15 września 2024

Intelektualiści i pseudointelektualiści

 


 

Upadek arystotelesowskiej idei polityki jako racjonalnej troski  o dobro wspólne sprawia, że jest ona traktowana przez dążących do władzy lub ją pełniących jako znakomity sposób na zadbanie o dobro "własne". Co gorsza, coraz częściej zabierają głos w sprawie tej drugiej grupy elit naukowcy, dla których ta kwestia być może nie jest głównym przedmiotem ich zainteresowań badawczych. Niektórzy nawet pobierają honoraria za niemal codzienne komentowanie wszelkich spraw z życia kraju, byle tylko można było zasłużyć się płatnikom. Natomiast mądrzy intelektualiści wyrażają swój sprzeciw wobec panoszenia się głupich w rządowej, samorządowej, sejmowej, a więc publicznej polityce krajowej czy nawet międzynarodowej. 

Czytamy o tym w wydanej w Polsce książce Thomasa Sowella - amerykańskiego ekonomisty o poglądach podobno badziej libertariańskich niż konserwatywnych, chociaż w trosce o naukę bliższy jest tym ostatnim. Należy przecież do grona tych autorów, którzy nie chcą milczeć w powyższej kwestii. Już w pierwszym zdaniu "Przedmowy" wyraża następujący pogląd: "Prawdopodobnie nigdy w dziejach ludzkości intelektualiści nie odgrywali w społeczeństwie większej roli niż obecnie. (...) ich wpływ na kierunek ewolucji społecznej może być znaczący, a nawet decydujący. Wpływ ten zależny jest rzecz jasna od okoliczności - między innymi od tego, czy dany intelektualista cieszy się swobodą i wolnością propagowania swoich idei, czy też może jest jedynie trybikiem aparatu państwowej propagandy, jak ma to miejsce w krajach totalitarnych" (s. 11).

Na dowód tej tezy autor niniejszej publikacji przytacza za profesorem z University of Columbia komentarz o niektórych utalentowanych poetach i dziennikarzach, którzy usprawiedliwiali zbrodnie tyranów koniecznością przyjęcia innej (rzekomo właściwej) perspektywy ich oceny. Sowell nie adresuje swojej książki do intelektualistów, ale do przeciętnych - w sensie statystycznym - czytelników, obywateli demokratycznego kraju, by spróbowali zrozumieć intelektualistów, którymi są osoby zajmujące się zawodowo ideami jako takimi. 

"Intelektualistami będą - zdaniem Sowella - więc pisarze, uczeni i tym podobni" (s.17). Trzeba ich odróżniać od tzw. gadających głów w mediach audiowizualnych. Nie jest intelektualistą ta osoba, która od idei - i na ideach się kończy  z przeświadczeniem o własnej nieomylności wprowadza określone idee w życie publiczne, a więc jest inżynierem społecznym, manipulatorem dusz ludzkich. "Praca intelektualisty  zaczyna się od idei - i na ideach się kończy" (s. 18). Oceniając sytuację w szkolnictwie wyższym w USA autor tej książki uważa, że nauczyciele akademiccy na wydziałach socjologii czy psychologii są bardziej zorientowani lewicowo. W Polsce nie prowadzi się badań na ten temat, by ich wyniki nie były wykorzystane przez partię władzy czy opozycji w dezawuowaniu autorytetów naukowych.       

Tych, którzy nie traktują idei jako wartości autotelicznej, jako ens per se, tylko wykorzystują je instrumentalnie a zarazem posiadają mniejszą wiedzę w ramach swojej dyscypliny naukowej, Sowell określa mianem pseudointelektualistów. To ktoś, kto jest płytki, powierzchowny lub nieuczciwy w swoim zawodzie czy aktywności publicznej, a zatem nie zasługuje na miano intelektualisty. Pseudointelektualistą jest osoba, która w swoich wypowiedziach, komentarzach publicznych wykracza poza reprezentowaną przez siebie dziedzinę wiedzy. Jest nią także wówczas, kiedy wytwarza lub nawet tylko promuje idee antyintelektualne.  

Bycie intelektualistą nie jest tożsame z byciem członkiem tej grupy społecznej, która jest określana mianem inteligencji, na której spoczywa niejako obowiązek czy rola upowszechniania lub wcielania w życie idei wytworzonych przez intelektualistów. Do inteligencji Sowell zalicza zatem tzw. "satelitów intelektualistów" (s.21), a więc nauczycieli, sędziów, dziennikarzy, działaczy społecznych i politycznych.  

O wartości intelektualisty/-ki rozstrzyga wiarygodność i prawdziwość przedstawianych przez niego/nią idei, a ta musi być poddana empirycznym kryteriom zewnętrznym wobec niej. Intelektualiści nie ponoszą jednak odpowiedzialności za głoszenie swoich idei, toteż moga być impregnowani na krytykę publiczną. 

"Ci z intelektualistów, którzy ubóstwiali Stalina, gdy w czystkach likwidował miliony ludzi i tłamsił najlżejsze drgnięcie swobody, nie zostali zdyskredytowani" (s. 24). Podobnie jest współcześnie, kiedy to część rosyjskich intelektualistów i inteligencji popiera politykę inwazji Putina na Ukrainę. 

Sowell podejmuje istotną kwestię dotyczącą osób podejmujących decyzje, które mają wpływ na życie społeczeństwa czy jakiejś jego części, środowiska, funkcjonowanie instytucji publicznych. Decydentami nie powinni być ci, "(...) którzy nie mają ani doświadczenia, ani ich to wszystko bezpośrednio nie dotyczy. (...) Jeśli rozszerzymy definicję wiedzy, włączając w nią wiedzę przyziemną, której obecność lub nieobecność jest sprawą istotną i często kluczową, okaże się, że osoby szczycące się tytułami doktorskimi są w większości, tak samo jak inni ludzie,  ślepi i głusi na rzeczy niezwykle istotne , jako że żaden człowiek nie jest w stanie posiadać wiedzy na poziomie umożliwiającym podejmowanie decyzji w imieniu całego społeczeństwa. Możliwe jest co najwyżej decydowanie o sprawach będących znikomym wycinkiem szerokiego spektrum ludzkich spraw" (s. 35). 

Tymczasem nie tylko w Polsce jako jednym z posttotalitarnych krajów socjalistycznych decydentami m.in. w ministerstwach, spółkach Skarbu Państwa były lub są osoby-politycy, które bez wahania można zaliczyć do pseudointelektualistów i nieprofesjonalistów. Ci zaś kierują się w swoich decyzjach częściowo ignorancją, uprzedzeniami, stereotypami, preferowanym światopoglądem a więc i ideami, wartościami, które podlegają wpływom grupowego myślenia i lojalnego działania. Jakże trafnie konstatuje autor tej książki takie postawy,  pisząc:  

"(...) znacznie łatwiej jest koncentrować władzę, niż koncentrować wiedzę. Dlatego inżynieria społeczna tak często odnosi skutki odwrotne od zamierzonych, a wielu despotycznych władców doprowadziło swoje narody do totalnej ruiny" (s. 36).  Do ruiny można doprowadzić także szkolnictwo, służbę zdrowia, system emerytalny czy sądowniczy w danym kraju. 

Nie jest prawdą, że działające w społeczeństwie otwartym organizacje pozarządowe, fundacje czy ruchy społeczne są w swojej działalności bezstronne, wolne od realizacji ukrytych interesów osobistych,  więc i wiarygodne. "To jedno z wielu wyobrażeń, jakie nie jest w stanie przetrwać konfrontacji z rzeczywistością - ale, niestety, rzadko kto je w ten sposób weryfikuje. Pomijając interesy własnych ekspertów - zamiast innych mechanizmów ekonomicznych bądź społecznych - za pomocą których wpływają  na kształt istotnych decyzji, istnieje wiele dowodów potwierdzających, że  tak naprawdę oni także kierują się uprzedzeniami" (s. 42). 

W Polsce też są takie organizacje, czego dowodem są pseudonaukowe fundacje, strony wyrotowanych z uczelni pseudonaukowców, których założyciele czy  "eksperci" przygotowują i publikują zmanipulowane przez siebie wypowiedzi, dokumenty, komentarze, żeby stanowiły zasłonę dymną własnych stanowisk podszytych uprzedzeniem, ignorancją czy "zemstą" za niepowodzenia w postępowaniach awansowych czy w pracy zawodowej. 

"Jak neurochirurg może wytłumaczyć się z tego, co robi, komuś, kto nie ma pojęcia ani o mózgu, ani o chirurgu?" - pyta Sowell, a ja mogę per analogiam zapytać: Dlaczego profesor ma nie odmówić poparcia wniosku komuś, kto ubiega się o stopień doktora, doktora habilitowanego czy o tytuł profesora, skoro ten popełnia w swoich rozprawach fundamentalne błędy metodologiczne czy jest najzwyczajniej w świecie naukowym ignorantem? Rzeczywiście, ignorancja stała się także w środowisku akademickim chlebem powszednim,  usiłując wypierać i zastępować wiedzę odwoływaniem się do administracyjnych czy sądowych procedur. 

Sowell jako autor przywołanej dziś książki słusznie wskazuje na nieuprawnione, niepokojące cytowanie przez część intelektualistów danych statystycznych, by demonizować ich znaczenie w ujęciu komparatystycznym tak, jakby miało być obojętne to, w jaki sposób zostały one uzyskane, przy pomocy jakich narzędzi oraz jak dalece pomijają odmienność ustrojową, kulturową. demograficzną, gospodarczą itp. wymienianych państw czy analizowanych środowisk. Rzeczywistość nie przystaje do wskaźników idealnego świata, podobnie jak niewiele ma wspólnego z manipulacją pseudointelektualistów.