10 lutego 2024

Nie ma plagiatu, a miał być?

 



O polowaniu Józefa Wieczorka na nieistniejącego plagiatora pisał w grudniowym wydaniu "Forum Akademickiego" redaktor niezwykle poczytnych artykułów o nieuczciwości akademickiej pan dr hab. Marek Wroński

 

W miesiąc później ukazał się na łamach tego miesięcznika kolejny artykuł, tym razem dr. hab. Pawła Kosseckiego, prof. PWSTVFiT im. Leona Schillera w Łodzispecjalizującego się w wycenie praw autorskich, zatytułowany "Ważne inicjały". 




Po długiej i niezwykle ciekawej z punktu widzenia prawa cytatu batalii sądowej dotyczącej sposobu oznaczania rysunków, w tym konieczności zamieszczania imienia i nazwiska twórcy w sytuacji, gdy sam twórca udostępnia rysunek pod pseudonimem Sąd Apelacyjny w Warszawie podzielił wyrażone w apelacji sporządzonej przez mojego pełnomocnika stanowisko, że w sprawie nie doszło do plagiatu oraz do naruszenia prawa powoda do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem

Kwestia plagiatu budziła zresztą wątpliwości jedynie u samego powoda – jak zauważył sąd rozpoznający sprawę: 

W niniejszej sprawie nie ma ani jednego elementu świadczącego o naruszeniu prawa do autorstwa utworu od strony negatywnej (art. 16 pkt 1 u.p.a.p.p.). Żaden z przeprowadzonych dowodów a w szczególności wpisy na blogu Pozwanego nie wskazuje, że przywłaszczył on sobie autorstwo cudzego rysunku. Pozwany nie podejmował żadnych działań sugerujących, że to on stworzył ten rysunku, nie umieszczał pod nim swoich podpisów itp.

Czemu miało zatem służyć pomawianie mnie o plagiat? Otóż i na to pytanie można znaleźć odpowiedź w uzasadnieniu wyroku:

Powód nie zwrócił się do Pozwanego z odpowiednim żądaniem (mógł łatwo ustalić kontakt w drodze elektronicznej). Zamiast tego wykorzystał całą sytuację do ataku personalnego na Pozwanego na łamach prasy. Wymaga również podkreślenia, że ewidentnym nadużyciem ze strony Powoda jest wykorzystywanie tego zdarzenia do przedstawienia w oczach opinii publicznej Pozwanego jako osobę mającą za nic zasady etyczne pracy naukowej – celem zdeprecjonowania całości jego postępowania. Mówiąc inaczej Powód wykorzystał całe zdarzenie do kolejnego ataku na Pozwanego, z którym toczy boje publicystyczne na temat zwyczajów w środowisku naukowym.  

Stanowisko sądu I instancji potwierdził także sąd odwoławczy, który w ustnych motywach uzasadnienia potwierdził, że o plagiacie nie może być mowy. Na podstawie ustnego uzasadnienia (na pisemne czekam) wydaje się, że podzielił argumentację zawartą w apelacji, że nie można mówić o naruszeniu prawa osobistego do oznaczenia utworu nazwiskiem twórcy w przypadku, kiedy twórca sam udostępnia  swój utwór pod pseudonimem.

Niestety w opisywanej sytuacji sąd dopatrzył się uchybień również po mojej stronie, bo choć przyznał, że użycie rysunku dla zilustrowania opisywanych przeze mnie problemów mieściło się w prawie cytatu, to jednak sposób jego użycia – bez wyraźnego wskazania źródła rysunku - mogło godzić w prawa powoda. 

Mając zatem w pamięci sentencję Andrzeja Frycza Modrzewskiego wyrytą na fasadzie Sądu Okręgowego w Warszawie „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" uznałem, że w tej sytuacji zasadnym będzie złożenie stosownego oświadczenia czyniącego zadość wspomnianemu wyrokowi, co też uczyniłem we wcześniejszym wpisie z dn.1 lutego 2024 r. i będę to czynił przez kolejne dwa tygodnie. 

Trochę znudzą się tym czytelnicy bloga, ale należy posypać głowę popiołem i przeprosić, skoro tego domaga się autor, który nie poinformował mnie - co jest w zwyczaju blogowych komentatorów wydarzeń - żebym podał autora i źródło, skoro było jego wytworem. Tak to niestety jest, że jak ktoś via Facebooka i związanego z nim Messengera przesyła do mnie jakieś ilustracje, to powinien podać mi źródło ich pochodzenia. A skoro nikt tego nie uczynił, to trudno. Trzeba ponieść karę za kogoś.     

Osoby zainteresowane analizą polskich prawników - sędziego i mecenasów  na temat tego nietypowego wydarzenia odsyłam do dwóch numerów "Forum Akademickiego" - nr 12/2023 i nr 1/2024. 

 


"Wiadomo, że polityka jest zajęciem dla bandytów", także ta w pseudonauce

 

Kiedy czytam u jednego z badaczy, że światowej sławy socjolog humanistyczny Jan Szczepański wyrządził w okresie PRL wiele szkód dla jakości życia akademickiego, to zastanawiam się nad tym, jakie są granice takiego "pisarstwa"? Czy wolno nam w tak zgeneralizowany sposób oceniać człowieka, nie znając go, jego dzieł, nie mając wglądu w dokumenty, nie weryfikując własnych hipotez badaniami terenowymi?

Piszę o tym nie dlatego, by publicznie spierać się z jego autorem, bo ta osoba zna mój pogląd w tej kwestii, ale by wskazać na pewien szerszy problem, z którym będziemy spotykać się coraz częściej w polskiej humanistyce. Im dalej jest od początku i końca PRL, tym coraz chętniej, także tzw. "młode wilki" podejmują próby aroganckich rozliczeń ówczesnych i współczesnych elit, w tym postaci, które już nie żyją i nie mają możliwości zabrania głosu w swojej sprawie. Ktoś musi być zatem adwokatem ich biografii, dokonań, życia, ludzkich postaw, skoro tak łatwo pojawiają się ich oskarżyciele. 

Nie jestem prawnikiem, ale każdy humanista, także pedagog ma obowiązek przywoływania źródeł, które coś potwierdzają lub zaprzeczają takim insynuacjom, pomówieniom czy wprost naruszającym czyjąś godność opiniom. Jak ktoś chce wydawać tak kategoryczne sądy o innym, to niech najpierw dobrze zbada źródła wiedzy o jego życiu, twórczości, postawach. Są prace, publikacje, ale i żyją jeszcze na całe szczęście świadkowie. Jak i oni odejdą z tego świata, to pozostaną już tylko milczące dokumenty, a inni będą starali się je przeinaczyć, coś z nich wydobyć dla własnych celów, które z nauką nie mają nic wspólnego, bo nauka musi być siłą prawdy, a nie zakłamania. 

Z każdym kwartałem ostatnich lat ukazują się różne tomy ku czci, jubileuszowe wspomnienia, dedykacje, tomy pamięci. Z jednej strony można powiedzieć, że to piękna tradycja w akademickim świecie, bowiem uczniowie, przyjaciele, czytelnicy Jubilata kierują do niego swoje myśli, wyrazy pamięci, wdzięczności, uznania czy formalnego szacunku. Jedni mogą i czynią to z własnej woli, inni, być może bez zrozumienia istoty tego typu publikacji, wpisują się w powierzchowną apologetykę. I jedni i drudzy wzbudzają emocje: od szacunku, wdzięczności po zawiść. Tak to już jest. Niby ktoś cieszy się, że obcował z KIMŚ, ale z drugiej strony nie chce być w cieniu. Co jednak uczynił, by z niego wyjść? 

Może byłoby lepiej, gdyby przerwać tę passę dedykowanych tomów, prac zbiorowych, by nie budziły takich emocji, by nie stały na półkach pamięci tych, którzy szczerze chcieli podzielić się swoją myślą, poglądem, wspomnieniem czy emocją? Kto to czyta? Kto przywiązuje do tego wagę? Komu to służy? A jednak, okazuje się, że dla samej nauki właśnie tego typu publikacje są także ważnym źródłem wiedzy o określonej postaci, nawet jeśli ma ona częściowo apologetyczny charakter. Zawarte w tych tomach rozprawy, listy, wspomnienia wiele też mówią o ich autorach, o ich relacjach z jubilatem czy akademickim światem. Można też zobaczyć, kto jest w nich obecny, a kogo w nich nie ma, a przecież wydawałoby się, że być powinien? Ciekawe, czy ktoś pomyślał o przeprowadzeniu takich socjometrycznych badań środowiska naukowego na podstawie jubileuszowych tomów? 

Dla mnie jednak kluczową rolę w badaniach biograficznych odgrywają dzienniki, pamiętniki, pozostawione notatki, żyjący członkowie rodzin i przyjaciele, znajomi i współpracownicy oraz zapiski nieżyjącego już naukowca, których z różnych powodów nigdy nie ujawniał, nie publikował. Akademickie małolaty nie wiedzą, bo i skąd, skoro przyszły na świat w wolnej Rzeczypospolitej a w szkole lekceważyły współczesną historię, że w czasach totalitarnych, a do takich należał bezwzględnie okres PRL - była cenzura: polityczna, ideologiczna, kulturowa, naukowa w swoich najskrajniejszych formach i środkach. Na szczęście mogliśmy spotykać się bezpośrednio z profesorami i rozmawiać z nimi, pytać, dyskutować, wyjaśniać interesujące nas kwestie. 

Mój profesor Karol Kotłowski mógł i mówił tyle, ile nigdy nie ujrzałoby światła dziennego, gdyż cenzura usuwała niepożądane treści, bo sprzeczne z marksizmem-leninizmem i bolszewicką doktryną zniewalania podporządkowanych ZSRR państw i narodów. Pisałem o tym w tomie już pośmiertnym, ale poświęconym jego życiu i twórczości. 

To nie ma - jak się okazuje - żadnego znaczenia, bowiem dla pseudobadaczy liczy się tylko i wyłącznie to, co zostało opublikowane. Oni wypreparują, wysupłają wszystko to, co posłuży do ich ideologicznych celów, a więc de facto nie mających nic wspólnego z nauką. To, że ktoś ma przed nazwiskiem "dr" w takich przypadkach nie oznacza, że jest "doktorem", tylko "durniem" (to cytat z K. Kotłowskiego).

A teraz kilka cytatów z "Dzienników Jana Szczepańskiego z lat 1945-1968", myśli, których żadna cenzura nie przepuściłaby do publicznej wiadomości, a dzisiaj staraniem władz miasta Ustroń, szefostwa powiatu cieszyńskiego, Polskiego Towarzystwa Socjologicznego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, mamy do nich dostęp: 

 

* Każdy człowiek podporządkowujący się systemowi może stać się "komendantem Oświęcimia" bez własnej woli i intencji; 

*Są systemy przekształcające ludzi w automaty zbrodni w imię wysokich ideałów; 

* Trudna jest sytuacja moralna człowieka bezwzględnie prawego; 

* Każdy, kto się w jakikolwiek sposób wychyli, będzie kiedyś usunięty; 

* Obojętność jest grzechem; 

* Polacy nie mogą zmienić swojego położenia geograficznego. Nie mają wpływu na to, co się dzieje w ZSRR i Niemczech. Mają wpływ na siebie. Budowę swojej międzynarodowej pozycji powinni rozpocząć od siebie; 

* Jeżeli w Polsce i dla Polski można coś zrobić, trzeba to zrobić bez obecnej ekipy rządzącej; próba porozumiewania się z nimi jest beznadzieja i nie przyniesie żadnych możliwości działania; 

* Koła rządzące, gdy chodzi o politykę wobec Kościoła, postępują tak, jakby miały do czynienia z narodem analfabetów; 

* Rząd PZPR stoi na zasadzie pustki lub na zasadzie tłoku. W każdym razie rząd ten stoi nie dlatego, że umie stać, lecz dlatego, że nie może upaść; 

* Jak można bronić ustroju, który w imię jakichś nikomu nawet nieznanych zasad i nieujawnianych interesów zwalcza brutalnie swoją najlepszą młodzież, prowadzi kampanię zakłamania itp.: 

*Komunizm może się utrzymać tylko jako dyktatura. Nie może stać się demokratyczny, tak samo, jak nie może się stać demokratyczny feudalizm. Oba te ustroje mają wiele cech wspólnych - absolutnego władcę, ścisłą hierarchię władzy itp.; 

* Wiadomo, że polityka jest zajęciem dla bandytów; 

*Być bojownikiem systemu socjalistycznego oznacza być trochę komiczną figurą; 

* Socjalizm może mieć tylko model sowieckiej dyktatury policyjnej. Każda inna postać jest zagrożeniem dla KPZR i jej naśladowców i musi być zniszczona; 

*Amerykanów poza Ameryką interesuje tylko to, co może im zagrozić; 

*I wśród socjologów są ludzie, którzy na żądanie władz są zdolni zeznać pod przysięgą, że wczoraj o północy świeciło słońce. 

Jakże aktualne są te myśli i spojrzenie na świat.


09 lutego 2024

Oświadczenie

 Prof. Bogusław Śliwerski przeprasza dr. Józefa Wieczorka za naruszenie autorskiego prawa osobistego przez brak wymienienia twórcy i źródła rysunku o nazwie „Dr(h)ab.ina akademicka” zamieszczonego bez zgody na blogu 3.01.2021 r. pod adresem https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/01/akademickie-kontrowersje-w-2020-roku.html i 19.04.2021 r. pod adresem https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/04/o-praktykach-i-wskaznikach-recenzowania.html

Nie ma plagiatu, a miał być?



 

 

 

O polowaniu Józefa Wieczorka na nieistniejącego plagiatora pisał w grudniowym wydaniu "Forum Akademickiego" redaktor niezwykle poczytnych artykułów o nieuczciwości akademickiej pan dr hab. Marek Wroński

W miesiąc później ukazał się na łamach tego miesięcznika kolejny artykuł, tym razem dr. hab. Pawła Kosseckiego, prof. PWSTVFiT im. Leona Schillera w Łodzi  a specjalizującego się w wycenie praw autorskich, zatytułowany "Ważne inicjały". 

 



Po niespełna trzech latach w poprzednim tygodniu zakończył się wytoczony mi przez dra proces o rzekomy plagiat związany z wykorzystaniem rysunku pobranego przeze mnie kilka lat temu z portalu Facebook. 

Po długiej i niezwykle ciekawej z punktu widzenia prawa cytatu batalii sądowej dotyczącej sposobu oznaczania rysunków, w tym konieczności zamieszczania imienia i nazwiska twórcy w sytuacji, gdy sam twórca udostępnia rysunek pod pseudonimem Sąd Apelacyjny w Warszawie podzielił wyrażone w apelacji sporządzonej przez mojego pełnomocnika stanowisko, że w sprawie nie doszło do plagiatu oraz do naruszenia prawa powoda do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem

Kwestia plagiatu budziła zresztą wątpliwości jedynie u samego powoda – jak zauważył sąd rozpoznający sprawę: 

W niniejszej sprawie nie ma ani jednego elementu świadczącego o naruszeniu prawa do autorstwa utworu od strony negatywnej (art. 16 pkt 1 u.p.a.p.p.). Żaden z przeprowadzonych dowodów a w szczególności wpisy na blogu Pozwanego nie wskazuje, że przywłaszczył on sobie autorstwo cudzego rysunku. Pozwany nie podejmował żadnych działań sugerujących, że to on stworzył ten rysunku, nie umieszczał pod nim swoich podpisów itp.

Czemu miało zatem służyć pomawianie mnie o plagiat? Otóż i na to pytanie można znaleźć odpowiedź w uzasadnieniu wyroku:

Powód nie zwrócił się do Pozwanego z odpowiednim żądaniem (mógł łatwo ustalić kontakt w drodze elektronicznej). Zamiast tego wykorzystał całą sytuację do ataku personalnego na Pozwanego na łamach prasy. Wymaga również podkreślenia, że ewidentnym nadużyciem ze strony Powoda jest wykorzystywanie tego zdarzenia do przedstawienia w oczach opinii publicznej Pozwanego jako osobę mającą za nic zasady etyczne pracy naukowej – celem zdeprecjonowania całości jego postępowania. Mówiąc inaczej Powód wykorzystał całe zdarzenie do kolejnego ataku na Pozwanego, z którym toczy boje publicystyczne na temat zwyczajów w środowisku naukowym.  

Stanowisko sądu I instancji potwierdził także sąd odwoławczy, który w ustnych motywach uzasadnienia potwierdził, że o plagiacie nie może być mowy. Na podstawie ustnego uzasadnienia (na pisemne czekam) wydaje się, że podzielił argumentację zawartą w apelacji, że nie można mówić o naruszeniu prawa osobistego do oznaczenia utworu nazwiskiem twórcy w przypadku, kiedy twórca sam udostępnia  swój utwór pod pseudonimem.

Niestety w opisywanej sytuacji sąd dopatrzył się uchybień również po mojej stronie, bo choć przyznał, że użycie  rysunku dla zilustrowania opisywanych przeze mnie problemów mieściło się w prawie cytatu, to jednak sposób jego użycia – bez wyraźnego wskazania źródła rysunku - mogło godzić w prawa powoda. 

Mając zatem w pamięci sentencję Andrzeja Frycza Modrzewskiego wyrytą na fasadzie Sądu Okręgowego w Warszawie „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" uznałem, że w tej sytuacji zasadnym będzie złożenie stosownego oświadczenia czyniącego zadość wspomnianemu wyrokowi, co też uczyniłem we wcześniejszym wpisie z dn.1 lutego 2024 r. i będę to czynił przez kolejne dwa tygodnie. 

Trochę znudzą się tym czytelnicy bloga, ale należy posypać głowę popiołem i przeprosić, skoro tego domaga się autor, który nie poinformował mnie - co jest w zwyczaju blogowych komentatorów wydarzeń - żebym podał autora i źródło, skoro było jego wytworem. Tak to niestety jest, że jak ktoś via Facebooka i związanego z nim Messengera przesyła do mnie jakieś ilustracje, to powinien podać mi źródło ich pochodzenia. A skoro nikt tego nie uczynił, to trudno. Trzeba ponieść karę za kogoś.     


Osoby zainteresowane analizą polskich prawników - sędziego i mecenasów na temat tego nietypowego  wydarzenia odsyłam do dwóch numerów "Forum Akademickiego" - nr 12/2023 i nr 1/2024. 





Edukacja jako profilaktyka

 


  

W księgarniach aż roi się od książek  z działu "Rozwój osobisty", a w nim jest wiele tytułów poświęconych psychopatii: "Psychopata", "Psychopaci", "Otoczeni przez psychopatów. Jak rozpoznać tych, którzy tobą manipulują", "Psychopaci są wśród nas", "Psychopata w pracy, w rodzinie i wśród znajomych", "Normalni psychopaci", "Jak wykryć psychopatę", "Mądrość psychopatów", "Rozmowy z psychopatą" a nawet "Mózg psychopaty" itd., itd. to znaczy, że żyjemy w czasach, w których nasiliło się zjawisko zaburzeń życia psychicznego u części osób dorosłych.

Dziwię się, że w Polsce wydaje się tak wiele przekładów rozpraw na temat psychopatii, skoro mamy publikacje polskich autorów, wybitnych klinicystów Tadeusza Bilikiewicza i Antoniego Kępińskiego. Wydawcy zarabiają na pracach zagranicznych psychologów, które niewiele wnoszą do wiedzy na temat tych zaburzeń u niektórych osobników. Jak  pisał rodzimy bajkopisarz i pedagog Stanisław Jachowicz: "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie".    

Nie ulega już wątpliwości, że psychopaci są wśród nas, skoro trzeba nauczyć się rozpoznawać tych,  którzy - jak pisał Erich Fromm - przejawiają postawę nekrofilną. Trudno być obojętnym wobec takich osób , skoro sieją intrygi, żywią się czyimiś niepowodzeniami, a nawet sami je prowokują czy przyczyniają się do ich zaistnienia, To, co jest istotne dla naukowca, może być nieważne dla pseudonaukowca. 

O ile zatem naukowca energetyzuje pasja poznawania świata, o tyle pseudonaukowca, sfrustrowanego osobnika popycha do działania jego cierpienie psychiczne, stąd określenie psychopatia (od pathos - cierpienie). Jak pisał o tym przed laty polski psychoterapeuta i klinicysta Antoni Kępiński, którego rozprawy nie straciły na aktualności, "psychopata - to człowiek, który sam cierpi i (lub) u innych cierpienie wywołuje; jego "kolec" psychopatyczny jest skierowany jednocześnie na wewnątrz i na zewnątrz" (Kępiński, 1988, s.8).

Niektórzy posługują się określeniem mającym wskazać na psychopatyczne osoby mianem - "dziwacy",    "wampiry", "frustraci", szaleńcy, a więc są to osoby, które żywią się urojeniami, czyjąś "krwią". Tacy  byli zawsze, są i będą, toteż z pedagogicznego punktu widzenia powinniśmy przygotowywać młodzież do rozpoznawania tych, którzy mogą nią obecnie lub w przyszłości manipulować, nastawiać się na czerpanie korzyści dla siebie czyimś kosztem. 

Dla psychopaty świat jego własnych, niespełnionych marzeń , nieosiągniętych celów jest powodem uruchamiania mechanizmów obronnych, by otaczający go świat czynić winnym osobistych nieszczęść, niepowodzeń. Takie osoby nie są w stanie znieść czyichś sukcesów, bo te przecież miały być tylko  im przynależnymi. Nie zdają sobie jednak z tego sprawy, toteż wyszukują w środowisku ich życia tych, których mogliby "pomniejszać", bo dzięki temu wzmacnia poczucie własnej "wartości".   

Osoby z kompleksami, z jakimiś ranami z dzieciństwa lub innego okresu życia rzutują własną „żółć” na proces formowania się ich decyzji w relacjach społecznych. Dlatego tak ważne jest, by nauczyciele nie generowali w szkołach u swoich uczniów kompleksów niższości, gdyż te wypaczą w przyszłości ich emocjonalne życie.   

Gorzej jest, kiedy nauczyciel przejawia psychopatyczną strukturę własnych postaw wobec uczniów czy koleżanek-kolegów z rady pedagogicznej, a jeszcze gorzej jest, kiedy ma władzę (np. jest dyrektorem szkoły, dyrektorem jakiegoś departamentu w urzędzie itp.). Jakże silnie jest z tym powiązany mobbing. Jedni są mobberami instytucjonalnymi, a inni cybermobberami, hejterami. Jakoś muszą odreagować za swoją małość na innych.

Edukacja odgrywa zatem kluczową rolę, by przygotować młodych ludzi do asertywności, rezyliencji. Ważne jest, by jako dorośli nie podporządkowywali się normom tych instytucji, które zmuszają do tego, by postępowali wbrew sobie i utracili "(...) zdolność własnej i niezależnej decyzji"(s.33). 

Niech nasi wychowankowie uważają na cynicznych psychopatów, na osoby wewnętrznie zakłamane, które "(...)żyją  wedle dwóch systemów wartości: oficjalnego, na pokaz, i nieoficjalnego, jak najbardziej prywatnego i ukrywanego przed otoczeniem. Zintegrowanie systemów wartości działających w człowieku - jak pisze Kępiński - jest zadaniem bardzo trudnym, zwykle przekraczającym  możliwości człowieka, dlatego zawsze ma on w sobie tyle sprzeczności" (s. 36).     


08 lutego 2024

Oświadczenie

 Prof. Bogusław Śliwerski przeprasza dr. Józefa Wieczorka za naruszenie autorskiego prawa osobistego przez brak wymienienia twórcy i źródła rysunku o nazwie „Dr(h)ab.ina akademicka” zamieszczonego bez zgody na blogu 3.01.2021 r. pod adresem https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/01/akademickie-kontrowersje-w-2020-roku.html i 19.04.2021 r. pod adresem https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/04/o-praktykach-i-wskaznikach-recenzowania.html


Nie ma plagiatu, czyli trzy lata oczekiwania na potwierdzenie tego faktu

 

O polowaniu Józefa Wieczorka na nieistniejącego plagiatora pisał w grudniowym wydaniu "Forum Akademickiego" redaktor niezykle poczytnych artykułów o nieuczciwości akademickiej pan dr hab. Marek Wroński

W miesiąc później ukazał się na łamach tego miesięcznika kolejny artykuł, tym razem dr. hab. Pawła Kosseckiego, prof. PWSTVFiT im. Leona Schillera w Łodzi  a specjalizującego się w wycenie praw autorskich, zatytułowany "Ważne inicjały". 




Po niespełna trzech latach w poprzednim tygodniu zakończył się wytoczony mi przez dra proces o rzekomy plagiat związany z wykorzystaniem rysunku pobranego przeze mnie kilka lat temu z portalu Facebook. 

Po długiej i niezwykle ciekawej z punktu widzenia prawa cytatu batalii sądowej dotyczącej sposobu oznaczania rysunków, w tym konieczności zamieszczania imienia i nazwiska twórcy w sytuacji, gdy sam twórca udostępnia rysunek pod pseudonimem Sąd Apelacyjny w Warszawie podzielił wyrażone w apelacji sporządzonej przez mojego pełnomocnika stanowisko, że w sprawie nie doszło do plagiatu oraz do naruszenia prawa powoda do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem

Kwestia plagiatu budziła zresztą wątpliwości jedynie u samego powoda – jak zauważył sąd rozpoznający sprawę: 

W niniejszej sprawie nie ma ani jednego elementu świadczącego o naruszeniu prawa do autorstwa utworu od strony negatywnej (art. 16 pkt 1 u.p.a.p.p.). Żaden z przeprowadzonych dowodów a w szczególności wpisy na blogu Pozwanego nie wskazuje, że przywłaszczył on sobie autorstwo cudzego rysunku. Pozwany nie podejmował żadnych działań sugerujących, że to on stworzył ten rysunku, nie umieszczał pod nim swoich podpisów itp.

Czemu miało zatem służyć pomawianie mnie o plagiat? Otóż i na to pytanie można znaleźć odpowiedź w uzasadnieniu wyroku:

Powód nie zwrócił się do Pozwanego z odpowiednim żądaniem (mógł łatwo ustalić kontakt w drodze elektronicznej). Zamiast tego wykorzystał całą sytuację do ataku personalnego na Pozwanego na łamach prasy. Wymaga również podkreślenia, że ewidentnym nadużyciem ze strony Powoda jest wykorzystywanie tego zdarzenia do przedstawienia w oczach opinii publicznej Pozwanego jako osobę mającą za nic zasady etyczne pracy naukowej – celem zdeprecjonowania całości jego postępowania. Mówiąc inaczej Powód wykorzystał całe zdarzenie do kolejnego ataku na Pozwanego, z którym toczy boje publicystyczne na temat zwyczajów w środowisku naukowym.  

Stanowisko sądu I instancji potwierdził także sąd odwoławczy, który w ustnych motywach uzasadnienia potwierdził, że o plagiacie nie może być mowy. Na podstawie ustnego uzasadnienia (na pisemne czekam) wydaje się, że podzielił argumentację zawartą w apelacji, że nie można mówić o naruszeniu prawa osobistego do oznaczenia utworu nazwiskiem twórcy w przypadku, kiedy twórca sam udostępnia  swój utwór pod pseudonimem.

Niestety w opisywanej sytuacji sąd dopatrzył się uchybień również po mojej stronie, bo choć przyznał, że użycie  rysunku dla zilustrowania opisywanych przeze mnie problemów mieściło się w prawie cytatu, to jednak sposób jego użycia – bez wyraźnego wskazania źródła rysunku - mogło godzić w prawa powoda. 

Mając zatem w pamięci sentencję Andrzeja Frycza Modrzewskiego wyrytą na fasadzie Sądu Okręgowego w Warszawie „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" uznałem, że w tej sytuacji zasadnym będzie złożenie stosownego oświadczenia czyniącego zadość wspomnianemu wyrokowi, co też uczyniłem we wcześniejszym wpisie z dn.1 lutego 2024 r. i będę to czynił przez kolejne dwa tygodnie. 

Trochę znudzą się tym czytelnicy bloga, ale należy posypać głowę popiołem i przeprosić, skoro tego domaga się autor, który nie poinformował mnie - co jest w zwyczaju blogowych komentatorów wydarzeń - żebym podał autora i źródło, skoro było jego wytworem. Tak to niestety jest, że jak ktoś via Facebooka i związanego z nim Messengera przesyła do mnie jakieś ilustracje, to powinien podać mi źródło ich pochodzenia. A skoro nikt tego nie uczynił, to trudno. Trzeba ponieść karę za kogoś.     


Osoby zainteresowane analizą polskich prawników - sędziego i mecenasów na temat tego nietypowego  wydarzenia odsyłam do dwóch numerów "Forum Akademickiego" - nr 12/2023 i nr 1/2024.