18 czerwca 2010
Łódzcy liderzy w edukacji
Już po raz dwudziestyczwarty Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego zorganizowało w Muzeum Historii Miasta Łodzi (Pałac Poznańskiego) doroczną galę podsumowującą ruch innowacyjny w łódzkiej oświacie. Zespół do spraw Certyfikacji pod przewodnictwem dyrektora Janusza Moosa przyznał pracodawcom, nauczycielom innowatorom, liderom w edukacji certyfikaty potwierdzające ich szczególny wkład w rozwój edukacji, nowatorskie rozwiązania w zakresie zarządzania procesami kształcenia i wychowania, konstruowanie nowych form i procesów edukacji przedzawodowej i zawodowej oraz nowe teorie, modele czy rozwiązania organizacyjne, które zostały w minionym roku wytworzone i wdrożone do praktyki oświatowej.
Łódzka oświata może się poszczycić wyjątkowymi w skali kraju rozwiązaniami edukacyjnymi i wspomaganiem od wielu, wielu lat pedagogów i nauczycieli tak przez naukowców, nauczycieli-nowatorów, jak i przedstawicieli firm z branży pozaoświatowej w doskonaleniu i wytwarzaniu nowej jakości procesu kształcenia oraz wychowania dzieci i młodzieży.
Jak stwierdził w specjalnie przygotowanej publikacji dyrektor ŁCDNiKP Janusz Moos – efektywne funkcjonowanie szkoły, placówki oświatowej (organizacji edukacyjnej), nauczycielskiego zespołu zadaniowego (metodycznego) wymaga optymalnego zarządzania i przewodzenia przez lidera. Właśnie lider kreuje ZMIANY, tworzy strategie implementowania ZMIAN (koncepcji pedagogicznych – dydaktycznych , modeli) do praktyki edukacyjnej, buduje relacji interpersonalne, organizuje współdziałanie w grupie (zespole), oddziaływuje na mechanizmy motywacyjne do udziału w procesie generowania ZMIAN i w procesie ich wdrażania oraz wartościowania.
Nie sposób wymienić w tym miejscu wszystkich wyróżnionych dla edukacji nowatorów, gdyż certyfikaty wręczono:
21 partnerom przyjaznej edukacji,
15 - innowacyjnym pracodawcom,
26 - liderom w edukacji,
18 organizacjom innowacyjnym,
17 nauczycielom nowatorom,
21 organizacjom, szkołom i nauczycielom wprowadzającym zmieny innowacyjne w szkolnych systemach edukacyjnych,
6 - dyrektorom gimnazjów potwierdzającym zorganizowanie wzorcowego wewnątrzszkolnego systemu orientacji i poradnictwa zawodowego,
12 - liderom wzorcowego wewnątrzszkolnego systemu orientacji i poradnictwa zawodowego,
2 - szkołom przedsiębiorczości,
9 - nauczycielom certfikaty umiejętności informatycznych,
10 - uczniom i studentom za osiągnięcie wysokiego poziomu kwalifikacji i kompetencji umożliwiających twórcze rozwiązywanie problemów informatycznych,
14 - nauczycielom potwierdzającym wysoki poziom kwalifikacji reprezentowanych podczas konkursów przedmiotowych dla uczniów.
(więcej na stronie: www.wckp.lodz.pl)
16 czerwca 2010
Akademicki NIKT i KTOŚ
„Nazywam się NIKT i jestem kanclerzem Wyższej Szkoły …. w Z.”
Tak zaczyna się list, jaki otrzymał jeden ze znaczących w pedagogice uniwersyteckich profesorów, któremu proponuje się, by opuścił mury swojej uczelni i zatrudnił się w niepublicznej szkole wyższej. Poziom arogancji osiąga tu szczyty, skoro właściciel szkoły niepublicznej zwraca się do przedstawiciela władzy jednej z jednostek uniwersyteckich, by nie tylko sam zrezygnował z pracy, ale i zachęcił do tego swoich współpracowników. Autor tego listu pisze bowiem, co następuje:
W mojej uczelni mamy dwa kierunki studiów A i B. W związku z uruchamianiem studiów drugiego stopnia na kierunku Pedagogika jestem zainteresowany nawiązaniem współpracy z profesorami lub dr habilitowanymi nauk humanistycznych w dyscyplinie naukowej pedagogika w postaci zatrudnienia na pierwszym etacie. Dlatego pozwalam sobie napisać do Pana Profesora i złożyć propozycję nawiązania ewentualnej współpracy z naszą Uczelnią. Bardzo proszę o odpowiedź”.
Pan NIKT pisze do profesora KTOŚ z pełnym przekonaniem, że jego oferta jest bardziej wartościowa od pracy w szacownym, liczącym kilkadziesiąt lat uniwersytecie. Sądzi zapewne, że stwarza lepsze warunki do pracy, ale nie bierze pod uwagę tego, że jeśli one mają dotyczyć jedynie procesu kształcenia, to trafiają „kulą w płot”, bo jeśli ten KTOŚ nadal chce być KIMŚ, nie zgodzi się na ograniczenie jego dotychczasowej pracy naukowo-badawczej do roli „wyrobnika” godzin dydaktycznych, do bycia pionkiem w tak zwanym „minimum kadrowym”. Już sama nazwa wskazuje, że jeśli KTOŚ miałby być jedynie częścią czyjegoś MINIMUM, to zaprzeczałby swojej dotychczasowej roli, pasji czy zaangażowaniu. Musiałby chcieć zgodzić się być NIKIM, dodatkiem do kogoś, kto sam jest NIKIM. Dać się zredukować do NICOŚCI, to „naukowa śmierć”.
A co proponuje ów właściciel? NICOŚĆ, bo jeśli sądzi, że temu profesorowi zależy na wartościach materialnych, to się myli. Trzeba być NIKIM, trzeba być samemu zredukowanym do wartości najmniej trwałych, by tak myśleć i tak postrzegać kogoś, kto jest KIMŚ. To prawda, że są na rynku profesorowie, którzy dali się utowarowić, jak mówił w swoich wystąpieniach o pacjentach kandydat na Prezydenta RP - Jarosław Kaczyński. Dla nich nie ma miejsca na godność, przyzwoitość, tylko liczy się kasa, bo nie pracując dla uczelni, nic jej nie dając poza własną pozycją i ważnością, która ma ochraniać ich prawo do czerpania jednostronnych korzyści, nie afiliując swoich publikacji i udziału w konferencjach, istotnie podtrzymują przeświadczenie, że tacy są wszyscy. Otóż nie są. Profesor, który mi przekazał informację o wspomnianej powyżej ofercie, nie tylko, że nie odpisał na nią, ale i słusznie ją skomentował: - „do śmieci”.
Znajdzie się jednak taki NIKT, który ją przyjmie. Zły pieniądz wypiera lepszy, ale w tym przypadku chodzi mimo wszystko o to, by ten lepszy (KTOŚ) nie stał się tym złym (NIKIM).
Tak zaczyna się list, jaki otrzymał jeden ze znaczących w pedagogice uniwersyteckich profesorów, któremu proponuje się, by opuścił mury swojej uczelni i zatrudnił się w niepublicznej szkole wyższej. Poziom arogancji osiąga tu szczyty, skoro właściciel szkoły niepublicznej zwraca się do przedstawiciela władzy jednej z jednostek uniwersyteckich, by nie tylko sam zrezygnował z pracy, ale i zachęcił do tego swoich współpracowników. Autor tego listu pisze bowiem, co następuje:
W mojej uczelni mamy dwa kierunki studiów A i B. W związku z uruchamianiem studiów drugiego stopnia na kierunku Pedagogika jestem zainteresowany nawiązaniem współpracy z profesorami lub dr habilitowanymi nauk humanistycznych w dyscyplinie naukowej pedagogika w postaci zatrudnienia na pierwszym etacie. Dlatego pozwalam sobie napisać do Pana Profesora i złożyć propozycję nawiązania ewentualnej współpracy z naszą Uczelnią. Bardzo proszę o odpowiedź”.
Pan NIKT pisze do profesora KTOŚ z pełnym przekonaniem, że jego oferta jest bardziej wartościowa od pracy w szacownym, liczącym kilkadziesiąt lat uniwersytecie. Sądzi zapewne, że stwarza lepsze warunki do pracy, ale nie bierze pod uwagę tego, że jeśli one mają dotyczyć jedynie procesu kształcenia, to trafiają „kulą w płot”, bo jeśli ten KTOŚ nadal chce być KIMŚ, nie zgodzi się na ograniczenie jego dotychczasowej pracy naukowo-badawczej do roli „wyrobnika” godzin dydaktycznych, do bycia pionkiem w tak zwanym „minimum kadrowym”. Już sama nazwa wskazuje, że jeśli KTOŚ miałby być jedynie częścią czyjegoś MINIMUM, to zaprzeczałby swojej dotychczasowej roli, pasji czy zaangażowaniu. Musiałby chcieć zgodzić się być NIKIM, dodatkiem do kogoś, kto sam jest NIKIM. Dać się zredukować do NICOŚCI, to „naukowa śmierć”.
A co proponuje ów właściciel? NICOŚĆ, bo jeśli sądzi, że temu profesorowi zależy na wartościach materialnych, to się myli. Trzeba być NIKIM, trzeba być samemu zredukowanym do wartości najmniej trwałych, by tak myśleć i tak postrzegać kogoś, kto jest KIMŚ. To prawda, że są na rynku profesorowie, którzy dali się utowarowić, jak mówił w swoich wystąpieniach o pacjentach kandydat na Prezydenta RP - Jarosław Kaczyński. Dla nich nie ma miejsca na godność, przyzwoitość, tylko liczy się kasa, bo nie pracując dla uczelni, nic jej nie dając poza własną pozycją i ważnością, która ma ochraniać ich prawo do czerpania jednostronnych korzyści, nie afiliując swoich publikacji i udziału w konferencjach, istotnie podtrzymują przeświadczenie, że tacy są wszyscy. Otóż nie są. Profesor, który mi przekazał informację o wspomnianej powyżej ofercie, nie tylko, że nie odpisał na nią, ale i słusznie ją skomentował: - „do śmieci”.
Znajdzie się jednak taki NIKT, który ją przyjmie. Zły pieniądz wypiera lepszy, ale w tym przypadku chodzi mimo wszystko o to, by ten lepszy (KTOŚ) nie stał się tym złym (NIKIM).
15 czerwca 2010
Odpowiedź studentom Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi
Drodzy Studenci,
dopiero dzisiaj otrzymałem pismo, jakie zostało przez Was skierowane do mnie w czasie obrad Senatu WSP w Łodzi w dn. 31 maja 2010 r., a datowane na 15 maja br. Po mojej rezygnacji z funkcji rektora tej uczelni nie mam już innej możliwości, jak właśnie tą drogą skierować do Was odpowiedź. Niektórzy z Was doszli ponoć do wniosku, że skoro tak dawno temu przekazaliście mi swoją "petycję", a ja na nią nie odpowiadam, to pewnie Was zlekceważyłem. Tak jednak nigdy nie było i nie jest. Dopiero dzisiaj wpłynął do mnie Wasz list i od razu nań odpowiadam.
Rozumiejąc i szanując moją decyję związaną z zakończeniem przeze mnie współpracy z WSP prosicie mnie jednocześnie, bym ją dokończył ze studentami wszystkich roczników, z którymi była ona rozpoczęta. Niestety, nie jest to możliwe. Uprzedzałem w swoim wystąpieniu inaugurującym bieżący rok akademicki, jakie zajmę stanowisko, jeśli zostaną złamane pewne zasady. Przypominam to w tym miejscu:
"W ostatnich miesiącach byliśmy świadkami odsłaniania fałszu w niejednej z istniejących już w naszym kraju szkół wyższych, zarówno niepublicznych, jak i publicznych. Po raz pierwszy w krótkim okresie istnienia naszej uczelni dzwonili w okresie rekrutacji kandydaci z zapytaniem, czy aby WSP w Łodzi jest uczelnią wiarygodną, przestrzegającą prawa, by po jakimś czasie nie okazało się, że minister pozbawi ją określonych uprawnień? Zrozumiałem, że chcą u nas studiować także i takie osoby, które z jakiegoś powodu straciły zaufanie „do akademickiego rynku”. Niepokoją się zatem, czy ich wyrzeczenia związane z koniecznością wniesienia opłat z tytułu czesnego, nie zostaną nagle odarte z wiary w standardy przyzwoitości, jakie powinny panować w środowisku akademickim. Skłoniło mnie to do podzielenia się w dniu inauguracji roku akademickiego 2009/2010 refleksją na ten właśnie temat.
Francuski socjolog, publicysta Michel Fize stwierdza w jednej ze swoich książek, że żyjemy w cywilizacji kłamstwa, pogrążając się w hiperbolicznym wręcz wzroście wszelkiego rodzaju oszustw. Media nieustannie informują nas o kolejnych aktach bezwstydu i bezczelności, po jakie sięgają w swoich działaniach przedstawiciele różnych zawodów i ról społecznych. Dotyczy to tak drobnych oszustów, wyzyskiwaczy, jak ludzi, którzy powinni z tytułu zajmowanych pozycji i stanowisk być wzorem także prawdy. Pytanie zatem o to, czy nie obserwujemy coraz większej dominacji niegodziwości i fałszu w naszym codziennym życiu, choć wydaje się retoryczne, to jednak zobowiązuje nas, humanistów do zastanowienia się nad tym, czy nie zostaje naruszona w naszym świecie hierarchia wartości i czy czasem wartości negatywne nie zdominowały wartości pozytywnych. Krótko mówiąc, świat kłamie na wszelkie możliwe i wyobrażalne sposoby.(M. Fize, Kłamcy. Dlaczego boją się prawdy, tłum. Andrzej Wróblewski, Wydawnictwo Klub dla Ciebie, Warszawa 2009, s. 14).
Wspomniany powyżej autor słusznie przeciwstawia się utożsamianiu kłamstwa z komunikowaniem nieprawdy, gdyż ten, który kłamie, jest wobec nas nieszczery, nieprawdomówny, ale w swoim akcie kłamstwa jest prawdziwy. Kłamca zna prawdę, jeśli nie całą, to przynajmniej prawdę tego, co myśli, co wie, co chce powiedzieć, zna różnicę między tym, co myśli, a tym, co mówi: wie, że kłamie. (tamże, s. 26) Jego kłamstwo jest prawdą, kiedy rozpoznajemy je jako fakt (akt) społeczny, publiczny, kiedy odsłaniamy je, demistyfikując rzeczywiste, a więc prawdziwe powody czyichś postaw, działań, odczuć. Ktoś dzisiaj może mówić nam i/czy innym, że nas szanuje, ceni, uznaje, ale poza naszą obecnością, do innych wyrażać coś zupełnie temu przeciwnego. Być może nie czyni tego wprost, skrywając swoje kłamstwa tak, by inni skupiali się na przedmiocie jego pomówień, oszczerstw czy fałszów, odwracając uwagę od tego, który je wyraża. Być może w tym okłamywaniu innych ktoś tak już się zapętlił, że stracił zdolność rozpoznawania tego, co w nim prawdziwe, od tego, co w nim fałszywe.
Kłamcy jawią się publicznie jako osoby życzliwe, szczere, autentyczne, ale w swej istocie kierujące się taktyką wykorzystania innych do swoich celów, bo tylko tak zamierzają je osiągać, jeśli chcą to czynić czyimś kosztem. Kłamią zatem, by wykorzystywany tego nie rozpoznał. Jeśli więc ktoś chce być pedagogiem, to musi być nie tylko wzorem prawdy, dobra i piękna, ale także reagującym na zło świadkiem jego pojawiania się w naszej rzeczywistości. Uważajmy na tych, którzy stosując w komunikacji z nami różnego rodzaju wybiegi i manipulacje, skrywają swoje kłamstwa. Na kłamstwie wyrastają tylko chwilowe potęgi czy konstrukcje, gdyż nie da się budować domu na zgniłych fundamentach.
Przygotowując się do jednej z najpiękniejszych profesji w naszym świecie, jaką jest rola pedagoga – wychowawcy – nauczyciela czy edukatora, musimy czynić to na zdrowym podłożu własnego rozwoju, w warunkach, w których mistyfikacje, oszukaństwo, symulowanie, hipokryzja czy blaga będą natychmiast nie tylko odsłaniane, ale także napiętnowane jako niegodne ich obecności w naszej codzienności. Pedagog sam staje się kłamcą, kiedy obejmuje milczeniem świadomość istniejących nieprawidłowości, zła, fałszu, kiedy tak czyni pod pozorem ochrony czyjegoś lub własnego interesu, gdyż w ten sposób sam włącza się w skrywanie fałszu, nakręca jego spiralę. Jeśli zatem chcecie Państwo współtworzyć tę instytucję akademicką, to musicie brać pod uwagę to, że studiowanie do czegoś zobowiązuje. Każdy z nas dźwiga ciężar wolności i związanej z nią odpowiedzialności. A to oznacza, że nie tylko wierzy w prawdę, jej szuka, ale i ją stanowi w swoich życiowych rolach. Bodajże przed dwoma laty obecny w czasie inauguracji roku akademickiego WSP w Łodzi - ks. Kazimierz Kurek przypomniał, że to ludzkie sumienie jest bezwzględnym warunkiem autentycznego bycia człowiekiem, a pedagogiem w szczególności. (...)
Proszę zatem nie liczyć na to, że stanę po stronie kogoś, niezależnie od jego pozycji czy usytuowania w tej uczelni, kto tę solidarność naruszy lub jej nadużyje. Albo wszyscy, solidarnie, będziemy się w naszej aktywności akademickiej obdarzać prawdą i wiernością wobec niej, albo naruszając przyjęte wspólnie wartości, naruszymy fundamenty prawdy i będziemy musieli się ze sobą rozstać. Los nauczycieli akademickich, służb administracyjnych tej uczelni i los studentów oraz naszych już absolwentów jest w jakimś stopniu wspólny i zobowiązuje do wierności przyjętym ideałom.
Pedagodzy muszą w krainie możliwego kłamstwa i pozorów ryzykować sobą, a ich prawdomówność musi być jeszcze większa niż prawdomówność kogokolwiek innego. Jeśli przystępujący dzisiaj do immatrykulacji studenci powierzają nam swoją nadzieję, to muszą wiedzieć, że powiernik jest razem z nimi – razem, to znaczy, że w sprawach podstawowych o pół kroku przed nimi. Tam gdzie brakuje owego „razem”, powstaje iluzja wierności.(jw., s. 92) Jestem przekonany, że otwierający ten rok akademicki wszyscy pracownicy WSP dochowają wspomnianej tu zasady solidarności i wierności wobec wszystkich członków tej wspólnoty."
Przekazane Waszym przedstawicielom w Senacie uzasadnienie mojej decyzji (będące pochodną m.in. powyższego przesłania), a przyjęte bezwarunkowo i bez zastrzeżeń przez właściciela szkoły potwierdza - w obliczu zmiany strategii zarządzania tą uczelnią - słuszność i konieczność zarazem takiej decyzji z mojej strony.
Dziękując za Waszą solidarność życzę Wam, byście w nowych warunkach organizacyjnych realizowali swoje plany edukacyjne, zgoDnie z własnymi możliwościami i aspiracjami.
14 czerwca 2010
Socjologiczna ściema
Prof. Marcin Król z Uniwersytetu Warszawskiego narzekał kilka dni temu („Dziennik. Gazeta Prawna” (110/2010, s. A15) na fatalne skutki wdrożenia do szkolnictwa wyższego deklaracji bolońskiej, w wyniku której każdy, kto ukończył studia licencjackie na jednym kierunku, może je uzupełniać na innym. Nie przypominam sobie, by polscy socjolodzy protestowali przeciwko temu rozwiązaniu. Dopiero teraz jednak zdali sobie sprawę z tego, że do niedawna jeszcze elitarne, jednolite, pięcioletnie studia magisterskie z socjologii są już jedynie historią kształcenia w ramach tej dyscypliny. Jak pisze M. Król:
My uczymy socjologii, a w każdym razie nasz magistrant otrzymuje dyplom magistra socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zapewne część studentów, jaka do nas przyjdzie robić magisterium, to nasi licencjaci, ale nie ma pewności, że nie pojawią się trzy inne kategorie: zdolni studenci z niehumanistycznych kierunków lub z takich, na których nie ma odrobiny socjologii, studenci po prowincjonalnych szkołach prywatnych lub publicznych, którzy uczyli się socjologii, ale marnie, oraz studenci, którzy chcą uzyskać dyplom Uniwersytetu Warszawskiego, bo to jednak ma znaczenie dla dalszej drogi życiowej. Oczywiście, w czasie dwu lat studiów magisterskich można trochę nauczyć, jednak nie można nauczyć socjologii od podstaw.
Otóż to, po kiepskich studiach licencjackich z socjologii, można kontynuować je już jedynie na równie kiepskich dwuletnich studiach z innych nauk społecznych czy humanistycznych. Jedno nie ulega wątpliwości, że koniecznych do wykonywania zawodu kompetencji nie uzyska się ani na studiach pierwszego stopnia, ani drugiego, gdyż jako konstruowane niezależnie od siebie i realizowane w różnych szkołach będą najzwyklejszą ściemą. Socjolog, pedagog czy filozof po licencjacie w marnej szkole wyższej czy po nadbudowanym magisterium na innym kierunku studiów może sobie kopiami własnego dyplomu wytapetować ściany dowolnego pomieszczenia, bo dzięki takiemu systemowi edukacji nie zyska poszukiwanych przez pracodawców kompetencji.
Jak pisze o tym szczerze prof. M. Król:
Ten eksperyment czy raczej już nie eksperyment, lecz praktyka wdrożona na wiele lat, może się udać tylko częściowo. Nauczyciele akademiccy jakoś dadzą sobie radę, najbardziej żal mi młodzieży, która nieuchronnie będzie po części oszukiwana.
My uczymy socjologii, a w każdym razie nasz magistrant otrzymuje dyplom magistra socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zapewne część studentów, jaka do nas przyjdzie robić magisterium, to nasi licencjaci, ale nie ma pewności, że nie pojawią się trzy inne kategorie: zdolni studenci z niehumanistycznych kierunków lub z takich, na których nie ma odrobiny socjologii, studenci po prowincjonalnych szkołach prywatnych lub publicznych, którzy uczyli się socjologii, ale marnie, oraz studenci, którzy chcą uzyskać dyplom Uniwersytetu Warszawskiego, bo to jednak ma znaczenie dla dalszej drogi życiowej. Oczywiście, w czasie dwu lat studiów magisterskich można trochę nauczyć, jednak nie można nauczyć socjologii od podstaw.
Otóż to, po kiepskich studiach licencjackich z socjologii, można kontynuować je już jedynie na równie kiepskich dwuletnich studiach z innych nauk społecznych czy humanistycznych. Jedno nie ulega wątpliwości, że koniecznych do wykonywania zawodu kompetencji nie uzyska się ani na studiach pierwszego stopnia, ani drugiego, gdyż jako konstruowane niezależnie od siebie i realizowane w różnych szkołach będą najzwyklejszą ściemą. Socjolog, pedagog czy filozof po licencjacie w marnej szkole wyższej czy po nadbudowanym magisterium na innym kierunku studiów może sobie kopiami własnego dyplomu wytapetować ściany dowolnego pomieszczenia, bo dzięki takiemu systemowi edukacji nie zyska poszukiwanych przez pracodawców kompetencji.
Jak pisze o tym szczerze prof. M. Król:
Ten eksperyment czy raczej już nie eksperyment, lecz praktyka wdrożona na wiele lat, może się udać tylko częściowo. Nauczyciele akademiccy jakoś dadzą sobie radę, najbardziej żal mi młodzieży, która nieuchronnie będzie po części oszukiwana.
12 czerwca 2010
Kto jest dla kogo?
Dzwoni do profesora pracownik komórki administracyjnej niepublicznej szkoły wyższej z pretensjami, że student ośmielił się przynieść pracę magisterską, indeks i kartę zaliczeń z podpisanym przez profesora oświadczeniem o jej przyjęciu wraz z wskazaniem na recenzenta określonej osoby. Tymczasem w tej uczelni ponoć zmieniły się wzory formularzy i ten, który został administracji dostarczony przez magistranta jest niezgodny z tym, jaki ma obowiązywać. Co czyni pracownik- biurokrata? Wyrzuca studenta za drzwi, a winą za niezałatwienie jego sprawy obciąża nauczyciela akademickiego. Bo w tej uczelni nie chodzi o to, by administracja służyła studentom, tylko by studenci służyli administracji. Niech się zdenerwują, niech popsioczą (oczywiście na swojego nauczyciela), niech tracą czas, bo ważniejszy jest nowy wzór dokumentu, niż zgodna - także w tej starszej wersji - jego treść.
Ja tego typu postawy określam jednoznacznie mianem administracyjnego sabotażu, czyli tym rodzajem działania, które jest na niekorzyść nie tylko własną takiego pracownika i obsługiwanego przez niego studenta, ale i miejsca pracy - uczelni. Chociaż to krótkowzroczne działanie daje temu pracownikowi-urzędasowi poczucie satysfakcji, że ma „wadzę”, to jednak wkrótce może się okazać, że ci, których powinien on godnie obsłużyć, poinformują kandydatów na studia do tej uczelni, by nie składali do niej swoich ofert, by nie lokowali prywatnych pieniędzy na pokrycie kosztów studiów w szkole nieszanującej płatników. Jak nie będzie już pieniędzy na wypłaty pensji dla takiego pracownika dziekanatu czy inaczej nazwanej komórki administracyjnej, to być może przypomni sobie, jak sam na to zapracował swoją arogancją.
To ciekawe, że mimo zmiany ustroju gospodarczego z socjalistycznego (czy się stoi, czy się leży tysiąc złotych się należy) na kapitalistyczny (jak się nie stoi i jak się nie leży, to co najmniej tysiąc złotych za realną pracę się należy) studenci szkół wyższych wzdłuż i wszerz naszego kraju nadal narzekają na to, jak fatalnie są obsługiwani przez niektórych pracowników dziekantów. To są ci, dla których klient nie jest ich panem, ale sługą. Pogratulować! To nie ci, którzy chcą studiować znajdą się wkrótce wśród bezrobotnych, ale ci, którzy ich tak fatalnie obsługują!
Ja tego typu postawy określam jednoznacznie mianem administracyjnego sabotażu, czyli tym rodzajem działania, które jest na niekorzyść nie tylko własną takiego pracownika i obsługiwanego przez niego studenta, ale i miejsca pracy - uczelni. Chociaż to krótkowzroczne działanie daje temu pracownikowi-urzędasowi poczucie satysfakcji, że ma „wadzę”, to jednak wkrótce może się okazać, że ci, których powinien on godnie obsłużyć, poinformują kandydatów na studia do tej uczelni, by nie składali do niej swoich ofert, by nie lokowali prywatnych pieniędzy na pokrycie kosztów studiów w szkole nieszanującej płatników. Jak nie będzie już pieniędzy na wypłaty pensji dla takiego pracownika dziekanatu czy inaczej nazwanej komórki administracyjnej, to być może przypomni sobie, jak sam na to zapracował swoją arogancją.
To ciekawe, że mimo zmiany ustroju gospodarczego z socjalistycznego (czy się stoi, czy się leży tysiąc złotych się należy) na kapitalistyczny (jak się nie stoi i jak się nie leży, to co najmniej tysiąc złotych za realną pracę się należy) studenci szkół wyższych wzdłuż i wszerz naszego kraju nadal narzekają na to, jak fatalnie są obsługiwani przez niektórych pracowników dziekantów. To są ci, dla których klient nie jest ich panem, ale sługą. Pogratulować! To nie ci, którzy chcą studiować znajdą się wkrótce wśród bezrobotnych, ale ci, którzy ich tak fatalnie obsługują!
08 czerwca 2010
Prawda czasu, prawda ekranu
Jedna z łódzkich wyższych szkół niepublicznych zostanie prawdopodobnie zamknięta, bo ma zbyt mało studentów, by na siebie zarobić. Zdaniem red. M. Markowskiego z Gazety Łódzkiej jest to pierwsza łódzka uczelnia, która nie wytrzymała konkurencji, i pyta -Czy ostatnia? Pytanie jest retoryczne. Zapewne nie jest to ani pierwsza, ani też ostatnia niepubliczna szkoła wyższa, która rozczarowała swoich klientów tak, jak nawet najlepiej rozreklamowany film.
Gdyby odwołać się do metafory "hollyłódzkiej", można by napisać, że z edukacją wyższą w sektorze niepublicznym i publicznym jest trochę tak, jak z wytwórnią filmów. Można w niej kręcić filmy z marną obsadą, po jak najmniejszych kosztach, na bazie prymitywnego scenariusza czy w kiczowatej scenografii i bez podkładu muzycznego z nadzieją, że jakoś się ten film nakręci i sprzeda (pewnie telewizji publicznej, jak ma się z nią podpisane porozumienie).
Na ekranach kin tu i tam wyświetla się filmy, które zostały nakręcone i wyprodukowane przez różne ekipy czy studia filmowe. To widzowie rozstrzygną o tym, czy chcą obejrzeć film oscarowy, nominowany do nagród czy amatorski, dzieło sztuki czy kicz. Potencjalni widzowie studiując program, czytając recenzje, dopytując się o ich opinie tych, którzy już dany film obejrzeli, a wreszcie kupując bilet (nawet w cenie promocyjnej), nie mają gwarancji, że obejrzą to, czego się spodziewali.
Oczywiście, może być też tak, że ktoś kupuje bilet nie po to, by obejrzeć film, ale by zobaczyć swojego ulubionego aktora, podziwiać misterne dialogi czy posłuchać świetnej muzyki. Przy kiepskiej obsadzie, fatalnej grze aktorów, nudnej fabule itp. pozostaje mu albo sen, albo popijanie coca-colą popcornu, albo wyjście z sali w trakcie seansu. Rozczarowany filmem będzie szerokim łukiem omijał kino z nędznym repertuarem.
Być może z popytem na ofertę edukacyjną niektórych uczelni jest jak z programem filmowym. Ktoś lubi tylko filmy kryminalne, sensacyjne, a ktoś komedię czy horror. Są też i tacy, którzy nie idą na film, tylko do kina. Nie ma się zatem co dziwić, że niektórzy producenci filmowi i właściciele kin po jakimś czasie plajtują, a kino zamienia się w kolejną szkołę "wyższą", albo na odwrót.
07 czerwca 2010
Encyklopedia Pedagogiczna XXI wieku na finiszu
Ogromnie żałuję, że nie będzie mi dane uczestniczenie w tak ważnym dla Profesora Tadeusza Pilcha - Twórcy i Naczelnego Redaktora Encyklopedii Pedagogicznej XXI wieku promocji Suplementu, który zamyka niezwykły projekt naukowy polskiego środowiska pedagogicznego. W tym samym jednak czasie otwieram międzynarodową konferencję na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu.
Jak informuje Wydawnictwo Akademickie ŻAK na swojej stronie: Przez 7 kolejnych lat, poczynając od 2002 roku ukazało się siedem kolejnych tomów tego dzieła, w ktorym autorami poszczególnych haseł tworzonych na bieżąco byli przedstawiciele wszystkich uczelni humanistycznych z kraju. Po wielu nieudanych próbach podejmowanych od kilkudziesięciu lat mamy po raz pierwszy w Polsce pełną encyklopedię pedagogiczną. 7 opasłych tomów, 2115 haseł umieszczonych na 8074 stronach oto rozmiary tego dzieła.
W tym tygodniu wyjdzie zatem wspomniany SUPLEMENT, a w nim - kolejnych kilkadziesiąt haseł. Pragnę zatem, także w tej formie, przekazać Profesorowi T. Pilchowi z Uniwersytetu Warszawskiego oraz wszystkim tym Osobom, które przyczyniły się do powstania tego wyjątkowego dzieła - wyrazy szczególnego uznania i szacunku. Potrafił Pan Profesor, jak nikt inny, skupić wokół tego projektu naukowo-edytorskiego badaczy i nauczycieli akademickich oraz działaczy oświatowych trzech pokoleń, których wiedza, pasja i znakomita umiejętność przekazywania w syntetycznej formie najnowszych osiągnięć nauk o wychowaniu oraz dyscyplin z ich pogranicza przyczyniła się do opublikowania w Encyklopedii Pedagogicznej XXI wieku wyjątkowej liczby, struktury i treści haseł.
Zdaję sobie sprawę z tego, że każde tego typu dzieło ma także swoje ograniczenia wydawnicze, toteż wyrazy uznania należą się Wydawnictwu Akademickiemu "ŻAK". Nie mogę nie podzielić się przy tej okazji sugestią, że chciałoby się teraz rozbudowywać Encyklopedię o kolejne tomy czy nowe formy jej wizualizacji (np. wersję elektroniczną z plikami multimedialnymi), a może i zabiegać o jej przetłumaczenie na język angielski, by naukowcy z innych krajów mieli dostęp do stanu wiedzy polskich pedagogów o bogactwie historycznym, kulturowym i edukacyjnym naszej myśli oraz praktyki pedagogicznej. A że jest się czym szczycić, to najlepiej świadczy o tym promowany właśnie Suplement.
Dziękując za możliwość drobnego partycypowania w tym dziele jako autor kilku i recenzent kilkudziesięciu haseł, życzę Profesorowi Tadeuszowi Pilchowi wiele lat dalszej, tak owocnej i jakże nam wszystkim potrzebnej pracy naukowej, radości i zasłużonej satysfakcji z wpisania się tego dzieła w zbiór kanonicznej literatury przedmiotu studiów, badań naukowych i projektów edukacyjnych. Niech kolejne lata będą czasem dalszej aktywności naukowej, spełnienia wszystkich planów, nieustającego zdrowia i pomyślności osobistej.
Przed nami zaś konfrontacja tak tej edycji, jak i wspomnianej już przeze mnie wcześniej w blogu Encyklopedii Pedagogicznej pod red. Jana Průchy z Czech oraz przygotowywanej do druku przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne polskiego wydania Historycznej Encyklopedii Pedagogiki pod red. Dietricha Bennera i Jűrgena Oelkersa z Niemiec i Szwajcarii.
Subskrybuj:
Posty (Atom)