21 września 2024

Prof. dr hab. Agnieszka Cybal-Michalska doktorem honoris causa Ługańskego Narodowego Uniwersytetu im.Tarasa Szewczenki na Ukrainie

 



Ługański Narodowy Uniwersytet im. Tarasa Szewczenki wyróżnił w dniu 18 września 2024 roku najwyższą godnością doktor honoris causa Przewodniczącą Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN prof. dr hab. Agnieszkę Cybal-Michalską. To wielki zaszczyt dla polskiej pedagogiki i pedagożki z Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, której współpraca z ukraińskimi uczonymi została tak znacząco doceniona i uhonorowana.



W miesięczniku Narodowej Akademii Nauk Pedagogicznych Ukrainy (nr 4(73) 2024)  zotała opublikowana nota o członkostwie zagranicznym tej Akademii Przewodniczącej KNP PAN, a zarazem poinformowano społeczność ukraińskich uczonych o jej wyborze na przewodniczącą KNP PAN (na drugą kaencję) i na członkinię Rady Doskonałości Naukowej.      

[foro: "Oswita i suspilstvo, 2024'4(73) s.9] 

Niezależnie od dramatycznych skutków wojny w Ukrainie, która trwa już przeszło dwa lata, życie biegnie dalej a społeczeństwo broni swojego kraju, starając się utrzymać i rozwijać m.in. edukację, szkolnictwo wyższe i naukę. Tym bardziej warto docenić tak znaczący wyraz szacunku i wdzięczności dla (wielko-)polskiej  uczonej ze strony partnerskiego Narodowego Komitetu Nauk Pedagogicznych Ukrainy. Uroczystość musiała jednak mieć zdalny charakter, co w żadnej mierze nie pomniejszało jej rangi. 




 

Z historycznej powinności odnotujmy, że recenzentami w tym postępowaniu byli: 

prof. Vasyl Kremień, dhc mult. - Prezydent Narodowej Akademii Nauk Pedagogicznych Ukrainy 

Prof. Olena Karaman - Rektorka Ługańskiego Narodowego Uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki

Prof. Svietlana Sisojeva - Ssekretarz Wwydziału Filozofii Oświaty, członkini NANP Ukrainy.

Laudację wygłosił Przewodniczący Rady Naukowej Ługańskiego Narodowego Uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki prof. Vitalij Kuryło.

Serdeczne gratulacje dla wyróżnionej tą godnością Przewodniczącej Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.     

 











(żródło fotografii: 

https://www.facebook.com/profile.php?id=100007572404860)






20 września 2024

Międzynarodowa gra w poszukiwaniu i instalowaniu keszy


 


Polskie słowo kesz pochodzi od angielskiego cache, a oznacza skrytkę. Geokeszing jest grą światową. gdziekolwiek jesteśmy wystarczy, że zalogujemy się w systemie tej gry, a otrzymamy aktywną mapę z lokalizacją keszy na całym świecie, w tym także w okolicy zamieszkanej przez nas czy aktualnie odwiedzanej. Każdy, kto zarejestruje się w tej grze, a jest to gra bezpłatna, w której możemy uczestniczyć niezależnie od wieku, sposobu poruszania się i przemieszczania, może stać się odkrywcą ukrytych w różnych miejscach niespodzianek. 



Nie poszukujemy wirtualnych stworków, ale schowane w różnych miejscach, o różnym formacie i zróżnicowanym stopniu trudności skrytki (pojemniki np. w formie pudełeczka) z niespodzianką dla ich odkrywców. Poniżej przedstawiam na fotografii odkryty wczoraj kesz w województwie łódzkim. Nie zdradzam miejsca, by nie ułatwiać poszukiwaczom jego odnalezienie.  




Od wielu lat należę do społeczności geokeszerów. Zachęcam pedagogów szkolnych i społecznych, pozaszkolnych, ale także pedagogów specjalnych do włączenia się do tej międzynarodowej gry terenowej, która łączy w sobie ruch, twórczą rywalizację, kontakt z naturą, przygodę, zdobywanie wiedzy historycznej i współczesnej o danym terenie. Co ważne, przydatny jest tu dostęp do Internetu, gdyż każdy kesz ma swoje dane lokalizacyjne, pozwalające na jego odnalezienie.

W harcerstwie są od lat prowadzone zawody na orientację (na azymut) wymagające docieranie do celów dzięki przemieszczaniu się terenie za pomocą busoli. Tę funkcje spełnia dziś wiele aplikacji w naszych telefonach, smartfonach.  




Na całym świecie, niemal w każdym jego zakątku są poukrywane przez geokeszerów (ja także nim jestem) skrytki zawierające dziennik do rejestracji przez tych, którzy je odnaleźli. 

Każdego, kto instaluje kesze lub ich tylko poszukuje obowiązują zasady ustalane przez organizatorów tej gry GEOCACHING w miarę rozwoju tej gry i zachodzących w świecie zmian. wszystkich obowiązuje przestrzeganie norm geocachingu, aby ją oraz szanować środowisko, w którym znajdują się skrytki. Dzięki temu gra toczy się od 2000 roku.




Mój przyjaciel, który zainteresował mnie tą grą, odkrył już prawie 900 keszy. Ja mam w swojej kolekcji zaledwie 18, ale za to sam ukryłem dwa kesze, co spotyka się z dużą radością tych, którzy je odnaleźli. Świadczą o tym ich wpisy zarówno w notatniku i na internetowej stronie moich keszy w ramach tej gry. Pamiętajmy jednak, by po odnalezieniu kesza odnotować ten fakt w istniejącym w nim notatniku i ponownie ukryć w tym samym miejscu.




Nie jest ważna pora roku, miejsce skrytki, bowiem to każdy z nas decyduje o tym, czy woli siedzieć w domu, czy iść na spacer. Niektórzy mają dylemat, dokąd iść, skoro zamknięte są sklepy, hipermarkety, a w miejscu zamieszkania nie ma żadnych innych pozadomowych atrakcji, okazji, inspiracji rozwojowych, wyznaniowych, terapeutycznych czy relaksacyjnych. 

Światowy skauting, w tym harcerstwo ma konkurencyjny, oddolny ruch międzynarodowej solidarności i aktywności geokeszerów w świecie onlife.      


19 września 2024

Nauka a polityka

 



 W ocenie rozpraw naukowych nie powinno mieć żadnego znaczenia to, czy ktoś jest zwolennikiem jakiejś partii politycznej, ani jego stosunek do wiary lub świeckości. Jedyne, co powinno mieć znaczenie dla oceny ich pracy naukowej, to fachowość, niezależność, zaangażowanie w podjęcie oryginalnego problemu badawczego i uczciwość w jego rozwiązywaniu. W ostatnich latach przekonujemy się, że uczciwość jest nawet ważniejsza w realizacji projektów badawczych bez względu na to, jakie mamy osobiste poglądy i jaką reprezentujemy uczelnię czy akademickie środowisko.

W wyniku walki politycznej w Polsce rozwija się niestety także nauka polityczna, która nie ma nic wspólnego z dyscypliną nauk o polityce. Jest to, niezależnie od dziedziny nauk społecznych, instrumentalne jej traktowanie jako pochodna podporządkowania się części naukowców afirmowanej przez siebie ideologii i interesom partii władzy lub opozycji. Tym zaś zależy na tym, by środkami finansowymi dążyć do utrzymania władzy lub jej odzyskania z udziałem selektywnie traktującym naukę jej dotychczasowym autorytetom. Trudno jednak takie osoby uznawać za autorytety, skoro same zrezygnowały z wolności i imperatywu nieposłuszeństwa wobec tak rozumianego wykorzystywania nauki do pozanaukowych celów.  

Jesteśmy świadkami, ale i aktorami win plemion politycznych, kiedy milczymy, nie reagujemy, nie zwracamy uwagi na patologie. Nie wolno uczonym uczestniczyć w kłamstwie politycznym, jeśli sprawowanie władzy na nim się opiera. Jeśli ktoś potrzebuje czy poszukuje naukowego autorytetu, to niech  sam nim będzie w wyniku uczciwej, zaangażowanej pracy naukowo-badawczej, dydaktycznej i organizacyjnej.

Można zapytać, jak to jest możliwe, że żyjąc w demokracji parlamentarnej niektórzy naukowcy zamykają swój horyzont wiedzy i reakcji na temat patologii w sprawowaniu władzy, deprawowaniu przez nią ludzkich sumień, gdyż zastępuje się autorytet nauki sprytem, pseudonaukową przedsiębiorczością, by utrzymać siebie i/lub swoją instytucję w lepszej kondycji ekonomicznej? Tymczasem to sumienie jest źródłem prawdy, której posiadanie i reprezentowanie w relacjach profesjonalnych i społecznych sprzyja zdobywaniu czy utrwalaniu własnej godności homo amans, homo creator i homo sacer.

Dociekanie prawdy jest przecież obowiązkiem każdego naukowca, toteż nie należy godzić się z tymi, których sumienie w czasach jego deprawowania przez przedstawicieli różnych formacji politycznych ma kalkulacyjny charakter. Nie wolno prawdy czynić przedmiotem politycznych transakcji. Podporządkowujący swoje badania i prezentację ich wyników czynnikom pozanaukowym staje się nie tylko ambasadorem kłamstwa, ale i jego niewolnikiem, gdyż każdy akt jego demistyfikacji musi być prowadzony niejako w imię wolności nauki. 

Uczony powinien być – jak trafnie określał to Józef Tischner – odkrywaną we własnej duszy „gadającą wolnością), co potwierdza zarazem, że jeśli już czemukolwiek się poddaje, to są to wartości absolutne, wyższego rzędu, wyższe od niego samego. W rozmowie m.in. z Jarosławem Gowinem ów filozof mówił o tym, jak ważny jest w życiu elit głos wewnętrzny, kiedy to dajmonion (…) mówi: ”podporządkuj się temu, w czym ty sam jesteś większy od siebie”. „Idź za tym, co w tobie najlepsze”. Ten głos nie może jednak wbijać nas w pychę. Dzięki niemu wchodzimy w służbę. Byt w sobie zaczyna być bytem dla kogoś (Tischner, 1999, Przekonać Pana Boga. Z ks. Józefem Tischnerem rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin, Kraków: Znak).

 

 

 


18 września 2024

Kwartalnik "Studia z Teorii Wychowania" z najwyższą wartością wskaźnika ICV 2023 wynoszącą 100.00

 


Miło mi poinformować, że czasopismo „Studia z Teorii Wychowania" (ISSN: 2083-0998, 2719-4078)” otrzymało od Zespołu Ewaluacji Czasopism Naukowych Index Copernicus International pozytywną ocenę i zostało zaindeksowane w bazie ICI Journals Master List za rok 2023. Na podstawie weryfikacji informacji o funkcjonowaniu czasopisma w roku 2023 wyznaczona została wartość jego siły parametrycznej (wskaźnika ICV).

ICV 2023 = 100.00

Będziemy nadal z zespołem redakcyjnym wzmacniać zasięg oddziaływania kwartalnika, jego potencjał indeksacji w głównych międzynarodowych bazach, tj.: Emerging Sources Citation Index (Web of Science), Scopus, DOAJ oraz ERIH Plus. 

Dziękuję znakomitemu zespołowi Redakcji "Studiów z Teorii Wychowania" oraz współpracującym z nami Recenzentom z całego kraju za perfekcyjną troskę o jakość wydawanych w naszym periodyku artykułów. Kwartalnik ukazuje się systematycznie, toteż życzę dalszej satysfakcji z publikowania na jego łamach artykułów naukowych. Sekretarz  naukowy redakcji prof. ChAT dr hab. Stefan Tomasz Kwiatkowski czyni wszystko, by komunikacja z autorami i recenzentami przebiegała sprawnie. 

Nasz zespół redakcyjny regularnie odbywa spotkania, analizuje i dyskutuje o nadsyłanych rozprawach oraz planuje kolejne wydania. Życzę autorom, recenzentom i moim współpracownikom redakcyjnym dalszej satysfakcji z tworzenia znaczącego źródła wiedzy naukowej z teoretycznych podstaw socjalizacji, wychowania i terapii, które stają się zarazem ważnym czynnikiem w projektowaniu i realizowaniu badań empirycznych. 

       


16 września 2024

O szansach na bycie superproduktywnym naukowcem po doktoracie

 



Profesor Marek Kwiek wraz dr. Wojciechem Roszką opublikowali wyniki kolejnych badań Big Date wyłaniając z bazy Scopus  99 000 polskich naukowców i 935 000 ich polskich publikacji z ostatniego półwiecza - 72 000 artykułów z dziedzin STEMM, które wydało 4 200 polskich naukowców z habilitacją (ale bez profesury tytularnej). Tym samym analizowane dane o rozprawach dotyczyły ich dorobku sprzed i po habilitacji.


Jak piszą "było to  badanie longitudinalne kariery naukowej w wymiarze temporalnym, które pozwoliło na prześledzenie publikacyjnych osiągnięć naukowców od 30. roku życia do 70-tki, a więc od ich pierwszej do ostatniej publikacji. Badacze zastosowali podejście decylowe – produktywność naukowców została przypisana do 10 decyli, od najniższego (dolnych 10% naukowców pod względem produktywności publikacyjnej) do najwyższego (górnych 10% naukowców po tym samym względem). Uszeregowali wszystkich od decyla 1 do decyla 10.

Interesowało ich pytanie: Czy jakiemuś polskiemu naukowcowi udało się przeskoczyć z decyla 1 po doktoracie do decyla 10 po habilitacji – czy to w ogóle jest możliwe? Wiara w naukowców podpowiada, że tak, że wszystko jest przecież możliwe… . Analogicznie, czy można spaść z decyla 10 do decyla 1, najniższego? A zatem w jakiej mierze polscy naukowcy są przypisani (przez siebie – swoje publikacje) do swoich ról publikacyjnych? jak bardzo są produktywni naukowo? 

Czy (młodzi) doktorzy habilitowani mogą się wybić – radykalnie – powyżej swoich wcześniejszych osiągnięć publikacyjnych? Twarde dane pokazują jasno, że nie mogą!" 


Zachęcam do przeczytania tekstu wszystkich tych, którzy interesują się polityka naukową i szkolnictwa wyższego. Kluczowe jest bowiem pytanie: czym ma być a czym jest tzw. produktywność naukowa w sytuacji, gdy do ewaluacji dyscypliny wystarczy tylko jeden slot (jedna publikacja) rocznie? Inna rzecz, że do awansu naukowego to kryterium w ogóle się nie nadaje. Jest czynnikiem hamującym rozwój naukowy nauczycieli akademickich, w tym także ich produktywność. 


 W dniu wczorajszym Profesor Marek Kwiek przesłał informację, że właśnie ukazał się w „Innovative Higher Education” (39 stron) na temat produktywności naukowców po doktoracie i po habilitacji – z pytaniem, czy w ogóle możliwe są radykalne zmiany produktywności? Czy naukowcy słabi publikacyjnie – mogą po latach stać się silni publikacyjnie? (M. Kwiek, W. Roszka (2024). Are Scientists Changing their Research Productivity Classes When They Move up the Academic Ladder. Innovative Higher Educationhttps://doi.org/10.1007/s10755-024-09735-3 ) 

 

Tak więc, drodzy naukowcy, nadchodzi kolejny rok akademickiej "produkcji" w Sciences! W humanistyce i naukach społecznych mamy znacznie poważniejsze zadania, które wykraczają poza ramy powyższego wyścigu "producentów nauki", gdyż nasze badania mają służyć kulturze i społeczeństwu.  



(Foto: Ateny  - BŚ) 

15 września 2024

Intelektualiści i pseudointelektualiści

 


 

Upadek arystotelesowskiej idei polityki jako racjonalnej troski  o dobro wspólne sprawia, że jest ona traktowana przez dążących do władzy lub ją pełniących jako znakomity sposób na zadbanie o dobro "własne". Co gorsza, coraz częściej zabierają głos w sprawie tej drugiej grupy elit naukowcy, dla których ta kwestia być może nie jest głównym przedmiotem ich zainteresowań badawczych. Niektórzy nawet pobierają honoraria za niemal codzienne komentowanie wszelkich spraw z życia kraju, byle tylko można było zasłużyć się płatnikom. Natomiast mądrzy intelektualiści wyrażają swój sprzeciw wobec panoszenia się głupich w rządowej, samorządowej, sejmowej, a więc publicznej polityce krajowej czy nawet międzynarodowej. 

Czytamy o tym w wydanej w Polsce książce Thomasa Sowella - amerykańskiego ekonomisty o poglądach podobno badziej libertariańskich niż konserwatywnych, chociaż w trosce o naukę bliższy jest tym ostatnim. Należy przecież do grona tych autorów, którzy nie chcą milczeć w powyższej kwestii. Już w pierwszym zdaniu "Przedmowy" wyraża następujący pogląd: "Prawdopodobnie nigdy w dziejach ludzkości intelektualiści nie odgrywali w społeczeństwie większej roli niż obecnie. (...) ich wpływ na kierunek ewolucji społecznej może być znaczący, a nawet decydujący. Wpływ ten zależny jest rzecz jasna od okoliczności - między innymi od tego, czy dany intelektualista cieszy się swobodą i wolnością propagowania swoich idei, czy też może jest jedynie trybikiem aparatu państwowej propagandy, jak ma to miejsce w krajach totalitarnych" (s. 11).

Na dowód tej tezy autor niniejszej publikacji przytacza za profesorem z University of Columbia komentarz o niektórych utalentowanych poetach i dziennikarzach, którzy usprawiedliwiali zbrodnie tyranów koniecznością przyjęcia innej (rzekomo właściwej) perspektywy ich oceny. Sowell nie adresuje swojej książki do intelektualistów, ale do przeciętnych - w sensie statystycznym - czytelników, obywateli demokratycznego kraju, by spróbowali zrozumieć intelektualistów, którymi są osoby zajmujące się zawodowo ideami jako takimi. 

"Intelektualistami będą - zdaniem Sowella - więc pisarze, uczeni i tym podobni" (s.17). Trzeba ich odróżniać od tzw. gadających głów w mediach audiowizualnych. Nie jest intelektualistą ta osoba, która od idei - i na ideach się kończy  z przeświadczeniem o własnej nieomylności wprowadza określone idee w życie publiczne, a więc jest inżynierem społecznym, manipulatorem dusz ludzkich. "Praca intelektualisty  zaczyna się od idei - i na ideach się kończy" (s. 18). Oceniając sytuację w szkolnictwie wyższym w USA autor tej książki uważa, że nauczyciele akademiccy na wydziałach socjologii czy psychologii są bardziej zorientowani lewicowo. W Polsce nie prowadzi się badań na ten temat, by ich wyniki nie były wykorzystane przez partię władzy czy opozycji w dezawuowaniu autorytetów naukowych.       

Tych, którzy nie traktują idei jako wartości autotelicznej, jako ens per se, tylko wykorzystują je instrumentalnie a zarazem posiadają mniejszą wiedzę w ramach swojej dyscypliny naukowej, Sowell określa mianem pseudointelektualistów. To ktoś, kto jest płytki, powierzchowny lub nieuczciwy w swoim zawodzie czy aktywności publicznej, a zatem nie zasługuje na miano intelektualisty. Pseudointelektualistą jest osoba, która w swoich wypowiedziach, komentarzach publicznych wykracza poza reprezentowaną przez siebie dziedzinę wiedzy. Jest nią także wówczas, kiedy wytwarza lub nawet tylko promuje idee antyintelektualne.  

Bycie intelektualistą nie jest tożsame z byciem członkiem tej grupy społecznej, która jest określana mianem inteligencji, na której spoczywa niejako obowiązek czy rola upowszechniania lub wcielania w życie idei wytworzonych przez intelektualistów. Do inteligencji Sowell zalicza zatem tzw. "satelitów intelektualistów" (s.21), a więc nauczycieli, sędziów, dziennikarzy, działaczy społecznych i politycznych.  

O wartości intelektualisty/-ki rozstrzyga wiarygodność i prawdziwość przedstawianych przez niego/nią idei, a ta musi być poddana empirycznym kryteriom zewnętrznym wobec niej. Intelektualiści nie ponoszą jednak odpowiedzialności za głoszenie swoich idei, toteż moga być impregnowani na krytykę publiczną. 

"Ci z intelektualistów, którzy ubóstwiali Stalina, gdy w czystkach likwidował miliony ludzi i tłamsił najlżejsze drgnięcie swobody, nie zostali zdyskredytowani" (s. 24). Podobnie jest współcześnie, kiedy to część rosyjskich intelektualistów i inteligencji popiera politykę inwazji Putina na Ukrainę. 

Sowell podejmuje istotną kwestię dotyczącą osób podejmujących decyzje, które mają wpływ na życie społeczeństwa czy jakiejś jego części, środowiska, funkcjonowanie instytucji publicznych. Decydentami nie powinni być ci, "(...) którzy nie mają ani doświadczenia, ani ich to wszystko bezpośrednio nie dotyczy. (...) Jeśli rozszerzymy definicję wiedzy, włączając w nią wiedzę przyziemną, której obecność lub nieobecność jest sprawą istotną i często kluczową, okaże się, że osoby szczycące się tytułami doktorskimi są w większości, tak samo jak inni ludzie,  ślepi i głusi na rzeczy niezwykle istotne , jako że żaden człowiek nie jest w stanie posiadać wiedzy na poziomie umożliwiającym podejmowanie decyzji w imieniu całego społeczeństwa. Możliwe jest co najwyżej decydowanie o sprawach będących znikomym wycinkiem szerokiego spektrum ludzkich spraw" (s. 35). 

Tymczasem nie tylko w Polsce jako jednym z posttotalitarnych krajów socjalistycznych decydentami m.in. w ministerstwach, spółkach Skarbu Państwa były lub są osoby-politycy, które bez wahania można zaliczyć do pseudointelektualistów i nieprofesjonalistów. Ci zaś kierują się w swoich decyzjach częściowo ignorancją, uprzedzeniami, stereotypami, preferowanym światopoglądem a więc i ideami, wartościami, które podlegają wpływom grupowego myślenia i lojalnego działania. Jakże trafnie konstatuje autor tej książki takie postawy,  pisząc:  

"(...) znacznie łatwiej jest koncentrować władzę, niż koncentrować wiedzę. Dlatego inżynieria społeczna tak często odnosi skutki odwrotne od zamierzonych, a wielu despotycznych władców doprowadziło swoje narody do totalnej ruiny" (s. 36).  Do ruiny można doprowadzić także szkolnictwo, służbę zdrowia, system emerytalny czy sądowniczy w danym kraju. 

Nie jest prawdą, że działające w społeczeństwie otwartym organizacje pozarządowe, fundacje czy ruchy społeczne są w swojej działalności bezstronne, wolne od realizacji ukrytych interesów osobistych,  więc i wiarygodne. "To jedno z wielu wyobrażeń, jakie nie jest w stanie przetrwać konfrontacji z rzeczywistością - ale, niestety, rzadko kto je w ten sposób weryfikuje. Pomijając interesy własnych ekspertów - zamiast innych mechanizmów ekonomicznych bądź społecznych - za pomocą których wpływają  na kształt istotnych decyzji, istnieje wiele dowodów potwierdzających, że  tak naprawdę oni także kierują się uprzedzeniami" (s. 42). 

W Polsce też są takie organizacje, czego dowodem są pseudonaukowe fundacje, strony wyrotowanych z uczelni pseudonaukowców, których założyciele czy  "eksperci" przygotowują i publikują zmanipulowane przez siebie wypowiedzi, dokumenty, komentarze, żeby stanowiły zasłonę dymną własnych stanowisk podszytych uprzedzeniem, ignorancją czy "zemstą" za niepowodzenia w postępowaniach awansowych czy w pracy zawodowej. 

"Jak neurochirurg może wytłumaczyć się z tego, co robi, komuś, kto nie ma pojęcia ani o mózgu, ani o chirurgu?" - pyta Sowell, a ja mogę per analogiam zapytać: Dlaczego profesor ma nie odmówić poparcia wniosku komuś, kto ubiega się o stopień doktora, doktora habilitowanego czy o tytuł profesora, skoro ten popełnia w swoich rozprawach fundamentalne błędy metodologiczne czy jest najzwyczajniej w świecie naukowym ignorantem? Rzeczywiście, ignorancja stała się także w środowisku akademickim chlebem powszednim,  usiłując wypierać i zastępować wiedzę odwoływaniem się do administracyjnych czy sądowych procedur. 

Sowell jako autor przywołanej dziś książki słusznie wskazuje na nieuprawnione, niepokojące cytowanie przez część intelektualistów danych statystycznych, by demonizować ich znaczenie w ujęciu komparatystycznym tak, jakby miało być obojętne to, w jaki sposób zostały one uzyskane, przy pomocy jakich narzędzi oraz jak dalece pomijają odmienność ustrojową, kulturową. demograficzną, gospodarczą itp. wymienianych państw czy analizowanych środowisk. Rzeczywistość nie przystaje do wskaźników idealnego świata, podobnie jak niewiele ma wspólnego z manipulacją pseudointelektualistów.       

  

14 września 2024

Bezszelestność każdej transformacji

 


Prof. Ewa Marynowicz-Hetka uzyskała zgodę francuskiego filozofa, sinologa François Jullien'a na przekład i wydanie jego wykładów z filozofii egzystencjalnej. Podjęła się z sukcesem niezwykle trudnego zadania dokonania ich przekładu i opracowania także recenzji jego myśli, gdyż nie jest to łatwe studium do czytania w czasach popkultury, popnauki i coraz głębszej dewastacji humanistyki w tak "zbójeckich czasach" (McLaren). Warto sięgnąć po tę książkę, gdyż jej treść pozwala wniknąć w doświadczanie przemian jednostkowych czy społecznych. 

Autor rozchmurza, uwalnia w swoim głębokim studium myśli na temat procesu przejścia podczas transformacji aż do niemalże hermeneutycznego wyczerpania odkrywanych w języku argumentów. Demistyfikuje zarazem świat pozornych transformacji tak, by bezszelestnie nikt nie dostrzegł jego odmienności. Jak pisze Jullien:

"Trudność myślenia o transformacji polega na tym, że wymaga ona myślenia procesualnego i przyszłościowego/z wyprzedzeniem, co skłania nas  do wskazania dokładnie tego punktu, w którym nasz (europejski) sposób myślenia jest błędny. Ta trudność też polega na tym, że istota transformacji mieści się w samym centrum przejścia (la transition), co oznacza, iż mogę uporządkować termin "transformacja" odnosząc się do terminu "przejście", rozwijając go w ten sposób, by jak najlepiej oddać owo trans w "trans - formacji": "przejście", jeśli mogę tak powiedzieć, umożliwia osiągnięcie kolejnej "formy"  - między formami" (s.74). 

Przejście jest procesem, który nie daje się zoperacjonalizować, dookreślić z racji jego nieoznaczalności, toteż nie wiemy, w którym momencie życia, aktywności osoby i w jakiej sytuacji dochodzi np. do inkulturacji, do introjekcji wartości. Tak socjalizacja, wychowanie jak i terapia są zjawiskami interdependnymi, intersubiektywnymi, właśnie owym przejściem od stanu A do stanu B czy A'. Zawsze następuje tu zerwanie ze stanem poprzednim. "Przejście" znosi granice szarości i mediany, wyrywając je z uścisku/dominacji Bytu i jego mocy" (s.85).

Dla pedagogiki i polityki oświatowej jest w tym podejściu kluczowe zaprzestanie postrzegania różnorodności kultur, osobowości, instytucji przez pryzmat różnicy, antagonistycznie. "Ponieważ "różnica" odwołuje do poszukiwania przeciwieństw i dalej do roszczenia tożsamościowego - widzimy wyraźnie, ile fałszywych debat toczy się dzisiaj"(s.81).  Otóż to. Warto każdą odmienność czynić punktem wyjścia do jej poznania, eksploracji a nie marginalizowania czy wykluczania tylko dlatego, że nie mieści się w głównym nurcie czy przestrzeni życia.  

Przywołana dziś książka zachwyci zwolenników filozofii Dalekiego Wschodu, której niektóre kategorie autor konfrontuje z zachodnioeuropejską myślą filozoficzną. Jullien oczekuje od Europejczyków swoistej pokory, wglądu w strumień  własnej świadomości, a nawet odfiltrowania własnych iluzji wobec doświadczania  trudów życia, żeby próbować łamać dotychczasowe przyuczenia i wskazówki, schematy  i przekonania. 

"Bowiem w tej drodze ku olśnieniu ujawnia się to, że prawda, do poznania której tak słusznie dążymy, być może pozostaje w niezgodzie z naturalnym porzadkiem (to "może być niebezpieczne", jak wołał Nietzsche) ponieważ niekiedy zdarza się, iż nie chcemy jej uznać i to nawet wówczas, gdy równowcześnie mówimy, że chcemy ją poznać" (s. 113).

Nie jest to łatwa, a tym bardziej afirmująca filozofię Zachodu lektura przywoływanych szkół filozoficznych a obcych naszej kulturze np. myśli konfucjan, mohistów. Jullien nie wie, czy zaproponowane przez niego rozchmurzenie, uwolnienie myśli będzie sprzyjać "(...) wyjściu ze świata ograniczającego do świata rozciągającego się we wszechświecie, co pozwala na to, by zmywając to zmętnienie, przywołać ten jedyny świat znajdujący się w najwyższym stadium rozwoju klarowności i przejrzystości" (s. 132). Zapewne liczy na ponowne czytanie tej książki, które nie będzie pośpieszne, ale pozwoli na delektowanie się jej treścią.

Absolwentom tegorocznej Letniej Szkoły Pedagogów i Pedagożek w Łodzi zacytuję poniżej fragment dotyczący egzystencjalnie pojmowanej za Kierkegaardem powagi codzienności, która jest uzyskaniem "(...) faktycznego dostępu do doświadczenia - między odtwarzaniem wspomnień a nadzieją, o której można ironizować, mówiąc: "nadzieja jest nową szatą", "nie wiemy, czy będzie pasować, nie mając jej nigdy na plecach". Odtwarzanie wspomnień, wspominanie - to szata wyrzucona, która już nie pasuje... Ale ponowne podjęcie jest "miękką i mocną, niezniszczalną, nie do zużycia szatą, przylegającą do ciała, która ani nie przeszkadza, ani też nie jest zbyt powiewna". Ponowne podjęcie nie jest też ani tak uległe i bierne, jak wspominanie, ani też tak niezastąpione/niejasne i ryzykowne, jak nadzieja" (s. 141).     

O ile koincydencja jest w logice pojmowana jako stan dostosowania, dopasowania, o tyle de-koincydencja jest przeciwieństwem tego procesu, bowiem ma prowadzić do odkrywania nowych możliwości. "Zgodność niszczy się sama, niweczy, z uwagi na sam fakt jej adekwatności, sprawiający przyjemność, ale ograniczający i uprzedmiotawiający oraz już niewznawiający niczego nowego" (s. 154).  Tak pojmowana de-koincydencja może otwierać nasze umysły na alternatwyne myślenie o działaniu społecznym, o praktyce, która nie będzie strukturalną adaptacją. Nie tylko sędziom, ale i pedagogom odsłania potrzebę odchodzenia od sankcyjnego podejścia do konfliktów czy sporów międzyludzkich.   

Jullien jest zwolennikiem mediacji, wchodzenia w role mediatora, a więc tego, który "(...) stara się raczej zburzyć mur wzniesiony wskutek wysuniecia przeciwstawnych argumentów przez obie strony, na swój sposób tak spójnych, że wydają się oczywiste, choć są przeciwstawne. To dlatego Mediator stara się otworzyć przestrzeń w tym "zamrożeniu" bezpośediego kontaktu, aby każdą ze stron doprowadzić do zwątpienia w swoje stanowisko, do stopniowego  oderwania się od tego, o czym była stanowczo przekonana i do możliwości porzucenia go oraz otwarcia szczeliny w swym myśleniu. Dzięki temu ponownie pojawia się pole manewru, następuje na nowo ujawnienie wzajemnych stanowisk, wylanie żalów i uwalniają się zasoby, których nie oczekiwano - na nowo otwierają się możliwości w tej zablokowanej sytuacji, w której każdy uczestnik [mediacji], przekonny o słuszności swego stanowiska i "swych praw", nie był w stanie ich inaczej rozważyć" (s. 157).