23 lutego 2013

Medialne polowanie na autorytety

Krytyczne wydarzenia w naszym codziennym życiu stają się okazją dla mediów do budowania wokół nich sensacyjnych narracji, które podnoszą liczbę odbiorców danej treści. Niech tylko ktoś kogoś zabije, zgwałci, okradnie, oszuka, itp. a już pojawiają się przedstawiciele mediów od tych najbardziej tabloidalnych aż po publicystyczno-krytyczne. Nic dziwnego, że różne redakcje polują na autorytety ze świata nauki, by wzmocnić siłę przekazu, wyostrzyć racje sprawców i/lub ofiar, zarysować możliwy kontekst czy uwarunkowania sytuacji, w wyniku których doszło do niepożądanego zdarzenia. Niektóre z nich mają już "swoich" komentatorów ze świata nauki czy szkolnictwa wyższego, inne wypełniają lukę specjalistami z świata praxis, powołując się za każdym razem na reprezentowane przez autorytety instytucje.

Zdarza się, że dzwoni dziennikarz i prosi o wypowiedź dla rozgłośni, prasowego dziennika czy stacji telewizyjnej. Niektórych nie interesuje to, jaki pogląd na sprawę ma naukowiec, tylko to, czy byłby skłonny skomentować jakieś wydarzenie niejako "na gorąco", bez wnikania w jego treść, istotę, rzeczywiste czynniki i skutki. Nie ma to dla dziennikarza żadnego znaczenia, bo przecież do opinii publicznej ma trafić news, którego moc jest wsparta określonym autorytetem. Niektórzy już tak się przyzwyczaili, że nie pytają swoich rozmówców o to, czy aby nie zmieniła się ich zawodowa sytuacja, bo skoro kiedyś pełnił ktoś funkcje dziekana, to pewnie sprawuje ją nadal. W redakcjach mają na podorędziu fotografie swojego rozmówcy, a jeśli nie, to chętnie kierują fotografa, który wykona serię zdjęć na zaś. I tak toczy się ta gra w potoczność, płynność przekazu, aż do momentu, kiedy któryś z dziennikarzy nie wpadnie na pomysł, że i to może być przedmiotem "dziennikarskiego" polowania.

Mamy oto przykład z wybitnym psychologiem społecznym - prof. Zbigniewem Nęckim z Instytutu Ekonomii i Zarządzania Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którego sieć zarzuciła redakcja lewicowej "Gazety Wyborczej". Był czas, kiedy dziennikarze - nie tylko tego medium - podpierali się opiniami profesora w najróżniejszych kwestiach, aż tu nagle im się znudziło. Postanowili tak zapolować na autorytet nauk psychologicznych, by go nieco osłabić w oczach opinii publicznej. Agnieszka Kublik prowadzi swój telefoniczny wywiad z profesorem w stylu oskarżycielki naukowca, który udzielał krótkich komentarzy różnym mediom: Panie profesorze, czy to etyczne analizować psychikę tej dziewczyny w brukowcach, w telewizjach, radiach, nic o niej nie wiedząc? )...) Przecież pan zawsze występuje jako utytułowany uczony Nie pomaga w replice stwierdzenie psychologa, że wypowiada się ogólnikowo, hipotetycznie, jako komentator z daleka. Nic nie szkodzi. Dziennikarka napiera i oskarża: A czy jest uczciwe? Pan ma tytuł profesorski na jednej z najbardziej szanowanych uczelni. To, co pan mówi, jest odbierane jako profesjonalne diagnozy poważnego uczonego.

Jej rozmówca nie wie i nie może nawet się domyślać, że jest to przygotowanie gruntu pod serię kolejnych artykułów. Już następnego dnia ukazuje się w tej samej gazecie tekst: Przeciw psychologii na odległość. Apel psychologów. Ciekawe, co było pierwsze? Jajko czy kura? Wywiad czy ów apel? Rzeczywiście, na portalu "petycje.pl pojawił się apel kilkunastu psychologów, którzy obserwują od pewnego czasu z niepokojem medialne wystąpienia innych psychologów. Nie podoba im się w nich to, że owe autorytety publicznie diagnozują i interpretują zarówno osobowość, jak i zachowanie osób zazwyczaj sobie nieznanych, a znajdujących się w centrum zainteresowania opinii publicznej. Czynią to nie zawsze kompetentnie, czasem z użyciem pseudonaukowej terminologii.. Ich zdaniem (...) te wypowiedzi szkodzą zarówno osobom będącym ich przedmiotem, jak i dezinformują opinię publiczną, a ponadto podważają dobre imię naszego zawodu. Działania takie stoją w rażącej sprzeczności z zasadami Kodeksu Etyczno – Zawodowego Psychologa, obowiązującego w naszym kraju, i zgodnego z podobnymi regulacjami międzynarodowymi. Jedno z pierwszych zdań tego dokumentu mówi o poszanowaniu godności i autonomii człowieka oraz zachowaniu i ochronie jego fundamentalnych praw. Obliguje on psychologów do wykorzystywania dostępnej im wiedzy dla dobra człowieka – a nie dla zaspokojenia potrzeb mediów.

Polowanie zatem trwa: mediów na naukowców i naukowców oraz praktyków z życzliwą i zatroskaną wzajemnością - na siebie. Nie jestem psychologiem, ale też doświadczałem relacji z mediami, postrzegając je jako ważne źródło komunikowania się badacza i nauczyciela akademickiego za ich pośrednictwem ze społeczeństwem. W tej jednak sytuacji, to już się nie wypowiadam. Nie odbieram telefonów od dziennikarzy. Koniec. Kropka. Jak chcą mieć komentarz, to niech czytają książki, dokształcają się lub kierują się po opinie do autorów takich apeli.


22 lutego 2013

Dlaczego niektórzy nauczyciele nie lubią szkoły?

Nie ma już chyba takiego dnia, w którym co najmniej jedno z mediów nie opisałoby przypadku szkolnego nieprzystosowania, ale nie uczniów do szkoły, tylko nauczycieli do uczniów. Niestety, to jest chyba jeszcze pochodną minionego ustroju, być może także zakorzenioną w kształceniu nauczycieli, że w wielu klasach szkolnych część spośród nich pracuje tak, jakbyśmy ciągle żyli w ustroju totalitarnym. To znaczy, jakbyśmy mimo odzyskanej wolności, nadal mieli prawo do nadużywania swojej władzy w relacjach z innymi. Ciągle jeszcze odzywają się upiory powinności przystosowywania się uczniów i ich rodziców czy prawnych opiekunów do odgórnych regulacji ideologicznych, społecznych i prawnych w szkolnictwie publicznym, a wzmacnianych autorytarnymi postawami niektórych nauczycieli.

Przypominają się ciekawe badania z początku lat 90. XX w. prof. Alicji Kargulowej z Wrocławia na temat tego, dlaczego dzieci nie lubią szkoły. Do tego samego problemu po jakimś czasie nawiązał także w swoich dialogicznych książkach ks. prof. Janusz Tarnowski, pisząc je wraz z uczniowskim zespołem redakcyjnym pod wspólnym tytułem: Dzieci i ryby głosu nie mają? Są takie dzieci i jest taka młodzież, którzy mieli pecha w swoim życiu lub w jakimś jego okresie, bowiem zostali skazani na nauczyciela-sadystę, nauczyciela-opresora, nauczyciela-tyrana.

Mieli to nieszczęście, że zostali zmuszeni do codziennego obcowania z osobą, która ma jakieś (różne) problemy z samą sobą, a dzieci od niej uzależnione stają się dla niej okazją do rozładowania własnych napięć czy przeniesienia na nie swoich frustracji. Niemiecki publicysta, orędownik praw dziecka Ekkerhard von Braunmuehl pisze o takich osobach, że są nie tylko psychicznymi, ale i strukturalnymi oprawcami, którzy stosują ukryte formy przemocy wobec słabszych, uzależnionych od nich wychowanków tak długo, aż ktoś nie przerwie tego pasma zła, nie ujawni go, by upomnieć się o naruszaną godność dziecka.

Być może tak było w żłobku w Żarach, gdzie opiekunki znęcały się nad maluchami, strasząc je psem, wpychając im na siłę naleśniki do buzi, grożąc, że je zbiją itd. Mogło to mieć miejsce w szkole w Suwałkach, gdzie nauczycielka matematyki ubliżała uczennicy: "Po co mam tracić czas na debila, lepiej komuś mądrzejszemu wytłumaczyć", mogło tak być w warszawskiej podstawówce, gdzie w wyniku złej diagnozy psychologicznej dziecka, staje się ono przedmiotem niewłaściwych ocen, szykan itd., itd.

Niektórzy pedagodzy pytają: w imię jak pojętej racji to uczeń ma przystosowywać się do szkoły, w której nieodpowiedzialnie, nieprofesjonalnie, niepedagogicznie postępuje wobec niego nauczyciel (a przy tym wszystkim jeszcze jest bezkarny)? Dlaczego starsi i mądrzejsi nie potrafią dostosować metod i form pracy do potencjału ucznia?
Moc pedagogicznej władzy nie polega na panowaniu psychicznym i fizycznym nad osobami słabszymi i na nią skazanymi (obowiązek szkolny), ale na służbie wobec tych, którzy potrzebują i oczekują od niej mądrości, wrażliwości, nadziei i optymizmu.

Szkoła nie musi być odzwierciedleniem logiki świata natury, w którym mocny panuje nad słabym, gdzie wilki pożerają owce. Jak ktoś nie daje sobie rady z uczniami, to znaczy że ma problem z samym sobą, brakuje mu kompetencji, nie ma w nim pasji, radości dzielenia się z innymi wiedzą i umiejętnościami, tylko powodowany jest goryczą tkwienia w miejscu, którego sam nie cierpi. Oczywiście, najprościej jest zastraszyć i wymagać od innych, tylko nie od siebie. W końcu szkoła jest dla jednych i drugich więzieniem, dla jednych z własnego wyboru, dla innych z konieczności.

Może ktoś przeprowadzi badania wśród nauczycieli, którzy w sposób ukryty lub jawny okazują to, że nie lubią szkoły, a tym samym także uczniów i ich rodziców? Tak jedni jak i drudzy przeszkadzają im w pracy.

21 lutego 2013

Kodeks etyki w pseudo akademickiej praktyce



Doniesienia mediów są wyboldowane: "Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego aresztowany", "Zaliczenie za zakup książki. Tak profesor sprzedawał swoją pracę", a w prasie zapewne pojawią się jeszcze kolejne sensacje na ten temat. No cóż, dziennikarze podają nazwę uczelni, specjalność naukową owego "profesora", imię i inicjał nazwiska, a zatem każdy zainteresowany trafi na właściwą osobę, nie musi nawet szczególnie się wysilać.

Pomyślałem - to w socjologii są tak młodzi profesorowie, skoro dziennikarze podają, że ten ma 40-lat? Fantastycznie. Musiał być wybitny. Zaglądam na stronę i ... rzeczywiście. Jest wybitny, bo - jak większość jego koleżanek i kolegów z instytutu - tytułuje się profesorem, chociaż nim nie jest. Dziekanowi wydziału to nie przeszkadza, że większość samodzielnych pracowników naukowych jednego z instytutów przypisuje sobie na oficjalnej stronie tytuł profesorski, chociaż nikt ich profesorami nie mianował? To znaczy, że w tym klimacie można wszystko. Można prezentować się profesorem i można wymuszać od studentów zakupienie własnej książki jako podstawy do egzaminu. To już tak upada universitas?

Ów doktor habilitowany na stanowisku profesora Uniwersytetu Wrocławskiego nie ma sobie nic do zarzucenia i otwarcie przyznaje dziennikarzowi, że jest to jego sposób na zwiększenie sprzedaży książki. Ten proceder stosował od lat, , toteż im liczniejszy był rocznik jego studentów, tym więcej na tym zarabiał. Studenci nie mogli jego książki kserować ani wzajemnie sobie pożyczać, gdyż każdy musiał mieć własny egzemplarz, w którym "wybitny naukowiec" wpisywał imienną dedykację, tak by nie było wątpliwości do kogo ona należy. "Gazeta Wrocławska" podaje, że Piotr Ż. miał żądać od studentek usług seksualnych w zamian za wpis do indeksu. Może sądził, że jak jest radnym Sejmiku Województwa Dolnośląskiego z SLD, to ma zagwarantowaną nietykalność? Ktoś go nagrał:

- Zanim pani przyjdzie, musi tą książkę podpisać, że to jest pani własność - tłumaczy wykładowca. - A nie mogę jej pożyczyć - pyta studentka?
- No właśnie nie.
- A dlaczego?
- Już odpowiadam, mam określony powód - wydawnictwo chce, żeby książka się sprzedała.


Warto dostrzec, że takie praktyki są stosowane od lat, w wielu uczelniach, publicznych i prywatnych. Ostatnio w YouTube jedna z wyższych szkół prywatnych zamieściła filmik z zorganizowanej u siebie konferencji. Jest stół prezydialny, przy którym siedzi równie, a może jeszcze bardziej wybitny profesor, zaproszony prelegent, a przed nim stos ułożonych a gotowych do sprzedania książek tak, że go zza nich nie widać. Zagonieni przez kadrę studenci zostali zobowiązani do dokonania zakupu. Profesor kasę przeliczył i wrócił do macierzystego ośrodka, a tzw. "wsp" chwali się tym w internecie. Tak zwana? Otóż to. Tak samo zwana "wyższą" szkołą, jak ów socjolog jest "profesorem" i "nauczycielem" akademickim. Nie ma się co dziwić, że jest w tej szkółce na to pozwolenie, skoro prorektor wypisuje w swojej biografii fałszywe dane, czego to on nie zredagował. No nie zredagował, ale jak ktoś się raz woził na kółku, to tak czynić będzie do końca, a w Internecie w szczególności. Kto to sprawdzi? Kto zapyta? A kogo to dzisiaj obchodzi?

Nie martwmy się. W USA jest jeszcze lepiej. Nasze ministerstwo chętnie powołuje się na sukcesy tamtejszych uniwersytetów i ich naukowców. Jeden z profesorów (czyżby profesor?) Uniwersytetu Columbia w czasie wykładu z fizyki kwantowej rozebrał się do naga, by przekonać studentów, że można studiować, jak się pozbędą dotychczasowej wiedzy z fizyki.

20 lutego 2013

Nie tylko studenci pedagogiki mają problem

W środowisku akademickim wchodzimy w semestr letni, a to oznacza, że zaczyna się wśród studentów gorączkowe konstruowanie prac dyplomowych, jeśli chcą złożyć egzaminy licencjackie czy magisterskie jeszcze przed wakacjami. Okazuje się, jednak, że do tej grupy dołączają młodzi i starsi pracownicy naukowi, nauczyciele akademiccy, którzy nieco przestraszeni nową ustawą o stopniach i tytułach naukowych obawiają się utraty szans na awans naukowy. Tak jedni, jak i drudzy, chcą zatem "zmieścić się w czasie". Jak studenci studiów I stopnia nie napiszą w porę swoich prac dyplomowych, to nie będą mogli ubiegać się o kontynuację kształcenia na studiach II stopnia. Oczywiście, mogą jeszcze uczynić to we wrześniu, ale wówczas pozostają im ograniczone możliwości wyboru uczelni, w której chcieliby studiować.

Podobnie jest z naukowcami. Jak nie przeprowadzą kolokwium habilitacyjnego według starej procedury, na którą tak wszyscy ponoć narzekali i zapewniali panią ministrę B. Kudrycką, że dobrze czyni likwidując kolokwium habilitacyjne i wykład habilitacyjny, to są przekonani o czekającym ich rozstaniu z uczelnią. Zgodnie z nowymi kryteriami oceny dorobku naukowego uzyskanie stopnia doktora habilitowanego nie będzie - w tym kontekście - takie łatwe, a tytułu profesorskiego to już niemalże w ogóle. Być może i o to chodziło ministerstwu, by zacząć zmniejszać stan kadrowy w szkolnictwie wyższym, co stałoby się ważnym czynnikiem postępującej już likwidacji tzw. "wsp", czyli szkół prywatnych. Tu zresztą zbiega się wątek studencki, bowiem absolwenci studiów I stopnia, którzy nie uzyskają stopnia zawodowego jeszcze przed wakacjami, nie będą mieli szans na ubieganie się o bezpieczne i pewne studia w uczelniach publicznych. We wrześniu pozostaną im do wyboru marne szkółki prywatne, które "kupią' każdego, byle tylko się ruszał (a i to nie jest konieczne, jak prowadzą e-learning) i miał dyplom oraz kasę. Ogłoszenia w stylu - "u nas za darmo", "u nas dostaniecie tablet" albo "bony do teatru" - są tym, za co i tak każdy studiujący zapłaci.

Renomowane wydawnictwa naukowe uczelni państwowych, jak i prywatne oficyny akademickie mają w tym roku zapewnione zamówienia na drukowanie rozpraw habilitacyjnych czy profesorskich, bowiem do końca wakacji ich wydanie może ułatwić otwarcie przewodu naukowego według "starej" ustawy jeszcze do końca września. Potem pozostaje już tylko nadzieja, że przed wyborami pani ministra "rozmiękczy" nieco wymogi w nowej ustawie lub w ogóle przeprowadzi przez Sejm likwidację habilitacji. Trwa zatem wyścig z czasem. Kto go wygra, dla czyjego dobra i z jakim efektem? Tak studenci, jak i ich nauczyciele mają dylemat: Czy podjąć próbę otwarcia przewodu habilitacyjnego ze świadomością, ze posiadany dorobek nie jest wystarczający czy jakościowo poprawny? Czy przedłożyć promotorowi na chybcika napisaną rozprawę dyplomową, bo a nóż się uda?

19 lutego 2013

Jak wybrać gimnazjum dla własnego dziecka?



Najprostsza odpowiedź brzmi – należy kierować się przede wszystkim dobrem własnego dziecka, naszymi i jego oczekiwaniami. Każdy nastolatek kończący szkołę podstawową jest administracyjnie przypisany do rejonowego gimnazjum. Szkołę tę powinno się poznać zanim potwierdzimy gotowość skorzystania z jej oferty, gdyż równie dobrze można wybrać inne gimnazjum publiczne - spoza własnego rejonu. Jeśli rodzice i sam zainteresowany nie chcą skorzystać z dostępnej oferty rejonowej lub pozarejonowej szkoły publicznej, to stają przed dylematem wyboru niepublicznego gimnazjum, za edukację w którym trzeba będzie już zapłacić z własnej kieszeni. Jeśli ktoś wybierze szkołę niepubliczną, to ewidentnie z tego wynika, że poszukuje szczególnych warunków dla własnego dziecka. Kieruje się bowiem albo troską o lepsze warunki uczenia się (np. mniej liczne klasy), przyjazną atmosferę, klimat zrozumienia, dbałość o bezpieczeństwo, poszanowanie godności dziecka, troskliwość, podejście wspierające, zachęcające do różnych form aktywności, zaspokajanie ciekawości dziecka, jednolity system wartości itp., albo zależy mu na twardych warunkach kształcenia, rygoryzmie, dyscyplinie, kontroli, nieustannym stymulowaniu dziecka do działania i konsekwentnego egzekwowania pracy, itp. Niektórzy rodzice oczekują od takiej szkoły właściwego, jednolitego systemu wartości, zaangażowania w rozwój religijno-duchowy czy światopoglądowy ich dziecka.

W przypadku rejonowego gimnazjum musimy być przygotowani na warunki, które są pochodną regulacji państwowych i samorządowych. Zajrzyjmy na stronę internetową takiej szkoły, która powinna zawierać informacje z uwzględnieniem takich danych, jak:

Podstawy prawne – Statut Gimnazjum, Regulamin Wewnątrzszkolnego Oceniania, warunki rekrutacji (ważne są dla uczniów spoza rejonu) i in.

Podstawy procesu kształcenia i wychowania: misja i wizja rozwoju szkoły, programy oraz plany zajęć szkolnych, oferty zajęć pozalekcyjnych i pozaszkolnych;

Informacje prestiżowe: np. o miejscu w rankingu, udziale uczniów czy /i nauczycieli gimnazjum w programach rządowych lub pozarządowych; certyfikaty (Szkoły bez Przemocy, Szkoły Promującej Zdrowie; Lidera Wzorcowego Wewnątrzszkolnego Systemu Orientacji i Poradnictwa Zawodowego; Bezpiecznej Szkoły; itp.); wyniki sprawdzianów wewnątrzszkolnych i egzaminów zewnętrznych.

Aktualności – bieżące wydarzenia, uroczystości, zawody, konkursy itp.

Działalność organów szkoły i organizacji: np. samorządu uczniowskiego, rady rodziców, rady szkoły, harcerstwa, PCK itp.

To wszystko są niezwykle cenne informacje, które pozwalają na wyrobienie sobie wstępnej opinii o szkole. Im gimnazjum jest bardziej transparentne dla uczniów i ich rodziców, tym więcej uzyskamy na stronie internetowej danych o jego działalności i związanych z nią sukcesach. Wiadomo, że żadna szkoła nie będzie informować o problemach, porażkach, trudnościach czy zagrożeniach. O tych możemy dowiedzieć się z raportów ewaluacyjnych szkół, jeśli takowe zostały opracowane na podstawie kontroli organu nadzoru pedagogicznego i zawierają coś więcej, niż lakoniczne opisy. Wystarczy wejść na stronę Systemu Ewaluacji Oświatowej, gdzie jest mapka Polski, wybrać własne województwo i sprawdzić, czy interesujące nas gimnazjum było już oceniane pod względem jakości kształcenia i wychowania. Publikowane są bowiem wszystkie raporty nadzoru pedagogicznego.

Jeżeli szkoła nie chwali się wynikami egzaminu gimnazjalnego swoich uczniów, to wystarczy zajrzeć na stronę Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, gdzie każdego roku publikowane są raporty opisujące przebieg i wyniki egzaminu.
W raporcie znajdują się wyniki z egzaminu uzyskane przez uczniów danej szkoły, a także są raporty zawierające opis wyników gimnazjalistów z całego województwa. Tym samym możemy porównać je z osiągnięciami uczniów innych szkół w mieście, województwie czy nawet kraju.

Jeśli rodzice wybierają szkołę publiczną spoza własnego rejonu, to muszą wcześniej sprawdzić u jej dyrektora, czy dysponuje wolnym miejscem dla dzieci spoza rejonu. Organizację roku dyrektorzy zatwierdzają bowiem u swoich władz jeszcze przed wakacjami, gdyż muszą wiedzieć, ilu nauczycieli trzeba będzie dodatkowo zatrudnić lub zwolnić.

W szkole tak naprawdę najważniejsi są dla każdego ucznia nauczyciele, a nie budynek z całą infrastrukturą i wyposażeniem w media. Rodziców powinno zatem interesować przede wszystkim to, jaki będzie zespół nauczycieli prowadzący klasę ich dziecka? Jaki preferują kontakt z rodzicami – bezpośredni czy pośredni, elektroniczny? Czy są otwarci na rodziców, na uczniów, ale zarazem czy są też stanowczy w sprawach związanych z panowaniem nad procesem dydaktycznym i wychowawczym? Czy realizują własny, autorski program kształcenia czy może powszechnie obowiązujący we wszystkich gimnazjach? Jak będzie wyglądało korzystanie z pomocy dydaktycznych – programów multimedialnych, podręczników szkolnych itp.?

O tym możemy przekonać się jeszcze przed wakacjami jedynie w trakcie bezpośredniego spotkania rodziców przyszłych pierwszoklasistów z przewidzianymi do pracy z danym rocznikiem nauczycielami. Powinno ono mieć miejsce w każdej szkole publicznej, bo w niepublicznej jest to oczywistością. Natomiast to, czy w szkole publicznej są inne służby opiekuńcze – jak np. pielęgniarka, psycholog, pedagog szkolny, ma dla rodziców o tyle znaczenie, o ile z różnych względów chcą z tych form skorzystać. Na lekarza w szkole publicznej nie ma co liczyć, ale obecność pielęgniarki niewątpliwie podnosi poczucie bezpieczeństwa. Równie dobrze jednak szkoła może mieć bardzo dobrze przygotowaną sieć interwencyjną w sytuacjach kryzysowych (wypadek, nagła choroba dziecka, itp.). W wielu gimnazjach są opracowane procedury postępowania w nagłych zdarzeniach.

Niektóre szkoły organizują dni otwarte. Warto z tego skorzystać. Można spotkać wówczas uczniów tej placówki, którzy podzielą się bardziej oficjalną wersją szkolnego życia. To jest także okazja do rozmów z przyszłym wychowawcą I klasy Można wówczas zapytać nauczyciela o to: Jakie są jego oczekiwania w stosunku do uczniów? Jakie sam ma pasje i zainteresowania? Czy też jest rodzicem? Jaki ma staż pracy? Co sprawia mu w szkole najwięcej satysfakcji? Czego oczekuje od rodziców? Jaki zamierza stosować system wzmacniania dzieci, nagradzania, a jak zamierza radzić sobie z sytuacjami braku ładu czy niewłaściwymi zachowania niektórych gimnazjalistów? W jaki sposób można się z nim kontaktować? Co zrobić, by nie nadużywając jego cierpliwości, móc jednak liczyć na wyjaśnienia, opinie czy sugestie dotyczące zachowań dziecka w szkole czy w czasie zajęć pozalekcyjnych? Czy uczniowie będą mieli okazję, by w trakcie zajęć dydaktycznych porozmawiać z nauczycielem lub między sobą o swoich marzeniach, przeżyciach czy obawach? Jakie będą możliwości indywidualizowania aktywności gimnazjalistów?

Jak nauczyciel zareaguje, kiedy uczniowie zgłoszą w trakcie zajęć własne pomysły i projekty dotyczące uczenia się (treści, form czy metod)? Jak nauczyciel wykorzysta czas w toku zajęć dydaktycznych i czy uczniowie będą mieli go na tyle, by mogli robić coś bez jego ingerencji czy zobowiązania? Jakie istnieją w toku zajęć możliwości zmiany, rozwijania i doskonalenia reguł uczenia się? Czy uczniowie będą mieli możliwość w toku lekcji samodzielnej pracy z innymi i pomagania sobie z własnej inicjatywy? Czy uczeń mający trudności będzie mógł liczyć na wsparcie? Jeśli tak, to jakiego ono będzie rodzaju? Czy nauczyciel dysponuje materiałami i pomocami dydaktycznymi, umożliwiającymi samodzielną i indywidualną pracę ucznia? Co w czasie zajęć najczęściej wywołuje u nauczyciela lęk lub niepokój? Na co uczulić własne dziecko, by nauczyciel miał w nim sojusznika procesu uczenia się? Jako rodzice musimy mieć świadomość tego, że nauczyciel jest w klasie szkolnej sam na sam z naszym dzieckiem - wtopionym w grupę społeczną, nie zawsze dla niego przyjazną, jeszcze niespójną, jeszcze bez rozpoznania jej wewnętrznych procesów (m.in. walki o pozycję w klasie).

Często rodzice są przekonani, że decydując się na prywatną placówkę, zapewniają dziecku lepszą edukację. Czy tak jest w rzeczywistości? Naturalnie, inaczej nie lokowaliby w tę edukację własnych środków. To jest główny, przeważający motyw kierowania dziecka do szkoły niepublicznej. Pewna część rodziców posyła jednak dziecko do szkoły niepublicznej z troski o siebie, o własną wygodę, spokój, o rozwiązanie jakiegoś własnego problemu życiowego. Chcą zatem, aby szkoła zajęła się opieką i wychowaniem i niczego od nich nie oczekiwała, dała im święty spokój, za który właśnie płacą, albo oczekują określonej formacji osobowej i wówczas wybierają szkołę z internatem, albo daleko położoną od domu, jeśli chcą zapewnić sobie jakąś izolację. W rankingach wyników egzaminów zewnętrznych na najwyższych pozycjach znajdują się jednak szkoły niepubliczne, których jest przecież niewielki odsetek w naszym kraju.

Rodzice o bardzo wysokich aspiracjach edukacyjnych mają zatem do wyboru: albo tzw. renomowane szkoły publiczne i „doładowywanie” rozwoju własnego dziecka w ramach korepetycji, dodatkowych konsultacji, wzbogacania jego wiedzy i doświadczeń przez zakup bardzo drogich pomocy dydaktycznych (na które najczęściej nie stać szkół publicznych), albo wybór jednej z elitarnych szkół niepublicznych, które mają prawo do prowadzenia międzynarodowej matury lub oferują autorski program kształcenia. Wówczas poniesione koszty będą równoważne tym, jakie musieliby wydatkować, gdyby dziecko uczęszczało do szkoły pierwszego typu, ale w wyniku niezadowolenia z jej oferty posyłaliby dziecko na dodatkowo odpłatne zajęcia pozaszkolne.

Co przemawia za wyborem szkoły publicznej? To, że jest pod większym nadzorem władz, ma często lepszą – bo stałą - kadrę nauczycielską, jest względnie bezpłatna i w pobliżu miejsca zamieszkania. Co przemawia za wyborem szkoły prywatnej? Głównie zaspokojenie potrzeb dziecka i aspiracji jego rodziców, by uzyskało ono w tej placówce jak najlepsze wykształcenie, bez potrzeby ponoszenia dodatkowych kosztów finansowych i strat czasu na co dzień. Szkoły niepubliczne mają wielokrotnie zwiększony w stosunku do szkół publicznych poziom bezpieczeństwa dziecka, gdyż są to najczęściej małe szkoły, o nielicznych składach uczniowskich w klasach. Istotna w tym zakresie jest też wzajemna więź między dzieckiem a rodzicami, niezależnie od jego wieku i sytuacji społecznej.

18 lutego 2013

Dialog o poprawności politycznej w edukacji publicznej

Odnotowuję dialog, jaki toczyli między sobą mieszkańcy małego miasteczka. Jeden z nich jest nauczycielem (N), a drugi radnym (R). W związku z tym, że ów dialog dotyczył oświaty, zapytałem dialogujących między sobą, czy mogę włączyć go do debaty publicznej, co niniejszym czynię:

R: - Zastanawiam się, kto posłałby swoje dziecko do szkoły, której dyrektorem byłby radykalny wyznawca ideologii np. LGBTQ? Czy zapłaciłby za edukację z własnej kieszeni – 1 tysiąc PLN a może nawet i 2 tysiące PLN, byleby tylko wreszcie jego dziecko mogło mieć właściwą edukację?

N: - Właściwą? To znaczy - jaką? Co to znaczy to LGBTQ?

R: - Właściwa edukacja, to taka, która jest zgodna z jedynie słuszną ideologią polityczną partii, która uważa, że ma jedynie słuszną rację.

N: - To przecież już taki okres mieliśmy w dziejach polskiego szkolnictwa, kiedy to obowiązywała jedynie słuszna ideologia marksistowsko-leninowska. Ba, każda inna od niej pedagogika, filozofia, socjologia, ekonomia, historia a nawet filozofia nie mogły być uznane za naukowe, jeśli nie czyniły punktem apriorycznego uzasadnienia w/w ideologii. W szkolnictwie dominował prymat światopoglądu materialistycznego, socjalistycznego, a nawet – wraz z rozzuchwaleniem się części koryfeuszy „nauk” –
cała nauka zmierzała do jedynie prawdziwej, obiektywnej nauki rozwiniętego socjalizmu.

Przykładowo, pedagogika zachodnia była wyklęta, jeśli jej reprezentant nie uzasadniał podstaw naukowych własnych badań ideologią marksistowsko-leninowską, która była po właściwej stronie ludu, narodów, proletariuszy wszystkich krajów, przeciwstawiając się tej ohydnej, burżuazyjnej, humanistycznej, personalistycznej, egzystencjalnej, transcendentnej itd. miernocie.

R: - No popatrz, popatrz, to zdaje się, że te czasy wracają, z wielką tęsknotą!

N: - Co ty gadasz? Jak mogą wracać, skoro mamy pluralizm, globalizm, demokrację i wolność wypowiedzi?

R: - To przeczytaj opublikowany w Internecie raport "Szkoła milczenia" Stowarzyszenia "Pracownia Różnorodności" (SPR), którego przygotowanie zostało sfinansowane przez Fundację Batorego w Warszawie, na zamówienie polityczne.

N: - Oj tam, oj tam, pełno jest w Internecie najróżniejszych raportów. Profesor pisał niedawno o wielu raportach, ale co ten ma wspólnego z oświatą? A jaki to ma związek z socjalizmem?

R: - Oczywisty. Przeczytaj ten raport, a dowiesz się, że jego autorzy żądają zmian podstaw programowych w szkolnictwie publicznym, w ramach których doszłoby do wycofania części podręczników wychowania do życia w rodzinie, weryfikacji rzeczoznawców i nauczycieli. Powraca stare jako nowe, proponując w to miejsce wprowadzenie nowych podręczników opartych na zasadach LGBTQ

N: - A co to znaczy, to LGBTQ? Czyżby to był jakiś chwyt reklamowy typu - TAED w głąb?

R: - Nieee, no, nie obrażaj światłych ludzi ponowoczesnego świata. LGTBQ to skrót od angielskich terminów: - lesbian, gay, transgendered, bisexual, queer. Przekładając to na język polski - LGBTQ – to lesbijki, geje, bi- i transeksualiści, a także queer’owcy, czyli z ang. dziwacy, odmieńcy – a więc tacy, co to nie identyfikują się z żadną płcią, androgynii.

N: - Co oni mają wspólnego ze szkołą?

R: - Jeszcze nic, ale wkrótce powinni mieć, bowiem eksperci od tego „ideologicznego koktajlu” - socjolog Jacek Kochanowski, psycholog i seksuolog Robert Kowalczyk, seksuolog Zbigniew Lew Starowicz oraz pedagog Krzysztof Wąż po zapoznaniu się z 51 podręcznikami do przedmiotu „wychowanie do życia w rodzinie”, „wiedza o społeczeństwie” i „biologia” pod kątem przedstawienia w nich problematyki LGBTQ, doszli do wniosku, że jej tam nie ma. Jak podaje agencja prasowa KAI: We wnioskach autorzy postulują eliminację "nieprawomyślnych", ich zdaniem, podręczników z obiegu szkolnego, zmianę podstaw programowych i wprowadzenie do nich problematyki lesbijek, gejów, biseksualistów, osób transpłciowych oraz osób queer. Autorzy stawiają sobie za cel "uwolnienie" podręczników "od treści ideologicznych oraz światopoglądowych", wprowadzenie obowiązkowego przedmiotu nauczania, poddanego ocenianiu, doskonalenie nauczycieli i weryfikację ich kwalifikacji do prowadzenia zajęć, itd.

N: - Czeka nas zatem "noc palenia książek na stosie", wyłonienie przywódcy narodu, który przywróci jemu właściwą rangę w świecie i zaprowadzi właściwe wychowanie młodych pokoleń. Teraz jednak, zamiast koszul w kolorze piaskowym, będą mieć barwy tęczy. No i wreszcie wyrzuci się ze szkół publicznych i uniwersytetów tych zaplutych karłów reakcji… nietolerancyjnych homo-bi-queero-transfobów. Czas skończyć ze szkołą milczenia w nienawiści.

R: - To posłałbyś swoje dziecko do szkoły z taką ideologią - w podręcznikach oraz z nauczycielami - jej oddanymi wyznawcami?

N: - Za żadne pieniądze.

R: - No widzisz, a oni chcą, żeby taka szkoła była za darmo. Publiczna. Zabieraj więc swoje manatki i pisz podanie o przejście na wcześniejszą emeryturę. Albo... pisz nowy podręcznik.

17 lutego 2013

Społeczny Ruch Na Rzecz Edukacji XXI wieku

W sobotę 26 stycznia br. zjechali się do Warszawy nauczyciele-rodzice-wychowawcy, by podjąć inicjatywę powołania do życia ruchu społecznego na rzecz zmiany edukacji w XXI wieku. Długo ze sobą rozmawiali, wymieniając się poglądami na temat tego, co ich najbardziej niepokoi, drażni w szkolnictwie publicznym, a następnie spisali swoje postulaty. Kłopot jest jednak w tym, że nawet jak wiemy, co nas boli, co nam się nie podoba, to i tak stajemy przed głównym dylematem: co dalej z tym zrobić?

Można dalej korespondować między sobą, wymieniać się kolejnymi opiniami. Można też napisać petycję i wysłać ją do ... np. Ministerstwa Edukacji Narodowej. Tam ktoś otworzy kopertę, przeczyta i ... odłoży ad acta, czyli wrzuci do kosza. Być może nadawcy otrzymają odpowiedź w stylu: "Szanowni Państwo, z wielkim uznaniem przyjęliśmy w resorcie edukacji narodowej uwagi dotyczące tego, jak powinna wyglądać polska edukacja. Pragniemy zapewnić, że cały czas intensywnie nad tym pracujemy i czynimy wszystko, by zadowolić uczących się z naszej edukacyjnej oferty. W ostatnich latach ministerstwo zaproponowało.... zrealizowało.... , podjęło .... oraz uzyskało...., by wydatkując ze środków publicznych ... zł spełniać aspiracje edukacyjne młodych pokoleń. W najbliższych miesiącach ministerstwo zamierza...., a także podejmie...., toteż zapraszamy do udziału w powołanym przy MEN - odgórnie Forum Rodziców, w ramach którego będą mogli Państwo.... oraz ..... . Przekazane uwagi zostaną wykorzystane w pracach departamentu ... oraz zostaną przekazane zespołowi do spraw .... . Dziękując Państwu za zaangażowanie, liczmy zarazem na dalszą współpracę. Podpis (nieczytelny) pod czytelną pieczątką.


Nie uczestniczyłem w tej inicjatywie, chociaż gorąco ją popieram, bo przecież każda troska, nawet w najmniejszym gronie o stan polskiej edukacji, jest potrzebna i zasadna, jeśli podejmowana jest z perspektywy dobra wspólnego, a nie załatwiania przy okazji takiego spotkania własnego interesu czy problemu. Możecie Państwo włączyć się do oddolnie zapoczątkowanej inicjatywy naprawy oświatowej Rzeczypospolitej na społecznościowym portalu facebook, gdzie została utworzona fanstrona o nazwie UwolnicOswiatę.

Ciekawe, od czego należy uwolnić naszą oświatę? Warto pamiętać przy tej okazji, że w świetle tego, o czym pisał Erich Fromm, jeśli wolność od czegoś (wolność negatywna) ma służyć jednak czemuś i komuś, to koniecznie powinna stać się zarazem wolnością pozytywną, czyli wolnością do czegoś.

Wśród tez społecznego ruchu są następujące:

1. Pełna autonomia - szkoła w rękach samorządów i rodziców;

2. Bon edukacyjny - wszystkie środki inwestowane w jakość edukacji;

3. Szacunek i dialog - bezwzględny fundament edukacji;

4. Elastyczna rama programowa - zamiast sztywnej podstawy;

5. Zero biurokracji - bez testów, bez rankingów, bez sprawozdawczości;

6. Szkoła talentów i szans - koncentracja na uczniu i jego potencjale.