Nareszcie mamy książkę o polskiej wersji systemu zastępowego jako fundamentalnej formy pracy metodą skautową. Publikacja została przygotowana w bardzo dobrym momencie. Współczesne harcerstwo przeżywa kryzys pracy u podstaw, w małych grupach społecznych, jakimi są zastępy. Coraz częściej młodzi-dorośli chcieliby od razu kierować drużyną czy nawet szczepem, ale nie mają w swoim doświadczeniu przywódczym pracy z mała grupą-zastępem, a to właśnie ta jednostka jest początkiem sztuki kierowania ludzkimi zespołami w ruchu, którego akcje i zadania będą wymagały od instruktorów sprawdzania się w różnych strukturach i sytuacjach społecznych.
Jednym z powodów przetrwania ponad sto lat skautingu na całym świecie jest właśnie swoistego rodzaju łatwość stosowania sytemu zastępowego, w którym zastępowy musi poradzić sobie z własnymi rówieśnikami, odsłaniając przed nimi -w toku pełnienia służby - swoje uzdolnienia, pasje, zainteresowania i harcerską wiedzę. Najpierw trzeba umieć stać się dla harcerzy naturalnym dla nich przewodnikiem, akceptowanym i podziwianym przez nich wędrowcem, który podąża wraz tą małą społecznością szlakiem ponadczasowych wartości. Nigdzie indziej harcerze nie nauczą się służyć Bogu i Ojczyźnie, nie poznają, nie zinterioryzują i nie włączą w strukturę własnych działań oraz całożyciowej postawy treści Przyrzeczenia Harcerskiego, by być im wiernym zachowując prawo do samostanowienia i samowychowania.
Rekonstrukcja losów życiowych Ignacego Płonki jako skaut-MISTRZA, a więc bycia dla skautów/harcerzy ich zastępowym, nie musi kreować wzorca dla kolejnych pokoleń kadr polskiego harcerstwa. Tu nie chodzi tylko o historyczną pamięć o dokonaniach młodzieńca, które są – w świetle przytaczanych faktów i dokumentów – niepowtarzalne, unikalne, a przy tym jakże autentyczne. Moim zdaniem publikacja dr.Mariana Miszczuka wpisuje się – poza utrwaleniem w narodowej pamięci pięknej biografii – w psychologiczno-kulturowy i pedagogiczny impuls dla wszystkich tych, którzy naprawdę chcieliby być wiarygodni i spełnieni w harcerstwie, niezależnie od warunków, w jakich przyjdzie im pełnić swoją służbę.
Mamy w tej książce piękną narrację, która odsłania proces stawania się nieprofesjonalnym pedagogiem, wychowawcą, przewodnikiem dla młodych pokoleń przez tych, którzy w wyniku pełnienia roli zastępowego muszą de facto szybciej dojrzewać, by brać na swoje barki odpowiedzialność za życie, bezpieczeństwo i radość harcowania dzieci czy młodzieży. Uniwersalność metody skautowej/harcerskiej polega właśnie na tym, że do jej stosowania nie potrzeba uniwersytetów, kolegiów, instytucji specjalnie kształcących przyszłych liderów do pracy z młodymi, ba, z rówieśnikami.
Jak trafnie o tym pisze autor książki: Tutaj rozgrywają się rzeczy najważniejsze i zastęp, czyli „banda” rówieśnicza, uczy się tajników samorządnego życia społecznego, podstaw społeczeństwa obywatelskiego. Zatem skaut rozwija swoje sprawności, a jednocześnie kształci swoje umiejętności życia w grupie społecznej.(s. 11)
Bohater tej książki nie studiował pedagogiki harcerskiej, ale tworzył własną pedagogię w naturalnych warunkach uczenia się w działaniu i przez działanie mając jednak wiedzę na temat celów, zasad i metod pracy drużyny skautowej, która nie może prawidłowo funkcjonować, jeśli nie działają w niej zastępy. Mamy tu także ciekawą historię „wykluwania się” w środowisku oddalonym od bibliotek, elit i akademii utalentowanego lidera, samouka, pracującego nad sobą młodzieńca, który w trudnych warunkach kształtował najpierw swój charakter.
Dzięki tej książce po raz kolejny wracamy do korzeni. Nie po to, żeby wzmacniać ortodoksyjne podejście do skautingu i harcerstwa z okresu II Rzeczypospolitej, ale by lepiej zrozumieć jego istotę oraz eksterioryzację na konkretnym przykładzie. Widać, że autor tej biografii starał się bardzo oszczędnie operować ocenami czy subiektywnymi doznaniami, kiedy odkrywał kolejne tajniki z - także tułaczego - życia nie tylko J. Płonki, ale i jego środowiska socjalizacyjnego.
Przy okazji doświadczamy koniecznego wywabienia „białych plam” w naszej historii, bo przecież tego typu biografia nie mogłaby się ukazać w okresie totalitaryzmu PRL. Badacze dziejów Polski i harcerstwa poza granicami kraju zyskują kolejne dowody empiryczne o wydarzeniach, o których niewiele pisze się i mówi, mimo tylu lat odnowy politycznej. Jest to bowiem także odsłona historii polskiej emigracji tak na Bliskim Wschodzie, jak i w Europie.
Po raz pierwszy mamy dostęp do tekstów źródłowych J. Płonki, który pięknie pisze o tym, jak pełnić rolę zastępowego odkrywając w sobie instynkt wodza, wrażliwość społeczną i poczucie odpowiedzialności, by stawać się skutecznym „rzeźbiarzem młodych serc i charakterów”. W jego poradniku dla zastępowych znajdziemy także niezwykle cenne uwagi dotyczące nie tylko koniecznej wiedzy i umiejętności w kierowaniu zastępem, ale także posiadania swojego – mówiąc językiem dzisiejszej psychologii – coacha.
Jak pisał: „Jeden z członków zastępu musi być powiernikiem zastępowego, drugim „ja” zastępowego (alter ego), który go najlepiej rozumie, wspiera w pracy, wyręcza we wszystkim, a w razie konieczności całkowicie go zastąpi.(s. 119-120). Czyż nie powinniśmy być dumni z tego, że właśnie harcerskie środowisko stawało się i nadal jest takim – szkołą liderów, wychowawców, nauczycieli, terapeutów i coachów? Warto przeczytać książkę o niezłomnym Harcmistrzu, patriocie, wychowawcy, nauczycielu, redaktorze i żołnierzu, który całym swoim życiem był bezinteresownie oddany dzieciom i młodzieży.
18 października 2017
17 października 2017
Balon kompleksowej oceny działalności naukowej jednostek naukowych został przekłuty
Długo trwały prace Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych, który oceniał działalność naukową i badawczo-rozwojową 988 jednostek naukowych. Powołany przez ministra Komitet potrzebował na to ok. 5 miesięcy (nie biorę pod uwagę czasu wakacji, bo przecież profesorowie też muszą odpocząć). Tyle tylko, że na obliczenie danych wystarczy maksymalnie miesiąc, nooo, co najwyżej dwa, jeżeli dysponuje się sprawnym systemem informatycznym i pełną bazą danych.
Niektórzy zastanawiali się, czy aby nie dostrajano oceny do nieznanych środowisku akademickiemu czynników? Nie wiem. Nie znam na to pytanie odpowiedzi, natomiast wiem, że przecieki miały miejsce już 2 tygodnie temu. Nie można było zatem już wtedy opublikować tych danych?
Jak czytam, że "jest to pierwsza taka kompleksowa ocena od 2013 roku", to zastanawiam się, po co autor takiego komunikatu stosuje półprawdę? Czytelnik, który nie ma pojęcia o tym, co ile lat jest prowadzona tego typu ocena, może dojść do wniosku, że można było tego dokonać rok, dwa czy trzy lata temu, tylko zapewne nikomu się nie chciało. Dopiero teraz KEJN dokonał właściwego czynu!
Opublikowane wnioski miałyby sens porównawczy, gdyby rzeczywiście KEJN dokonał takiej analizy, ale tego nie uczynił. Co to zatem znaczy, że "zwiększa się liczba uczelni wiodących lub bardzo dobrych"? Zwiększa się liczba czy zwiększyła się? W jakich jednostkach, w których uczelniach? Co to za liczba, która się zwiększa? Tak sama z siebie czy może ktoś jej pomógł? Z czego wynika taki wniosek, skoro nie publikuje się danych porównawczych?
Czyżby tak trudno było KEJN dorzucić jeszcze jedną kolumnę z kategorią, jaką otrzymały jednostki w 2013 r.? Bardzo słaby mamy system obliczeniowy i sposób jego programowania, skoro dane z ewaluacji się na niższym jakościowo poziomie niż czynią to np. media ogłaszające ranking uczelni i kształcenia na określonych kierunkach studiów.
W komunikacie KEJN czytamy:
Prawie 1000 jednostek naukowych działających w 8 obszarach zostało poddanych szczegółowej ocenie przez przedstawicieli środowiska naukowego zasiadających w Komitecie Ewaluacji Jednostek Naukowych (KEJN). Opublikowany wykaz jednostek nie ma jeszcze charakteru decyzji administracyjnej, gdyż obowiązuje okres odwoławczy.
Minister w drodze decyzji przyznaje jednostkom naukowym następujące kategorie naukowe:
A+ - poziom wiodący;
A - poziom bardzo dobry;
B - poziom zadowalający z rekomendacją wzmocnienia działalności naukowej, badawczo-rozwojowej lub stymulującej innowacyjność gospodarki;
C - poziom niezadowalający.
W ocenie brano pod uwagę cztery podstawowe kryteria:
• osiągnięcia naukowe i twórcze,
• potencjał naukowy,
• praktyczne efekty działalności naukowej i artystycznej,
• pozostałe efekty działalności naukowej i artystycznej.
Zwracam uwagę tylko i wyłącznie na kategorie tych jednostek, które posiadają uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora lub także doktora habilitowanego (te są zaznaczone boldem) w dyscyplinie PEDAGOGIKA. Wyniki są następujące (kolejność w poszczególnych grupach jest alfabetyczna):
I Grupa z oceną A+
Uniwersytet Jagielloński w Krakowie; Wydział Filozoficzny A+
II Grupa z oceną A
Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II w Lublinie; Wydział Nauk Społecznych
Uniwersytet Gdański; Wydział Nauk Społecznych
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu; Wydział Studiów Edukacyjnych
Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy; Wydział Pedagogiki i Psychologii
III - GRUPA z oceną B
Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie; Wydział Nauk Pedagogicznych
Dolnośląska Szkoła Wyższa z siedzibą we Wrocławiu; Wydział Nauk Pedagogicznych
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie; Wydział Nauk Pedagogicznych
Uniwersytet Łódzki; Wydział Nauk o Wychowaniu
Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie; Wydział Pedagogiki i Psychologii
Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu; Wydział Nauk Pedagogicznych
Uniwersytet Szczeciński; Wydział Humanistyczny
Uniwersytet Śląski w Katowicach; Wydział Pedagogiki i Psychologii oraz Wydzial Etnologii i Nauk o Edukacji w Cieszynie
Uniwersytet w Białymstoku; Wydział Pedagogiki i Psychologii
Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie; Wydział Nauk Społecznych
Uniwersytet Warszawski; Wydział Pedagogiczny
Uniwersytet Wrocławski; Wydział Nauk Historycznych i Pedagogicznych
IV Grupa - z oceną C:
Akademia Ignatianum w Krakowie; Wydział Pedagogiczny
Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie; Wydział Pedagogiczny
Uniwersytet Rzeszowski; Wydział Pedagogiczny.
Uniwersytet Zielonogórski; Wydział Pedagogiki, Psychologii i Socjologii
W Grupie A+ znalazła się tylko jedna jednostka z pedagogiką, a jest nią Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. W grupie równie mistrzowskiej znalazły się cztery jednostki, w tym trzy ostatnie posiadają już od wielu lat uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego. KUL JP2 jest w trakcie procedury o przyznanie pełnych uprawnień. Jak widać, największa jest grupa z kategorią B. Minister J. Gowin zapowiadał w toku debat, że ta grupa będzie podzielona na B+ i B. To jednak nastąpi dopiero za 4 lata.
Tymczasem z powyższa kategorią każda z jednostek musi radzić sobie w kategoriach - utrzymania dotychczasowej kategorii lub podwyższenia jej. Redukcja ma skutkować przyznaniem niższej dotacji z budżetu państwa oraz - jeśli ustawa wejdzie w życie - utratą dotychczasowych uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego, jeżeli będzie to ocena B lub C. Rady naukowe mają zatem przed sobą zadanie do wykonania, które będzie wymagało na większości wydziałów istotnych zmian w polityce naukowo-badawczej, a tym samym także kadrowej.
Kto oceniał? W składzie Komitetu na lata 2017 - 2018 nie ma ani jednego pedagoga. Są za to:
1. Dominik Antonowicz
2. Andrzej Betlej
3. Teresa Chynczewska-Hennel
4. Krzysztof Tadeusz Chyży
5. Ewa Dahlig-Turek
6. Wojciech Dajczak
7. Józef Dulak
8. Piotr Furmański
9. Stefan Jackowski
10. Karol Kamiński
11. Zbigniew Kąkol
12. Konrad Klejsa
13. Łukasz Konieczko
14. Przemysław Korytkowski
15. Emanuel Kulczycki
16. Marek Lewandowski
17. Monika Marcinkowska
18. Łukasz Michalczyk
19. Anna Nasiłowska-Rek
20. Katarzyna Paprzycka
21. Andrzej Pilc
22. Barbara Rymsza
23. Elżbieta Dagny Ryńska
24. Błażej Skoczeń
25. Mariusz Stasiołek
26. Marta Szoka
27. Iwona Szwach
28. Artur Terzyk
29. Agnieszka Wierzbicka
30. Maciej Zabel
Przewodniczącym Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych jest prof. dr hab. Maciej Zabel.
16 października 2017
O popkulturowym kształceniu polisensorycznej młodzieży
Dyrektor Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, a zarazem pisarz, poeta, eseista i krytyk literacki - Jarosław Klejnocki ma dość wypaczony pogląd na temat nauczycieli, szkoły w Polsce oraz metod kształcenia. Nie pominę zatem stylistyki jego wypowiedzi, skoro stanowi o wizerunku reprezentowanych przez niego ról zawodowych i rzekomo kulturowych. W miniony weekend udzielił wywiadu Dziennikowi Gazeta Prawna na temat tego, jak zainteresować polską młodzież czytaniem literatury.("Jutuberzy, do książek"(2017 nr 199, s.A-36).
Prowadzący wywiad - Robert Mazurek może sobie pozwolić na ośmieszanie każdego rozmówcy, bo na tym polega siła przyciągania prasy w płynnym społeczeństwie. Dziwię się natomiast jego rozmówcy, który w wywiadzie prowokuje prymitywnymi opiniami dostosowując się do cooltury jutuberów:
"Polski nauczyciel jest - zazwyczaj - konserwatywnym nierobem, który się nie kształci. Jego kształcenie ogranicza się do zbierania fikcyjnych papierków tylko po to, by dostać kolejny stopień w hierarchii. To są te niepotrzebne studia czy konferencje, na których tylko pierdzą w stołki. Efekt? Taki nauczyciel otwiera na lekcji swoje pożółkłe notatki sprzed trzydziestu lat i zanudza nimi dzieci"
Zastanawiam się, jak trzeba mieć głęboki uraz z własnej szkoły lub problemy z własną córką, żeby wypowiadać takie słowa? To był dla tego pana wstęp do krytyki kanonu lektur. Wprawdzie nie przypominam sobie jego merytorycznej wypowiedzi w okresie, kiedy był on przedmiotem publicznej dyskusji, ale tak też bywa w naszym kraju, że niektórzy są krytyczni wówczas, kiedy nie ma to już żadnego sensu. Czyżby nauczył się tego w swoim dzieciństwie?
W czasach popkultury każdy zna się na szkole i medycynie. Pan Klejnocki wie, w jaki sposób pozyskać młodzież do czytania lektur. Zapewne zależy mu też na tym, by uczniowie czytali jego "dzieła", skoro najlepszą metodę znalazł w jednym z dowcipów. Cytuję za poetą:
"Do szkoły przychodzi nowa nauczycielka geografii i dyrektor wysyła ją na pierwszą lekcję, ostrzegając, że to strasznie trudna klasa, wulgarna młodzież, niech się nie zraża. "Dam sobie radę" - rzuca pani i po kwadransie wraca zapłakana, że ona wszędzie, tylko nie do nich. "Koleżanko, to ja pani pokażę" - mówi dyrektor i idzie z nią do klasy.
"Cześć kut..y!:, "Cześć, stary ch..u". "Dziś nauczymy się zakładać prezerwatywę na globus". "A co to jest globus?" "O właśnie. I od tego zaczniemy...".
Ha, ha, ha., ha, prawda, że proste! Dobra zmiana. I dalej pociągnął ten temat: "Nigdy nie trafi się w gusta wszystkich. Po moich zajęciach jedna z uczennic też powiedziała: "Uff, jak ja nienawidzę tego grubego ch..a". A mimo to uważam, że jeśli damy im prezerwatywę z globusem i zrobimy to w sposób zaangażowany, to pójdą z nami w świat Witkacego i Gombrowicza".
Przez wiele lat zastępował (...) kolegę-nauczyciela języka polskiego w zawodówce, gdzie uczyli się chłopcy, którzy potem wyrastali na takie karki. (...) Zacząłem lekcję po zadanej lekturze i cisza grobowa. Próbuję ich rozruszać i nic. W końcu pytam: "podobało się, nie podobało się?" i odpowiada mi grobowy głos z końca sali: "Ch..owe". To pytam: "Ale dlaczego ch..owe?" i nie popuszczam. W końcu mi odpowiedzieli , dlaczego to było ch...e i które elementy były jeszcze bardziej ch....e od reszty.
No cóż, jak widać nie zostałby u nas nawet jako aktor drugim Robinem Williamsem ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów.
Prowadzący wywiad - Robert Mazurek może sobie pozwolić na ośmieszanie każdego rozmówcy, bo na tym polega siła przyciągania prasy w płynnym społeczeństwie. Dziwię się natomiast jego rozmówcy, który w wywiadzie prowokuje prymitywnymi opiniami dostosowując się do cooltury jutuberów:
"Polski nauczyciel jest - zazwyczaj - konserwatywnym nierobem, który się nie kształci. Jego kształcenie ogranicza się do zbierania fikcyjnych papierków tylko po to, by dostać kolejny stopień w hierarchii. To są te niepotrzebne studia czy konferencje, na których tylko pierdzą w stołki. Efekt? Taki nauczyciel otwiera na lekcji swoje pożółkłe notatki sprzed trzydziestu lat i zanudza nimi dzieci"
Zastanawiam się, jak trzeba mieć głęboki uraz z własnej szkoły lub problemy z własną córką, żeby wypowiadać takie słowa? To był dla tego pana wstęp do krytyki kanonu lektur. Wprawdzie nie przypominam sobie jego merytorycznej wypowiedzi w okresie, kiedy był on przedmiotem publicznej dyskusji, ale tak też bywa w naszym kraju, że niektórzy są krytyczni wówczas, kiedy nie ma to już żadnego sensu. Czyżby nauczył się tego w swoim dzieciństwie?
W czasach popkultury każdy zna się na szkole i medycynie. Pan Klejnocki wie, w jaki sposób pozyskać młodzież do czytania lektur. Zapewne zależy mu też na tym, by uczniowie czytali jego "dzieła", skoro najlepszą metodę znalazł w jednym z dowcipów. Cytuję za poetą:
"Do szkoły przychodzi nowa nauczycielka geografii i dyrektor wysyła ją na pierwszą lekcję, ostrzegając, że to strasznie trudna klasa, wulgarna młodzież, niech się nie zraża. "Dam sobie radę" - rzuca pani i po kwadransie wraca zapłakana, że ona wszędzie, tylko nie do nich. "Koleżanko, to ja pani pokażę" - mówi dyrektor i idzie z nią do klasy.
"Cześć kut..y!:, "Cześć, stary ch..u". "Dziś nauczymy się zakładać prezerwatywę na globus". "A co to jest globus?" "O właśnie. I od tego zaczniemy...".
Ha, ha, ha., ha, prawda, że proste! Dobra zmiana. I dalej pociągnął ten temat: "Nigdy nie trafi się w gusta wszystkich. Po moich zajęciach jedna z uczennic też powiedziała: "Uff, jak ja nienawidzę tego grubego ch..a". A mimo to uważam, że jeśli damy im prezerwatywę z globusem i zrobimy to w sposób zaangażowany, to pójdą z nami w świat Witkacego i Gombrowicza".
Przez wiele lat zastępował (...) kolegę-nauczyciela języka polskiego w zawodówce, gdzie uczyli się chłopcy, którzy potem wyrastali na takie karki. (...) Zacząłem lekcję po zadanej lekturze i cisza grobowa. Próbuję ich rozruszać i nic. W końcu pytam: "podobało się, nie podobało się?" i odpowiada mi grobowy głos z końca sali: "Ch..owe". To pytam: "Ale dlaczego ch..owe?" i nie popuszczam. W końcu mi odpowiedzieli , dlaczego to było ch...e i które elementy były jeszcze bardziej ch....e od reszty.
No cóż, jak widać nie zostałby u nas nawet jako aktor drugim Robinem Williamsem ze Stowarzyszenia Umarłych Poetów.
15 października 2017
Profesjonalna autonomia nauczycieli jest możliwa
W dniu wczirajszym było święto edukacji. Sobota. Dzień wolny od pracy, a pamiętam jak w l.90.XX w. właśnie w soboty pracowaliśmy w szkole organizując dodatkowe zajęcia, wycieczki, itp. Wówczas nauczycielom płacono za każdą dodatkowo poprowadzoną godzinę zajęć z uczniami. Dzień Edukacji Narodowej nauczyciele obchodzili zatem w piątek, i to na domiar złego czy dobrego - trzynastego!
Ministerstwo przerzuca się z ZNP danymi statystycznymi na temat tego, czy i ilu nauczycieli straciło w wyniku "reformy" pracę tak, jakby rzeczywiście wszelkie zmiany w oświacie miały służyć nauczycielom, a nie uczącym się. Werbalno-statystyczny ping-pong ośmiesza obie strony sporu. Unika bowiem najważniejsza kwestia, a mianowicie nie tylko to, jak dalece ta "reforma" jest szkodliwa dla dzieci i młodzieży oraz dla nauczycielskiego środowiska.
Nie można oddzielać jednego środowiska od drugiego, gdyż są to - pisząc metaforycznie - "naczynia połączone". Im gorzej mają nauczyciele, tym większych strat doświadczają uczniowie, i odwrotnie, im bardziej szkodliwe są dla uczniów warunki kształcenia, tym bardziej obciążani są ich niepowodzeniami ich nauczyciele. Ciekaw jestem, ile jeszcze lat trzeba będzie czekać na to, aż nauczyciele odzyskają wreszcie profesjonalną autonomię?! Jak długo będą przedmiotem manipulacji ze strony centralistycznej i partyjnej władzy, która cofa stan poslkiej edukacji o wiele, wiele lat?
Podstawową rolę w pozyskaniu przez nauczycieli autonomii w ramach ich życiowej sfery działania profesjonalnego, której towarzyszyć będzie zarazem obowiązek służby na rzecz dobra wspólnego całego społeczeństwa, może spełnić w tej sytuacji jedynie prawno-publiczna organizacja społeczno-zawodowa w postaci samorządu zawodowego nauczycieli.
O ile bowiem związki zawodowe służą artykulacji roszczeń nauczycieli wobec administracji oświatowej, władzy państwowej czy społeczeństwa w ogóle, zaś stowarzyszenia oświatowe sprzyjają realizacji wąsko pojmowanych interesów społecznych o charakterze pedagogicznym (np. wdrażanie określonego modelu kształcenia czy wychowania w alternatywnych placówkach oświatowych), o tyle zrzeszenie się nauczycieli w strukturze profesjonalnej byłoby zasadniczym krokiem w kierunku budowania autonomicznych podstaw godności tego zawodu.
Prawo do autonomii i prawo do samorządu zawodowego jest wciąż niedokończonym w naszym państwie zadaniem transformacyjnym ze społeczeństwa totalitarnego w kierunku społeczeństwa obywatelskiego. Najwyższy czas, by społeczność nauczycieli wykonywała właściwe sobie zadania przy pomocy własnych sił i organów, nie stanowiąc już dłużej „przedłużonego ramienia” zmieniającej się (często niekompetentnej i aroganckiej) władzy partyjnej i oligarchów związkowych.
To władze państwowe wkraczają w dziedziny funkcjonowania zawodowego nauczycieli, żeby nie mieli oni żadnego wpływu na bieg spraw dydaktyczno-wychowawczych. Polityka etatystycznego sprawowania władzy oświatowej doprowadziła do zniewolenia stanu nauczycielskiego i toksycznego zaprzeczenia wartościom etycznym jego dążeń i sensu pracy.
Zgodnie z jeszcze obowiązująca Konstytucją III RP - władze państwowe mają pełnić swoją służbę wobec narodu zgodnie z zasadą pomocniczości, co w przypadku oświaty oznacza jedynie zabezpieczenie przez MEN nauczycielom, uczniom i ich rodzicom sfery życiowej swobody, aby efektywnie mogli oni spełniać swoje profesjonalne, uczniowskie i rodzicielskie powinności.
Tym samym powinny ulec likwidacji formalne bariery hamujące możliwość zrzeszania się nauczycieli i występowania ze swoimi sprawami wobec władz oświatowych, państwowych czy całego społeczeństwa. Nie może być tak, że co zmienia się formacja polityczna w strukturach MEN, to następuje zaprzeczanie, cofanie, niszczenie dotychczasowych osiągnięć, a wtóruje temu zmieniająca się formacja związkowców. Jak u władzy jest lewica - to góruje i manipuluje środowiskiem szkolnym ZNP, jak prawica - to "Solidarność".
Negatywne doświadczenia lat 1993-2017 potwierdzają, że nie można liczyć na jakikolwiek przełom w zakresie zagwarantowania nauczycielom samorządności i autonomii zawodowej zarówno w obszarze podejmowania przez nich autorskich innowacji, odpowiedzialnego a samodzielnego planowania, organizowania, kontrolowania i oceniania ich szeroko rozumianej działalności pedagogicznej czy nieskrępowanego uczestnictwa we współzarządzaniu szkołami.
Władza woli widzieć w nauczycielach istoty posłuszne, uległe, nie sprzeciwiające się jej dyktatom. Jeżeli nie jest zainteresowana odstąpieniem od tak rozumianego władztwa pedagogicznego to dlatego, że musiałaby dopuścić wszystkie podmioty partycypujące w edukacji do rzeczywistego współuczestniczenia we władzy (nauczycieli, rodziców i uczniów), a co za tym idzie - stworzyłaby sobie dodatkowy czynnik oddolnej kontroli własnej działalności. Lepiej zaś i wygodniej jest edukować bez żadnej kontroli, niż osiągać co najmniej takie same wyniki w środowisku patrzącym na ręce władzy.
Ostatnie sondaże na temat poczucia wolności obywateli rodzą wyjątkowy niepokój. Janusz Korczak miał rację pisząc w swoim apelu do nauczycieli: "Nie możecie dać dzieciom wolności, dopóki sami jesteście zniewoleni". Jak długo jeszcze?
14 października 2017
Nauczyciel - spotkany, postulowany, zapamiętany
Profesor Władysława Szulakiewicz, która jest historykiem wychowania na Wydziale Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, wydała ostatnio piękną miniaturę naukową poświęconą edukacji nauczycieli lwowskich drugiej połowy XIX wieku i pierwszych dwudziestu lat XX wieku.
Każda subdyscyplina nauk pedagogicznych powinna troszczyć się o swoją historię, bowiem na jej fundamentach kolejne generacje mogą prowadzić badania nie wyważając dawno już otwartych drzwi. Pedeutologia jako nauka o zawodzie i roli społecznej nauczyciela jest jedną z takich subdyscyplin w pedagogice, która rozwija się niezwykle dynamicznie, także w ujęciu historycznym. Kolejna monografia toruńskiej profesor jest naukowo uzasadnionym bogactwem myśli, w wyniku której kilkadziesiąt lat temu kształtowane było środowisko nauczycielskie.
To prawda, że historyczne badania w pedeutologii są zarazem (...)utrwaleniem pamięci o osobach zasłużonych w dziele tworzenia edukacji pedagogicznej na ziemiach polskich (...) oraz rekonstrukcją mistrzów ich epoki. Autorka - jak pisze w przedmowie, pozostaje w swoich analizach (...) w kręgu tych nauczycieli, którzy torowali drogę edukacji pedagogicznej na poziomie seminariów nauczycielskich i na poziomie akademickim. (s. 10-11) Warto zapoznać się z myślą ówczesnych humanistów, skoro po tylu latach lekceważenia przez władze III RP znaczenia jak najlepszego kształcenia nauczycieli przedszkoli i szkół oraz pedagogów, pojawia się kolejna próba politycznej interwencji i reformy w tym zakresie. Oby była wartością dodaną do przemian, których nie doświadczamy w tym środowisku od wielu lat.
Wspomniana przeze mnie miniatura - nie ze względu na małą objętość, ale format, zresztą pięknego wydania książki przez Wydawnictwo Naukowe UMK - została poświęcona przywołaniu refleksji teoretycznej dwóch pedeutologów minionej doby, a mianowicie Antoniny Machczyńskiej, nauczycielki seminariów nauczycielskich, których tak łatwo i szybko pozbyliśmy się w pierwszych latach transformacji ustrojowej, a teraz z resentymentem myśli się o potrzebie przywrócenia - przynajmniej pewnych - rozwiązań edukacyjnych tych placówek oraz Bolesławowi Ferdynandowi Mańkowskiemu, nauczycielowi akademickiemu a zarazem redaktorowi czasopisma "Muzeum".
Pedeutologia jest zatem także nauką, która przedmiotem badań czyni także nauczycieli nauczycieli, tak w ujęciu historycznym, jak i empirycznym, w tym ostatnio coraz częściej etno-, socjo- i psychopedagogicznym. Przypomnienie dokonań nauczycieli wywierających wpływ w swojej epoce na samorealizujących się w tej profesji jest o tyle ciekawe poznawczo i ważne społecznie, kulturowo, że podtrzymujemy pamięć o tych, którzy stawiając sobie najwyższe wymagania, kształtowali przyszłe elity naszego państwa. Jak pisała Antonina Muszyńska: "Każda chwila zmarnowana obciąża nasz obrachunek odpowiedzialności, bo się już nigdy nie wraca". (s. 17)
Czytając tę książkę możemy uświadomić sobie, jak wielkim szacunkiem obdarzano nauczycieli w środowisku wiejskim, skoro, przykładowo, odchodzącym już na emeryturę nie pozwalano opuścić miejscowości, lecz przygotowywano dla nich mieszkanie w podziękowaniu za trud pedagogiczny. Jakże silnie upominano się wówczas o to, by kandydat do nauczycielskiej profesji był tak naprawdę wzorem cnót, mistrzem właściwie oceniającym świat i rzeczy.
"Bo jak pisała (A. Machczyńska - dop. BŚ):"Dzieło wychowania jest ofiarą. (...); przystępujmy doń z czystym sercem i rękami; kto nie czuje na czole nauczycielskiego namaszczenia, niech nie będzie samozwańcem, niech się nie wkrada w poświęcone koło nauczycieli [...]. (s. 45-46)
Ciekawe, że to, co przed tylu laty było niedoścignionym wzorcem postaw, zachowań czy organizacji procesu kształcenia i wychowania w klasie szkolnej, dziś staje się tak anachroniczne, że pewnie już żaden nauczyciel nie napisałby o relacji z uczniami w następujący sposób:
"Miłe, zajmujące i godne pamięci są owe młodociane lekcje, w czasie których tak wielka panuje cisza, że słychać latającej muchy brzęczenie, a natężona uczniów uwaga pracuje nad rozwiązaniem zagadnienia, rzuconego przez nauczyciela. Jakaż to chwila, jakiż piękny związek między tymi uczniami i mistrzem! On im przynosi słowo nauki i wskazuje jej trudności, oni pną się wątłym jeszcze pojęciem do przełamania zapory i do widzenia równie jasno, jak mistrz ich widzi. On szuka wszelkich sposobów, aby ułatwić im zwycięstwo, podpiera, rozświeca ich myśl młodocianą i dzieli z nimi okrzyk radości, skoro zagadnienie rozwiązanym zostało". (s. 72)
No proszę, czyż nie określilibyśmy językiem współczesnej psychologii społecznej tę nauczycielską rolę jako facylitatora? Nie zdradzę zawartości całej książki, a tym bardziej odkrycia wiedzy o tym, jak być nauczycielem w ujęciu B. Mańkowskiego. Mogę jedynie zapewnić, że gdyby ktokolwiek z czytelników wrzucił na fejsa cytat z jego opisu ówczesnych realiów szkolnych, ale nie wskazałby na źródło i okres powstania ich zapisu, to każdy mógłby nabrać przekonania, że rzecz dotyczy tego, co dzieje się tu i teraz, w polskiej szkole A.D. 2017! Sięgnijcie i przekonajcie się sami.
Z okazji Dnia Edukacji Narodowej życzę wszystkim nauczycielom dużo radości, zrozumienia, wsparcia i wdzięczności ze strony uczniów, ich rodziców i innych rozumiejących oraz doceniających ich wielki trud i poświęcenie.
13 października 2017
Edukacja mechatroniczna w Łodzi na światowym poziomie, tylko woda w szkole leci uczniom na głowę
Łódź ma to szczęście, że od osiemnastu lat działa w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego pod wodzą dyrektora Janusza Moosa jedyny taki ośrodek w kraju, a nawet w Europie, w którym jeszcze w ostatniej dekadzie XX w. rozpoczęto wzorcową edukację mechatroniczną. Znakomicie połączono ją z doskonaleniem dyrektorów szkół zawodowych oraz nauczycieli zawodów, by uzmysłowić im, że mechatronika to jest nowa filozofia kształcenia na XXI wiek.
Przedwczoraj, kiedy to po raz kolejny spotkała się Rada Społeczno-Doradcza Łódzkiego Centrum, by podjąć kwestie związane z postnowoczesną edukacją i doradztwem edukacyjno-zawodowym, mogliśmy dokonać podsumowania wyjątkowych osiągnięć pedagogów w zakresie mechatronizacji techniki, która już jest faktem. Trzeba jedynie nadać tej edukacji wymiar transdyscyplinarny.
Otwierający posiedzenie dyr. Janusz Moos mówił o tym, jak to wiele lat temu wnioskowano o włączenie nowych przedmiotów oraz specjalności mechatronicznych do szkolnictwa zawodowego, i to się udało. Zainteresowano tym szkoły i dyrektorów w całym kraju. Implementacja do praktyki edukacyjnej modeli edukacji mechatronicznej jest zatem zakorzeniona w różnych formach kształcenia zawodowego. Ośrodek w Łodzi kształci nauczycieli w zakresie umiejętności organizowania procesu uczenia się zgodnie z założeniami edukacji konstruktywistycznej, uczenia się poprzez wykonywanie projektów zadań zawodowych, by ich uczniowie samodzielnie wytwarzali wiedzę i kształtowali swoje umiejętności.
W Łódzkim Centrum znajduje się unikatowo wyposażony Regionalny Ośrodek Edukacji Mechatronicznej. Jak przypomniał nam Marek Szymański - łódzki konsultant edukacji zawodowej - mechatronika jest tą interdyscyplinarną dziedziną wiedzy, która zespala informatykę, elektronikę i technikę, by interdyscyplinarnym w wymiarze kształcić przyszłych specjalistów, techniczną inteligencję dla ponowoczesnego świata.
Kształcenie mechatroniczne dotyka wszystkich obszarów edukacji zawodowej, przenikając do różnych gałęzi przemysłu także np. spożywczego czy świata mody. Wyniki badań obserwatorium rynku pracy pozwalają na zdiagnozowanie, jakie kompetencje są ważne dla rynku pracy. Wyniki badań "Pracowni monitorowania rynku pracy" sprawiają, że pojawiają się nowe dziedziny mechatroniki. Edukacja mechatroniczną mają zatem pierwszoplanowe znaczenie dla rynku pracy, który wymusza myślenie mechatroniczne, mobilność zawodową oraz ustawiczne doskonalenie umiejętności zawodowych.
W podejściu konstruktywistycznym nauczyciel nikogo nie naucza, tylko organizuje proces uczenia się jego podopiecznych, by sami potrafili się uczyć. Kluczowe jest w tym procesie także wzajemne uczenie się. Najzdolniejsi uczniowie prowadzą zajęcia z informatyki wspomagając w tym procesie nauczycieli. W czasie tej edukacji rozwijają także swoje kompetencje społeczne, pracy w grupie, komunikowania się oraz prezentowania wyników pracy w grupie. Rozwiązując różnego rodzaju problemy techniczne uczą się w zespołach przywództwa. Proces edukacji ma więc indukcyjny tok dochodzenia do uogólnień i najwyższych sprawności.
Eksperci ŁCDNiKP muszą też odpowiedzieć sobie na pytanie: Czego chcemy uczyć? Jak i w co wyposażać pracownie? Mechatronika jest bowiem synergiczną kombinacją mechaniki precyzyjnej, elektronicznego i systemowego myślenia, kiedy trzeba projektować produkty i procesy produkcyjne. Uczący się poprzez wykonywanie zadań zawodowych np. monter mechatronik zaczyna się od zadań, a nie od wiedzy, teorii, modeli.
Postęp technologiczny na świecie jest niezwykle szybki. Także uczniowie wnoszą do szkoły nową wiedzę, spoza podręczników i wiedzy naukowej. Ważna jest zatem umiejętność samodzielnego uczenia się i pracy w zespole. Marek Szymański referował, jaką rolę odgrywają w tej edukacji stacje dydaktyczne w obrębie tej placówki. Pracę z uczącymi się zaczyna się od określonych zadań zawodowych i umiejętności, by dobierając konfigurację urządzeń np. do modułowej linii produkcyjnej FMS 500 doskonalić także programowanie i obsługę obrabiarek numerycznych.
W ŁCDNiKP jest też "Pracownia robotyki", gdzie oprócz kształcenia praktycznego mają miejsce jeszcze egzaminy zawodowe. Liczba urządzeń i stacji jest coraz większa.
Interesujące było wystąpienie dr. inż. Witolda Morawskiego – dyrektora "Festo Didactic", który wyjaśniał, jak na świecie przechodzono w ostatnich stuleciach od rewolucji 1.0 (maszyna parowa), poprzez rewolucję 2.0 - wielkoseryjna produkcja samochodów Forda, po rewolucję 3.0, jaka miała miejsce pod k. lat 70.XX w. a przyczyniła się do robotyzacji, aż do rewolucji 4.0 (Mechatronika industry 4.0).
Jak wynika z badań komparatystycznych, do tej pory poziom zaawansowania liczby robotów na 10 tys. zatrudnionych osób w Polsce sprawia, że jesteśmy na piątym miejscu ... ale na końcu listy rankingowej. W Polsce są zaledwie 22 roboty na 10 tys. mieszkańców, tymczasem będące przed nami Czechy posiadają czterokrotnie wyższy wskaźnik w powyższym zakresie. Na pierwszym miejscu są Niemcy.
Tymczasem polski rząd zapowiada wprowadzenie rewolucji przemysłowo-technologicznej 4.0 - czwartej generacji. Chyba porywamy się z motyką na Słońce, ale dobrze, że chociaż ŁCDNiKP nieustannie modernizując kształcenie staje się wzorem dla całej Polski. To właśnie w Łodzi symuluje się z uczniami budowę fabryki w sposób modułowy, co pozwala na zdobywanie wiedzy od podstaw aż do bardzo wysokiego poziomu wiedzy i umiejętności. Wszystko jest organizowane przez nauczyciela jako tutora. W hali starej, a nieczynnej już fabryki zainstalowano stanowiska do pracy 40 uczniów, gdzie przez 6 tygodni składali oni roboty oraz sami wyprodukowali konieczne dla nich części.
The internet of Things ans Services jest połączeniem ludzi i rzeczy ze sobą, porozumiewania się ze sobą wszystkich urządzeń funkcyjnych.
Prezes firmy Mechatronik Artur Grochowski relacjonował, w jaki sposób można w ramach kształcenia praktycznego tworzyć dla uczniów i z nimi najnowocześniejsze linie produkcyjne, w ramach których składa się i rozkłada roboty dowolnie na różne części. Mechatronik dzisiaj jest już niezwykle złożoną specjalnością. To jest nie tylko świat otaczających mechatronikę wiedzy i umiejętności, ale także swoisty stan umysłu. Technik automatyk, technik elektronik, technik mechanik, informatyk itd. musi mieć inaczej ukształtowany umysł, by był otwarty na wiele dziedzin wiedzy.
Dzisiaj uczniowie zdobywają wiedzę i umiejętności w zakresie programowania robotów przemysłowych dzięki realizowanemu w Łodzi projektowi - Fabryka Robotów. Młodzi ludzie konstruują robota SUMO metodą druku 3D, skrawaniem lub laserem, a przy tym każdy moduł ma wbudowane wifi, toteż można nim sterować z telefonu czy smartfonu. Widać zatem, jak bardzo konieczna jest integracja przemysłu z edukacją.
Dzięki temu można zakupić nowy sprzęt do pracowni w Łódzkim Centrum Doskonalenia i Kształcenia Praktycznego np. nowe drukarki 3D, skanery. To tu powstaje laboratorium akwatroniki, hydrauliki siłowej, nowa pracownia CNC, pracownia pomiarów narzędziowych, laboratorium montażu powierzchniowego, elektrycznego i elektronicznego oraz laboratorium tektotroniki.
W czasie posiedzenia Rady rozmawialiśmy o konieczności wprowadzania młodzieży w nowe technologie zanim ona wybierze swoją szkołę ponadpodstawową, by już niejako od przedszkola interesowała się mechatroniką. Trzeba dzieci zachęcać do rozumienia obsługi prostych urządzeń mechatronicznych, bo to jest nie tylko teraźniejszość, ale dynamicznie rozwijająca się przyszłość najlepiej rozwiniętych gospodarek świata. Mechatronizuje się nawet przemysł mody.
W chmurze jest mnóstwo programów pozwalających na uczenie się przez młodzież współpracy przy rozwiązywaniu zadań technicznych, tworzenia zespołów realizujących projekty, szybką komunikację na różnych poziomach. Można te procesy monitorować, analizować, jak są realizowane przez uczniów projekty bez konieczności realizowania ich w samej szkole.
Aktor, reżyser i animator kultury związany z Łodzią, a zarazem członek naszej Rady przy ŁCDNiKP - Marcel Szytenchelm słusznie upomniał się w toku dyskusji i prezentacji świata nowych technologii o kulturę, sztukę, kształtowanie wśród uczniów emocji, sztuki, posługiwania się słowem. Właśnie kończy projekt nowego teledysku o Władysławie Reymoncie, który pojawi się 5 grudnia br. pod tytułem „Galaktyczny Reymont”. On sam jest przerażony tym, że świat idzie tak daleko. Trzeba jednak zatroszczyć się o kulturę języka, wrażliwości, marzeń i ludzkich emocji. Nie możemy zaprzepaścić humanistycznej perspektywy w kształceniu ogólnym i zawodowym.
Na zakończenie posiedzenia Rady skupiliśmy się jeszcze na kwestii doradztwa edukacyjno-zawodowego w szkolnictwie. Uczniowie i ich rodzice zapytani o to, w ilu zawodach kształci się w łódzkich szkołach, najczęściej wymieniali 8 do 12. Tymczasem łódzkie szkoły kształcą w 48 zawodach! To znaczy, że brakuje informacji, wiedzy o tym, gdzie i czego można się nauczyć z myślą o własnych aspiracjach i uzdolnieniach. Wybory typu szkoły ponadpodstawowej muszą być świadome.
MEN wprowadziło do podstaw programowych 10 godz. zajęć z doradztwa zawodowego od kl. VII i 10 godz. w kl. VIII szkoły podstawowej. Mamy świadomość, że doradztwo zawodowe jest pomostem między rynkiem pracy a edukacją. Niestety, niskie zarobki sprawiają, że do szkolnictwa branżowego (fatalna i nieadekwatna nazwa do istoty kształcenia) nie trafiają młodzi, utalentowani inżynierowie.
W dyskusji musieliśmy powrócić do realiów polskich szkół publicznych. Nawet w jednej z najatrakcyjniejszych w ostatnich latach szkole przemysłu mody w jednym z pomieszczeń stoi wiadro zbierające przeciekającą przez dziurawy dach wodę. Wstyd i żałość bierze, kiedy z jednej strony mierzymy ku amerykanizacji edukacji do postnowoczesnej produkcji, a z drugiej strony kształcimy w warunkach urągających nie tylko kulturze codziennego życia.
(Fot. 1,5 - Anna Gnatkowska z ŁCDNiKP)
12 października 2017
Tajemnicza lista dyscyplin naukowych
Dziennikarze mają to do siebie, że potrafią wydobyć z ministerialnych pokoi to, co wciąż skrywane jest przez środowiskiem akademickim. Nie rozumiem jednak powodów tego stanu rzeczy. Odbył się Kongres Nauki Polskiej, w czasie którego Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przedłożyło projekt Ustawy 2.0, ale zabrakło do niej projektów rozporządzeń, które są kluczowe dla uchwycenia istoty i głębi zmian.
W czasie inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie w Białymstoku uczestniczący w niej wiceminister Aleksander Bobko trzykrotnie podkreślał, że politycy wcale nie zamierzają w ramach przygotowywanej reformy pogorszyć sytuację finansową mniejszych uczelni od Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu warszawskiego. Brzmiało to jak postprawda, bo przecież nie od tego roku wszystkie szkoły państwowe - poza w/w i może jeszcze kilkoma innymi - otrzymują w milionach liczone niższe dotacje.
Tak zwany "wskaźnik Gowina" określający graniczny stosunek liczby studentów przypadających na jednego nauczyciela akademickiego (13-14:1) już działa. On nie pojawi się dopiero za rok czy dwa lata, jak Sejm przyjmie Ustawę 2.0. Większość uniwersytetów, politechnik, akademii już w tym roku otrzymała o kilka milionów zł mniej, więc deklaracje wiceministra brzmią zdumiewająco niewiarygodnie.
Wiceminister A. Bobko nie wiedział zapewne, że w tym samym niemalże czasie, kiedy zapewniał białostockich akademików o kontynuowaniu dobrej zmiany w szkolnictwie wyższym - rzeczniczka PiS Beata Mazurek przekazała mediom jednoznaczny komunikat: "Reformy w takiej formie nie poprzemy". Grillowanie wicepremiera ma zatem swój dalszy ciąg. Kpienie z "jego" reformy przez partię władzy stawia min. J. Gowina w dwuznacznej sytuacji.
Wicepremier i minister broni się przed tymi atakami przyznając zarazem, że wicemarszałek Sejmu R. Terlecki nie znał jeszcze projektu ustawy, kiedy też go skrytykował jakiś czas temu. Ocenił jednocześnie, że wicemarszałek Sejmu jest w mniejszości i na pewno wpływowej, ale nie tak wpływowej żeby zablokować ten projekt.- Zaproszę pana marszałka Terleckiego na dobrą kawę. Przedyskutujemy ten projekt. Jestem przekonany, że go przekonam .
Środowisko akademickie uwierzyło w moc sprawczą ministra. Po jego stronie zdaje się, że jest młode pokolenie doktorantów, na którego rewoltę - w przypadku odrzucenia projektu Ustawy 2.0 - może liczyć minister J. Gowin. Być może jest to środowisko spodziewanego wsparcia przy tworzonej przez J. Gowina nowej partii politycznej "Republikanie".
Pozostawmy jednak kwestie polityki i finansowania uczelni, a powróćmy do kwestii, która zaczyna budzić kontrowersje. Jak wspomniałem, dziennikarze mieli "przeciek", zapewne kontrolowany, by władze resortu mogły zorientować się, jaka będzie reakcja środowisk akademickich, że w ramach radykalnego zmniejszenia liczby dyscyplin naukowych, przy pozostawieniu siedmiu dziedzin nauki, zostanie zlikwidowana dyscyplina KULTUROZNAWSTWO. Łódzki kulturoznawca dr hab. Tomasz Majewski wystosował nawet list do ministra nauki i szkolnictwa wyższego, w którym wyraża zdumienie, że można zlikwidować tę dyscyplinę naukową.
Takich dyscyplin ma jednak zniknąć z wykazu ponad 60. Czy ktoś już dysponuje projektem rozporządzenia o dziedzinach i dyscyplinach nauk? Czy będzie to wakacyjna "wrzutka" po przyjęciu ustawy? Nie martwię się o pedagogikę, bo ta jest w wykazie OECD dyscyplin naukowych. Dziwię się jedynie temu, że ma być siedem dziedzin nauki. No, ale zdziwienie jest w nauce czymś naturalnym. Tymczasem czekamy na kolejną "wrzutkę". Czy będzie dotyczyła "nauk o rodzinie"? Czy może "nauki o sztuce", "nauki o polityce publicznej", "prawo kanoniczne" itd.?
Minister Jarosław Gowin poinformował media, że oficjalna lista dyscyplin do redukcji jeszcze jest pisana. Hmmmm....
W czasie inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie w Białymstoku uczestniczący w niej wiceminister Aleksander Bobko trzykrotnie podkreślał, że politycy wcale nie zamierzają w ramach przygotowywanej reformy pogorszyć sytuację finansową mniejszych uczelni od Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu warszawskiego. Brzmiało to jak postprawda, bo przecież nie od tego roku wszystkie szkoły państwowe - poza w/w i może jeszcze kilkoma innymi - otrzymują w milionach liczone niższe dotacje.
Tak zwany "wskaźnik Gowina" określający graniczny stosunek liczby studentów przypadających na jednego nauczyciela akademickiego (13-14:1) już działa. On nie pojawi się dopiero za rok czy dwa lata, jak Sejm przyjmie Ustawę 2.0. Większość uniwersytetów, politechnik, akademii już w tym roku otrzymała o kilka milionów zł mniej, więc deklaracje wiceministra brzmią zdumiewająco niewiarygodnie.
Wiceminister A. Bobko nie wiedział zapewne, że w tym samym niemalże czasie, kiedy zapewniał białostockich akademików o kontynuowaniu dobrej zmiany w szkolnictwie wyższym - rzeczniczka PiS Beata Mazurek przekazała mediom jednoznaczny komunikat: "Reformy w takiej formie nie poprzemy". Grillowanie wicepremiera ma zatem swój dalszy ciąg. Kpienie z "jego" reformy przez partię władzy stawia min. J. Gowina w dwuznacznej sytuacji.
Wicepremier i minister broni się przed tymi atakami przyznając zarazem, że wicemarszałek Sejmu R. Terlecki nie znał jeszcze projektu ustawy, kiedy też go skrytykował jakiś czas temu. Ocenił jednocześnie, że wicemarszałek Sejmu jest w mniejszości i na pewno wpływowej, ale nie tak wpływowej żeby zablokować ten projekt.- Zaproszę pana marszałka Terleckiego na dobrą kawę. Przedyskutujemy ten projekt. Jestem przekonany, że go przekonam .
Środowisko akademickie uwierzyło w moc sprawczą ministra. Po jego stronie zdaje się, że jest młode pokolenie doktorantów, na którego rewoltę - w przypadku odrzucenia projektu Ustawy 2.0 - może liczyć minister J. Gowin. Być może jest to środowisko spodziewanego wsparcia przy tworzonej przez J. Gowina nowej partii politycznej "Republikanie".
Pozostawmy jednak kwestie polityki i finansowania uczelni, a powróćmy do kwestii, która zaczyna budzić kontrowersje. Jak wspomniałem, dziennikarze mieli "przeciek", zapewne kontrolowany, by władze resortu mogły zorientować się, jaka będzie reakcja środowisk akademickich, że w ramach radykalnego zmniejszenia liczby dyscyplin naukowych, przy pozostawieniu siedmiu dziedzin nauki, zostanie zlikwidowana dyscyplina KULTUROZNAWSTWO. Łódzki kulturoznawca dr hab. Tomasz Majewski wystosował nawet list do ministra nauki i szkolnictwa wyższego, w którym wyraża zdumienie, że można zlikwidować tę dyscyplinę naukową.
Takich dyscyplin ma jednak zniknąć z wykazu ponad 60. Czy ktoś już dysponuje projektem rozporządzenia o dziedzinach i dyscyplinach nauk? Czy będzie to wakacyjna "wrzutka" po przyjęciu ustawy? Nie martwię się o pedagogikę, bo ta jest w wykazie OECD dyscyplin naukowych. Dziwię się jedynie temu, że ma być siedem dziedzin nauki. No, ale zdziwienie jest w nauce czymś naturalnym. Tymczasem czekamy na kolejną "wrzutkę". Czy będzie dotyczyła "nauk o rodzinie"? Czy może "nauki o sztuce", "nauki o polityce publicznej", "prawo kanoniczne" itd.?
Minister Jarosław Gowin poinformował media, że oficjalna lista dyscyplin do redukcji jeszcze jest pisana. Hmmmm....
Subskrybuj:
Posty (Atom)