23 lipca 2011
„RUCH PEDAGOGICZNY” NAJLEPSZYM POLSKIM CZASOPISMEM NA EUROPEJSKIEJ LIŚCIE ERIH
W ocenie parametrycznej jednostek naukowych w Polsce, która jest pochodną m.in. publikacji naukowców, brane są pod uwagę artykuły zamieszczane przez nich w czasopismach naukowych – zagranicznych (międzynarodowych) i krajowych. Na tzw. liście filadelfijskiej nie ma ani jednego naszego czasopisma pedagogicznego, ale już na tzw. liście europejskiej ERIH (European Reference Index for the Humanities), która ma w grupie dyscyplin nazwę: Pedagogical and Educational Research, są aż trzy kategorie: A, B, C.
W najwyżej punktowanej grupie A (za 20 punktów) nie ma ani jednego polskiego czasopisma pedagogicznego.
Natomiast już na liście B - znalazło się pierwsze polskie czasopismo pedagogiczne, którego redakcja może nosić „żółtą koszulkę lidera”, a jest nim RUCH PEDAGOGICZNY. Zamieszczone na łamach tego dwumiesięcznika artykuły przynoszą w ocenie parametrycznej liczbę 16 punktów.
Zupełnie dobrze jesteśmy reprezentowani w kategorii C, w której publikacje uzyskują 12 punktów, a znalazły się w niej następujące czasopisma pedagogiczne:
1) Edukacja. Studia. Badania. Innowacje 0239-6858
2) Edukacja Dorosłych 1230-929X
3) Kultura i Edukacja 1230-266X
4) Kwartalnik Pedagogiczny 0023-5938
5) Przegląd Historyczno-Oświatowy 0033-2178
6) Studia Edukacyjne (WSE UAM) 1233-6688
7) Studia Pedagogiczne (KNP PAN) 0081-6795
8) Teraźniejszość – Człowiek – Edukacja 1505-8808
Należy przy tej okazji odnotować, że do „peletonu” grupy C doszedł kwartalnik, który jest wydawany przez Dolnośląską Szkołę Wyższą we Wrocławiu.
Przybliżam zatem informację o liderze polskich czasopism pedagogicznych. “Ruch Pedagogiczny” (ISSN 0483-4992) – jest najstarszym tego typu periodykiem pedagogicznym w Polsce, który wychodzi jako dwumiesięcznik. Ukazujące się od 1912 r. pismo - jako organ teoretyczny ZNP - zostało utworzone przez Henryka Rowida w Krakowie (do 1933 r. był red. naczelnym). W czasie zaborów podnosiło kwalifikacje nauczycieli i krzewiło wśród nich nowe idee pedagogiczne. Po trzyletniej przerwie z racji I wojny światowej zaczęło ponownie wychodzić od 1917 r. w Krakowie. Kolejnymi redaktorami naczelnymi byli: M. Grzegorzewska, Z. Mysłakowski, a po wojnie – J. Kwiatek, W. Wojtyński, S. Słomkiewicz, T. Lewowicki i od 1998 r. S. Mieszalski (obecnie Rektor WSP ZNP w Warszawie).
Wydawcą dwumiesięcznika jest Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZNP. Prezentuje ono na swoich łamach najnowsze prądy oświatowe, dyskursy teoretyczne, rozprawy z zakresu pedeutologii, teorii kształcenia i wychowania, projekty innowacji pedagogicznych oraz liczne rozprawy z nauk z pogranicza pedagogiki. Można przeczytać sprawozdania z konferencji i recenzje rozpraw naukowych. W okresie powojennym czasopismo przeżywało okresy krytyczne:
- z racji połączenia go w 1950 r. decyzją administracyjną na 5 lat z “Nową Szkołą” ,
- w związku z kolejną przerwą edycyjną w 1982 r. (stan wojenny),
- ze względu na trudną sytuację finansową państwa, procesy prywatyzacyjne w zakresie kolportażu prasy oraz deficyt finansowy ZNP, tracąc ówczesnego sponsora i pierwotnego wydawcę; od 1992 r. ukazywało się nieregularnie jako pismo sponsorowane przez instytucje, grupy społeczne i osoby prywatne.
Przejęcie RUCHU PEDAGOGICZNEGO przez Wyższą Szkołę Pedagogiczną ZNP spowodowało, że nabrało nie tylko regularności, ale i podniosło swój poziom naukowy, skoro w latach 2008-2010 znalazło się na Liście ERIH w grupie C, a od tego roku awansowało do grupy – B.
Serdecznie gratuluję Redaktorowi Naczelnemu – prof. zw. dr hab. Stefanowi Mieszalskiemu i zespołowi redakcyjnemu oraz życzę w kolejnej weryfikacji awansu do grupy A, a jeszcze lepiej – wejścia na listę filadelfijską. Mam też nadzieję, że i pozostałe nasze czasopisma pedagogiczne co najmniej utrzymają tę pozycję lub awansują do wyższej grupy.
Należy przy tej okazji zaznaczyć, że tak silna obecność polskich czasopism naukowych z pedagogiki na liście ERIH świadczy o tym, jak bardzo podniosła nasza dyscyplina swój poziom do standardów europejskich, dzięki znakomitym publikacjom i pracy wielu zespołów redakcyjnych. A nam wszystkim życzę kierowania do tych czasopism rozpraw o jeszcze wyższym poziomie, bo dzięki nim awansujemy nie tylko w Europie, ale i w świecie. Pedagodzy nie muszą mieć już kompleksów ani reprezentowania gorszej czy też mniej znaczącej nauki w współczesnej humanistyce.
22 lipca 2011
Minister edukacji narodowej - Katarzyna Hall zapewnia,
że nie zniknie z polskiej edukacji system klasowo-lekcyjny. Dziennikarzom „Gazety Prawnej”, którzy zwrócili uwagę na to, że w projekcie rozporządzenia MEN - wychowanie fizyczne ma się odbywać zarówno w systemie klasowo-lekcyjnym, jak i w grupach łączących uczniów z różnych klas, udzieliła reprymendy i następującego wyjaśnienia:
"(…) pojęcie „system klasowo-lekcyjny" oznacza, że uczniowie szkoły podzieleni są na grupy zwane „klasami", które odbywają zajęcia w formie „lekcji" zgodnie z tygodniowym planem nauczania. Pojęcie „zajęcia klasowo-lekcyjne" oznacza więc formę prowadzenia zajęć (grupa uczniów zwana „klasą" uczestniczy w „lekcji") a nie miejsce prowadzenia tych zajęć. Zgodnie z zalecanymi warunkami i sposobem realizacji podstawy programowej przedmiotu wychowanie fizyczne, zajęcia takie nie mogą być prowadzone w sali lekcyjnej. Mogą być one realizowane jedynie w sali sportowej, gimnastycznej, na boisku szkolnym lub innym obiekcie sportowym, do którego szkoła ma dostęp.
Pozostałe wymienione w projekcie rozporządzenie formy realizacji obowiązkowych zajęć wychowania fizycznego (zajęcia sportowe, rekreacyjno-zdrowotne, taneczne, aktywna turystyka) są, tak zwanymi, alternatywnymi formami wychowania fizycznego i mogą być organizowane np. w grupie międzyklasowej, jako kilkugodzinne zajęcia odbywające się poza szkołą. Ofertę takich zajęć przygotowuje dyrektor szkoły w porozumieniu z rodzicami i nauczycielami biorąc pod uwagę potrzeby i zainteresowania uczniów.
Przygotowywana przez MEN zmiana rozporządzenia nie wprowadza zmian w dotychczasowym sposobie realizacji lekcji w-f. Zmiana została wymuszona nowelizacją ustawy o sporcie, która zobowiązała MEN do opisania w rozporządzeniu wszystkich form, w jakich realizowane mogą być zajęcia w-f. Oznaczało to potrzebę dopisania tradycyjnych form, które w prawie oświatowym określane są mianem klasowo-lekcyjnych, do istniejącego katalogu, tak zwanych, alternatywnych form w-f."
Polecam urzędnikom MEN książkę prof. Czesława Kupisiewicza „Szkice z dziejów dydaktyki” („Impuls” Kraków 2010), bo dowiedzą się z niej, że ów system klasowo – lekcyjny powstał w XVI wieku, a jego autorem był Johannes Sturm, który kierował założonym przez siebie w 1535 r. w Strasburgu gimnazjum. Tymczasem minister Katarzyna Hall zaprezentowała w Brukseli priorytety polskiej prezydencji, wśród których, niestety, nie ma apelu o zniesienie systemu klasowo-lekcyjnego w całej Europie, przynajmniej na czas naszej Prezydencji.
Jak to się ma do wygłoszonych panią minister w Brukseli przed Komisją do spraw Edukacji i Kultury Parlamentu Europejskiego oczekiwań, że:
„Europejczycy, w tym młodzi ludzie, powinni dysponować kompetencjami, które pozwalają na pełne korzystanie z mobilności umożliwiającej rozwój indywidualny i zawodowy w Europie bez granic. Te kompetencje muszą być rozwijane już od najwcześniejszego etapu kształcenia, by zapobiec powstawaniu nowych nierówności społecznych” ?
Po co nam to ministerstwo, skoro utrzymuje model kształcenia, który czyni z absolwentów polskich szkół de facto tanią siłę roboczą dla bogatszych od nas państw świata? Byłem przed kilkoma dniami w Czechach. Z podziwem oglądałem materiały dydaktyczne dla uczniów gimnazjum, przygotowujące ich do rozumienia praw gospodarki rynkowej, przedsiębiorczości, roli innowacyjności, załatwiania swoich spraw w urzędach i walczenia o swoje prawa obywatelskie oraz o prawa człowieka. U nas panuje dydaktyka poprawna politycznie.
Marzena Żylińska w swoim artykule w „Polityce” przywołała opinię niemieckiego badacza mózgu Manfreda Spitzera, którego zdaniem: Powszechny w cywilizowanym świecie system edukacyjny został tak zorganizowany, że nauka nie jest ani przyjemna, ani efektywna. Jeśli w najbliższych latach nie zmienimy systemu edukacji, to za kilkanaście lat my Europejczycy będziemy szyć T-shirty dla Chin.
Tymczasem z badań prof. Janusza Czapińskiego wynika, że Polacy mają wysokie "IQ" - ale ... "zakupowe". Większość kupuje nie po to, by zaspokajać swoje podstawowe potrzeby, tylko by wprowadzać się w zakupową euforię, odreagowując od codziennych trosk i problemów.
W najnowszym Tygodniku Powszechnym (2011 nr 30) rozwija interpretacje wyników tych badań Jacek Santorski, którym mówi m.in:
"O tym, że Polacy wygrali konkurs na robota kosmicznego, że powygrywali festiwale nowych technologii informatycznych, dowiadujemy się najwyżej ze specjalistycznych czasopism. Tymczasem wszyscy mówią o tym, że być może mamy złoża gazu łupkowego. A na złożach surowcowych swoją poetykę opierają kraje trzeciego świata. Kraje nowoczesne zaś - na złożach, które są w sercach i umysłach ludzi. Musimy wykonać jeszcze bardzo wiele pracy mentalnej na wszystkich poziomach: i wśród przedsiębiorców, i mediów, i badaczy, a w końcu - decydentów politycznych, by torowali do tego drogę." (s. 6)
My jednak wolimy chyba przygotowywać młodzież do szycia dla Chińczyków, bo jakoś musimy dać im szansę odegrania się na nas za wysiudanie ich z budowy odcinka autostrady A2 ze Strykowa do Warszawy.
To rzeczywiście wstyd, że musimy mieć ministerstwo, którego liderzy konserwują edukację na poziomie XVI-wiecznych rozwiązań organizacyjnych. Niestety, wspomniany powyżej nestor naszej dydaktyki i historii myśli pedagogicznej ma rację, kiedy pisze w swojej książce, że dotychczasowe próby zmierzające do usunięcia tego systemu jako niepodatnego na indywidualizowanie treści i tempa pracy uczniów, a ponadto nieuwzgledniającego różnic w ich uzdolnieniach, zainteresowaniach i potrzebach poznawczych niestety – przez tyle wieków - nie przyniosły na ogół oczekiwanych wyników. (s. 39, 192)
(Źródło: http://www.men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2300%3Alekcje-w-f-tak-jak-dotychczas&catid=29%3Aministerstwo-pozostae-wydarzenia-edukacyjne&Itemid=53; http://www.men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2301%3Aminister-katarzyna-hall-zaprezentowaa-w-brukseli-priorytety-polskiej-prezydencji-&catid=25%3Aministerstwo-wydarzenia-z-udziaem-ministrow&Itemid=287; odczyt z dn. 21.07.2011; M.Żylińska,Szkoła ogłupiania, Polityka 10.09.2010; J. Santorski, My, roztropni drapieżnicy, Tygodnik Powszechny 2011 nr 30)
"(…) pojęcie „system klasowo-lekcyjny" oznacza, że uczniowie szkoły podzieleni są na grupy zwane „klasami", które odbywają zajęcia w formie „lekcji" zgodnie z tygodniowym planem nauczania. Pojęcie „zajęcia klasowo-lekcyjne" oznacza więc formę prowadzenia zajęć (grupa uczniów zwana „klasą" uczestniczy w „lekcji") a nie miejsce prowadzenia tych zajęć. Zgodnie z zalecanymi warunkami i sposobem realizacji podstawy programowej przedmiotu wychowanie fizyczne, zajęcia takie nie mogą być prowadzone w sali lekcyjnej. Mogą być one realizowane jedynie w sali sportowej, gimnastycznej, na boisku szkolnym lub innym obiekcie sportowym, do którego szkoła ma dostęp.
Pozostałe wymienione w projekcie rozporządzenie formy realizacji obowiązkowych zajęć wychowania fizycznego (zajęcia sportowe, rekreacyjno-zdrowotne, taneczne, aktywna turystyka) są, tak zwanymi, alternatywnymi formami wychowania fizycznego i mogą być organizowane np. w grupie międzyklasowej, jako kilkugodzinne zajęcia odbywające się poza szkołą. Ofertę takich zajęć przygotowuje dyrektor szkoły w porozumieniu z rodzicami i nauczycielami biorąc pod uwagę potrzeby i zainteresowania uczniów.
Przygotowywana przez MEN zmiana rozporządzenia nie wprowadza zmian w dotychczasowym sposobie realizacji lekcji w-f. Zmiana została wymuszona nowelizacją ustawy o sporcie, która zobowiązała MEN do opisania w rozporządzeniu wszystkich form, w jakich realizowane mogą być zajęcia w-f. Oznaczało to potrzebę dopisania tradycyjnych form, które w prawie oświatowym określane są mianem klasowo-lekcyjnych, do istniejącego katalogu, tak zwanych, alternatywnych form w-f."
Polecam urzędnikom MEN książkę prof. Czesława Kupisiewicza „Szkice z dziejów dydaktyki” („Impuls” Kraków 2010), bo dowiedzą się z niej, że ów system klasowo – lekcyjny powstał w XVI wieku, a jego autorem był Johannes Sturm, który kierował założonym przez siebie w 1535 r. w Strasburgu gimnazjum. Tymczasem minister Katarzyna Hall zaprezentowała w Brukseli priorytety polskiej prezydencji, wśród których, niestety, nie ma apelu o zniesienie systemu klasowo-lekcyjnego w całej Europie, przynajmniej na czas naszej Prezydencji.
Jak to się ma do wygłoszonych panią minister w Brukseli przed Komisją do spraw Edukacji i Kultury Parlamentu Europejskiego oczekiwań, że:
„Europejczycy, w tym młodzi ludzie, powinni dysponować kompetencjami, które pozwalają na pełne korzystanie z mobilności umożliwiającej rozwój indywidualny i zawodowy w Europie bez granic. Te kompetencje muszą być rozwijane już od najwcześniejszego etapu kształcenia, by zapobiec powstawaniu nowych nierówności społecznych” ?
Po co nam to ministerstwo, skoro utrzymuje model kształcenia, który czyni z absolwentów polskich szkół de facto tanią siłę roboczą dla bogatszych od nas państw świata? Byłem przed kilkoma dniami w Czechach. Z podziwem oglądałem materiały dydaktyczne dla uczniów gimnazjum, przygotowujące ich do rozumienia praw gospodarki rynkowej, przedsiębiorczości, roli innowacyjności, załatwiania swoich spraw w urzędach i walczenia o swoje prawa obywatelskie oraz o prawa człowieka. U nas panuje dydaktyka poprawna politycznie.
Marzena Żylińska w swoim artykule w „Polityce” przywołała opinię niemieckiego badacza mózgu Manfreda Spitzera, którego zdaniem: Powszechny w cywilizowanym świecie system edukacyjny został tak zorganizowany, że nauka nie jest ani przyjemna, ani efektywna. Jeśli w najbliższych latach nie zmienimy systemu edukacji, to za kilkanaście lat my Europejczycy będziemy szyć T-shirty dla Chin.
Tymczasem z badań prof. Janusza Czapińskiego wynika, że Polacy mają wysokie "IQ" - ale ... "zakupowe". Większość kupuje nie po to, by zaspokajać swoje podstawowe potrzeby, tylko by wprowadzać się w zakupową euforię, odreagowując od codziennych trosk i problemów.
W najnowszym Tygodniku Powszechnym (2011 nr 30) rozwija interpretacje wyników tych badań Jacek Santorski, którym mówi m.in:
"O tym, że Polacy wygrali konkurs na robota kosmicznego, że powygrywali festiwale nowych technologii informatycznych, dowiadujemy się najwyżej ze specjalistycznych czasopism. Tymczasem wszyscy mówią o tym, że być może mamy złoża gazu łupkowego. A na złożach surowcowych swoją poetykę opierają kraje trzeciego świata. Kraje nowoczesne zaś - na złożach, które są w sercach i umysłach ludzi. Musimy wykonać jeszcze bardzo wiele pracy mentalnej na wszystkich poziomach: i wśród przedsiębiorców, i mediów, i badaczy, a w końcu - decydentów politycznych, by torowali do tego drogę." (s. 6)
My jednak wolimy chyba przygotowywać młodzież do szycia dla Chińczyków, bo jakoś musimy dać im szansę odegrania się na nas za wysiudanie ich z budowy odcinka autostrady A2 ze Strykowa do Warszawy.
To rzeczywiście wstyd, że musimy mieć ministerstwo, którego liderzy konserwują edukację na poziomie XVI-wiecznych rozwiązań organizacyjnych. Niestety, wspomniany powyżej nestor naszej dydaktyki i historii myśli pedagogicznej ma rację, kiedy pisze w swojej książce, że dotychczasowe próby zmierzające do usunięcia tego systemu jako niepodatnego na indywidualizowanie treści i tempa pracy uczniów, a ponadto nieuwzgledniającego różnic w ich uzdolnieniach, zainteresowaniach i potrzebach poznawczych niestety – przez tyle wieków - nie przyniosły na ogół oczekiwanych wyników. (s. 39, 192)
(Źródło: http://www.men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2300%3Alekcje-w-f-tak-jak-dotychczas&catid=29%3Aministerstwo-pozostae-wydarzenia-edukacyjne&Itemid=53; http://www.men.gov.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2301%3Aminister-katarzyna-hall-zaprezentowaa-w-brukseli-priorytety-polskiej-prezydencji-&catid=25%3Aministerstwo-wydarzenia-z-udziaem-ministrow&Itemid=287; odczyt z dn. 21.07.2011; M.Żylińska,Szkoła ogłupiania, Polityka 10.09.2010; J. Santorski, My, roztropni drapieżnicy, Tygodnik Powszechny 2011 nr 30)
21 lipca 2011
Pedagogika na zakręcie nie tylko demograficznego niżu
Nie ulega już wątpliwości po powoli sumowanym I etapie rekrutacji do uczelni publicznych na bezpłatne studia pedagogiczne I i II stopnia, że tak uniwersytety, jak i akademie poradziły sobie z naborem na ten kierunek. Nieliczne prowadzą jeszcze studia z „pedagogiki specjalnej”, o czym pisałem nieco wcześniej. Zaczyna się dla tych uczelni kolejny etap naboru na studia niestacjonarne, określane najczęściej jako studia zaoczne, a więc płatne. W tym przypadku w wielu uczelniach publicznych rekrutacja trwać będzie do wypełnienia wszystkich miejsc, a tych nie może być więcej, niż na studia stacjonarne. Niektórzy kandydaci zastanawiają się nad tym, gdzie ubiegać się o indeks, w której uczelni publicznej?
Część osób poszukuje dla siebie miejsca w wybranej przez siebie szkole niepublicznej, położonej najbliżej ich miejsca zamieszkania, ale tez niekoniecznie. Są osoby, które potrzebują anonimowości, ciągnie ich nieznane miejsce, nowe środowisko i być może także walory wyższej szkoły prywatnej. Okazuje się, że PEDAGOGIKA nadal będzie atrakcyjnym kierunkiem studiów, bez względu na to, jaką wybierze się po pierwszym roku specjalność, gdyż jak wynika z badania „Campus 2011”, jakie zostało przeprowadzone przez portal Pracuj.pl, młodzi absolwenci tych studiów lokują swoje oczekiwania zawodowe w administracji publicznej, „przemyśle” rozrywkowym, a nawet w służbach mundurowych. Tak więc absolwenci studiów humanistycznych należą w 47% do tych, którzy nie zamierzają pracować w zawodzie, do jakiego zostali przygotowani w toku studiów. To polski fenomen wyższej edukacji i jej efektywności, dlatego minister nauki i szkolnictwa wyższego skierowała duży strumień środków dla kandydatów na studia techniczne, przyrodniczo-matematyczne, a więc na tzw. kierunki zamawiane, by wzmocnić rynek pracy o tych, którzy będą chcieli pracować zgodnie z wyuczonym zawodem.
Ci, którzy mimo to nie zamierzają pracować w zawodzie pedagoga, zapewne podejmą te studia dlatego, że kojarzą im się z czymś łatwym, miłym i tanim. Istotnie, jak przejrzymy oferty wielu wyższych szkół prywatnych, to dostrzeżemy nawet dumpingowe koszty, byle tylko ściągnąć do siebie jak najwięcej klientów. Tu jednak kandydaci powinni wyostrzyć swój namysł, zanim podejmą decyzję, bo być może będzie taniej, ale za to nudno, niekompetentnie i być może z obciążeniem negatywnej lub warunkowej oceny komisji akredytacyjnej, jaka może taka szkoła uzyskać w wyniku oceny bylejakości kształcenia w niej studentów. Wówczas zainwestowane środki w uzyskanie (zakupienie) dyplomu mogą się nie zwrócić w postaci uzyskania zatrudnienia w administracji czy innej dziedzinie życia pozapedagogicznego czy pozaoświatowego.
Może zatem lepiej wybierać szkołę, która jest publiczną, bo tej nie grozi likwidacja kierunku kształcenia, lub która ma ponad dziesięcioletnią tradycję i zarazem ciągłość kształcenia na wybranym przez nas kierunku. Jeśli bowiem edukują na nim od kilku zaledwie lat, to może oznaczać, że wkrótce nastąpi jego akredytacja, a nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy będzie ona miała pozytywny dla tej społeczności finał. Zagrożeniem jest podejmowanie studiów w szkole, która przy wybranym kierunku studiów, jako jednym z nielicznych wśród prowadzonych w niej od zaledwie kilku lat, znajduje się zapis - „NOWOŚĆ”. Może to być bowiem oferta jak w hipermarkecie, wciskania klientom czegoś, co z nowością ma tyle % wspólnego, ile liter zawiera to hasło. Najczęściej, jak informują o tym sami studenci na forach internetowych, jest to STAROŚĆ, a ta – jak wiadomo – NIE RADOŚĆ.
Warto też śledzić ruchy w szkolnictwie ogólnym i zawodowym. Przykładowo w łódzkich gimnazjach pracę straci 50 nauczycieli języków obcych i wychowania fizycznego. Jest to następstwem łączenia klas w wyniku zmniejszającej się z każdym rokiem liczebności uczniów. O ile jeszcze można było dzielić liczne klasy właśnie na lekcje wf. i języka obcego, o tyle teraz są one na tyle małe, że takie podziały nie mają już ekonomicznego sensu.
Nie wiemy, jaki będzie wynik wyborów. Jeśli nastąpi zmiana polityczna w obozie rządzącym, to już mamy zapowiedzi odwrotu od rozwiązań, które były zapowiadane jako możliwe do realizacji od 2012 r. Już są sygnały o totalnej „klapie” tzw. ustawy „żłobkowej”, w wyniku której miały powstawać z pomocą środków publicznych alternatywne formy opieki nad małymi dziećmi. PiS zapowiada, że jak dojdzie do władzy, to wydłuży do 26 tygodni urlopy macierzyńskie i wzmocni politykę prorodzinną państwa, by nie instytucjonalizować opieki nad małym dzieckiem, gdyż jest to niekorzystne dla jego rozwoju.
Część osób poszukuje dla siebie miejsca w wybranej przez siebie szkole niepublicznej, położonej najbliżej ich miejsca zamieszkania, ale tez niekoniecznie. Są osoby, które potrzebują anonimowości, ciągnie ich nieznane miejsce, nowe środowisko i być może także walory wyższej szkoły prywatnej. Okazuje się, że PEDAGOGIKA nadal będzie atrakcyjnym kierunkiem studiów, bez względu na to, jaką wybierze się po pierwszym roku specjalność, gdyż jak wynika z badania „Campus 2011”, jakie zostało przeprowadzone przez portal Pracuj.pl, młodzi absolwenci tych studiów lokują swoje oczekiwania zawodowe w administracji publicznej, „przemyśle” rozrywkowym, a nawet w służbach mundurowych. Tak więc absolwenci studiów humanistycznych należą w 47% do tych, którzy nie zamierzają pracować w zawodzie, do jakiego zostali przygotowani w toku studiów. To polski fenomen wyższej edukacji i jej efektywności, dlatego minister nauki i szkolnictwa wyższego skierowała duży strumień środków dla kandydatów na studia techniczne, przyrodniczo-matematyczne, a więc na tzw. kierunki zamawiane, by wzmocnić rynek pracy o tych, którzy będą chcieli pracować zgodnie z wyuczonym zawodem.
Ci, którzy mimo to nie zamierzają pracować w zawodzie pedagoga, zapewne podejmą te studia dlatego, że kojarzą im się z czymś łatwym, miłym i tanim. Istotnie, jak przejrzymy oferty wielu wyższych szkół prywatnych, to dostrzeżemy nawet dumpingowe koszty, byle tylko ściągnąć do siebie jak najwięcej klientów. Tu jednak kandydaci powinni wyostrzyć swój namysł, zanim podejmą decyzję, bo być może będzie taniej, ale za to nudno, niekompetentnie i być może z obciążeniem negatywnej lub warunkowej oceny komisji akredytacyjnej, jaka może taka szkoła uzyskać w wyniku oceny bylejakości kształcenia w niej studentów. Wówczas zainwestowane środki w uzyskanie (zakupienie) dyplomu mogą się nie zwrócić w postaci uzyskania zatrudnienia w administracji czy innej dziedzinie życia pozapedagogicznego czy pozaoświatowego.
Może zatem lepiej wybierać szkołę, która jest publiczną, bo tej nie grozi likwidacja kierunku kształcenia, lub która ma ponad dziesięcioletnią tradycję i zarazem ciągłość kształcenia na wybranym przez nas kierunku. Jeśli bowiem edukują na nim od kilku zaledwie lat, to może oznaczać, że wkrótce nastąpi jego akredytacja, a nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy będzie ona miała pozytywny dla tej społeczności finał. Zagrożeniem jest podejmowanie studiów w szkole, która przy wybranym kierunku studiów, jako jednym z nielicznych wśród prowadzonych w niej od zaledwie kilku lat, znajduje się zapis - „NOWOŚĆ”. Może to być bowiem oferta jak w hipermarkecie, wciskania klientom czegoś, co z nowością ma tyle % wspólnego, ile liter zawiera to hasło. Najczęściej, jak informują o tym sami studenci na forach internetowych, jest to STAROŚĆ, a ta – jak wiadomo – NIE RADOŚĆ.
Warto też śledzić ruchy w szkolnictwie ogólnym i zawodowym. Przykładowo w łódzkich gimnazjach pracę straci 50 nauczycieli języków obcych i wychowania fizycznego. Jest to następstwem łączenia klas w wyniku zmniejszającej się z każdym rokiem liczebności uczniów. O ile jeszcze można było dzielić liczne klasy właśnie na lekcje wf. i języka obcego, o tyle teraz są one na tyle małe, że takie podziały nie mają już ekonomicznego sensu.
Nie wiemy, jaki będzie wynik wyborów. Jeśli nastąpi zmiana polityczna w obozie rządzącym, to już mamy zapowiedzi odwrotu od rozwiązań, które były zapowiadane jako możliwe do realizacji od 2012 r. Już są sygnały o totalnej „klapie” tzw. ustawy „żłobkowej”, w wyniku której miały powstawać z pomocą środków publicznych alternatywne formy opieki nad małymi dziećmi. PiS zapowiada, że jak dojdzie do władzy, to wydłuży do 26 tygodni urlopy macierzyńskie i wzmocni politykę prorodzinną państwa, by nie instytucjonalizować opieki nad małym dzieckiem, gdyż jest to niekorzystne dla jego rozwoju.
20 lipca 2011
Informacyjny chaos w sprawie sześciolatków w szkołach a czterolatków w przedszkolach
Pisze do mnie zdezorientowany rodzic z województwa wielkopolskiego, którego syn w lipcu br. rozpoczyna, a nie kończy, piąty rok swojego życia. Tymczasem jego ojciec jest "straszony" przez dyrekcję rejonowej szkoły, że powinien ją poinformować o tym, gdzie jego dziecko odbywa obowiązkowe przygotowanie do edukacji szkolnej. Chaos informacyjny idzie z góry - kuratorium oświaty upowszechnia przekonanie, że rodzice dziecka urodzonego w roku 2006, które nie zacznie obowiązku przedszkolnego w roku 2011, zostaną poddani egzekucyjnemu postępowaniu administracyjnemu. Rodzice pięciolatków muszą do 30 09 2011 zgłosić dyrektorowi szkoły rejonowej dziecka (tej, w której hipotetycznie zacznie ono obowiązkową naukę) miejsce, gdzie jego pupil odbywa obowiązek przedszkolny. Rodzice czterolatków są zdezorientowani, bo o nich nie ma żadnych informacji. Przedszkola mogą ich nie przyjąć, gdyż jeszcze w tym roku rocznik ten nie jest objęty obowiązkiem rocznego przygotowania do szkoły.
Ludziom już mylą się te obowiązki edukacyjne. Z jednej strony straszy się ich określonym przymusem administracyjnym, a z drugiej uniemożliwia jego wykonalność. Jak bowiem rodzic ma posłać dziecko do przedszkola, skoro w gminie nie ma dla niego miejsca? Rodzic wspomnianego czterolatka nie wie zatem, jaki obowiązek dotyczy jego dziecka i czy rzeczywiście jest on pod presją kary administracyjnej, skoro nie ma miejsca w przedszkolu?
Tatuś postanowił najpierw zajrzeć na stronę poznańskiego kuratorium oświaty. Mieszka na obrzeżach miasta, gdzie nie ma informacji o tym, co ma zrobić, jako rodzic czterolatka od kilku zaledwie dni. Znalazł jednak na stronie kuratorium kolorową zakładkę pt. "Vademecum rodzica" z fotografią (zapewne też kochających swe dziecko naturalnych opiekunów i wychowawców), a tam kolejne zakładki:
"• Bezpieczeństwo i higiena podczas wyjazdów dzieci i młodzieży szkolnej w związku z zachorowaniami wywołanych przez szczep E. coli
• 5 porcji warzyw, owoców lub soku
• "One są wśród nas" - wsparcie dla dzieci przewlekle chorych
• Zapobieganie samobójstwom dzieci i młodzieży. E – poradnik
• Ubezpieczenie dzieci i młodzieży (NNW) - opracowanie Biura Rzecznika Ubezpieczeń w Warszawie
• Co rodzic - na okoliczność wypadku ucznia (dziecka) przebywającego pod opieką szkoły/placówki - winien wiedzieć?
• Sześciolatek w szkole
• Realizacja obowiązku szkolnego i obowiązku nauki poza szkołą przez dzieci polskie przebywające poza granicami kraju
• Mediacje w szkole jako sposób rozwiązywania konfliktów
• Bezpieczna wycieczka szkolna
• Edukacja dzieci w wieku 3-6 lat
• Nowe podręczniki
• Reforma - pytania i odpowiedzi."
Świetnie. Jest! Jest strona, której tytuł powinien rozwikłać jego wątpliwości -"Edukacja dzieci w wieku 3-6 lat". Zagląda, a tam czekają nań kolejne linki. Czyta i oczom nie wierzy, że można rodziców wpuszczać w maliny. Wprawdzie już dojrzewają, ale nie o takie tu owoce chodzi.
ZA ZBYTECZNE w VADEMECUM RODZICA UZNAŁ NASTĘPUJĄCE STRONY:
• Wydłużony termin nadsyłania prac na Konkurs "Najlepszy program wychowania przedszkolnego"
Nie będzie tego czytał, bo w konkursie nie chce brać udziału.
• Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół.
Przeczytał, ale zorientował się, że to nie jest tekst dla niego, bo sam ma wykształcenie średnie zawodowe - technikum spożywcze, więc co najwyżej może upiec tort i obrzucić nim autora takiej oświaty internetowej.
• Informator. Jak organizować edukację przedszkolną w nowych formach.
Tego też nie czyta, bo nie ma zamiaru organizować przedszkola w nowych formach. Starych też nie zna, bo mu dziecka nie przyjęli do gminnego przedszkola.
• Fundusze dla oświaty.
Ta strona też nie jest dla niego, więc zdziwił się, że znalazła się w dziale "Vademecum rodzica".
• Konkurs „ Najlepsze Wielkopolskie Przedszkole”.
Patrz inny konkurs.
• Międzynarodowy projekt partnerski w Programie Leonardo da Vinci - „Lepsze przedszkole”
Ten tekst też nie jest tekstem dla niego. Na szczęście na końcu Vademecum znalazło się pięć prezentacji w Power Point. Nareszcie, coś dla niego. Nie musi przedzierać się przez gąszcz niezrozumiałych słów i opisów. Są nawet przyjazne obrazki.
"• Reforma edukacji - informacje dla nauczyciela
• Przygotowanie szkoły na przyjęcie młodszych uczniów - propozycje dla dyrektora
• Sześciolatek idzie do szkoły - informacja dla rodziców
• Ulotka -Sześciolatek w szkole
• Ulotka dla rodziców dzieci 5-letnich"
Jak widać, chyba tylko ta ostatnia prezentacja jest zaadresowana do niego, jako rodzica dziecka rozpoczynającego piąty rok życia. O czterolatkach nic na niej nie ma. Brzmi propagandowo - ULOTKA. Pozostałych prezentacji nie chciał nawet komentować, bo dwie pierwsze z "Vademecum dla rodziców" niewiele mają wspólnego. Może konstruował tę stronę ktoś, kto skorzystał z giertychowej amnestii maturalnej? Okazało się bowiem, że pod tytułem: "Ulotka dla rodziców dzieci 5-letnich" jest zupełnie inna prezentacja - pt. "Informacja dla rodziców". OK. Pomyślał sobie rodzic. Pewnie dalej będzie już tylko o 5-latkach. Ależ był z niego optymista.
Pierwszy slajd:
"Szanowni Rodzice, Jeżeli Wasze dziecko urodziło się w roku 2004 i myślicie o tym, by jako sześciolatek rozpoczęło naukę w klasie pierwszej szkoły podstawowej w roku szkolnym 2010/2011, to już teraz pamiętajcie, że ma ono prawo do odbycia rocznego przygotowania przedszkolnego".
Jego dziecko urodziło się w 2007 roku, w lipcu!! Szuka zatem dalej.
Drugi slajd:
"Prawo do odbycia przygotowania przedszkolnego oznacza, że Wasze dziecko będzie miało zapewnione miejsce w przedszkolu, w oddziale przedszkolnym w szkole podstawowej lub w innej formie wychowania przedszkolnego w pobliżu miejsca zamieszkania. Przygotowanie przedszkolne pomoże Waszemu dziecku w udanym starcie w klasie pierwszej."
Nadal jednak nie wie, jaki jest jego obowiązek. Co z tego, że piszą mu o prawie i zapewnionym miejscu w przedszkolu, skoro go nie dostał.
Trzeci slajd:
"Przedszkole zapewni:
wspomaganie rozwoju i wyrównanie szans edukacyjnych, wcześniejsze odkrywanie zdolności, wsparcie rozwoju emocjonalnego i intelektualnego, dobre przygotowanie do podjęcia nauki w szkole podstawowej, ciekawe i atrakcyjne zajęcia oraz zabawy"
Pięknie, tyle tylko, że jego dziecko nie zostało przyjęte do przedszkola.
Czwarty slajd:
"Wykwalifikowani nauczyciele przedszkola pomogą Wam w podjęciu decyzji, czy dziecko jest gotowe do rozpoczęcia nauki w szkole podstawowej w wieku sześciu lat".
Cudownie, pomyślał, ale nadal nie dotyczy to jego dziecka.
Piąty slajd:
"Więcej informacji uzyskacie Państwo u dyrektora szkoły podstawowej. Decyzja należy do Państwa, pomóżcie swojemu dziecku w dobrym starcie edukacyjnym."
Dyrektor jednak nie potrafił mu niczego wyjaśnić. Jest w tej chwili na urlopie, a poza tym, co go obchodzi zaledwie pięcioletnie dziecko?
Może zatem twórcy tej strony w kuratorium oświaty w Poznaniu, bo już w innych miastach tego nie sprawdzałem, pójdą na studia podyplomowe z zakresu edukacji przedszkolnej, to się czegoś dowiedzą. Najlepiej niech skorzystają z kursów on-line, bezpłatnych, bo takie oferuje jedna z prywatnych wyższych szkół, która - jak przypuszczam - wygrała przetarg na bezpłatne studia w zakresie kwalifikacji pedagogicznych. Ciekawostka jest to, że sama ma uprawnienia jedynie do prowadzenia studiów I stopnia na kierunku "pedagogika",a to znaczy, że nie ma własnej kadry akademickiej, tylko na drugich etatach. Pewnie wykładają tam urzędnicy dzielący te środki, a potem wprowadzają szum informacyjny ?
http://ko.poznan.pl/?page=1132
Ludziom już mylą się te obowiązki edukacyjne. Z jednej strony straszy się ich określonym przymusem administracyjnym, a z drugiej uniemożliwia jego wykonalność. Jak bowiem rodzic ma posłać dziecko do przedszkola, skoro w gminie nie ma dla niego miejsca? Rodzic wspomnianego czterolatka nie wie zatem, jaki obowiązek dotyczy jego dziecka i czy rzeczywiście jest on pod presją kary administracyjnej, skoro nie ma miejsca w przedszkolu?
Tatuś postanowił najpierw zajrzeć na stronę poznańskiego kuratorium oświaty. Mieszka na obrzeżach miasta, gdzie nie ma informacji o tym, co ma zrobić, jako rodzic czterolatka od kilku zaledwie dni. Znalazł jednak na stronie kuratorium kolorową zakładkę pt. "Vademecum rodzica" z fotografią (zapewne też kochających swe dziecko naturalnych opiekunów i wychowawców), a tam kolejne zakładki:
"• Bezpieczeństwo i higiena podczas wyjazdów dzieci i młodzieży szkolnej w związku z zachorowaniami wywołanych przez szczep E. coli
• 5 porcji warzyw, owoców lub soku
• "One są wśród nas" - wsparcie dla dzieci przewlekle chorych
• Zapobieganie samobójstwom dzieci i młodzieży. E – poradnik
• Ubezpieczenie dzieci i młodzieży (NNW) - opracowanie Biura Rzecznika Ubezpieczeń w Warszawie
• Co rodzic - na okoliczność wypadku ucznia (dziecka) przebywającego pod opieką szkoły/placówki - winien wiedzieć?
• Sześciolatek w szkole
• Realizacja obowiązku szkolnego i obowiązku nauki poza szkołą przez dzieci polskie przebywające poza granicami kraju
• Mediacje w szkole jako sposób rozwiązywania konfliktów
• Bezpieczna wycieczka szkolna
• Edukacja dzieci w wieku 3-6 lat
• Nowe podręczniki
• Reforma - pytania i odpowiedzi."
Świetnie. Jest! Jest strona, której tytuł powinien rozwikłać jego wątpliwości -"Edukacja dzieci w wieku 3-6 lat". Zagląda, a tam czekają nań kolejne linki. Czyta i oczom nie wierzy, że można rodziców wpuszczać w maliny. Wprawdzie już dojrzewają, ale nie o takie tu owoce chodzi.
ZA ZBYTECZNE w VADEMECUM RODZICA UZNAŁ NASTĘPUJĄCE STRONY:
• Wydłużony termin nadsyłania prac na Konkurs "Najlepszy program wychowania przedszkolnego"
Nie będzie tego czytał, bo w konkursie nie chce brać udziału.
• Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół.
Przeczytał, ale zorientował się, że to nie jest tekst dla niego, bo sam ma wykształcenie średnie zawodowe - technikum spożywcze, więc co najwyżej może upiec tort i obrzucić nim autora takiej oświaty internetowej.
• Informator. Jak organizować edukację przedszkolną w nowych formach.
Tego też nie czyta, bo nie ma zamiaru organizować przedszkola w nowych formach. Starych też nie zna, bo mu dziecka nie przyjęli do gminnego przedszkola.
• Fundusze dla oświaty.
Ta strona też nie jest dla niego, więc zdziwił się, że znalazła się w dziale "Vademecum rodzica".
• Konkurs „ Najlepsze Wielkopolskie Przedszkole”.
Patrz inny konkurs.
• Międzynarodowy projekt partnerski w Programie Leonardo da Vinci - „Lepsze przedszkole”
Ten tekst też nie jest tekstem dla niego. Na szczęście na końcu Vademecum znalazło się pięć prezentacji w Power Point. Nareszcie, coś dla niego. Nie musi przedzierać się przez gąszcz niezrozumiałych słów i opisów. Są nawet przyjazne obrazki.
"• Reforma edukacji - informacje dla nauczyciela
• Przygotowanie szkoły na przyjęcie młodszych uczniów - propozycje dla dyrektora
• Sześciolatek idzie do szkoły - informacja dla rodziców
• Ulotka -Sześciolatek w szkole
• Ulotka dla rodziców dzieci 5-letnich"
Jak widać, chyba tylko ta ostatnia prezentacja jest zaadresowana do niego, jako rodzica dziecka rozpoczynającego piąty rok życia. O czterolatkach nic na niej nie ma. Brzmi propagandowo - ULOTKA. Pozostałych prezentacji nie chciał nawet komentować, bo dwie pierwsze z "Vademecum dla rodziców" niewiele mają wspólnego. Może konstruował tę stronę ktoś, kto skorzystał z giertychowej amnestii maturalnej? Okazało się bowiem, że pod tytułem: "Ulotka dla rodziców dzieci 5-letnich" jest zupełnie inna prezentacja - pt. "Informacja dla rodziców". OK. Pomyślał sobie rodzic. Pewnie dalej będzie już tylko o 5-latkach. Ależ był z niego optymista.
Pierwszy slajd:
"Szanowni Rodzice, Jeżeli Wasze dziecko urodziło się w roku 2004 i myślicie o tym, by jako sześciolatek rozpoczęło naukę w klasie pierwszej szkoły podstawowej w roku szkolnym 2010/2011, to już teraz pamiętajcie, że ma ono prawo do odbycia rocznego przygotowania przedszkolnego".
Jego dziecko urodziło się w 2007 roku, w lipcu!! Szuka zatem dalej.
Drugi slajd:
"Prawo do odbycia przygotowania przedszkolnego oznacza, że Wasze dziecko będzie miało zapewnione miejsce w przedszkolu, w oddziale przedszkolnym w szkole podstawowej lub w innej formie wychowania przedszkolnego w pobliżu miejsca zamieszkania. Przygotowanie przedszkolne pomoże Waszemu dziecku w udanym starcie w klasie pierwszej."
Nadal jednak nie wie, jaki jest jego obowiązek. Co z tego, że piszą mu o prawie i zapewnionym miejscu w przedszkolu, skoro go nie dostał.
Trzeci slajd:
"Przedszkole zapewni:
wspomaganie rozwoju i wyrównanie szans edukacyjnych, wcześniejsze odkrywanie zdolności, wsparcie rozwoju emocjonalnego i intelektualnego, dobre przygotowanie do podjęcia nauki w szkole podstawowej, ciekawe i atrakcyjne zajęcia oraz zabawy"
Pięknie, tyle tylko, że jego dziecko nie zostało przyjęte do przedszkola.
Czwarty slajd:
"Wykwalifikowani nauczyciele przedszkola pomogą Wam w podjęciu decyzji, czy dziecko jest gotowe do rozpoczęcia nauki w szkole podstawowej w wieku sześciu lat".
Cudownie, pomyślał, ale nadal nie dotyczy to jego dziecka.
Piąty slajd:
"Więcej informacji uzyskacie Państwo u dyrektora szkoły podstawowej. Decyzja należy do Państwa, pomóżcie swojemu dziecku w dobrym starcie edukacyjnym."
Dyrektor jednak nie potrafił mu niczego wyjaśnić. Jest w tej chwili na urlopie, a poza tym, co go obchodzi zaledwie pięcioletnie dziecko?
Może zatem twórcy tej strony w kuratorium oświaty w Poznaniu, bo już w innych miastach tego nie sprawdzałem, pójdą na studia podyplomowe z zakresu edukacji przedszkolnej, to się czegoś dowiedzą. Najlepiej niech skorzystają z kursów on-line, bezpłatnych, bo takie oferuje jedna z prywatnych wyższych szkół, która - jak przypuszczam - wygrała przetarg na bezpłatne studia w zakresie kwalifikacji pedagogicznych. Ciekawostka jest to, że sama ma uprawnienia jedynie do prowadzenia studiów I stopnia na kierunku "pedagogika",a to znaczy, że nie ma własnej kadry akademickiej, tylko na drugich etatach. Pewnie wykładają tam urzędnicy dzielący te środki, a potem wprowadzają szum informacyjny ?
http://ko.poznan.pl/?page=1132
15 lipca 2011
Dlaczego XO było lepsze od PO?
W czasie toczącego się w 2007 r. w Davos Światowego Forum Gospodarczego furorę zrobił projekt pod nazwą „XO“, a dotyczący przeznaczenia 100 milionów dolarów na laptopy dla miliona dzieci w krajach tzw. Trzeciego Świata. Jest to prywatna inicjatywa twórcy projektu „One Laptop Per Child“ prof. Johna Negroponte. Co ciekawe, chodziło tu o najnowocześniejszy produkt wielkości ok. 20x 25 cm, w kolorze jasnozielonym i białym, który wygląda jak plastikowa zabawka-komputerek. W rzeczywistości jednak jest to w pełni funkcjonalny laptop w formacie dostosowanym do dziecięcych rączek, za pomocą którego można się łączyć z Internetem. Zawiera on też kamerę, program Media Player, e-book i inne programy użytkowe. „XO“ jest w tej chwili jeszcze w fazie testowej, ale w produkcji masowej powinien kosztować zaledwie 100 dolarów. Adresatem tego projektu zostały dwa miliardy dzieci w wieku sześciu lat z krajów Trzeciego Świata, które nie korzystają w ogóle z edukacji szkolnej lub mają ją w ograniczonym zakresie; jedna piąta bowiem spośród nich nie kończy swojej edukacji nawet na poziomie 5 klasy szkoły podstawowej. Ciekawym rozwiązaniem technologicznym było zasilanie tych laptopów w energię, aby można było z nich korzystać także tam, gdzie nie ma dostępu do elektryczności. Został w nich bowiem wbudowany system typu „Jo-Jo”. Pociągając przez minutę dziesięciokrotnie za sznurek doładuje się baterię na 10 minut pracy.
Przypomniałem sobie o tym projekcie sprzed ponad 4 lat, bo jako żywo przypomina on wielkie obietnice Platformy Obywatelskiej wyposażenia uczniów w laptopy, z którego wyszła jedna, wielka klapa. Wprawdzie jesteśmy „zieloną wyspą gospodarczą” na mapie Europy, więc być może PO postanowiła nie czerpać wzoru z projektu „XO”, a jednak jakieś analogie dają się tu odnaleźć. Miały być laptopy, ale ich nie będzie, bo przecież nie wszystkie dzieci są nasze, a już na pewno nie wszyscy ich rodzice są politycznie poprawni. Mają szansę w nowych wyborach opowiedzieć się za tym, czy nadal będą lokować swoje nadzieje w partie, których politycy więcej obiecują, niż realizują, czy może jednak sięgną po wariant bezpartyjny, stawiając na obywateli, ekspertów, profesjonalistów, którzy nie są uzależnieni w swoich obietnicach i decyzjach od władz swojej partii?
MEN raz jeszcze potwierdził swoją decyzyjną "impotencję" i nieskuteczność, obiecując najpierw przekazanie miliarda złotych na laptopy dla uczniów, które miały pochodzić z opłat operatorów komórkowych za wykorzystywanie częstotliwości (za koncesje z 2000 r. muszą wpłacić do skarbu państwa do 2020 r. łącznie 900 mln euro). O klapie całego programu pisali dziennikarze już wielokrotnie. A urzędnicy kłócą się o to: kto ma dostać laptopy: szkoły czy uczniowie i czy na własność? Jeśli uczniowie - to w jakim wieku? A może należy dać je nauczycielom, albo rodzicom uczniów? A morze ... jest długie i szerokie.
http://www.zeit.de/online/2007/05/Davos-Negroponte?page=all
Przypomniałem sobie o tym projekcie sprzed ponad 4 lat, bo jako żywo przypomina on wielkie obietnice Platformy Obywatelskiej wyposażenia uczniów w laptopy, z którego wyszła jedna, wielka klapa. Wprawdzie jesteśmy „zieloną wyspą gospodarczą” na mapie Europy, więc być może PO postanowiła nie czerpać wzoru z projektu „XO”, a jednak jakieś analogie dają się tu odnaleźć. Miały być laptopy, ale ich nie będzie, bo przecież nie wszystkie dzieci są nasze, a już na pewno nie wszyscy ich rodzice są politycznie poprawni. Mają szansę w nowych wyborach opowiedzieć się za tym, czy nadal będą lokować swoje nadzieje w partie, których politycy więcej obiecują, niż realizują, czy może jednak sięgną po wariant bezpartyjny, stawiając na obywateli, ekspertów, profesjonalistów, którzy nie są uzależnieni w swoich obietnicach i decyzjach od władz swojej partii?
MEN raz jeszcze potwierdził swoją decyzyjną "impotencję" i nieskuteczność, obiecując najpierw przekazanie miliarda złotych na laptopy dla uczniów, które miały pochodzić z opłat operatorów komórkowych za wykorzystywanie częstotliwości (za koncesje z 2000 r. muszą wpłacić do skarbu państwa do 2020 r. łącznie 900 mln euro). O klapie całego programu pisali dziennikarze już wielokrotnie. A urzędnicy kłócą się o to: kto ma dostać laptopy: szkoły czy uczniowie i czy na własność? Jeśli uczniowie - to w jakim wieku? A może należy dać je nauczycielom, albo rodzicom uczniów? A morze ... jest długie i szerokie.
http://www.zeit.de/online/2007/05/Davos-Negroponte?page=all
12 lipca 2011
Wyższa Szkoła Pedagogiczna „za zamkniętymi drzwiami”, czyli cz. 2 odpowiedzi nie tylko Założycielce
Tak, jak obiecałem czytelnikom zainteresowanym PRAWDĄ skoro - zdaniem pani założyciel i kanclerz w jednej osobie - jako b. rektor WSP w Łodzi miałem "wybujałe oczekiwania i roszczenia finansowe", to istotnie, muszę jej przyznać rację. Dotyczyły one studentów, nauczycieli akademickich i warunków ich pracy. Ma rację – NIECH FAKTY MÓWIĄ ZA SIEBIE.
A jest ich bardzo dużo, bo w końcu tyle lat pracy, to przecież tysiące godzin poświęconych społeczności akademickiej nie tylko w wymiarze reprezentowania jej na zewnątrz i dbania o jej jak najlepszy wizerunek, ale także o każdego, kto w niej studiował, pracował, był jej współpracownikiem, partnerem, sojusznikiem, a zdarzało się, że i wrogiem, bo przecież przychodzili różni, by podpatrzeć, podpytać, dociec, upewnić się, a nawet coś podkraść z naszych rozwiązać itd. To tysiące godzin spędzonych kosztem życia rodzinnego przy komputerze, w czasie różnych działań, posiedzeń, spotkań, konferencji, także we współpracy pracownikami administracji i technicznymi. Z niektórymi współtworzyłem stronę uczelni, a następnie ją monitorowałem i korygowałem błędy, jakie popełniali pracownicy administracji czy autorzy tekstów, naruszając nimi dobry wizerunek szkoły. Zabiegałem o premie dla nich, o dodatkowo finansowane zadania, także o charakterze badawczym. Doprawdy, niczego nie żałuję.
Mam bogatą dokumentację swojej pracy. Nie będzie tak łatwo wmówić dzisiaj komukolwiek, że było inaczej, niż usiłuje to suponować założycielka szkoły. Popełniłem jeden błąd – byłem naiwny, bo wierzyłem, że zależy jej na tym samym, i byłem zbyt ufny, poświęcając swój czas i zaangażowanie nawet tym sprawom, które w ogóle nie były w obszarze moich obowiązków. Miałem jednak poczucie, że w końcu całe odium za błędy czy patologie w tej szkole spadną na mnie, a nie na założyciela-kanclerz, która de facto była dla świata akademickiego kimś zupełni obcym, spełniającym kluczową, ale przecież wspomagającą rolę. Nikt nie mówiłby z oburzeniem, „Co też się dzieje w tej szkole Cyperlingowej, tylko w szkole Śliwerskiego!” Bo takie są realia akademickiego świata.
Nie zatrudniałem się w hurtowni jako dyrektor magazynu. Nie wyobrażałem zatem sobie tego, by nie interweniować w sprawach, które wymagały dobra całej wspólnoty akademickiej. Obiecano mi prawo do realizowania własnej misji, pasji, koncepcji kształcenia, które będzie na najwyższym poziomie. I to nazywa się po moim odejściu – na skutek jednostronnego złamania umowy - „wybujałymi ambicjami”? Brawo.
Rozumiem, że założyciel-kanclerz wolała mieć rektora bez ambicji, bez roszczeń, żeby wszystko odbywało się jak najmniejszym nakładem, bez prawa do kompetentnej pracy akademickiej. To po co mnie zatrudniała, skoro wiedziała, że na taką rolę nie byłem i nigdy nie będę się godził, gdyż nie interesuje mnie „malowana przez niekompetentną - w sensie akademickim - osobę rola organu władzy jednoosobowej?
Wystarczy zajrzeć do Ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, do Statutu uczelni (tego zresztą żaden student i pracownik nie znajdzie na stronie wsp, bo jest tam wyraźnie zapisane, na czym polega własność i co stanie się z uczelnią, kiedy dojdzie w niej do jakiegoś kryzysu, wymagającego jej likwidacji). Założyciel zmienia statut zgodnie z własnymi celami i nie musi tego nawet uzgadniać z Senatem i rektorem. Ma takie prawo, bo Statut tworzy założyciel, a nie Senat. Rektor nie ma zatem łatwej sytuacji, bo faktycznie o wszystkim decyduje założyciel.
Można mieć nie wiem jakie pomysły, wartości i oczekiwania, ale jeśli założyciel ich nie akceptuje, to działania akademickie rektora i nauczycieli akademickich mogą być przez niego paraliżowane. Rzecz jasna, najpierw trzeba wycisnąć tyle, ile się da z takiego rektora, to znaczy do momentu, aż szkoła uzyska stałe podstawy do działalności (gdyby jego już w tej instytucji miało nie być).
Nic dziwnego, że założycielka uczelni, wykorzystując fakt, kto jest rektorem, jaką ma pozycję w kraju, w środowisku akademickim, postanowiła występować o różne przywileje dla szkoły wcześniej, niż ona na to zasługiwała z formalnego punktu widzenia. Zgodnie z prawem, ale zawsze można było wykazać się szczególnymi osiągnięciami. Nie tylko moimi. To jasne, ale w takich sytuacjach i w korespondencji z władzami, przede wszystkim moimi. Rektora o tym jednak założycielka nie informowała, bo już „za jego plecami” od kilku miesięcy poszukiwała innego kandydata na rektora, i to takiego, który – jak teraz rozumiem z jej artykułu w gazecie edukacyjnej - nie będzie miał „wybujałych ambicji”, „roszczeń finansowych” (szkoda, że nie rozwinęła tej insynuacji) i ciekawe, czego jeszcze. Znakomita troska o własną uczelnię. Jak pozbyć się rektora, który już spełnił swoje zadanie, a teraz konsumować jego osiągnięcia, jak długo się tylko da.
Próba odwołania mnie z funkcji rektora z udziałem Senatu się nie powiodła, choć przecież założycielka mogła ją zignorować i następnego dnia odwołać mnie z funkcji. Nie uczyniła tego. Dlaczego? Dla własnych „wybujałych ambicji” czy własnych „spodziewanych zysków” (na stronie internetowej wciąż funkcjonowało moje nazwisko jako rektora).
Tymczasem od tego posiedzenia - każda moja decyzja spotykała się już tylko z jej kwestionowaniem, była sabotowana, podważana tak, bym wreszcie sam zrozumiał, że jestem persona non grata. Wszystko czynione było tak, by tylko nie dowiedzieli się o tym studenci i kandydaci, by nie usłyszeli o tym ci, którzy - być może przystąpią do "konkursu" na etat? To kiedy miałem odejść - w grudniu, w styczniu, w lutym? Kiedy byłoby odpowiedzialnie dla tej społeczności? Miałem pozostać jako figurant, który jest pozbawiony możliwości wykonywania swoich obowiązków statutowych i ustawowych? Odszedłem w maju, kiedy w czasie mojego pobytu na konferencji zagranicznej założycielka opublikowała ogłoszenie w prasie, że zatrudni doktora habilitowanego pedagogiki. I to miałem tolerować? Taką kompromitację szkoły?
Wolałem zrezygnować z wysokiego dodatku funkcyjnego (nie był on wynikiem moich roszczeń, żeby była jasność), nie przyjąłem przyznanych mi pieniędzy na badania naukowe, a wszystko po to, by przerwać tę fikcję, podwójną grę założycielki szkoły, to oszukiwanie innych, że wszystko jest w szkole jak najlepiej. Wszyscy doskonale wiedzieli, że od słynnego senatu grudniowego ta pani nie podjęła ze mną żadnej rozmowy, nie widziała powodu ani do wyjaśnienia swojego stanowiska, ani nie widziała potrzeby określenia mojej dalszej roli w tej szkole. Od 8 grudnia 2009 r. do mojej rezygnacji z funkcji rektora ta pani nie zamieniła ze mną ani jednego zdania, będąc w końcu moim pracodawcą. To była postawa odpowiedzialności za szkołę, za współpracowników? Ja zaś, mimo tego klimatu, kontynuowałem swoje zadania dydaktyczne, nie opuszczając studentów i współpracowników, a pobierając jedynie pensję nauczyciela akademickiego.
Pomagałem nadal doktorom w ich pracach nad habilitacjami, realizowałem zadania w grancie norweskim, nagrywałem materiały filmowe dla uczelni, publikowałem artykuły i książki z afiliacją w wsp, uczestniczyłem w konferencjach naukowych jako profesor tej szkoły, prowadziłem korespondencję dla dobra tej instytucji. Wykonałem z współpracownikami analizę dorobku całej kadry akademickiej. Przygotowałem dla Senatu podsumowanie oceny pracy naukowo-dydaktycznej wszystkich nauczycieli akademickich. Dla wielu wypadła ona fatalnie, czyli prawdziwie, bo tak to jest, że niektórzy zatrudniają się, by brać kasę, odrobić zajęcia, i wrócić do domu, do rodziny, nie przejmując się o losy uczelni, o jej wizerunek. Niech frajerzy na nich i za nich pracują. Od tego są, za to im się płaci. Im też, ale oni są zwolnieni z wyjątkowego zaangażowania na rzecz szkoły. Wystarczy, że są w minimum kadrowym. Czyż nie tak? Mnie to nie przeszkadzało, mogłem pracować nawet za nich, tylko musiałem tłumaczyć taką ich "obecność" w szkole innym nauczycielom akademickim. Są powody, dla których warto mieć w zespole naukowców do zupełnie innych zadań, a to przecież nie jest tak dostrzegalne przez innych. Trzeba to uszanować i dostrzec inne zalety takiej sytuacji.
Ktoś inny być może postąpiłby na moim miejscu inaczej. Ciekawostka – jeden z profesorów, który nawet nie był tytularnym profesorem, miał pensję na wyższym poziomie, niż ja. Mnie to nie przeszkadzało, podobnie jak to, że odwołany przed kilku laty dziekan, zachował swoją wysoką pensję, będąc cały czas na drugim etacie. Niczego w tej szkole i dla tej szkoły dodatkowo nie czynił, poza prowadzeniem zajęć (zresztą na bardzo dobrym poziomie). Nie publikował i nie afiliował swoich publikacji przy tej szkole, bo w końcu to był tylko jego drugi etat.
A jakie były komentarze współpracowników? Czy rzeczywiście byli – tak jak założyciel-kanclerz przekonani, że postąpiłem niesłusznie, niegodnie, że miałem wybujałe ambicje, że pewnie ich porzuciłem? Proszę bardzo, oto fakty – niech mówią same za siebie, choć podam tylko niektóre, bo nie ma tu na to miejsca. Na tym zamykam ten temat chyba, że zostanę ponownie sprowokowany do dalszego ciągu. Ten zresztą i tak będzie wkrótce miał kilka, zupełnie innych finałów. A teraz kilka wypowiedzi ad memoriam:
1) Członek Senatu:
"Drogi Rektorze, to co się aktualnie dzieje w Uczelni – w WSP jest moim osobistym dramatem, okazało się bowiem, że dwie Osoby, które poważam najbardziej na świecie i którym jestem bardzo wdzięczna tak, jak nikomu w życiu, to właśnie te dwie Osoby są w konflikcie, co jest makabrą dla mnie, tym bardziej że ten konflikt wymaga jakiegoś mojego opowiadania się po którejś ze stron. To trochę dziwna analogia (ze względu na mój wiek) ale naprawdę to jest tak, kiedy od dziecka, które kocha jednakowo obydwoje rodziców wymaga się, aby powiedziało, czy chce być z mamusią czy z tatusiem. To jest naprawdę dramat!(…) Ty, drogi Rektorze jesteś tak Wspaniałym Człowiekiem, że pisanie o Twoich cnotach i zasługach wymagałoby tyle czasu, że nie zmieściłabym się do jutra wieczorem. Są bowiem Autorytety, gdzie nawet nie można się ośmielić o nich pisać, to tak jak bym się ośmieliła pisać o zasługach Papieża (Pan Bóg mi to porównanie wybaczy). Niezależnie od tego, także osobiście dla mnie , jesteś Osobą, która bardzo, bardzo mi pomogła w życiu.(…) To Ty właśnie wspierałeś mnie w tych niesamowitych (jak na mój wiek) dokonaniach. Ja nie zapominam dobra, którego doznałam. Czy teraz rozumiesz mój dramat? "
2) Członek Senatu
"Drogi Rektorze - warto, po stokroć warto. Dowodzić Uczelnią to wielka sprawa - dana Ci z racji dorobku, a nie z łaski. Trzeba na tym stanowisku trwać. Są też doświadczenia i wnioski: Nie wierzyć zapewnieniom i ufać tylko niektórym, nie dać się na niczym „złapać" , zapewnić sobie wsparcie, na każdym senacie.
(…) Smutno mi, bardzo mi smutno. Wiedziałam, że taką decyzję podejmiesz - ale wiedzieć, a przeczytać to coś innego. Argumenty są logiczne i.... ja bym także postąpiła podobnie. Masz rację mamy jeszcze swój dorobek, swoje zadania naukowe i nauczycielskie. A funkcje: przejściowe, kłopotliwe, targające nerwy i... zabierające calutki wolny czas. Będzie Ci lepiej, o wiele lepiej. Szkoda tylko szkoły - bo postawiłeś na nogi, nadałeś jej kształt dobry i rokujący wielkie nadzieje."
3) Członek Senatu:
"Nie chce mi się komentować tego wszystkiego, w czym uczestniczyliśmy dzisiaj, ale to już jest jakaś kiepska, aczkolwiek sięgająca już surrealistycznych wymiarów farsa: akcję podtrzymuje ustawiczne zdumienie, co jeszcze można wymyślić, tylko nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać... Żeby nie wiem co, nie daj się dotknąć i zranić NIKOMU i NICZEMU! Trzymaj się i trwaj w tej grze! Uściski!"
4) Studentka:
"O rany! No to moje wrażenie co do p. kanclerz było jednak właściwe... Chociaż szczerze mówiąc, jak zwykle wolałabym się mylić. Całe szczęście, że Senat nie poparł tej propozycji. No, ale pewnie nie czuje się Pan komfortowo w obecnej sytuacji. W takim razie tym bardziej proszę się nie dać! Może kiedyś otworzy Pan swoją szkołę? Taką, gdzie będzie liczyło się to, co naprawdę istotne w
życiu. W końcu trzeba pamiętać, że klimat w pracy tworzą ludzie. A jeśli Ci, którzy mają jakiś wpływ na działanie instytucji są karykaturami moralnymi, to nie wróży to dobrze dla jej rozwoju i osób tam pracujących. Ja też w tym roku mocno zawiodłam się na p. kanclerz... Nie śmiem pytać co się stało, że założycielka szkoły zwołała specjalne zebranie Senatu, na którym to wszystko czego Pan dokonał zostało "w sposób szczególny docenione"Proszę tylko przyjąć wyrazy (…) uznania - zawsze był i będzie Pan dla nas, jak i zapewne wielu innych, wzorem do naśladowania i nie zmieni tego nikt i nic. A jeśli to jakieś pocieszenie - ostatnio przeczytałam że miarę wielkości człowieka poznajemy po tym jak wielu... ma przeciwników... Tak to już jest, że ludzie wielkiego formatu, jakoś bardziej rzucają się w oczy, a ich blask nie pozostaje obojętny dla oczu egoistycznych zawistników, którzy próbują go zgasić...
Proszę nie dać się zgasić! Nigdy! I niech Pan nie boi się marzeń – nawet tych uznawanych za nierealne - bo to właśnie idealiści i marzyciele popychają świat do przodu. I choć na początku wszyscy stukają się palcem w czoło, to w ostatecznym rozrachunku ich zdeterminowaniu zawdzięczamy nasz postęp. Jeszcze raz wszystkiego dobrego w Nowym Roku!"
5) Członek Senatu:
"Tobie i Twoim bliskim z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku - składam życzenia zdrowia, pogody ducha, miłości i sukcesów w realizacji osobistych i zawodowych przedsięwzięć, wraz z Twoimi naukowymi sprzymierzeńcami. Życzę Ci również siły do walki z przeciwnościami i wiary, że ma ona sens."
6) Wykładowca:
"Ze smutkiem przyjąłem informację o Pańskiej rezygnacji z funkcji Rektora WSP. Tak się złożyło, że moją pierwszą uczelnianą pracą była ta podjęta w WSP, a Pan był pierwszym moim Rektorem. W naszych sporadycznych rozmowach, jako młody akademik w kontakcie z uznanym Autorytetem, doświadczałem życzliwości, serdeczności, subtelnej motywacji - wszystko to było potężnym wiatrem w żagle... (Mam świadków, że tę opinię wypowiadam dziś nie po raz pierwszy... i nie drugi). Pańska postawa budzi mój szacunek i uznanie, za co wyrażam wdzięczność. Życzę pomyślności."
7) Członek Senatu:
"Na początek przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale powiem szczerze, że obecna sytuacja jest dla mnie "niewiarygodna" gdyż od znaczącego czasu tj ok. 3 lat jestem poza bezpośrednim udziałem w dyskusji nad kształtem WSP. Docierały do mnie tylko zdawkowe informacje dotyczące intryg czy pomówień, których niestety też stawałem się obiektem (współczuję tym osobom, które stosują takie metody działania - "pedagodzy"). Od czasu rezygnacji z funkcji prodziekana (a szczególnie w trakcie jej trwania) zrozumiałem na czym polega manipulacja wśród osób reprezentujących Pedagogikę w WSP (były to tylko przypuszczenia - bez szczegółowego dochodzenia do prawdy). Od wczoraj wiem i jestem przekonany kto reprezentuje ciemną "stronę księżyca" jaki jest to zespół osób - ale to jest moje osobiste odczucie nie mające żadnego przełożenia na jakąkolwiek zmianę (jest to kolejne doświadczenie osoby "stojącej z boku", którą próbuje się manipulować). Nie chciałbym dalej emocjonalnie wypowiadać się. Dlatego też również bardzo serdecznie dziękuję za współpracę, motywowanie do rozwoju naukowego i "fajne" gesty, które zawsze pozostaną w pamięci. Z wyrazami szacunku"
8) Członek Senatu: Wielce Szanowny Panie Profesorze,
"Zapoznałam się uważnie z pismem, w którym składasz rezygnację z funkcji rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, a tym samym wszystkich innych funkcji, jakie są z nią związane i przyjmuję Twoją decyzję jako ogromną stratę osobistą. Informacje tę przeżyłam dotkliwie i odczułam jak pęknięcie i poważnie zaburzenie fundamentalnych zasad istnienia WSP. Nie potrafiłam tak „na gorąco”, automatycznie odpowiedzieć na Twój list, w którym przedstawiona jest silna, wyjątkowo wyważona i dobitnie wyrażona argumentacja. Wysoka kultura każdego słowa użytego z precyzją skalpela dokonuje ostatnich cięć.
(…) to właśnie ja chciałabym przede wszystkim najpiękniej jak umiem podziękować za współpracę i Twoje osobiste zaangażowanie w realizację moich zadań i obowiązków, z którymi musiałam się zmierzyć pracując jako wykładowca (…) czy członek Senatu. Praca pod Twoim przewodnictwem, zarówno dydaktyczna, organizacyjna, administracyjna, a także naukowa była dla mnie ogromnym wyróżnieniem i wspaniałym doświadczeniem. Wszystko to, co osiągnęłam i mogłam wpisać do oceny nauczyciela akademickiego pracując w WSP, zawdzięczam Tobie Szanowny Panie Profesorze, gdyż od Ciebie mogłam się uczyć i obok Ciebie miałam szczęście żyć, funkcjonować, doświadczać czegoś nowego i innego tworząc nasze wspólne środowisko akademickie. I nigdy na Tobie się nie zawiodłam. Pragnę, bardzo wyraźnie podkreślić, że pretendujesz w moim życiu do roli mego Mistrza i Przyjaciela, który tak wiele potrafi zrozumieć, wybaczyć i dać radość w stawaniu się lepszym człowiekiem.
Chciałabym z całego serca podziękować za okazane wsparcie, zaangażowanie i wskazywanie drogi naukowego rozwoju. Każda Twoja podpowiedź, wskazówka była cennym drogowskazem i tym bardziej tak trudno się rozstać, gdyż jak można żyć bez powietrza. Twoja ogromna wiedza, kultura, pracowitość była nieocenionym i niedocenionym wsparciem całego zespołu, a pomoc i zaangażowanie, a także atmosfera, którą stworzyłeś przyczyniły się do wielu moich i naszych wspólnych osiągnięć. Zawsze podkreślałeś jak ważny jest wizerunek i misja szkoły i byłeś jej wiernym Strażnikiem. Jaki teraz obrać kurs, kiedy zabrakło Ciebie?. Jakie wytyczyć drogowskazy, które pozwolą przetrwać każdy kolejny dzień? Jakimi posłużyć się narzędziami, aby odróżnić to jest dobre, od tego co jest złem? Jednym z nich jest z pewnością umiejętność rozróżniania prawdy od kłamstwa.
Gdyby kłamstwo, podobnie jak prawda miało tylko jedną twarz, łatwiej dalibyśmy sobie z nim radę; przyjęliśmy po prostu za pewnik przeciwieństwo tego, co mówi kłamca, ale odwrotna strona prawdy ma sto tysięcy postaci i nieograniczone pole (Michael de Montaigne).
Nie może istnieć ład i porządek społeczny bez zaufania, a zaufanie bez prawdy lub przynajmniej ogólnie akceptowanych zasad dochodzenia do niej. Podstawą, na której można by opierać rozwój naszej uczelni, powinien być wzajemny szacunek, gotowość do zawierania umów, przestrzeganie prawa. Ty byłeś tego gwarantem, starałeś się podporządkować interesy każdego pracownika wspólnym interesom, które miały stanowić o sile rozwoju naszej uczelni. Każdą swoją decyzję potrafiłeś w sposób przekonywujący uzasadnić, zachowując przy tym poczucie godności każdej osoby, której ta decyzja dotyczyła.
Obecna sytuacja w Szkole jest dla mnie zaczynem do poszukiwań, przemyśleń i dyskursu z samą sobą, z prawdami uznanymi, przypisywanymi. a może wreszcie z przeciwstawieniem się zakłamaniu, które nie powinno zagościć w życiu naszej Szkoły. Jakie warunki powinnam spełniać, by odkrywać i umacniać się w procesie samorealizacji własnego człowieczeństwa? Konfrontacja osobistych wyborów i strategii życia z odczuwaniem poczucia jego sensu nie jest domeną dla każdego. Wybór godnego stylu życia jest dążeniem do samorealizacji, a nie do uprawiania kariery i w tym przypadku, jak wynika z Twojej postawy i słów, które głosisz dałeś dowód poświadczający, że jesteś gorliwym wyznawcą tej zasady. W swej refleksyjności dajesz świadectwo, że kłamstwo nie jest Twoją umiejętnością przystosowawczą dla odnoszenia sukcesu. Wielowymiarowość percepcji i zdolność do rozumienia złożonej rzeczywistości daje Ci umiejętność jej oceny i przeżywania, tak by życie było udane i godne. Potrafisz wyczuć granicę, która dzieli życie udane od godnego, by nie zatracić tego ostatniego. Każdy działając indywidualnie uruchamia mechanizmy, by bronić się przed zagrożeniami. Każdy tak czyni, lecz nie każdemu udaje się zachować autonomię i otwartość w codziennej egzystencji. Mając okazję do obcowania z Tobą można było uczyć się od Mistrza jak można w rozwoju osobowym, zawodowym, naukowym i każdej innej sferze uprawiać sztukę życia nie tracąc wiary w siebie i innych.
Niech znana sentencja łacińska będzie zakończeniem moich niekończących się podziękowań, że mogłam spotkać w swoim życiu Kogoś tak prawego. Conscienta bene actae vitae multorumque bene factorum memoria iucund est „Świadomość dobrze przeżytego życia i pamięć o wielu czynach jest przyjemna”. Jeszcze raz z całego serca dziękuję! i ufam, że nie jeden raz nasze drogi, na nowo się skrzyżują. Z wyrazami szacunku."
Niech każdy skupi się na swoich zadaniach, nie popełnia błędów i nie wmawia sobie i innym, że było inaczej, bo pamięć społeczna ma różne wymiary, wiele jest śladów naszej obecności i zaangażowania, w tym także błędów. Ja też je zapewne popełniałem, tyle tylko, że nikt ich nie chciał mi uświadomić. Jak to dobrze, że uczyniła to ta najbardziej nie(wiary)godna osoba. Moim wrogom - życzę takich listów i oby otrzymywali je w lepszych warunkach swojej pracy i bycia z innymi. No i by rozstawano się z nimi z większą klasą.
A jest ich bardzo dużo, bo w końcu tyle lat pracy, to przecież tysiące godzin poświęconych społeczności akademickiej nie tylko w wymiarze reprezentowania jej na zewnątrz i dbania o jej jak najlepszy wizerunek, ale także o każdego, kto w niej studiował, pracował, był jej współpracownikiem, partnerem, sojusznikiem, a zdarzało się, że i wrogiem, bo przecież przychodzili różni, by podpatrzeć, podpytać, dociec, upewnić się, a nawet coś podkraść z naszych rozwiązać itd. To tysiące godzin spędzonych kosztem życia rodzinnego przy komputerze, w czasie różnych działań, posiedzeń, spotkań, konferencji, także we współpracy pracownikami administracji i technicznymi. Z niektórymi współtworzyłem stronę uczelni, a następnie ją monitorowałem i korygowałem błędy, jakie popełniali pracownicy administracji czy autorzy tekstów, naruszając nimi dobry wizerunek szkoły. Zabiegałem o premie dla nich, o dodatkowo finansowane zadania, także o charakterze badawczym. Doprawdy, niczego nie żałuję.
Mam bogatą dokumentację swojej pracy. Nie będzie tak łatwo wmówić dzisiaj komukolwiek, że było inaczej, niż usiłuje to suponować założycielka szkoły. Popełniłem jeden błąd – byłem naiwny, bo wierzyłem, że zależy jej na tym samym, i byłem zbyt ufny, poświęcając swój czas i zaangażowanie nawet tym sprawom, które w ogóle nie były w obszarze moich obowiązków. Miałem jednak poczucie, że w końcu całe odium za błędy czy patologie w tej szkole spadną na mnie, a nie na założyciela-kanclerz, która de facto była dla świata akademickiego kimś zupełni obcym, spełniającym kluczową, ale przecież wspomagającą rolę. Nikt nie mówiłby z oburzeniem, „Co też się dzieje w tej szkole Cyperlingowej, tylko w szkole Śliwerskiego!” Bo takie są realia akademickiego świata.
Nie zatrudniałem się w hurtowni jako dyrektor magazynu. Nie wyobrażałem zatem sobie tego, by nie interweniować w sprawach, które wymagały dobra całej wspólnoty akademickiej. Obiecano mi prawo do realizowania własnej misji, pasji, koncepcji kształcenia, które będzie na najwyższym poziomie. I to nazywa się po moim odejściu – na skutek jednostronnego złamania umowy - „wybujałymi ambicjami”? Brawo.
Rozumiem, że założyciel-kanclerz wolała mieć rektora bez ambicji, bez roszczeń, żeby wszystko odbywało się jak najmniejszym nakładem, bez prawa do kompetentnej pracy akademickiej. To po co mnie zatrudniała, skoro wiedziała, że na taką rolę nie byłem i nigdy nie będę się godził, gdyż nie interesuje mnie „malowana przez niekompetentną - w sensie akademickim - osobę rola organu władzy jednoosobowej?
Wystarczy zajrzeć do Ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, do Statutu uczelni (tego zresztą żaden student i pracownik nie znajdzie na stronie wsp, bo jest tam wyraźnie zapisane, na czym polega własność i co stanie się z uczelnią, kiedy dojdzie w niej do jakiegoś kryzysu, wymagającego jej likwidacji). Założyciel zmienia statut zgodnie z własnymi celami i nie musi tego nawet uzgadniać z Senatem i rektorem. Ma takie prawo, bo Statut tworzy założyciel, a nie Senat. Rektor nie ma zatem łatwej sytuacji, bo faktycznie o wszystkim decyduje założyciel.
Można mieć nie wiem jakie pomysły, wartości i oczekiwania, ale jeśli założyciel ich nie akceptuje, to działania akademickie rektora i nauczycieli akademickich mogą być przez niego paraliżowane. Rzecz jasna, najpierw trzeba wycisnąć tyle, ile się da z takiego rektora, to znaczy do momentu, aż szkoła uzyska stałe podstawy do działalności (gdyby jego już w tej instytucji miało nie być).
Nic dziwnego, że założycielka uczelni, wykorzystując fakt, kto jest rektorem, jaką ma pozycję w kraju, w środowisku akademickim, postanowiła występować o różne przywileje dla szkoły wcześniej, niż ona na to zasługiwała z formalnego punktu widzenia. Zgodnie z prawem, ale zawsze można było wykazać się szczególnymi osiągnięciami. Nie tylko moimi. To jasne, ale w takich sytuacjach i w korespondencji z władzami, przede wszystkim moimi. Rektora o tym jednak założycielka nie informowała, bo już „za jego plecami” od kilku miesięcy poszukiwała innego kandydata na rektora, i to takiego, który – jak teraz rozumiem z jej artykułu w gazecie edukacyjnej - nie będzie miał „wybujałych ambicji”, „roszczeń finansowych” (szkoda, że nie rozwinęła tej insynuacji) i ciekawe, czego jeszcze. Znakomita troska o własną uczelnię. Jak pozbyć się rektora, który już spełnił swoje zadanie, a teraz konsumować jego osiągnięcia, jak długo się tylko da.
Próba odwołania mnie z funkcji rektora z udziałem Senatu się nie powiodła, choć przecież założycielka mogła ją zignorować i następnego dnia odwołać mnie z funkcji. Nie uczyniła tego. Dlaczego? Dla własnych „wybujałych ambicji” czy własnych „spodziewanych zysków” (na stronie internetowej wciąż funkcjonowało moje nazwisko jako rektora).
Tymczasem od tego posiedzenia - każda moja decyzja spotykała się już tylko z jej kwestionowaniem, była sabotowana, podważana tak, bym wreszcie sam zrozumiał, że jestem persona non grata. Wszystko czynione było tak, by tylko nie dowiedzieli się o tym studenci i kandydaci, by nie usłyszeli o tym ci, którzy - być może przystąpią do "konkursu" na etat? To kiedy miałem odejść - w grudniu, w styczniu, w lutym? Kiedy byłoby odpowiedzialnie dla tej społeczności? Miałem pozostać jako figurant, który jest pozbawiony możliwości wykonywania swoich obowiązków statutowych i ustawowych? Odszedłem w maju, kiedy w czasie mojego pobytu na konferencji zagranicznej założycielka opublikowała ogłoszenie w prasie, że zatrudni doktora habilitowanego pedagogiki. I to miałem tolerować? Taką kompromitację szkoły?
Wolałem zrezygnować z wysokiego dodatku funkcyjnego (nie był on wynikiem moich roszczeń, żeby była jasność), nie przyjąłem przyznanych mi pieniędzy na badania naukowe, a wszystko po to, by przerwać tę fikcję, podwójną grę założycielki szkoły, to oszukiwanie innych, że wszystko jest w szkole jak najlepiej. Wszyscy doskonale wiedzieli, że od słynnego senatu grudniowego ta pani nie podjęła ze mną żadnej rozmowy, nie widziała powodu ani do wyjaśnienia swojego stanowiska, ani nie widziała potrzeby określenia mojej dalszej roli w tej szkole. Od 8 grudnia 2009 r. do mojej rezygnacji z funkcji rektora ta pani nie zamieniła ze mną ani jednego zdania, będąc w końcu moim pracodawcą. To była postawa odpowiedzialności za szkołę, za współpracowników? Ja zaś, mimo tego klimatu, kontynuowałem swoje zadania dydaktyczne, nie opuszczając studentów i współpracowników, a pobierając jedynie pensję nauczyciela akademickiego.
Pomagałem nadal doktorom w ich pracach nad habilitacjami, realizowałem zadania w grancie norweskim, nagrywałem materiały filmowe dla uczelni, publikowałem artykuły i książki z afiliacją w wsp, uczestniczyłem w konferencjach naukowych jako profesor tej szkoły, prowadziłem korespondencję dla dobra tej instytucji. Wykonałem z współpracownikami analizę dorobku całej kadry akademickiej. Przygotowałem dla Senatu podsumowanie oceny pracy naukowo-dydaktycznej wszystkich nauczycieli akademickich. Dla wielu wypadła ona fatalnie, czyli prawdziwie, bo tak to jest, że niektórzy zatrudniają się, by brać kasę, odrobić zajęcia, i wrócić do domu, do rodziny, nie przejmując się o losy uczelni, o jej wizerunek. Niech frajerzy na nich i za nich pracują. Od tego są, za to im się płaci. Im też, ale oni są zwolnieni z wyjątkowego zaangażowania na rzecz szkoły. Wystarczy, że są w minimum kadrowym. Czyż nie tak? Mnie to nie przeszkadzało, mogłem pracować nawet za nich, tylko musiałem tłumaczyć taką ich "obecność" w szkole innym nauczycielom akademickim. Są powody, dla których warto mieć w zespole naukowców do zupełnie innych zadań, a to przecież nie jest tak dostrzegalne przez innych. Trzeba to uszanować i dostrzec inne zalety takiej sytuacji.
Ktoś inny być może postąpiłby na moim miejscu inaczej. Ciekawostka – jeden z profesorów, który nawet nie był tytularnym profesorem, miał pensję na wyższym poziomie, niż ja. Mnie to nie przeszkadzało, podobnie jak to, że odwołany przed kilku laty dziekan, zachował swoją wysoką pensję, będąc cały czas na drugim etacie. Niczego w tej szkole i dla tej szkoły dodatkowo nie czynił, poza prowadzeniem zajęć (zresztą na bardzo dobrym poziomie). Nie publikował i nie afiliował swoich publikacji przy tej szkole, bo w końcu to był tylko jego drugi etat.
A jakie były komentarze współpracowników? Czy rzeczywiście byli – tak jak założyciel-kanclerz przekonani, że postąpiłem niesłusznie, niegodnie, że miałem wybujałe ambicje, że pewnie ich porzuciłem? Proszę bardzo, oto fakty – niech mówią same za siebie, choć podam tylko niektóre, bo nie ma tu na to miejsca. Na tym zamykam ten temat chyba, że zostanę ponownie sprowokowany do dalszego ciągu. Ten zresztą i tak będzie wkrótce miał kilka, zupełnie innych finałów. A teraz kilka wypowiedzi ad memoriam:
1) Członek Senatu:
"Drogi Rektorze, to co się aktualnie dzieje w Uczelni – w WSP jest moim osobistym dramatem, okazało się bowiem, że dwie Osoby, które poważam najbardziej na świecie i którym jestem bardzo wdzięczna tak, jak nikomu w życiu, to właśnie te dwie Osoby są w konflikcie, co jest makabrą dla mnie, tym bardziej że ten konflikt wymaga jakiegoś mojego opowiadania się po którejś ze stron. To trochę dziwna analogia (ze względu na mój wiek) ale naprawdę to jest tak, kiedy od dziecka, które kocha jednakowo obydwoje rodziców wymaga się, aby powiedziało, czy chce być z mamusią czy z tatusiem. To jest naprawdę dramat!(…) Ty, drogi Rektorze jesteś tak Wspaniałym Człowiekiem, że pisanie o Twoich cnotach i zasługach wymagałoby tyle czasu, że nie zmieściłabym się do jutra wieczorem. Są bowiem Autorytety, gdzie nawet nie można się ośmielić o nich pisać, to tak jak bym się ośmieliła pisać o zasługach Papieża (Pan Bóg mi to porównanie wybaczy). Niezależnie od tego, także osobiście dla mnie , jesteś Osobą, która bardzo, bardzo mi pomogła w życiu.(…) To Ty właśnie wspierałeś mnie w tych niesamowitych (jak na mój wiek) dokonaniach. Ja nie zapominam dobra, którego doznałam. Czy teraz rozumiesz mój dramat? "
2) Członek Senatu
"Drogi Rektorze - warto, po stokroć warto. Dowodzić Uczelnią to wielka sprawa - dana Ci z racji dorobku, a nie z łaski. Trzeba na tym stanowisku trwać. Są też doświadczenia i wnioski: Nie wierzyć zapewnieniom i ufać tylko niektórym, nie dać się na niczym „złapać" , zapewnić sobie wsparcie, na każdym senacie.
(…) Smutno mi, bardzo mi smutno. Wiedziałam, że taką decyzję podejmiesz - ale wiedzieć, a przeczytać to coś innego. Argumenty są logiczne i.... ja bym także postąpiła podobnie. Masz rację mamy jeszcze swój dorobek, swoje zadania naukowe i nauczycielskie. A funkcje: przejściowe, kłopotliwe, targające nerwy i... zabierające calutki wolny czas. Będzie Ci lepiej, o wiele lepiej. Szkoda tylko szkoły - bo postawiłeś na nogi, nadałeś jej kształt dobry i rokujący wielkie nadzieje."
3) Członek Senatu:
"Nie chce mi się komentować tego wszystkiego, w czym uczestniczyliśmy dzisiaj, ale to już jest jakaś kiepska, aczkolwiek sięgająca już surrealistycznych wymiarów farsa: akcję podtrzymuje ustawiczne zdumienie, co jeszcze można wymyślić, tylko nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać... Żeby nie wiem co, nie daj się dotknąć i zranić NIKOMU i NICZEMU! Trzymaj się i trwaj w tej grze! Uściski!"
4) Studentka:
"O rany! No to moje wrażenie co do p. kanclerz było jednak właściwe... Chociaż szczerze mówiąc, jak zwykle wolałabym się mylić. Całe szczęście, że Senat nie poparł tej propozycji. No, ale pewnie nie czuje się Pan komfortowo w obecnej sytuacji. W takim razie tym bardziej proszę się nie dać! Może kiedyś otworzy Pan swoją szkołę? Taką, gdzie będzie liczyło się to, co naprawdę istotne w
życiu. W końcu trzeba pamiętać, że klimat w pracy tworzą ludzie. A jeśli Ci, którzy mają jakiś wpływ na działanie instytucji są karykaturami moralnymi, to nie wróży to dobrze dla jej rozwoju i osób tam pracujących. Ja też w tym roku mocno zawiodłam się na p. kanclerz... Nie śmiem pytać co się stało, że założycielka szkoły zwołała specjalne zebranie Senatu, na którym to wszystko czego Pan dokonał zostało "w sposób szczególny docenione"Proszę tylko przyjąć wyrazy (…) uznania - zawsze był i będzie Pan dla nas, jak i zapewne wielu innych, wzorem do naśladowania i nie zmieni tego nikt i nic. A jeśli to jakieś pocieszenie - ostatnio przeczytałam że miarę wielkości człowieka poznajemy po tym jak wielu... ma przeciwników... Tak to już jest, że ludzie wielkiego formatu, jakoś bardziej rzucają się w oczy, a ich blask nie pozostaje obojętny dla oczu egoistycznych zawistników, którzy próbują go zgasić...
Proszę nie dać się zgasić! Nigdy! I niech Pan nie boi się marzeń – nawet tych uznawanych za nierealne - bo to właśnie idealiści i marzyciele popychają świat do przodu. I choć na początku wszyscy stukają się palcem w czoło, to w ostatecznym rozrachunku ich zdeterminowaniu zawdzięczamy nasz postęp. Jeszcze raz wszystkiego dobrego w Nowym Roku!"
5) Członek Senatu:
"Tobie i Twoim bliskim z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku - składam życzenia zdrowia, pogody ducha, miłości i sukcesów w realizacji osobistych i zawodowych przedsięwzięć, wraz z Twoimi naukowymi sprzymierzeńcami. Życzę Ci również siły do walki z przeciwnościami i wiary, że ma ona sens."
6) Wykładowca:
"Ze smutkiem przyjąłem informację o Pańskiej rezygnacji z funkcji Rektora WSP. Tak się złożyło, że moją pierwszą uczelnianą pracą była ta podjęta w WSP, a Pan był pierwszym moim Rektorem. W naszych sporadycznych rozmowach, jako młody akademik w kontakcie z uznanym Autorytetem, doświadczałem życzliwości, serdeczności, subtelnej motywacji - wszystko to było potężnym wiatrem w żagle... (Mam świadków, że tę opinię wypowiadam dziś nie po raz pierwszy... i nie drugi). Pańska postawa budzi mój szacunek i uznanie, za co wyrażam wdzięczność. Życzę pomyślności."
7) Członek Senatu:
"Na początek przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale powiem szczerze, że obecna sytuacja jest dla mnie "niewiarygodna" gdyż od znaczącego czasu tj ok. 3 lat jestem poza bezpośrednim udziałem w dyskusji nad kształtem WSP. Docierały do mnie tylko zdawkowe informacje dotyczące intryg czy pomówień, których niestety też stawałem się obiektem (współczuję tym osobom, które stosują takie metody działania - "pedagodzy"). Od czasu rezygnacji z funkcji prodziekana (a szczególnie w trakcie jej trwania) zrozumiałem na czym polega manipulacja wśród osób reprezentujących Pedagogikę w WSP (były to tylko przypuszczenia - bez szczegółowego dochodzenia do prawdy). Od wczoraj wiem i jestem przekonany kto reprezentuje ciemną "stronę księżyca" jaki jest to zespół osób - ale to jest moje osobiste odczucie nie mające żadnego przełożenia na jakąkolwiek zmianę (jest to kolejne doświadczenie osoby "stojącej z boku", którą próbuje się manipulować). Nie chciałbym dalej emocjonalnie wypowiadać się. Dlatego też również bardzo serdecznie dziękuję za współpracę, motywowanie do rozwoju naukowego i "fajne" gesty, które zawsze pozostaną w pamięci. Z wyrazami szacunku"
8) Członek Senatu: Wielce Szanowny Panie Profesorze,
"Zapoznałam się uważnie z pismem, w którym składasz rezygnację z funkcji rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, a tym samym wszystkich innych funkcji, jakie są z nią związane i przyjmuję Twoją decyzję jako ogromną stratę osobistą. Informacje tę przeżyłam dotkliwie i odczułam jak pęknięcie i poważnie zaburzenie fundamentalnych zasad istnienia WSP. Nie potrafiłam tak „na gorąco”, automatycznie odpowiedzieć na Twój list, w którym przedstawiona jest silna, wyjątkowo wyważona i dobitnie wyrażona argumentacja. Wysoka kultura każdego słowa użytego z precyzją skalpela dokonuje ostatnich cięć.
(…) to właśnie ja chciałabym przede wszystkim najpiękniej jak umiem podziękować za współpracę i Twoje osobiste zaangażowanie w realizację moich zadań i obowiązków, z którymi musiałam się zmierzyć pracując jako wykładowca (…) czy członek Senatu. Praca pod Twoim przewodnictwem, zarówno dydaktyczna, organizacyjna, administracyjna, a także naukowa była dla mnie ogromnym wyróżnieniem i wspaniałym doświadczeniem. Wszystko to, co osiągnęłam i mogłam wpisać do oceny nauczyciela akademickiego pracując w WSP, zawdzięczam Tobie Szanowny Panie Profesorze, gdyż od Ciebie mogłam się uczyć i obok Ciebie miałam szczęście żyć, funkcjonować, doświadczać czegoś nowego i innego tworząc nasze wspólne środowisko akademickie. I nigdy na Tobie się nie zawiodłam. Pragnę, bardzo wyraźnie podkreślić, że pretendujesz w moim życiu do roli mego Mistrza i Przyjaciela, który tak wiele potrafi zrozumieć, wybaczyć i dać radość w stawaniu się lepszym człowiekiem.
Chciałabym z całego serca podziękować za okazane wsparcie, zaangażowanie i wskazywanie drogi naukowego rozwoju. Każda Twoja podpowiedź, wskazówka była cennym drogowskazem i tym bardziej tak trudno się rozstać, gdyż jak można żyć bez powietrza. Twoja ogromna wiedza, kultura, pracowitość była nieocenionym i niedocenionym wsparciem całego zespołu, a pomoc i zaangażowanie, a także atmosfera, którą stworzyłeś przyczyniły się do wielu moich i naszych wspólnych osiągnięć. Zawsze podkreślałeś jak ważny jest wizerunek i misja szkoły i byłeś jej wiernym Strażnikiem. Jaki teraz obrać kurs, kiedy zabrakło Ciebie?. Jakie wytyczyć drogowskazy, które pozwolą przetrwać każdy kolejny dzień? Jakimi posłużyć się narzędziami, aby odróżnić to jest dobre, od tego co jest złem? Jednym z nich jest z pewnością umiejętność rozróżniania prawdy od kłamstwa.
Gdyby kłamstwo, podobnie jak prawda miało tylko jedną twarz, łatwiej dalibyśmy sobie z nim radę; przyjęliśmy po prostu za pewnik przeciwieństwo tego, co mówi kłamca, ale odwrotna strona prawdy ma sto tysięcy postaci i nieograniczone pole (Michael de Montaigne).
Nie może istnieć ład i porządek społeczny bez zaufania, a zaufanie bez prawdy lub przynajmniej ogólnie akceptowanych zasad dochodzenia do niej. Podstawą, na której można by opierać rozwój naszej uczelni, powinien być wzajemny szacunek, gotowość do zawierania umów, przestrzeganie prawa. Ty byłeś tego gwarantem, starałeś się podporządkować interesy każdego pracownika wspólnym interesom, które miały stanowić o sile rozwoju naszej uczelni. Każdą swoją decyzję potrafiłeś w sposób przekonywujący uzasadnić, zachowując przy tym poczucie godności każdej osoby, której ta decyzja dotyczyła.
Obecna sytuacja w Szkole jest dla mnie zaczynem do poszukiwań, przemyśleń i dyskursu z samą sobą, z prawdami uznanymi, przypisywanymi. a może wreszcie z przeciwstawieniem się zakłamaniu, które nie powinno zagościć w życiu naszej Szkoły. Jakie warunki powinnam spełniać, by odkrywać i umacniać się w procesie samorealizacji własnego człowieczeństwa? Konfrontacja osobistych wyborów i strategii życia z odczuwaniem poczucia jego sensu nie jest domeną dla każdego. Wybór godnego stylu życia jest dążeniem do samorealizacji, a nie do uprawiania kariery i w tym przypadku, jak wynika z Twojej postawy i słów, które głosisz dałeś dowód poświadczający, że jesteś gorliwym wyznawcą tej zasady. W swej refleksyjności dajesz świadectwo, że kłamstwo nie jest Twoją umiejętnością przystosowawczą dla odnoszenia sukcesu. Wielowymiarowość percepcji i zdolność do rozumienia złożonej rzeczywistości daje Ci umiejętność jej oceny i przeżywania, tak by życie było udane i godne. Potrafisz wyczuć granicę, która dzieli życie udane od godnego, by nie zatracić tego ostatniego. Każdy działając indywidualnie uruchamia mechanizmy, by bronić się przed zagrożeniami. Każdy tak czyni, lecz nie każdemu udaje się zachować autonomię i otwartość w codziennej egzystencji. Mając okazję do obcowania z Tobą można było uczyć się od Mistrza jak można w rozwoju osobowym, zawodowym, naukowym i każdej innej sferze uprawiać sztukę życia nie tracąc wiary w siebie i innych.
Niech znana sentencja łacińska będzie zakończeniem moich niekończących się podziękowań, że mogłam spotkać w swoim życiu Kogoś tak prawego. Conscienta bene actae vitae multorumque bene factorum memoria iucund est „Świadomość dobrze przeżytego życia i pamięć o wielu czynach jest przyjemna”. Jeszcze raz z całego serca dziękuję! i ufam, że nie jeden raz nasze drogi, na nowo się skrzyżują. Z wyrazami szacunku."
Niech każdy skupi się na swoich zadaniach, nie popełnia błędów i nie wmawia sobie i innym, że było inaczej, bo pamięć społeczna ma różne wymiary, wiele jest śladów naszej obecności i zaangażowania, w tym także błędów. Ja też je zapewne popełniałem, tyle tylko, że nikt ich nie chciał mi uświadomić. Jak to dobrze, że uczyniła to ta najbardziej nie(wiary)godna osoba. Moim wrogom - życzę takich listów i oby otrzymywali je w lepszych warunkach swojej pracy i bycia z innymi. No i by rozstawano się z nimi z większą klasą.
11 lipca 2011
Oblewanie matury
Studenci coraz gorzej radzą sobie na uczelniach wyższych. Nawet ci rzekomo najlepsi mają problemy z najprostszymi zadaniami. Egzamin dojrzałości nie pokazuje prawdziwej wiedzy ucznia, skoro jest dostosowany do średniego poziomu egzaminowanych. Matura ma uspokoić rektorów wyższych uczelni, że otrzymują dobrych kandydatów i mogą zrezygnować z egzaminów wstępnych – wywiad Bronisława Tumiłowicza na temat nie tylko egzaminu dojrzałośc (który tak fatalnie wypadł w bieżącym roku szkolnym) został opublikowany w najnowszym wydaniu "Przeglądu" (z dn.17.07.2011).
Subskrybuj:
Posty (Atom)