Profesor nauk społecznych Henryk Domański wypowiadał się w 2009 r. na temat zaangażowania się naukowców w politykę, wskazując na obniżenie z tego tytułu poziomu ich wiarygodności wobec ich dotychczasowych osiągnięć naukowych.
Bo wchodząc w politykę, badacz – z konieczności – deklaruje się po czyjejś stronie, angażuje się w rozmaite interesy, może coś chce załatwić, co naraża go na zarzut braku obiektywności, a więc „nienaukowego podejścia”. Konsekwencją tego może być osłabienie jego pozycji naukowej, a poza tym, może obniżać status nauki, jeżeli takich przejść do świata polityki jest dużo. (Z nauki do polityki? Z Henrykiem Domańskim, socjologiem rozmawia Adam Leszczyński, GW 7.05.2009, s. 19)
O ile nie traci autorytetu naukowego profesor medycyny, gdyż zostając ministrem nadal jest szanowany za swoje kompetencje i osiągnięcia naukowe, to już przedstawiciel nauk społecznych ma kłopot. Zajmuje się problemami codziennego życia ludzi, ale wchodząc do polityki musi zaangażować się po stronie partii władzy lub partii opozycyjnej wobec niej, co niemalże natychmiast redukuje poziom zaufania do niego.
Na pytanie o to, jak politycy traktują naukowców, Henryk Domański odpowiedział: W naukach społecznych raczej instrumentalnie, tzn. dla celów doraźnych. Z moich obserwacji wynika, że albo potrzebują dobrego nazwiska i tytułu naukowego w kampanii wyborczej, albo eksperta, który uzasadni ich posunięcia, udzielając np. szybkiego komentarza w TV. (Tamże)
Naukowcy są narażeni na pokusy ze strony władzy, toteż powinni być na nie odporni i trzymać się z daleka, jeśli nie chcą stracić swojej wiarygodności i prestiżu, na który pracowali często wiele lat..
Tymczasem w "Wiadomościach" TVP'1 czy Polsacie profesor H. Domański jest niemalże codziennym komentatorem polityki "dobrej zmiany". Każde medium potrzebuje utytułowanych komentatorów, docinając ich wypowiedzi do programowej tezy politycznej.
Jeśli miałbym oceniać tego typu sytuacje, to tylko w odniesieniu do udziału profesora w audycjach nadawanych "live". Media utrwalają stan postaw naukowców bez możliwości zweryfikowania, czy ich wypowiedź jest rzeczywiście poparciem czy oporem wobec komentowanych zdarzeń.
A jeszcze 9 lat temu ...
Pozwolę sobie nie zgodzić sobie z fragmentem: "O ile nie traci autorytetu naukowego profesor medycyny, gdyż zostając ministrem nadal jest szanowany za swoje kompetencje i osiągnięcia naukowe, to już przedstawiciel nauk społecznych ma kłopot. Zajmuje się problemami codziennego życia ludzi, ale wchodząc do polityki musi zaangażować się po stronie partii władzy lub partii opozycyjnej wobec niej, co niemalże natychmiast redukuje poziom zaufania do niego".
OdpowiedzUsuńPolityka zdrowotna to tak samo część polityki społecznej, i też zajmuje się problemami dnia codziennego - odczuwanego do bólu (w tym miejscu rozumieć to można nawet dosłownie). Trudno o lepszy przykład polityki w medycynie, niż procedury medyczne, lista uprawnionych do świadczeń, wykazy leków refundowanych itd. Jeszcze bardziej ujawniają się tu mechanizmy biowładzy i biopolityki, o których najtrafniej pisał Foucault, nie rozumiem więc skąd takie porównanie. Odpowiedzialność spoczywa na naukowcach, na ich podejściu etycznym. Nie można powiedzieć, że angażowanie się w politykę jest nieetyczne. Z tym się nie zgodzę. Choć faktycznie rodzi ryzyko zachowań nieetycznych. Z tym się zgadzam. Ale to, jak radzić sobie z pokusami - zawsze zależy już od człowieka. Trzymając się porównania z medykami: trudno o przykład większego ryzyka pokus niż badania dla koncernów medycznych - czy dlatego należy zakazać takich badań? Z pewnością nie, ale wymagania etyczne idą w górę. A wpychanie przez nową ustawę naukowców w ramiona biznesu, komercjalizacja badań - nie rodzi takiego ryzyka? Jeśli nie ochroni nas etyka, to nic nie ochroni nauki.
Cóż, uczony który uzgadnia swoje poglądy naukowe z władzami lub biznesmenami przestaje być uczonym. Staje się jedynie forpocztą ich interesów. Niestety, albo i bardzo dobrze - intelektualiści mają za zadanie być niekiedy wbrew postanowieniom estabilishment'u. Inna sprawa, że niekiedy dostają za to po głowie, lub w ogóle ją tracą jak choćby Sokrates czy Giordano Bruno. Wszak, trawestując zdanie Moliera "Człowiek zgodzi się być złym, ale nie zgodzi się być śmiesznym" można napisać, iż "Władza woli być bezwzględna i okrutna niż niedouczona i śmieszna". A zatem: "Źle się dzieje gdy głupi rządzą mądrymi".
OdpowiedzUsuń