18 listopada 2018

Wykaz wydawnictw naukowych jako instrument polityki naukowej państwa


Projekt rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w sprawie sporządzania wykazów wydawnictw monografii naukowych oraz czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych został już zaopiniowany przez różne gremia akademickie, zaś resort odniósł się do uwag i propozycji zmian. Projektowane rozporządzenie dotyczy sporządzania wykazów wydawnictw publikujących recenzowane monografie naukowe oraz wykazów czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych.

Widać, jak trudne to zadanie. Jego rozwiązanie będzie rzutować przez lata na ocenę dyscyplin naukowych, a być może także i postępowania na stopnie naukowe czy tytuł naukowy profesora.

Uzasadnienie resortu nauki jest trafne. Stwierdza się w nim bowiem:

Wykaz czasopism naukowych i recenzowanych materiałów z konferencji międzynarodowych oraz wykaz wydawnictw publikujących recenzowane monografie naukowe są jednymi z ważniejszych instrumentów polityki naukowej, gdyż wpływają na kształtowanie wzorów publikacyjnych w sposób zgodny z celami tej polityki, obejmującymi w szczególności poprawę jakości prowadzonych badań i ich widoczności dla środowiska naukowego. Proponowane w projekcie regulacje stanowią odpowiedź na istotne problemy związane z wzorcami publikacyjnymi polskich naukowców, zwłaszcza:

- niski poziom międzynarodowej widoczności wyników badań,

- presja na wydawanie dużej liczby publikacji o niskim poziomie naukowym, wynikająca z możliwości zastąpienia publikacji w najlepszym czasopiśmie kilkoma publikacjami w dużo gorszych czasopismach,

- deprecjacja monografii jako istotnego kanału publikacyjnego, zwłaszcza w naukach społecznych, humanistycznych i teologicznych.


Pojawi się zatem instrument z jednej strony presji na naukowców, by kierowali swoje rozprawy redakcji naukowej w najbardziej prestiżowych czasopismach i wydawnictwach o zasięgu międzynarodowym, ale zarazem obniży się funkcje aplikacyjne ich treści w instytucjach i przez podmioty spoza środowisk naukowych. Dostosowujemy się do zasady „dziedziczenia prestiżu” wydawnictwa lub czasopisma, która sprowadza się do tego, że artykuł naukowy będzie tyle wart, ile czasopismo, w którym zostanie opublikowany. Podobnie będą ocenia publikacje zwarte. Ich wartość nie będzie zależna od treści, ale od wydawnictwa, które ją wyda”.

Czasopismom, materiałom i wydawnictwom cieszącym się większym prestiżem zostanie przyznana większa liczba punktów, niż tym, które cieszą się mniejszym uznaniem. Oczekuje się, że w powiązaniu z zasadami dotyczącymi ewaluacji jakości działalności naukowej takie podejście będzie motywowało pracowników naukowych do publikowania i redakcji naukowej w najbardziej prestiżowych czasopismach i wydawnictwach o zasięgu międzynarodowym i największym wpływie na rozwój nauki.

Zastanawiam się, czy tego typu rozstrzygnięcie rzeczywiście spowoduje uzyskanie wyższego poziomu międzynarodowej widoczności wyników badań z wszystkich dyscyplin nauk społecznych i humanistycznych? Już widzę prawników publikujących swoje komentarze do ustaw III RP w języku angielskim w prestiżowych wydawnictwach zagranicznych, skoro niektórzy kandydaci do tytułu naukowego profesora nie posiadają nawet krajowych monografii naukowych załączając do oceny swojego dorobku komentarze zamieszczane na łamach codziennych gazet.

Musimy poczekać na ów wykaz, który przygotuje Komisja Ewaluacji Nauki. Stosowanie jednolitych standardów kwalifikowania monografii do publikacji, uniezależnione od opłat za publikacje, daje natomiast gwarancję, że wydawnictwo kieruje się wartością naukową publikowanych monografii i publikuje monografie na najwyższym poziomie (celowo nie wyda publikacji o niższym poziomie naukowym). Jest to istotne dla systemu ewaluacji działalności naukowej, który nie powinien dopuszczać do sytuacji, kiedy publikacja nieprezentująca najwyższego poziomu naukowego otrzymuje najwyższą liczbę punktów.

W rzeczy samej możemy przestać publikować recenzje monografii naukowych, które zostaną wydane w tak namaszczonych oficynach. KEN nie ma przecież instrumentów do kontroli zagranicznych i krajowych wydawnictw pod kątem dbałości o wydawanie książek o najwyższym poziomie naukowym. Wystarczy spojrzeć na polski rynek, by przekonać się, że marki dziedziczące nawet prestiż, wydają rozprawy poniżej naukowych standardów. Na czym zatem będzie oparta ocena wydawców międzynarodowych i krajowych? Czy będzie transparentna?

Zdaje się, że czeka nasze środowisko poważny konflikt nie tylko interesów, ale także na tle wiarygodności owych ustaleń.

17 listopada 2018

Uczony a polityka


Profesor nauk społecznych Henryk Domański wypowiadał się w 2009 r. na temat zaangażowania się naukowców w politykę, wskazując na obniżenie z tego tytułu poziomu ich wiarygodności wobec ich dotychczasowych osiągnięć naukowych.

Bo wchodząc w politykę, badacz – z konieczności – deklaruje się po czyjejś stronie, angażuje się w rozmaite interesy, może coś chce załatwić, co naraża go na zarzut braku obiektywności, a więc „nienaukowego podejścia”. Konsekwencją tego może być osłabienie jego pozycji naukowej, a poza tym, może obniżać status nauki, jeżeli takich przejść do świata polityki jest dużo. (Z nauki do polityki? Z Henrykiem Domańskim, socjologiem rozmawia Adam Leszczyński, GW 7.05.2009, s. 19)

O ile nie traci autorytetu naukowego profesor medycyny, gdyż zostając ministrem nadal jest szanowany za swoje kompetencje i osiągnięcia naukowe, to już przedstawiciel nauk społecznych ma kłopot. Zajmuje się problemami codziennego życia ludzi, ale wchodząc do polityki musi zaangażować się po stronie partii władzy lub partii opozycyjnej wobec niej, co niemalże natychmiast redukuje poziom zaufania do niego.

Na pytanie o to, jak politycy traktują naukowców, Henryk Domański odpowiedział: W naukach społecznych raczej instrumentalnie, tzn. dla celów doraźnych. Z moich obserwacji wynika, że albo potrzebują dobrego nazwiska i tytułu naukowego w kampanii wyborczej, albo eksperta, który uzasadni ich posunięcia, udzielając np. szybkiego komentarza w TV. (Tamże)

Naukowcy są narażeni na pokusy ze strony władzy, toteż powinni być na nie odporni i trzymać się z daleka, jeśli nie chcą stracić swojej wiarygodności i prestiżu, na który pracowali często wiele lat..

Tymczasem w "Wiadomościach" TVP'1 czy Polsacie profesor H. Domański jest niemalże codziennym komentatorem polityki "dobrej zmiany". Każde medium potrzebuje utytułowanych komentatorów, docinając ich wypowiedzi do programowej tezy politycznej.

Jeśli miałbym oceniać tego typu sytuacje, to tylko w odniesieniu do udziału profesora w audycjach nadawanych "live". Media utrwalają stan postaw naukowców bez możliwości zweryfikowania, czy ich wypowiedź jest rzeczywiście poparciem czy oporem wobec komentowanych zdarzeń.

A jeszcze 9 lat temu ...

16 listopada 2018

Tajni współpracownicy okresu PRL - nie kryć się!



– Nowe przepisy o lustracji na uczelniach odczuć może nawet kilka tysięcy osób, które w czasach PRL współpracowały ze służbami bezpieczeństwa – powiedział w rozmowie z PAP wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Piotr Müller. Jego zdaniem na uczelniach potrzebna jest dekomunizacja.

Zgodnie z ustawą członkiem rady uczelni, członkiem senatu uczelni, członkiem Komisji Ewaluacji Nauki, Rady Doskonałości Naukowej, Polskiej Komisji Akredytacyjnej czy profesorem tytularnym może zostać osoba, która "w okresie od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 lipca 1990 r. nie pracowała i nie pełniła służby w organach bezpieczeństwa państwa (...) oraz nie współpracowała z tymi organami".


Młody prawnik mianowany wiceministrem zamierza dekomunizować szkolnictwo wyższe lokując problem tak zdefiniowanej dekomunizacji w osobach będących nauczycielami akademickimi na stanowiskach kierowniczych, ale w uczelniach państwowych i centralnych organach kontroli (PKA, RDN, KEN). Co ciekawe ustawodawca zupełnie pominął w tym procesie Polską Akademię Nauk!

Co to za dekomunizacja, czy deesbekizacja, skoro to właśnie w wyższych szkołach prywatnych III RP zagnieździły się postaci współpracujące w okresie PRL ze Służbą Bezpieczeństwa lub będące funkcjonariuszami tych służb? Skąd wiadomo, czy w PAN nie ma byłych tajnych współpracowników i donosicieli SB? A może właśnie dlatego pominięto tę szlachetną z nazwy i założonych funkcji instytucję?

Konstytucja dla Nauki jest w swoich skutkach de facto nie tylko podtrzymaniem szkół prywatnych w każdej WSI, ale i ich założycieli, beneficjentów wskaźnika Gowina. Skoro uniwersytety, politechniki, akademie mają przyjmować na tyle mało studentów, by przypadało ich 13 na jednego nauczyciela akademickiego, to wiadomo, że dziesiątki tysięcy uda się do sfery niepublicznej szkolnictwa wyższego. Tam zapłacą za kształcenie i w niektórych miejscach za jego (byle-)jakość. Towarzysze z SB już dawno temu przyuczyli się do swoich ról, a niektórzy nawet uzyskali w krajowych uczelniach, ale i na Słowacji, na Ukrainie czy w Rosji tytuły naukowe.

Wiceminister zapytany, czy ma sens wprowadzanie takich przepisów dopiero teraz, powiedział, że tak. Wyliczył: – Załóżmy, że w 1989 r. ktoś miał 30 lat, robił już karierę na uczelni i był donosicielem. Dziś taka osoba ma 59 lat. Ma przed sobą jeszcze wiele lat pracy na uczelni. A osoby w takim wieku często pełnią znaczącą rolę w szkolnictwie wyższym – powiedział. (...) Pytany, jak dużej grupie osób nowe przepisy utrudnią karierę akademicką Piotr Mueller skomentował: "Nie mamy takich danych, bo nie mamy jak ich zebrać. Ale myślę, że to może dotyczyć nawet kilku tysięcy osób w kraju".

Zaczyna się gonienie Króliczka, a tymczasem młodzież obejmie kierownicze stanowiska, bo urodziła się po 1989 r. No i dobrze.

15 listopada 2018

Jak to dobrze, że polski rząd wspiera realizację strategii badawczej prywatnego uniwersytetu



Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego publikowało listę uczelni, które uzyskały finansowanie w ramach programu Regionalna Inicjatywa Doskonałości (RID). Nie ma wśród nich ani jednego projektu, który byłyby przedmiotem wniosku jednostek akademickich kształcących studentów i doktorantów na kierunku pedagogika czy odpowiedzialnych za rozwój naukowy kadr naukowych dla tej dyscypliny.

Nie wiemy, ile było wniosków, które zostały zgłoszone do finansowania, natomiast z zamieszczonej listy wynika, że jedynie 30 podmiotów uzyskało środki finansowe na realizację własnych programów.

Z nauk społecznych jedynie SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny z siedzibą w Warszawie otrzymał prawie 12 mln złotych na realizację zadania: "Wsparcie realizacji strategii badawczej SWPS Uniwersytetu Humanistycznospołecznego w latach 2019-2022 w obszarze nauk społecznych (psychologia, socjologia, nauki o polityce).

To ciekawe, że uczelnie niepubliczne narzekają na brak wsparcia ich działalności akademickiej ze strony państwa, a tu - proszę bardzo - prywatny Uniwersytet otrzymuje od podatników 12 mln. złotych. Z funduszy strukturalnych na badania naukowe SWPS uzyskał ponad 30 mln. zł., a w konkursach resortowych, a potem w NCN na realizację aż 335 grantów naukowych łącznie otrzymał ponad 32 mln zł.

Czas się uczyć od "najlepszych", tyle tylko że oni odeszli z uniwersytetów państwowych właśnie do SWPS. Taki jest znak czasu.

Czyżby uniwersytety państwowe spasowały i nie aplikowały o środki na wsparcie realizacji strategii badawczej w naukach społecznych? Czy może kluczowe są tu zupełnie inne czynniki, które rozstrzygają o składaniu wniosków i przydziale środków?

Jak słyszę o tym, że za rządów Platformy Obywatelskiej tego typu rozstrzygnięcia nie były transparentne, to zdaje się, że mamy kontynuację tej samej polityki finansowania prywatnego biznesu. Uniwersytety państwowe coś marnie wypadają w naukach społecznych.

Powody tego stanu rzeczy po części odsłonił minister Jarosław Gowin pytany przez "GW" o nakłady na naukę. Powiedział, że jeśli chcemy być krajem dynamicznie się rozwijającym, musimy określić "ścieżkę szybkiego dojścia do poziomu wydatków na naukę w wysokości przynajmniej 1 proc. PKB".

Chyba ministrowi wydaje się, że przy 1 proc. PKB będzie w uczelniach państwowych lepiej. Naiwny czy wciska nam kit? Na tym poziomie finansowania nauki nie dogonimy Zanzibaru. Z całym szacunkiem dla tego kraju.

14 listopada 2018

Znika poprzedni serwer Ministerstwa Edukacji Narodowej, podobnie jak zniknął Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego


Gdyby nauczyciele nie wiedzieli, na co wydawane są w oświacie środki publiczne, to przede wszystkim warto odnotować miliony na zakup nowych mebli i dywanów w resorcie edukacji, a obecnie na konstrukcję i upublicznienie nowej strony resortu. Tak czyni każda zmiana władzy w resorcie.

Strona MEN jest już w kolejnej odsłonie, mimo że po objęciu sterowania ministerstwem przez Annę Zalewską taka zmiana miała już miejsce. Tym razem MEN zszedł już z własnego serwera: www.men.gov.pl na rządowy https://www.gov.pl/web/edukacja.

Podobnie stało się z portalami pozostałych ministerstw - z wyłączeniem, zapewne tymczasowo, Ministerstwa Finansów. Wszystkie resorty mają tę samą, infantylną ikonografikę oraz eleganckie portrety ministra, wiceministrów i dyrektora biura.

Tego typu zmiany centralizujące i ujednolicające komunikację ze społeczeństwem nabierają jednoznacznie propagandowego charakteru. Proszę zauważyć, że już nie znajdziemy na tej stronie MEN archiwum danych, programów, projektów, które były realizowane za poprzednich rządów. Wszystko zostało zmienione a obywatelom pozostaje tylko i wyłącznie dobra zmiana. Kończy się w ten sposób możliwość porównywania czegokolwiek z czymkolwiek, co nie wiąże się z obecną władzą.

Odcięcie jest pełne. Słusznie. Po co mają rodzice czy inni zainteresowani czytać o sukcesach z lat minionych nauczycieli, uczniów czy samorządowców. Jeszcze chcieliby prawdziwej reformy ustrojowej. Ta bowiem, z którą mamy do czynienia, jest powrotem do czasów PRL i lat 90. XX w.

Zastanawiam się, co by było, gdyby każdy uniwersytet zmieniał swoją stronę po wyborze nowego rektora a szkoła po zmianie dyrektora.

Na szczęście naukowcy mają metody badania źródeł na ten temat, więc nie będzie im to przeszkadzało we własnej pracy. Nauczycielom zaś jest i tak już wszystko jedno, bo w gruncie rzeczy największe nauczycielskie związki zawodowe pozostawiły ich i całe szkolnictwo na pastwę prawicowej formacji rządzącej, która traktuje oświatę jako przedłużone ramię władzy państwowej i ideologicznej (politycznej) nad częścią społeczeństwa.

13 listopada 2018

Minister Jarosław Gowin ma wyrzuty sumienia



Sądziłem, że ministrem jest się po to, by realizować ustawowe funkcje, a nie epatować własnymi wyrzutami sumienia, które niczego nie zmieniają w polskiej rzeczywistości akademickiej. Na wyrzuty sumienia nie ma żadnego lekarstwa. Dobrze, że ktoś je posiada, ale jak na wicepremiera rządu to jednak są one marne, niewidoczne.
Nie obchodzą mnie rzekome wyrzuty, bo trzeba mieć sumienie, by o nich mówić. W taki sposób to każdy minister może tłumaczyć albo własną nieudolność, albo pozoranctwo, albo słabość własnej pracy. Ta ostatnia jest o tyle zdumiewająca, że w końcu Jarosław Gowin jest wicepremierem rządu. Jak widać kiepskim, skoro po trzech latach urzędowania usiłuje przekonać środowisko akademickie do zmian w nauce i szkolnictwie wyższym, byle tylko one nie kosztowały, byle tylko akademicy nadal godzili się być prekariatem wśród wszystkich innych uczonych państw OECD i należących do Unii Europejskiej.

Rozumiem, że ministrowi 17 tys. nie starcza do końca miesiąca. Nie dziwię się, ale wciskaniem kitu dziennikarzom, że "Rząd przewiduje w przyszłorocznym budżecie łączny wzrost wydatków na naukę o blisko 2 mld zł., z czego ponad 1,3 mld. zł są to środki z funduszy unijnych. Oprócz tego wydamy obligacje skarbu państwa o łącznej wartości 3 mld zł., co oznacza, że zrost nakładów wyniesie w sumie prawie 5 mld. zł.To znacząca skala" (GW 29.10.2018, s. 7) nie zmieni się sytuacji na lepszą.

Przepraszam, ale dla kogo jest to znacząca skala? Dla "swoich" zatrudnianych w paranaukowych fundacjach, dla działaczy partii władzy? Dla kogo pytam? Co mnie obchodzi wzrost nakładów nawet w wysokości 5 mld zł, skoro i tak nie ma to żadnego przełożenia na honorowanie pracy naukowo-badawczej przez władze mojego państwa?!!! Kiedy skończy się ta PRL-owska propaganda? Na miesiąc przed przyszłorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego czy do Sejmu?

Ile wyniesie kiełbasa wyborcza MNiSW? Komu rzuci się pod stół kości, które już zostały obgryzione przez władzę? Jak długo kolejny rząd będzie oszukiwał własne środowisko i społeczeństwo o rzekomym wzroście nakładów? Przewidywaniami ministra J. Gowina rachunków nikt nie opłaci, obligacjami skarbu państwa rektorzy nie pokryją kosztów prowadzenia uczelni państwowych.

Może czas zająć się nauką i szkolnictwem wyższym naprawdę, a nie dla kreowania własnego wizerunku i wzmacniania formacji partyjnej? Ile jeszcze utalentowanej młodzieży musi wyjechać z Polski, żeby minister zszedł wreszcie na ziemię z propagandowej platformy? Doprawdy, nostryfikowani w kraju akademicy z Ukrainy nie podwyższą statusu naukowego naszych uczelni.

Widzimy to po słowackich docentach w wielu dziedzinach nauk. Tylko nieliczni włączyli się w pracę naukowo-badawczą. Minister J. Gowin ma zasługi w zablokowaniu turystyki habilitacyjnej na Słowację tyle tylko, że dzięki Konstytucji dla Nauki promowani doktorzy na Słowacji, w Bułgarii czy Rumunii mogą być zatrudniani na w naszych uczelniach, bo nie ma konieczności habilitowania się w naszym kraju i nostryfikowaniu ich dyplomów.

U nas już tak jest, że jak się zamknie otwór z jednej strony, to wycieknie z drugiej. Już w PRL naśmiewano się z tego, że nie ma takiej rury, której się nie da odetkać. Do tego jest właśnie potrzebne MNiSW. Tu nikt nie miał i nie ma wyrzutów sumienia. Wiadomo z badań prof. Marka Kwieka, że tylko 10 proc. kadry naukowej przyczynia się do osiągnięć swoich jednostek i własnej dyscypliny. A w MNiSW? Może i sumienie ministra jest na poziomie 10%?

12 listopada 2018

Wyznacz swoją drogę rozwoju

(Na zdjęciu M. Lipiec i A. Orzechowska z IBE w ŁCDNiKP. Fot. wykon. Anna Gnatkowska)

Tak zatytułowany jest projekt Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie w zakresie wspierania realizacji I etapu wdrażania w Polsce Zintegrowanego Systemu kwalifikacji na poziomie administracji centralnej oraz instytucji nadających kwalifikacje i zapewniających jakość nadawania kwalifikacji.

Zintegrowany System Kwalifikacji (ZSK) jest rozwiązaniem systemowym, które ma (...) na celu podniesienie poziomu kapitału ludzkiego w Polsce poprzez opisanie, uporządkowanie i zebranie różnych kwalifikacji w jednym rejestrze. Daje możliwość zdobywania kwalifikacji i potwierdzania kompetencji na polskim i międzynarodowym rynku pracy. Kończy się era zawodów, a zaczyna czas certyfikowania konkretnych kwalifikacji, które ujęte w ZSK mają przypisanych osiem poziomów (zgodnych z Polską Ramą Kwalifikacji).

Dzięki temu potwierdzony przez odpowiednią instytucję poziom nabytych kwalifikacji danej osoby stanowi w krajach Unii Europejskiej przepustkę do zatrudnienia jej bez względu na kraj pochodzenia. Jest on bowiem porównywalny do poziomu kwalifikacji wymaganych w innych krajach europejskich. Wiedzę i umiejętności branżowe można osiągać na różne sposoby – 1) w szkole zawodowej czy ogólnokształcącej i na uczelni wyższej 2) w ramach edukacji pozaformalnej, a więc na różnego rodzaju kursach kwalifikacyjnych lub 3) w ramach nieformalnego uczenia się.


Każdy, kto posiada konieczne do wykonywania określonych zadań zawodowych kwalifikacje, może przystąpić do egzaminu kwalifikacyjnego i uzyskać ich potwierdzenie. Liczy się bowiem jakość kwalifikacji, ich odpowiedni poziom, a nie ścieżka ich uzyskiwania. Dzięki temu systemowi można przekwalifikowywać się, by mieć kompetencje, jakich oczekują od nas pracodawcy. właśnie temu poświęcone było posiedzenie Rady Programowej Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Łodzi.

W arkana problematyki zintegrowanego systemu kwalifikacji wprowadzali nas pracownicy IBE - Agnieszka Orzechowska i Marcin Lipiec, którzy są doradcami regionalnymi w tym zakresie. Jak się okazuje, rynek pracy poszukuje specjalistów na różnych poziomach kwalifikacji, a osób je posiadających wciąż brakuje.

W dochodzeniu do tego systemu wyróżnia się trzy etapy:

I – dostrzeżenie problemu braku wykształconych pracowników, luk kompetencyjnych wśród już zatrudnionych w firmie; to także diagnoza, czego trzeba nauczyć swoich pracowników, żeby mieli jak najwyższe kwalifikacje;

II etap – analiza sposobów uzupełniania powyższych braków – Czy szukać pracowników? Czy może wdrożyć w firmie ich kształcenie? Czy zatrudnić nowe osoby? Istotne jest tu działanie walidacyjne powyższych procesów.

III etap – obserwowanie rezultatów wdrożonych działań; porównywanie własnych osiągnięć w pracy z kadrą z innymi firmami; opracowanie przejrzystego planu rozwojowego przez każdego pracownika i opracowanie czytelnych wymagań, które będą im stawiane.

ZSK określa zatem, jakich wymagać kwalifikacji i jak je weryfikować.

Projekt ma swój oświatowy wymiar, bowiem trzeba dotrzeć do pracodawców, żeby zauważyli i zrozumieli, że to jest także w ich interesie, by partycypować w opisie kwalifikacji. Dobrze bowiem opisane kwalifikacje pracowników, z udziałem pracodawców, uświadamiają starającym się o pracę, czego mogą oczekiwać od pracodawców, i na odwrót.

W czasie posiedzenia Rady Programowej ŁCDNiKP w Łodzi Paweł Krawczak i Artur Grochowski mówili o tym, jak konstruowali wspólnie z pracodawcami kwalifikacje konieczne do obsługi sterowanych numerycznie obrabiarek skrawających, od prawie roku leżą wypracowane standardy w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii, które do recenzji przedłożonego materiału powołało osobę nie posiadającą odpowiednich kwalifikacji. W swojej recenzji potwierdziła własną niewiedzę na temat obrabiarek tak sterowanych twierdząc, że w ŁCDNiKP nie można będzie sprawdzić opisanych umiejętności. Nie wiedziała, że są tu obrabiarki trzy-cztero i pięcioosiowe, a więc się da.

(Autor fot.: Anna Gnatkowska)

Jeśli chcemy pozyskiwać pracodawców do współtworzenia kwalifikacji zawodowych, to musimy szanować ich czas, wysiłek i kompetencje. Inaczej cała para idzie w przysłowiowy gwizdek. Warto zdać sobie sprawę z tego, jak wiele zmieniło się w Polsce w wyniku współpracy międzynarodowej w zakresie certyfikowania wiedzy i umiejętności osób w zakresie kwalifikacji włączonych do ZSK.

Przykładowo ŁCDNiKP w Łodzi certyfikuje umiejętności osób wspólnie z Izbą Przemysłowo-Handlową w Dreźnie. Certyfikat dla naszego ucznia jest taki sam, jaki otrzymuje uczeń w Niemczech. Już przeprowadzono z tą firmą 100 egzaminów certyfikujących. Wkrótce będzie włączone do takiej certyfikacji Haas Technical Education Center potwierdzając umiejętności dotyczące użytkowania i obsługiwania obrabiarek sterowanych numerycznie.