08 czerwca 2010

Prawda czasu, prawda ekranu


Jedna z łódzkich wyższych szkół niepublicznych zostanie prawdopodobnie zamknięta, bo ma zbyt mało studentów, by na siebie zarobić. Zdaniem red. M. Markowskiego z Gazety Łódzkiej jest to pierwsza łódzka uczelnia, która nie wytrzymała konkurencji, i pyta -Czy ostatnia? Pytanie jest retoryczne. Zapewne nie jest to ani pierwsza, ani też ostatnia niepubliczna szkoła wyższa, która rozczarowała swoich klientów tak, jak nawet najlepiej rozreklamowany film.

Gdyby odwołać się do metafory "hollyłódzkiej", można by napisać, że z edukacją wyższą w sektorze niepublicznym i publicznym jest trochę tak, jak z wytwórnią filmów. Można w niej kręcić filmy z marną obsadą, po jak najmniejszych kosztach, na bazie prymitywnego scenariusza czy w kiczowatej scenografii i bez podkładu muzycznego z nadzieją, że jakoś się ten film nakręci i sprzeda (pewnie telewizji publicznej, jak ma się z nią podpisane porozumienie).

Na ekranach kin tu i tam wyświetla się filmy, które zostały nakręcone i wyprodukowane przez różne ekipy czy studia filmowe. To widzowie rozstrzygną o tym, czy chcą obejrzeć film oscarowy, nominowany do nagród czy amatorski, dzieło sztuki czy kicz. Potencjalni widzowie studiując program, czytając recenzje, dopytując się o ich opinie tych, którzy już dany film obejrzeli, a wreszcie kupując bilet (nawet w cenie promocyjnej), nie mają gwarancji, że obejrzą to, czego się spodziewali.

Oczywiście, może być też tak, że ktoś kupuje bilet nie po to, by obejrzeć film, ale by zobaczyć swojego ulubionego aktora, podziwiać misterne dialogi czy posłuchać świetnej muzyki. Przy kiepskiej obsadzie, fatalnej grze aktorów, nudnej fabule itp. pozostaje mu albo sen, albo popijanie coca-colą popcornu, albo wyjście z sali w trakcie seansu. Rozczarowany filmem będzie szerokim łukiem omijał kino z nędznym repertuarem.

Być może z popytem na ofertę edukacyjną niektórych uczelni jest jak z programem filmowym. Ktoś lubi tylko filmy kryminalne, sensacyjne, a ktoś komedię czy horror. Są też i tacy, którzy nie idą na film, tylko do kina. Nie ma się zatem co dziwić, że niektórzy producenci filmowi i właściciele kin po jakimś czasie plajtują, a kino zamienia się w kolejną szkołę "wyższą", albo na odwrót.