26 maja 2012
Esencja człowieczeństwa pedagogów podwójnej tożsamości
Święto Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, najstarszej w Polsce uczelni pedagogicznej, ukoronowało nadanie doktoratu honorowego emerytowanemu profesorowi nauk politycznych Szewachowi Weissowi z Izraela. Był to już czwarty doktorat honorowy, jaki został przyznany temu wybitnemu politykowi, b. ambasadorowi Izraela w Polsce w latach 2001-2004. Akademię uprzedziły takie uczelnie, jak: Uniwersytet Wrocławski (2006), Uniwersytet Medyczny w Łodzi (2011) i Uniwersytet Warszawski (2011). To, co wydarzyło się 25 maja 2012 r. w APS w Warszawie, było niewątpliwie dopełnieniem powyższych godności i szczególnego rodzaju podkreśleniem zasług tego humanisty dla budowania mostów między obu naszymi narodami. Obchodzimy w kraju nie tylko symbolicznie - Rok Janusza Korczaka – mistrza międzykulturowego dialogu. To o nim Szewach Weiss powiedział w poruszającym przemówieniu, że był esencją człowieczeństwa.
Laudację wygłosił prof. dr hab. Adam Frączek – kierownik Katedry Psychologii Społecznej i Katedry UNESCO im. Janusza Korczaka APS w Warszawie, którego jednostka wnioskowała o wszczęcie w tym roku akademickim procedury i powołanie recenzentów, profesorów Włodzimierza Lengauera – Prorektora Uniwersytetu Warszawskiego, Tomasza Nałęcza – aktualnie doradcy Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Janusza Gęsickiego – Dziekana Wydziału Nauk Pedagogicznych APS. Senat tej Uczelni w dn. 18 kwietnia 2012 r. podjął uchwałę o nadaniu Profesorowi Szewachowi Weissowi zaszczytnego tytułu doktora honoris causa Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.
Prof. Adam Frączek wskazał w swojej laudacji na złożoność i bogactwo życiowych, w tym społeczno-politycznych doświadczeń Szewacha Weissa, jego dokonań naukowych i w zakresie kształcenia także polskiej młodzieży. Był on bowiem w 2007 r. profesorem wizytującym w APS, a obecnie kształci studentów Uniwersytetu Warszawskiego na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Jak odnotował w swojej recenzji prof. T. Nałęcz – „ (…) zaliczenie Profesora Szewacha Weissa w znakomity poczet doktorów honoris causa APS będzie miało szczególne znaczenie. Misją Akademii jest m.in. przygotowanie pedagogów do wyjątkowo odpowiedzialnych i trudnych powinności nauczycielskich. Jej absolwenci przywracają radość życia i wiarę w siebie dzieciom i młodzieży najbardziej boleśnie dotkniętej przez los. A właśnie ta kwestia Profesorowi Szewachowi Weissowi leży szczególnie na sercu.
Także prof. APS Janusz Gęsicki stwierdził w swojej recenzji, że Szewach Weiss zaliczany jest do „lekarzy dusz ludzkich”, dopisującym się swoją misją i politycznymi dokonaniami do spadkobierców spuścizny także założycielki i patronki APS – Marii Grzegorzewskiej, której idea „Nie ma kaleki - jest człowiek” odnajduje się w nich w zupełnie nowym wymiarze. Każdą odmienność (religijną, narodową, polityczną) należy uczłowieczyć. Bo każdy zasługuje na wysłuchanie. Jeżeli ktoś, tak jak Szewach Weiss, ma ucho wyczulone na tego rodzaju wyzwania, to jest pedagogiem. Co więcej pedagogika jest nauką interdyscyplinarną. Przyjmuje pod swoje skrzydła różnych specjalistów. Powinna więc przyjąć również Szewacha Weissa (…), który jest pielgrzymem zmierzającym (…) do lepszego świata tolerancji, pokoju i wzajemnego zrozumienia. Pokazuje, że nawet w ponowoczesnych czasach można być pielgrzymem.
Historyk Uniwersytetu Warszawskiego – prof. Włodzimierz Lengauer – podkreślił w swojej recenzji, że wyróżniony Doktor Honorowy jest (…) nie tylko wielką indywidualnością i osobowością znaną szeroko w świecie, ale przede wszystkim człowiekiem
symbolem, ważnym tak dla kultury polskiej i żydowskiej, jak i całej europejskiej, a przez to światowej.(…) Jego polskość jest równie niewątpliwa jak jego żydowski los. Opuściwszy ziemie polskie jako dziecko, o dziś włada piękną polszczyzną z lekkim akcentem nazywanym u nas „kresowym”. Przeszedł piekło Holokaustu i został obywatelem Izraela, który potrafił służyć swojemu krajowi z bronią w ręku, ale także budując kraj , współtworząc jego unormowane życie polityczne i społeczne, przyczyniając się do rozwoju ośrodków akademickich i w końcu pełniąc najwyższe funkcje państwowe. Służąc swojemu krajowi oddał nieocenione zasługi Polsce, swojej pierwszej ojczyźnie, tak jako ambasador Izraela w Polsce, jak i profesor polskiej uczelni.
–
W opublikowanej na tę okoliczność wypowiedzi Doktor Honoris Causa dzieli się motywacją podjęcia się służby dyplomatycznej w Warszawie po zakończeniu swojej misji przewodniczącego Knesetu:
Jadąc do Polski, czułem, że jestem ambasadorem nie tylko narodu żydowskiego i Izraela, ale także moich nieżyjących braci, sióstr, babć i dziadków. Przyjechałem Do Warszawy, do Pałacu Prezydenckiego, i złożyłem listy uwierzytelniające, aby służyć tu mojemu państwu, rozwijać kontakty z rządem, Senatem, Sejmem, samorządami, z polską elitą, polskim narodem nawet w najbardziej odległych miasteczkach i wioskach. Przyjechałem tu na cmentarze żydowskie, do pomnika Rapaporta w getcie warszawskim, do Umschlagplatzu. By usiąść przy pomniku Artura Rubinsteina w Łodzi i wsłuchać się w dźwięki jego muzyki. Także po to, żeby przy pomniku Juliana Tuwima jeszcze raz usłyszeć jego poezję. Przyjechałem jako wciąż wędrujący ambasador, by spotkać się z ostatnimi żyjącymi w Polsce Żydami, porozmawiać z Markiem Edelmanem po polsku lub w jidysz, odwiedzić miasta i miasteczka pełne żydowskiej architektury, wąskich uliczek. Zobaczyć zburzone synagogi i zaniedbane cmentarze. Przyjechałem do Polski również po to, żeby spotkać wspaniałą Wisławę Szymborską, drogiego Czesława Miłosza, by być blisko Władysława Bartoszewskiego i Ireny Sendlerowej która z takim oddaniem ratowała żydowskie dzieci. Jestem tutaj także dlatego, że chciałbym abyśmy wspólnie pokonali antysemityzm, ksenofobię i rasizm. Przyjechałem do Polski, żeby spotykać się z polską młodzieżą, z młodym i odważnym pokoleniem, które śmiało spogląda w lustro historii i otwarcie mówi o patologiach, jakie zdarzyły się wśród Polaków w czasie II wojny światowej. (...) Te wszystkie symbole i zdarzenia, których na co dzień w Polsce doświadczam, dają mi pewną nadzieję, że choć trochę udało mi się zbliżyć nasze narody. wierzę, że proces gojenia ran, który wspólnymi siłami udało nam się rozpocząć, szybko znajdzie zakończenie..(…)
W poruszającej mowie Szewach Weiss pytał nas-pedagogów: Jak to zrobić, by pamięć o Holokauście przeszła pewną metamorfozę na dobro, na tolerancję, na lepszy świat, na never again, nigdy więcej, ale i by następne pokolenia miały już lepsze życie?!
Wspomniał jeszcze na koniec, jak to miał szczęście w swoim życiu, bo został uratowany przed zagładą, a kiedy jechał na pół roku przed powstaniem państwa Izraela, jako małe dziecko uratowane z Holokaustu, to przecież pierwszy premier Dawid Ben Gurion był z Polski. W pierwszym rządzie Izraela na dwanaście osób, wszystkie mówiły po polsku. Wszyscy Żydzi rozproszeni po świecie pochodzą z Polski. To jest nadzwyczajna sprawa. To w Polsce było najwięcej "Sprawiedliwych wśród Narodów Świata". Na Polskę się patrzy, ponieważ tu naród żydowski żył ponad 800 lat. Mój naród nie ma pojęcia, czym jest Polska dla nas. Dlatego jak ja spotykam się tutaj ze zjawiskiem antysemityzmu, to to jest strasznie bolesne. To jest zatem nasze wspólne wyzwanie. Warto uczyć się w cieniu i świetle przepięknej, cudnej duszy Janusza Korczaka. Warto wierzyć w takie wyzwania, by w życiu narodu nie było przesadnego patriotyzmu, bo w swoim ekstremum wszystko zepsuje. Nawet jak ludzie podchodzą do tego z pełnym przekonaniem, to nie mają racji. Pamiętajmy, nie warto mieć za dużo racji! Warto mieć za to dużo humoru wobec siebie i wobec innych!
Opublikowany właśnie wywiad-rzeka Anny Jarmusiewicz z Szewachem Weissem, rozpoczyna się od pedagogicznego wspomnienia zasad, jakimi był on obdarzony przez swoją matkę, a które rzutowały na jego sposób życia. Ujmuje je w formie następujących haseł, najpierw w jidysz, a następnie po polsku:
Un a mechszel: żeby ci się wszystko udało bez przeszkód
Koaine hore: żebyś nie miał „złego oka”, czyli nieżyczliwych ludzi koło siebie
Oto gezugt: a niech sobie mówią, co chcą – a ty rób swoje
Takie buty z cholewami – czyli: jest źle, ale nie wolno tracić nadziei, trzeba walczyć dalej.
(Szewach Weiss w rozmowie z Anną Jarmusiewicz, Takie buty z cholewami, Kraków: Wydawnictwo m 2012, s.7)
25 maja 2012
Najstarsza uczelnia pedagogiczna w Polsce
obchodzi swoje 90-lecie. Święto tej jedynej swego rodzaju Akademii nie tylko w Polsce, ale i w Europie, bo w nazwie i swojej misji wyraźnie określającej przygotowywanie nauczycieli i wychowawców do pracy w zakresie wszystkich specjalności pedagogiki specjalnej, ale także szeroko rozumianych pedagogów, pracowników służb socjalnych/społecznych i edukatorów jest nasycone tym, co ma w edukacji akademickiej przyszłych pedagogów najwyższą wartość, a mianowicie - radość służenia INNYM, pasja i zaangażowanie mistrzów wyjątkowej profesji czy roli społeczno-zawodowej. Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie jest kontynuatorką działalności Państwowego Instytutu Pedagogiki Specjalnej powstałego w 1922 roku z połączenia Państwowego Seminarium Pedagogiki Specjalnej i Państwowego Instytutu Fonematycznego. Założycielką i patronką Uczelni jest Profesor Maria Grzegorzewska. W Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej kształcenie pedagogów specjalnych odbywało się na poziomie: półwyższym (w latach 1922 - 1970) oraz wyższych studiów zawodowych (w latach 1970 - 1973). W 1973 r. Uczelnia przyjęła nazwę Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej. W 1976 r. uzyskała uprawnienia uczelni akademickiej kształcącej na poziomie magisterskim.
Na początku lat 80. XX w. wprowadzono dla pedagogiki specjalnej pięcioletni tok studiów i otwarto nowe kierunki kształcenia. W 1989 r. Wydział Rewalidacji i Resocjalizacji WSPS im. Marii Grzegorzewskiej uzyskał uprawnienia do nadawania stopnia doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki. W 2000 r. Wyższa Szkoła Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej otrzymała nazwę Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej. W 2003 r. Wydział Rewalidacji i Resocjalizacji zmienił nazwę na Wydział Nauk Pedagogicznych, co bardziej adekwatnie oddawało zakres aktywności dydaktycznej i naukowej środowiska. Od roku akademickiego 2005/2006 APS realizuje założenia Procesu Bolońskiego, kształcąc w trybie studiów dwustopniowych. W roku akademickiego 2006/2007 w APS powołano obok Wydziału Nauk Pedagogicznych drugi Wydział - Stosowanych Nauk Społecznych, który w rok później uruchomił studia na socjologii, a także poszerzono studia o dwa nowe kierunki, tj. edukację artystyczną w zakresie sztuk plastycznych (na Wydziale Nauk Pedagogicznych) oraz pracę socjalną (na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych). W tym samym roku Wydział Nauk Pedagogicznych APS otrzymał pełne uprawnienia akademickie do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Dzięki dalszemu rozwojowi możliwe było otwarcie od roku akademickiego 2008/2009 psychologii jako nowego kierunku studiów. Od roku akademickiego 2009/2010 Wydział Nauk Pedagogicznych APS prowadzi także studia doktoranckie, co zgodnie z wytycznymi Procesu Bolońskiego oznacza realizację pełnego cyklu kształcenia akademickiego.
Piszę o tym dlatego, że Ogólnopolską Konferencję Naukową pt. Dziecko w koncepcjach pedagogicznych Marii Grzegorzewskiej i Janusza Korczaka" poprzedziło odsłonięcie przez dwóch ostatnich rektorów APS - obecnego Rektora prof. APS, dr hab. Jana Łaszczyka i jego poprzednika - prof. dr hab. Adama Frączka (2002-2008) odsłonięcie tablicy nadającej pięknej auli wykładowej - imię Janusza Korczaka. Obrady otworzył występ młodzieży, która przygotowała inscenizację pt. Korczak oczami Grzegorzewskiej oraz referat pierwszego Rektora APS (lata 2000-2002) - prof. dr hab. Karola Poznańskiego, wybitnego historyka oświaty pt. Co z perspektywy lat, zachowaliśmy w systemie kształcenia nauczycieli z koncepcji Marii Grzegorzewskiej. To wystąpienie było o tyle ważne, że łączyło w sobie nie tylko najważniejsze fakty i wydarzenia historyczne związane z powstaniem i rozwojem tej Uczelni, ale także interesujące i głęboko poruszające losy twórczyni pierwszej instytucji kształcącej nauczycieli specjalistów i wychowawców dla wszystkich typów szkół, placówek i zakładów dla 6 wyodrębnionych wówczas grup dzieci anormalnych, tj. dzieci: głuchych, niewidomych, upośledzonych umysłowo, upośledzonych moralnie oraz przewlekle chorych i kalekich, a więc kształcącej pedagogów specjalnych.
Profesor K. Poznański przypomniał nam niezwykle przykry (także ze względu na skutki zdrowotne) epizod z życia Marii Grzegorzewskiej, a związany z odwołaniem jej w trybie natychmiastowym ze stanowiska dyrektora Instytutu Kształcenia Nauczycieli za rzekome, antysanacyjne sympatie. Chyba od tego momentu zaczęła się Jej choroba. (W liście do przyjaciółki Stefci Chmielak 29 kwietnia 1935 r. tak pisała M. Grzegorzewska o tym wydarzeniu: Pan Minister (był nim wtedy Wacław Jędrzejewicz) "(...) nawet nie pozwolił dokończyć roku szkolnego. Zakomunikował tylko 26 kwietnia, że od 1 maja - p. Makuch będzie dyrektorem i tyle. Bolesna to dla mnie sprawa, nie z osobistych względów, ale żal mi szalenie słuchaczy tej instytucji". Nic dziwnego, że w czasie przerwy kawowej uczestnicy konferencji żywo komentowali ingerencje polityków i władzy w proces kształcenia kadr nauczycielskich bez uwzględniania strat, jakie powodował on zawsze, gdy nie miał charakteru merytorycznego, ale polityczny.
Program obchodów 90-lecia Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w dniach 24-26 maja 2012 obejmuje między innymi liczne sesje i seminaria naukowe a także wiele wydarzeń kulturalnych, jak:
- WYSTAWA PROFESORÓW INSTYTUTU EDUKACJI ARTYSTYCZNEJ w Centrum Promocji Sztuki Praga – Południe, ul. Podskarbińska 2, gdzie będzie można poznać prace poszczególnych autorów oraz prezentacja APS. Kuratorem wystawy jest profesor Stanisław Trzeszczkowski;
- MIĘDZYNARODOWY PROJEKT NAUKOWO-ARTYSTYCZNY „FOBIE NARODOWE” realizowany w Galerii APS przez Instytut Edukacji Artystycznej APS, w ramach którego można uczestniczyć w cyklu warsztatów plakatu zatytułowanych „Fobie narodowe”. Inicjatorem przedsięwzięcia jest artysta malarz i grafik, gość zagraniczny IEA, profesor wizytujący Bruno Koper, zaś projektem objęci są profesorowie i studenci uczelni z Czech, Francji, Słowenii oraz Polski. Tak intrygujący tytuł tego projektu jest pretekstem do pobudzenia refleksji i graficznej interpretacji celów, obaw i niepokojów, które nurtują młodych twórców.
- WYSTAWA w APS poświęcona MARII GRZEGORZEWSKIEJ I JANUSZOWI KORCZAKOWI została dopełniona w dn. 24 maja Ogólnopolską Konferencją Naukową .
- WIELKI PIKNIK RODZINNY – DZIEŃ MATKI, który będzie ostatnim już dniem Obchodów 90-lecia APS a odbędzie się na warszawskich Jelonkach. Impreza rozpocznie się w godzinach porannych i potrwa do późnych godzin wieczornych. W trakcie pikniku będzie miał miejsce Ogólnopolski Przegląd Kapel Studenckich Wysypisko 2012, Teatr Studentów APS wystawi Bajkę Muzyczną. Tego dnia zorganizowany będzie również Zjazd Absolwentów APS. w związku z tym, ze tego dnia świętujemy Dzień Matki, to zostały przygotowane atrakcje dla całych rodzin. Intencją organizatorów jest bowiem zachęcenie do udziału w imprezie nie tylko studentów, absolwentów i pracowników APS, ale także mieszkańców Warszawy. W trakcie pikniku można będzie uzyskać porady dotyczące wychowania dzieci, najmłodsi będą mogli przygotować prezenty dla swoich matek z okazji ich święta. Wystawione zostaną namioty, w których każdy znajdzie coś dla siebie.
Nic dziwnego, że do Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej ściągają na studia z całego kraju , a w ostatnich latach także z innych państw, kolejne pokolenia kandydatów do pracy nie tylko z osobami niepełnosprawnymi. Ogromnym zainteresowaniem cieszą się tu studia doktoranckie na Wydziale Nauk Pedagogicznych, gdyż pasjonaci badań naukowych i osobistego rozwoju mogą odnaleźć w tej Uczelni swoich mistrzów, by pod ich kierunkiem realizować ważne poznawczo i społecznie projekty naukowo-badawcze.
24 maja 2012
Laboratorium Twórczego Nauczyciela
to cykliczne przedsięwzięcie naukowców z Zakładu Psychopedagogiki Kreatywności w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie (kieruje nim dr hab. Maciej Karwowski, prof. APS), które adresowane jest do nauczycieli, pedagogów i psychologów zainteresowanych wspomaganiem potencjału rozwojowego dzieci w wieku wczesnoszkolnym z różnych środowisk wychowawczych. Wczoraj odbyło się już II Laboratorium Twórczego Nauczyciela w obchodzącej swój Jubileusz 90-lecia najstarszej uczelni pedagogicznej w Polsce, jaką jest właśnie APS. Jest to znakomity pomysł na poznanie przez przyszłych kandydatów na studia pedagogiczne kadry naukowej i dydaktycznej tej uczelni oraz współpracujących z nią naukowców.
Uczestnicy mieli w ofercie - poza serią wykładów z pedagogiki twórczości - warsztaty z zakresu komunikacji, konstruowania przez dzieci historii (Storyline), prowadzenia z nimi eksperymentów przyrodniczych z zastosowaniem łatwo dostępnych materiałów recyklingowych, przyspieszony kurs malowania dziecięcych buziek czy ćwiczenia grafomotoryczne z wyobraźnią. Mnie najbardziej podobały się eksperymenty przyrodnicze dla dzieci, gdyż zgodnie z hasłem tego warsztatu - "Naukowa logika (prawie) ze śmietnika)" można było nauczyć się tego, jak stworzyć dzieciom okazję do tego, by mogły w czasie zajęć szkolnych badać, mierzyć, liczyć, sprawdzać, zbierać, porządkować, układać, porównywać, łączyć w zbiory i szeregować poznawane w toku ćwiczeń zjawiska i procesy przyrodnicze, by lepiej mogły poznawać świat w sobie i świat wokół nich.
Oto przykład takiego ćwiczenia:
Jak zrobić płuca?
Materiały: butelka, plastelina, dwie słomki, dwa baloniki, szeroka i wąska taśma, lateksowa rękawiczka i nóż.
Kolejne czynności w tym eksperymencie:
1. Obcinamy butelkę na wysokości 3-5 cm od dna (denka nie wyrzucamy, bo może przydać się jako ... element do innego ćwiczenia). Wykorzystujemy w tym eksperymencie tylko górną część butelki.
2. Pozbawiamy butelkę etykiety.
3. Do każdej z dwóch słomek mocujemy po jednym balonie.
4. Słomki wkładamy od dołu do butelki. Wylot butelki zatykamy plasteliną.
5. Zabezpieczamy odcięte krawędzie taśmą.
6. Nakładamy rękawiczkę i oklejamy taśmą.
Na załączonej ilustracji widać jak można zrobić płuca, by zobaczyć symulację ich pracy.
Zapraszam na stronę: www.ltn.edu.pl i www.aps.edu.pl
(źródło: Zdolności. Magazyn Aktywnych Rodziców, wydanie specjalne, 23 maja 2012, s. 21)
Uczestnicy mieli w ofercie - poza serią wykładów z pedagogiki twórczości - warsztaty z zakresu komunikacji, konstruowania przez dzieci historii (Storyline), prowadzenia z nimi eksperymentów przyrodniczych z zastosowaniem łatwo dostępnych materiałów recyklingowych, przyspieszony kurs malowania dziecięcych buziek czy ćwiczenia grafomotoryczne z wyobraźnią. Mnie najbardziej podobały się eksperymenty przyrodnicze dla dzieci, gdyż zgodnie z hasłem tego warsztatu - "Naukowa logika (prawie) ze śmietnika)" można było nauczyć się tego, jak stworzyć dzieciom okazję do tego, by mogły w czasie zajęć szkolnych badać, mierzyć, liczyć, sprawdzać, zbierać, porządkować, układać, porównywać, łączyć w zbiory i szeregować poznawane w toku ćwiczeń zjawiska i procesy przyrodnicze, by lepiej mogły poznawać świat w sobie i świat wokół nich.
Oto przykład takiego ćwiczenia:
Jak zrobić płuca?
Materiały: butelka, plastelina, dwie słomki, dwa baloniki, szeroka i wąska taśma, lateksowa rękawiczka i nóż.
Kolejne czynności w tym eksperymencie:
1. Obcinamy butelkę na wysokości 3-5 cm od dna (denka nie wyrzucamy, bo może przydać się jako ... element do innego ćwiczenia). Wykorzystujemy w tym eksperymencie tylko górną część butelki.
2. Pozbawiamy butelkę etykiety.
3. Do każdej z dwóch słomek mocujemy po jednym balonie.
4. Słomki wkładamy od dołu do butelki. Wylot butelki zatykamy plasteliną.
5. Zabezpieczamy odcięte krawędzie taśmą.
6. Nakładamy rękawiczkę i oklejamy taśmą.
Na załączonej ilustracji widać jak można zrobić płuca, by zobaczyć symulację ich pracy.
Zapraszam na stronę: www.ltn.edu.pl i www.aps.edu.pl
(źródło: Zdolności. Magazyn Aktywnych Rodziców, wydanie specjalne, 23 maja 2012, s. 21)
23 maja 2012
Jaki los czeka akademickie biblioteki?
Miałem okazję zobaczyć Bibliotekę Główną im. Andrzeja Bartnickiego Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku, jednej z nielicznych uczelni niepublicznych w kraju, które mogą poszczycić się tak znakomitą placówką oświatową. Po jej zwiedzeniu i odbyciu rozmów z pracownikami byłem pod wrażeniem, gdyż rzadko się zdarza, żeby właściciel szkoły prywatnej inwestował tak duże środki rocznie na zakup książek i czasopism(ok. 100 tys.). Nie ma się co dziwić, że w ciągu kilkunastu lat uczelniana biblioteka stała się czołową w grupie tego typu placówek wyższych szkół prywatnych. Posiada bowiem największe spośród nich zbiory biblioteczne. Księgozbiór Biblioteki tej Akademii liczy ok. 140 tys. jednostek bibliotecznych, w tym prenumeruje się aż 167 tytułów czasopism polskich oraz 19 tytułów czasopism zagranicznych.
Księgozbiór Biblioteki Głównej pochodzi z własnych zakupów oraz z darowizn instytucji i osób prywatnych. Biblioteka zgromadziła książki, czasopisma i zbiory specjalne dzięki m.in. darowi Polskiej Akademii Nauk, która likwidowała swoją bibliotekę w Pałacu Kultury i Nauki. Są tu zatem unikalne tytuły, „białe kruki”, które ucieszą każdego naukowca, poszukującego właściwych źródeł do swoich badań. Oprócz wydawnictw na tradycyjnych nośnikach znajdują się tutaj również „książki” elektroniczne oraz publikacje obcojęzyczne, głównie w języku angielskim, francuskim, niemieckim i rosyjskim.
Wszystkie prace związane z opracowaniem zbiorów i obsługą użytkowników są prowadzone w systemie MAK. Kompleksowa rejestracja wypożyczeni umożliwia sprawną obsługę użytkowników, włącznie z automatycznym drukowaniem rewersów, informacją na temat dostępności egzemplarza czy planowanego terminu zwrotu książki. Katalog automatyczny – dostępny w sieci lokalnej oraz w Internecie (http://katalogbiblioteczny.ah.edu.pl) Biblioteka Główna posiada pięknie urządzoną czytelnię ogólną z 82 miejscami i 20 stanowiskami komputerowymi z dostępem do Internetu i baz danych. Jest tez odrębne pomieszczenie, określane mianem czytelni profesorskiej, w którym jest 5 miejsc i 4 stanowiska komputerowe z dostępem do Internetu i baz danych.
Biblioteka Główna prowadzi wymianę wydawnictw z wieloma bibliotekami uczelni publicznych i niepublicznych. W bibliotekach Akademii można korzystać z naukowych baz danych (Elsevier, Springer, Web of Knowledge, Ebsco, Scopus, Wiley&Blackwell), udostępnionych uczelniom na podstawie krajowej licencji akademickiej. Z pakietu 14 baz Ebsco – pełnotekstowych i bibliograficznych, studenci i pracownicy naukowi Akademii mogą korzystać również z komputerów domowych. Biblioteka Główna jest członkiem Konsorcjum Oxford University Press. Posiada dostęp do pełnotekstowych baz czasopism wydawanych przez Oxford University Press oraz RSC Publishing. Jest tu również uruchomiony dostęp do czytelni on-line podręczników akademickich i książek naukowych w języku polskim – ibuk (277 tytułów, w tym z samej pedagogiki ok. 90 tytułów). Studenci mogą z niej korzystać także z komputerów domowych, gdyż otrzymują kod dostępu do tych baz i ibuków.
Na stanowiskach komputerowych w czytelniach bibliotek dostępne są także: System Informacji Prawnej Lex Omega, Prawo Oświatowe oraz Czytelnia Czasopism Prawniczych. Istnieje możliwość korzystania z bezprzewodowego dostępu do Internetu. Biblioteka wprowadziła formę komunikacji internetowej z użytkownikami poprzez formularze „Zapytaj bibliotekarza” i „Zaproponuj książkę do zbiorów”, dostępne na stronie internetowej. Pozwala to czytelnikowi na szybkie uzyskanie odpowiedzi oraz daje możliwość oddziaływania na kształt księgozbioru. Budynek Biblioteki Głównej jest dostosowany do potrzeb studentów niepełnosprawnych ruchowo. Znajduje się tu odpowiedni podjazd, winda, toaleta i stanowisko komputerowe.
Każdy, kto mieszka w Warszawie czy w województwie mazowieckim może podjechać do Pułtuska i na miejscu skorzystać z dostępu do wyjątkowych zbiorów naukowych. Tak pięknie
W weekendy biblioteka tętni życiem, jest pełna. Studenci niestacjonarni korzystają z jej usług i zbiorów, przygotowując się do egzaminów czy pisząc prace dyplomowe. W dni powszednie, w godzinach przedpołudniowych, jest tu raczej pusto, gdyż odczuwalna jest także w tej uczelni nieliczna grupa studentów stacjonarnych. Pracownicy udostępniają zatem tę przestrzeń oświatową nauczycielom i uczniom szkolnictwa powszechnego, organizując w bibliotece spotkania z autorami książek, prowadząc warsztaty pisarskie i redakcyjne dla młodzieży czy spotkania literackie. Wkrótce będą też organizowane tematyczne wystawy i prezentacje zbiorów archiwalnych.
Tymczasem zanika czytelnictwo, korzystanie w naszym społeczeństwie z bibliotek w ogóle. Coraz częściej dostrzegam wśród doktorantów bardzo słabą kwerendę literatury specjalistycznej. Nie wiem, czy nie chce im się szukać, nie wiedzą, jak to czynić, czy może po prostu nie mają na to czasu? Dla kogo są zatem tak bogato wyposażone biblioteki, skoro coraz mniej osób korzysta z ich usług? Czy funkcjonujące w wyższych szkołach biblioteki mogą stać się - jak pisze o tym Umberto Eco - "modelem wszechświata na miarę człowieka", a więc czy mogą być miejscami radosnymi, zapewniającymi możliwość wypicia kawy ze śmietanką, zapewniającymi również to, iż para studentów usiądzie sobie po południu na kanapie - nie mam bynajmniej na myśłi nieprzystojnego obłapiania - cząstkę flirtu dopełni w bibliotece, biorąc z półki i odstawiając książki naukowe"? Czy nasze biblioteki będą stopniowo przeobrażać się - jak niektóre księgarnie - w wielką machinę spędzania wolnego czasu?
(U. Eco, O bibliotece, Świat Książki, Warszawa 2007, s.47)
Księgozbiór Biblioteki Głównej pochodzi z własnych zakupów oraz z darowizn instytucji i osób prywatnych. Biblioteka zgromadziła książki, czasopisma i zbiory specjalne dzięki m.in. darowi Polskiej Akademii Nauk, która likwidowała swoją bibliotekę w Pałacu Kultury i Nauki. Są tu zatem unikalne tytuły, „białe kruki”, które ucieszą każdego naukowca, poszukującego właściwych źródeł do swoich badań. Oprócz wydawnictw na tradycyjnych nośnikach znajdują się tutaj również „książki” elektroniczne oraz publikacje obcojęzyczne, głównie w języku angielskim, francuskim, niemieckim i rosyjskim.
Wszystkie prace związane z opracowaniem zbiorów i obsługą użytkowników są prowadzone w systemie MAK. Kompleksowa rejestracja wypożyczeni umożliwia sprawną obsługę użytkowników, włącznie z automatycznym drukowaniem rewersów, informacją na temat dostępności egzemplarza czy planowanego terminu zwrotu książki. Katalog automatyczny – dostępny w sieci lokalnej oraz w Internecie (http://katalogbiblioteczny.ah.edu.pl) Biblioteka Główna posiada pięknie urządzoną czytelnię ogólną z 82 miejscami i 20 stanowiskami komputerowymi z dostępem do Internetu i baz danych. Jest tez odrębne pomieszczenie, określane mianem czytelni profesorskiej, w którym jest 5 miejsc i 4 stanowiska komputerowe z dostępem do Internetu i baz danych.
Biblioteka Główna prowadzi wymianę wydawnictw z wieloma bibliotekami uczelni publicznych i niepublicznych. W bibliotekach Akademii można korzystać z naukowych baz danych (Elsevier, Springer, Web of Knowledge, Ebsco, Scopus, Wiley&Blackwell), udostępnionych uczelniom na podstawie krajowej licencji akademickiej. Z pakietu 14 baz Ebsco – pełnotekstowych i bibliograficznych, studenci i pracownicy naukowi Akademii mogą korzystać również z komputerów domowych. Biblioteka Główna jest członkiem Konsorcjum Oxford University Press. Posiada dostęp do pełnotekstowych baz czasopism wydawanych przez Oxford University Press oraz RSC Publishing. Jest tu również uruchomiony dostęp do czytelni on-line podręczników akademickich i książek naukowych w języku polskim – ibuk (277 tytułów, w tym z samej pedagogiki ok. 90 tytułów). Studenci mogą z niej korzystać także z komputerów domowych, gdyż otrzymują kod dostępu do tych baz i ibuków.
Na stanowiskach komputerowych w czytelniach bibliotek dostępne są także: System Informacji Prawnej Lex Omega, Prawo Oświatowe oraz Czytelnia Czasopism Prawniczych. Istnieje możliwość korzystania z bezprzewodowego dostępu do Internetu. Biblioteka wprowadziła formę komunikacji internetowej z użytkownikami poprzez formularze „Zapytaj bibliotekarza” i „Zaproponuj książkę do zbiorów”, dostępne na stronie internetowej. Pozwala to czytelnikowi na szybkie uzyskanie odpowiedzi oraz daje możliwość oddziaływania na kształt księgozbioru. Budynek Biblioteki Głównej jest dostosowany do potrzeb studentów niepełnosprawnych ruchowo. Znajduje się tu odpowiedni podjazd, winda, toaleta i stanowisko komputerowe.
Każdy, kto mieszka w Warszawie czy w województwie mazowieckim może podjechać do Pułtuska i na miejscu skorzystać z dostępu do wyjątkowych zbiorów naukowych. Tak pięknie
W weekendy biblioteka tętni życiem, jest pełna. Studenci niestacjonarni korzystają z jej usług i zbiorów, przygotowując się do egzaminów czy pisząc prace dyplomowe. W dni powszednie, w godzinach przedpołudniowych, jest tu raczej pusto, gdyż odczuwalna jest także w tej uczelni nieliczna grupa studentów stacjonarnych. Pracownicy udostępniają zatem tę przestrzeń oświatową nauczycielom i uczniom szkolnictwa powszechnego, organizując w bibliotece spotkania z autorami książek, prowadząc warsztaty pisarskie i redakcyjne dla młodzieży czy spotkania literackie. Wkrótce będą też organizowane tematyczne wystawy i prezentacje zbiorów archiwalnych.
Tymczasem zanika czytelnictwo, korzystanie w naszym społeczeństwie z bibliotek w ogóle. Coraz częściej dostrzegam wśród doktorantów bardzo słabą kwerendę literatury specjalistycznej. Nie wiem, czy nie chce im się szukać, nie wiedzą, jak to czynić, czy może po prostu nie mają na to czasu? Dla kogo są zatem tak bogato wyposażone biblioteki, skoro coraz mniej osób korzysta z ich usług? Czy funkcjonujące w wyższych szkołach biblioteki mogą stać się - jak pisze o tym Umberto Eco - "modelem wszechświata na miarę człowieka", a więc czy mogą być miejscami radosnymi, zapewniającymi możliwość wypicia kawy ze śmietanką, zapewniającymi również to, iż para studentów usiądzie sobie po południu na kanapie - nie mam bynajmniej na myśłi nieprzystojnego obłapiania - cząstkę flirtu dopełni w bibliotece, biorąc z półki i odstawiając książki naukowe"? Czy nasze biblioteki będą stopniowo przeobrażać się - jak niektóre księgarnie - w wielką machinę spędzania wolnego czasu?
(U. Eco, O bibliotece, Świat Książki, Warszawa 2007, s.47)
22 maja 2012
Czyżby kreatywna statystyka w propagandzie MEN?
Zdaniem minister edukacji narodowej Krystyny Szumilas - sześciolatki są już w ponad 90. proc. szkół podstawowych. Podjęta przez resort oświaty kampania informacyjna na temat korzyści z obniżenia wieku szkolnego powinna ten wskaźnik jeszcze poprawić od 1 września. (http://www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/,32893.html)
Nie wiem, kto kpi sobie z polskiego społeczeństwa - dziennikarze, którzy nie potrafią słuchać, czytać, analizować czy może nadal w MEN uprawia się kreatywną statystykę, do której kilka miesięcy temu przyznał się b. rzecznik prasowy tego resortu? Jeśli prawdą jest, że aż tak wysoki odsetek dzieci w wieku sześciu lat jest już w szkołach publicznych, to jak to jest możliwe, że tylko w województwie łódzkim wskaźnik ten wynosi zaledwie 20%? A może kreatywność medialna takiego komunikatu, który ma charakter prymitywnej manipulacji polega na tym, że nie podaje się informacji, gdzie jest 90% sześciolatków w szkołach? Może w jakiejś gminie? A może w jakimś województwie? Nie jestem jednak przekonany, że w całym kraju. Minister edukacji K. Szumilas też tego nie powiedziała, ale za to jak brzmi! Na konferencji prasowej w Kielcach w ub. tygodniu w piątek, minister sama przecież stwierdziła: "Paradoksem jest to, że samorządy mówią iż szkoły są przygotowane do przyjęcia sześciolatków, natomiast ta opinia nie jest powszechna wśród rodziców".(tamże) O co tu chodzi? O opinię rodziców na temat nieprzygotowania szkół, czy może o nieprzygotowanie szkół do przyjęcia sześciolatków?
To w końcu szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków, czy nie są? Jaką rolę odgrywa w tym opinia rodziców, która jest rozbieżna od tej, jaką mają na ten temat samorządy? Oczywiście, do września można jeszcze tu i ówdzie zastosować ukryte formy nacisku, presji, przymusu na tych i owych, więc wskaźnik ulegnie podwyższeniu. Tylko czy chodzi tu o wskaźniki, czy o nasze dzieci? Czy chodzi tu o kolejną wygraną kampanię informacyjną MEN (jaka piękna nazwa, prawda?), czy może o uczciwe dane na ten temat? Co kryje się za stwierdzeniem minister edukacji, że oto dyrekcje przedszkoli i szkół mają wspólnie rozmawiać z rodzicami sześciolatków o tym, jak przedszkole ma przygotować dziecko do pójścia do pierwszej klasy i jak szkoła ma udowodnić, że jest dobrze przygotowana na jego przyjęcie?
To prawda, że bez akceptacji rodziców nie należy przeprowadzać reform czy zmian oświatowych, których ofiarami lub beneficjentami mają być ich dzieci, gdyż one nie są własnością ani państwa, ani MEN, ani samorządów. Ktokolwiek wpadł w MEN na pomysł, by zorganizować Konkurs "Mam 6 lat", w którym rodzice mieli pokazać jak przygotowywać dzieci i szkoły do obniżenia wieku szkolnego, powinien się zastanowić, w jakiej akcji propagandowej właśnie bierze udział.
Oto fakty z terenu, a nie z wirtualnych marzeń polityków: prezydent jednego z miast zamierza utworzyć zamiast 3 klas pierwszych – w ramach oszczędności dwie klasy 34-osobowe dla ośmiolatków(sic!), 28-osobowe dla siedmiolatków, zaś resztę wygospodarowanych w ten sposób miejsc przeznaczy na sześciolatków. W innej gminie dzieci w szkolnych oddziałach przedszkolnych po odbyciu 5-godzin podstawy programowej stoją w drzwiach szkoły, bo samorząd nie zorganizował dla nich opieki świetlicowej. Tak więc zbiorczo i chyba według grafiku rodziców na przemian grupki dzieci odbierają ciocie, bacie, wujkowie czy znajomi. Jak pisze do mnie jeden z rodziców: jest tu widoczna "straszna obłuda i to trzeba przyznać wspaniała paleta zagrań socjotechniczno - socjologicznych ekipy PO. Napuszczanie ludzi na siebie: rodziców 2-3 latków na rodziców 6-latków, że ci ostatni nie posłali swoich pociech do szkoły!"
Na zakończenie coś o manipulacji danymi, bowiem często słyszymy o niżu demograficznym w naszym kraju. GUS tymczasem informuje:
W końcu 2010 roku liczba ludność Polski wynosiła 38200 tys. osób, jednocześnie wstępne wyniki spisu ludności i mieszkań wykazały, że w dniu 31 marca 2011 r. w Polsce mieszkało 38,3 mln. osób, tj. o ok. 0,3% więcej. Dynamika zmian liczby ludności w dekadzie 2001-2010 była bardzo zróżnicowana zarówno co do skali jak i kierunku tych zmian – średnioroczna stopa ubytku ludności wynosiła minus 0,14% (od -0,08% w 2006 r. do +0,09 w 2010 r.).
W minionym 2011 roku odnotowano dodatni przyrost naturalny ludności; szacuje się, że urodziło się o ok. 15 tys. dzieci więcej niż wynosiła liczba zgonów. Przeciętnie - na każde 10 tys. ludności - przybyły 4 osoby (rok wcześniej 9, a na początku lat 90-tych XX stulecia było to ponad 40 osób).
W latach 90-tych wielkość przyrostu naturalnego malała wraz z obniżaniem się liczby urodzeń, w okresie 2002-2005 odnotowywano ubytek naturalny - największy w roku 2003, kiedy urodziło się o ponad 14 tys. dzieci mniej niż odnotowano zgonów.
Współczynnik przyrostu naturalnego jest zdecydowanie wyższy na wsi – w 2010 r. wyniósł 1,4‰, w miastach 0,6‰."
To chyba są jedyne prawdziwe dane o zjawiskach społecznych w naszym kraju.
Nie wiem, kto kpi sobie z polskiego społeczeństwa - dziennikarze, którzy nie potrafią słuchać, czytać, analizować czy może nadal w MEN uprawia się kreatywną statystykę, do której kilka miesięcy temu przyznał się b. rzecznik prasowy tego resortu? Jeśli prawdą jest, że aż tak wysoki odsetek dzieci w wieku sześciu lat jest już w szkołach publicznych, to jak to jest możliwe, że tylko w województwie łódzkim wskaźnik ten wynosi zaledwie 20%? A może kreatywność medialna takiego komunikatu, który ma charakter prymitywnej manipulacji polega na tym, że nie podaje się informacji, gdzie jest 90% sześciolatków w szkołach? Może w jakiejś gminie? A może w jakimś województwie? Nie jestem jednak przekonany, że w całym kraju. Minister edukacji K. Szumilas też tego nie powiedziała, ale za to jak brzmi! Na konferencji prasowej w Kielcach w ub. tygodniu w piątek, minister sama przecież stwierdziła: "Paradoksem jest to, że samorządy mówią iż szkoły są przygotowane do przyjęcia sześciolatków, natomiast ta opinia nie jest powszechna wśród rodziców".(tamże) O co tu chodzi? O opinię rodziców na temat nieprzygotowania szkół, czy może o nieprzygotowanie szkół do przyjęcia sześciolatków?
To w końcu szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków, czy nie są? Jaką rolę odgrywa w tym opinia rodziców, która jest rozbieżna od tej, jaką mają na ten temat samorządy? Oczywiście, do września można jeszcze tu i ówdzie zastosować ukryte formy nacisku, presji, przymusu na tych i owych, więc wskaźnik ulegnie podwyższeniu. Tylko czy chodzi tu o wskaźniki, czy o nasze dzieci? Czy chodzi tu o kolejną wygraną kampanię informacyjną MEN (jaka piękna nazwa, prawda?), czy może o uczciwe dane na ten temat? Co kryje się za stwierdzeniem minister edukacji, że oto dyrekcje przedszkoli i szkół mają wspólnie rozmawiać z rodzicami sześciolatków o tym, jak przedszkole ma przygotować dziecko do pójścia do pierwszej klasy i jak szkoła ma udowodnić, że jest dobrze przygotowana na jego przyjęcie?
To prawda, że bez akceptacji rodziców nie należy przeprowadzać reform czy zmian oświatowych, których ofiarami lub beneficjentami mają być ich dzieci, gdyż one nie są własnością ani państwa, ani MEN, ani samorządów. Ktokolwiek wpadł w MEN na pomysł, by zorganizować Konkurs "Mam 6 lat", w którym rodzice mieli pokazać jak przygotowywać dzieci i szkoły do obniżenia wieku szkolnego, powinien się zastanowić, w jakiej akcji propagandowej właśnie bierze udział.
Oto fakty z terenu, a nie z wirtualnych marzeń polityków: prezydent jednego z miast zamierza utworzyć zamiast 3 klas pierwszych – w ramach oszczędności dwie klasy 34-osobowe dla ośmiolatków(sic!), 28-osobowe dla siedmiolatków, zaś resztę wygospodarowanych w ten sposób miejsc przeznaczy na sześciolatków. W innej gminie dzieci w szkolnych oddziałach przedszkolnych po odbyciu 5-godzin podstawy programowej stoją w drzwiach szkoły, bo samorząd nie zorganizował dla nich opieki świetlicowej. Tak więc zbiorczo i chyba według grafiku rodziców na przemian grupki dzieci odbierają ciocie, bacie, wujkowie czy znajomi. Jak pisze do mnie jeden z rodziców: jest tu widoczna "straszna obłuda i to trzeba przyznać wspaniała paleta zagrań socjotechniczno - socjologicznych ekipy PO. Napuszczanie ludzi na siebie: rodziców 2-3 latków na rodziców 6-latków, że ci ostatni nie posłali swoich pociech do szkoły!"
Na zakończenie coś o manipulacji danymi, bowiem często słyszymy o niżu demograficznym w naszym kraju. GUS tymczasem informuje:
W końcu 2010 roku liczba ludność Polski wynosiła 38200 tys. osób, jednocześnie wstępne wyniki spisu ludności i mieszkań wykazały, że w dniu 31 marca 2011 r. w Polsce mieszkało 38,3 mln. osób, tj. o ok. 0,3% więcej. Dynamika zmian liczby ludności w dekadzie 2001-2010 była bardzo zróżnicowana zarówno co do skali jak i kierunku tych zmian – średnioroczna stopa ubytku ludności wynosiła minus 0,14% (od -0,08% w 2006 r. do +0,09 w 2010 r.).
W minionym 2011 roku odnotowano dodatni przyrost naturalny ludności; szacuje się, że urodziło się o ok. 15 tys. dzieci więcej niż wynosiła liczba zgonów. Przeciętnie - na każde 10 tys. ludności - przybyły 4 osoby (rok wcześniej 9, a na początku lat 90-tych XX stulecia było to ponad 40 osób).
W latach 90-tych wielkość przyrostu naturalnego malała wraz z obniżaniem się liczby urodzeń, w okresie 2002-2005 odnotowywano ubytek naturalny - największy w roku 2003, kiedy urodziło się o ponad 14 tys. dzieci mniej niż odnotowano zgonów.
Współczynnik przyrostu naturalnego jest zdecydowanie wyższy na wsi – w 2010 r. wyniósł 1,4‰, w miastach 0,6‰."
To chyba są jedyne prawdziwe dane o zjawiskach społecznych w naszym kraju.
21 maja 2012
Po co setki, a nawet tysiące rocznie prac dyplomowych z pedagogiki?
Studia zawodowe - studia I stopnia, kończą się w 99% wyższych szkół publicznych i niepublicznych egzaminem dyplomowym na podstawie przedłożonej przez studentów pracy dyplomowej - licencjackiej. Każda jednostka akademicka ma swoje zasady ich przygotowywania, choć dla studentów najczęściej najważniejszym pytaniem jest to, które dotyczy objętości takiej pracy, a więc pytanie o minimalną liczbę stron. Spotykałem się ostatnio ze studentami różnych uczelni, które prowadzą kształcenie na kierunku pedagogika i ze zdumieniem skonstatowałem, że nie tylko nie czytają oni regularnie najnowszych czasopism pedagogicznych, nie prenumerują ich, a już w żadnej mierze ich nie abonują, ale nawet nie wiedzą, jakie ukazują się pisma w ramach interesującej ich specjalności pedagogicznej. Nie chodzą z własnej woli, bez zobowiązania ze strony prowadzącego zajęcia do czytelni w bibliotekach uczelnianych, by prześledzić, o czym pisze się, dyskutuje, co preferuje się, a co krytykuje? Rzadko którzy studenci kupują fachową literaturę, by mieć w swoim domu podręczną literaturę, kanon tego, co jest lub może być im najbardziej przydatne.
Czytają w przeważającej mierze to, co muszą, co jest konieczne do zaliczenia określonego przedmiotu, do zdania egzaminu itp. Być może zatem obowiązek napisania rozprawy dyplomowej staje się jednym z nielicznych bodźców do sięgnięcia po jakąś literaturę przedmiotu i zapoznanie się z nią, chociaż wcale nie jest to konieczne. Część bowiem studentów zamawia gotowce w internetowych firmach, płaci, zapoznaje się z ich treścią i na tej podstawie przystępuje do egzaminu końcowego, by uzyskać na tej podstawie dyplom pedagoga. W uczelniach mamy już pokolenie internetu, digitalne, sms-owe, pokolenie portfolio, popkulturowe, które nie lubi się przemęczać, przepracowywać. Pasjonatów można policzyć w ramach grup seminaryjnych na palcach jednej ręki.
Kiedy zapisują się do grupy seminaryjnej, kierują się głównie takimi kryteriami, jak: liczba możliwych nieobecności (najlepiej, gdyby można było przywieźć na koniec studiów gotową pracę bez wnikania w to, jak powstała), maksymalna objętość pracy czy wolność lub przymus pisania pracy dyplomowej na zadany temat. W grupach seminaryjnych tylko nieliczni trafiają się jako osoby, które wiedzą, czego chcą, co je interesuje, a zatem -co chciałyby badać, o czym pisać i jak to uzasadnić metodologicznie. Duża część studentów męczy się, kiedy musi cokolwiek przemyśleć, zaplanować, toteż najchętniej korzystają z oferty gotowych już tematów badawczych. Co jednak mają zrobić ci, którzy trafili do grupy seminaryjnej, jaką prowadzi doktor czy doktor habilitowany, ale nie po studiach czy awansie naukowym z pedagogiki, ale z socjologii, medycyny, psychologii, nauk o wojsku, nauk o zarządzaniu, prawa, filozofii, nauk o polityce, a nawet językoznawstwa? Jak nie mają własnej wizji, osobistego projektu, to zdają się na to, co im zaoferują inni.
Nic zatem dziwnego, że zdani (skazani)- szczególnie w wyższych szkołach prywatnych - na opiekunów (promotorów) spoza pedagogiki, usiłują dopasować swoje oczekiwania do reguł pedagogicznych amatorów czy nawet ignorantów. Przyjmują zatem "z dobrodziejstwem inwentarza" chociażby tematy "oczywiste", "sprawozdawcze", nic nie wnoszące ani do praktyki, ani do teorii, jak np.:
- Rola motywacji w procesie uczenia się…
- Rozwój mowy u dziecka – wybrane zagadnienia
- Wpływ nauczyciela … na efektywność nauczania w klasach I-III szkoły podstawowej
- Czynniki wpływające na motywację uczniów
- Wpływ środowiska rodzinnego na uczenie się …na wsi i w mieście
- Aspiracje życiowe i edukacyjno-zawodowe uczniów klas kończących szkół ponadgimnazjalnych
- Droga wyboru dalszego kierunku kształcenia uczniów szkół gimnazjalnych
- Uniwersytet Trzeciego Wieku w miejscowości X
- Religia w szkole itp.
czy prace typu "samograje", a więc pisane (streszczane) na popularne tematy, modne lub najczęściej dyskutowane w mediach zagadnienia, jak:
- Współpraca przedszkola z rodzicami;
- Prawa dziecka w ...
- Rola nauczyciela w klasie ...
- Wpływ dyscypliny na lekcjach na powodzenie w nauce w szkole podstawowej;
- Autorytet nauczyciela;
- Nauka pisania i czytania;
- Moja droga do zawodu nauczycielskiego;
- Dziecko w rodzinie wiejskiej;
- Agresja wśród uczniów;
- Problem dzieci z ADHD w szkole;
itp.
Pojawiają się też prace dyplomowe, które dla studentów są "wyrokiem skazującym", a więc będące wynikiem narzucenia im problemu bez możliwości wprowadzenia w nim jakiejkolwiek zmiany. Są to najczęściej zadane przez nauczycieli akademickich - reprezentujących inne dyscypliny naukowe - tematy do napisania bez względu na to, czy się to studiującym podoba, czy nie, czy widzą w tym sens lub nie, bowiem rzadko kiedy są to tematy z nauk pedagogicznych. Oto tego przykłady:
- Satysfakcja z pracy sprzedawców w sieci handlowej X;
- Wybrane aspekty stosowania kosmetyków do pielęgnacji nóg;
- Właściwe odchudzanie jako istotny element wpływający na zdrowie;
- Starzenie się skóry a uroda mężczyzny;
- Wirusowe zapalenie trzustki. Problem medyczny i społeczny;
- Pylica. Problem zdrowia publicznego;
- Leczenie zakażeń cewników tunelizowanych do żywienia pozajelitowego;
- Stan świadomości mężczyzn w zakresie zagrożenia nowotworem krtani;
- Analiza stanu bezpieczeństwa w ruchu drogowym w powiecie X;
- Kult pięknego ciała w społeczeństwie współczesnym;
- Profilaktyka prostaty - wczoraj i dziś itp.
To są tematy prac licencjackich lub magisterskich na kierunku pedagogika. Nikt tego nie ogląda, nie zatwierdza, nie przeciwstawia się temu, by nie tracić czasu na sprawy, problemy, które albo w żadnej mierze nie podnoszą kwalifikacji studentów, albo oddalają ich od ich przyszłej profesji i profesjonalizmu?
19 maja 2012
Stół z powyłamywanymi przez MNiSW nogami dla uczelni publicznych
To, co dzieje się z zarządzaniem przez resort szkolnictwem wyższym w naszym kraju, powinno być przedmiotem poważnej krytyki, a nie tylko toczonych przez publicystów sporów między sobą. Zorganizowanie w dn. 17 maja 2012 r. przez MNiSW tzw. „okrągłego stołu” dla uczelni jest kolejnym przykładem ucieczki od odpowiedzialności za chaos i destrukcję w publicznych szkołach wyższych, do czego doprowadził rząd PO i PSL drugiej już kadencji. Ponoć 80 osób wzięło udział w spotkaniu minister Barbary Kudryckiej z prezesami dużych spółek z rektorami czołowych polskich uczelni: państwowych i prywatnych, uniwersytetów, szkół medycznych, artystycznych i technicznych, by rozmawiać o przyszłości szkolnictwa wyższego.
Powtórzone zostały te same argumenty właścicieli prywatnych firm, którzy żądają w ramach kształcenia wyższego przygotowywania im kadr zawodowych. Tak więc z budżetu państwa mamy szkolić w uniwersytetach, akademiach i politechnikach pracowników dla sektora usług ubezpieczeniowych, komunikacyjnych, informatycznych, ekonomicznych, przemysłu tak, jakby w interesie polskiego społeczeństwa było łożenie środków podatników na pomnażanie zysków prywatnego sektora. Wszystko odbywa się pod kiczowatym hasłem: „Dbajmy o młodych, bo to oni będą płacili nasze emerytury”, a w istocie prowadzi to do przekształcania uniwersytetów i akademii w wyższe szkółki zawodowe, przysposabiające młodych ludzi do stanowisk pracy w sektorach, które powinny same zadbać o to w ramach zawodowego szkolnictwa ponadgimnazjalnego. - Uczelnie mogą sobie kształcić, lepiej lub gorzej, ale jeśli nie będzie nowych miejsc pracy, to żadne kształcenie tu nie pomoże - ostrzegał prof. Marcin Pałys, rektor Uniwersytetu Warszawskiego.
(http://wyborcza.pl/1,75478,11746916,Okragly_stol_dla_uczelni.html#ixzz1vEH20Aje – 18.05.2012)
Poziom zakłamywania przez władze resortu rzeczywistości akademickiej osiąga już granice absurdu. W relacjonowanej przez media debacie padały wzajemne oskarżenia, które miały wskazywać na powody upadku szkolnictwa wyższego, tylko jakoś dziwnie nikt nie odniósł się do destrukcji, jaką wprowadzały kolejne nowelizacje ustaw o szkolnictwie wyższym i aktów wykonawczych autorstwa B. Kudryckiej. Ta może być usatysfakcjonowana, bo najlepiej jest napuścić na siebie rektorów i biznesmenów, by wzajemnie wytykali sobie zaniedbania czy braki. Resortowi jest w to graj, że profesorowie wypominają sobie różne dysfunkcje w różnego rodzaju listach otwartych, artykułach, tekstach polemicznych, bo tym samym utwierdzają władzę w przekonaniu, że może sama przejmować nad nimi władzę, odgórnie rozstrzygając o tym, co jest nauką, a co nie jest, według jakich współczynników dotować uczelnie, a jakie i w jakim stopniu - dzięki zaoszczędzonym środkom - wspierać wyższe szkoły prywatne, itp.
Szkolnictwo wyższe jest coraz niższe, gdyż proces ten skutecznie wspiera min. Barbara Kudrycka tak dostosowując regulacje prawne, by dalej funkcjonowały wyższe szkoły prywatne, które nie tylko fatalnie kształcą, ale i stały się w ciągu ostatnich kilkunastu lat „urzędami” zatrudniania wielu nieudaczników, pseudonaukowców, znajomych „królika”, osób z zagranicznymi dyplomami (bez wysokich kwalifikacji naukowych), obcokrajowców (głównie z byłych państw socjalistycznych), byłych pracowników służby bezpieczeństwa itp. Patrycja Dołowy pisze w „Przekroju” nr 20/2012) o edukacyjnym oszustwie, które jest legitymizowane przez nasze władze, a nie tylko wyżej wymienione podmioty. Pięciokrotnemu wzrostowi studentów, który był możliwy dzięki przyzwoleniu PKA i MNiSW na otwieranie pseudoszkółek wyższych, towarzyszyły ograniczenia prawne dla uczelni publicznych w przyjmowaniu chętnych kandydatów na studia niestacjonarne po to, by akademicki biznes w sektorze prywatnym mógł się na tym wzbogacać kosztem rozbudzonych aspiracji u młodych pokoleń.
Słusznie pisze P. Dołowy: Algorytm szczęścia Ministerstwa Nauki wygląda tak: jak najwięcej studentów za jak najmniejsze pieniądze. A co z jakością kształcenia i badan naukowych? (s. 16) Przecież władzy chodziło o to, by kształcić byle kształcić, nieważne gdzie, kogo i jak, byle tylko ten biznes kręcąc się, zdejmował ze statystyk liczbę młodych bezrobotnych, a zarazem bez angażowania środków publicznych sprzyjał części naukowców w dokapitalizowaniu ich poborów i majątku. Jest to kwestia nie tylko wieloetatowości, ale także tolerowania przez władze resortu i rektorów uczelni publicznych zatrudniania się ich profesorów, doktorów habilitowanych i doktorów w wyższych szkołach prywatnych, w tym na funkcjach stojących w radykalnej sprzeczności z zasadami uczciwej konkurencji. 20 lat takiej polityki wobec uczelni, stawiania środowiska naukowego przed pokusą łatwego zarabiania bez dbania o jakość kształcenia, a właściwie bez możliwości zarabiania w inny sposób zrobiło swoje. Część środowiska uprawia edukacyjne oszustwo. Reszta milczy, przez co można odnieść wrażenie, że jest niechętna zmianom (tamże, s. 17)
Poszukiwanie cudownych środków na uzdrowienie przyjmuje już kuriozalne projekty, jak chociażby zaprezentowany przez Pawła Dobrowolskiego w „Rzeczpospolitej” (Harvard w Polsce nielegalny, A16, z dn. 18.05.2012), który miesza w swojej wypowiedzi wszystko ze wszystkim: Polskie uczelnie są i będą kiepskie, dopóki polskie prawo będzie wymagać, by uczelnie były prywatnym folwarkiem profesury, ustawy i rozporządzenia będą drobiazgowo determinować sposób uczenia, a konstytucja będzie wymagała darmowych studiów na państwowych uczelniach. Nie ulega wątpliwości, że rację ma ów autor, kiedy stwierdza: Polską uczelnią rządzi rektor wybierany spośród wykładowców z tytułem naukowym lub stopniem doktora habilitowanego. W wyborach rektora mogą uczestniczyć jeszcze pracownicy administracyjni i studenci, ale to profesorowie stanowią większość elektorów i decydują, kto zostaje ich szefem. W ten sposób powstaje zamknięte środowisko, w którym swoi wybierają swoich i między sobą się kłócą, kto będzie rządził i w jakim celu. Wsobny chów i wsobny wybór władz uczelni pozwala polskim profesorom bezkarnie ignorować innowacyjność oraz potrzeby studentów i społeczeństwa.
Tyle tylko, że te rozwiązania utrzymuje w mocy prawnej minister nauki i szkolnictwa wyższego. Profesorom nic do tego, skoro władza określa, jak mają być zarządzane publiczne uczelnie i jak mają być w nich wybierane organa władzy jednoosobowej czy kolegialne. Do kogo zatem P. Dobrowolski ma pretensje, chociaż ich słuszność jest bezapelacyjna? Do profesorów, którzy trzymają w swoich łapach uczelnie? Śmieszne. Szkoda, że nie podał, jakie są zarobki profesorów w USA, a jakie młodych naukowców, których mianuje się w tych uczelniach na stanowiskach profesorskich. Tak prymitywny sposób oceniania polskiego szkolnictwa wyższego przez analogię do USA w sytuacji, gdy mamy inny ustrój polityczny, inną Konstytucję, inne prawa to regulujące i inne środki na rozwój uczelni, jest demagogiczny. Niech zatem prezes utworzonej przez Leszka Balcerowicza Fundacji Obywatelskiego Rozwoju, jako absolwent Harvardu, zmieni najpierw polskie prawo, a dopiero potem narzeka, że u nas jest tak źle. Zanim został doktorem Harvardu, to jednak skończył studia w Polsce, na polskim uniwersytecie. Czyżby tak źle był kształcony? Oświecono go dopiero w Harvardzie?
Ucieka się w naszym państwie od odpowiedzialnego finansowania wyższego szkolnictwa publicznego, przenosząc środki do tworzonych przez rząd agend, by tym samym prywatyzować je poza kontrolą publiczną. Odwracanie od tego uwagi i traktowanie jako tożsamych, a więc równie zobowiązanych do poddawania się procesom rynkowym i "pracodawcom" - co ma miejsce w naukach technicznych, medycznych, przyrodniczych - przez nauki humanistyczne czy społeczne jest nie tylko ucieczką od odpowiedzialności za rozwój naszego społeczenstwa, jego kultury i inteligencji, ale próbą wyłudzenia przez "elity" władzy profitów dla siebie, nie tylko politycznych. Minister Kudrycka pisze o tym wprost: "My stworzyliśmy ramy prawne - nowe ustawy i ponad sto rozporządzeń. Teraz wszystko jest w rękach uczelni i pracodawców - by absolwenci mieli lepiej płatną i ciekawą pracę, uczelnie więcej pieniędzy, a pracodawcy większy zysk". (B. Kudrycka, Gospodarka dla uczelni, uczelnie dla gospodarki. To się opłaci! GW 16.05.2012, s. 9) Są dziedziny i dyscypliny nauk które nie powinny być w uniwersytetach i akademiach dostosowywane do tej ideologii. Preferowanie rynkowej orientacji w niektórych dziedzinach nauk nie może uzasadniać przekształcania tych uczelni w szkółki zawodowe dla potrzeb pracodawców. Dorabianie do tego rynkowej ideologii i spychanie wielu nauk poza przedmiot i źródła właściwego przedmiotu ich badań spowoduje nieodwracalne straty dla tożsamości i suwerenności tak polskiej nauki, kultury, jak i naszego narodu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)