25 sierpnia 2018
Kiedy uczeni byli na wakacjach ... opiniowaliśmy m.in. projekt MNiSW w sprawie sporządzania wykazów wydawnictw monografii naukowych oraz czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych
Sejm RP przyjął Konstytucję dla Nauki, a minister Jarosław Gowin zachęcał do opiniowania projektów rozporządzeń. Urzędnicy urlopu nie mieli, więc mogli liczyć na to, że akademickie środowisko nie podejmie wysiłku z braku kapitału ludzkiego. Ten bowiem został mocno wyczerpany w okresie poprzedzającym ten okres. Tak, jak Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Państwowych ponoć bezwzględnie i bezwarunkowo popierała projekt Ustawy 2.0, tak po raz kolejny przekonali się rektorzy uczelni, że to, co akceptowali i tak zostanie zmodyfikowane w toku prac sejmowej komisji, Sejmu i Senatu. Od kilku lat wiarygodność władzy jest tyle warta, ile uzyskała ona poparcia w czasie wyborów w 2015 roku.
Nie zawiódł Komitet Nauk Pedagogicznych PAN, którego - wprawdzie nieliczne, ale jednak - grono gotowych do merytorycznego wsparcia profesorów monitorowało i opiniowało niektóre z projektów rozporządzeń, ale także niezwykle aktywny był Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej. Z tym środowiskiem współdziałaliśmy w ramach wybranych kwestii, a ekspertyzę przygotowała w imieniu pedagogów dr hab. Ryszarda Cierzniewska, prof. UKW w Bydgoszczy wraz z dr. Patrykiem Wawrzyńskim z UMK w Toruniu. Poniżej cytuję przygotowaną przez tych uczonych opinię:
Uwagi ogólne:
Czas konsultacji oraz tryb wprowadzanych zmian powodowanych przedmiotowym rozporządzeniem nie pozwala na przygotowanie się zarówno wydawnictw jak i uczonych do nowych warunków. Dotychczas prowadzona procedura publikacyjna i wydawnicza, znacznie odbiegająca od proponowanych przez Ministerstwo algorytmów nie uwzględniała sformułowanych w rozporządzeniu oczekiwań, co stawia w bardzo niekorzystnej sytuacji wielu uczonych oraz wydawców poddanych ocenie ewaluacyjnej (za minione trzy lata wydawnictwa i cztery naukowców, przy czym nie jasna jest różnica okresów objętych ewaluacją).
Konieczny jest czas na dostosowanie się zarówno środowiska akademickiego, jak i wydawców czasopism i monografii do nowych kryteriów. Należy zaznaczyć, że oczekiwanie na indeksowanie czasopisma w bazach wymienionych w rozporządzeniu §6 ust. 1 pkt 1 może trwać od kilku miesięcy do kilku lat, podobnie rzecz się ma z procedurą publikowania artykułu w znaczących w obiegu międzynarodowym czasopismach.
Ustawodawca zakłada, że wysoką wartość naukową ma tylko i wyłącznie publikacja wydana w czasopismach/wydawnictwach o renomie międzynarodowej i ma potencjalny wpływ na naukę światową, natomiast jako niewartościowe uznaje wytwory opublikowane/wydane w krajowych mediach/wydawnictwach naukowych. Jest to jednoznaczna dyskredytacja naukowego obiegu w Polsce, służącego Polsce i Polakom. Podobnie rzecz się ma w odniesieniu do konferencji naukowych, które zasługują na uznanie, a ich pokłosie po uprzedniej recenzji zostanie opublikowane z pieniędzy polskiego podatnika tylko wtedy, gdy skład uczestników debaty będzie międzynarodowym rodowodzie (nie są podane kryteria takich konferencji, np. liczba gości z zagranicy).
Trudno również zgodzić się z pominięciem prac zbiorowych (zarówno z uczonymi spoza Polski, jak i samych Polaków), bez uprzedniej konferencji, które w wielu przypadkach mają bardzo wysoki poziom naukowy. Pomijanie wpływu rozwoju nauki w krajowym obiegu naukowym (który jest doceniany przez inne kraje na świecie) uderza bezpośrednio w wiele dyscyplin humanistycznych oraz nauk społecznych, zamykając im drogę rozwoju i utrzymania potencjału naukowego dotychczas już wypracowanego. Problem jest tym większy, że nie mamy w Polsce wielu indeksowanych we wskazanych bazach międzynarodowych czasopism właśnie z tych obszarów. Wobec przyjętej przez ustawodawcę logiki „dziedziczenia prestiżu”, można zadać pytanie, to jaki prestiż międzynarodowy (bo o taki chodzi ustawodawcy) mają dziedziczyć uczeni skupieni na lokalnych/polskich problemach?
Wystawienie polskich uczonych na sprostanie głównie wymagań zewnętrznych jest jednocześnie groźbą podejmowania przez nich problemów badawczych, na które jest zapotrzebowanie na świecie, a nie w Polsce. Inaczej mówiąc nie będą badać tego, co domaga się zbadania, tylko to, co ma dużą szansę wpisania się w „mody” badawcze, co znacznie ograniczy rozwój polskiej nauki i będzie li tylko podążaniem za innymi, a nie tworzeniem własnych specjalności naukowych. KKHP widzi konieczność wprowadzenia projakościowych mechanizmów rzeczywiście wzmacniających rozwój polskiego czasopiśmiennictwa i wydawnictw, jednak uwzględniających stan obecny i specyfikę naszych polskich potrzeb, oraz dyscyplinarne różnice.
Jednym z kluczowych kryteriów zakwalifikowania wydawnictwa/czasopisma jest jego uczestnictwo w programie „Wsparcie dla czasopism naukowych” § 6 ust. 1 pkt 1 ppkt 2, przy czym do dnia dzisiejszego nie jest znany termin naboru wniosków i decyzji o rozstrzygnięciu konkursu, a efekty ewaluacji mają być określone do końca 2018 roku. W uzasadnieniu (s. 11), jest powiedziane, że program jest kierowany do czasopism, które nie są indeksowane w bazie Scopus, ani Web of Science i prezentują wysoki poziom naukowy, a kryteria ich wyłaniania obok oczywistych, takich jak walory etyczne i wydawnicze, zawierają enigmatyczne określenie odpowiadają „strategii rozwoju”, co otwiera możliwość wolnej interpretacji i eliminowania czasopism zajmujących się ważnymi/choć niszowymi/unikatowymi zagadnieniami i jak to bywa w nauce, mogącymi nabrać znaczenia w dalszej przyszłości, jak również marginalizowania periodyków z nauk humanistycznych, przez określanie dziedzin dla, których ogłaszany jest konkurs (Ustawa z 3 lipca 2018 roku, art. 401. Ust.1)
Zastrzeżenie również budzi automatyczne odrzucenie czasopism, które są indeksowane w wymienionych bazach, a w skutek chronicznego niedoinwestowania borykającymi się z problemami finansowymi (tu opowiadamy się za rozszerzeniem potencjalnych beneficjentów, lub uruchomieniem programu wzmacniającego te czasopisma).
„Wsparcie dla czasopism naukowych” zgodnie z Ustawą z dnia 3 lipca 2018 roku jest kierowane do wydawnictw będących „przedsiębiorstwami” i działającymi w oparciu o prawo prasowe (zgodnie Rozporządzeniem Komisji Unii Europejskiej nr 651/2014 z art. 1 (załącznik do Rozporządzenia). Mamy zatem dwie uwagi o zasadniczym znaczeniu. Pierwsza, jeżeli rozporządzenie dotyczy przedsiębiorstw (małych i średnich), to wymaga konsultacji z odnośnymi instytucjami unijnymi. Uwaga druga, program wsparcia jest dedykowany komercyjnym czasopismom, bowiem uczelniane, instytutów PAN, wydawnictwa stowarzyszeniowe i fundacyjne nie spełniają tego wymogu, gdyż nie są przedsiębiorstwami.
Rodzi się zatem wątpliwość komu ma służyć ten program? Czy ustawodawca w ten sposób, za publiczne pieniądze podejmuje próbę utworzenia rynku wydawniczego na wzór koncernów wydawniczych CUP, OUP, Elsvire czy Sage, co przy zakładanym wolnym dostępie do publikacji może narazić skarb państwa na kolosalne wydatki? Podsumowując idea programu „Wsparcie dla czasopism”, przy założeniu jej skuteczności dla podniesienia jakości badań jest w obecnym kształcie chybiona.
Należy w naszym przekonaniu celować w dofinansowywanie czasopism (uczelnianych, stowarzyszeniowych, fundacyjnych, komercyjnych), ale skanalizowane na odpłatnych recenzjach, które mają rzeczywisty wpływ na jakość badań, sposób ich prezentowania i rangę czasopisma. Jednocześnie recenzje wykonywane dla takiego czasopisma powinny przynosić uczonemu nie tylko prestiż i gratyfikację finansową, ale również punkty, podobnie jak każda recenzja awansowa, co nie zostało dotychczas uwzględnione w ewaluacji uczonych i jednostek naukowych.
Rozporządzenie proponuje niezwykle uproszczony i jednowymiarowy model oceny jakości publikacji naukowych, uznający współczynnik cytowań za jedyny mierzalny wskaźnik wpływu artykułu naukowego. Pominięte zostały inne wskaźniki, które mogłyby zostać uwzględnione – recenzja ekspercka (wzorowana na procedurach inkluzji w Scopus, Web of Science lub Directory of Open Access Journals) czy udostępnienie w wolnym dostępnie (dotąd strategiczny cel unijny i narodowy dla nauki, uwzględniony w działaniach Komisji Europejskiej i Ministerstwa). Oznacza to, że ocena jakości czasopism naukowych sprowadzona zostanie do ewaluacji jednowymiarowej, bazującej na zewnętrznej i komercyjnej infrastrukturze komunikacji naukowej, której interesy handlowe nie uwzględniają specyfiki rozwojowej Polski oraz wyzwań społeczno-ekonomicznych naszego kraju.
Dodatkowo, przyjęte rozwiązanie ignoruje całkowicie inne niż mierzone wskaźnikiem wpływu SNIP wartości publikacji naukowej, które wynikają z innego niż komercyjny modelu zarządzania czasopismem, np. ukierunkowania na powszechność dostępu, upowszechnianie wiedzy naukowej w modelu B+R lub S+R oraz transfer wiedzy do otoczenia społecznego lub gospodarczego nauki. Założyć można, że proponowane rozwiązanie przyczynić może się do intensyfikacji komercjalizacji komunikacji naukowej i podniesienia progu dostępności najnowszych jakościowych polskich badań naukowych dla powszechnego odbiorcy (w tym biznesowego i społecznego).
W konsekwencji przyjęte w rozporządzeniu wskaźniki wyboru czasopism i wydawców obliczone są na moc wpływu międzynarodowego kompletnie ignorując, a wręcz uznając za nieważne znaczenie nauki dla Polski i polskiego odbiorcy, który nie sięga do płatnej bazy nauki, aby zrozumieć swoją historię, lokalne problemy społeczne, edukacyjne, kulturowe.
Zaproponowany podział wydawnictw naukowych na trzy grupy jest niezrozumiały i dalece uproszczony – po odrzuceniu oficyn nie-naukowych i paranaukowych, pozostają dwa poziomy zróżnicowania, które nie odzwierciedlają dywersyfikacji jakościowej wydawców, a zarazem nie uwzględniają różnic kapitałowych między międzynarodowymi koncernami wydawniczymi a wydawcami krajowymi – przykładowo wartość Cambridge University Press oceniana jest na 316 milionów funtów brytyjskich, Elsevier na 2,5 miliarda funtów, zaś Wiley and Sons na 1,7 miliarda dolarów amerykańskich (oznacza to, że wartość CUP jest wyższa niż roczne nakłady na badania podstawowe finansowane przez Narodowe Centrum Nauki!).
Ponadto, przyjęte kryteria są niejasne, arbitralne i trudne do społecznej kontroli, brakuje w nich czynnika stymulującego wydawców do rozwoju oraz mechanizmu wsparcia publikacji analogicznego do „Wsparcia dla czasopism naukowych” (jednak z usunięciem systemowych barier zawartych w tym programie, o czym będzie w dalszej części).
Ranking wydawców i czasopism ma być sporządzony przez Ministra na podstawie listy wydawnictw stworzonej przez Komisję Ewaluacji Nauki, jednak nadal nie jest znany tryb powoływania Rady, jej skład i reprezentatywność kwalifikacji dla poszczególnych dziedzin i dyscyplin naukowych, co ma kluczowe znaczenie dla oceniania zarówno jednostek naukowych jak i „produktów” (publikacji) naukowych. W uzasadnieniu ustawodawca dodaje, że ocena czasopism i wydawnictw zwartych (monografii i pokonferencyjnych) będzie się odbywała w oparciu o dotychczasowe recenzje, które mają być „podstawowym narzędziem oceny jakości i oryginalności wyników badań naukowych przedstawionych w publikacjach”. Jeżeli KEN uznaje recenzje jako podstawę oceny, to jej eksperckie działanie w tym zakresie jest nieczytelne i de facto sprowadza się do wypełnienia kolejnych kryteriów wyboru wydawnictw i czasopism, które w każdym przypadku wraz ze składem Komisji powinny być transparentne.
Mocne strony projektu:
Propozycja rozporządzenia porządkuje wykazy czasopism, które dotychczas bazowały na anachronicznym podziale i wskaźnikach pozbawionych merytorycznego uzasadnienia (np. liczba artykułów czy liczba wydawanych zeszytów). Wprowadzony zostaje wykaz wydawców, który pozwoli autorom staranniej wybrać oficynę, do której skierują propozycję monografii naukowej. Urealniona została proporcja między publikacją artykułu w wiodącym międzynarodowo czasopiśmie i publikacją monografii naukowej w wydawnictwie o najwyższym zasięgu oddziaływania (200 i 200 punktów), przy czym publikacja monografii naukowej pozostaje osiągnięciem o istotnym znaczeniu, porównywalnym do publikacji artykułu w czasopiśmie o istotnym stopniu oddziaływania na dyscyplinę (80 względem 70–100 punktów).
Słabe strony projektu:
Propozycja rozporządzenia wyraźnie osadzona jest w trendach w komunikacji naukowej i zarządzaniu nauką, które uznać można za ustępujące, a które powszechne były w strategiach rządów w latach 1990-tych. Wartość badań naukowych sprowadzona została do współczynniku wpływu SNIP oraz wartości C i D, które odzwierciedlają wyłącznie cytowalność publikacji naukowej ignorując inne aspekty wpływu, w tym wpływ na otoczenie społeczne i biznesowe, tak mocno artykułowane w Ustawie, będące podstawą dla ewaluacji ośrodków naukowych i kierunków akademickiego kształcenia. Podczas gdy w innych państwach podejmowane są – jak w Szwecji czy Austrii – działania na rzecz zwiększenia roli publikacji w wolnym dostępie, projekt rozporządzenia skupia się jedynie na wzmocnieniu rozwiązań skomercjalizowanych i zewnętrznych względem polskiej gospodarki jak Scopus i Web of Science.
Dotychczas, Ministerstwo nie przedstawiło uzasadnienia, dlaczego wsparcie tych rozwiązań infrastrukturalnych komunikacji naukowej jest korzystne dla polskiej nauki, polskiej gospodarki i polskiego podatnika – wręcz przeciwnie, wobec ich wysokiej komercjalizacji zachodzi ryzyko tzw. potrójnej odpłatności (podatnik utrzymuje pracowników i infrastrukturę naukową, finansuje badania naukowe w ramach systemu NCN lub NCBiR, a także zmuszony jest ponosić koszty dostępu do publikacji zawierających wyniki badań). Działanie to należy uznać za szkodliwe dla polityki naukowej i budżetowej Polski.
Proponowane rozporządzenie tworząc potrzebny wykaz wydawnictw naukowych dzieli je wyłącznie na dwie grupy, po wcześniejszej eliminacji wydawnictw nie-naukowych i paranaukowych. Problem stanowi daleka arbitralność decyzji i kryteriów, na podstawie rozróżnienie będzie realizowane – (1) co oznacza „istotny wkład” w rozwój dyscypliny i w jaki sposób będzie on oceniany przez KEN, (2) jaki zakres geograficzny odpowiadać ma „globalnej dystrybucji”, zwłaszcza w kontekście e-sprzedaży, (3) czym jest „uznanie przez środowisko naukowe za wiodące wydawnictwo” i jakie wykazy mają dowodzić takiego uznania, a także czy Ministerstwo zakłada dywersyfikację kulturową „uznania przez środowisko naukowe”.
Słabością projektu jest także dwustopniowość podziału – przy siedmiostopniowej hierarchii dla czasopism – gdyż nie oddaje ona różnic między jakością wydawców naukowych. Zarazem istotnym brakiem jest rezygnacja z programu analogicznego do „Wsparcia dla czasopism naukowych” skierowanego do wydawców monografii naukowych, w szczególności poprzez wzmocnienie obecności publikacji polskich autorów w obiegu międzynarodowym.
Sugerowane zmiany
§ 3–5: Należy wprowadzić przynajmniej dwa dodatkowe poziomy różnicujące jakość publikowanych monografii naukowych – obecny podział wskazuje, że wydawnictwa mogą być albo wybitne (200 punktów), albo przeciętne (80 punktów). Zaledwie zrównanie monografii z artykułem jest sygnałem dla środowiska, że warto z nich rezygnować na rzecz krótkich form (artykułów) publikowanych w renomowanych czasopismach, co w przypadku nauk humanistycznych i społecznych nie sprzyja jakości nauki.
§ 3, ust. 2: Przedstawione kryteria są niejasne, nieprecyzyjne, arbitralne i niemożliwe do efektywnej kontroli społecznej. Należy określić, czym jest „istotny wkład w rozwój dyscyplin” lub wyjaśnić, w jaki sposób i na jakich postawach będzie oceniany (litera a). Należy doprecyzować, czym jest międzynarodowa dystrybucja i w jaki sposób będzie odróżniana od dystrybucji nie-międzynarodowej (ppkt b), a także wyjaśnić, czy wobec jednolitego rynku UE możliwym jest uznanie polskiego wydawcy za nieprowadzącego dystrybucji międzynarodowej – jeśli tak, to na podstawie jakich przepisów. Należy doprecyzować, czym jest „uznanie przez środowisko naukowe wydawnictwa za wiodące” i jakie wykazy wydawców będą brane pod uwagę – w uzasadnieniu należy podkreślić znaczenie dywersyfikacji kulturowej źródeł oceny, z uwzględnieniem wschodzących rynków naukowych np. Chińskiej Republiki Ludowej.
§ 6, ustęp 1, punkt 2: Program „Wsparcie dla czasopism naukowych” nie posiada ram prawnych i instytucjonalnych, stąd „w ostatnim konkursie poprzedzającym udostępnienie wykazu czasopism w Biuletynie Informacji Publicznej” powinna zostać zastąpiona na: „w konkursach rozstrzygniętych w dwóch latach poprzedzających udostępnienie wykazu czasopism w Biuletynie Informacji Publicznej”. Obecne, działania Ministerstwa wskazują, że nowy program wzorowany będzie na doświadczeniu Działań Upowszechniających Naukę (DUN), które pozwalały na dwuletni okres realizacji – przyjęty kształt przepisu może doprowadzić do patologicznej sytuacji, w której nieopłacalnym będzie wnioskowanie o długofalowe wsparcie Ministerstwa dla rozwoju czasopism, gdyż prowadzić może to do ich usunięcia z listy czasopism punktowanych.
§ 7, punkt 3: Należy rozważyć zasadność przypisywania dyscypliny naukowej wobec rosnącej liczby czasopism inter- i transdyscyplinarnych, a także postępu badań w przestrzeniach niemożliwych do jednoznacznego przypisania określonej dyscyplinie, np. studia nad pamięcią (memory studies).
§ 8: W przypadku współczynników C i D proponujemy, aby uzupełnione zostały one o dodatkową wartość dla wzoru – O, która stanowić będzie parametr otwartości dostępu. Zarówno wartość C, jak i D w obecnym wzorze powinna być iloczynem z wartością dla O, gdzie 0,5 oznaczać będzie brak udostępnienia tekstów w wolnym dostępie; 0,65 – udostępnienie po okresie dłuższym niż 12 miesięcy; 0,8 – udostępnienie w okresie miedzy 6 a 12 miesięcy, zaś 1,0 – udostępnienie wraz z publikacją. Pozwoli to uwzględnić wartość publikacji nieujętą w poziomie cytowań, a wynikającą z dostępności, a zarazem zmniejszyć ryzyko potrójnej odpłatności i eksploatacji polskiego podatnika przez zewnętrznych dostawców infrastruktury komercyjnej. Redefinicja celów istnienia wykazów winna być priorytetem, aby większe znaczeni przypisać udostępnianiu w wolnym dostępie (zgodnie z priorytetami KE i MNiSW) oraz modelom transferu wiedzy B+R i S+R.
§ 9: Należy uwzględnić wprowadzenie dodatkowego parametru otwartości dostępu O i dostosować wartości przedstawione w przepisie ustępu 1 pkt 1–2.
§ 10: Należy zastąpić „nie rzadziej niż raz na dwa lata” określeniem „raz na dwa lata” wraz ze wskazaniem miesiąca publikacji wykazu. Zapewnienie stabilności rynku czasopism i efektywności publikacyjnej wymaga uwzględnienia opóźnienia wejścia w życie wykazu – biorąc pod uwagę efektywną długość procesu redakcyjnego i recenzyjnego należy przyjąć, że wykaz powinien być ogłoszony co najmniej 12 miesięcy przed rozpoczęciem roku akademickiego, w którym miałby obowiązywać. Wydłużone vacatio legis ogłoszonego wykazu sprzyjać będzie autorom decydującym się na publikowanie w wiodących periodykach, których procedury redakcyjne są bardziej czasochłonne niż w przypadku pism o niższej renomie.
Dodatkowe uwagi i propozycje:
W kontekście wydawnictw naukowych dalszego rozwinięcia wymaga kwestia oficyn branżowych, które niejednokrotnie posiadają bardzo wysoką renomę w danej dyscyplinie, subdyscyplinie lub polu badawczym – opiniowane Rozporządzenie doprowadzi do ich marginalizacji na rynku polskim względem wydawców o profilu ogólnym. Preferencje dla dużych wydawców (cztery dziedziny) proponujemy ograniczyć do dwóch, bądź wprowadzenie stosownej punktacji dla wydawnictw w zależności od liczby dziedzin specjalizacji. Ustawa z 3 lipca 2018 roku wprowadza osiem dziedzin (dotychczas było 21), a zatem przepisy wykonawcze, jakim jest opiniowane Rozporządzenie odnoszą się do nowej klasyfikacji nauk. W tej sytuacji wymiar czterech dziedzin, stawia ogromne wyzwania przed wydawcami i kategorycznie eliminuje właśnie te specjalistyczne, branżowe, często na bardzo wysokim poziomie naukowym i one wręcz potrzebują wsparcia.
Projekt nie uwzględnia kategorii podręcznika akademickiego, co jest zaprzeczeniem deklaracji Ministerstwa o docenianiu wpływu wiedzy naukowej na otoczenie społeczne.
W obecnym kształcie procedura oceny wydawców realizowana przez KEN odbiega pod względem stopnia konkretyzacji od procedury dla czasopism naukowych – o ile dla periodyków współczynniki C i D są możliwe do bezstronnej weryfikacji (także po uwzględnieniu sugerowanego komponentu O), o tyle ewaluacja wydawnictw jest całkowicie uznaniowa i pozbawiona mechanizmu kontroli społecznej. Kryteria przepisu ustępu 1 artykułu 3 są bardziej precyzyjne niż ustępu 2 – standardy publikacji zgodne z wytycznymi COPE i ustalona procedura recenzyjna są możliwe do weryfikacji i kontroli, podczas gdy litery a–c ustępu 2 pozostawiają organowi nieograniczoną możliwość interpretacyjną, zaś przepis litery d jest trudy do weryfikacji (choć w pełni uzasadniony merytorycznie). Koniecznym jest też uwzględnienie ścieżki odwoławczej.
Proponowany projekt rozporządzenia daje wyłączną możliwość zaproponowania wydawców Komisji Ewaluacji Nauki – nie jest jednak określone, w jaki sposób lista ta będzie konstruowana i czy będzie konsultowana z zagranicznymi organizacjami, które będą dostarczać informacji o wydawcach zarejestrowanych poza Polską. Koniecznym jest stworzenie wiarygodnego mechanizmu, poprzez który będą mogły być zgłoszone także wydawnictwa naukowe, które nie są popularne w Polsce, a więc mogą być przez Komisje pominięte, przez samo środowisko naukowe – przykładowo, znajomość rynku wydawniczego Japonii czy Chin może być nikła wśród członków KEN, lecz jakość wydawców z tych państw będzie odpowiadać kryteriom określonym przez Ministra w rozporządzeniu.
Podkreślamy, że w naszej opinii zakończenie prac nad rozporządzeniem powinno być wstrzymane do czasu ogłoszenia projektu programu „Wsparcie dla Czasopism”, który należy konsultować równolegle z omawianym rozporządzeniem, gdyż wspólnie układają się w nową architekturę komunikacji naukowej w Polsce. Ponadto, program ten - jak i niniejsze rozporządzenie – powinien zawierać zachętę do konsolidacji czasopism naukowych lub tworzenia nowych tytułów na fundamencie nowo utworzonych redakcji, dzięki czemu zwiększy się ich potencjał włączenia do wiodących baz międzynarodowych (wobec mniejszego obciążenia ryzykiem niskiej cytowalności w już indeksowanych źródłach, będącego kluczową barierą wejścia dla polskich czasopism do Scopus). Obok wsparcia inicjatyw o ugruntowanej renomie, powinny też móc uzyskać długoterminowe wsparcie takie projekty, które dopiero będą – dzięki wsparciu Ministerstwa – powołane do życia, a które przedstawią pięcioletnią perspektywę rozwoju czasopisma prowadzącą do włączenia do prestiżowych baz międzynarodowych.
Wartym rozważenia jest zainicjowanie przez Polskę na forum Unii Europejskiej programu na rzecz utworzenia wspólnej dla Unii, niekomercyjnej bazy indeksacyjnej artykułów naukowych, która mogłaby stanowić podstawę do obliczenia współczynnika wpływu w sposób alternatywny do metodologii JCR czy SNIP. Stworzenie niekomercyjnego rozwiązania infrastrukturalnego mogłoby sprzyjać realizacji celów polskiej polityki naukowej oraz docelowo mogłoby zwiększyć efektywność udostępniania w wolnym dostępie wyników badań finansowanych lub wspieranych ze środków budżetowych UE i państw członkowskich. Równoczesna dywersyfikacja pozwoliłaby na wydłużenie okresu przejściowego dla czasopism humanistycznych, które uzyskałyby dłuższą perspektywę dostosowania się do zmieniających się trendów praktyki publikacyjnej oraz wzmocniłyby procesy modernizacyjne w czasopismach z zakresu nauk społecznych.
Polski rynek wydawniczy nie jest w stanie konkurować z potentatami międzynarodowego rynku wydawniczego ze względu na drastyczne różnice kapitałowe, sieci sprzedażowe oraz renomę, która kształtowana jest również przez renomę naukową innych państw. Wprowadzane w ramach Konstytucji dla Nauki rozwiązania powinny skupić się na stymulowaniu rozwoju polskiej nauki w kontekście współpracy i wymiany międzynarodowej, nie zaś na uzależnieniu polskiej nauki od komercyjnej infrastruktury zagranicznej i traceniu przez nią podmiotowości (nieuchronnego wobec minimalnego finansowania nauki i badań w porównaniu do wartości gospodarki).
24 sierpnia 2018
Wyróżniona przez Prezesa Rady Ministrów rozprawa doktorska z pedagogiki
Prezes Rady Ministrów przyznał nagrody w trzech kategoriach osiągnięcia naukowe za rok 2017. W czasie lipcowych dni ukazał się komunikat KPRM o przyznaniu w 2018 r. przez Mateusza Morawieckiego nagród za:
I. Osiągnięcie naukowe lub artystyczne, w tym wybitny dorobek naukowy lub artystyczny;
II. Osiągnięcie naukowo-techniczne;
III. Wysoko ocenione osiągnięcia będące podstawą nadania stopnia doktora habilitowanego.
Tylko w tej ostatniej kategorii znalazły się dwie wyróżnione rozprawy doktorskie z nauk społecznych na 25 wszystkich wyróżnionych. Najbardziej nas cieszy to, że wśród laureatów jest pedagog - pani dr Anna LINKA .
To jej dysertacja pt. "Kompetencja międzykulturowa pracowników służb społecznych (na stronie KPRM podano: "Kontemplacja międzykulturowa pracowników służb społecznych" została napisana na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Szczecińskiego pod kierunkiem prof. dr hab. Barbary Kromolickiej (członek prezydium Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN) i obroniona 28 lutego 2017 r.
Recenzentami w tym przewodzie byli:
- dr hab. Mirosław Sobecki, prof. UwB, Uniwersytet w Białymstoku;
- dr hab. Beata Bugajska, Uniwersytet Szczeciński.
Drugą z wyróżnionych prac doktorskich w dziedzinie nauk społecznych, ale w dyscyplinie socjologia była dysertacja pana dr. Jakuba B. MOTRENKO pt. "Przełom antypozytywistyczny w polskiej socjologii. Studium teoretyczne kręgu myślowego Stefana Nowaka, która została obroniona w 2017 r. na Uniwersytecie Warszawskim.
Uwzględniając nagrody także za rozprawy habilitacyjne, odnotowuję, że pan dr hab. Przemysław BĄBEL - otrzymał taką nagrodę za badania nad czynnikami wpływającymi na pamięć doznań bólowych mających istotne znaczenie nie tylko dla wiedzy na temat pamięci w ogóle i pamięci bólu w szczególności, ale mających także praktyczne znaczenie w terapii. Podstawą oceny była rozprawa pt. "Ból, pamięć i placebo. Poznawcze, emocjonalne i społeczne czynniki modyfikujące doznania bólowe". Wnioskodawcą był Instytut Psychologii, Wydział Filozoficzny, Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Wszystkim wyróżnionym gratuluję!
22 sierpnia 2018
Kandydaci na Rzecznika Praw Dziecka - pierwsze starcie
Jeszcze w czerwcu środowisko eksperckie kończącego swoją drugą kadencję Rzecznika Praw Dziecka Marka Michalaka wysunęło na Kandydatkę do tego stanowiska pedagog społeczną z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego dr hab. Ewę Jarosz. Oficjalnie Jej kandydatura została zaprezentowana w dn. 9 lipca 2018 roku w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego.
Taka delegacja była jak najbardziej trafna, mógłbym nawet osobiście zaakcentować, że ZNAKOMITA. Dotyczy bowiem jednej z najlepszych w kraju znawczyń problematyki praw dziecka, ich ochrony oraz działań na rzecz ich przestrzegania nie tylko w naszym kraju. Nic dziwnego, że poparły Ją niektóre organizacje pozarządowe m.in. Komitet Ochrony Praw Dziecka, ZHP, UNICEF, Instytut Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego.
Warto przypomnieć, że Kapituła Łódzkiego Towarzystwa Naukowego (ŁTN), której jestem członkiem od momentu jej powstania, w roku 2009 przyznała Ewie Jarosz Nagrodę ŁTN im. Ireny Lepalczyk za najlepszą rozprawę naukową z pedagogiki społecznej. Najwyżej oceniono monografię habilitacyjną pt. Ochrona dzieci przed krzywdzeniem. Perspektywa globalna i lokalna (Katowice 2008, Wyd. Uniwersytetu Śląskiego) Autorka i laureatka Nagrody ŁTN nie poprzestała na tym wyróżnieniu, tylko kontynuowała swoje badania naukowe nad zjawiskiem przemocy dorosłych wobec dzieci, opracowywała raporty dla Rzecznika Praw Dziecka na ten temat oraz wspierała go w działaniach społeczno-politycznych oraz wynikających z funkcji urzędowych. Poznała tym samym także tę instytucję, warunki i zasady jej funkcjonowania, potencjał oraz słabości, także wynikające z regulacji prawnych.
Zupełnie naturalne, a przecież nie tylko w wymiarze osobistym, stało się skierowanie przeze mnie pod koniec czerwca 2018 r. do członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN zapytania, czy byliby za udzieleniem poparcia Kandydatce do tego stanowiska? Wpłynęło do KNP PAN 31 głosów jednoznacznego poparcia. Kolejnym krokiem było skonsultowanie z władzami Wydziału I Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN prawa naszego Komitetu do instytucjonalnego włączenia się do Komitetu Honorowego naszej koleżanki, wspaniałej pedagog z Uniwersytetu Śląskiego.
Niestety, nasz Komitet Naukowy nie jest instytucjonalną częścią PAN, toteż jego działania są podporządkowane Statutowi Akademii. Ta zaś musi być apolityczna i nie może wikłać się w popieranie kandydatów do stanowisk państwowych. Rzecznik Praw Dziecka jest stanowiskiem ministerialnym, chociaż powoływanym przez Sejm, a nie rząd. Jego kadencja jest pięcioletnia. O wyborze Rzecznika rozstrzyga większość parlamentarna, a zatem partia władzy wraz ze swoimi koalicjantami za zgodą Senatu, gdzie też ma większość.
KNP PAN nie otrzymał z PAN zgody na podjęcie uchwały włączającej to środowisko do komitetu wyborczego dr hab. Ewy Jarosz, o czym została przeze mnie poinformowana, przyjmując to stanowisko ze zrozumieniem. Gdyby władze Sejmu skierowały do KNP PAN prośbę o opinię o kandydatach, to rzecz jasna miałaby ona charakter ekspercki, naukowo-pedagogiczny, a nie polityczny, i jako taka byłaby możliwa do przygotowania przez jedną z sekcji Komitetu.
Sejm powinien dokonać wyboru kolejnego Rzecznika Praw Dziecka przed końcem kadencji, ale posłowie mieli ważniejsze sprawy na głowie, które były związane z ustawą o Sądzie Najwyższym. Przypuszczam, że to zapomnienie nie było przypadkowe.
W dn. 28 lipca pojawił się na stronie Centrum Informacyjnego Sejmu komunikat o wpłynięciu do Marszałka Sejmu rekomendacji trzech kandydatur na nowego Rzecznika Praw Dziecka. Żądnego z kandydatów nie mogły zgłosić organizacje pozarządowe, gdyż w świetle prawa może to uczynić albo marszałek Sejmu lub Senatu, albo grupa co najmniej 35 posłów, albo co najmniej 15 senatorów.
W czasie lipcowego posiedzenia Sejmu obecny Rzecznik Praw Dziecka przedłożył sprawozdanie ze swojej działalności. Sala plenarna była niemalże pusta. Zlekceważyli obecność Marka Michalaka prawie wszyscy posłowie koalicji rządzącej, partii Kukiz'15, ale także - co wzbudzić powinno nie tylko zdziwienie - parlamentarzyści niezależni oraz w dużej części reprezentujący opozycję totalną z PO, PSL i Nowoczesnej. Rzecznik Praw Dziecka przemawiał zatem do niemalże pustej sali obrad oraz wicemarszałka Sejmu. Ławy rządowe też były puste, nie wspominając o galerii dla Prezydenta RP.
Tak czynni zawodowo politycy postrzegają i traktują urząd Rzecznika Praw Dziecka w Polsce. Nie będę w tym miejscu analizował tego zjawiska, bo ma ono swoje korzenie w minionych latach, kiedy powoływano Rzecznika po raz pierwszy, a potem dokonywano zmian, także z naruszeniem reguł demokracji. Rzecznik, czyimkolwiek by nie był, stał się kolejnym stanowiskiem państwowym, swoistego rodzaju synekurą dla zwycięskiej partii politycznej, skoro de facto w trakcie sprawozdania niemalże nikogo nie obchodzi jego sprawozdanie. Fikcja. Pozór. Jeszcze jedno stanowisko do obsadzenia z odpowiednim budżetem dla "swoich". Nie ma znaczenia, która formacja polityczna dokonywała w Sejmie "wyboru" i obsady na tym stanowisku.
Dr hab. Ewę Jarosz otrzymała poparcie ze strony posłów Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego - Unii Europejskich Demokratów. Pod wnioskiem trzeciej kandydatki - doktor nauk społecznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz współpracująca z Szkołą Wyższą Przymierza Rodzin - Sabiny Lucyny Zalewskiej podpisali się posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Adiunkt UKSW opublikowała swoją dysertację doktorską pt. ":Małżeństwo i rodzicielstwo po usamodzielnieniu się dzieci. Studium empiryczne "syndromu pustego gniazda"" (Warszawa 2015), którą przygotowała pod kierunkiem prof. dr hab. Barbary Smolińskiej-Theiss.
W ostatnich dniach lipca pojawił się w mediach społecznościowych artykuł Kamila Dachnija pt."To najpewniej ona będzie nowym Rzecznikiem Praw Dziecka. Właśnie poznaliśmy trzy kandydatury", który rozwiewa wątpliwości co do rozstrzygnięcia powyższego "konkursu".
Kandydatkę PiS zdemistyfikowali dziennikarze, których zainteresowała ta postać. Najpierw redaktor Artur Grabek z tygodnika "WPROST" ujawnił, że pani dr S. Zalewska posługuje się fałszywą tożsamością informując o rzekomym wykształceniu psychologicznym (w istocie ma wykształcenie z nauk o rodzinie i doktorat z pedagogiki), natomiast Anna Golus opublikowała w "Tygodniku Powszechnym" artykuł pt. "Kopiuj, wklej, przylej" (2018 nr 35) ujawniając plagiaryzm tej kandydatki. To już jest przysłowiowy "gwóźdź do trumny", chyba że partia władzy dojdzie do wniosku, że naruszająca prawa autorskie może być rzecznikiem praw dziecka, skoro tych praw nie uznaje.
Pozostał jeszcze jeden kandydat do tego urzędu - pan Paweł Kukiz-Szczuciński, który jest lekarzem medycyny, psychiatrą dziecięcym. Dla PiS może być kłopotem, podobnie jak dr hab. Ewa Jarosz, bowiem został zgłoszony także przez partie tzw. opozycji, a mianowicie posłów Kukiz15, Polskiego Stronnictwa Ludowego i posłów niezależnych.
Ma jednak ciekawą biografię. Jest członkiem Zespołu Ratunkowego Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, a w swoim doświadczeniu zawodowym udział w misji humanitarnych w Peru, na pograniczu Syria/Liban, oraz w Irackim Kurdystanie, gdzie niósł pomoc dzieciom - ofiarom konfliktu z ISIS!
Udzielając wywiadu prasie tak przedstawia swoje plany:
"Jako Rzecznik Praw Dziecka planuje skoncentrować się na wspieraniu rozwoju psychiatrii dziecięcej, inicjowaniu reformy opieki pediatrycznej. Za priorytet uznaje optymalizację walki z cyberprzestępczością wobec dzieci oraz skuteczniejsze ściganie pedofilii. Chce zająć się problemem nadużyć seksualnych wobec dzieci – w sieci i nie tylko.(...)
Doktor Szczuciński chce inicjować i wspierać programy profilaktyki i prewencji zagrożeń, szczególnie w obszarze uzależnień - w tym uzależnień od urządzeń mobilnych i Internetu.
- Uważam, że przed urzędem stoją teraz nowe wyzwania. To przede wszystkim wsparcie psychologiczne dzieci i młodzieży – są dziś w grupie ryzyka samobójstw, mają ogromny problem z uzależnieniami, szczególnie behawioralnymi, bo już malutkie dzieci są uzależnione od urządzeń mobilnych, na przykład smartfonów i iPadów. Potem te uzależnienia przenoszą się do świata wirtualnego, w którym narażone są na cyberprzestępczość i działania patostreamerów - dodaje.
Za istotny obszar doktor Paweł Szczuciński uważa wyzwania związane z narastającą działalnością ruchów antyszczepionkowych oraz medycyną alternatywną zagrażającą zdrowiu i życiu dzieci. Jednym z priorytetów doktora Szczucińskiego jest inicjowanie zmian powodujących wyrównywanie szans edukacyjnych, szczególnie dzieci z obszarów wiejskich. .
Dopiero w połowie września 2018 r. Sejm powinien dokonać wyboru nowego Rzecznika, ale też może zlikwidować spec-ustawą ten urząd, gdyby większość parlamentarna doszła do wniosku, że jest on zbyteczny.
Mam nadzieję, że pani S. Zalewska nie będzie rzecznikiem praw dziecka, a władze Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego podejmą stosowną decyzję. Czy ktoś taki może być nauczycielem akademickim, tym bardziej, że - jak na ironię - prowadzi zajęcia z etyki... ?
Każdy z tych dwóch kandydatów - bo wykluczam tu panią z tak poważnymi zarzutami - mógłby pełnić ten urząd. Nie ma żadnego sensu porównywanie ich ze sobą pod kątem wykształcenia, osiągnięć naukowych, wieku, praktycznych doświadczeń itp. Nie porównuje się osób, jeśli są one z wielu powodów ze sobą nieporównywalne. Mnie osobiście najbliższa jest Koleżanka z Uniwersytetu Śląskiego, ale w tym przypadku jestem stronniczy. Co zrobią posłowie rządzącej koalicji?
Co będzie bardziej aktualne - "Umarł król, niech żyje król"! czy "Syndrom pustego gniazda"?
03 lipca 2018
Czas na zasłużony urlop w rytmie "Pięć siedem pięć"
Każdemu nauczycielowi akademickiemu przysługuje urlop wypoczynkowy, toteż skorzystam z tego przywileju podobnie, jak miało to miejsce w ubiegłych latach. Rozstaję się z światem równoległym, gdzie codziennie od 2007 r. publikuję komentarze do bieżących wydarzeń w oświacie, nauce i szkolnictwie wyższym.
Dziękuję wszystkim Czytelnikom za nierozpoznawalną dla mnie w zdecydowanej większości OBECNOŚĆ, którą odczuwam. Co jakiś czas spotykam się w różnych miastach Polski z potwierdzeniem sensu, ale i krytyką tej formy komunikacji.
Dziękuję za sugerowane tematy, wskazywanie problemów, korygowanie zdarzających się u mnie różnego rodzaju błędów, z których staram się wyciągać wnioski i poprawiać jak najszybciej to, co jest możliwe, czynić zadość osobom poruszonym wpisem, dyskutować, spierać się, interweniować, wspierać, ostrzegać itp.
W ostatnim tygodniu czerwca pani dr Ewa Lewandowska-Tarasiuk z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie obdarzyła mnie najnowszym tomikiem Haiku poetki ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, a mieszkającej i pracującej w Londynie - siostry Bożeny Anny Flak.
Z Haiku spotykam się w różnych regionach Europy, bardzo często w czasie konferencji naukowych, gdzie wybitni humaniści odsłaniają zarazem swoje literackie talenty. Wielokrotnie przywoływałem w blogu poetyckie dzieła profesorów psychologii, pedagogiki, socjologii, bo tworzenie ich przez filologów wydaje się czymś naturalnym i oczywistym.
A jednak, co jakiś czas zaskakują nas kolejni twórcy swoją twórczością, która dotyka rdzenia ludzkiej egzystencji, a zarazem jest niezwykłą odsłoną tajemnic codziennego świata życia niemalże każdego z nas. Dla poetów wszyscy jesteśmy ontologicznie równi, ale tylko oni potrafią z finezją, niebywałą empatią i sztuką obserwacji oraz delikatnością komunikować ludzkości wyjątkowe bogactwo życia wszelkich istot na Ziemi.
Jak pisze w słowie wstępnym do tomiku Ewa Lewandowska-Tarasiuk:
"Haiku w tomiku: "Pięć siedem pięć" Bożeny Anny Flak zrodziło się na pewno z fascynacji gatunkiem, jego poetyką i oryginalnością struktury, jak i możliwością wyrażania w nim głębi sensów duchowości ludzkiej, którym to potrafiła poetka nadać wymiar uniwersalny i kulturowo pozalokalny. Lapidarność struktury artystycznie oryginalnej poetyki tekstów Haiku staje się intelektualnym potencjałem, zawierającej się w nim esencjonalności myśli, które odkrywają różnorodność bogactwa ich znaczeń. (Misterium słowa... [w:] B.A. Flak, Pięć siedem pięć, Londyn: Związek Pisarzy Polskich Na Obczyźnie 2018, s.10).
Rozstaję się zatem do końca sierpnia, chociaż nie będzie to dla mnie tylko czas wakacyjnego odpoczynku, jednym z wybranych Haiku, który znakomicie oddaje także moją potrzebę odosobnienia od świata mediów, by powrócić do świata myśli, uczuć, doznań i wyobraźni z nadzieją, że być może będę mógł w kolejnym roku łączyć się z Państwem także za pomocą tego medium. Tymczasem oddaję się mądrości poetki:
"Zasuszony liść
wypadł z otwartej książki -
milczenie ze słów"
(tamże, s. 147)
Do zobaczenia. Zachęcam do komentowania tych postów, które widnieją.
02 lipca 2018
Nie jadę z Tobą na wakacje, jak nie zabierzesz ze sobą książek
Został opublikowany przez Bibliotekę Narodową coroczny Raport o stanie czytelnictwa w Polsce na podstawie badań, które zostały zrealizowane na ogólnopolskiej reprezentatywnej próbie 3185 respondentów w wieku co najmniej 15 lat i na próbie celowej 323 nauczycieli polonistów uczących w szkołach ponadgimnazjalnych. Projekt finansowało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Istotne było w tym badaniu następujące założenie:
"Kultura książki to podzbiór praktyk składających się na kulturę pisma – takich, które po prostu wiążą się z książkami (a nie np. prasą czy korzystaniem z internetu). Są to wszelkie praktyki związane z czytaniem książek, wymienianiem wiedzy o nich, zachęcaniem do czytania, a także zdobywaniem, wymienianiem i gromadzeniem samych książek."
Z uzyskanych danych wynika, że na pytanie: „Czy w ciągu ostatnich 12 miesięcy, tzn. od listopada 2016 do listopada 2017 roku, czytał(a) Pan(i), w całości lub fragmencie, albo przeglądał(a) Pan(i) co najmniej jedną książkę?” - twierdząco odpowiedziało 38% respondentów, a więc mniej więcej tyle, ile w sondażach z lat 2008–2016. Można zatem powiedzieć, że 62 proc. Polaków w powyższej próbie losowej nie przeczytało ani jednej książki.
Wśród czytających było zaledwie 9% osób, z których 3-6 książek przeczytało 11% osób, zaś 7-11 książek przeczytało 5% badanych Polaków. Kim są czytelnicy? Najczęściej są to osoby uczące się lub studiujące (75%), w wieku do 24 lat, a tylko 32% rencistów i emerytów. Większy jest wśród czytających co najmniej jedną książkę rocznie odsetek kobiet (47%) niż mężczyzn (34%) wśród czytających co najmniej jedną książkę.
Co trzeci mieszkaniec wsi lub miasta do 20 tys. mieszkańców przeczytało co najmniej jedną książkę. To tłumaczy stan świadomości kulturowej i społeczno politycznej tych społeczności. Siedem książek przeczytało zaledwie 7% mieszkańców środowisk wiejskich i małomiasteczkowych, o których śpiewa Dawid Podsiadło w swoim najnowszym utworze.
Diagnoza potwierdza, że wzrost liczby osób czytających co najmniej jedną książkę rocznie jest większy u osób z wyższym wykształceniem. Zaskakuje tu jednak deklaracja osób z wykształceniem podstawowym i gimnazjalnym, w świetle której zaledwie 14% przeczytało jedną - dwie książki, bo to oznacza, że uczniowie nie czytają nawet lektur szkolnych.
Co trzeci badany zakupił książkę, a co piąty posiada domowy księgozbiór. Z oferty internetowej skorzystało 6% badanych deklarujących zakup e-booka. Kobiety (61%) czytają głównie dla relaksu i wypoczynku, zaś mężczyźni rzadziej wskazują na ten powód (47%). Niepokojący jest analfabetyzm zawodowy, skoro tak niewielki odsetek, bo 35% osób czyta ze względu na wykonywaną pracę. Tylko 17% osób czyta książki w języku obcym.
Na Facebooku była przez dłuższy okres dość ciekawie prowadzona kampania społeczno-kulturalna pod hasłem: "Nie czytasz. Nie idę z Tobą do łóżka". Erotyzacja naszego życia głęboko wciska się do reklam, nawet do tego typu akcji, bo ich twórcy wychodzą z założenia, że w ten sposób można zachęcić młodzież do czytania książek. Przewiduję, że większość raczej wybierze seks, niż literaturę. Tym bardziej, jeśli książka wymaga chwil ciszy i skupienia, a nie tylko "gry wstępnej".
Postanowiłem nieco zmodyfikować tę akcję innym hasłem: NIE CZYTASZ. NIE JADĘ Z TOBĄ NA WAKACJE. Nie jadę z Tobą na wakacje, jak nie zabierzesz ze sobą książek, które będziesz czytać z przyjemnością, nawet w łóżku, w kawiarence, na plaży, w parku, w lesie, ... przed czy po. W środowisku akademickim, przynajmniej ta jego część, która w dziedzinie nauk humanistycznych lub społecznych realizuje swoje pasje naukowe bez względu na to, czy jest to okres ferii zimowych, letnich, czy wolnych dni w ciągu roku, książka jest chlebem codziennym. Nie można bez niej żyć, oddychać, myśleć, kreować nowe projekty badawcze.
Dla takich naukowców dylematem nie jest: Czy czytać? ale - Co najpierw czytać i kiedy? W tych dziedzinach nauk nie można odkładać lektur na bliżej nieokreśloną przyszłość, gdyż ona nie nastąpi tak szybko. W każdej dyscyplinie naukowej jest "nadprodukcja" rozpraw monograficznych, a jeszcze większa prac zbiorowych, toteż z trudem starcza czasu na śledzenie tego, co ukazuje się na bieżąco w specjalistycznych czasopismach, a te ponoć powinny zawierać najbardziej aktualne wyniki studiów i badań.
Są naukowcy, którzy w ogóle nie czytają książek, tylko studiują periodyki naukowe w kilku językach nowożytnych. Dzięki temu wiedzą, co jest na topie, ważnym odkryciem, kluczową myślą lub nową teorią, a co ustawicznie powtarzaną treścią, tyle tylko że w nowej konfiguracji semantycznej i stylistycznej. Wśród milionów tekstów każdy z humanistów czy przedstawicieli nauk społecznych musi być z konieczności selektywny.
Nie ma co udawać, że jest się w pełni obiektywnym, niezależnym i gwarantującym znajomość skumulowanej wiedzy, gdyż taka już nie istnieje w tych dziedzinach. Historia, filozofia, socjologia, psychologia, pedagogika czy politologia są naukami, w których - jak trafnie cytuje za Edwardem H. Carrem w swojej ostatniej książce Zygmunt Bauman: "Fakty przemawiają jedynie wtedy, gdy historyk je do tego wezwie: to właśnie w jego gestii leży decyzja, które fakty dopuścić do głosu i w jakim porządku kontekstu" (Retrotopia, 2018, s.22)
Tak samo jest z faktami społecznymi, pedagogicznymi, psychologicznymi czy politycznymi. Dzisiaj przywołujemy jedne, a spychamy na margines inne, ale w toku dziejów żadna z fundamentalnych dla nauki myśli nie zostaje zapomniana, niezauważona. Często po kilkudziesięciu latach, a nawet kilku stuleciach kolejni badacze sięgają do przeszłości, by odkryć to, co dotychczas nie było rozpoznane, nadać temu nowy szlif a może i uczynić podstawą do eksperymentu. Tak jest z literaturą naukową, której autorzy powracają do czasów minionych, by wydobyć na światło dzienne idee, myśli, teorie, doktryny czekające na swój właściwy okres możliwego zaistnienia w dyskursie akademickim i/czy społecznym.
Dzięki poszerzającemu się dostępowi do skumulowanej w milionach rozpraw wiedzy możemy wyjść poza lokalny zasięg, także ustawicznie, a być może koniunkturalnie cytowanych wciąż tych samych autorów bez obawy, że w toku postępowań awansowych zostaniemy za to skarceni czy negatywnie ocenieni. Wszystko wymaga klarownych uzasadnień, a te, jeśli są logiczne i metodologicznie poprawne, to obronią się same lub zejdą do świata myśli oczekujących na swój czas. Trzeba jednak dać im szansę w tej już światowej wojnie teorii, modeli, paradygmatów, idei czy doktryn.
Zapewne część z nas będzie w okresie wakacyjnym studiować literaturę naukową dla własnych celów badawczych, awansowych, oświatowych czy wydawniczych. Warto zajrzeć na strony różnych oficyn akademickich, by zobaczy, jakie mają nowości, ale także książki opublikowane dawno temu, a wciąż godne czytania. Ja w tym okresie czytam głównie literaturę zagraniczną, aczkolwiek piętrzy się stos książek polskich autorów, po które także sięgnę z przyjemnością. W tym roku uruchamiam w kwartalniku "Studia z Teorii Wychowania" nowy dział "RECENZJE KRYTYCZNE", by zacząć wreszcie publikować niezgodę na pseudonaukowe publikacje, także tych osób, które już uzyskały samodzielność naukową. Trzeba ostrzegać młode pokolenie przed cytowaniem tego, co nie spełnia naukowych kryteriów.
Co sam przeczytam w czasie wakacji z polskiej i przetłumaczonej na język polski literatury naukowej? Są to trzy książki:
1. Timothy Garton Ash, Wolne słowo. Dziesięć zasad dla połączonego świata, Kraków: Znak 2018.
Cytuję notę wydawniczą:
W świecie coraz jaskrawszych różnic światopoglądowych, musimy zgadzać się przynajmniej co do tego, na co się nie zgadzamy. Jeszcze nigdy dotąd nie cieszyliśmy się taką swobodą wypowiedzi. Dzięki dostępowi do internetu każdy z nas może publikować niemal wszystko i docierać do milionów odbiorców. Nigdy też nie było okresu, w którym wynaturzone formy wolności wyrazu – mowa nienawiści, fake newsy – przenikałyby z taką łatwością przez granice krajów. Timothy Garton Ash, jeden z najwybitniejszych pisarzy politycznych naszych czasów, przedstawia manifest na rzecz globalnej wolności słowa. Za pomocą barwnych przykładów – poczynając od osobistych doświadczeń z orwellowskim aparatem cenzury w Chinach, przez sprawę sądową słynnej autorki książek kulinarnych Nigelli Lawson, po kontrowersje wokół „Charlie Hebdo” – autor kreśli ramy cywilizacyjnego konfliktu w świecie, w którym wszyscy staliśmy się sąsiadami. Wolne słowo jest studium jednego z kluczowych wątków współczesnych losów wolności.
2. Lech Witkowski, Humanistyka stosowana. Profesje społeczne versus ekologia kultury, Kraków: Impuls 2018.
Cytuję notę wydawniczą:
Książka, pod wieloma względami niezwykła, powstała w poprzek podziałów dyscyplinarnych w humanistyce i naukach społecznych oraz przeciw sztucznym, biurokratycznym rozgraniczeniom obu tych wielkich obszarów badań humanistyczno-społecznych. Posługuje się tropami m. innymi z filozofii, pedagogiki, socjologii, psychologii, psychoanalizy, semiotyki kultury, literatury pięknej i literaturoznawstwa, estetyki, ekologii umysłu, zarządzania, pracy socjalnej i resocjalizacji, jako obszarami refleksji wpisanymi w postulowaną zintegrowaną formułę „humanistyki stosowanej”. Upomina się także o zespalanie refleksji teoretycznej, odniesień praktycznych oraz nowego podejścia w rekonstrukcjach historycznych i analitycznych do tradycji myśli w rozwiązań instytucjonalnych w tych obszarach. Łącznie służy to wypracowaniu narzędzi rozumienia praktyki różnych profesji społecznych oraz uczestniczy w trosce o nową jakość samokrytycznej autorefleksji i innowacyjnych przeobrażeń w ramach instytucjonalnych.
Autor ma za sobą głębokie i obszerne studia monograficzne nad wybranymi kategoriami (autorytet, cykl życia, edukacja, profesjonalizm, rozwój, sfera publiczna, tożsamość, zmiana społeczna) oraz dorobkiem wybranych wielkich postaci myśli współczesnej (Bachtin, Bauman, Bateson, Erikson, Gonseth, Giroux, Habermas, Radlińska). Część w tych tomów została opublikowana przez Oficynę Wydawniczą „Impuls”, co obrazują obok miniaturki okładek (pełny opis na naszej stronie internetowej).
Książka niniejsza jest syntezą ponad 40-letniego dorobku autora, dopełniając tomy monograficzne o zebrane prace z ostatnich lat, dotąd rozproszone i dostępne w niewielkim nakładzie. Powinna znaleźć się w podręcznej bibliotece ambitnych studentów, doktorantów, pracowników naukowych i praktyków społecznych w/w dyscyplin i innych, inspirując inicjacje, ilustrując pasje i stymulując wirtuozerię analityczną i odwagę krytyczną.
3. Andrzej Zybertowicz z Zespołem, Samobójstwo Oświecenia? Jak neuronauka i nowe technologie pustoszą ludzki świat, Kraków: Kasper 2015.
Cytuję notę wydawniczą:
"Technologie zawsze zwalniały nas nie tylko od wysiłku fizycznego, ale także umysłowego i emocjonalnego. Nowe technologie - neuro, bio, nano oraz sztuczna inteligencja - przybliżają moment, gdy my-ludzie zostaniemy zwolnieni także z „obowiązku” istnienia. Osiągnięcia neuronauki przybliżają bowiem moment, gdy człowiek, tak jak go teraz rozumiemy, stanie się zbędny. Książka wykazuje, iż przesłanie Oświecenia - budowanie lepszego ludzkiego świata poprzez rozumowe poznanie - oparte jest na błędnym pojmowaniu ludzkich procesów poznawczych. Obietnica w pełni rozumnej relacji człowieka ze światem wytworzyła mechanizm rozwoju technologicznego, który niedługo może pozbawić nas zdolności do rozumienia świata. Rewolucja cyfrowa grozi bowiem cyfrowym totalitaryzmem, nowymi formami koncentracji nierówności i władzy, wreszcie „eksplozją” sztucznej inteligencji, za który nie nadąży żaden ludzki umysł. Autorzy podpowiadają, jak powstrzymać inwazję wiedzy, która przynosi Wieki Ciemne."
Przede mną jeszcze kilkanaście tytułów w języku niemieckim i czeskim oraz praca nad własnymi tekstami.
A teraz idę już do łóżka.
01 lipca 2018
Uczniowie - nic się nie stało!
Skończył się pierwszy rok szkolnej pseudoreformy ustrojowej, która została narzucona odgórnie przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Cofnięcie szkolnictwa do stanu sprzed 1999 r. wynikało z podporządkowania jej programowi wyborczemu koalicyjnej partii władzy - Prawo i Sprawiedliwość oraz Nowa Prawica. W tle jest profesor UJ, który nie miał żadnych kompetencji merytorycznych do zajmowania stanowiska w tym względzie. No cóż, niektórzy nie liczą się z własnym wizerunkiem i uczelni, którą reprezentują.
Zwycięzca wyborów parlamentarnych od 1993 r. „bierze” w tym kraju wszystko, a przede wszystkim szkolnictwo, gdyż jest to doskonałe środowisko do manipulowania społeczeństwem i zyskiwania popleczników politycznych. Można, rzecz jasna, też tracić, ale dla rządzących nie ma to znaczenia, gdyż najważniejsze jest personalne wybicie się w przestrzeni publicznej tak, by można było być zapamiętanym jako dobroczyńca dzieci i młodzieży.
Stanowisko ministra resortu edukacji należy do jednego z najpopularniejszych, gdyż z racji powszechnego obowiązku (przymusu) szkolnego musi on/ona bardzo często zabierać głos publicznie, i to z różnych powodów, w tym zawiązanych z kalendarzem roku szkolnego i kluczowymi dla niego wydarzeniami (np. rekrutacja do szkół, egzaminy państwowe, ferie, nauczycielskie płace, lektury szkolne, itp.).
Mój wpis ma adekwatny tytuł do kiepskiej kondycji polskich piłkarzy na Mundialu, gdyż – podobnie jak reforma szkolna – wzbudzili oni w dużej części społeczeństwa przesadne oczekiwania i nadzieje, które były niespójne z ich wyszkoleniem i sprawnością. Minister edukacji Anna Zalewska też nie ma wiedzy na temat polityki oświatowej, toteż swoją ignorancją posłużyła partii władzy do realizacji populistycznej obietnicy wyborczej nielicznej części społeczeństwa, która była niezadowolona z gimnazjów.
Frustrację można bardzo łatwo wywołać odpowiednią kampanią propagandową, toteż nic dziwnego, że początkowo nasi rodacy - uwielbiający wszelkiego rodzaju kontestacje, a szczególnie wobec istniejącej władzy - z nieskrywanym zadowoleniem poparli program PiS, być może także ze względu na zapowiedź likwidacji gimnazjów. Kto by się wówczas zastanawiał nad tym, jakie były zalety minionego rozwiązania ustrojowego, a jakie słabości, wady i dlaczego można było inaczej rozwiązać problemy, które istotnie w części tych szkół miały miejsce.
Wystarczyło, że dziecko, wnuk w rodzinie czy wśród znajomych działaczy PiS miało problem z uczeniem się w gimnazjum, żeby na fali niezdiagnozowanych dobrze czyichś niepowodzeń wspierać nonsensowny projekt niszczenia modelu szkoły, która istnieje w każdym nowoczesnym i rozwijającym się gospodarczo państwie świata. Wystarczyło inaczej zrekonstruować system szkolny, by ci, którzy istotnie nie mieli potencjału i aspiracji do uczenia się przez 9 lat na poziomie ogólnokształcącym mogli znaleźć odpowiedni typ szkoły czy poziomu kształcenia dla dobra własnego rozwoju i szans edukacyjnych.
Populistyczna władza zawsze rozwiązuje problemy społeczne, w tym edukacyjne, najprostszymi środkami – zlikwidować, zamknąć, zniszczyć, zapomnieć, nie dostrzec, uniknąć, nie ponosić odpowiedzialności itp. Jak zaczyna się coś od nowa, a w tym przypadku mamy powrót do odnowy starego, to zanim pojawią się towarzyszące temu patologie, ujawnią dysfunkcje i straty szkolne, reformatorów nie będzie już u władzy, a być może i w kraju, bo ostatnio media ujawniają zapowiedź „ucieczkę” minister Anny Zalewskiej w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Przypomnimy jej wówczas, jak komentowano w PiS "uciekinierów" z PO. Ich też nie rozliczono z kłamstw, manipulacji, chaosu i ignorancji.
Ten rok szkolny owocował już nieudaną próbą odwołania przez opozycję ministry edukacji, a związkowcy ogłaszali nawet akcje protestacyjne. Z końcem roku zostaje ona wywołana ponownie do tablicy, ale szansa na dyskredytację jest mała, bowiem przed nami są jesienne wybory samorządowe. Tymczasem zmiana ustroju szkolnego, jak słusznie przewidywali to ponad półtora roku temu politolodzy, miała być orężem w pogrążeniu ostatnich struktur demokratycznych w naszym państwie jako tych, które nie poradzą sobie z reformą szkolną. Różne były tu naciski centrum władzy, manipulacje, bo przecież nie wszystkie samorządy zgodziły się na podyktowaną im przez kuratorów oświaty zmianę sieci szkolnej, nie wszystkie też otrzymały zwrot poniesionych kosztów dostosowania szkół do ich nowych zadań i funkcji (za karę, za nieposłuszeństwo czy brak akceptacji).
Był to rok niewidocznej dla większości rodziców i ich dzieci, a więc także politycznie im obojętnej, wymiany kadrowej na stanowiskach dyrektorów placówek oświatowych. To, że wymieniono kuratorów oświaty, ich zastępców, wizytatorów nie budziło już niczyjego zdumienia, bo podobnie czyniły poprzednie formacje rządzące. Natomiast to, że do konkursów na dyrektorów przedszkoli i szkół nie chcą przystępować znakomici, bo doświadczeni zawodowo nauczyciele jest świadectwem oporu środowiskowego przeciwko ręcznemu sterowaniu nadzorem szkolnym.
Do partycypowania we wdrażaniu reformy „top-down” włączają się często zakompleksione osoby, bez osiągnięć i kompetencji, dla władzy za to łatwe do manipulowania, bo widzą w tym szansę dla siebie, a nie liczą się z realnymi stratami dla dzieci młodzieży. Tak jest zawsze. Zły pieniądz w takich sytuacjach wypiera lepszy. Zresztą, widać jak rządzący manipulują opinią publiczną rozdając pieniądze - zamiast rzeczywiście potrzebującym - wszystkim, bez wyjątku, byle tylko zaskarbić sobie akceptację społeczną przed kolejnymi wyborami.
Na szczęście, niezależnie od poziomu arogancji, ignorancji i manipulacji władzy edukacja toczy się własnym nurtem. Właśnie dlatego można zawołać: „Polacy/Uczniowie – to, że jest pseudoreforma – nic się nie stało!” Nauczycieli mamy w większości dobrze wykształconych, wrażliwych, sumiennych, odpowiedzialnych, a zatem niezależnie od polityki i politruków proces kształcenia i wychowania biegnie prawidłowo. Dzieci są wspierane w rozwoju, uczą się, uzyskują wsparcie, są doskonalone ich umiejętności.
Nauczyciele nie opuszczają swoich podopiecznych podobnie, jak pielęgniarki czy lekarze nie odchodzą od łóżek pacjentów. A mają dokąd odejść, bo przecież pracując w hipermarketach przy kasie otrzymaliby większą pensję, niż za twórczą pracę w szkole. Trzeba lubić tę profesję, wielbić pracę z dziećmi czy młodzieżą, by pracować w przedszkolu czy szkole, bez względu na jej typ i własny poziom awansu zawodowego oraz żenująco niskich uposażeń.
Obecna reforma wpisuje się w stylistę permanentnych strat, z których poważne czekają już uczniów za rok. Wbrew demagogii i kłamstwom minister oraz jej zastępców, że szkolnictwo jest właściwie przygotowane na przyjęcie podwójnego rocznika szkolnego, absolwenci szkół podstawowych doświadczą poważnych dramatów osobistych z powodu nieprzyjęcia ich do upragnionych szkół średnich. Dokładnie tak, jak tegoroczna rekrutacja do przedszkoli w wielkich miastach już potwierdziła, że wprawdzie gminy muszą zapewnić miejsce wszystkim przedszkolakom, ale … często kilkanaście km od ich domów. Nikogo to nie obchodzi. Kto zawinił? Nie MEN, tylko samorząd, chociaż doskonale wiemy, że właśnie polityka resortu skutkuje patologią w codziennym życiu naszej oświaty.
Ten rok jest także dowodem na ukryte wprowadzanie indoktrynacji do procesu kształcenia oraz deprecjonowanie pracy części nauczycieli opowiadających się przeciwko tej reformie. Nie bez powodu wielu nauczycieli odchodzi ze szkół, w tym także znakomici pedagodzy gimnazjalni, którzy musieli poszukiwać godzin w kilku szkołach, by zapewnić sobie pełen etat. Powraca zatem syndrom BMW – liczyć się będą bierni, mierni, ale wierni. No i oczywiście, nie dość, że są niskie płace, a okłamywano społeczeństwo propagandowymi newsami o rzekomo wysokich dochodach tej profesji, to jeszcze wydłużono o dwa lata prawo do ubiegania się o wyższy stopień awansu zawodowego.
Nie tylko ten rząd daje i odbiera, toteż można przewidywać, że wkrótce, po katastrofalnej rekrutacji do szkół ponadpodstawowych i przedszkoli wyborca go sponiewiera.
Można zapytać, tylko co z tego mają nasze dzieci? Dlaczego muszą być ustawicznie ofiarami zmian, pseudoreform, które pod hasłem troski o ich jak najlepsze wykształcenie, prowadzą do odwrotnych skutków. Uczniowie i ich rodzice muszą zatem sami zatroszczyć się o swoją przyszłość. Władza zawsze troszczy się najpierw o siebie i interesy swojej formacji politycznej oraz znajomych Królika i członków własnych rodzin. Z każdym dniem otrzymujemy kolejne tego potwierdzenia.
Mimo wszystko warto być nauczycielem, bo tu nie traci się twarzy publicznie, a co najwyżej w skali mikrospołecznej, jeśli nie potrafi się pracować nad sobą i nie przestrzega norm moralnych. Dobrze, że miliony uczniów w naszym kraju mają wśród setek tysięcy nauczycieli takich, którzy są wzorami osobowymi, z tzw. „kręgosłupem” moralnym, pochylających się nad ich egzystencjalnymi i kognitywnymi problemami, a często też pomagającymi im w sprawach społeczno-ekonomicznych.
(Wszystkie memy- z Facebooka)
30 czerwca 2018
Badacze szkolnictwa wyższego - czas odsłony wyników zamiast ideologicznych westchnień
Wśród socjologów, pedagogów, politologów są badacze szkolnictw wyższego i nauki. Zachęcam zatem do zgłoszenia się na VI Ogólnopolską Konferencję Badaczy Szkolnictwa Wyższego, która odbędzie się w dniach 25-26 października 2018 (czwartek i piatek) w Poznaniu.
Może są wśród młodych badaczy doktoranci, doktorzy, postdocy, którzy mieliby ochotę i odwagę zaprezentować coś ciekawego? W minionym roku w debacie brało udział 40 osób. W tym, biorąc pod uwagę wciskaną chaotycznie reformę szkolnictwa wyższego i nauki powinno być znacznie więcej. Jest to bowiem nie tylko promocja własnych modeli teoretycznych, ale i unikalna okazja zaprezentowania wyników prowadzonych badań naukowych.
Informuję o tym wydarzeniu w imieniu profesora Marka Kwieka, który jest w naszym kraju światowej rangi badaczem szkolnictwa wyższego jako Director Center for Public Policy Studies UNESCO, Chair in Institutional Research and Higher Education Policy - University of Poznan, Poland.
Zainteresowanych odsyłam do najnowszych publikacji Profesora, którego dziełom i dokonaniom wielokrotnie poświęcałem uwagę w blogu:
M. Kwiek (2018). "Changing European Academics: A Comparative Study of Social Stratification, Work Patterns and Research Productivity" (Routledge, forthcoming October 2018)
M. Kwiek (2018). "High Research Productivity in Vertically Undifferentiated Higher Education Systems: Who Are the Top Performers?". Scientometrics.
M. Kwiek (2018). "Academic top earners. Research productivity, prestige generation, and salary patterns in European universities". Science and Public Policy.
M. Kwiek (2018). "International Research Collaboration and International Research Orientation: Comparative Findings About European Acadmemics". Journal of Studies in International Education.
M. Kwiek (2017). "De-privatization in Higher Education: A Conceptual Approach". Higher Education.
M. Kwiek (2016). "The European research elite: a cross-national study of highly productive academics across 11 European systems". Higher Education.
M. Kwiek (2015). "Academic generations and academic work: Patterns of attitudes, behaviors and research productivity of Polish academics after 1989". Studies in Higher Education.
Subskrybuj:
Posty (Atom)