07 marca 2016

Także Słowacy nie chcą już działalności na ich terenie BIURA TURYSTYKI HABILITACYJNEJ "DOCENT"



Słowackie media już poinformowały, że została przyjęta przez rząd Republiki Słowacji zmiana w dotychczasowej umowie bilateralnej o wzajemnej uznawalności dyplomów stopni naukowych docenta i profesora, po które Polacy jeździli od 2005 roku na Słowację.

Liderem dyplomowania okazał się Katolicki Uniwersytet w Rużomberku, a wraz z pozbawianiem jego wydziałów przez Słowacką Komisję Akredytacyjną uprawnień do nadawania tytułów naukowo-pedagogicznych m.in. z pedagogiki i z pracy socjalnej (ze względu m.in. na mające tam miejsce matactwa, fałszowanie dokumentów, niezgodne z prawem pobieranie dodatkowych opłat itp., co potwierdził także w swojej kontroli b. Rektor KU ks. prof. T. Zasępa, ale i prokuratura i Komisja Episkopatu Słowacji) rolę promowania naszych akademików przejęły inne uniwersytety, w tym także wyższe szkoły prywatne.

Jak wynika z przekładu dokumentu, który został przedstawiony na posiedzeniu rządu Ministerstwa Szkolnictwa, Nauki, Badań i Sportu Republiki Słowackiej zatwierdzono propozycję zawarcia Umowy pomiędzy rządem Republiki Słowackiej a rządem Rzeczypospolitej Polskiej, którą się zmienia i uzupełnia. Nasze Ministerstwo potwierdza, że umowa została zatwierdzona przez oba rządy i w najbliższych dniach zostanie podpisana. Zmiana wejdzie w życie z dniem podpisania tej nowelizacji, nie pozbawiając ważności stopni i tytułów naukowych dotychczasowych ich posiadaczy.

Oto treść słowackiej wersji inicjatywy w tym zakresie:

Umowa zawarta pomiędzy rządem Republiki Słowackiej a rządem Rzeczypospolitej Polskiej o wzajemnym uznawaniu części studiów i równoważności dokumentów potwierdzających uzyskane stopnie naukowe, godności i tytuły otrzymane w Republice Słowackiej i Rzeczypospolitej Polskiej, podpisana w Warszawie 18 lipca 2005 roku.

Bilateralna umowa o wzajemnym uznawaniu części studiów i równoważności dokumentów potwierdzających uzyskane stopnie naukowe, godności i tytuły otrzymane w Republice Słowackiej i Rzeczypospolitej Polskiej, podpisana w Warszawie 18 lipca 2005 roku, nawiązuje do wzajemnych stosunków społeczno–kulturalnych pomiędzy Republiką Słowacką a Rzeczpospolitą Polską. Republika Słowacka posiada bogate i bardzo dobre doświadczenia w realizowaniu umowy o wzajemnym uznawaniu dokumentów potwierdzających zdobyte wykształcenie z Rzeczpospolitą Polską, która była opublikowana w Zbiorze Ustaw pod nr. 3/2006 Z.z.

Ze względu na to, że obecnie obowiązująca umowa była podpisana w 2005 roku, nie w pełni odpowiada ona zmianom, jakie się dokonały na poziomie szkolnictwa średniego i wyższego, oraz na inne sytuacje, które nie pozwalają na efektywne jej stosowanie. Przedmiotem zmian w niniejszej umowie jest zawężenie obszaru jej obowiązywania z uwzględnieniem wyłączenia explicite uznawania dokumentów o uzyskanym wykształceniu lub specjalistycznych kwalifikacjach dla potrzeb wykonywania regulowanych profesji.

Z tego powodu wyłącza się z umowy uznanie tytułów naukowo–pedagogicznych, ponieważ na terenie Słowacji wykonywanie profesji nauczyciela akademickiego na stanowisku docenta i profesora jest profesją regulowaną. Z tego też powodu przy uznawaniu kwalifikacji nie postępowano zgodnie z umową bilateralną. Przy uznaniu kwalifikacji zawodowej nauczyciela akademickiego w Republice Słowackiej Ministerstwo Szkolnictwa, Nauki, Badań i Sportu Republiki Słowackiej - jako właściwy organ według ustawy nr. 422/2015 Z.z. określający warunki uznawalności dokumentów o uzyskanym wykształceniu i kwalifikacjach zawodowych oraz o zmianie i uzupełnieniu niektórych przepisów - uczyniono punktem wyjścia minimalne wymagania kwalifikacyjne, które są ustanowione dla nauczycieli akademickich w Republice Słowackiej.

Wykonywanie zawodu nauczyciela akademickiego w Rzeczypospolitej Polskiej nie jest profesją regulowaną, dlatego kwalifikacje zawodowe nie są w Rzeczypospolitej Polskiej wymagane. O ich uznaniu decyduje pracodawca danego specjalisty.

Propozycja niniejszej umowy jest w zgodzie z interesami polityki zagranicznej Republiki Słowackiej. Została opracowana zgodnie z porządkiem prawnym Republiki Słowackiej i powszechnymi zasadami prawa międzynarodowego, jak również ze zobowiązaniami Republiki Słowackiej wypływającymi z innych dokumentów międzynarodowych.
(źródło przekładu: Číslo materiálu:UV-9472/2016 Rezort: MŠVVaŠ SR, Rezortné číslo:2016-8489/1219:1-15CO. Materál: Schválený Č. uznesenia:68/2016).


Ten stan rzeczy potwierdziła już prasa słowacka. Na łamach gazety "Pravda" ukazał się artykuł pt. S Poliakmi si už nebudeme uznávať tituly docent a profesor" - Z Polakami nie będziemy już uznawać tytułu docenta i profesora". Autor artykułu Ivan Majerský wskazuje na odmienne regulacje prawne w obu państwach, które były przez niektórych Polaków nadużywane. Jak pisze: "Do zmiany umowy doszło pół roku po tym, jak polskie media ujawniły przypadki kupowania profesur czy docentur na Słowacji".

Prasa polska i słowacka od 2008 r. alarmowały o turystyce habilitacyjnej Polaków. Zaniepokoiło to także Centralną Komisję Do Spraw Stopni i Tytułów w Warszawie. W istocie to był główny powód doprowadzenia do zmiany treści umowy.

Ministerstwo Republiki Słowacji potwierdza, że będą wzajemnie uznawane jedynie dyplomy w zakresie wykształcenia powszechnego i studiów I, II oraz III stopnia, a więc włącznie z doktoratami.

Na tym kończy się okres dziesięcioletniego nadużywania przez niektórych Polaków luki prawnej, celowo zresztą stworzonej przez lobbystów (swoistego rodzaju biuro turystyki habilitacyjnej), by można było habilitować "swoich" krewnych i znajomych oraz osadzić ich w polskich szkołach wyższych na intratnych stanowiskach w naszym środowisku akademickim. Przywołany w artykule "Pravdy" Filozofickej fakulty Univerzity Komenského w Bratysławie Martin Slobodník uważa, że to ograniczenie jest racjonalne. Przynajmniej ze względu na podejrzane praktyki przyznawania niektórych tytułów. Przykłady takich nieuczciwych docentów i profesorów rzucały przecież złe światło na wszystkie nasze uniwersytety".


Co ciekawe, ani generał słowacki ani nominowany przez Prezydenta Słowackiej Republiki sędzia nie mają prawa wykonywania swojego zawodu w Polsce. Nominowani zaś przez tego prezydenta profesorowie mogą takie zadania spełniać. Jest to kuriozalne, ale prawdziwe osiągnięcie III RP, na które wielokrotnie zwracała uwagę m.in. prof. Maria Czerepaniak-Walczak z Uniwersytetu Szczecińskiego jako wiceprzewodnicząca Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Niestety, tak władze naszego resortu jak i były prezydent powoływali się na powyższe porozumienie osłaniając powyższą praktykę.

Jaka szkoda, że niektórzy Polacy potrafią zniszczyć poza granicami kraju wizerunek naukowca, polskiej nauki wykorzystując luki i nieprecyzyjność prawa na rzecz kupowania czegoś, co im nie przysługuje. Możemy przeczytać na forum gazety "Pravda" także żal, że znaleźli się na Słowacji naukowcy, którzy współdziałali z Polakami w tym interesie. To było i okrywa się hańbą w obu krajach.

Oto jedna z wypowiedzi słowackiego czytelnika:

"Poliaci sa už nemohli dívať na to ako sa na Katolíckej univerzite udeľujú tituly, stačí odrecitovať základné modlitby každý deň a mať dostatočný finančný obnos. Tak nestrkajme hlavu do piesku, Katolícka univerzita, a žiaľ nielen ona, je hanbou nášho vysokého školstva" co w tłumaczeniu brzmi: "Polacy już nie mogli patrzeć, jak przyznaje się tytuły na Katolickim Uniwersytecie, że wystarczy wyrecytować codziennie modlitwę i mieć wystarczające środki finansowe. Tak więc, nie chowajmy głowy w piasek. Katolicki Uniwersytet, a szkoda, że nie tylko on, jest hańbą naszego szkolnictwa wyższego."


Jak już pisałem wcześniej, a wielokrotnie - także na wniosek komitetów naukowych Polskiej Akademii Nauk - ów proceder dotyczył także niektórych czeskich nauczycieli akademickich, którzy - podobnie jak nasi zabiegali i uzyskiwali na Słowacji docentury oraz profesury. Jak przyznaje słowackie ministerstwo, słowackie tytuły nie są uznawane w renomowanych uniwersytetach czeskich, a zatem widać wyraźnie, że Czesi szybciej i skuteczniej poradzili sobie z tym zjawiskiem. U nas jest wprost odwrotnie.

Im więcej szkół wyższych - państwowych i prywatnych, im bardziej naruszający etykę niektórzy rektorzy czy dziekani także polskich uniwersytetów, tym większa była presja na "import dyplomów", na ich czarny rynek. Wstyd.

Zbliżają się wybory rektorów i dziekanów. Warto kierować się dobrem nauki i rzeczywistą jakością osiągnięć naukowych tych, którzy aspirują do powyższych godności. Mam nadzieję, że idzie "dobra zmiana" w szkolnictwie wyższym.




06 marca 2016

Studiowanie za/na darmo

Czytając internetowe ogłoszenia można dojść do wniosku, że w naszym kraju właściwe wszystko jest za darmo. Wrzucam hasło w wyszukiwarkę i proszę bardzo:
Próbki Za Darmo
Muzyka Za Darmo
Yorki Za Darmo
Rzeczy Za Darmo
E-booki Za Darmo
Słodycze Za Darmo
Kosmetyki Za Darmo
Gry Za Darmo
Gry Do Pobrania Za Darmo
Muzyka Do Pobrania Za Darmo
Podręczniki Za Darmo
Leki Za Darmo
itd., itd.

Nic, tylko żyć za darmo. A jednak, wiele osób ma przeświadczenie, że żyje na darmo, bo nie stać ich na tak kreowane propagandowo (PR-owo) darmowe życie. Ich świat codziennego życia - jeśli zapytać, co w nim jest za darmo - obejmuje choroby za darmo, zmartwienia za darmo, wykluczenie za darmo, ludzką obojętność czy bezinteresowną życzliwość, a więc też za darmo itp. Za resztę muszą płacić, a często nie mają czym.

W Polsce ponoć można studiować za darmo. Kiedy jednak przyjrzymy się obowiązującym regulacjom, to okazuje się, że i w tym procesie nic nie jest za darmo. Szkoły publiczne (tzw. państwowe) miały być za darmo, ale darmowymi nie są. Już przed dostąpieniem zaszczytu bycia przyjętym na wymarzony kierunek studiów okazuje się, że trzeba się zarejestrować i wnieść opłatę rekrutacyjną. Jak ktoś nie zda, to wnosi opłatę za egzamin poprawkowy, a potem rejestracyjną na kolejny semestr lub rok studiów.

Są uczelnie niepubliczne, które pobierają opłaty w ramach czesnego. Ze względu na niż demograficzny zmalały one dość znacznie. Jednak wraz z obniżką opłat za studia kierunkowe właściciele podwyższyli opłaty za studia podyplomowe, kursy i kursidła oraz zwolnili najlepsze kadry, bo kosztowne. Tak więc studiujący mają "za darmo" nauczycieli "gorszego sortu". Wspomogła ten proces b. ministra szkolnictwa wyższego i nauki prof. Barbara Kudrycka obniżając wymogi formalne w zatrudnianiu nauczycieli akademickich do tzw. minimum kadrowego. Mamy więc w wielu szkołach prywatnych i państwowych pracowników doktoropodobnych i profesoropodobnych.


Były prezes Polskiej Akademii Nauk - prof. Michał Kleiber postuluje, by zmiany w uczelniach rozpocząć od wprowadzenia odpłatności jako fundamentalnego czynnika w strategii rozwojowej naszego kraju oraz wyeliminowania niesprawiedliwości społecznej. Na kosztownych - a przecież nieodpłatnych - studiach w uczelniach publicznych studiuje - zdaniem M. Kleibera - młodzież z wielkomiejskich, dobrze sytuowanych rodzin zabierając miejsca aspirującym do wyższego wykształcenia z środowisk wiejskich czy gorzej usytuowanych. To właśnie ci ostatni muszą płacić za swoje studia w szkolnictwie prywatnym, po ukończeniu którego powiększają tylko odsetek bezrobotnych absolwentów. "Wprowadzenie współfinansowania studiów połączone z przemyślanym systemem kredytów i stypendiów wydaje się być u nas nieodzowne (...)(źródło: M. Kleiber, Zmiany na uczelniach? Dziennik Gazeta Prawna 2016 nr 43, s. A15)

Dość demagogiczna to teza, która nie znajduje potwierdzenia w badaniach nauk społecznych. Studia w uczelni publicznej dla osób z uboższych środowisk, ale wymagające dojazdów lub zakwaterowania poza domem nie są już bezpłatne. Edukacyjne życie musi kosztować. Gdyby prof. M. Kleiber poczytał rozprawy socjologów edukacji, to wiedziałby, jakie są rzeczywiste powody korzystania z tzw. nieodpłatnych studiów przez dzieci z rodzin o wysokim kapitale społecznym i kulturowym, w tym także ekonomicznym.

Prowadzę seminarium magisterskie na studiach stacjonarnych, ale z młodzieżą, która nie żyje za darmo, tylko już pracuje. Niektórzy nie chcą żyć i studiować za darmo, ale za to czynią to w wielu przypadkach na darmo. Nie potrafią pogodzić studiowania z własną pracą, gdyż brakuje im w rozkładzie codziennych obowiązków czasu na to, co jest istotne, by zdobyć konieczną do przyszłego zawodu wiedzę i umiejętności. Nie pracują w zawodzie, do którego się kształcą, tylko w zawodzie, z którym po studiach nie będą chcieli mieć nic wspólnego.

W korporacjach zatrudnia się studentów z wszystkich możliwych kierunków, byle byli nieco rozgarnięci, czytali ze zrozumieniem i skutecznie zasugerowali klientom potrzebę zakupienia określonego produktu czy usługi. Przechodzą w firmie krótkie szkolenie psychologiczne w zakresie sztuki manipulowania informacją, klientem itp., by wciskać wszystko, co tylko się da, bez jakiegokolwiek poczucia przyzwoitości, bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, wątpliwości czy poczucia odpowiedzialności za wciągnięcie swojego klienta w pułapkę pożyczki, kredytu, zakupu towaru itp. Oczywiście, i w tych ofertach muszą zaproponować swoim klientom coś za darmo - darmowe minuty, zerowe oprocentowanie, darmowe konsultacje itp.

Ich studiowanie jest jednak na darmo. Na pytanie, co panią/pana interesuje, pada odpowiedź - NIC. Właściwie, to jest studentowi czy studentce za darmo obojętne, na jaki temat miał(-a)by napisać pracę dyplomową, skoro żaden i tak nie zachwyca. Nie ma pomysłu na studia, bo goni z dyżuru na dyżur w korporacji, która stwarza elastyczne warunki pracy.

Akademicy też mają być elastyczni - nie wymagać, nie zobowiązywać, nie zadawać, nie oczekiwać tego, że cokolwiek będzie czytać, studiować, analizować, bo i po co miałaby to czynić, skoro studia ma za darmo. Jeśli miałby coś przeczytać, to w Internecie, bo przecież nie ma czasu na chodzenie do biblioteki, wyszukiwanie literatury przedmiotu, czytanie i wreszcie pisanie. Funkcje Ctrl+C i Ctrl+V powinny wystarczyć.



05 marca 2016

Diagnoza problemów edukacji



Upłynęło 100 dni rządu Beaty Szydło, toteż mamy kartę otwarcia na kolejny okres. Czekałem z dużym zaciekawieniem na opublikowanie przez Ministerstwo Edukacji Narodowej "Białej Księgi", ale się nie doczekałem. Chyba w ogóle jej nie poznamy, bo nowa władza wchodzi w tzw. "stare buty", czyli epatuje sloganami, powierzchownością rzekomych diagnoz i populistycznymi obietnicami. Nihil novi.

Ministra Anna Zalewska stwierdziła, że rząd zdiagnozował dwieście problemów w systemie edukacji. Nie przypuszczałem, że można uzyskać tak okrąglutką liczbę problemów, a nie np. 199 czy 203. Chętnie zapoznałbym się z ich pełnym wykazem w liczbie 200. Sama wymieniła zaledwie kilka i to takich, które sypnie z rękawa każdy student pedagogiki, jeśli tylko miał zajęcia z pedagogiki porównawczej. Ponoć te 200 problemów sytuuje się na jakiejś osi odciętej: od tych bardzo małych do poważnych, dotyczących podstawy programowej, zamiaru zlikwidowania gimnazjów, niewłaściwego funkcjonowania szkolnictwa zawodowego, poprzez pieniądze dla samorządów.

Powoli ministra przygotowuje nas wywiadami w każdym medium, któremu udziela informacji, do planowanych zmian. W czerwcu i tak ogłosi to, co było ustalone już w październiku 2015 r. Podobnie postępowały władze resortu edukacji niemalże wszystkich poprzednich formacji politycznych. Zanim ministra PO przeprowadziła ustawą powierzenie koleżance, a więc bez konkursu, napisanie elementarza, ta już kilka miesięcy wcześniej podjęła się nad nim pracy. Trzeba było dobrać tylko kolejne, a niekompetentne osoby, żeby mogły niejako przykryć całą sprawę. Wszystko zgodnie z prawem.

Zgromadzenie ekspertów tzw. "dobrej zmiany w edukacji" jest tym samym, co ma miejsce w każdym centralistycznie zarządzanym systemie szkolnym, a więc pozorowaniem merytorycznej troski władzy o wprowadzenie pożądanych przez lud zmian ustrojowych, programowych a nawet metodycznych. Wszystko musi odbyć się zgodnie z autorytarnym modelem wdrażania zmian oświatowych, który prof. Zbigniew Kwieciński trafnie nazwał mianem "epidemii sterowanej". Trzeba zainfekować z góry na dół wszystkie podmioty edukacji, żeby zmusić je do realizacji tego, czego chce władza.

Postulaty "Solidarności" z lat 1980-1981 zostały już w 1993 r. wyrzucone przez rządzących na "śmietnik historii", a zakorzeniona w strukturach oświaty, także tej samorządowej reprezentacja minionego ustroju wraz z następcami w III RP tylko zaciera z zachwytu ręce. Biznesik dalej się kręci. Można robić swoje.

Kiedy przy jednym z podartych już brakiem kompetencji "żagli" w MEN wiceministrem była liderka Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kierowniczej Kadry Oświatowej Joanna Berdzik a ministrzycą "zderzakiem" Krystyna Szumilas, a potem jeszcze bardziej niekompetentna Joanna Kluzik-Rostkowska wraz z koleżanką poseł Urszulą Augustyn, to na forum tego towarzystwa był wyeksponowany bardzo ciekawy zbiór nauczycielsko-dyrektorskich uwag krytycznych, które były adresowane właśnie do kierownictwa MEN. Nosił on tytuł: "ABSURDY USTAWODAWCY ciekawe Kto? To?" Z biegiem lat przekształcał się tytuł tego zbioru patologii rządzenia w MEN przez PO i PSL w następujący: "ABSURDY OŚWIATOWE". Nie chciano robić obciachu koleżance wiceminister. W przypadku tego ostatniego zbioru dopisano "wręczymy MEN na kongresie".

Nie wiem, czy wręczono kierownictwu MEN wydruk owych absurdów, które było ich współtwórcami, a jeśli tak, to czy uczyniono to na klęczkach, czy w stroju błazna? Oba zbiory zostały po zmianie władzy w MEN w 2015 r. zdjęte z głównej strony Forum OSKKO zapewne po to, żeby nie drażnić "poranionych" koleżanek. Warto jednak przestudiować te absurdy, bo widać jak na dłoni, że odgórne zarządzanie polską edukacją kompromituje każdą ekipę rządzącą, niezależnie od tego, czy jest z PO, PSL, SLD czy PiS. Radzę kierownictwu MEN dogłębne przestudiowanie tego, co tak naprawdę sądzą o bublach kreowanych w centrali przez urzędników ci, którymi potem poniewiera się w ramach oceny, ewaluacji i innych działań nadzorczych.

Niestety, dyrektorzy placówek oświatowych nie rozumieją, że nie ma znaczenia, reprezentacja której partii politycznej jest w MEN, skoro utrzymana jest od ponad 27 lat ta sama, postsocjalistyczna mentalność, struktura i organizacja pracy. Słusznie pisze jedna z dyrektorek przedszkoli po przeczytaniu komentarza na stronie resortu na tematy powodów zmiany "Podstawy programowej wychowania przedszkolnego": Zadaję sobie też pytanie czy nauczyciel musi posiadać "Instrukcję obsługi".

Niektórzy sądzą naiwnie, że duża część absurdów, patologii zniknie, jeśli będzie przede wszystkim dobra wola i chęć wysłuchania praktyków przez kierownictwo resortu edukacji. Dobra wola jest bawola, a dobre chęci są ponoć tylko w piekle. A system szkolny jaki był, taki jest, nawet jak ktoś uważa, że nie należy stosować tego określenia wobec polskiego szkolnictwa.




04 marca 2016

Nie tylko socjolodzy są w żałobie po śmierci prof. Elżbiety Tarkowskiej

Wczoraj dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci prof. Elżbiety Tarkowskiej - znakomitej socjolog, nauczycielki akademickiej wielu pokoleń młodzieży, która reprezentowała w tej dyscyplinie nurt socjologii kultury a zarazem była zwolenniczką badań inter-i transdyscyplinarnych w naukach humanistycznych i społecznych.

Pedagogom była szczególnie bliska, jak rzadko który z współczesnych socjologów, nie tylko ze względu na problematykę badawczą, którą uczyniła przedmiotem własnej pasji poznawczej i społecznego zaangażowania, a mam tu na uwadze kwestie kultury narodowej, regionalnej i ludowej oraz zjawiska ubóstwa, poszerzającej się sfery nędzy w społeczeństwie polskim, ale także w związku z osobistym wsparciem własnymi wykładami i warsztatami z metodologii badań socjologicznych uczestników Letnich Szkół Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Zżyliśmy się z Panią Profesor tak, jakby od zawsze była "naszą". Ona sama miała za sobą wspaniałe doświadczenia uprawiania w zespole IFiS PAN pod kierunkiem prof. Andrzeja Sicińskiego tzw. socjologii oralnej, a więc rozwijanej nie poprzez publikacje, ale nieustanne dyskusje, rozmowy, wymianę poglądów, podejść badawczych czy prowadzenie autentycznie naukowych sporów.


Dwa lata temu E. Tarkowska obchodziła 70 urodziny, w czasie których Jej uczniowie wspominali wyjątkową empatię pani Profesor, kulturę osobistą, prospołeczną postawę bycia i niewyczerpaną gotowość do udzielania wsparcia każdemu, kto tylko miał jakiś problem. Dedykowaną Jubilatce księgę jej przyjaciele, współpracownicy i znajomi zatytułowali zgodnie z trzema polami problemowymi jej dokonań: "Socjologia czasu, kultury i ubóstwa. Księga Jubileuszowa dla Profesor Elżbiety Tarkowskiej", red. K. Górniak, T. Kanasz, B. Pasamonik, J. Zalewska (Warszawa: Wyd. APS 2015). Tom otwiera rozmowa z profesor E. Tarkowską, w której pięknie zostaje uwydatniona jej postawa wobec świata, ludzi, życia i nauki. Jak mówiła: "Socjologia to coś więcej niż zawód...".

Reprezentowała rzadki typ postaw socjopedagogicznego zaangażowania, o którym prof. APS Jan Łaszczyk - Rektor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - pisał w Liście Gratulacyjnym z okazji powyższego Jubileuszu, jak niesłychanie ważną rolę odegrała w tej Alma Mater. Jej pozycja naukowa, rzadki talent, praca i pasja poznawcza, wkład twórczy w rozwój humanistyki i nauk społecznych, w kształcenie studentów i kadr akademickich były ugruntowane w etosie uczonej o wyjątkowym charakterze. Stworzyła bowiem własną szkołę socjologii kultury.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że pierwsza rozprawa dyplomowa E. Tarkowskiej, będąca podstawą nadania Jej na Uniwersytecie Warszawskim stopnia zawodowego magistra socjologii, była poświęcona (podobnie jak u mojego Mistrza - Profesora Karola Kotłowskiego) społeczeństwu pierwotnemu. Skupiła się w swoich pierwszych studiach na kategorii czasu w tych społeczeństwach. Studia doktoranckie ukończyła w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN uzyskując na podstawie obrony dysertacji naukowej pt. Durkheim, Mauss, Levi-Strauss: wybrane fragmenty twórczości jako wyraz kontynuacji i przemian koncepcji metodologicznych w socjologii francuskiej stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie socjologii. Doktorat pisała pod kierunkiem wybitnego socjologa, historyka myśli społecznej prof. Jerzego Szackiego.

Po habilitacji, której podstawą była rozprawa pt. Czas w społeczeństwie: problemy, tradycje, kierunki badań (1987)pracowała w Zakładzie Teorii Kultury IFiS PAN, a w ostatnich latach, bo od 2007 r. podjęła pracę na stanowisku profesora w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej, gdzie powstał Wydział Nauk Społecznych, a dzięki także Jej zaangażowaniu i osiągnięciom naukowym uzyskała ta jednostka uprawnienia do nadawania stopnia naukowego w dyscyplinie socjologia. Tu zainicjowała Dni Socjologa, które stały się znakomitą płaszczyzną, forum do prezentowania własnych dokonań i projektów badawczych przez młodych naukowców.

(fot. Karta z Kroniki Letnich Szkół)

Prof. Maria Dudzikowa, której zawdzięczamy obecność Profesor Elżbiety Tarkowskiej w czasie ostatnich prawie dziesięciu Letnich Szkół Młodych Pedagogów KNP PAN, podzieliła się w Księdze jubileuszowej okolicznościową narracją "Na osi czasu". Wspomina tam naszą socjolog jako najlepiej rozumiejącą istotę Letnich Szkół jako wspólnoty osób uczących się ustawicznie.

Pedagodzy traktowali Profesor E. Tarkowską jak bliskiego CZŁONKA RODZINY, a że tworzyliśmy rodzinę uczonych nauk społecznych, to wzajemna aktywność i wynikająca z niej wdzięczność była czymś naturalnym.

(fot. Wśród uczestników XXIX Letniej Szkoły Młodych Pedagogów KNP PAN)

To właśnie w czasie tych SZKÓŁ prof. E. Tarkowska odsłoniła swój talent w pisaniu wierszy. Miała tu godnych w tej twórczości rywali, toteż przytoczę z wspomnienia M. Dudzikowej balladę, jaką socjolog napisała w 2006 r. w Radziejowicach w czasie politycznie zbliżonym do obecnego:

LETNIA SZKOŁA W RADZIEJOWICACH

Słońce świeci, rośnie trawa,
w malowniczych okolicach,
ćwiczą, młodzi pedagodzy
w pałacu w Radziejowicach.

Referaty, doktoraty
i tabelki na tablicach
piszą młodzi pedagodzy -
dobrze im w Radziejowicach.

Bezrobocie, jedynacy,
biedne dzieci na ulicach,
trajektorie, deprywacje -
uczą się w Radziejowicach.

Środowiska niewydolne,
pogranicza na granicach,
przemoc, bieda, patologia -
ale nie w Radziejowicach!

W polityce kupa śmiechu.
Gdzie nadziei jest kotwica?
Lepper odszedł, Roman został.
Lepiej być w Radziejowicach.

Gdy na górze przepychanki,
pełna zmian jest dziś stolica.
Tu - epoka i opoka
podczas prac w Radziejowicach.

Profesura zachwycona:
nie na marne ich krwawica.
Jej efekty już widoczne
w trakcie prac w Radziejowicach.

Nowe plany, perspektywy,
radość młodym krasi lica,
że być mogli w Letniej Szkole
Młodych w Radziejowicach.


(tamże, s. 70-71)


Odeszła od nas wyjątkowej mądrości i duchowego piękna postać polskiej socjologii kultury pozostawiając rodzinę, bliskich, współpracowników, studentów i doktorantów w żalu, że nie będzie im już dany czas bezpośrednich rozmów i spotkań. Nadal jednak będzie z nami dzięki pozostawionym licznym dziełom naukowym, artykułom, esejom i pamięci wspólnych doznań.



03 marca 2016

Sześciolatki jako zakładnicy mediów i nieudolnej polityki oświatowej



Sądziłem, że wraz ze zmianą władz politycznych dzieci przestaną być zakładnikami wojen (w rozumieniu sporów i nieustannych konfliktów), jakie są toczone w naszym państwie. Niestety, nie jest to możliwe niezależnie od tego, kto jest u władzy. Dzieci są bowiem doskonałym środkiem do realizowania celów przez partie polityczne, bez względu na to, czy są one u władzy, czy może w opozycji.

Nie zapominajmy przy tym o "czwartej władzy", jaką są media, które mają - dający się jednoznacznie już odczytać - określony profil ideologiczny, światopoglądowy. Jeśli reprezentowana przez dane medium ideologia jest w centrum uprzywilejowania władzy, to będzie czynić wszystko, by stanąć po stronie własnych odbiorców, elektoratu utożsamiającego się z tą samą czy zbliżoną wizją państwa, społeczeństwa, antropologii człowieka i systemu wartości.

Skoro w poprzednich dwóch kadencjach rządów PO i PSL np. "Gazeta Wyborcza" nieustannie służyła władzy, by wspierając jej projekty reform i działania redakcja mogła mieć z tego tytułu odpowiednie gratyfikacje (np. lokowanie na jej łamach ogłoszeń różnych podmiotów rządowych czy związanych z rządzącą koalicją), to trudno się dziwić, że teraz dziennikarze tego medium czynią wszystko, by nie pozwolić rządzącym na jakikolwiek sukces. Najlepiej to widać w związku z przywróceniem obowiązku szkolnego od 7 roku życia dzieci.

Sześciolatki stały się zatem po raz kolejny zakładnikami nie tylko rządu, ale i opozycyjnych wobec jego polityki mediów. Niemalże codziennie, we wszystkich lokalnych wydaniach GW znajdziemy artykuły wychwalające pod niebiosa fantastyczne przygotowanie szkół na uczenie się w nich sześciolatków. W woj. łódzkim obserwuję nawet jedną taką szkołę podstawową, której dyrektorka stałą się już super-hiper pro- dla minionej władzy, a antyreformatorską wobec obecnej, byle tylko stworzyć obraz rzekomo powszechnej szczęśliwości w szkolnictwie publicznym.

Jakoś dziennikarze nie zaglądają na wieś, do małych miasteczek, tam, gdzie jest brud, smród i ubóstwo, ale za to pasja pracy wielu nauczycieli, których nie dostrzega się, nie docenia, nie wyposaża ich klas w tablice interaktywne, projektory multimedialne, tablety czy nawet płynny dostęp do Internetu. Wszystko opisywane jest z perspektywy szkół wielkomiejskich, a jeśli pokazuje się małe szkoły, to tylko takie, które są placówkami szczególnej troski. Nikt już z GW nie docieka, że nadal nie są przygotowani do pracy z sześciolatkami ani wszyscy nauczyciele, ani wszystkie szkoły. Bazuje się na jednostkowych przykładach, by nadać przekazowi uogólniony charakter.

Manipulacje trwają dalej. Tymczasem prawda, która się za nimi kryje ma oblicze czysto ekonomiczne, a nie pedagogiczne czy psychorozwojowe. Przywrócenie sześciolatków przedszkolom sprawia, że gminy jako organ prowadzący szkoły, otrzymają dużo mniejszą subwencję na cele związane z tym zadaniem. Dziecko staje się kosztem, instrumentem czy produktem płatniczym, bowiem to "za nim" kierowane są środki z budżetu państwa do organu prowadzącego szkoły podstawowe. Z chwilą obniżenia wieku obowiązku szkolnego sześciolatkowie mieli być środkiem do łatania w przyszłości finansów publicznych państwa, bo o rok wcześniej znalazłyby się na rynku pracy i zaczęły płacić podatki (spłacać dług wobec państwa).

Z chwilą przywrócenia poprzedniego stanu rzeczy stają się utraconym dla gmin zyskiem, bo przecież pod subwencję oświatową mogą one m.in. zaciągać kredyty, unikać wydatkowania środków na wsparcie dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych, redukować koszty doskonalenia nauczycieli itd. Dzisiejsze sześciolatki wchodzą w świat życia instytucji publicznych z obciążeniem tak czy inaczej rozumianych strat materialnych. Jeśli prawdą jest, że w niektórych szkołach wielkomiejskich wywiera się presję na rodziców, by zgodzili się na pozostawienie dziecka w I klasie, bo - o czym się jemu nie mówi - skompletuje się dzięki temu oddział klasowy a zatem i przypisana do niego nauczycielka nie utraci etatu, to jest rzeczywiście jeszcze jeden dowód na to, jak głębokiej degradacji społeczno-moralnej uległa nasza oświata.

Aż 40 proc. skontrolowanych przez Najwyższą Izbę Kontroli gmin nie prowadzi żądnej diagnozy i nie ma opracowanej co najmniej kilkuletniej strategii rozwoju edukacji czy prowadzenia polityki oświatowej, toteż radarowo reaguje na pojawiające się z każdym rokiem deficyty, braki, niże czy kryzysy. Zaczyna się nowy sposób handlowania, kupczenia dziećmi poprzez stosowanie wobec ich rodziców różnego rodzaju zachęt, które nie mają nic wspólnego z dojrzałością szkolną tak dzieci, jak i pełną gotowością szkół do ich przyjęcia. Są gminy, w których rodzicom sześciolatków oddającym je do szkoły, oferuje się 200-500 złotowe wyprawki dla dziecka, "bezpłatne" ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków, dostęp do logopedy czy profilaktycznych badań lekarskich itp.

Podkręca się także medialnie rzekomą tragedię z powodu braku w przedszkolach miejsc dla trzylatków. Tymczasem program 500+ może spowodować, że zostaną one w domach, gdyż będą środki na zapewnienie im opieki. Czy ktoś badał potrzeby rodzin z dziećmi w wieku trzech lat w zakresie koniecznego zapewnienia im opieki przedszkolnej? Dzieci stają się kosztem, inwestycją, narzędziem, instrumentem, środkiem, kłopotem, problemem, zmartwieniem tych, którzy albo chcą na nich zarabiać, albo nie chcą tracić. One same jako osoby posiadające przecież własne potrzeby, potencjał rozwojowy, uzdolnienia, deficyty, aspiracje, zainteresowania, nadzieje itp. nie są im do niczego potrzebne.

I jeszcze jedno. Ci, którzy wraz z Elbanowskimi tak walczyli o godne warunki edukacji dla sześciolatków, mają swoje frustracje. Jedni, bo nie zostali przyjęci do grona liderów "dobrej zmiany w edukacji", inni zaś ze względu na kolejny pozór konsultacji.

Obecny rząd musi natychmiast nowelizować przyjętą w grudniu zmianę w Ustawie o systemie oświaty, bowiem tak się spieszono albo mają w MEN urzędnika-trolla, że zapomniano wprowadzić przepisy przejściowe. Tym samym do końca sierpnia 2016 r. obowiązuje poprzednie prawo, w świetle którego rodzice tegorocznych sześciolatków muszą zapisać je do ... szkoły. Szerzej o tym pisze Katarzyna Wójcik w Rzeczpospolitej z dn. 1 marca 2016 r. Po raz kolejny Polak będzie mądry po szkodzie?

Co nagle, to po diable.

02 marca 2016

Stabilizowane akcje na polskie habilitacje


Stowarzyszenie Interesu Społecznego WIECZYSTE złożyło do Sejmu petycję w sprawie zmian prawnych w zakresie stopni naukowych. O tej organizacji pozarządowej nie słyszało się zbyt wiele zapewne dlatego, że działa na terenie Warszawy dopiero od 2010 r. Jest więc zatem odważnym sześciolatkiem, który postanowił zająć głos w sprawie m.in. akademickich awansów. Celem Stowarzyszenia jest ochrona praw oraz interesu członków i ich rodzin, innych osób za ich zgodą oraz interesu społecznego w sprawach sądowych, podatkowych, administracyjnych, cywilnych lub karnych dotyczących nieruchomości: wieczystego użytkowania gruntów, podatków i opłat, podziału i scalenia gruntów, zagospodarowania przestrzennego i zabudowy nieruchomości, warunków środowiskowych, ochrony zabytków i bezczynności organów

Prezesem Stowarzyszenia jest Daniel Alain Korona - działacz opozycji w okresie PRL, wydawca antykomunistycznych gazetek szkolnych, aktywista z okresu stanu wojennego, który jako uczeń liceum został zawieszony w prawach ucznia. Niezwykle ciekawą biografię tego działacza można przeczytać na stronie Stowarzyszenia. Obecnie jest on adiunktem w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Powyższe Stowarzyszenie powołał do życia, by wspomagać obywateli w sporach z organami państwa. Warto zatem o tym wiedzieć, gdyby ktoś miał problemy czy trudności. Organizacja jest skuteczna, skoro na jej wniosek musiało zostać zwołane w dn. 11 stycznia 2016 r. posiedzenie Sejmowej Komisji do Spraw Petycji.

Przy tej okazji dowiedziałem się, że obecny Sejm powołał taką Komisję, która jest od wszelkich petycji, czyli pośrednikiem między obywatelami a posłami-członkami przedmiotowych komisji i podkomisji sejmowych. To tutaj następuje wstępna weryfikacja składanych petycji. Tak też było i w tym przypadku.

Obradująca w styczniu Komisja pod przewodnictwem opozycyjnego posła z PO Grzegorza Raniewicza rozpatrywała ów wniosek w wąskim gronie, a mianowicie z udziałem poseł ds. specjalnych w MEN w poprzedniej kadencji Urszuli Augustyn (PO) oraz dyrektora Departamentu Szkolnictwa Wyższego i Kontroli Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego Marcina Czaji i poseł Magdaleny Kochan (PO). Głos zabrał też poseł PiS Andrzej Smirnow. Zapewne byli jeszcze inni obecni, ale nie odnotowano w protokole ich aktywności. Nie zaproszono na obrady wnioskodawcy, czyli prezesa Stowarzyszenia Interesu Społecznego "Wieczyste".

Niekompetentna w sprawach szkolnictwa wyższego poseł U. Augustyn, która nie odróżnia stopni naukowych od tytułu naukowego, zreferowała sprawę następująco (podkreśl. - BŚ):

Szczerze powiedziawszy, temat petycji był już wielokrotnie dyskutowany. W ciągu mojego krótkiego żywota, w różnych komisjach co najmniej trzykrotnie. Wnioskujący starają się udowodnić, że warto byłoby podjąć raz jeszcze temat zniesienia stopnia naukowego doktora habilitowanego i doktora habilitowanego w zakresie sztuki. Podmiot wnoszący tę petycję wyposażył nas w projekt ustawy, która miałaby ten problem rozwiązać. Kłopot polega na tym, że, jak już wspomniałam, dyskutowany problem budzi kontrowersje w samym środowisku, nie tylko w środowisku naukowym, ale także w innych środowiskach. Myślę, że także w poszczególnych ekipach rządowych budził bardzo gorące kontrowersje, bowiem ma tyle samo zwolenników, co przeciwników.

Wnoszący petycję starają się uzasadnić i udowodnić, powołując się na własne doświadczenia i różne źródła, że tytuł doktora habilitowanego, czy też doktora habilitowanego sztuki, w żaden sposób nie podnosi poziomu naukowego na uczelniach, czy też u osób, które taki tytuł posiadają. Argumentacja oparta jest m.in. na wywodzie pana doktora Marka Migalskiego, który w tzw. międzyczasie doktorem habilitowanym został…

Głos z sali:

Nie został.

Poseł Urszula Augustyn (PO):

Nie został? Przepraszam, ja mam informację, że tak.

(...)

Reasumując, wnioskodawcy przygotowali projekt ustawy, która znosi tytuł doktora habilitowanego i doktora habilitowanego sztuki argumentując, że nie są one w żaden sposób przyczynkiem do tego, aby poziom naukowy na polskich uczelniach był wyższy.
Jeśli pan przewodniczący pozwoli, to poprosiłabym o opinię ministerstwa, bo mniemam, że dowiemy się nieco więcej na temat tego, jakie są plany w tej sprawie. Potem podjęlibyśmy dyskusję i decyzję.


Jak widać, referująca była świetnie przygotowana. Plotki zostały przez nią opanowane. Chyba przed byciem posłem specjalizowała się tą sferą w gazetkach kobiecych?

Dyrektor Departamentu MNiSW przyznał, że w resorcie podjęto inicjatywę w zakresie kompleksowej zmiany przepisów w obszarze szkolnictwa wyższego, w tym także nadawania stopni i tytułów naukowych, ponieważ system staje się coraz bardziej skomplikowany i mało czytelny dla odbiorców. W planach działania ministerstwa jest zdecydowana wola uporządkowania tego stanu i wydaje mi się, że jednym z niezbędnych elementów nowych ustaw będzie model kariery akademickiej i model awansu zawodowego. Dlatego też, to co mogę zadeklarować, to że w ramach tych prac dyskusja nad utrzymaniem, bądź likwidacją, wyłączenia z systemu stopnia doktora habilitowanego, odbędzie się.

Następnie dyr. M. Czaja poprosił członków Komisji, by nie podejmowała w tej sprawie żadnej uchwały, nie zajmowała stanowiska, gdyż w drugiej połowie maja zostaną przedstawione przez władze resortu założenia zmian prawa. Tym samym Komisja przyjęła uchwałę, by skierować wniosek Stowarzyszenia do Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, która przygotowałaby na podstawie własnej debaty projekt opinii dla Komisji do Spraw Petycji.

Poseł PiS Andrzej Smirnow przyznał, że Komisja do Spraw Petycji jest niekompetentna, toteż proponuje delegowanie Wniosku do właściwej komisji. Przy okazji zwrócił uwagę na to, że sprawa jest szalenie ważna. Jak stwierdził:

Polska i kraje postkomunistyczne, to jedyne kraje, w których istnieje sztywny, jednolity system stopni i tytułów naukowych, a co gorsza, jest on ściśle związany ze stanowiskami. Mogę dać konkretny przykład. Otóż, na uczelniach technicznych średni wiek uzyskiwania tytułu profesora w tej chwili to jest ok. 60 lat. Równocześnie wiele stanowisk akademickich jest zarezerwowanych dla tych profesorów. Co to oznacza?

Mówimy o innowacyjności gospodarki. Mamy początek tej innowacyjności. W technice tworzą ją ludzie w wieku 30–40 lat. Stąd oczywiście istnieje pilna konieczność uregulowania tych spraw. Na marginesie, ustawa, która została uchwalona dwie kadencje temu, przyjęła takie rozwiązania, które pozwalały na zatrudnienie wybitnego specjalisty z zagranicy, bo nasz system właściwie uniemożliwiał zatrudnienie na stanowisku profesora osoby z innego kraju. W Niemczech habilitacja ma zupełnie inny sens, a systemy szkolnictwa poza granicami Polski są bardzo zróżnicowane. (...) nie chodzi o likwidację habilitacji. Chodzi o zmiany w systemie naszego szkolnictwa po to, żeby zróżnicować uczelnie, bo one są zbyt jednolite. Jest też kwestia oderwania zależności awansu od stopni i tytułów.


10 lutego 2016 r. odbyło się posiedzenie Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, a sprawę referował także opozycyjny poseł PO, przewodniczący podkomisji stałej do spraw nauki i szkolnictwa wyższego - prof. Włodzimierz Nykiel. Nie jest opublikowana treść dyskusji, o ile takowa w ogóle miała miejsce, toteż możemy zapoznać się jedynie z końcowymi ustaleniami Komisji, które brzmią:

Komisja negatywnie zaopiniowała powyższą petycję argumentując m.in., że: habilitacja stanowi istotny element polskich rozwiązań składających się na model kariery naukowej. W obecnym stanie prawnym jest również systemowym elementem struktury i funkcjonowania szkolnictwa wyższego i nauki w Polsce. Dlatego też ewentualna rezygnacja ze stopnia doktora habilitowanego wymagałaby kompleksowego podejścia, tj. opracowania systemowych zmian w tym zakresie, poprzedzonych szeroką dyskusją środowiskową. Tych warunków nie spełnia propozycja zawarta w petycji.

W opinii stwierdza się również, że według zapowiedzi Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego kwestie nowych regulacji odnoszących się do stopni i tytułów będą przedmiotem prac resortu, który planuje przedstawić jeszcze w tym roku propozycje kompleksowych rozwiązań.









01 marca 2016

W marcu jak w garncu ... oświatowych wspomnień

(źródło: facebook)


Zgodnie z tradycją, powracam wspomnieniami do oświatowych wydarzeń sprzed roku, żebyśmy mieli możliwość porównania tego, co wydawałoby się, że jest nieporównywalne i/lub niepowtarzalne. A jednak...

MARZEC 2015:

* Przednówek jest trudny dla wszystkich, nie tylko dla bohaterów "Chłopów" Władysława Reymonta. Z opublikowanego raportu Ogólnopolskich Badań Wynagrodzeń firmy Sedlak & Sedlak wynikało, że przeciętne wynagrodzenie co drugiego absolwenta szkoły policealnej było niższe niż 2 300 brutto. Co ciekawe, wynosiło ono tyle samo, ile zarabiały osoby z wykształceniem podstawowym, a zatem nie warto było się uczyć. Słusznie zatem PiS zapowiedziało zmiany w finansowaniu tych szkół;

* Nauczycielom wczesnej edukacji nie spodobał się MEN-ski „Nasz elementarz". Nie poinformowało o tym MEN tylko red. "Rzeczpospolitej" Artur Grabek, który przytoczył wyniki badań sondażowych , jakie przeprowadziła na zlecenie tej ogólnopolskiej gazety specjalistyczna agencja badania rynku i opinii SW Research. "Po całym semestrze pracy z rządowym „Naszym elementarzem" (..) na ankietę odpowiedziało ok. 1,7 tys. pedagogów z całej Polski. 90 proc. z nich chce powrotu do starego rozwiązania, czyli sytuacji, w której to nauczyciel decyduje o wyborze podręcznika, z którego uczy." Ministrzyca edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska była na to przygotowana przez specjalistów komentując: bezpłatny elementarz zmusza nauczycieli do aktywności i to dlatego go krytykują..

Najważniejsze jednak jest to, że 12 tys. zł brutto nagrody dostała Joanna Berdzik - ówczesna wiceminister edukacji narodowej za wprowadzenie tego bubla do obiegu szkolnego.

* W Sejmie odbyło się pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy w tzw. sprawie sześciolatków projektu. Przygotowany przez stronę społeczną projekt zakładał rozpoczęcie procesu edukacji w szkołach przez dziecko w wieku 7 lat i obowiązkowe roczne przygotowanie przedszkolne w wieku 6 lat. Projekt zatytułowany „Rodzice chcą mieć wybór” poparło ponad 300 tys. Jak komentował poseł PiS Jan Dziedziczak, upór koalicji w posyłaniu sześciolatków do szkół ma podłoże ideologiczne i ekonomiczne.

– Jednym z powodów takiej postawy koalicji jest ideologia. Pewnym środowiskom w Europie zależy na tym, aby dzieci zabrać jak najszybciej z domów rodzinnych, a tym samym ograniczyć wychowanie dziecka przez rodziców. Miejsce rodziców zajmie urzędnik z nowomową europejską. Innym istotnym powodem jest czynnik ekonomiczny.


Posłowie PO i PSL nie dopuścili go do II czytania, toteż projekt przepadł. Przekonała do tego całą koalicję poseł Katarzyna Hall, która jest prezeską Stowarzyszenia „Dobra Edukacja” prowadząc m.in. szkołę niepubliczną, na której dzieci otrzymuje z budżetu państwa odpowiednią subwencję. Tym samym sześciolatki są przedmiotem także ekonomicznego pożądania. Ówczesna wiceminister edukacji - Ewa Dudek pojechała w delegację służbową do Paryża, gdzie podpisała na spotkaniu resortowych ministrów krajów UE deklarację dotyczącą wzmacniania społeczeństwa obywatelskiego.

Nie da się ukryć, że sześciolatki są świetnym zjawiskiem politycznym do scalania opozycji. Warto, by wiedziała o tym obecna władza. Najgorsze, że przymiotnik "dobry" zaczyna się dewaluować w wyniku przypisywania go do różnych inicjatyw ministerialnych.

* Najwyższa Izba Kontroli zbadała efektywność egzaminów zewnętrznych w latach 2009-2014: sprawdzian po szkole podstawowej, egzamin gimnazjalny i maturalny. Kontrolujący nie pozostawili suchej nitki na Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (CKE). W świetle uzyskanych danych okazało się, że miał miejsce niewłaściwy sposób nadzorowania przez CKE sposobu przeprowadzania egzaminów i oceniania prac. Co czwarta praca egzaminacyjna, która została poddana weryfikacji na wniosek maturzysty, okazała się źle sprawdzona. Spośród 180 tys. nauczycieli-egzaminatorów usunięto z wykazu zaledwie 3. Czyżby pozostali sprawcy błędnych ocen byli w członkami partii PO lub PSL? Nie ma się co dziwić, że obecna władza podjęła decyzję o zlikwidowaniu sprawdzianu po szkole podstawowej. Gimnazjaliści i maturzyści muszą jeszcze trochę się pomęczyć. Egzaminatorom współczuję.

* Międzynarodowe Badania PISA kosztują nasz budżet 3,3 mln zł. Główny koordynator badania PISA, a zarazem dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych prof. Michał Federowicz nie zapłacił poprzedniemu szefowi tych badań, kiedy były one prowadzone w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN - Markowi Smulczykowi za wykonane prace. Powodem był fakt, że PAN nie miała w tym czasie podpisanej umowy z MEN, które przejęło nadzór nad PISA. Przejęło, bo - jak można przypuszczać - niezależność naukowa była rządzącym nie w smak. Przez półtora roku zespół PISA wykonywał więc obowiązki za darmo, a kiedy zlekceważono jego roszczenia o zapłatę, sprawę skierowano do sądu. Premier Donald Tusk nie pochwalił się tymi kombinacjami. Nie znamy też wyniku rozprawy sądowej w tej sprawie.

* Jedna z nauczycielek nie radząc sobie w tym zawodzie opublikowała tekst pt. "Dlaczego rzuciłam pracę w szkole". Przytaczam fragment, by nie pchać się na studia na kierunku nauczycielskim tylko dlatego, że praca w szkole może być czymś łatwym. Była nauczycielka musiała zatrudnić się w trudnym politycznie rejonie, skoro napisała:

Prawda jest taka, że nauczyciel nie może zupełnie nic. Nie ma żadnego wpływu na dziecko. A gdy zacznie taki wpływ mieć (np. poprzez stawianie niskich ocen lub uwag do dzienników), pojawiają się rodzice, którzy piszą skargi do dyrekcji i kuratorium, że nauczyciel jest niekompetentny i sobie nie radzi, a przecież ich dziecko jest złote i najsłodsze na świecie. Dziecku odgórnie jest wmawiane, że nauczyciel to taki darmozjad, który powinien się cieszyć, że ma pracę i że to on jest dla ucznia, a nie odwrotnie. Spotkałam się na przykład kilka razy z zachowaniem pod tytułem "gówno mi pani zrobi, a jak będzie pani fikać to mój tata panią usadzi". I to jest na porządku dziennym.

Jakoś nikt nie chce rzucić pracy w MEN, w terenowym nadzorze pedagogicznym czy w organach prowadzących szkoły.

* Minister Edukacji Narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska odwiedziła w piątek Pozytywną Szkołę Podstawową w Kokoszkach , która jest ponoć najnowocześniejszą placówkę publiczną w Trójmieście, a prowadzoną przez podmiot niepubliczny. Jej komentarz po wizycie był wzorcowy:

- Jestem naprawdę pod wrażeniem tego co zobaczyłam. Piękny budynek, zadowoleni uczniowie i nauczyciele pracujący bez Karty Nauczyciela, czyli tak, jak większość Polaków średnio 40 godzin tygodniowo (...) Czyli wbrew temu co twierdzą związki zawodowe można tak pracować.

* W związku z trwającą kampanią wyborczą na urząd prezydenta ministra J. Kluzik-Rostkowska wydała polecenie, by nie zwalniać dzieci na spotkania z kandydatami, nie wykorzystywać dzieci w kampanii wyborczej. Kto wie, może tym apelem przyczyniła się do przegranej prezydenta Bronisława Komorowskiego, bowiem jej apel był wynikiem spotkań z prezydentem dzieci z przedszkoli i uczniów szkół, którzy w tym czasie powinni być na lekcjach. Sama za to jeździła z miasta do miasta, od wsi do wsi na spotkania "konsultacyjne" z nauczycielami oderwanymi od pracy z dziećmi. Do Sejmu się do dostała, podobnie jak U. Augustyn, która jeździła po kraju z odkrywczymi tezami na temat konieczności edukowania dzieci i młodzieży w kwestii bezpieczeństwa w ruchu drogowym, zaś prezydent B. Komorowski nie powtórzył elekcji.

* Prezydium Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” wydało oświadczenie w sprawie kreowania w mediach przez rządzących fałszywego wizerunku polskich nauczycieli i pracowników oświaty tylko dlatego, że upominają się o lepsze warunki pracy i podwyżki płac. Także prezes ZNP - mgr Sławomir Broniarz zapowiedział, że także ten lewicowy Związek weźmie udział w zapowiadanej na kwiecień manifestacji w Warszawie, w ramach której nawet 15 tys., nauczycieli będzie protestować przed Sejmem, kancelarią premier oraz przed gmachem Ministerstwa Edukacji Narodowej.

A zatem uwaga! Idzie wiosna.