Zdaniem minister edukacji narodowej Krystyny Szumilas - sześciolatki są już w ponad 90. proc. szkół podstawowych. Podjęta przez resort oświaty kampania informacyjna na temat korzyści z obniżenia wieku szkolnego powinna ten wskaźnik jeszcze poprawić od 1 września. (http://www.portalsamorzadowy.pl/edukacja/,32893.html)
Nie wiem, kto kpi sobie z polskiego społeczeństwa - dziennikarze, którzy nie potrafią słuchać, czytać, analizować czy może nadal w MEN uprawia się kreatywną statystykę, do której kilka miesięcy temu przyznał się b. rzecznik prasowy tego resortu? Jeśli prawdą jest, że aż tak wysoki odsetek dzieci w wieku sześciu lat jest już w szkołach publicznych, to jak to jest możliwe, że tylko w województwie łódzkim wskaźnik ten wynosi zaledwie 20%? A może kreatywność medialna takiego komunikatu, który ma charakter prymitywnej manipulacji polega na tym, że nie podaje się informacji, gdzie jest 90% sześciolatków w szkołach? Może w jakiejś gminie? A może w jakimś województwie? Nie jestem jednak przekonany, że w całym kraju. Minister edukacji K. Szumilas też tego nie powiedziała, ale za to jak brzmi! Na konferencji prasowej w Kielcach w ub. tygodniu w piątek, minister sama przecież stwierdziła: "Paradoksem jest to, że samorządy mówią iż szkoły są przygotowane do przyjęcia sześciolatków, natomiast ta opinia nie jest powszechna wśród rodziców".(tamże) O co tu chodzi? O opinię rodziców na temat nieprzygotowania szkół, czy może o nieprzygotowanie szkół do przyjęcia sześciolatków?
To w końcu szkoły są przygotowane na przyjęcie sześciolatków, czy nie są? Jaką rolę odgrywa w tym opinia rodziców, która jest rozbieżna od tej, jaką mają na ten temat samorządy? Oczywiście, do września można jeszcze tu i ówdzie zastosować ukryte formy nacisku, presji, przymusu na tych i owych, więc wskaźnik ulegnie podwyższeniu. Tylko czy chodzi tu o wskaźniki, czy o nasze dzieci? Czy chodzi tu o kolejną wygraną kampanię informacyjną MEN (jaka piękna nazwa, prawda?), czy może o uczciwe dane na ten temat? Co kryje się za stwierdzeniem minister edukacji, że oto dyrekcje przedszkoli i szkół mają wspólnie rozmawiać z rodzicami sześciolatków o tym, jak przedszkole ma przygotować dziecko do pójścia do pierwszej klasy i jak szkoła ma udowodnić, że jest dobrze przygotowana na jego przyjęcie?
To prawda, że bez akceptacji rodziców nie należy przeprowadzać reform czy zmian oświatowych, których ofiarami lub beneficjentami mają być ich dzieci, gdyż one nie są własnością ani państwa, ani MEN, ani samorządów. Ktokolwiek wpadł w MEN na pomysł, by zorganizować Konkurs "Mam 6 lat", w którym rodzice mieli pokazać jak przygotowywać dzieci i szkoły do obniżenia wieku szkolnego, powinien się zastanowić, w jakiej akcji propagandowej właśnie bierze udział.
Oto fakty z terenu, a nie z wirtualnych marzeń polityków: prezydent jednego z miast zamierza utworzyć zamiast 3 klas pierwszych – w ramach oszczędności dwie klasy 34-osobowe dla ośmiolatków(sic!), 28-osobowe dla siedmiolatków, zaś resztę wygospodarowanych w ten sposób miejsc przeznaczy na sześciolatków. W innej gminie dzieci w szkolnych oddziałach przedszkolnych po odbyciu 5-godzin podstawy programowej stoją w drzwiach szkoły, bo samorząd nie zorganizował dla nich opieki świetlicowej. Tak więc zbiorczo i chyba według grafiku rodziców na przemian grupki dzieci odbierają ciocie, bacie, wujkowie czy znajomi. Jak pisze do mnie jeden z rodziców: jest tu widoczna "straszna obłuda i to trzeba przyznać wspaniała paleta zagrań socjotechniczno - socjologicznych ekipy PO. Napuszczanie ludzi na siebie: rodziców 2-3 latków na rodziców 6-latków, że ci ostatni nie posłali swoich pociech do szkoły!"
Na zakończenie coś o manipulacji danymi, bowiem często słyszymy o niżu demograficznym w naszym kraju. GUS tymczasem informuje:
W końcu 2010 roku liczba ludność Polski wynosiła 38200 tys. osób, jednocześnie wstępne wyniki spisu ludności i mieszkań wykazały, że w dniu 31 marca 2011 r. w Polsce mieszkało 38,3 mln. osób, tj. o ok. 0,3% więcej. Dynamika zmian liczby ludności w dekadzie 2001-2010 była bardzo zróżnicowana zarówno co do skali jak i kierunku tych zmian – średnioroczna stopa ubytku ludności wynosiła minus 0,14% (od -0,08% w 2006 r. do +0,09 w 2010 r.).
W minionym 2011 roku odnotowano dodatni przyrost naturalny ludności; szacuje się, że urodziło się o ok. 15 tys. dzieci więcej niż wynosiła liczba zgonów. Przeciętnie - na każde 10 tys. ludności - przybyły 4 osoby (rok wcześniej 9, a na początku lat 90-tych XX stulecia było to ponad 40 osób).
W latach 90-tych wielkość przyrostu naturalnego malała wraz z obniżaniem się liczby urodzeń, w okresie 2002-2005 odnotowywano ubytek naturalny - największy w roku 2003, kiedy urodziło się o ponad 14 tys. dzieci mniej niż odnotowano zgonów.
Współczynnik przyrostu naturalnego jest zdecydowanie wyższy na wsi – w 2010 r. wyniósł 1,4‰, w miastach 0,6‰."
To chyba są jedyne prawdziwe dane o zjawiskach społecznych w naszym kraju.