06 maja 2016

Z wizytą w Londynie


Od czasu do czasu piszę o podróżach do różnych krajów czy miast. Ostatnia jednak nie miała naukowego charakteru, ani też nie wiązała się z próbą przygotowania publicystycznej relacji z pobytu w United Kingdom of Great Britain. Chciałem zwiedzić z rodziną Londyn w okresie wolnym od zajęć akademickich, by móc na własne oczy przekonać się, jak wygląda trzecie co do wielkości miasto Europy (po Moskwie i Stambule).

Niewątpliwie, dzięki polskiej transformacji i obecności w Unii Europejskiej mogłem polecieć do Londynu korzystając z tanich linii lotniczych, bo na te "normalne" stać tylko moich kolegów z University of London. Ci mogą rzeczywiście podróżować po świecie bez ograniczeń. Nie muszą nigdzie dorabiać, by przeżyć, tylko stać ich na inwestowanie we własny rozwój, jak i zatroszczenie się o rodzinę.


Podzielę się kilkoma refleksjami i obrazami z tego miasta, które utrwaliły mi się w ciągu kilku dni, ale nie są związane z jakąkolwiek próbą udowodnienia czegoś czy zaprzeczenia istniejącym, także we mnie, stereotypom, przekonaniom czy obawom. Ot, skonfrontowałem swoje wyobrażenia o tym mieście, ale przecież bez możliwości rozmów z mieszkańcami, bez dłuższego pobytu i doświadczania sytuacji, zdarzeń, praw, relacji społecznych itp. nie można ferować żadnych ocen. Co najwyżej coś mogło się potwierdzić z wiedzą, jaką dotychczas posiadłem.


Przyjmowałem w Uniwersytecie Łódzkim czy w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie gości z Wielkiej Brytanii, którzy opowiadali o swojej profesji i dzielili się osobistymi wynikami badań czy studiów. W czasie tego pobytu nie interesowały mnie instytucje edukacyjne, chociaż trafiałem na nie "po drodze". Jedyną, która mnie szczególnie zainteresowała i miałem trochę czasu, by do niej dotrzeć, był Uniwersytet Londyński, a w nim Instytut Studiów Edukacyjnych.


Chciałem zobaczyć Instytut, do którego kierowani byli moi doktoranci lub b. współpracownicy. Jeden z nich po odbyciu półrocznego stażu naukowego na w tym uniwersytecie w I poł. lat 90. XX w. już więcej nie wrócił do nauki. Został biznesmenem i po zrobieniu tzw. "kariery" jest teraz uznawany z7a VIP-a naszego uniwersytetu. To tylko potwierdza, że można ją zrobić po studiach i asystenturze w dyscyplinie pedagogika.


Inna rzecz, że po przejrzeniu najnowszych wydawnictw z działów: Theory of Education, Study Skills, Teaching in Education, Comparative Education stwierdziłem, że Anglicy zatrzymali się w miejscu, drepczą wciąż wokół kilku zaledwie paradygmatów i koncentrują się na wyjałowionej z aksjologii pragmatyce kształcenia. Przy czym i tu - jak mawiał jeden z polskich polityków PO ze studia nagrań w Restauracji "Sowa" - niczego one nie urywają, a więc ani nie zaskakują, ani też nie wywołują szczególnego zachwytu.


Nie ulega wątpliwości, że Polacy mają większy zakres wiedzy i analiz porównawczych w zakresie teorii, modeli, podejść czy paradygmatów badawczych, niż studiujący w University of London. Nie mamy się czego wstydzić. Niektóre z polskich oficyn akademickich wydają znacznie lepsze, głębsze rozprawy polskich naukowców z dziedziny nauk społecznych i humanistycznych.


Jedyną ich słabością jest to, że są w języku polskim. Wiele tytułów z brytyjskiej literatury naukowej w zakresie nauk pedagogicznych (studiów edukacyjnych) zostało już przetłumaczonych i wydanych w naszym kraju, toteż nie ma problemu z ich analizą i prowadzeniem własnych badań na porównywalnym poziomie.


Moja zaś doktorantka z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie skierowana na tygodniowy pobyt studyjny do Londynu w ramach grantu badawczego, mimo otrzymania propozycji zatrudnienia się w zarządzaniu zasobami ludzkimi na Heathrow, mimo czekającej tam na nią wysokiej pensji, wróciła do kraju, napisała i obroniła świetny doktorat. Na pytanie, czy nie żałuje, odpowiedziała przecząco. Pasja akademickiej twórczości okazała się wyższa od ekonomicznie korzystniejszej możliwości samorealizacji.



Londyn jest rzeczywiście niezwykle zróżnicowanym etnicznie miastem. Mijając tłumy ludzi zmierzających ulicami tego miasta do miejsc przeznaczenia nie można odgadnąć, kto jest Anglikiem, a kto OBCYM. Tu wszyscy są INNI, a zarazem tacy sami. Ich wszelkie różnice łączą, a nie dzielą. Na ulicy czy w środkach publicznej komunikacji nie ma znaczenia, kto, skąd pochodzi, jaki ma kolor skóry, jakiej jest narodowości czy wyznania, jakim mówi językiem itp.



Londyńczykom można pozazdrościć znakomitego metra!, punktualnie poruszających się po mieście piętrowych autobusów czy charakterystycznych tożsamą marką samochodu taksówek.


Każdy spotka gdzieś swojego rodaka. Korzystałem z restauracji, kawiarenek i pubów, a w każdej pracował co najmniej jeden Polak płci męskiej lub żeńskiej jako kelner/-ka, kasjer/-ka czy pracownik obsługi. Nie wstydzą się swojej polskości, chociaż niektórzy, mimo młodego wieku, fatalnie już mówią ojczystą mową. Lepiej posługują się angielskim, bo inaczej nie mogliby pracować w publicznych miejscach, w których wymaga się co najmniej dobrej komunikacji w ich języku.


Centrum Londynu stanowi tzw. strefa "zero", którą jest mała dzielnica "City of London". To w niej znajdują się historyczne budowle, które są otaczane zewsząd architektonicznymi rozwiązaniami z różnych epok, a więc i stylów. Tu odnosi się wrażenie, że nie ma architekta miasta, który zadbałby o jakiś ład estetyczny czy nawet historyczny. Burmistrz miasta nie mógłby powiedzieć, jak uczyniła to prezydent m. Warszawy, że nie zgodzi się na budowę nowego pomnika, bo zakłócałoby to harmonię historycznej tradycji ulic, którymi kiedyś chadzał Fryderyk Chopin.


Londyn jest chyba najbardziej architektonicznie postmodernistyczną stolicą europejskich państw, gdzie obok pięknej, katedry stoi nowoczesny wysokościowiec ze szkła i aluminium czy jakaś kamienica z przełomu XIX i XX w. Natomiast oznakowanie miasta jest fenomenalne.



Każdy znajdzie miejsce, do którego zmierza, bo informatory z planami miejsca, w którym się znajduje, są niemalże co kilka skrzyżowań, a na pewno w pobliżu każdej stacji metra. Nie ma potrzeby pytania o to, gdzie coś się znajduje, gdyż można trafić bez jakiegokolwiek przygotowania czy elektronicznego przewodnika.


W Londynie widać wszystkie klasy i warstwy społeczne - od bezdomnych, żebraków, poprzez robotników, pracowników usług, klasę średnią, aż po elity. Podobnie jest z placówkami oświatowymi i szkolnictwem wyższym. Są poza strefą "zero" szkoły dla dzieci różnych narodowości i ras, wielokulturowe i elitarne, które są otwarte lub strzeżone a uczniowie dochodzący pieszo lub dowożeni do nich przez osobistych kierowców.

Widziałem szkoły małe, publiczne, ale i alternatywne, w tym np. elitarną szkołę tylko dla chłopców (edukacja zróżnicowana ze względu na płeć). Szkoły elitarne chwalą się wynikami z egzaminów swoich uczniów, czego przykładem jest z daleka widoczne płótno z odnotowanymi danymi.



Do szkół elementarnych uczęszczają dzieci w wieku przedszkolnym, które w tej strukturze dojrzewają od 5 do 7 roku życia do gotowości szkolnej mając zajęcia z co najmniej dwiema nauczycielkami przedszkolnymi. Tak więc wmawianie Polakom, że w Anglii dzieci uczęszczają do szkoły już od 5 roku życia jest półprawdą, bowiem drugą jej połową jest fakt bycia w niej przedszkolakami, a nie uczniami.


Neoliberalny rynek sprawił, że pedagodzy w zakresie animacji kultury, pedagogiki społecznej czy edukacji regionalnej znajdą w Londynie pracę w jednym z kilku domów towarowych, w którym oferuje się produkty jedynie dla dzieci i młodzieży. Zarówno w tzw. "markecie MMS"-ów" , jak i "markecie z zabawkami" na każdym z czterech pięter nieustannie aktywizowało przekraczające ich próg dzieci z rodzicami grono edukatorów, którzy pokazywali gry, modele, zabawki, zachęcali do wzięcia ich do ręki, zmierzenia się z instrukcją, doświadczania, by tym samym pośrednio nakłonić ich rodziców do wydania pieniędzy na zakup.

W ten sposób mali klienci stają się przyszłymi kupującymi w hipermarketach, gdyż także w nich obserwują jak rodziców zachęca się do posmakowania czegoś, dotknięcia, wysłuchania lub zobaczenia, a zarazem milcząco nakłania ich do dokonania zakupu towaru, po który wcale nie przyszli do danego sklepu.


Zarabia się tu także sztuką uliczną, stąd co rusz można spotkać jakiegoś wokalistę, skrzypków, czy operowych śpiewaków, którzy - podobnie jak ma to miejsce we wszystkich stolicach czy miejscowościach turystycznych - uprzyjemniają przechodniom życie. Przy jednym z mostów spotkaliśmy piaskowego rzeźbiarza, któremu rzucano pensy i funty z podziwu za wykonywaną budowlę zamku.

Jak wszędzie, także w Londynie są wandale, którzy zniszczą nocną porą zaparkowany przez kogoś rower, ale generalnie można w tym mieście czuć się bezpiecznie, gdyż jest ono pilnowane przez obecnych na ulicach policjantów. Jak ktoś bardzo chce, to może na Baker Street 221B poprosić stojącego przed wejściem do Muzeum Sherlocka Holmse'a o zdjęcie z bileterem w policyjnym mundurze (nie tylko literackiej epoki).


Był też polski akcent w czasie zwiedzania Londynu, bowiem natrafiliśmy na polski festyn, w którym wystawiali nad Tamizą swoje produkty nasi rzemieślnicy, piekarze, cukiernicy, restauratorzy, pszczelarze i ogrodnicy, ale także prezentowali się uczniowie z Międzynarodowej Szkoły Polskiej w Londynie. To oni częstowali polskimi pączkami tłumnie odwiedzających gości.

Przekraczając skrzyżowania zwracaliśmy uwagę na namalowane na jezdni ostrzeżenia, by najpierw odwrócić się w prawą stronę, a dopiero potem w lewą. Nie mieliśmy z tym problemu, bo w końcu przyjechaliśmy z kraju, gdzie od kilku miesięcy obowiązuje patrzenie w prawą stronę.



Powinienem jeszcze wspomnieć o tym, że skorzystałem z usług najlepszego fryzjera strefy trzeciej Londynu, którego polscy politycy nie przepuściliby zapewne przez granicę. Imigrant, muzułmanin, a był dowcipny, serdeczny i nie poderżnął mi gardła brzytwą, chociaż mógłby.

04 maja 2016

Redukcja inkluzji w edukacji publicznej?


Nie przypuszczam, by mogła mieć miejsce w naszym kraju polityka ograniczania dostępu dzieci niepełnosprawnych do szkolnictwa powszechnego, gdyż byłoby to kolejnym obszarem destrukcji w sprawach egzystencjalnych dzieci i młodzieży dotkniętych różnego rodzaju dysfunkcjami.

Cywilizowany świat zmierza w stronę humanum, ale u nas zawsze znajdzie się jakiś urzędnik, który podpowie minister edukacji, jak znakomicie można byłoby zaoszczędzić na inne programy rządowe. Rozumiem, że jest usilne poszukiwanie środków na programy socjalne, realizację politycznych obietnic, ale czynienie tego w obszarze oświaty publicznej, kultury czy w szkolnictwie wyższym i nauce będzie przysłowiowym "gwoździem do trumny" obecnej formacji politycznej. Zrozumiałe, że każda partia rządząca robi wszystko, by jak najdłużej utrzymywać się przy władzy, ale nie kosztem spraw ludzkich, bo jest to przysłowiowym podcinaniem gałęzi, na której się siedzi.

Skoro zatem wiceminister edukacji Teresie Wargockiej wymsknęły się w czasie jednej z konsultacji z nauczycielami w Krakowie zamiary nowelizacji ustawy oświatowej w zakresie opieki nad dziećmi niepełnosprawnymi, to słusznie - po wszczęciu przez media protestu - minister Anna. Zalewska musiała uspokoić nastroje społeczne i ogłosić:

Dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi powinny w ramach swoich możliwości uczyć się w szkołach ogólnodostępnych. Państwo polskie ma obowiązek stworzenia tym uczniom odpowiednich warunków do nauki, a także wspierania ich w szkole. Tak, aby od najmłodszych lat mogli one uczyć się ze swoją grupą rówieśniczą.

Jednak mało kto zwrócił uwagę na to, że minister Anna Zalewska przeprosiła za tę wypowiedź. Zdementowała rzekomo potencjalny zamysł zmian. Wystarczy, że w czasie spotkań znajdzie się jedna lub nawet więcej osób, które stwierdzą, że o ich niepełnosprawne dziecko nie zatroszczono się dotychczas w klasie integracyjnej w satysfakcjonujący sposób. Nie sposób nie dopytać o powody takiego stanu rzeczy. Może rzeczywiście w niektórych szkołach publicznych zdarzają się nieprawidłowe rozwiązania czy mają miejsce niegodne postawy niektórych nauczycieli. Trudno, by MEN odpowiadało za wszystkich i za wszystko.

Nic zatem dziwnego, że minister edukacji ogłosiła w czasie konferencji prasowej:

W ramach ogólnopolskiej debaty dyskutujemy nad rozwiązaniami, które zapobiegną nieprawidłowościom w zakresie edukacji uczniów ze specjalnymi potrzebami. W dyskusji pojawiły się głosy – szczególnie rodziców – że w szkołach ogólnodostępnych (najlepiej najbliższych miejscu zamieszkania) uczniowie z orzeczeniami powinni uczyć się w oddzielnych klasach. Szanujemy takie głosy i uwzględniamy je w naszej debacie – podobnie, jak inne propozycje związane ze zmianami w systemie oświaty. Ostateczne rozwiązania dotyczące kształcenia specjalnego będą prezentowane pod koniec czerwca w ramach podsumowania ogólnopolskiej debaty.

Warto pamiętać: "Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził" Może zatem przekonają się władze tego resortu, że nie powinien on pełnić roli wszechwiedzącego i wszechdecydującego o sprawach, które znacznie lepiej, szybciej i korzystniej można rozwiązywać lokalnie. Naprawdę "małe jest piękne", a odgórne jest ... socjalistyczne.

Znacznie bardziej niepokojąca, a dla mnie bulwersująca jest wypowiedź europosła Janusza Korwin-Mikke w dyskusji z niepełnosprawnym ruchowo posłem Piotrem Pawłowskim, prezesem organizacji Integracja. Europoseł stwierdził bowiem, że paraolimpiada to hitlerowska idea oraz że zasiłki demoralizują osoby niepełnosprawne.

Ten sam europoseł ośmielił się stwierdzić na spotkaniu z młodzieżą studencką i akademicką w prywatnej Wyższej Szkole Handlu i Usług w Poznaniu: "Dzieci chore umysłowo do szkół wprowadza się celowo, by obniżyć poziom edukacji. Nie może być tak, że my godzimy się na bredzenie [w szkołach] idioty. Posyłanie idioty do szkoły to jest katorga dla tego debila". Mam nadzieję, że kandydaci na studia będą wiedzieli, którą szkołę prywatną omijać dalekim łukiem. Na jej stronie nie znalazłem nawet jednego zdania komentarza. Wstyd Jej Magnificencjo. Nie macie się czym i kim szczycić.

Nie dostrzegłem manifestacji jakiegoś KOD-u, nauczycieli szkół i klas integracyjnych, krytycznej wypowiedzi przedstawicieli tego rządu, w tym Ministerstwa Edukacji Narodowej czy Rzecznika Praw Dziecka. Czyżby tego typu poglądy miały ciche wsparcie polityczne w III RP?




03 maja 2016

Nauczycielska k(l)asa robotnicza

Kiedy poprzednia ekipa rządząca (PO i PSL) wprowadzała zmiany w oświacie, to przywoływała rankingowe dane porównawcze ustrojów szkolnych państw Unii Europejskiej. Niewygodne dla celów manipulacyjnych dane MEN ukrywało, przemilczało np. to, że w Finlandii, gdzie piętnastoletni absolwenci szkoły osiągają najlepsze wyniki w diagnozach umiejętności szkolnych PISA/OECD, dzieci rozpoczynają szkołę w wieku 7 lat. Czas pracy nauczycieli rzekomo był najniższy w Polsce, natomiast przemilczano wysokość wynagrodzeń dla polskich nauczycieli, które są najniższe w krajach Unii Europejskiej, a nawet wśród państwach należących do OECD.

Jakiś czas temu jeden z dziennikarzy zapytał mnie, ile powinni zarabiać nauczyciele? Kiedy odpowiedziałem, że co najmniej 10 tys. PLN, to aż syknął ze zdumienia, jakby usłyszał coś wysoce niestosownego.

To jest efekt utrwalanego od ponad 70 lat w naszym kraju poglądu, że NAUCZYCIELE są darmozjadami, niewartymi materialnego docenienia "robotnikami w białych rękawiczkach". To intelektualny proletariat, któremu należą się tylko "resztki z pańskiego stołu" i niech nie narzekają. Niech się cieszą, że w ogóle otrzymują systematycznie jakąś płacę.

Kiedy jednak zapytamy osoby spoza tej grupy, ile powinien zarabiać wysokiej klasy zawodowiec, profesjonalista, ktoś, kto lubi i chce poświęcić się swojemu fachowi? - to usłyszymy w odpowiedzi - dużo! Jak jest fachowcem, to musi bardzo dobrze zarobić. Otóż to.

Każdy, kto ośmieli się upomnieć o wysokie płace dla nauczycieli, traktowany jest w tym kraju jak upośledzony intelektualnie i społecznie. Członek zarządu spółki z udziałem Skarbu Państwa może nie być fachowcem, ale jego zarobki muszą być wyjątkowo wysokie. Podobnie jest z prezesem banku, członkiem zarządu takiej czy innej firmy rynkowej.
(Wykres: - Najniższe płace)

Nauczyciele są ponoć poddawani procesom "rynkowej weryfikacji", ale płaci im się za pracę tyle, ile utrwalono przez ostatnie kilkadziesiąt lat, tzn. nie można im płacić zbyt dużo, bo i po co? Jaka jest zatem granica, której żaden rząd nie przekroczy: - 5 - 6 - 7 - 8 - 9 czy 10 tys. zł? Żadne konkretne liczby nie padną w jakichkolwiek negocjacjach MEN ze związkami zawodowymi, bo jedni i drudzy nie chcą, nie mogą czy może uważają, że nie należy płacić nauczycielom zbyt wiele, bo są profesje ważniejsze i mniej ważne, tanie i kosztowne.

Czytam w komunikacie MEN: Anna Zalewska Minister Edukacji Narodowej spotkała się dzisiaj w MEN z przedstawicielami związków zawodowych zrzeszających nauczycieli w sprawie wynagrodzeń. Było to spotkanie uzgodnieniowe dotyczące projektu nowelizacji rozporządzenia MEN w sprawie wysokości minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli. Tematem rozmów były także ogólne warunki przyznawania dodatków do wynagrodzenia zasadniczego oraz wynagradzania za pracę w dniu wolnym od pracy. – Naszym nadrzędnym celem jest zrobienie wszystkiego, by nauczyciele nie tracili pracy. Musimy poszukiwać takich rozwiązań, aby temu zapobiegać. Należy zadbać o doskonalenie nauczycieli, także o ich status materialny.

Jakoś nikt nie odważył się zabrać związkowcom płac z państwowej kasy, toteż nadal są utrzymywani - jak w PRL - przez państwo. Skoro tak, to będą robić wszystko, by z tego przywileju korzystać jak najdłużej. Mogą co pół roku ogłaszać potrzebę negocjacji z rządem, straszyć, szantażować, bo i tak dostaną z budżetu państwa kasę za swoją gotowość do wszystkiego, tylko nie do rzeczywistej poprawy materialnej sytuacji nauczycieli.

Im dłużej nauczyciele są w biedzie, tym dla związkowców lepiej, bo oni jakoś na nią nie narzekają. Mogą tak nieustannie "walczyć" nie walcząc, troszczyć się jedynie pozorując ową troskę. Jak w socjalizmie. Nic się nie zmieniło.

O co walczy ZNP? O podwyżkę rzędu 200-300 zł. miesięcznie, no i o to, by wysokość płac była regulowana tylko i wyłącznie przez rząd. Postsocjalistyczny chichot historii.



W czasie jednej z konferencji na temat problemów finansowania oświaty publicznej odnotowano wypowiedź minister A. Zalewskiej: – Finansowanie oświaty to jeden z kluczowych tematów w edukacji. Dlatego chciałabym wspólnie z Państwem zastanowić się jak je dostosować do wymagań współczesnej szkoły. Musimy pomyśleć nad różnymi mechanizmami, np. by uniknąć dwuzmianowości w szkołach. Polska jest ewenementem na skalę europejską, bo dzieci chodzą u nas do szkoły na dwie zmiany.

Minister edukacji powinien dostosować finanse nie tylko do infrastrukturalnych kosztów utrzymywania szkół, ale także do kultury osobistej i profesjonalnej/pedagogicznej nauczycieli. W Niemczech nauczyciel szkoły podstawowej zarabia miesięcznie min. 4 tys. EURO, a w szkole średniej 5 tys. EURO. Jak jest dyrektorem szkoły, to jego płaca sięga 6 tys. EURO. W Polsce jest bez zmian.

Coraz częściej słyszymy o segregacji w szkołach, tymczasem podlegają niej nauczyciele właśnie ze względu na niskie płace. W wielkich miastach, w których uczelnie akademickie zabiegając o przyszłych studentów otwierają własne gimnazja i licea mamy przykłady kolejnej selekcji społecznej. Jak bowiem zachęcić do zatrudnienia się w szkołach publicznych, które mają kształcić przyszłe elity, skoro są tak niskie płace?

Rektor jednej z uczelni technicznych doszedł do wniosku, że skoro inżynierom płaci się zupełnie godziwe stawki, to dlaczego nie przyciągnąć do pracy w Politechnice wyższymi zarobkami nauczycieli, dodając jeszcze do nich akademicki status. To taki gadżet, przynęta, ale trafnie adresowana właśnie do najzdolniejszych i pełnych zapału do pracy z najzdolniejszą młodzieżą.


Efekt 70 letniej polityki materialnego upokarzania polskich nauczycieli skutkuje tym, że kończący studia nauczycielskie młodzi ludzie, na pytanie, jaka jest pensja ich marzeń, odpowiadają: - 2 tys. PLN. Chcemy zmieniać szkolnictwo na nowoczesne, kształtujące polską inteligencję z kadrą, której w większości ledwo starcza na życie do końca miesiąca, a więc w już "wypalonej przestrzeni" (określenie prof. A. Nalaskowskiego)? Powodzenia!

01 maja 2016

Oświatowa majówka z PO i PSL w 2015 r.


Zgodnie z daną na początku roku obietnicą, kontynuuję wspominki z ubiegłorocznych wydarzeń w polityce oświatowej, które nie wstrząsnęły światem, natomiast przybliżały rządzących w Platformie Obywatelskiej i Polskim Stronnictwie Ludowym do niechybnej klęski. W kraju zaostrzała się walka przedwyborcza, więc nie można było się dziwić temu, że dziennikarze wyszukiwali coraz to bardziej zaskakujące fakty. Oto kilka z nich:

1. Ministra edukacji mgr Joanna Kluzik-Rostkowska - jak informował „Super Express” - wydała w 2014 r. z pieniędzy podatników na paliwo do prywatnego samochodu prawie 20 tysięcy złotych. Tymczasem przysługiwała jej wówczas służbowa limuzyna przez 7 dni tygodnia, ale ministra - jak tłumaczyła ją rzecznik prasowa resortu - jako posłanka tankowała paliwo do prywatnego samochodu, gdyż musiała realizować zadania i obowiązki poselskie w swoim regionie. Tym samym wyborcze hasło PO „By żyło się lepiej” okazało się, że dotyczyło członka partii rządzącej.

2. Zbliżała się w maju kampania wyborcza na urząd Prezydenta III RP, ale nie pojawiały się wśród kandydatów wątki oświatowe. Tak to zdenerwowała prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego - mgr. Sławomira Broniarza, że postanowił wystosować pisma z dwoma pytaniami do sztabów wyborczych wszystkich kandydatów na prezydenta (było ich jedenastu):

- pierwsze pytanie brzmiało: Czy po ewentualnym objęciu stanowiska prezydenta skorzystają z prawa weta w przypadku uchwalenia przez parlament nowelizacji ustawy Karta Nauczyciela? Ministra zapowiadała bowiem zmianę ustawy mającej na celu m.in. zmianę zasad zatrudniania i zwalniania nauczycieli, podwyższenie maksymalnego wymiaru pensum dydaktycznego nauczycieli, pozbawienie ich gwarantowanej minimalnej wysokości wynagrodzenia.

- drugie pytanie dotyczyło tego, czy po ewentualnym objęciu stanowiska prezydenta kandydat wystąpi do Trybunału Konstytucyjnego z wnioskiem o zbadanie zgodności zapisów ustawy o systemie oświaty, umożliwiających przekazywanie przez samorządy prowadzenia szkół innym podmiotom, z zapisanym w konstytucji prawem wyboru szkoły przez rodziców?

Już wówczas prezes ZNP przewidywał, że trzeba będzie odwołać się do Trybunału Konstytucyjnego, jeśli PO i PSL będą ponownie rządzić. Dzisiaj jakoś ZNP nie garnie się do kwestionowania tych rozwiązań.

3. Do korekty obowiązkowych lektur szkolnych włączył się nowy prezydent miasta Słupska Robert Biedroń, który zakomunikował, że dzieci w przedszkolach powinny czytać książkę zwierającą kwestie homoseksualizmu. Jej autorką jest Justina Richardson i Petera Parnella a książka nosi tytuł: “Z Tango jest nas troje”. Czyżby R. Biedroń już wówczas przewidywał potrzebę skupienia uwagi rodziców dzieci na trójkąty (np. trójpodział władzy)? Quo vadis homo? Nie wiadomo.

4. Zamiast tańszej ropy mieliśmy w kraju wizytę w MEN Komisji Ewaluacji Edukacji Królestwa Arabii Saudyjskiej. Powiało wielkim światem, czy może już wówczas oswajano Polaków z zagranicznymi komisjami ewaluacyjnymi? Nie wiemy jedynie, czy ministra edukacji spędzała wakacje w Wenecji.

Przedstawiciele tej nowopowstałej w 2013 r. agencji państwowej, która jest niezależną od ministerstwa edukacji i odpowiada za ewaluację funkcjonowania szkół publicznych i niepublicznych w powyższym Królestwie, postanowili dowiedzieć się, jak to jest, kiedy w Polsce ewaluuje się jedynie szkoły publiczne i to w dodatku przez tych samych, którzy odpowiadają za nadzór nad nimi. Co za lipa? Może jednak przylecieli do Polski, by w Janowie Podlaskim kupić sobie piękne klacze, bo czegóż mogli się nauczyć od ekspertów od zupełnie innego modelu pseudoewaluacji? A może ministra J. Kluzik-Rostkowska chciała pochwalić się krytycznym raportem NIK na ten temat? Jedno nie ulega wątpliwości, ani w polskiej, ani w saudyjskiej edukacji nic nie uległo dzięki tej wizycie poprawie. Może jedynie to, że było zaproszenie do rewizyty.

5. Z bardzo precyzyjnych analiz danych metodami badań statystycznych egzaminów zewnętrznych, jakie prowadził dr Bogdan Stępień i opublikował je na stronie swojego Instytutu Analiz Regionalnych, "wbrew temu, co wiele lat temu wmówiono społeczeństwu (poprzez tzw. badania sondażowni, a nagłośnione przez media "głównego nurtu"), na Platformę Obywatelską oraz Bronisława Komorowskiego głosuje głównie gorzej wykształcona część społeczeństwa. Jeżeli powyższa hipoteza jest prawdziwa, to ostatnimi laty Polską rządzą wybrańcy głównie gorzej wykształconej części społeczeństwa".

Dziwię się, że tak mało badaczy polityki oświatowej w naszym kraju sięga do powyższych studiów i niezwykle pracochłonnych wyników badan.

6. Trwa kampania PO i PSL promująca kierowanie sześciolatków do szkół podstawowych. Nihil novi. Portal "wpolityce" odnotowuje kolejne wypowiedzi krytyczne na ten temat, tym razem pani mgr Doroty Dziamskiej: "Problemy 6-latków nie miną dlatego, bo MEN tak chce! Przyspieszanie rozwoju, które jest założeniem tej reformy zupełnie pozanaukowym i absurdalnym zostało wymyślone dla celów politycznych i z uwagi na demografię".

Także państwo Elbanowscy powołali do życia Fundację Rzecznik Praw Dziecka apelując do posłów, by z okazji Dnia Dziecka zrobili dzieciom prezent a rodzicom dali wybór. Ustawa nakazująca rozpoczęcie edukacji przez sześciolatków wchodzi w najgorszym możliwym momencie! Wnioskowali o ustawowe przedłużenie możliwości decydowania o posyłaniu sześciolatków do szkół. Bez pozytywnego skutku.

7. Dn. 19 maja 2015 r. pikietowali przed gmachem MEN związkowcy żądając 10 procentowej podwyżki nauczycielskich płac od 2016 r. i wyrzucenia do kosza projektu w/w nowelizacji ustawy. Ministra była nieugięta. Nie przypuszczała jako dziennikarka z zawodu, że tym samym dokładała do pieca wojny polsko-polskiej prowadząc do klęski własnej formacji politycznej.

8. Pan dr Jacek Strzemieczny, prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej zaczął zbierać w imieniu Koalicji „Dziecko bez stopni” opinie o propozycji zmian w ocenianiu bieżącym uczniów w szkolnictwie publicznym. Może miał dziecko albo wnuka w szkole?


8. Wielkim sukcesem wychowawczym na terenie wiceministra edukacji z PSL okazał się zamieszczony w Internecie filmik z dyskoteki szkolnej w podlaskim Wasilkowie, który przedstawia uczniów szkoły podstawowej, którzy śpiewają chórem, skaczą, wymachują rękami i skandują słowa piosenki: "Piz... nad głową, pi-pi-piz... nad głową. / Kręć dupą swoją, kre-kre-kręć dupą swoją. / Tańczy z Albanii kowboj napier... koką. / Wszędzie się czuje dobrze, ale najlepiej w klubie Go Go". Dyrekcja wezwała policję. Nie znamy wyników tej akcji. Ponoć dyrekcja szkoły zamierzała wyrzucić tych uczniów ze szkoły.







30 kwietnia 2016

Konserwowanie pozoranctwa w polityce oświatowej


To zdumiewające, że wbrew istniejącym w prawie oświatowym regulacjom w zakresie uspołecznienia przedszkoli i szkół publicznych, mamy kolejne wydarzenie wpisujące się w pozoranctwo i blokowanie wiedzy na ten temat. Prezes Fundacji Rodzice w Szkole - Wojciech Starzyński zorganizował w ub. tygodniu w Sejmie konferencję z udziałem tzw. sił społeczno-politycznych poświęconą roli rodziców w szkole.

Grzecznościowo przysłano mi zaproszenie z ustalonym porządkiem obrad i tematami referatów zamówionych u konkretnych osób. Odmówiłem udziału, gdyż nie jestem emerytowanym nauczycielem akademickim, który siedzi bezczynnie w domu i czeka na łaskę jakiegokolwiek zaproszenia czy spotkania. Odpisałem, że nawet gdybym dysponował czasem, to odmówiłbym udziału, gdyż od 30 lat nie uważam za słuszne wzmacnianie jednego filaru uspołecznienia szkoły - rady rodziców, a lekceważeniu trzech pozostałych - samorządu nauczycielskiego, samorządu uczniowskiego i rady szkoły. Porządny stół powinien mieć cztery nogi, a tymczasem w Sejmie spotkali się zwolennicy oparcia szkolnej wspólnoty tylko na jednej z nich. To błąd, o którym 30 lat temu pisał prof. Julian Radziewicz, ale kto dzisiaj czyta opozycyjną bibułę z okresu PRL.

Przykre jest zatem to, że po 27 latach rozwoju ruchu autentycznego zaangażowania rodziców w szkolnictwie niepublicznym, bo przecież to Wojciech Starzyński tworzył Społeczne Towarzystwo Oświatowe, a wraz z nim powstawały szkoły rodzicielskich inicjatyw, teraz podtrzymuje się model, z którym walczył w okresie PRL! Jeszcze trochę i nasi studenci będą twierdzić, że nareszcie jest dobra zmiana. To, że zaproszono do wygłoszenia referatów osoby podporządkowane linii upaństwowienia edukacji szkolnej, nie wywołało we mnie zdumienia, skoro właśnie o taką politykę tu chodzi.

No cóż, być może wraz z wiekiem człowiek przechodzi od lewicowości, poprzez liberalizm do konserwatyzmu, ale niech to uczciwie powie, napisze, ogłosi, bo w świetle dzisiejszych jego form politycznego już zaangażowania zdradza ideały i wartości, które miał wpisane w swoje zaangażowanie sprzed 30 lat.

Będę zatem występował przeciwko zakłamywaniu polskiej rzeczywistości oświatowej z udziałem także tak szacownych postaci, wielce zasłużonych dla ruchu przemian w naszej edukacji. Nie jest prawdą, że:

1. miała miejsce w Warszawie I Ogólnopolska Konferencja Rad Rodziców z udziałem Minister Edukacji Narodowej.

Ani to była pierwsza, ani to była rad rodziców. Do Sejmu nie przyjechali reprezentanci rad rodziców z Polski, bo musiałoby ich być ponad 24 tys. Jeśli ta konferencja była pierwszą z udziałem ministra edukacji narodowej, to jest to także nieprawdą, bo ministrowie SLD, AWS, PiS-Samoobrony-LPR, PO i PSL uwielbiali tego typu spotkania twierdząc, że najważniejszym podmiotem w polskich przedszkolach i szkołach są rodzice. Każda z dotychczasowych ekip ich sukcesywnie marginalizowała i podejmowała decyzje wbrew ich oczekiwaniom i prawom! Na pewno była to I Ogólnopolska Konferencja z minister - Anną Zalewską i z tą grupą organizatorów.

2. rodzice mają prawo do zapewnienia wychowania i nauczania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. To prawda, że rolą państwa jest zapewnienie im warunków do swobodnego wyboru formuły i sposobu kształcenia swoich dzieci, ale - jak wszyscy doskonale o tym wiemy - odnosi się to do elit naszego społeczeństwa, o które troszczy się w/w Fundacja.

Jak rodzice chcą mieć rzeczywiście swobodę wyboru, to muszą za nią słono płacić - "od przedszkola do Opola". Szkolnictwo publiczne nie ma wiele wspólnego z prawem do swobodnego wyboru, więc nie rozumiem, dlaczego podtrzymuje się tę fałszywą tezę. Fragmentarycznie, doraźnie - rzecz jasna - ma ona swoje egzemplifikacje, ale tylko i wyłącznie w wycinkowym zakresie, który jest co rusz blokowany, niszczony przez kolejne zmiany w prawie oświatowym.

3. rada rodziców jest organem szkoły reprezentującym ogół rodziców i uczniów. Wszyscy uczestnicy tej konferencji, a przede wszystkim organizatorzy i władze MEN oraz przedstawiciele Prezydenta RP powinni najpierw zapoznać się z treścią Ustawy o systemie oświaty. To nie rada rodziców jest tym organem, które ma szerokie prerogatywy autentycznej współpracy i wsółsprawstwa, ale rada szkoły, która uwzględnia w procesie uspołecznienia szkoły - nauczycieli i uczniów (wprawdzie dopiero od gimnazjum, bo AWS ich usunął ze struktur realizując tym samym postulat SLD).

4. rada rodziców jest suwerennym podmiotem społecznym w szkole, skoro w wyniku nowelizacji ustawy w 2007 r. MEN zastąpiło dobrowolność zrzeszania się rodziców, a więc i samostanowienia o kluczowych dla nich sprawach, które powinny być właściwie rozpatrywane przez grono pedagogiczne i administracyjne szkoły, obowiązkiem tworzenia tych rad.

Tak więc rada rodziców stała się przedmiotem możliwej manipulacji, przedłużonym ramieniem władztwa, gdyż podlega de facto dyrektorowi szkoły. Dyrektor może, ale nie musi realizować jej uchwał. Doskonale o tym wiedzieli uczestnicy tej debaty, a mimo to nie powrócili do tischnerowskiej zasady wolności i desowietyzacji oświaty, tylko brną w autorytarną politykę oświatową. Wstyd.

5. w ramach ustawy Rady Rodziców zostały wyposażone w szereg istotnych kompetencji. Nie zostały. Wystarczy zajrzeć do Ustawy.

Ogłaszam konkurs. Kto zgadnie, które z podanych na stronie komunikatu MEN z tej konferencji rzekome kompetencje nie przysługują radom rodziców? Innymi słowy, kto odgadnie, jak organizator debaty wprowadził w błąd opinię publiczną i być może nawet ministrę edukacji? Zdaniem niedouczonych najważniejsze z nich prawa rad rodziców, to:

• uchwalanie, w porozumieniu z radą pedagogiczną, programu wychowawczego oraz programu profilaktyki szkoły, które z założenia są kluczowymi dokumentami nadającymi bieg wszystkim działaniom wychowawczym podejmowanym na terenie szkoły;

• wyrażanie zgody na działalność w szkole stowarzyszeń i innych organizacji;

• wnioskowanie do dyrektora szkoły o ocenę pracy nauczyciela;

• uczestniczenie w ocenie pracy dyrektora szkoły;

• opiniowanie dorobku zawodowego nauczycieli ubiegających się o wyższy stopień awansu zawodowego;

• udział w komisji konkursowej wybierającej kandydata na stanowisko dyrektora szkoły;

• opiniowanie projektu planu finansowego placówki, składanego przez dyrektora;

• występowanie do dyrektora i innych organów szkoły, organu prowadzącego szkołę i organu sprawującego nadzór pedagogiczny z wnioskami i opiniami we wszystkich sprawach dotyczących szkoły.

• prawo do gromadzenia funduszy z dobrowolnych składek rodziców oraz innych źródeł, przeznaczanych na działalność statutową szkoły.



Problematykę uspołecznienia szkolnictwa publicznego, które z publicznym ma niewiele wspólnego, będę kontynuował.







29 kwietnia 2016

Jak pracownik naukowy uniwersytetu dorabia (referencje) w turystyce i hotelarstwie

Kierownik jednego z zakładów w regionalnym uniwersytecie w naszym kraju zatroszczył się o to, by w ramach turystyki habilitacyjnej na Słowację przywieźć sobie dyplom docenta z katechetyki, mimo że z tą subdyscypliną nauk teologicznych nie ma nic wspólnego, ani nie posiada żadnego w jej obrębie naukowego dorobku.

Od wielu lat piszę o tym, jak to urzędniczka Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego pani Danuta Czarnecka na stanowisku wicedyrektora jednego z departamentów poświadcza niektórym "uczonym" to, co oni chcą, a nie to, co jest odnotowane w ich dokumencie, jaki przywieźli ze Słowacji (a więc adekwatnie do słowackiej klasyfikacji kierunków kształcenia). Jednemu wystawiała zaświadczanie, że jest doktorem habilitowanym nauk pedagogicznych, mimo że na Słowacji taki sam tytuł otrzymuje osoba w zakresie transportu, logistyki, teorii polityki czy pracy socjalnej, innemu zaś na podstawie tożsamej nazwy uzyskanego tytułu docenta odnotowała, że jest doktorem habilitowanym nauk społecznych. Udaje, że nie wie, czy czyni to z premedytacją?

Przyznam szczerze, że jestem już mocno sfrustrowany sytuacją, w wyniku której przedstawiciel resortu nauki i szkolnictwa wyższego uczestniczy w kłamstwie wydając merytorycznie niewłaściwe Zaświadczenia, bo nieadekwatne do istniejącej na Słowacji klasyfikacji kierunków kształcenia, które są podstawą ubiegania się tam o tzw. habilitację (tytuł naukowo-pedagogiczny docenta). Zbyt często i zbyt wiele otrzymuję z tego powodu skarg od rzeczywiście naukowych pracowników naszych uczelni.

W tym jednak przypadku ów docent, a już mianowany od lat profesor jednego z uniwersytetów, jak zaświadcza nadawca ostatnio przesłanego do mnie listu, stał się marketingowcem jednego z lokalnych hoteli kierując do pracowników pismo pt. "Referencje". Stwierdza w nim:

Kierownik Zakładu ... Wydziału Pedagogicznego ...Uniwersytetu ... w ... zaświadcza, że w Hotelu ... została zorganizowana w dniach... Ogólnopolska konferencja naukowa (z udziałem gości zagranicznych - (oczywiście ze Słowacji- dop. BŚ), a do dyspozycji uczestników gratis udostępniono: mini SPA (sauna, jacuzzi, kabina masażowo-parowa), bilard, tenis stołowy. (...) Z całą odpowiedzialnością i rzetelnością polecam Hotel w ... do organizacji tego typu imprez. Z poważaniem ..." .

Nic dziwnego, że w bazie naukowej nie znajdziemy ani jednej publikacji naukowej tego "profesora". W rubryce "publikacje" jest PUSTKA. Natomiast poza informacją o uzyskaniu przez niego stopnia naukowego doktora nie dowiemy się, gdzie uzyskał habilitację, na jaki temat i kto był jej recenzentem. Za to w OPI mamy wykaz trzech recenzowanych przez tego "turystę-hotelarza" polskich nauczycieli akademickich na Słowację.

Ci jednak są od niego o tyle częściowo lepsi, że przynajmniej się z tym faktem nie kryją, bo informują o miejscu i podstawie habilitacji. Nie mają zatem czego się wstydzić. Zapewne przedłożyli naukowe rozprawy do oceny u południowych sąsiadów. To, co ich łączy z recenzentem, to fakt podawania nieprawdy na temat dyscypliny/kierunku kształcenia, który był dla nich przedmiotem ubiegania się o docenturę. Może w saunie było za gorąco?

Zapytamy po raz kolejny ministra nauki i szkolnictwa wyższego - dra Jarosława Gowina, co sądzi na ten temat. To, że po konferencji z udziałem takich uczonych konieczne jest darmowe SPA, nie ulega dla mnie wątpliwości.

28 kwietnia 2016

Pedagogika między modelem świeckim a chrześcijańskim


Kiedy w różnych sytuacjach akademickich dyskutujemy o wychowaniu czy kształceniu w określonym kontekście teoretycznym, to w istocie przekazujemy sobie także własne, indywidualne sposoby jego odczytania, rozumienia, przeżywania, odczuwania i namysłu. Żadne czytanie tekstu tak naprawdę nie jest niewinne, obiektywne, wolne od subiektywnych doznań, przesądów czy emocji.

Każda teoria stanowi system uporządkowanych procedur na rzecz wytwarzania, regulowania, dystrybucji i działania określonych form prawdy. Nie będąc już odzwierciedleniem zewnętrznej wobec niej rzeczywistości, staje się praktyką społeczną, poprzez którą rzeczywistość nabiera nowych znaczeń i wartości. Nie ma więc w tym kontekście kulturowym możliwości jej ostatecznego „odczytania” czy przeprowadzenia wobec niej ostatecznej krytyki, gdyż mają one charakter otwarty. Każdy tekst ma tyle znaczeń, ilu jest jego czytelników.

Jak pisze w jednej ze swoich rozpraw Zbyszko Melosik: "(...) dyskurs postmodernistyczny - rezygnując z totalności w opisie świata - kryje w sobie tezę optymistyczną i pozytywną: "każda teoria może w jakimś stopniu opisywać świat". Świat społeczny nie jest ontologicznie monolityczny: jest różnorodny, skomplikowany, wewnętrznie sprzeczny, jest dynamiczny, ciągle otwarty, nieustannie w trakcie stawania się. Stąd zamiast akceptacji założenia o poszukiwaniu megateorii lub stanowiska postteoretycznego, zasadna wydaje się być aprobata idei, że każda teoria może pozwolić dotrzeć nam do jakiegoś zakątka rzeczywistości społecznej lub spojrzeć na dany zakątek z innej perspektywy.(Z. Melosik, Postmodernistyczne kontrowersje wokół edukacji, Poznań-Toruń 1995, s.20-21)

W latach 80.XX w. Bogdan Suchodolski pisał o tym, że należy dociekać odmienności przesłanek ideowych, aksjonormatywnych w naukach pedagogicznych przedstawicieli określonego środowiska społeczno-politycznego i religijnego, które są przez nie wpisywane w praktykę swoistych oddziaływań. Trzeba odczytywać odmienność przesłanek, by dostrzegać prawomocność projektowanych oddziaływań pedagogicznych, ich źródła, kreatorów, cele czy postawy.

W każdej epoce poddaje się krytycznej analizie i ocenie dominujące dotychczas idee czy teorie pedagogiczne, które w świetle przyjętych przez badaczy założeń tracą dotychczasową akceptację, by częściowo zniknąć z praktyki oświatowej. Działalność wychowawcza jest więc połączona ściśle z życiem, w którym toczy się walka o przyszłość społeczeństw, w których dokonują się zmiany pożądane lub nieoczekiwane z perspektywy władzy (w skali makro-, mezo- czy mikro) czy samych pedagogów. Oznacza to, iż wychowanie przestaje być „pedagogiczną prowincją”, stając się postacią życia, które wstępuje na wyższe szczeble swego rozwoju. (B. Suchodolski, Wychowanie i strategia życia, Warszawa 1983, s. 214) Jednakże spory polityczne mają silne reperkusje w dziedzinie wychowania i procesie badań naukowych tego fenomenu.

Wprawdzie rozwój nauki może prowadzić do unieważnienia teorii czy modeli minionych epok, to jednak w prowadzeniu badań nad ich ewolucją i upowszechnianiem trzeba kierować się prawdą. Jak twierdzą badacze spuścizny naukowej Bogdana Suchodolskiego, „skoro droga do prawdy polega na ustawicznej weryfikacji dezaktualizujących się teorii i na eliminowaniu poglądów błędnych, to przedmiotem historii nauki winno być badanie dialektycznych powiązań prawdy i fałszu”. (I. Stasiewicz-Jasiukowa, Uniwersalna i specyficznie polska (o koncepcji historii nauki Bogdana Suchodolskiego), w: B. Suchodolski, Pedagog – humanista – uczony, red. A. Stopińska-Pająk, Katowice 1998, s. 49)

Niektórzy redukują myśl pedagogiczną w Polsce do funkcjonujących w niej dwóch głównych nurtów ideowych. Jeden poszukujący źródeł w świecie materialistycznym, w myśli lewicowej i liberalnej oraz drugi - przeciwstawny do niego, a budujący życie państwa na mocnych podstawach chrześcijańskich. Zróżnicowanie myśli w społeczeństwie, w tym także we wspólnotach naukowych, wynika z przyjęcia odmiennych założeń filozoficznych i antropologicznych.

Źródłem pierwszego systemu jest pogląd materialistyczny, który zakłada, że człowiek jest elementem natury i podlega jej prawom (antropologia naturalistyczna). Człowiek jest wolny absolutnie (bo uwolniony od prawdy o sobie i rzeczywistości oraz od Źródła Prawdy – Boga), może sam kreować, co jest dobre – co złe, co fałszywe – a co prawdziwe. Takie wartościowanie rodzi subiektywizm. W tym podejściu dochodzi do głosu idea homo faber z naczelną maksymą: „lepsza technika niż jakaś mistyka”. Do wychowania przenikają poglądy na istotę człowieka jako władcy natury, inżyniera własnego środowiska i losu.

Dowolność interpretacji dotyczy również zasad moralnych, powstaje etyka naturalistyczna. Przez subiektywne podejście do zagadnień wartości i zasad postępowania powstaje relatywizm moralny. Wychowanie liberalne prowadzi do wykreślenia Boga z życia osobistego, społecznego i narodowego. Człowiek–stwórca sam sobie wystarcza. W tym wychowaniu ginie patriotyzm, rośnie samowola i luz obyczajowy.

Źródłem chrześcijańskiego systemu wychowania jest pogląd, że człowiek wykracza poza przyrodę, ma jako byt osobowy naturę transcendentną, a jego istotę stanowi dusza. Władzami duszy są rozum i wola. Rozumem człowiek poznaje prawdę o obiektywnych, niezmiennych i odwiecznych prawach naturalnych, natomiast wola dąży do dobra nieskończonego, czyli do samego Boga.




(fot. dr Józef Placha - opracował autorski model rewalidacji w oparciu o personalno-egzystencjalną pedagogię katolicką)




Pogląd, że istnieje obiektywny system wartości wynikający z niezmiennych praw naturalnych, nosi nazwę obiektywizmu. Zdolność dokonywania wyborów moralnych w oparciu o obiektywny system wartości nazywana jest sumieniem, a jego permanentny rozwój jest najważniejszym celem wychowania chrześcijańskiego.
(P. Jaworski, Brońmy polskiej szkoły, „Nasz Dziennik”, wkładka edukacyjna poświęcona podstawom programowym reformy edukacji z dn. 9-10 września 2000, s. II)

W środowiskach pedagogicznych na ogół nie dostrzega się - zdaniem filozofa Piotra Jaworskiego - głębokich różnic, które w zasadzie wykluczają możliwość kompromisu między liberalnym a chrześcijańskim modelem wychowania. Potrzebna jest zatem głęboka przemiana każdego Polaka, zaś jedyną drogą nadającą sens ludzkiej egzystencji oraz spoiwem integrującym Europę i Polskę jest trwające przez wieki chrześcijaństwo. Aby się więc odnowić, naród musi się nawrócić i powrócić do źródeł.

Katolicka pedagogika chrześcijańska oparta jest na etyce, której przedmiotem jest moralna działalność człowieka, tzn. są to te wszystkie jego czynności, które popełnia on świadomie i dobrowolnie i za które jest odpowiedzialny. Główną myślą przewodnią „Katolickiej Etyki Wychowawczej” Jacka Woronieckiego OP jest nierozerwalna łączność, jaka istnieje w doktrynie katolickiej między etyką a pedagogiką.(J. Woroniecki, Katolicka etyka wychowawcza, tom I-II, wyd. II, Lublin 2000)

W czasach odrzucania przez część młodzieży wartości chrześcijańskich i degradowania także w polityce i z jej udziałem autorytetów, powraca refleksja nad potrzebą wychowania w duchu takich wartości, jak miłość, prawda, wolność oraz prawa człowieka. (S. Kunowski, Problematyka współczesnych systemów wychowania, Kraków 2000, s. 9.) To, co odróżnia osobę od świata przyrodniczego, to jest właśnie jej "duchowość", dzięki której może ona się uwolnić od czysto deterministycznych uwarunkowań współczesnego świata.

Nie tylko w naszym kraju toczy się swoistego rodzaju "walka" o człowieka, o to, kim on będzie, a tym samym, jakie będzie polskie społeczeństwo. Czy będzie to społeczeństwo bezwzględne, nieświadome, dające sobą sterować, mając na względzie tylko efekty ekonomiczne, czy też będzie to społeczeństwo umiejące zdefiniować dobro i zło, wrażliwe na potrzeby innych ludzi, w którym osoby wykształcone i na stanowiskach będą swoją wiedzę i umiejętności wykorzystywały na rzecz bliźnich i własnego państwa?

Przykładowo w powojennych Niemczech nastąpił powrót do przedwojennej pedagogiki duchowej (Geisteswissenschaftliche Pädagogik), który wynikał m.in. z nawiązania do tego paradygmatu pedagogicznego, który gwarantowałby temu narodowi swoistego rodzaju resocjalizację kulturową, w wyniku reorientacji celów kształcenia i wychowania na takie wartości uniwersalne, humanistyczne jak: głęboki szacunek do Boga, chrześcijańska miłość bliźniego, odpowiedzialność moralna, poszanowanie przekonań religijnych, otwartość na dobro, prawdę i piękno.

Celem wychowania jako procesu głęboko zintegrowanego z kształceniem stało się rozwijanie jednolitego duchowo życia dziecka przez rozbudzonego duchowo wychowawcę. Oddziaływanie pedagogiczne nie wynika z systemu obowiązujących wartości, ale z autentyczności JA wychowawców, z prawdziwości ich człowieczeństwa. Pedagogika akcentowała zatem prymat osobowości i wspólnotę osób nad czyste idee, nad kształtowanie młodego pokolenia przez obiektywnego ducha czy nad władzę rzeczy. O ile tak rozumianą kategorię duchowości i jej rezonowania przyjmujemy bez zastrzeżeń, to kiedy ktoś wpisuje ją w religijność, w powierzeniu siebie temu Najwyższemu, to traktujemy to jako pozbawianie się przez jednostkę (wychowawcę i wychowanka) możliwości samostanowienia.


Tymczasem pedagogika duchowa nawiązuje do trychotomicznego modelu człowieka jako jedności ciała, umysłu i ducha. Na bazie tego podejścia powstawały różne modele "kształcenia holistycznego", modele wychowania integralnego rozumianego z jednej strony jako świadomy rozwój wszystkich trzech sfer rozwoju jednostki, z drugiej zaś jako równie świadoma integracja każdej z nich z dwiema pozostałymi: w tym co cielesne powinno wyrażać się to, co duchowe i rozświetlać się to, co umysłowe; to, co duchowe powinno dawać wiadomości o stanie cielesnym i być przenikniętym przez to, co umysłowe; a to, co umysłowe powinno być zakorzenione tak w tym, co cielesne jak i w tym, co duchowe.

Łacińskie przysłowie głosi - Czasy się zmieniają i my się w nich zmieniamy, ale są wartości trwałe, na których wyrosła kultura europejska, a o których nie wolno zapomnieć. Nic w tym złego, że część instytucji edukacyjnych (niepublicznych przedszkoli i szkół), placówek opiekuńczo-wychowawczych, terapeutyczno-rewalidacyjnych, itp. za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Jeśli każdy żyje w swoim mikrokosmosie, to właściwie nie ma języka porozumienia, nie ma języka spotkania, nie ma języka dialogu.

Demokracja, otwartość, wolność, godność człowieka i jego prawa, tolerancja są tak samo istotnymi wartościami w sprawowaniu władzy przez rząd konserwatywny, a reprezentowany przez liderów partii prawicowych, jak i w przypadku, gdy u władzy są lub byli członkowie partii liberalnych czy lewicowych. Może się komuś nie podobać katalog cnót, wartości, jakie są podstawą działań którejś z tych formacji, ale przecież kiedy one były na marginesie życia publicznego, nikomu to nie przeszkadzało, by ich zwolenników i ich poglądy redukować do mało istotnych.

Być może pedagogika przyszłości będzie pedagogiką bycia w pobliżu drugiej osoby a zarazem utrzymywania wobec niej dystansu? Sprostanie tej kontrowersji staje się nerwem życia innej pedagogiki. Kto żyje razem z dziećmi musi liczyć się z tym, że obok jawnej sfery wychowania mamy do czynienia z jego tajemniczą stroną. To nie jest świat liliputów, ale prawdziwy świat istot ludzkich - z ich wartościami, cnotami, przywarami, dążeniami i pragnieniami.