Upadek
arystotelesowskiej idei polityki jako racjonalnej troski o dobro wspólne sprawia, że jest ona traktowana przez dążących do władzy lub ją
pełniących jako znakomity sposób na zadbanie o dobro "własne". Co gorsza, coraz częściej zabierają głos w sprawie tej drugiej grupy elit naukowcy,
dla których ta kwestia być może nie jest głównym przedmiotem ich zainteresowań
badawczych. Niektórzy nawet pobierają honoraria za niemal codzienne komentowanie wszelkich spraw z życia kraju, byle tylko można było zasłużyć się płatnikom. Natomiast mądrzy intelektualiści wyrażają swój sprzeciw wobec panoszenia się
głupich w rządowej, samorządowej, sejmowej, a więc publicznej polityce krajowej czy nawet
międzynarodowej.
Czytamy o tym w wydanej w Polsce książce Thomasa Sowella - amerykańskiego ekonomisty o poglądach podobno badziej libertariańskich niż konserwatywnych, chociaż w trosce o naukę bliższy jest tym ostatnim. Należy przecież do grona tych autorów, którzy nie chcą milczeć w
powyższej kwestii. Już w pierwszym zdaniu "Przedmowy" wyraża
następujący pogląd: "Prawdopodobnie nigdy w dziejach ludzkości
intelektualiści nie odgrywali w społeczeństwie większej roli niż obecnie. (...)
ich wpływ na kierunek ewolucji społecznej może być znaczący, a nawet
decydujący. Wpływ ten zależny jest rzecz jasna od okoliczności - między innymi od
tego, czy dany intelektualista cieszy się swobodą i wolnością propagowania
swoich idei, czy też może jest jedynie trybikiem aparatu państwowej propagandy,
jak ma to miejsce w krajach totalitarnych" (s. 11).
Na
dowód tej tezy autor niniejszej publikacji przytacza za profesorem z University of Columbia komentarz
o niektórych utalentowanych poetach i dziennikarzach, którzy usprawiedliwiali
zbrodnie tyranów koniecznością przyjęcia innej (rzekomo właściwej) perspektywy
ich oceny. Sowell nie adresuje swojej książki do intelektualistów, ale do
przeciętnych - w sensie statystycznym - czytelników, obywateli demokratycznego
kraju, by spróbowali zrozumieć intelektualistów, którymi są osoby zajmujące się
zawodowo ideami jako takimi.
"Intelektualistami
będą - zdaniem Sowella - więc pisarze, uczeni i tym podobni" (s.17).
Trzeba ich odróżniać od tzw. gadających głów w mediach audiowizualnych. Nie
jest intelektualistą ta osoba, która od idei - i na ideach się kończy z
przeświadczeniem o własnej nieomylności wprowadza określone idee w życie
publiczne, a więc jest inżynierem społecznym, manipulatorem dusz ludzkich.
"Praca intelektualisty zaczyna się od idei - i na ideach się
kończy" (s. 18). Oceniając sytuację w szkolnictwie wyższym w USA autor
tej książki uważa, że nauczyciele akademiccy na wydziałach socjologii czy
psychologii są bardziej zorientowani lewicowo. W Polsce nie prowadzi się badań na ten temat, by ich wyniki nie były wykorzystane przez partię władzy czy opozycji w dezawuowaniu autorytetów naukowych.
Tych,
którzy nie traktują idei jako wartości autotelicznej, jako ens per se, tylko
wykorzystują je instrumentalnie a zarazem posiadają mniejszą wiedzę w ramach
swojej dyscypliny naukowej, Sowell określa mianem pseudointelektualistów. To
ktoś, kto jest płytki, powierzchowny lub nieuczciwy w swoim zawodzie czy aktywności publicznej, a zatem nie
zasługuje na miano intelektualisty. Pseudointelektualistą jest osoba, która w
swoich wypowiedziach, komentarzach publicznych wykracza poza reprezentowaną
przez siebie dziedzinę wiedzy. Jest nią także wówczas, kiedy wytwarza lub nawet
tylko promuje idee antyintelektualne.
Bycie
intelektualistą nie jest tożsame z byciem członkiem tej grupy społecznej, która
jest określana mianem inteligencji, na której spoczywa niejako obowiązek czy
rola upowszechniania lub wcielania w życie idei wytworzonych przez
intelektualistów. Do inteligencji Sowell zalicza zatem tzw. "satelitów
intelektualistów" (s.21), a więc nauczycieli, sędziów, dziennikarzy,
działaczy społecznych i politycznych.
O wartości intelektualisty/-ki rozstrzyga wiarygodność i prawdziwość przedstawianych przez niego/nią idei, a ta musi być poddana empirycznym kryteriom zewnętrznym wobec niej. Intelektualiści nie ponoszą jednak odpowiedzialności za głoszenie swoich idei, toteż moga być impregnowani na krytykę publiczną.
"Ci z intelektualistów, którzy ubóstwiali Stalina, gdy w
czystkach likwidował miliony ludzi i tłamsił najlżejsze drgnięcie swobody, nie
zostali zdyskredytowani" (s. 24). Podobnie jest współcześnie, kiedy to
część rosyjskich intelektualistów i inteligencji popiera politykę inwazji
Putina na Ukrainę.
Sowell
podejmuje istotną kwestię dotyczącą osób podejmujących decyzje, które mają
wpływ na życie społeczeństwa czy jakiejś jego części, środowiska,
funkcjonowanie instytucji publicznych. Decydentami nie powinni być ci,
"(...) którzy nie mają ani doświadczenia, ani ich to wszystko bezpośrednio
nie dotyczy. (...) Jeśli rozszerzymy definicję wiedzy, włączając w nią wiedzę
przyziemną, której obecność lub nieobecność jest sprawą istotną i często
kluczową, okaże się, że osoby szczycące się tytułami doktorskimi są w
większości, tak samo jak inni ludzie, ślepi i głusi na rzeczy niezwykle
istotne , jako że żaden człowiek nie jest w stanie posiadać wiedzy na poziomie
umożliwiającym podejmowanie decyzji w imieniu całego społeczeństwa. Możliwe
jest co najwyżej decydowanie o sprawach będących znikomym wycinkiem szerokiego
spektrum ludzkich spraw" (s. 35).
Tymczasem
nie tylko w Polsce jako jednym z posttotalitarnych krajów socjalistycznych
decydentami m.in. w ministerstwach, spółkach Skarbu Państwa były lub są osoby-politycy,
które bez wahania można zaliczyć do pseudointelektualistów i
nieprofesjonalistów. Ci zaś kierują się w swoich decyzjach częściowo
ignorancją, uprzedzeniami, stereotypami, preferowanym światopoglądem a więc i
ideami, wartościami, które podlegają wpływom grupowego myślenia i lojalnego
działania. Jakże trafnie konstatuje autor tej książki takie postawy, pisząc:
"(...)
znacznie łatwiej jest koncentrować władzę, niż koncentrować wiedzę. Dlatego
inżynieria społeczna tak często odnosi skutki odwrotne od zamierzonych, a wielu
despotycznych władców doprowadziło swoje narody do totalnej ruiny" (s.
36). Do ruiny można doprowadzić także szkolnictwo, służbę zdrowia, system
emerytalny czy sądowniczy w danym kraju.
Nie
jest prawdą, że działające w społeczeństwie otwartym organizacje
pozarządowe, fundacje czy ruchy społeczne są w swojej działalności bezstronne,
wolne od realizacji ukrytych interesów osobistych, więc i wiarygodne.
"To jedno z wielu wyobrażeń, jakie nie jest w stanie przetrwać
konfrontacji z rzeczywistością - ale, niestety, rzadko kto je w ten sposób
weryfikuje. Pomijając interesy własnych ekspertów - zamiast innych mechanizmów
ekonomicznych bądź społecznych - za pomocą których wpływają na kształt
istotnych decyzji, istnieje wiele dowodów potwierdzających, że tak
naprawdę oni także kierują się uprzedzeniami" (s. 42).
W Polsce też są takie organizacje, czego dowodem są pseudonaukowe fundacje, strony wyrotowanych z uczelni pseudonaukowców, których założyciele czy "eksperci" przygotowują i publikują zmanipulowane przez siebie wypowiedzi, dokumenty, komentarze, żeby stanowiły zasłonę dymną własnych stanowisk podszytych uprzedzeniem, ignorancją czy "zemstą" za niepowodzenia w postępowaniach awansowych czy w pracy zawodowej.
"Jak neurochirurg
może wytłumaczyć się z tego, co robi, komuś, kto nie ma pojęcia ani o mózgu,
ani o chirurgu?" - pyta Sowell, a ja mogę per analogiam zapytać: Dlaczego
profesor ma nie odmówić poparcia wniosku komuś, kto ubiega się o stopień
doktora, doktora habilitowanego czy o tytuł profesora, skoro ten popełnia w
swoich rozprawach fundamentalne błędy metodologiczne czy jest najzwyczajniej w
świecie naukowym ignorantem? Rzeczywiście, ignorancja stała się także w
środowisku akademickim chlebem powszednim, usiłując wypierać i zastępować
wiedzę odwoływaniem się do administracyjnych czy sądowych procedur.
Sowell jako autor przywołanej dziś książki słusznie wskazuje na nieuprawnione, niepokojące
cytowanie przez część intelektualistów danych statystycznych, by demonizować ich znaczenie w
ujęciu komparatystycznym tak, jakby miało być obojętne to, w jaki sposób
zostały one uzyskane, przy pomocy jakich narzędzi oraz jak dalece pomijają
odmienność ustrojową, kulturową. demograficzną, gospodarczą itp. wymienianych
państw czy analizowanych środowisk. Rzeczywistość nie przystaje do wskaźników idealnego świata, podobnie jak niewiele ma wspólnego z manipulacją pseudointelektualistów.