeciwdziałał fali agresji, przemocy, a zarazem zapewni niezbędne warunki do zaistnienia pożądanych stosunków międzyludzkich. Czas najwyższy zerwać ze stereotypem, że w zawodach nauczycielskich i pedagogicznych wystarczą same kobiety. Tego typu akcja nie miałaby charakteru propagandowego, tylko społeczno-kulturowy, bo przecież chodzi o to, by nasze dzieci i młodzież miały zrównoważony dostęp do męskich wzorów wychowawców. Wiadomo, że panowie lubią nie tylko brąz, ale i luz, więc studia pedagogiczne lub nauczycielskie będą dla nich najlepsze. Pamiętajmy o tym, że parytety w szkolnictwie wyższym muszą być zachowane.

14 kwietnia 2011

Stracone pokolenia pedagogów


Zastanawiam się nad tym, jak dalece musiał nastąpić upadek dobrych obyczajów w środowisku akademickim, skoro ewidentną nieuczciwość osoby ubiegającej się o stopień naukowy doktora habilitowanego, niektórzy usiłują usprawiedliwiać tym, że tak się dzieje od lat w wielu środowiskach uczelnianych, że to jest efekt presji na jak najszybsze uzyskiwanie samodzielności naukowej. To w związku z akademickim „wyścigiem szczurów” niektórzy naukowcy nie wytrzymują jego presji i usiłują za wszelką cenę przedłożyć coś, co będzie dowodem osiągnięć naukowych, a de facto jest wyprodukowaniem czegoś, co narusza wszelkie standardy.

Wielokrotnie prof. dr hab. Maria Dudzikowa z Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN zwracała uwagę na zjawisko nagminnego w ostatnich latach publikowania przez młodych, a pomocniczych pracowników nauki, własnych rozpraw doktorskich tak, jakby były rzeczywiście ich samodzielnymi monografiami pedagogicznymi. Tymczasem dysertacje te powstawały pod kierunkiem ich promotorów, profesorów uczelnianych czy tytularnych, miały także swoich recenzentów naukowych, nie mogą być zatem liczone jako własne osiągnięcie naukowe. Co robią niektórzy spośród tak „kreatywnych” doktorów-autorów? Wydają swoje prace bez podania jakiejkolwiek informacji na temat tego, że zostały obronione pod kierunkiem określonego promotora i na konkretnym wydziale jako rozprawy doktorskie. Czy trzeba to ukrywać? Czy czyni się to specjalnie, żeby wprowadzić w błąd recenzentów całego dorobku przedhabilitacyjnego?

Co gorsza, choć ma to miejsce dość rzadko, to jednak pojawia się jeszcze dalej posunięta nieuczciwość w postaci dosłownego przekopiowania dużych fragmentów własnej rozprawy doktorskiej do habilitacyjnej, by tym samym przyspieszyć wydanie tej ostatniej. Na co liczy autor takiego postępowania? Na to, że żaden z recenzentów, a w przewodzie jest ich czterech, tego nie dostrzeże? Może ma takie doświadczenia z własnego środowiska, że jak trzeba ocenić czyjąś pracę, to się jej nie czyta, tylko przekartkowuje, „czyta po łebkach” i oceniając miarą objętości oraz liczby danych w wyniku obliczonego współczynnika korelacji zmiennych, pisze spod grubego palca pozytywną opinię?

W najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego minister Barbara Kudrycka odpiera zarzut dziennikarza, że znowelizowane ustawy akademickie eliminują „przewodników duchowych”, natomiast wymuszają na młodych wyścig szczurów”.
Stwierdza: W skróconej procedurze habilitacyjnej będą więc oceniane osiągnięcia naukowe. Zwracam uwagę na słowo „osiągnięcia”, a nie „dorobek naukowy”. Można mieć bowiem 300 artykułów w mało znaczącym regionalnym piśmie, które są dowodem jedynie na to, że ktoś lubi pisać. W nauce nie zawsze ilość przekłada się na jakość. Osiągnięciem naukowym są więc oryginalne odkrycia badawcze, zmieniające dotychczasowe teorie naukowe lub zbliżające nas do obszarów dotychczas niepoznanych. Nie powinno być zatem decydujące, w jakiej formie naukowiec prezentuje wyniki swojej pracy. Może to uczynić w formie monografii, cyklu artykułów czy przełomowego patentu. (Przewodnicy duchowi i wyścig szczurów, Z Barbarą Kudrycką, minister nauki i szkolnictwa wyższego rozmawiał Michał Bardel, TP, 2011 nr 16, s. 14).

Z tak rozumianą reformą nie godzi się prof. filozofii Tadeusz Gadacz, który w tym samym numerze Tygodnika pisze m.in.: By myśleć i tworzyć nowe ważne dzieła, potrzebna jest przestrzeń wolnej myśli, nieskrępowana w coraz większym stopniu scentralizowaną biurokracją. Potrzebne są takie warunki materialne, które pozwolą uczonym znaleźć czas na naukę i radość tworzenia. By starać się dorastać do poziomu naukowych badań i twórczości uniwersytetów europejskich i światowych, muszą mieć analogiczne w stosunku do nich możliwości. Rozwój nauki wymaga spokoju i czasu. (T. Gadacz, Hołd pokoleniom straconym, TP, 2011 nr 16, s.12)

Trzeba dodać do tego, że potrzebna jest jeszcze do rozwoju nauki przestrzeń prawdy i uczciwości, a ta nie zależy od budżetu na naukę i rozwiązań prawnych. Niestety coraz częściej spotykamy w pedagogice komiwojażerów dydaktyki, którzy w wyniku własnej hipokryzji, pozorowania działalności naukowej, stosowanych manipulacji i odcinania kuponów od dawno uzyskanego stopnia naukowego mogą być już jedynie dla młodych przewodnikami akademickiej patologii. W tym sensie prof. T. Gadacz ma rację, że obie grupy pokoleniowe są stracone.