Na pierwszej stronie Dziennika Łódzkiego NEWS o tym, że „Rektor AHE został odwołany. Ważą się losy uczelni”. Najciekawsze w tym materiale red. Agnieszki Jasińskiej jest zdjęcie rektora na tle obrazu założyciela AHE (WSHE) i wyjaśnienie rzeczniczki akademii Aleksandry Mysiakowskiej: Profesor Nowakowski nie spełnił oczekiwań zarządu AHE, zwłaszcza w trudnej sytuacji, w której znalazła się uczelnia”.
No jasne, Profesor nie spełnił oczekiwań Akademii. Chociaż ktoś jasno to potwierdził. Ciekawe, jakie miał możliwości ich spełnienia? I jakie to były oczekiwania? Wystarczy spojrzeć na opublikowaną przez panią rzecznik na stronie AHE prezentację pt. STAN FAKTYCZNY NA DZIEŃ 7 LIPCA 2010 r., by się przekonać, że w tej uczelni miały miejsce liczne nieprawidłowości, polegające na naruszaniu prawa, na nielegalnym kształceniu tak w kraju, jak i poza jego granicami.
Na slajdzie pt. „SYSTEM KONTROLI JAKOŚCI KSZTAŁCENIA” słusznie pisze się o tym (a nikt tego nawet nie skorygował), że miała tu miejsce: "Hospitalizacja zajęć". Ciekawa metoda wdrażania reform...
01 września 2010
31 sierpnia 2010
Niesolidarny Zjazd „Solidarności”
Z przykrością oglądałem bezpośrednią relację z Jubileuszowego Zjazdu „Solidarności” w Gdyni. Jeszcze raz sięgnąłem pamięcią do wydarzeń, których ślad jest zarejestrowany nie tylko w pamięci jego głównych bohaterów, ale także milionów Polaków, wspomagających ich w różnych formach. W domowych archiwach z tamtego okresu zachowały się – już nieco wypłowiałe – Biuletyny Komitetu Strajkowego, jakie przewoziłem z Wybrzeża do Łodzi. Niektórzy przepisywali je na maszynie, powielali i upowszechniali wśród bliskich. Ku pamięci – załączam skan oryginalnych Biuletynów, ale także ulotki, jakie przedstawiciele ówczesnego reżimu rozrzucali na ulicach Trójmiasta, by jego mieszkańcy nie popierali walczących o godność i wolność robotników. Mam wrażenie, że wówczas więcej było w nas i między nami solidarności, zaufania i współpracy, niż dzisiaj. Może się jednak mylę. Może słowo solidarność ma więcej znaczeń, niż te, które były przywoływane przez polityków i działaczy związkowych na Zjeździe po 30 latach?
30 sierpnia 2010
Porozumienia sierpniowe
Biuro Prasowe Rządu wydało w 1983 r. broszurę pt. „Porozumienia sierpniowe”, a więc w trzy lata po ich podpisaniu w Szczecinie, w Gdańsku, a w kilka dni później w Jastrzębiu przez przedstawicieli władz PRL ze strajkującymi robotnikami. Ten propagandowy materiał wieńczył postulat: Zbliżającej się rocznicy porozumień powinna towarzyszyć rzetelna ocena przebytej drogi i odpowiedzialna obywatelska refleksja. Dla ówczesnej władzy rzetelna ocena miała polegać na jej zgodności z ideologiczną wykładnią. Poprzedzające ten apel 25 stron tekstu, który ponoć miałby taką ocenę zawierać, nie warto czytać, chyba, że pod kątem historycznym i politologicznym, ale ten mnie osobiście w tym miejscu nie interesuje.
Warto przypomnieć, że w Protokole porozumienia zawartego przez Komisję Rządową i Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w dniu 31 sierpnia 1980 roku w Stoczni Gdańskiej zapisano w odniesieniu do spraw oświatowo-wychowawczych i akademickich m.in.:
- nierepresjonowanie niezależnych wydawnictw oraz udostępnienie środków masowego przekazu dla przedstawicieli wszystkich wyznań;
- przywrócenie do poprzednich praw – ludzi zwolnionych z pracy po strajkach w 1970 i 1976 roku – studentów wydalonych z uczelni za przekonania;
- pełne przestrzeganie swobody wyrażania przekonań w życiu publicznym i zawodowym;
- umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenia w dyskusji nad programem reform;
- zapewnienie odpowiedniej ilości miejsc w żłobkach i przedszkolach dla dzieci kobiet pracujących;
- wprowadzenie urlopu macierzyńskiego przez okres 3 lat na wychowanie dziecka z uwzględnieniem zasiłku w wysokości pełnego wynagrodzenia w pierwszym roku po urodzeniu dziecka oraz 50 proc. W drugim roku, w kwocie nie niższej niż 2000 z… miesięcznie;
- wprowadzenie wszystkich wolnych od pracy sobót w miesiącu.
Czy można apelować po 30 latach, w rocznicę tych porozumień o rzetelną ocenę przebytej drogi i odpowiedzialną obywatelską refleksję?
(fot. Włodzimierz Barczyński)
29 sierpnia 2010
Lekcja historii i patriotyzmu wciąż trwa!
To oczywiste, że w tych dniach myśli, wspomnienia i rozmowy kierują się ku 30 rocznicy Porozumień Sierpniowych. Codziennie twórcy strajku m.in. w Stoczni Gdańskiej, Szczecińskiej, w Jastrzębiu Zdroju czy założyciele NSZZ "Solidarność" relacjonują owe wydarzenia.
„Bogdan Lis, współtwórca NSZZ "Solidarność" wspominając wydarzenia sierpnia 1980 roku mówił, iż strajkowi towarzyszyły i strach, i chwile euforii. - Baliśmy się, że to wszystko się źle skończy, że wylądujemy metr pod ziemią albo na Dalekim Wschodzie, ale były chwile euforii, kiedy do Stoczni przyjechał na negocjacje wicepremier rządu PRL Jagielski”. (PAP)
Jeden z liderów strajku w Stoczni mówi o uczuciu strachu, odsłaniając niezwykle istotny aspekt ludzkiej egzystencji i dramatyzmu ówczesnej sytuacji. A jednak, liderzy „Solidarności” działali mimo lęku i obaw o własne życie, o swoich najbliższych.
W numerze 10/1981 biuletynu „POGLĄDY”, jaki był wydawany przez NSZZ „Solidarność” Ziemi Łódzkiej, został opublikowany wywiad z Anną Walentynowicz. Po niespełna trzydziestu latach od tamtych wydarzeń, po tragicznej śmierci w katastrofie pod Smoleńskiem Tej, dzięki której – jak mówi prof. Jadwiga Staniszkis – nastąpiła druga fala strajku w Stoczni Gdańskiej, i dzięki której doszło do powstania „Solidarności” – odnalazłem w powyższym Biuletynie poruszające wyrazy solidarności z Lechem Wałęsą, a także słowa o strachu, jaki towarzyszył strajkującym stoczniowcom.
Na pytanie Macieja Siwickiego, jaki był Jej stosunek do Lecha Wałęsy odpowiedziała:
- Taki jak do każdego innego działacza. Ja z Lechem Wałęsą jestem powiązana więzami prawie rodzinnymi. To nie tylko to, że szliśmy jedną drogą do celu, nie to, że siedzieliśmy w aresztach za Wolne Związki Zawodowe, które powstały w 1978 roku w Gdańsku, ale – jak powiedziałam – jesteśmy powiązani rodzinnie nieomal – podawaliśmy dzieci do chrztu i wiele mamy wspólnego, nic przeciw sobie. (s. 13)
Natomiast A. Walentynowicz zapytana o strajk w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. i o zastraszanie działaczy tego ruchu, odpowiedziała następująco:
No, na pewno nauczyliśmy się wiele. Ale jeszcze bariery strachu nie przeszliśmy. Jeszcze się boimy. W czasie strajku baliśmy się, ale byliśmy gotowi., ten strach wziął górę, zwłaszcza kobiety … Kobiety, gdy całe załogi pracują same, miały tę wizję rozpaczy, małe dzieci… to jest charakterystyczne dla kobiet. Ale ja uważam, że powinniśmy tak postawić sprawę jak w Stoczni. Straszono nas – od początku, od pierwszych dni. Ale wtedy powiedzieliśmy: lepiej stojąc umierać, jak na klęczkach żyć.
Uważam, że nie powinno być w naszym kraju ludzi zastraszonych. Przecież my jesteśmy u siebie, nie żądamy rzeczy niemożliwych. Za swoją pracę chcemy godziwie żyć. Nie luksusowo, ale godziwie. I do tego mamy chyba prawo. Nasza władza ma obowiązek nam to zagwarantować, a nie tworzyć klubu „właścicieli” Polski Ludowej, ludzi wybranych, bo my wszyscy pracujemy.(s.15)
Słusznie prof. J. Staniszkis mówi dzisiaj, że Lech Wałęsa nie tylko powinien wziąć udział w Jubileuszowym Zjeździe „Solidarności” w Gdyni, ale także powinien tam wstać i powiedzieć: z tego miejsca chciałbym oddać hołd Ani Walentynowicz, która zginęła pod Smoleńskiem.
Urodzeni w wolnej III RP nie znają tej historii, a może i w dużej mierze nie rozumieją tych, którzy wciąż upominają się o prawdę historyczną tamtych czasów, o pamięć i szacunek dla walczących o naszą suwerenność i o warunki godziwego życia. Dzisiaj też strach niszczy ludzką solidarność, i to nie tylko w przedsiębiorstwach. Lekcja historii i patriotyzmu trwa. Jak ją odrobimy?
(źródła: http://wiadomosci.onet.pl/2215261,11,lis_balismy_sie__ze_wyladujemy_metr_pod_ziemia,item.html; http://www.tvn24.pl/-1,1671268,0,1,walesa-jest-zadufany,wiadomosc.html;
Poglądy. Biuletyn informacyjny szkół wyższych i instytucji naukowych Łodzi 1981 nr 10; fot.: Włodzimierz Barczyński)
28 sierpnia 2010
Dziękuję za Solidarność 1980-1989, za edukację oporu!
Zbliżają się obchody najważniejszej – przynajmniej dla mojego pokolenia - rocznicy Porozumień Sierpniowych! Każda, związana z tym politycznym wydarzeniem informacja, relacja radiowa czy telewizyjna budziła wówczas nadzieję na jakże oczekiwaną zmianę społeczną. Przez niemalże każdą z polskich rodzin przetoczył się wówczas głos troski lub niepokoju o to, o jaką Polskę walczyła opozycja, a jaką chciała zatrzymać w tym rozwoju ówczesna, socjalistyczna władza. To był czas najdłuższej i najbardziej znaczącej dla mojego pokolenia edukacji obywatelskiej, patriotycznej, ale i edukacji w oporze i dla oporu. W większości domów rozmawiano o tym, jak potoczą się losy naszego kraju. Każdy dostępny nam w tym okresie, a wydawany na powielaczu Polski Podziemnej biuletyn, informator, każda ulotka, solidarnościowy przekaz podtrzymywały stan wewnętrznej radości, motywowały do podejmowania w ramach własnych możliwości, sieci kontaktów społecznych, rodzinnych działań i rozmów czy przejawiania postaw, potwierdzających liderom ugrupowań opozycyjnych, że nie są sami. Rodziny były podzielone, bowiem jedni obawiali się o swoje losy, o bezpieczeństwo „wejdą – nie wejdą”), inni angażowali się biernie lub czynnie w opór przeciwko władzy, a jeszcze inni reprezentowali biernie lub aktywnie ówczesne siły polityczne czy przesiąknięte ideologią socjalistyczną stowarzyszenia i organizacje społeczne czy zawodowe.
Tak było też w mojej rodzinie. Młodzi i starsi poszukiwali nadziei w Kościele, w wzbudzonej solidarności społecznej, modląc się czy włączając się do walki z istniejącym reżimem. Niektórzy byli aktywnymi świadkami zdarzeń, które niejednokrotnie wymagały jak najliczniejszej obecności, by dać dowód nie tylko głodu wolności, ale i niezgody na warunki życia, pracy, na upokarzające braki dostępu do podstawowych artykułów żywnościowych czy codziennego użytku. Mój ojczym - mieszkaniec Sopotu, był bardzo blisko związany z solidarnościową opozycją, dokumentując w parafii św. Brygidy spotkania opozycji, msze za Polskę i solidarność Polaków z ks. Henryk Jankowskim. Miał znakomity sprzęt fotograficzny, więc wszystkie wydarzenia fotografował i filmował. W wielu domach na Wybrzeżu znajdują się fotografie z tamtych lat. Mnie pozostało zaledwie kilkanaście, toteż będę je przez najbliższe dni publikował, by utrwalić osoby i klimat tamtego czasu. Niektóre są ze Stoczni Gdańskiej, inne z mszy w kościele św. Brygidy lub spotkań działaczy opozycji z ks. Jankowskim. Nie są najlepszej jakości. Wykonywane były na enerdowskim filmie ORWO-COLOR, ale wywoływane w domowym laboratorium fotograficznym, na słabej jakości papierze. Rozpoznacie na nich liderów ruchu solidarnościowego, opozycjonistów, spośród których, niestety, niektórzy już nie żyją.
Rewolucja solidarnościowa dokonała się nie przy wsparciu liderów neolewicy, socjologów szkoły filozofii krytycznej, ale dzięki klasie robotniczej, milionom katolików, przedstawicielom filozofii oraz polityki personalizmu chrześcijańskiego czy osobom świeckim (rozczarowanym socjalizmem z nie-ludzką twarzą). To m.in. dzięki nim zaszła w naszym kraju prawdziwa, miękka rewolucja „Solidarności”, to eseje i kazania ks. prof. Józefa Tischnera oraz wizyty w kraju Papieża Polaka - Jana Pawła II zmieniły oblicze mentalne sił społecznych, które podjęły walkę z ówczesnym reżimem. Nie jest zatem dobrze, jeśli nie chcemy zrozumieć czy zaakceptować tego właśnie nurtu humanistyki i jego charyzmatycznych liderów, jeśli nie uczymy się od nich tego, co miało wzmacniać naszą drogę do wolności i sztuki życia w wolności.
(fot. Włodzimierz Barczyński)
24 sierpnia 2010
Pedagogika - akademicką przechowalnią?
Gazeta Wyborcza przypuściła dziś atak na obleganą w uczelniach i szkołach wyższych pedagogikę. Ponoć studiuje na tym kierunku 12% wszystkich studentów. To źle? (http://wyborcza.pl/1,75248,8286201,Pedagog_wyksztalcony__ale_bez_pracy.html)
Czegoś tu nie rozumiem, albo jest jakaś niespójność w polityce szkolnictwa wyższego w konfrontacji z oczekiwaniami społecznymi. Z jednej bowiem strony obniża się wymagania na egzaminie maturalnym, tak by z każdym rokiem zdawało go coraz więcej absolwentów szkół ponadgimnazjalnych (najlepiej, gdyby wskaźnik osiągnął 99.,9%), planuje się działania wspomagające młodzież, umożliwiając jej promowanie do następnej klasy z jedną oceną niedostateczną, a kiedy ze świadectwem maturalnym zaczynają szturmować bramy szkół wyższych, usiłuje się im je zamykać, a w każdym razie tworzyć jakieś „zasieki”, by przypadkiem nie chcieli studiować pedagogiki.
Czyżby „marketing i zarządzanie” ponownie wróciły do łask, bo – jak się okazuje – nasi absolwenci po tych studiach eksportowani są na rynek chiński? To może i z absolwentami pedagogiki nie będzie tak źle? Druga potęga gospodarcza świata przyjmie każdego profesjonalistę do pracy. Nawet gdyby przyjąć, że „pedagogika” jest swoistą, „akademicką przechowalnią”, to jednak w wielu uczelniach pracują w niej znakomici opiekunowie. Przynajmniej studiujący nie zrobią sobie krzywdy, a i wskaźniki bezrobocia się zmniejszą. Czy może już dla polityków te wskaźniki nie są tak istotne?
Dziennikarz się dziwi, że pedagogikę chce studiować tysiące osób, i to w szkołach czy na wydziałach nie mających nic wspólnego z tą nauką, ale nie pisze o tym, ilu jego kolegów z redakcji prowadzi zajęcia na tym kierunku, ile zarabia Gazeta na reklamach (także tych ukrytych). No cóż. Studenci kierują się różną motywacją wybierając akurat ten kierunek kształcenia. Jeśli chcą tylko i wyłącznie przetrwać, balangować z legitymacją studencką, poszanować i pomasować własne „ego”, to będą wybierać byle gdzie (byle najbliżej), byle taniej, z byle jaką kadrą, w byle jakich warunkach. Prezydent RP dorzuci im jeszcze zniżkę na PKP. Żyć nie umierać. Można podróżować, a podróże kształcą. Po co uczęszczać na zajęcia. Skorzystają z tej ulgi, podobnie jak z innych dobrodziejstw czy akademickich przywilejów nie tylko ci, którzy będą godnie reprezentować swoje środowisko uniwersyteckie, ale także i ci z „sztucznych rezerwatów”.
Właściciele wielu niepublicznych szkół wyższych zakładają, że po co mają wynajmować wielkie aule na łączone dla wielu grup wykłady, skoro i tak na pierwsze zajęcia przyjdzie 90% zapisanych na studia, a już na następny tylko 40% osób (pewnie tych, którym istotnie zależy na edukacji). Od razu więc planuje się tłum do małych przestrzeni, by go zniechęcić, a raczej mu uświadomić rzeczywisty poziom - niezbyt wysokich aspiracji. Studenci niby najpierw się burzą, a potem przyjmują to jako sugestię władz administracyjnych szkoły i przyzwolenie na bierne lub zdalne "studiowanie". Przechowalnia jest mała i ciasna, to można się z niej wyrwać, mając przecież na to administracyjne usprawiedliwienie. Niech ktoś podskoczy i powie, że nie chodzą na wykłady? Nie podskoczy, bo sam wie, co stworzył lub czego oczekuje.
Jak studentom jest za daleko, muszą dojeżdżać, to otworzy się im punkt konsultacyjny, a ten przerodzi się po cichu (by nie dowiedziały się o tym władze resortu szkolnictwa wyższego) w nienormalny, ale zawsze jakiś - wydział zamiejscowy. Może to być remiza strażacka, koło gospodyń wiejskich czy zapyziała świetlica. Ważne jest, by było gdzie choć na chwilę usiąść, coś wybełkotać i wpisać do indeksu. Przez 20 lat prywatni właściciele nauczyli się już różnych sztuczek w omijaniu i lekceważeniu prawa, byleby być tylko frontem do klienta, a ten kupi wszystko, byle tanio.
Czego zatem oczekują dziennikarze, tropiący sensację w tym, że kolejne dziesiątki tysięcy młodych ludzi chcą studiować pedagogikę? Nie wystarczy, że w ogóle coś chcą, że wspierają w ten sposób rozwój innych dyscyplin naukowych, które dzięki dochodowej pedagogice mogą się rozwijać i można zatrudniać kolejne kadry akademickie, że dzięki temu władze mają rozwiązany problem podwyżek płac dla nauczycieli akademickich w szkolnictwie publicznym? Z pedagogiki żywią się już wszyscy – lekarze, socjolodzy, psycholodzy, filozofowie, ekonomiści, matematycy, historycy, geografowie, biolodzy, pielęgniarki i specjaliści od kosmetologii, prawnicy, fizycy, informatycy, dziennikarze, mediewiści, etnografowie, wojskowi, filolodzy, przedstawiciele nauk o kulturze fizycznej itd., itd. Studenci tego kierunku podwyższają wskaźniki skolaryzacji na tym poziomie edukacji, obniżają wskaźniki bezrobocia, przygotowują się do ról rodzicielskich, jeśli już nawet nie profesjonalnych. O co więc chodzi? PEDAGOGIKA JEST DOBRA NA WSZYSTKO I DLA WSZYSTKICH. To prawda, że zależy gdzie, ale też i zależy dla kogo oraz z kim!
Czegoś tu nie rozumiem, albo jest jakaś niespójność w polityce szkolnictwa wyższego w konfrontacji z oczekiwaniami społecznymi. Z jednej bowiem strony obniża się wymagania na egzaminie maturalnym, tak by z każdym rokiem zdawało go coraz więcej absolwentów szkół ponadgimnazjalnych (najlepiej, gdyby wskaźnik osiągnął 99.,9%), planuje się działania wspomagające młodzież, umożliwiając jej promowanie do następnej klasy z jedną oceną niedostateczną, a kiedy ze świadectwem maturalnym zaczynają szturmować bramy szkół wyższych, usiłuje się im je zamykać, a w każdym razie tworzyć jakieś „zasieki”, by przypadkiem nie chcieli studiować pedagogiki.
Czyżby „marketing i zarządzanie” ponownie wróciły do łask, bo – jak się okazuje – nasi absolwenci po tych studiach eksportowani są na rynek chiński? To może i z absolwentami pedagogiki nie będzie tak źle? Druga potęga gospodarcza świata przyjmie każdego profesjonalistę do pracy. Nawet gdyby przyjąć, że „pedagogika” jest swoistą, „akademicką przechowalnią”, to jednak w wielu uczelniach pracują w niej znakomici opiekunowie. Przynajmniej studiujący nie zrobią sobie krzywdy, a i wskaźniki bezrobocia się zmniejszą. Czy może już dla polityków te wskaźniki nie są tak istotne?
Dziennikarz się dziwi, że pedagogikę chce studiować tysiące osób, i to w szkołach czy na wydziałach nie mających nic wspólnego z tą nauką, ale nie pisze o tym, ilu jego kolegów z redakcji prowadzi zajęcia na tym kierunku, ile zarabia Gazeta na reklamach (także tych ukrytych). No cóż. Studenci kierują się różną motywacją wybierając akurat ten kierunek kształcenia. Jeśli chcą tylko i wyłącznie przetrwać, balangować z legitymacją studencką, poszanować i pomasować własne „ego”, to będą wybierać byle gdzie (byle najbliżej), byle taniej, z byle jaką kadrą, w byle jakich warunkach. Prezydent RP dorzuci im jeszcze zniżkę na PKP. Żyć nie umierać. Można podróżować, a podróże kształcą. Po co uczęszczać na zajęcia. Skorzystają z tej ulgi, podobnie jak z innych dobrodziejstw czy akademickich przywilejów nie tylko ci, którzy będą godnie reprezentować swoje środowisko uniwersyteckie, ale także i ci z „sztucznych rezerwatów”.
Właściciele wielu niepublicznych szkół wyższych zakładają, że po co mają wynajmować wielkie aule na łączone dla wielu grup wykłady, skoro i tak na pierwsze zajęcia przyjdzie 90% zapisanych na studia, a już na następny tylko 40% osób (pewnie tych, którym istotnie zależy na edukacji). Od razu więc planuje się tłum do małych przestrzeni, by go zniechęcić, a raczej mu uświadomić rzeczywisty poziom - niezbyt wysokich aspiracji. Studenci niby najpierw się burzą, a potem przyjmują to jako sugestię władz administracyjnych szkoły i przyzwolenie na bierne lub zdalne "studiowanie". Przechowalnia jest mała i ciasna, to można się z niej wyrwać, mając przecież na to administracyjne usprawiedliwienie. Niech ktoś podskoczy i powie, że nie chodzą na wykłady? Nie podskoczy, bo sam wie, co stworzył lub czego oczekuje.
Jak studentom jest za daleko, muszą dojeżdżać, to otworzy się im punkt konsultacyjny, a ten przerodzi się po cichu (by nie dowiedziały się o tym władze resortu szkolnictwa wyższego) w nienormalny, ale zawsze jakiś - wydział zamiejscowy. Może to być remiza strażacka, koło gospodyń wiejskich czy zapyziała świetlica. Ważne jest, by było gdzie choć na chwilę usiąść, coś wybełkotać i wpisać do indeksu. Przez 20 lat prywatni właściciele nauczyli się już różnych sztuczek w omijaniu i lekceważeniu prawa, byleby być tylko frontem do klienta, a ten kupi wszystko, byle tanio.
Czego zatem oczekują dziennikarze, tropiący sensację w tym, że kolejne dziesiątki tysięcy młodych ludzi chcą studiować pedagogikę? Nie wystarczy, że w ogóle coś chcą, że wspierają w ten sposób rozwój innych dyscyplin naukowych, które dzięki dochodowej pedagogice mogą się rozwijać i można zatrudniać kolejne kadry akademickie, że dzięki temu władze mają rozwiązany problem podwyżek płac dla nauczycieli akademickich w szkolnictwie publicznym? Z pedagogiki żywią się już wszyscy – lekarze, socjolodzy, psycholodzy, filozofowie, ekonomiści, matematycy, historycy, geografowie, biolodzy, pielęgniarki i specjaliści od kosmetologii, prawnicy, fizycy, informatycy, dziennikarze, mediewiści, etnografowie, wojskowi, filolodzy, przedstawiciele nauk o kulturze fizycznej itd., itd. Studenci tego kierunku podwyższają wskaźniki skolaryzacji na tym poziomie edukacji, obniżają wskaźniki bezrobocia, przygotowują się do ról rodzicielskich, jeśli już nawet nie profesjonalnych. O co więc chodzi? PEDAGOGIKA JEST DOBRA NA WSZYSTKO I DLA WSZYSTKICH. To prawda, że zależy gdzie, ale też i zależy dla kogo oraz z kim!
23 sierpnia 2010
Nowy grzech – straszenie dzieci
W jednej z małych polskich miejscowości, na specjalnie zorganizowanej w kościele katolickim dla dzieci mszy świętej, prowadzący ją ksiądz - zamiast skierować do dzieci ciepłe słowa radości, że na nią przybyły, włączyć je do wspólnej modlitwy i, jak zachęca od kilkudziesięciu już lat ks. prof. Janusz Tarnowski, wejść z tymi dziećmi w dialog - zaczął je obrażać i straszyć. Najpierw nawymyślał podwyższonym tonem głosu wszystkim – rodzicom i zgromadzonym przed ołtarzem dzieciom, że tak mało ich dzisiaj przyszło na mszę, że pewnie rodzice celowo pozamykali dzieci w piwnicy, by te nie uczestniczyły w mszy świętej, tak, jakby te przybyłe do kościoła pociechy rzeczywiście mogły być temu winne, po czym zwymyślał i tak już przerażone maluchy za to, że nie znają słów jednej z maryjnych pieśni. „Jak następnym razie nie będziecie umiały jej śpiewać – grzmiał sprzed ołtarza – to wam włosy z głowy powyrywam i wrócicie do domu łyse!” Zgroza!
Właściwie, powinno się wyjść z kościoła, ale na szczęście nie tylko tacy księża decydują o jakości wychowania religijnego. W tym przypadku, zmuszają rodziców do jeszcze większej troski i uwagi, by naprawiać ich kardynalne błędy pedagogiczne, które zapewne w stosunku do części rodzin i dzieci mogą skutkować co najmniej oddaleniem się od Kościoła.
Warto, by księża mieli na uwadze pogląd ks. prof. Janusza Tarnowskiego, który pisał m.in.: Wydaje się, że dziecko ze swej natury otwarte jest ku łączności z Bogiem, szczególnie jeśli zostało obdarzone łaską chrztu św. Wobec niesprzyjającego wpływu otoczenia często traci – niestety – tę zdolność”.
W odnotowany przeze mnie sposób komunikowania się z dziećmi i ich rodzicami - ów ksiądz nie wychowa ich do spotkania z Bogiem, który objawił się w Jezusie Chrystusie i nie zaprosi ich do przyjaźni z sobą.
(źródło: Ks. J. Tarnowski, Próby dialogu z młodymi. Prekatecheza egzystencjalna, Katowice 1983, s. 358)
Właściwie, powinno się wyjść z kościoła, ale na szczęście nie tylko tacy księża decydują o jakości wychowania religijnego. W tym przypadku, zmuszają rodziców do jeszcze większej troski i uwagi, by naprawiać ich kardynalne błędy pedagogiczne, które zapewne w stosunku do części rodzin i dzieci mogą skutkować co najmniej oddaleniem się od Kościoła.
Warto, by księża mieli na uwadze pogląd ks. prof. Janusza Tarnowskiego, który pisał m.in.: Wydaje się, że dziecko ze swej natury otwarte jest ku łączności z Bogiem, szczególnie jeśli zostało obdarzone łaską chrztu św. Wobec niesprzyjającego wpływu otoczenia często traci – niestety – tę zdolność”.
W odnotowany przeze mnie sposób komunikowania się z dziećmi i ich rodzicami - ów ksiądz nie wychowa ich do spotkania z Bogiem, który objawił się w Jezusie Chrystusie i nie zaprosi ich do przyjaźni z sobą.
(źródło: Ks. J. Tarnowski, Próby dialogu z młodymi. Prekatecheza egzystencjalna, Katowice 1983, s. 358)
Subskrybuj:
Posty (Atom)