W ocenie rozpraw naukowych nie powinno mieć
żadnego znaczenia to, czy ktoś jest zwolennikiem jakiejś partii
politycznej, ani jego stosunek do wiary lub świeckości. Jedyne, co powinno mieć znaczenie dla oceny
ich pracy naukowej, to fachowość, niezależność, zaangażowanie w podjęcie
oryginalnego problemu badawczego i uczciwość w jego rozwiązywaniu. W ostatnich
latach przekonujemy się, że uczciwość jest nawet ważniejsza w realizacji
projektów badawczych bez względu na to, jakie mamy osobiste poglądy i jaką
reprezentujemy uczelnię czy akademickie środowisko.
W
wyniku walki politycznej w Polsce rozwija się niestety także nauka polityczna,
która nie ma nic wspólnego z dyscypliną nauk o polityce. Jest to, niezależnie od
dziedziny nauk społecznych, instrumentalne jej traktowanie jako pochodna podporządkowania się części naukowców afirmowanej przez siebie ideologii i interesom partii władzy lub opozycji. Tym zaś zależy na
tym, by środkami finansowymi dążyć do utrzymania władzy lub jej odzyskania z
udziałem selektywnie traktującym naukę jej dotychczasowym autorytetom. Trudno
jednak takie osoby uznawać za autorytety, skoro same zrezygnowały z wolności i
imperatywu nieposłuszeństwa wobec tak rozumianego wykorzystywania nauki do
pozanaukowych celów.
Jesteśmy
świadkami, ale i aktorami win plemion politycznych, kiedy milczymy, nie
reagujemy, nie zwracamy uwagi na patologie. Nie wolno uczonym uczestniczyć w
kłamstwie politycznym, jeśli sprawowanie władzy na nim się opiera. Jeśli ktoś
potrzebuje czy poszukuje naukowego autorytetu, to niech sam nim będzie w wyniku uczciwej,
zaangażowanej pracy naukowo-badawczej, dydaktycznej i organizacyjnej.
Można
zapytać, jak to jest możliwe, że żyjąc w demokracji parlamentarnej niektórzy
naukowcy zamykają swój horyzont wiedzy i reakcji na temat patologii w
sprawowaniu władzy, deprawowaniu przez nią ludzkich sumień, gdyż zastępuje się
autorytet nauki sprytem, pseudonaukową przedsiębiorczością, by utrzymać siebie
i/lub swoją instytucję w lepszej kondycji ekonomicznej? Tymczasem to sumienie
jest źródłem prawdy, której posiadanie i reprezentowanie w relacjach profesjonalnych
i społecznych sprzyja zdobywaniu czy utrwalaniu własnej godności homo amans,
homo creator i homo sacer.
Dociekanie
prawdy jest przecież obowiązkiem każdego naukowca, toteż nie należy godzić się
z tymi, których sumienie w czasach jego deprawowania przez przedstawicieli
różnych formacji politycznych ma kalkulacyjny charakter. Nie wolno prawdy czynić
przedmiotem politycznych transakcji. Podporządkowujący swoje badania i
prezentację ich wyników czynnikom pozanaukowym staje się nie tylko ambasadorem
kłamstwa, ale i jego niewolnikiem, gdyż każdy akt jego demistyfikacji musi być
prowadzony niejako w imię wolności nauki.
Uczony powinien być – jak trafnie określał to Józef Tischner – odkrywaną we własnej duszy „gadającą wolnością), co potwierdza zarazem, że jeśli już czemukolwiek się poddaje, to są to wartości absolutne, wyższego rzędu, wyższe od niego samego. W rozmowie m.in. z Jarosławem Gowinem ów filozof mówił o tym, jak ważny jest w życiu elit głos wewnętrzny, kiedy to dajmonion (…) mówi: ”podporządkuj się temu, w czym ty sam jesteś większy od siebie”. „Idź za tym, co w tobie najlepsze”. Ten głos nie może jednak wbijać nas w pychę. Dzięki niemu wchodzimy w służbę. Byt w sobie zaczyna być bytem dla kogoś (Tischner, 1999, Przekonać Pana Boga. Z ks. Józefem Tischnerem rozmawiają Dorota Zańko i Jarosław Gowin, Kraków: Znak).