15 kwietnia 2016

Metodologiczne szkoły pod koniec lata - nie tylko dla pedagogów





Już wkrótce odbędzie się XXX Letnia Szkoła Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN . Będzie to jubileuszowa sesja, którą współorganizuje Wydział Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, którym kieruje Dziekan prof. dr hab. Stanisław Juszczyk. Obradować będziemy w dniach 12-16 września 2016 roku w Wiśle, zaś ze względu na wyjątkowe okoliczności jubileuszu inauguracja Szkoły i główne wydarzenia pierwszego jej dnia odbędą się w Katowicach.

Problematyka tegorocznej XXX LSMP dotyczy „Pułapek badań nad edukacją”. Kierownik Szkoły - prof. dr hab. Maria Dudzikowa postanowiła skoncentrować wykłady i warsztaty w związku z napotykanymi w badaniach naukowych problemami z zakresu projektowania i ich realizowania. Proces ten wymaga wielokrotnego, a w dzisiejszych czasach inter- lub transdyscyplinarnego namysłu na każdym etapie – od założeń teoretycznych aż do ilościowo-jakościowego opracowania wyników badań. Identyfikacja i antycypacja możliwych pułapek ontologicznych, epistemologicznych, metodologicznych oraz aksjologicznych powinna sprzyjać doskonaleniu przez młodych naukowców własnego warsztatu badawczego.

Jak pisze kierownik SZKOŁY:

Dostrzeżeniu wieloskładniowych przyczyn i sposobów omijania/radzenia sobie z uwikłaniem z powodu splotu okoliczności lub/i jako skutku własnego postępowania – stanowić będzie obszar problemowy wykładów, referatów i warsztatów. Zakładamy, że dociekania ogólne/zgeneralizowane oraz szczegółowe/skonkretyzowane ujmowane w kategoriach filozofii edukacji, problemy określające pułapki badań nad edukacją w perspektywie interdyscyplinarnej przyczynią się do wzrostu poziomu świadomości metodologicznej młodych pedagogów, udoskonalenia indywidualnych warsztatów badawczych i w rezultacie efektywności badań empirycznych.

Zakładamy także, że prezentacja osiągnieć młodych uczestników przyczyni się do rozbudzenia ich aspiracji perfekcjonistycznych, skłoni do integracji środowiska naukowego, zacieśnienia więzi międzypokoleniowej, wzbogacenia kontaktów między badaczami z różnych ośrodków również za pomocą „Międzyszkolnika”. Przewidujemy publikacje prac w recenzowanym XXI „Zeszycie Naukowym Forum Młodych Pedagogów” pod patronatem KNP PAN oraz nagrodzonych wystąpień w „Roczniku Pedagogicznym”.


Poziom LSMP KNP PAN gwarantuje grono znamienitych gości i tematyka ich wystąpień. Większość zaproszonych na LSMP profesorów jest jednocześnie członkami KNP PAN. Oto alfabetyczna lista profesorów i tytuły ich wykładów:

• Maria Czerepaniak-Walczak (USz) Źródła i konsekwencja uproszczeń w badaniach w działaniu;

• Jarosław Gara (APS) Fenomen nieredukowalności teorii i praktyki pedagogicznej;

• Andrzej Góralski (APS) Elementy teorii statystyki kwalitatywnej oraz przykłady zastosowań w humanistyce;

• Adam Grobler (UO) Znaczenie klauzuli ceteris paribus zwłaszcza w badaniach interdyscyplinarnych;

• Wiesława Limont (UMK) Pułapki w badaniach eksperymentalnych;

• Jacek Piekarski (UŁ) Wiarygodność praktyki badawczej w warunkach korporatyzacji nauki;

• Tadeusz Sławek (UŚ) - temat w trakcie ustalania;

• Bogusław Śliwerski (UŁ/APS)- Błędy metodologiczne w awansowych publikacjach pedagogów;

• Danuta Urbaniak-Zając (UŁ) Jak badać to, o czym nie wiemy? O problemach badań jakościowych.

Nowością będą wykłady wielokrotnych uczestników LSMP, dziś samodzielnych pracowników nauki. Są to prof. Zenon Gajdzica (UŚ) Pułapki metodologiczne w badaniach świata osób z niepełnosprawnością oraz doktorzy habilitowani: Piotr Mikiewicz (DSW) Dlaczego teoria ma znaczenie – z perspektywy fanatyka konsekwentnego stosowania teorii empirycznych; Justyna Dobrołowicz (UMK) Pułapki w analizach dyskursu prasowego. Z doświadczeń własnych i cudzych; Alina Wróbel (UŁ) Kategoria intencjonalności jako przedmiot analizy w moich teoretycznych zmaganiach; Małgorzata Makiewicz (USz) Pułapki w badaniach eksperymentalnych i jak je pomijać; Monika Wiśniewska-Kin (UG) Pułapki w badaniach dyskursu dziecięcego i jak je omijać; Ewa Bochno (UZ) Niektóre pułapki i jak je omijać w nabywaniu naukowego habitusu; a także (jeszcze) doktor Przemysław Grzybowski (UKW) Pułapka śmieszności, czy sposób na przetrwanie? Poczucie humoru jako element postawy naukowca i nauczyciela. Ponadto w trakcie trwania LSMP odbędą się seminaria metodologiczne prowadzone przez następujących profesorów: Marię Dudzikową, Katarzynę Krasoń, Krzysztofa Rubachę i Tadeusza Lewowickiego.

Szczegółowy program zostanie przedstawiony w odpowiednim czasie. Nad całością organizacyjną Szkoły czuwać będzie jej sekretarz dr Łukasz Michalski. Teraz kolej na młode kadry akademickie, by podjęły decyzję, czy są zainteresowane udziałem w tegorocznej SZKOLE. Formularz zgłoszeniowy należy przesłać w wersji elektronicznej.

Zaproponowane w zgłoszeniach tematy wystąpień powinny mieścić się w problematyce wyznaczonej profilem tematycznym Szkoły. Osoby, które zgłoszą temat niezwiązany z koncepcją tegorocznych obrad, zostaną poproszone o jego przeformułowanie. Konsultacji wystąpień udziela prof. Maria Dudzikowa (maria.dudzikowa@wp.pl).

Zgłoszenia tematu należy kierować do 15 czerwca, a po jego zatwierdzeniu przesłać abstrakt do 31 lipca i pełny tekst wystąpienia do 30 sierpnia na adres: xxxlsmp@gmail.com. Na ten adres można także kierować wszelkie związane z XXX LSMP pomysły, zapytania, wyrażać niepokoje itp.


A jak kogoś będzie stać na wcześniejszy hit z metodologii badań jakościowych, to polecam od 31 sierpnia do 3 września w Krakowie udział w wydarzeniu bez precedensu w naszym kraju. Odbędzie się bowiem w tych dniach konferencja Qualitative Methods and Research Technologies , którą organizuje Sekcja Badań Jakościowych ESA, przy współpracy z Polską Akademią Nauk, Szwajcarską Akademią Nauk Społecznych i Humanistycznych oraz zespoły z Uniwersytetu Łódzkiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W ramach konferencji odbędą się liczne sesje plenarne i specjalne, obrady grup tematycznych, spotkania autorskie oraz warsztaty metodologiczne. Wszystko to w międzynarodowym środowisku i wśród licznych zaproszonych gości specjalnych będących światowymi autorytetami w zakresie metod badań jakościowych i niejednokrotnie goszczącymi w naszym kraju pierwszy raz.
Wśród nich m.in.

Nigel Fielding (UK) dyrektor projektu CAQDAS

Valerie Bentz (USA) dyrektor Ośrodka Badań Fenomenologicznych

Tony Bryant (UK) współredaktor The Sage Handbook of Grounded Theory

Sharlene Hesse - Biber (USA), autorka Practice of Qualitative Research oraz Handbook of Emergent Methods

Susan Danby (AUS) - dyrektor Centrum Badań Interakcji

David Silverman (UK) - autor, tłumaczonych także w Polsce podręczników metodologicznych

Pełna lista prelegentów: http://esa-cracow.pl/keynotes.html

14 kwietnia 2016

Magnesowanie pseudoakademickiej pedagogiki



Zbliża się okres przygotowań do nowego roku akademickiego. Zaczyna się magnesowanie tandety, pseudo akademickiego kiczu, byle tylko zarobić na naiwnych maturzystach. Oto pytania dziennikarki i odpowiedzi na nie:

Jakie są największe grzeszki uczelni niepublicznych Pana zdaniem? Spotykam się z wieloma opiniami, że tworzone niekiedy katedry, podwydziały służą niczemu innemu jak tylko wyciąganiu pieniędzy i wabieniu nowych studentów. W rzeczywistości edukacja w takich miejscach jest żadna.

Mamy w kraju dwie kategorie niepublicznych szkół wyższych: najliczniejszą grupę stanowią szkoły, które powstawały w latach 90. XX w. jako intratny dla założycieli biznes. W dziedzinie edukacji żadna placówka nie dawała rocznie niezwykle wysokiego wzrostu kapitału z tytułu różnego rodzaju opłat ponoszonych przez tysiące studiującej młodzieży. Drugą grupę stanowią nieliczne szkoły wyższe, które przy konieczności kumulowania zysków inwestowały w infrastrukturę i wysoko kwalifikowaną kadrę akademicką, dzięki czemu mogły zacząć zbliżać się poziomem prac naukowo-badawczych i jakością kształcenia do niektórych jednostek uniwersyteckich, a nawet je przewyższać. Całe szczęście, że takowe powstały i przetrwały.

Tak więc zmiany w strukturach uczelni o charakterze rzeczywiście akademickim są czymś naturalnym i koniecznym, żeby mogły ich władze ubiegać się już nie tylko o prawo do otwierania nowych kierunków studiów, ale przede wszystkim o uprawnienia do nadawania stopni naukowych doktora, a następnie - doktora habilitowanego. W tym ostatnim przypadku konieczne jest tworzenie zespołów badawczych, których prowadzenie i utrzymanie jest wielokrotnie trudniejsze i kosztowniejsze w tych uczelniach ze względu na to, że dysponują one głównie środkami z czesnego studentów, a tych z każdym rokiem jest coraz mniej. Powinny zatem być wspierane przez ministerstwo.

Rynek jest jednak bezwzględny. Oto jedną z prywatnych szkół wyższych wykupiła inna, z innego miasta, o znacznie niższym poziomie kadrowym i dorobku naukowym, bo – jak przypuszczam – była zainteresowana tym, żeby nie inwestować we własne środowisko akademickie, tylko mieć już „gotowe” uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora w określonej dziedzinie i dyscyplinie naukowej. Dotychczasowego właściciela o akademickim poziomie uczelni niepublicznej już nie było stać na utrzymanie potencjału naukowego, a zatem stanął przed dylematem: doprowadzić ją do bankructwa, zamknąć, bo niż demograficzny będzie trwał jeszcze kilka lat, czy poszukać tzw. zewnętrznego inwestora. Niestety, mógł takowego znaleźć tylko wśród bogatszych, zorientowanych biznesowo, dużo słabych akademicko podmiotów w innym mieście.

Ponad 20 lat ciężkiej pracy na znakomity wizerunek, ogromny kapitał i dorobek naukowy musiał ulec „wyprzedaży”, by uratować imię, tradycję i renomę tej szkoły. Jakie będą jej dalsze losy? Oby przetrwała i rozwijała swój dotychczasowy kapitał naukowy. Podaję ten przykład bez identyfikacji, bo mam świadomość, że podobnych dylematów doświadczają uczciwi, znaczący w nauce rektorzy niektórych, niestety nielicznych, wyższych szkół niepublicznych o wysokim statusie akademickim.

Inny przykład: Działająca w jednym z wielkich miast wyższa szkoła prywatna, fatalnie prowadzona przez właściciela, stała się de facto zabezpieczeniem materialnego dobrobytu przez kilka lat dla założyciela i jego rodziny. Oni "załatwili" sobie wszystko, co było im potrzebne m.in. habilitację na Słowacji, zatrudniając u siebie fikcyjnie aż dwóch dziekanów z wydziału uniwersytetu na Słowacji, który im nadał tytuł "docenta". To jest dopiero "raj podatkowy". Po co im Panama czy Luksemburg?

Zatrudniali kadry z polskich uniwersytetów, ale jak się okazało, nie płacili składek ZUS, podatków, więc szkołę zamknęli. Powołali jednak w tym samym miejscu nową szkołę już pod inną nazwą. Gdzie są ci wybitni uczeni? Przenieśli się do wyższej szkoły państwowej na ciepły etacik i tam kształcą z tego, na czym się w ogóle nie znają. Mają dyplom. Jakie to polskie... .

Czytelnicy takich kazusów mogą podać dziesiątki. W mediach też było o nich głośno. I co z tego? Dalej zasysają czesne, prowadzą nawet własne wydawnictwa naukowe, w których "produkują" banalne teksty, streszczenia na poziomie zaliczeniowych prac studentów I roku studiów itp.

Czy spotkał sie Pan z wykorzystywaniem wizerunku wykładowców do reklamy internetowej lub innej, podczas gdy wykładowcy Ci byli co najwyżej na takiej uczelni raz i to gościnnie? Albo z reklamowaniem szkół będących w fazie likwidacji?

Byłem członkiem PKA I kadencji i pamiętam, jak w niektórych wyższych szkołach prywatnych do minimum kadrowego "zatrudniano" - w rozumieniu zawierania jedynie umowy - emerytowanych profesorów, którzy ze względu na zły stan zdrowia nie byli w stanie dojechać do szkoły z odległego o ponad 100 km miasta, a co dopiero mówić o prowadzeniu przez nich zajęć. Liczyli się - jak o nich mówili z pogardą kanclerze - jako "SZTUKA DYPOLOMOWANEGO MIĘSA". Pobierali płace za danie nazwiska.

Mieliśmy okres pozorowanych włamań, by przed przyjazdem zespołu akredytacyjnego przedstawić z policji dokument o zaginięciu wielu materiałów z biura kanclerza czy rektora. Dziki Zachód. Były też wojny między kanclerzami, dubeltowymi zarządcami, którzy włamywali się na konto takiej "wsp" lub obstawiali własnymi ochroniarzami budynek, by nie było do niego dostępu. Byli kanclerze-założyciele, którzy zaspokajali własne potrzeby kryzysu wieku dorosłego czy kryzysu rodzinnego.

Szkolnictwo wyższe w niepublicznej sferze życia polskiego społeczeństwa stało się pierwszym, bo już w 1990 r. środowiskiem, które rządzący przeznaczyli na wyprzedać, szeroką prywatyzację, czym zresztą były zainteresowane b.służby PRL. Gdzieś chciały ukryć swoich funkcjonariuszy nadając im przed transformacją szybko stopnie i tytuły naukowe poza granicami kraju lub w jednej z wojskowych uczelni, gdzie edukowano także bardzo dobrych naukowców.

W ten sposób mogły otwierać w różnych regionach kraju rzekome wyższe szkoły i pozyskiwać do ich upełnomocnienia odchodzących na emerytury renomowanych naukowców lub też pozyskiwać – bo przecież lobbowano za takim prawem – dowolną liczbę naukowców na drugim, trzecim, a nawet ich ósmym etacie. Określiłem to zjawisko mianem „oscylatora profesorskiego”, bowiem to kolejne rządy po 1993 r. (a więc kiedy wróciła do władzy lewica z PRL-owskim „betonem”) pozwalały na to, by w każdej wsi mogło powstać WSI bez względu na to, na którym etacie zatrudniano profesora czy doktora.

Nawet, jak „przykręcano kurek” zapisem prawnym o tym, że do studiów magisterskich trzeba być zatrudnionym na etacie, to przecież kierownictwo PKA bywało bezradne. Być może było zadowolone lub tym zainteresowane, kiedy naukowiec z uniwersytetu czy akademii medycznej lub politechniki oświadczał, że jak dana „szkółka” otrzyma zgodę na uruchomienie studiów, to się w niej zatrudni, ale… jak ona otrzymała, to nie podejmował pracy lub też, jeśli miało to miejsce, był po kilku miesiącach zwalniany przez pazernego właściciela.

Tak więc krążyły od jednej prywatnej szkoły wyższej do kolejnej oświadczenia tych samych profesorów i doktorów, stając się świetnym dla obu stron gwarantem kasy. Po co ministerstwo miało troszczyć się o podwyżki płac dla naukowców, skoro mieli oni sami o to zabiegać za przyzwoleniem władzy? Czy służby eksperckie niektórych właścicieli nie wiedziały, kto do jakich struktur władzy będzie kandydował?

Przed wyborami prezydenckimi, parlamentarnymi czy samorządowymi nagle w niektórych szkołach prywatnych pojawiają się z wykładami otwartymi znani politycy, byli lub obecni w strukturach rządu funkcjonariusze. Tak więc zaprasza się polityków, księży-biskupów, VIP-ów, by zapewnić na stronie internetowej odpowiednie „magnesy” dla przyszłych studiujących. W końcu biznesowe szkoły wyższe stają się w ten sposób nową siecią i trampoliną dla „karier” niektórych swoich absolwentów lub założycieli.

Do czego zdolne są uczelnie żeby zdobyć granty naukowe ale też wyciągnąć pieniądze od zagranicznych uczelni w ramach tzw współpracy?

Wystarczy zatrudnić najlepszych naukowców, by tworząc najsilniejszą jednostkę w kraju, w ramach danej dyscypliny, "zapewnić" także z ich udziałem ekspertów rozstrzygających o zwycięzcach grantów. Świat krajowej nauki jest mimo wszystko mały. Skoro najlepsi są w strukturze szkoły wyższej, to trudno by nie przydzielano im należnych grantów. To jest zupełnie oczywiste i nie budzi już żadnych wątpliwości. Tak więc owej „zdolności” nie traktowałbym pejoratywnie, bo w końcu finansowane są naprawdę znakomite projekty badawcze, a to, że część wnioskodawców jest już zatrudniona w akademickich, a więc tych najbardziej wartościowych uczelniach niepublicznych, tylko potwierdza trafną ich ścieżkę utrzymania się przy życiu nawet bez dużej liczby studentów.

Współpraca z zagranicznymi podmiotami jest koniecznością i czymś naturalnym zarazem, toteż nie widzę w tym niczego niepokojącego. Zawsze zależała ona nie tyle od liczby zawartych oficjalnie porozumień między szkołami wyższymi, ile od prywatnych, bezpośrednich kontaktów, relacji najlepszych uczonych w kraju z najlepszymi poza jego granicami. Gorzej, kiedy w quasi szkołach traktowana jest jako "szara strefa" do "załatwiania" cytowań, publikacji bez względu na ich jakość.

Czy uważa Pan, że odpowiednie regulacje prawne coś by zmieniły?

Na przestrzeni lat wprowadzono rozmaite ograniczenia i wymogi dla szkół niepublicznych, ale nie zmieniło to zbyt wiele.
Polacy są mistrzami świata w „falandyzacji” prawa. Rządzący nie egzekwują go i nie inwestują w realną kontrolę i nadzór, toteż instytucje typu Polska Komisja Akredytacyjna są przykrywką dla dziesiątek pseudoszkółek wyższych, których założyciele „kręcą lody” kosztem naiwnych studentów.

Nie tylko z własnego doświadczenia (jako zewnętrzny już ekspert PKA) pamiętam, jak zespół akredytacyjny wykrył poważne naruszenia prawa, skandaliczne błędy, patologie, a prezydium tego organu zmieniało wniosek przewodniczącego zespołu akredytacyjnego z oceny negatywnej czy warunkowej na pozytywną z zaleceniami! Kpina. Totalna demoralizacja. Wyrzucone w błoto pieniądze, stracony czas naukowców, którzy wierzyli, że jadąc na akredytację i formułując rzetelną opinię, spotkają się z konsekwentną i adekwatną do patologii reakcją kierownictwa tego organu. Tak nie było. Ponoć prawo na to nie pozwala. Tylko kto je tworzy?

Może teraz będzie lepiej. Oby.

13 kwietnia 2016

Partyjna zmiana warty m.in. w nadzorze pedagogicznym szkolnictwa


Nie rozumiem powodu, dla którego red. Justyna Suchecka z "Gazety Wyborczej" rozdziera szaty w artykule pt. "Szkoły pod kuratelą PiS" nad wymianą kuratorów oświaty? Rozumiem, że wierszówka jest sprawą egzystencjalną, ale warto byłoby taki artykuł poprzedzić chociaż rzetelnym wprowadzeniem. Proces wymiany partyjnej w centralnych i terenowych kadrach oświatowych - sprowadzony w tekście do wymiany jedynie kuratorów oświaty (ci też wymieniają zastępców) - ma przecież cykliczny i systematyczny charakter. Zaczął się w 1993 r. po odzyskaniu władzy przez postkomunistyczny aparat partyjny SLD i "podnóżek" (dla niemalże każdej frakcji) partyjnej nomenklatury PSL. W ostatnich miesiącach mamy zatem podtrzymanie tradycji w zakresie kolejnej zmiany partyjnej warty oświatowej.

Zmiana kadr kierowniczych dotyczy wszystkich urzędów centralnych w naszym szkolnictwie, w tym także dyrektorów departamentów MEN. Nie przypominam sobie, by dziennikarze interesowali się tymi, którzy sterują szkolnictwem w różny sposób i w odmiennych zakresach? Tymczasem kilka lat temu w samym tylko Kuratorium Oświaty w Warszawie pracowało 300 osób (sic!) Ma jeszcze w województwie pięć delegatur, czyli mini-kuratoriów na wzór dawnych inspektoratów oświaty. Tam też zatrudnia się urzędników. Ilu dzisiaj urzędników zatrudnia ten urząd i po co? Jaka jest wartość dodana ich pracy?

Posłowie III RP zapomnieli o uchwałach Zjazdu "Solidarności" z 1981 r. Zdradzili polskie społeczeństwo 23 lata temu utwardzając centralizm w polskim szkolnictwie, by można było traktować jego administrację -jakże nonsensownie dysfunkcyjną, kosztowną i edukacyjnie bezużyteczną - jako partyjny łup dla "swoich". Niektórzy intelektualiści, a autentyczni i zasłużeni działacze opozycji PRL dzisiaj piszą artykuły, felietony, a nawet książki, w których stwierdzają samokrytycznie: "Byliśmy głupi", "Zapomnieliśmy..." , "Zlekceważyliśmy...".

"Elyty" Platformy Obywatelskiej pokazały przez ostatnie osiem lat, że nie istnieje w Polsce EDUKACJA jako DOBRO WSPÓLNE, ponadpartyjne. Dzieliły łupy i potężny budżet wraz z unijnymi dotacjami także dla podreperowania własnych, prywatnych budżetów, zakładania licznych firm, spółek i fundacji, które otrzymywały w ramach pseudo-konkursów dotacje budżetową na realizację własnych celów. Rozporządzeniami i ustawami wnoszonymi przez posłów PO i PSL, a więc z pominięciem konsultacji społecznych, ekspertyz naukowych wyrzucono w błoto miliony z tytułu wydania rządowego elementarza dla klas I-III, który jest hitem arogancji, ignorancji i zaprzeczeniem uczciwości dydaktycznej.

Czyż nie po to zmieniały rozporządzeniami MEN panie K. Hall, K. Szumilas i J. Kluzik-Rostkowska prawo tak, by utrzymać tysiące bezużytecznych dla szkolnictwa urzędników, a wspierać sferę niepubliczną rzekomo dla dobra obywateli? Kto wymyślał i upełnomocniał kompromitujące rząd obniżanie poziomu kwalifikacji i warunków zatrudniania nauczycieli? Kto permanentnie utrzymywał środowisko nauczycielskie na granicy przeżycia ekonomicznego rzucając ochłapy w postaci niewielkich podwyżek płac? Kto - jak nie MEN i kuratoria oświaty - zezwalał na internetowe kursidła dla wychowawców kolonijnych, a potem dziwił się, że grasują w wakacje pedofile? itd., itd.

Przez osiem lat rządzenia można było odejść od partyjniackiej polityki i uczynić edukację, szkolnictwo, troskę o dzieci i młodzież rzeczywiście godną cywilizowanych demokracji świata. Jednak trzeba było obsadzać w ramach "konkursów" ludzi z przeszłością kryminalną, skorumpowanych, ale za to BMW. Trochę późno obudziła się pani redaktor z krytyką obecnej formacji, bo ta - w odróżnieniu od poprzednich SLD, PO, SLD i AWS - niczego nie kryje przed społeczeństwem, nie udaje, że wyłania ludzi w konkursach, które były partyjnym namaszczaniem. Może, zamiast produkowania naklejek i plakatów KOD-u opozycja przeprowadzi poważny rachunek sumienia, przyzna się do oszukiwania narodu, ukrytego manipulowania nim, marnotrawienia milionów publicznych pieniędzy i zaproponuje dla siebie i dla naszego kraju program naprawczy.

Tymczasem to obecna władza musi przypomnieć poprzednikom (jak ksiądz na spowiedzi), jakie popełnili grzechy główne i odpuścić im te drobne. Może za kilkanaście lat powróci w naszym kraju myślenie i działanie kategoriami dobra państwa, dobra narodu, dobra społeczeństwa i wolności, które do ich realizacji są konieczne. Tymczasem musimy latać z zawiązanymi skrzydłami, co i tak jest lepsze od tego, jak nam je podcinano kpiąc z demokracji i demokratycznych praw. Niestety, jako wyborca PO dobrze pamiętam wypowiedź - z przeproszeniem profesora UŁ - posła PO Stefana Niesiołowskiego, który mówił z butą i arogancją: że "jak PiS wygra wybory, to będzie mógł sobie uchwalać prawo takie, jakie mu się będzie podobało, a teraz to my rządzimy". Zdaje się, że zwycięzcy wzięli to sobie do serca.

Właśnie wczoraj dowiedziałem się, że został odwołany dyrektor Ośrodka Rozwoju Edukacji pan dr hab. Marek Piotrowski. Następca będzie już nominowany tak, jak życzył sobie tego POseł S. Niesiołowski.

Przypominam tylko kilka wpisów do zrobienia sobie przez zarządzających w MEN partyjnych funkcjonariuszy rachunku sumienia:

Dziennikarska (o!)presja w MEN i ORE, czyli popierajmy się i nie dajmy się

Co najmłodszym uczniom szykuje Ministerstwo Edukacji Narodowej?

Nowy dyrektor Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie

OŚWIATOWE KITY i HITY 2012 roku (część 1)

12 kwietnia 2016

List Otwarty nauczycielek przedszkola do minister edukacji narodowej


List Otwarty do pani minister edukacji - Anny Zalewskiej przesłały mi jego sygnatariuszki jakiś czas temu, ale ze względu na kryzys Poczty Polskiej (także tu PiS odwołał prezesa) postanowiłem poczekać, aż dotrze do adresatki. Powraca w nim problem dodatkowych kwalifikacji, jakie miałyby spełnić kandydatki do pracy lub już zatrudnione w przedszkolach. Problem ten podejmowałem już w ub. roku w blogu, ale - jak widać - jest wciąż aktualny. Oto jego treść:

Do Pani Minister Edukacji Narodowej Anny Zalewskiej


Nauczyciele przedszkola w Polsce to osoby w większości z wyższym wykształceniem kierunkowym, dodatkowo z licznymi kursami, warsztatami i studiami podyplomowymi. Zdobywając wykształcenie pedagogiczne, adekwatne do wymagań pracy w przedszkolach, cieszyłyśmy się pełnymi kwalifikacjami.

Wszystko zmieniło się, kiedy Pani Joanna Kluzik-Rostkowska (była Minister Edukacji) wprowadziła Nowe Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 30 maja 2014 roku, gdzie do Podstawy Programowej dodano nowy punkt: „Przygotowanie dzieci do posługiwania się językiem obcym nowożytnym”, z którego wynika, że to my nauczyciele przedszkola mamy teraz uczyć języka nowożytnego.

Rozporządzenie to wprowadzono bez rozgłosu, nikt nie był zapraszany do jakichkolwiek konsultacji, dotyczących zmiany podstawy programowej, narzucono nam to siłą. Sprawia to, że nie będziemy miały pełnego etatu, a tym samym zmniejszone zostają nasze i tak niezbyt wysokie pensje.

Według nowego rozporządzenia, od nauczycieli przedszkola wymaga się znajomość języka obcego nowożytnego na poziomie B2 (co ma być potwierdzone odpowiednim certyfikatem) i dodatkowo mamy ukończyć studia podyplomowe z metodyki prowadzenia języka obcego (270 godzin) lub kurs kwalifikacyjny. Wymóg ten jest nie do pokonania przez większość nauczycieli, nawet do roku 2020. Tym bardziej, że obecny trend nauczania języków dąży do tego, by uczniowie mieli jak największy kontakt z rodowitymi native speakerami.

Metoda ta ma na celu naukę jak najbardziej naturalnej wymowy. Zmuszanie nauczycieli, którzy nie wszyscy mają predyspozycje językowe, do nauczania języka, będzie powodowało niepotrzebne błędy w wymowie, które będą miały konsekwencje w następnych latach edukacji i niestety mogą być powielane przez uczniów.

Domyślamy się, że to samorządy najpierw chciały fundować zajęcia dodatkowe dla dzieci za darmo, a teraz naszym kosztem chcą zaoszczędzić na zajęciach językowych. Przy okazji nasuwa się pytanie – dlaczego ten wymóg dotyczy jedynie nauczycieli przedszkola? I czy wzięto pod uwagę to, że nie każdy ma zdolności językowe i lingwistyczne. Nauczyciele przedszkola wybrali już swój zawód zgodny z pasją i zainteresowaniami tak samo jak nauczyciele języków obcych czy innych zawodów. Wszyscy doszkalamy się by nasz warsztat pracy był otwarty na potrzeby dzieci.

Dlatego my - nauczyciele przedszkola zwracamy się do Pani Minister, aby dobre zmiany w oświacie dokonywały się razem z nami. Chcemy zwrócić uwagę, że to tym rozporządzeniem zostaliśmy pokrzywdzeni przez poprzednią Panią Minister i przykro nam, że nowe władze aprobują te przepisy nie licząc się z nami.

Wiemy, że, jako nauczyciele powinnyśmy stale dokształcać i dostosowywać się do nowych wymagań, ale nie można wprowadzać takich radykalnych wymagań, które pozbawiają nas w tak brutalny sposób pełnych kwalifikacji zawodowych oraz uniemożliwiają utrzymanie się na rynku pracy.

Proponujemy, aby język nowożytny, wymagany u nauczycieli przedszkolnych, był na poziomie podstawowym, a my notabene zgodnie z podstawą programową byśmy uczyły się razem z dziećmi włączając słówka i piosenki np.: na powitanie, o zwierzętach, zabawy ruchowe, w których lektor w wybranym języku utrwalałby słówka kierunki, cyfry, itp.

Powinny być opracowane dla nas specjalne materiały z płytami, które ułatwiłyby nam prawidłowe wykonanie zadania, bez konieczności mówienia w tym języku, a raczej osłuchania, by jak wspomniałam bawić i uczyć się z dziećmi. Materiały do nauki języka obcego w przedszkolach, mogłyby zostać opracowane przez metodyków danego języka, ze zróżnicowaniem na wiek dziecka i możliwości poznawcze danego etapu rozwoju.

Prosimy o przemyślenie zmian, które by na prawdę służyły dobru dzieci i z poszanowaniem pracy nauczyciela, który wybiera swój kierunek dzielenia się wiedzą zgodny z pasją i zainteresowaniami oraz umiejętnościami, bo "Czy nauczyciel fizyki dobrze będzie uczył i plastyki?".

POSTULUJEMY:

 rozważyć - jeszcze w perspektywie do 2020r.- czy niezbędne wymaganie dotyczące, przygotowania dzieci do posługiwania się językami nowożytnymi, stawiać nam - nauczycielom przedszkoli,

 traktować nas nauczycieli przedszkoli podmiotowo i dobre zmiany wprowadzać
z naszym udziałem -my refleksyjni nauczyciele potrafimy skorzystać z zapisu art.12 ust.2 KN,

 dzieci przedszkolne najszybciej uczą się przez zabawę i osłuchanie -my chcemy uczyć się razem z nimi i dla NICH – podejmujmy decyzje RAZEM przy współdziałaniu, współpracy, konsultując, negocjując…

Z wyrazami szacunku:

Nauczyciel Wychowania Wczesnoszkolnego i Przedszkolnego i pedagog - Marta oraz 40 nauczycieli przedszkoli we Wrocławiu

11 kwietnia 2016

Brawo MEN! Nareszcie zapowiedź dobrej zmiany!















(Praca dyplomowa studenta Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie wykonana w pracowni rzeźby prof. Macieja Zychowicza i dr. Grzegorza Gwiazdy w 2015 r.)


Nareszcie pojawiają się sygnały, zapowiedzi dobrej zmiany w polityce oświatowej. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, a w tym przypadku, co być może będzie miało miejsce.

Ministra edukacji narodowej ma zamiar skończyć z antyedukacyjną polityką oświatową w zakresie lekceważenia przez ostatnie ekipy rządzące (w tym także SLD i AWS) najbardziej twórczych nauczycieli. Za zapowiedź płacenia wyższej pensji tym nauczycielom, którzy uzyskali stopień naukowy doktora nauk w reprezentowanej przez ich specjalność zawodową dyscyplinie, należą się pani Annie Zalewskiej wyrazy uznania i szacunku.

Nareszcie PiS za zamiar skończyć z lewacką polityką rzekomo równych kwalifikacji - wiedzy i umiejętności wśród nauczycieli ze stopniem zawodowym magistra a posiadającymi stopień naukowy doktora. To zdumiewające, że można było przez tyle udawać, że magister i doktor są tak samo przygotowanymi do profesjonalnej pracy nauczycielami. Czas skończyć z praktyką, która deprecjonowała najbardziej refleksyjnych, wykształconych pedagogów w naszych szkołach.

Minister edukacji zamierza wprowadzić jeszcze jeden stopień awansu zawodowego nauczycieli, którego posiadanie miałoby się wiązać z uzyskaniem przez zainteresowanych stopnia naukowego doktora. Moim zdaniem należałoby poprzestać na tym wymogu, bowiem jeśli zaproponuje się jako równorzędny warunek prowadzenie przez nauczyciela innowacji pedagogicznej (dydaktycznej - metodycznej, wychowawczej, opiekuńczej czy organizacyjnej), to natychmiast stworzy się okazję do wprowadzania pozorowanych zmian, quasi innowacji nazywając nimi coś, co z nowatorstwem edukacyjnym niewiele ma wspólnego.

W przypadku awansu na poziomie uzyskania pierwszego stopnia naukowego - doktora nie będzie żadnych wątpliwości co do jego jakości, spełnienia koniecznych w tym zakresie wymogów, gdyż postępowanie w tym zakresie objęte jest w jednostkach akademickich bardzo wysokimi powinnościami, nadzorem ich spełnienia i rzetelną oceną. Tymczasem innowacje mają charakter tak oryginalny, twórczy, jak i naśladowczy, ale w obu przypadkach nadal sią pozbawione weryfikacji eksperckiej.

Niestety, mamy w oświacie pełno "psycho-pedagogicznej szarlatanerii", która pod atrakcyjnymi hasełkami m.in. rzekomej neurodydaktyki, budzącej się szkoły, logodydaktyki itp. zamula jakość edukacji szkolnej. Obawiam się zatem, że związkowcy już zacierają ręce, by "załatwić" swoim funkcjonariuszom wyższy poziom awansu tak, jak uczynili to w 1999 r., kiedy to zabezpieczyli sobie u M. Handke odrębną, wyjątkową, szybką ścieżkę do mianowania czy dyplomowania.

Wprowadzenie jako formalnego wymogu na najwyższy stopień awansu zawodowego uzyskania stopnia naukowego doktora nareszcie wyzwoli w środowisku nauczycielskim konieczność studiowania literatury specjalistycznej (a nie "powideł metodycznych", "czytanek popularnonaukowych"), zapoznania się z najnowszą metodologią badań naukowych, diagnostyką edukacyjną i pozwoli im refleksyjnie podejść do własnej praktyki dydaktyczno-wychowawczej.

To znakomita droga do rozwoju także nauk pedagogicznych, szczególnie dydaktyk przedmiotowych, które wymagają prowadzenia eksperymentów w procesie kształcenia i odpowiedzialnych innowacji w procesie wychowawczym, resocjalizacyjnym, terapeutycznym czy opiekuńczym.

Niech zakompleksieni politycy lewicy, byli ministrowie edukacji, samorządowi urzędnicy przestaną oponować tylko dlatego, że ich nie było czy nie stać na wysiłek, który jest w XXI wieku koniecznością. Jeśli mamy rozwijać społeczeństwo wiedzy, to z nauczycielami, którzy są jej najlepszym nośnikiem, jej współtwórcami, odkrywcami. Konieczne jest uwzględnienie w tym projekcie płatnego urlopu dla kreatywnych nauczycieli na sfinalizowanie obrony pracy doktorskiej.

Sądzę, że Komitet Nauk Pedagogicznych PAN chętnie włączy się do wspomagania nauczycieli w ich projektach i aspiracjach rozwojowych. Nasze zespoły problemowe i specjalistyczne przy Komitecie, prowadzone przez uczonych seminaria doktorskie będą otwarte dla zainteresowanych. Wielu profesorów udostępni seminaria doktorskie dla nauczycieli bez potrzeby uczestniczenia przez nich w studiach doktoranckich. Udostępnimy też łamy czasopism naukowych z działem specjalnie zagwarantowanym nauczycielom, by publikowali swoje projekty badawcze oraz ich wyniki.


09 kwietnia 2016

Pedagogika z harcerską pasją i entuzjazmem


Zaproszony przez redakcję jednego z pism harcerskich do debaty na temat własnych doświadczeń życiowych i wychowawczych w harcerstwie i dzięki harcerstwu, odniosłem się do tego okresu w moim życiu, który 25 lat temu przekształcił się z formy czynnej w ukrytą.

Zadałem czytelnikom periodyku pytania: Czy istnieje coś takiego, jak implicytna pasja (także harcerska) na wzór ukrytych, utajonych postaw? Czy można być harcmistrzem nie będąc w czynnej służbie? Czy ktoś przestaje być nauczycielem, lekarzem, prawnikiem wraz z przejściem na emeryturę lub ze zmianą profesji? Czy przestajemy być rodzicami tylko dlatego, że nasze dzieci opuściły już domowe gniazdo i są dorosłe, samodzielne, być może nawet mają już własne rodziny? Czy pasja może być włączana w naszą biografię w związku z podjętą rolą społeczną lub zawodową, czy też może być wyłączana z tych ról? Jaki jest związek osoby z pasją i czy musi ona nakładać się lub wpisywać w naszą biografię jako coś dodatkowego, jakiś wyróżnik czy świadectwo naszej osobliwości?

Podejmując się wglądu w przeszłość, teraźniejszość i de facto przyszłość, miałem poważny problem. Od czego powinienem zacząć? Co uczynić punktem wyjścia do tytułowej introspekcji? Wydaje się, że są tu dwie drogi badań: jedna, historyczno-biograficzna, w wyniku której można zacząć od początków, genezy pojawienia się określonej pasji w moim życiu, i druga, naukowo-komparatystyczna, która polegałaby na wyjściu od definicji pojęcia „pasja” i poszukiwaniu zbieżności lub rozbieżności w własnej biografii, życiu i dokonaniach tego wszystkiego, co nosi jej ślady, duchowe przejawy czy materialne wytwory.

Na użytek relacji przyjąłem tę drugą perspektywę, by miała ona jednak naukowy charakter. Pierwsza bowiem orientacja poznawcza, autobiograficzna mogłaby ulec subiektywnemu wymknięciu się własnych myśli, pamięci zdarzeń czy wytworzenia korzystnej we własnym mniemaniu autoprezentacji. Ta nie była mi potrzebna, bowiem i tak nie mam możliwości i chęci ujawniania wszystkiego, co wpisywało się w losy mojego życia, także tego harcerskiego. Zachowały się przecież kroniki pierwszej drużyny – 124 ŁDH im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w Łodzi, w której przygotowywałem się do świadomej służby harcerskiej uzyskując prawo do złożenia przyrzeczenia, a tym samym doświadczenia środowiskowej inicjacji.

Mam też kroniki prowadzonego przeze mnie, w strukturze powyższej drużyny, pierwszego w życiu zastępu, a potem już własnych drużyn – 13 ŁDH im. gen. Józefa Bema, 63 ŁDH im. Zygmunta Sierakowskiego, kolejno prowadzonych szczepów harcerskich przy 49 Szkole Podstawowej w Łodzi, a potem Szkole Podstawowej nr 17 i 101 w Łodzi, czy wreszcie Studenckiego Kręgu Instruktorskiego „Impuls” przy Uniwersytecie Łódzkim.

Każda z prowadzonych przeze mnie kronik, także obozowych (z Harcerskich Akcji Letnich Hufca ZHP Łódź-Bałuty „Promieniści”), stanowi odrębne źródło informacji o wydarzeniach, których byłem sprawcą, współsprawcą lub świadkiem. Wymagałyby odrębnych, zdystansowanych analiz i triangulacyjnych badań z uwzględnieniem wielu innych źródeł i podmiotów. Nie sposób bowiem w tym miejscu przeprowadzać introspekcyjną rekonstrukcję treści.

Co mi dało harcerstwo, a co zyskała pedagogika? Zdradzam to w swojej najnowszej książce.


08 kwietnia 2016

Alternatywnie o i dla edukacji



Wczoraj rozpoczęła się w "oborze" dawnego Pałacu Kornów w Pawłowicach - jak charakteryzował miejsce obrad dziekan Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego - konferencja pod hasłem: "Komu i do czego potrzebna jest szkoła - o edukacji inaczej", której nie zorganizował żaden wydział pedagogiczny czy uczelnia pedagogiczna, ale Wydział Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego wraz z Wrocławskim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kolegium MISHiS Uniwersytetu Wrocławskiego.

To była niewątpliwie alternatywa organizacyjna, ale także programowa, bowiem w toku dwóch dni uczyć się będą, doskonalić i wymieniać doświadczeniami kadry zarządzające szkołami, nauczyciele i wychowawcy szkół i placówek publicznych oraz niepublicznych, nauczyciele akademiccy, którzy kształcą na kierunkach nauczycielskich, psychologowie, pedagodzy, pracownicy poradni psychologiczno-pedagogicznych, pracownicy Ośrodków Doskonalenia Nauczycieli, doradcy zawodowi oraz studenci kierunków nauczycielskich. Nad całością obrad czuwali prof. UWr Wiesław Fałtynowicz oraz Lilianna Zabierowska z WCDN.

Uczestnicy konferencji, która toczy się pod patronatem Uniwersytetu Przyrodniczego poszukują odpowiedzi na m.in. następujące pytania:

• Jak wiedza na temat motywacji i emocji może wspierać edukację?

• Jak wykorzystywać coaching, mentoring i tutoring w edukacji?

• Jakie korzyści dla ucznia i nauczyciela może mieć stosowanie metody 4ALL?

• Jak współpraca uczelni i ODN może wpływać na jakość edukacji?

• Komu i do czego potrzebny jest nauczyciel?

• Komu i do czego potrzebny jest uczeń?

• Jakie role pełnią dyrektorzy szkól w systemie edukacji?

• Jaką rolę w edukacji może pełnić rozwój osobisty?

Wystarczy zajrzeć do programu obrad, by przekonać się, że jednym z wiodących pytań, było: "Czy w dzisiejszych czasach szkoła w ogóle jest potrzebna?" Przewidziano bowiem także debatę na temat edukacji domowej. Sam nabyłem na miejscu książkę André Sterna pt. "...I nigdy nie chodziłem do szkoły", którego życie, dzieła i wnoszone do kultury wartości potwierdzają, że dla niektórych edukacja domowa jest wielką szansą rozwojową i samorealizacyjną. On sam jest artystą - muzykiem i kompozytorem, lutnikiem, pedagogiem, dziennikarzem i pisarzem, a zarazem bohaterem filmu Erwina Wagenhofera pt. "Alfabet" (pisałem o nim w blogu). Zacytuję "Słowo od Sir Kena Robinsona" do tej właśnie książki:


Dzieci są uczniami z natury, a jednak tak wiele z nich męczy nauka w szkole. Jest tak między innymi dlatego, że nie współbrzmi ona z prawdziwym rytmem ich ciekawości. André Stern jest uosobieniem naturalnych procesów uczenia się i osiągnięć. "... I nigdy nie chodziłem do szkoły" to pełen pasji manifest, nawołujący do zmian w edukacji, których solidny fundament stanowią doświadczenie nauki bez szkoły André oraz cenne spostrzeżenia ze świata sztuki i nauki. André Stern - znany artysta, pedagog i kochający ojciec - pokazuje, jak każde dziecko może wzrastać i rozkwitać, kiedy zrozumiemy zarówno to, w jaki sposób się uczy, jak i co je motywuje oraz kiedy zapewnimy mu najlepsze warunki do rozwoju" (s.9).

Obrady otworzyły wykłady plenarne: mój na temat: Komu i do czego potrzebna jest alternatywna edukacja?, znanego w biznesie oświatowym i psychoterapeutycznym autora książek, poradników, gier intraaktywnych oraz powieści kryminalnych - Macieja Bennewicza na temat: "Coaching i mentoring w edukacji" oraz psycholog i pedagog Agnieszki Jastrzębskiej o "Metodzie 4All".

Po południu prowadzono równolegle aż osie warsztatów, co niewątpliwie musiało wzbudzać poczucie niedostatku i frustracji u tych, którzy chcieliby być i tu, i tam, a może i jeszcze w innej grupie warsztatowej, ale musieli dokonać wyboru - co jest dla nich samych ważniejsze, jaką wiedzę chcieliby posiąść, uporządkować, przedyskutować oraz jakie umiejętności spróbować opanować czy chociażby przetestować ze względu na własne problemy zawodowe czy osobiste.

Sesje warsztatowe obejmowały następujące oferty:

1. Małgorzata Bednarek

Czy polska szkoła (edukacja) jest już gotowa na kaizen?

2. Maciej Bennewicz

Co nowego może wnieść coaching do edukacji?

3. Mariusz Budzyński

Jaka Szkoła w XXI wieku? Czy możliwa jest szkoła moich marzeń? czyli zaprojektuj sobie szkołę.

4. Dorota Downar-Zapolska, Anna Łuźniak

Czego nie uczymy w szkole – zbudujmy sobie wioskę?

5. Agnieszka Jastrzębska

Dlaczego metapoznanie jest szansą na podniesienie efektywności nauczania?

6. Jarosław Traczyński

Czy nauczyciele naprawdę potrzebują tylu szkoleń? Co mogłoby je zastąpić?
Po moim wykładzie z makropolityki oświatowej, w trakcie którego wyjaśniałem różnice w podejściu do edukacji alternatywnej w państwie totalitarnym i państwie ustrojowo demokratycznym, ale w rzeczywistości autorytarnym, gdzie szkolnictwo jest przedmiotem inżynierii społecznej rządzących, referat miał Maciej Bennewicz. Po mistrzowsku - jak na doświadczonego psychoterapeutę i autora przystało - wprowadził wszystkich w źródła i przesłanki kognitywistyki, zostawiając dla siebie i zgromadzonych nauczycieli czas na warsztaty o coachingu.
Myślenie o wartościowej edukacji ma miejsce właśnie w trakcie takich spotkań, rozmów, ćwiczeń, konsultacji, kiedy uczestniczą w nich autentyczni entuzjaści edukacji, a nie spędzeni w ramach resortowych konsultacji dyrektorzy i nauczyciele, by wypełnić swoją obecnością salę , którą zaszczycił minister czy wiceminister edukacji. Tak szkoły się nie zmienia w XXI wieku. Rządzący nadal nie rozumieją, że czasy centralistycznych manipulacji szkolnictwem są możliwe w innych ustrojach politycznych.

Żadne hasła o "dobrej zmianie", o nawet dobrych intencjach władzy nie doprowadzą do zmian w procesie uczenia się dzieci i młodzieży, chyba że mają one być pożądanymi jedynie ze względów doktrynalnych, ideologicznych. To im współczuję, bo wszyscy tylko tracą czas, a środki publiczne marnotrawione są na pozorowanie tzw. reform. Jak piszą na internetowych forach nauczyciele - nam już wolności nie odbierzecie. Przeczekamy, a po cichu i tak będziemy robić swoje. Jak w PRL, którym rzekomo gardzi obecna władza.

Tezę referatu Agnieszki Jastrzębskiej: "Nauka nigdy nie nastąpi, jeśli uczeń jej nie przyjmie" można odnieść do relacji między centralistycznymi reformatorami a środowiskiem szkolnym. Otóż Zmiana w polskiej edukacji nigdy nie nastąpi, jeśli nie przyjmie jej nauczyciel. Nic nie pomogą tu codzienne kreacje i narracje ministry edukacji we wszystkich możliwych mediach. Symboliczne zaszczycanie swoją obecnością także takich konferencji, by niczego nie chcieć się w ich trakcie nauczyć, tylko wyjść po byciu powitanym, są niczym innym, jak reprodukcją syndromu "homo sovieticus". Inna rzecz, że kierujący MEN nie wiedzą lub nie wierzą, że może i powinno być inaczej. Dlatego dalej będą podtrzymywać pozoranctwo zmian w edukacji, czy tego chcą, czy nie.