07 lutego 2016

Pies ogrodnika w lokalnej polityce oświatowej




W jedenastotysięcznym miasteczku został oddany w 1995 r. do użytku nowy budynek liceum ogólnokształcącego. Do wielkiego, akademickiego miasta młodzież miała średnio ok. 25 km. Są w nim jednak dwie szkoły podstawowe i dwa gimnazja, a zatem - mogłoby się wydawać - nie powinno być problemu z naborem do średniej szkoły ogólnokształcącej tym bardziej, że do nowocześnie wyposażonego budynku dobudowano z funduszy unijnych halę-salę gimnastyczną. Tak szkołę, jak i nowoczesną halę poświęcił biskup, byli obecni przy kolejnych wydarzeniach związanych z nadaniem jej imienia jednego z najwybitniejszych Polaków XX i XXI wieku władcy samorządowi, polityczni, państwowi, bo w małym mieście ceni się tradycję, czci pamięć ludzi zasłużonych dla społeczeństwa, w tym także dla edukacji.

Dyrektorką LO została nauczycielka języka polskiego, o której można powiedzieć tylko same dobre słowa, wyrazić wdzięczność w imieniu młodzieży i jej rodzin, że potrafiła w małej szkole (chyba w najlepszym okresie liczyła 110 uczniów) stworzyć unikalne środowisko autoedukacyjne, mocno osadzone w kulturze i dziedzictwie mikroregionu troszcząc się o każdy kolejny rocznik jak matka o własne dzieci. Niektórzy płacą wysokie czesne, by ich dziecko było w bezpiecznej szkole, w której klasach nie ma więcej niż 20 uczniów. A wspomniane liceum spełnia te warunki za darmo, bo jest szkołą publiczną.

Nauczyciel kochający swoją pracę, a jest takich w naszym kraju wielu, pasjonat własnego przedmiotu, miłośnik - w tym przypadku - literatury polskiej i światowej, znakomity wychowawca i rzecznik także egzystencjalnych problemów nastolatków, może mieć poczucie wielkiej satysfakcji z dotychczasowych dokonań. Rozmawiając z dyrektorką o "jej" szkole, obcuję zarazem z historią i pedagogiką społeczną setek rodzin z jednego z łódzkich powiatów. Widzę, jak u nauczycielki żyjącej przez lata radością tworzenia unikalnej wspólnoty wychowawczej pojawia się ból dramatu, który jest wynikiem podjętej przez powiatowych radnych uchwały o zamiarze likwidacji tej szkoły w 2017 r. Nie chodzi tu już o to, czy łódzki kurator wyrazi na to zgodę czy nie, bo jest to w gruncie rzeczy tylko i wyłącznie administracyjna decyzja.

Tymczasem w tle jest zadziwiająca polityka działaczy SLD i PSL, którzy opanowawszy teren w samorządowych wyborach muszą zaznaczyć swoją dominację, by zrealizować określone interesy. Być może w grę wchodzą też czyjeś kompleksy, zawiść, ot, ludzkie, prymitywne instynkty wśród części nauczycielskiego jednego z gimnazjów, którego grono mogło zniechęcać kończących szkołę absolwentów do kontynuowania edukacji w lokalnym liceum. Motyw? Po co dać powód do satysfakcji pani dyrektor? Dlaczego ona ma mieć sukcesy? Jeszcze okazałoby się, że rozejdzie się w mieście wieść o tym, jak źle kształcono niektórych uczniów lub w niektórych przedmiotach? Pies ogrodnika jest tu stałą regułą gry o pokazanie, kto ma władzę.

W końcu, to w jednym z gimnazjów dyrektor-alkoholik stał się głównym bohaterem mediów i okrył wstydem tę placówkę. To źle, bo dyrektorka liceum nie tylko, że jest osobą o wielkiej kulturze osobistej, to jeszcze przekazuje ją swoim wychowankom. W liceum od początku jego istnienia, nie było żadnej interwencji policji, nie było narkomanii, alkoholizmu, fali przemocy, a wszyscy jego absolwenci mogą pochwalić się dyplomami ukończenia szkół wyższych. To nie dobrze! Powinno być źle, wtedy lokalna społeczność miałaby na kim "psy wieszać", a tak to "spuszcza swoje z łańcucha", by nie dać powodu do kolejnego naboru do liceum.

Wystarczy, że od dwóch lat nauczyciele gimnazjum zmówili się, by swoich trzecioklasistów zachęcać do emigracji: "a po co wam tutejsze liceum", "nie lepiej uczyć się w Łodzi", "w mieście macie większe szanse" itp. Skąd taka zapiekłość? Z prozaicznego powodu. Dwa lata temu dyrektorka LO chciała powołać i doprowadziła do tego dzięki uzgodnieniom z władzami miasta i gminy oraz powiatu, że powstanie zespół szkół łączący gimnazjum z liceum. Moim zdaniem był to znakomity ruch, bowiem stwarzał szansę na objęcie najzdolniejszej młodzieży kształceniem ogólnym w sześcioletnim cyklu w warunkach edukacyjnie ekskluzywnych.
Czegoś takiego nie mogli darować nauczyciele gimnazjum, którzy nagle musieliby zacząć walczyć, zabiegać w rekrutacji o uczniów dla swojej placówki. A po co, skoro bez wysiłku, bez żadnego trudu, bez jakichkolwiek zmian można mieć zawsze spełniony limit i spokojnie przychodzić do pracy? Trzeba było zatem "wykosić" dyrektorkę liceum innym sposobem. Nie tylko, że pozbawiając liceum naboru przynajmniej do jednego oddziału, to teraz włączając polityków w pozbawienie jej miejsca pracy.

Najważniejsze w tym wszystkim jest to, czego nie wiemy, a co odbywa się w zaciszu gabinetów, pokoików czy telefonicznych rozmów między dysponentami szkoły, a więc radnymi powiatowymi i organem prowadzącym. Co z tego, że rodzice i jedna z lokalnych biznesmenek są gotowi wesprzeć szkołę, by ta miała szansę na przetrwanie demograficznego niżu. Tu jest już klasyczny wariant zemsty za ambicje, za waleczność dyrektorki o liceum, które jest dumą tej społeczności. Ona sama była w poprzedniej kadencji radną miasta i potrafiła - jak na ironię losu - uratować małą szkołę podstawową, której prowadzenie absolutnie nie opłaca się gminie. Teraz sama jest w sytuacji, kiedy nikomu już nie zależy na jedynym liceum.

Nikomu? Przesadziłem. Pojawił się klient, który ma chrapkę na ten budynek i prowadzenie w nim niepublicznej szkoły, a jest nim zakon łódzkich Bernardynów. Mają swoje liceum w Łodzi, ale... nagle zapałali chęcią wejścia w posiadanie liceum w miejscowości, w której rok temu nabór był tak niski, że nie otworzono żadnego oddziału dla pierwszej klasy. W szkole jest zatem tylko klasa trzecia i druga. Pojawiła się szansa na lepszy nabór w tym roku, bo dyrektorka zaczęła prowadzić bardzo intensywną kampanię rekrutacyjną spotykając się z rodzicami gimnazjalistów. Cóż z tego, skoro zainteresowany likwidacją LO starosta (a może i burmistrz miasta i gminy?) w czasie styczniowej sesji zabronił jej prowadzenia naboru.

Czyżby starostwo lub gmina już dogadało się z ojcami Bernardynami i za wszelką cenę chcą im tę szkołę przekazać, a na przeszkodzie stoi im już tylko dyrektorka liceum? Nota bene starosta jest z SLD, a pani dyrektor przez lata była radną popieraną przez PiS. W ostatniej kampanii wyborczej do samorządu wyeliminowano ją z gry prowokacją z rzekomą jej niechęcią wobec nadania placu zabaw imienia "Kubusia Puchatka" tylko dlatego, że ujawniła zagrywkę polityczną swojej konkurentki. Plac jaki był, taki jest nadal, a ani Puchatka, ani chatki tam nikt nie uświadczy.

To nie jest tylko polski problem, chociaż usiłuje się mu nadać cechy narodowej wady. Nie lubi się tych, którym coś się chce i jeszcze na domiar wszystkiego mają sukcesy. Niektórzy uwielbiają za to czyjeś zmartwienia, byle tylko inni mieli gorzej. Ot, syndrom Kargula i Pawlaka. Takim postawom zawsze towarzyszy zdrada - zdrada wartości, własnego środowiska, wyborców. Nawet powiatowi radni z tego miasta głosowali za likwidacją liceum! Nie chcą mieć publicznej szkoły średniej drugiego stopnia? Wolą, by tylko przez rok prowadzili ją księża Bernardyni, mimo że nie mają żadnych gwarancji naboru do I klasy? Co zrobi starostwo powiatowe, jak rodzice nie zechcą płacić za edukację swoich pociech w liceum?

Jak ten świat potrafi się zmieniać. Cóż za idiosynkrazje odczytujemy w polityce, w której nie o młodzież i nie o edukację musi chodzić, ale o zupełnie inne interesy. Jakie?

(Fot. Twitter)

06 lutego 2016

Oświatowa kartografia dla analfabetów








Komunikacja polityków ze społeczeństwem schodzi do poziomu, który świadczy o tym, że rządzący uważają swój lud za niedorozwinięty, a może źle wykształcony. Ktoś znowu rysuje i publikuje na stronie resortu edukacji mapki jak dla małych dzieci (z pełnym szacunkiem dla dzieci). Czyżby zagnieździli się w MEN kolejni marketingowcy, którzy postanowili tak upraszczać zapowiadane przez ministrę zmiany, żebyśmy nie mieli już żadnych wątpliwości, co do zawartej w nich treści, a raczej ich braku? Czy może jest to znak naszych czasów, pełnych pseudoznaczeń, kiczowatych symboli, opakowywanych w ilustracje banałów?

Zaczęła z tym pseudokartograficznym kiczem b. ministra edukacji Katarzyna Hall, a potem z lubością pompowała pieniądze podatników w kolejne mapki Krystyna Szumilas i Joanna Kluzik-Rostkowska. Jak widzę, wirus "PR-kartografów" tak mocno zagnieździł się w budynku MEN, że chyba nie znajdziemy już na to medycznego antidotum. Jeden z wybitnych profesorów geografii Uniwersytetu Łódzkiego zapytał mnie - co to jest za jakaś nowa moda w posługiwaniu się przez rządzących mapami, które z kartografią nie mają nic wspólnego? Przecież to jest antyedukacyjne, kompletne nieporozumienie.

Od kiedy to decyzje polityczne są "mapą drogową"? Ta metafora już się zużyła. Metaforę można zastosować raz, ale nie odgrzewać jak stare kotlety, bo przestaje "smakować", a tym samym być strawną do konsumenta. To już nawet w tej miejscami "śmieciowej" Wikipedii potrafiono napisać, że określenie "mapa drogowa", które stało się popularne w debatach publicznych, jest "niepoprawnym językowo synonimem harmonogramu, czy szczegółowego planu lub schematu działań realizowanych stopniowo, a mających doprowadzić do osiągnięcia zamierzonego celu."

Pytam zatem o CEL PODRÓŻY, w którą chce zabrać ministerstwo nasze dzieci, "skazane" na powszechny obowiązek szkolny. Quo vadis ministrze edukacji?

Jak spojrzymy na tę mapkę, to zobaczymy, że autostrada jak rzeka bierze początek w morzu - co już jest kuriozalne - a kończy swój bieg w szkole, co jest jeszcze bardziej niepokojące, bo oznacza, że może dojść do zderzenia. Co gorsza, ta mapa jest patologiczna w swej treści, bowiem województwo mazowieckie, lubelskie, śląskie i podlaskie są na północy kraju, a warmińsko-mazurskie jest na zachodzie naszego kraju. Jeszcze lepiej, bo województwo podkarpackie, a nawet moje - łódzkie są na miejscu warmińsko-mazurskiego. To niezła się nam szykuje mapa drogowa - bez celu, z zalaną wodą rzeką i nowym podziałem administracyjnym kraju.

Kto siedzi w tym gimbusiku enerdowskiej marki? W tytule mapki: "Uczeń-Rodzic-Nauczyciel. Dobra zmiana" są tylko trzy podmioty, a w gimbusiku siedzą cztery. To pewnie tajny związkowiec, który będzie pilnował, by szkoła była dobra dla kilkunastu tysięcy związkowców na etatach, z których braku obecności w procesie kształcenia i wychowania nie wynika żadne dobro ani dla uczniów, ani dla ich rodziców, a już tym bardziej dla nauczycieli. Dobrze, że jest tańsza benzyna, to z falą rzeki dokądś dojadą. Tylko ciągle nie wiem, dokąd?


05 lutego 2016

Edukacja w świecie


Warto zajrzeć do systemów szkolnych w innych krajach, by zobaczyć, czym interesują się w nich pedagodzy, nauczyciele czy politycy oświatowi. Nie jest moim celem zachęcanie do kopiowania czegokolwiek, bo nie ma to najmniejszego sensu. Gdyby ktoś wpadł na pomysł, że w ten sposób błyśnie (nie-)swoją innowacyjnością, to raczej czeka go porażka. Odsłona zagranicznych praktyk edukacyjnych pozwala jednak spojrzeć na pewne rozwiązania, które w jednym kraju mają "wyspowy", a w innym powszechnie obowiązujący charakter.

Oto kilka przykładów, które zaczerpnąłem z przesyłanego mi przez czeskich kolegów serwisu porównawczej pedagogiki:

1. eSport

W jednej z norweskich szkół proponuje się uczniom zamiast lekcji wychowania fizycznego zajęcia z gier internetowych. O takim rozwiązaniu pisze Oliver Smith na stronie The Memo. Zajęcia powyższego typu wprowadzono na prośbę młodzieży. Na zajęcia z e-sportu przeznacza się w szkole pięć godzin tygodniowo (sic!) , a uczestniczy w nich 30 uczniów, którzy zamiast gimnastyki czy uprawiania jednej z dyscyplin lekkiej atletyki mogą rywalizować w takich grach, jak StarCraft II, Counter-Strike: Global Offensive, Dota 2 nebo League of Legends.

Ponoć jest to eksperyment, toteż jeśli przedmiot e-sport sprawdzi się, zostanie włączony jako pełnoprawne zajęcia do organizacji i planu kształcenia. Ponoć mistrzowie gier stają się ikonami młodych.

2. Nie jest dobrze zabraniać uczniom korzystania z telefonów komórkowych w szkole

W brytyjskim dzienniku The Telegraph opublikowano wyniki badań profesora Paula Howarda-Jonese, z których wynika, że ów zakaz może być krokiem wstecznym w edukacji młodzieży. Nie ma sensu demonizowanie rzekomych skutków grania przez uczniów szkół średnich w gry internetowe ze względu na rzekome trudności z zaśnięciem, nieodrobieniem prac domowych czy brakiem ich aktywności fizycznej.

Zdaniem ww. profesora uczestniczenie w grach internetowych polepsza koncentrację uczniów i ich osiągnięcia szkolne. Lepiej zatem jest koncentrować uwagę opiekuńczo-wychowawczą na tym, co tak naprawdę oni czynią w świecie wirtualnym. Włączenie do procesu dydaktycznego gier internetowych może poprawić u nich poziom koncentracji i zwiększyć efektywność uczenia się.

3. Amerykańscy pedagodzy postulują późniejsze godziny rozpoczynania zajęć w szkołach.

Jak wykazują badania Amerykańskiego Centrum Prewencji i Monitorowania Chorób (Centers of Disease Control and Prevention, CDC) dzieci szkół podstawowych powinny iść do szkoły wyspane, dzięki czemu ich pobyt w szkole będzie o wiele efektywniejszy. Podobnie Amerykańskie Towarzystwo Pediatryczne ostrzega przed negatywnymi skutkami małej ilości snu, gdyż prowadzi to do depresji, wypadków drogowych oraz ogólnie niższej jakości życia.

Nastolatkowie powinni spać średnio 8,5 - 9,5 godzin na dobę, toteż zbyt wczesne rozpoczynanie lekcji to uniemożliwia. Z badań Centrum na Uniwersytecie w Minnesota wynika, że 90 000 uczniów szkół średnich, którzy zaczynali o późniejszej porze chodzić do szkoły poprawiła się efektywność uczenia się na pierwszych godzinach zajęć. Wyższy był poziom uwagi, wynik testów, a także oceny z matematyki, języka angielskiego, nauk przyrodniczych i społecznych, natomiast znacznie niższe osiągnięcia odnotowano u uczniów rozpoczynających zajęcia do godz. 8.30. U nich występował wyższy poziom zmęczenia, przejawy depresji, a nawet uleganie wypadkom w drodze do szkoły.

Mary Carskadon z Brown University badała nawyki w zakresie spania u piętnastolatków , którym przesunięto o jedną godzinę rozpoczynanie lekcji i stwierdziła, że ta zmiana i tak nie wpłynęła na to, o której godzinie idą spać. W USA powstał nawet ruch społeczny "Szkoła powinna zaczynać się później" (Start School Later), którego założycielka Terra Ziporyn Snider stwierdza, że główną przeszkodą w rozszerzeniu się tej idei jest niedostatek wyobrażeń. Ludzie powinni zatem zmienić swój sposób myślenia na ten temat.

4. Na Łotwie uczy się dzieci już w przedszkolu odpowiedzialnego wyboru i konsumowania produktów spożywczych.

Dyrektorka jednego z niepublicznych przedszkoli na Łotwie, Valmieras Zaļā oraz nauczycielka Ieva Mangule zrealizowały w ramach funduszy UE innowacyjny projekt pod nazwą „Odpowiednio się odżywiamy". Nauczycielki miały za zadanie obniżyć wpływ przemysłu spożywczego na codzienne środowisko życia dzieci.

Dyrektorka placówki postanowiła więcej wymagać od firm cateringowych, by oferowały dzieciom zdrowe jedzenie. Najważniejsze jednak było to, by dzieci od samego początku nauczyły się świadomie dokonywać wyborów zdrowej żywności, prowadzić zakupy, wspólnie gotować itp. Jak wykazały diagnozy wśród rodziców tych dzieci, efekty innowacji przeniknęły do ich rodzin.

04 lutego 2016

Zmarł prof. Kazimierz Denek - poznański uczony, klasyk polskiej pedagogiki, wielki patriota


W dniu dzisiejszym zmarł em. prof. Wydziału Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor honoris causa Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu, wybitny Polak odznaczony Krzyżem Kawalerskim i Oficerskim Orderu Polonia Restituta oraz Złotym Laurem Medalu POLONIA MATER NOSTRA EST - wspaniały nauczyciel akademicki, wychowawca i edukator wielu pokoleń młodzieży, nauczycieli, pedagogów, instruktorów i kadr naukowych w naszym kraju - KAZIMIERZ DENEK.

Trudno jest pisać o śmierci Profesora, z którym rozmawiałem jeszcze w styczniu będąc przekonanym, że dzwoni w sprawie materiału do przygotowywanej przez siebie kolejnej książki. Wiedzieliśmy o postępującej chorobie Profesora, ale wciąż mieliśmy nadzieję, że tak jak w wielu wcześniejszych kłopotach zdrowotnych, które pojawiają się wraz z wiekiem, poradzi sobie z nimi i spotkamy się z Nim na kolejnym Tatrzańskim Seminarium Naukowym.

Odszedł pedagog o niezwykle wysokiej kulturze osobistej, wielki patriota, a zarazem wyjątkowo oddany pasji swojego życia, którą zarażał tysiące swoich studentów, współpracowników, znajomych, a nawet obcych, których spotykał na górskich szlakach. Był bowiem człowiekiem rozmiłowanym w polskich Tatrach, uwielbiającym ich piękno i mistykę, kochającym własny kraj i zaszczepiającym miłość do niego w sposób wyjątkowy, a jakże skuteczny, bo własną postawą i działaniami, twórczością i stylem życia, wiernością chrześcijańskim wartościom i zgodnym z nimi życiem.

Profesor Kazimierz Denek był niepowtarzalną OSOBOWOŚCIĄ UNIWERSYTETU, któremu poświęcił całe swoje życie naukowe - tu kierując Katedrą Dydaktyki Ogólnej. Przeszedł na emeryturę w 2002 r., ale na macierzystym Wydziale Studiów Edukacyjnych zachował swój status "wiecznie" dostępnego dla zainteresowanych profesora, odbywając w środy dyżury w pok. 502. Czynnie mógł jeszcze kształcić młodzież w niepublicznej Wyższej Szkole Pedagogiki i Administracji im. Mieszka I w Poznaniu.

Profesor Kazimierz Denek miał niespożytą energię, pozytywne i aktywne nastawienie do życia, które było pełne licznych dokonań, o zróżnicowanym charakterze i zakresie przez co trudno było na bieżąco poddawać je analizie i refleksji, gdyż zawsze mieliśmy Autora niejako "pod ręką", gotowego do wyrażenia własnej opinii, napisania ekspertyzy czy podzielenia się własnymi sugestiami. Był niemalże wszechobecny, także w wirtualnym świecie, bo wystarczy wpisać w dowolną wyszukiwarkę Jego nazwisko, by w kilka sekund otrzymać dostęp do ponad 15 tys. linków.

Tak więc był, jest i będzie z nami. Nie tylko w sercach Rodziny i najbliższych Profesorowi osób zapanuje głęboki ból i smutek, ale także wśród akademickiej społeczności pedagogicznej. Dzielę się w tym momencie wyrazami głębokiego współczucia, bo płakać będą też Tatry, które tak ukochał i gdzie na górskich szlakach uczył nas miłości do własnego kraju oraz sztuki równoważenia aktywności umysłowej kulturą fizycznej regeneracji sił psychofizycznych. Odszedł PEDAGOG HUMBOLDTOWSKICH WARTOŚCI UNIVERSITAS i troski o DOBRĄ EDUKACJĘ.



Uroczystości ceremonii pogrzebowej Zmarłego Profesora Kazimierza Denka odbędą się w piątek 12. lutego według poniższego:

- 11.00 - msza św. pogrzebowa w Kościele pw. św. Jana Bosko, ul. Warzywna 17 (Poznań - Winogrady);

- 13.45 - ceremonia pogrzebowa na cmentarzu komunalnym - Junikowo.

Uczcie tego, co bliskie sercu młodzieży



Całe szczęście, że w Łodzi jest hala koncertowa (Atlas Arena), która spełnia światowe standardy, bo dzięki temu ściągają do naszego miasta - w zależności od tego, kto ma występ - ludzie co najmniej dwóch pokoleń. Koncert znakomitego zespołu rockowego Imagine Dragons, który miał miejsce we wtorek, zgromadził tysiące młodzieży, ale także liczną grupę młodych dorosłych.

Widać było po ich zachowaniach w czasie przerwy poprzedzającej występ, że umówili się na fejsie, jak będą reagować na swojego idola, żeby jak najlepiej zapamiętał pobyt w Polsce i chciał tu jeszcze raz przylecieć. Mieli przygotowane plansze z napisem "LOVE", "WELCOME TO POLAND". W odpowiednim momencie zapalały się w poszczególnych sektorach hali lampki wyciągniętych ku scenie telefonów komórkowych, a młodzi mieli już przed koncertem przećwiczoną "falę" (podnoszenie się osób z kolejnych sektorów z miejsc, z równoczesnym wznoszeniem obu rąk do góry).

Wykonujący muzykę Indie Rock, Indie pop i alternatywny rock lider amerykańskiego zespołu zapewne był zachwycony, kiedy oddawał głos publiczności, by ta, zamiast niego, śpiewała kolejny fragment piosenki. W tym momencie najlepiej było słychać, jak zgromadzeni świetnie opanowali na pamięć teksty wszystkich piosenek tej grupy. Fenomenalny akcent, perfekcyjna znajomość słów i wspaniała, wspólna zabawa.

Można chcieć nauczyć się angielskiego? Można.
Można chcieć śpiewać po angielsku? Można.

Można być dumnym z tego, że jest się Polakiem? Można. Do elementów patriotyzmu nawiązał sam Reynolds, kiedy jeden z utworów wykonał trzymając w ręce polską flagę.

Wcześniej jednak, przed tym utworem powiedział, że uwielbia swój zawód, bo dzięki niemu może swobodnie podróżować po świecie i spotykać się z ludźmi różnych kultur, religii, koloru skóry, poglądów politycznych, których w czasie koncertu nic nie dzieli. Łączy ich za to fascynacja muzyką, sztuką i miłość do własnego kraju. Żadni terroryści - jak dodał - nie zniszczą piękna sztuki muzycznej, a ta będzie dalej służyć temu, żebyśmy solidarnie budowali na tym świecie pokój. To rzeczywiście był piękny, krótki, intensywny przekaz wartości.



Czy wybierający się na ten koncert uczniowie poprosili swojego nauczyciela języka angielskiego, by pomógł im lepiej zrozumieć treść kulturowego przekazu piosenek Imagine Dragons? Czy ktoś ich zapytał, nie o to, którędy idzie się na pocztę, albo gdzie można kupić bułki, tylko jak rozumie tekst piosenki ulubionego zespołu? Być może tak. Wiem, że są tak pracujący z młodzieżą nauczyciele.

Oby częściej uczniowie poznawali wiedzę, język, struktury gramatyczne nie tylko na podstawie podręczników szkolnych, ale właśnie tych tekstów, które są dla nich ważne "tu i teraz", które są przez nich autentycznie przeżywane. A wspólnie z Danem Reynoldsem śpiewali m.in. piosenkę p.t. "Demons":
Tekst piosenki:

When the days are cold
And the cards all fold
And the saints we see
Are all made of gold

When your dreams all fail
And the ones we hail
Are the worst of all
And the blood's run stale

I wanna hide the truth
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide

No matter what we breed
We still are made of greed
This is my kingdom come
This is my kingdom come

When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide

When the curtain's call
Is the last of all
When the lights fade out
All the sinners crawl

So they dug your grave
And the masquerade
Will come calling out
At the mess you made

Don't wanna let you down
But I am hell bound
Though this is all for you
Don't wanna hide the truth

No matter what we breed
We still are made of greed
This is my kingdom come
This is my kingdom come

When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide

They say it's what you make
I say it's up to fate
It's woven in my soul
I need to let you go

Your eyes, they shine so bright
I wanna save that light
I can't escape this now
Unless you show me how

When you feel my heat
Look into my eyes
It's where my demons hide
It's where my demons hide
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide
It's where my demons hide

03 lutego 2016

Cofanie w rozwoju ... edukacji


Dwa tygodnie temu, w tygodnika "Polityka" ukazał się artykuł byłej ministry edukacji Katarzyny Hall pt. "Cofanie w rozwoju" (2016 nr 4). Nie powracałbym do niego, gdyby nie fakt, że pani K. Hall nie wyciągnęła ze swojej aktywności żadnych wniosków. Teraz jest moda na krytykę obecnej władzy, a zatem chwyciła wiatr w żagle, by odwrócić uwagę od fatalnej polityki poprzednich rządów. Nie jest pierwszą byłą ministrą, która krytykuje swoją następczynię będąc w opozycji parlamentarnej.

Katarzyna Hall nie może pogodzić się z faktem, że PiS znowelizował z końcem grudnia ustawę oświatową, w wyniku czego powrócono do wieku 7 lat jako odpowiedniego dla rozpoczęcia obowiązku szkolnego. Zarazem podaje, że nowa władza zlikwidowała obowiązek przedszkolny dla pięciolatków. Powtarza już do znudzenia te same - jak to mówi młodzież - "głodne kawałki", że potrzeba obniżenia wieku obowiązku szkolnego wydawała się aż nadto oczywista, a jacyś badacze pedagogiczni (ciekawe jacy?) wskazywali, że dla takiej zmiany z przyczyn demograficznych najlepsze będą lata 2007-2009.. Dobrze, że po raz kolejny polityk PO przyznaje, że wdrażał projekt SLD, bo to tylko potwierdza jak lewicowo-populistyczne były jego korzenie.

Powołuje się na jakichś pedagogów, których zdaniem dzieci nieobjęte wcześniej edukacją przedszkolną zdecydowanie gorzej funkcjonowały w zerówce i późniejszych latach szkolnych. Nie ma na to empirycznego dowodu, ale takie komunały można prawić, bo lud tego i tak nie sprawdzi. W rzeczy samej, nie o dzieci chodzi w tym wieloletnim sporze, który każdej władzy jest na rękę, ale o ustalane w Komisji Europejskiej wskaźniki obowiązkowego objęcia jak najwcześniejszą edukacją przedszkolną dzieci, a najlepiej szkolną. Te, które zbyt późno rozpoczynają swoją przedszkolną karierę, są ponoć gorzej rozwinięte i mają kłopoty z nauką.

Piszę - "ponoć", ponieważ nikt w Polsce nie prowadził badań wzdłużnych (longitudinalnych), a przecież można było na to wydać miliony z dotacji UE zamiast na sondaże opinii rodziców, nauczycieli i dzieci. Tylko po co, skoro można niekompetentnym zlecić fuchę, a potem na podstawie "przykrawanych" do postulowanych przez władzę danych interpretować wyniki zgodnie z zamówieniem politycznym.

Pani K. Hall usilnie chce przekonać Polaków, jaką to była wspaniałą ministrą w wyniku upowszechnienia edukacji przedszkolnej (nie podaje wskaźników tego sukcesu i kryterium ich doboru). Pomija jednak fakt, że to właśnie za jej rządów dostęp do przedszkoli publicznych był ograniczony. Nie było miejsc dla wszystkich dzieci, za to z przyjemnością przyjmowały je przedszkola prywatne, które rozrastały się jak grzyby po deszczu. Cóż z tego, że wyeliminowała konieczność powtarzania nauki tego samego w zerówce i klasie szkolnej? Dlaczego patologię nazywa sukcesem?

Nie ulega wątpliwości, że wprowadzanie tych zmian miało charakter tylko i wyłącznie partyjnej gry o władzę, a nie pedagogicznej troski o polskie dzieci, do czego przyznaje się K. Hall pisząc: "Przez ostatnie lata sprawa sześciolatka cały czas była polityczna. Teraz - z politycznych powodów - zawrócono system edukacji do dawnych czasów, bez szukania merytorycznych argumentów, związanych z potrzebami rozwojowymi dzieci, ani prowadzenia konsultacji z eksperckimi środowiskami".(S. 30)

Usprawiedliwianie własnego nieudacznictwa oraz partyjnych, równie niekompetentnych koleżanek (K. Szumilas i J. Kluzik-Rostkowska) jest w tym przypadku powrotem do podtrzymywania mitów i ukrywania własnych działań toksycznych dla jakości polskiej edukacji. Otóż zapomniała pani K. Hall o tym, jak to:

- sprzyjała likwidowaniu szkół właśnie na terenach wiejskich;

- przygotowywała warunki pod prywatyzację sieci szkół w małych środowiskach, którymi potem mogło zająć się nie tylko jej stowarzyszenie;

- poparła milionowe straty na produkcję dydaktycznego bubla, jakim stał się rządowy elementarz;

- niszczyła system jakości kształcenia nauczycieli zmieniając na niekorzyść dla dzieci w wieku wczesnej edukacji wymóg wykształcenia pedagogów z magisterskiego na licencjacki oraz lekceważąc opinie ekspertów wskazujących na to, że nie wolno traktować kształcenia nauczycieli przedszkolnych jako tożsamego (zamiennie) z kształceniem nauczycieli do edukacji zintegrowanej w szkole podstawowej.

Tak więc pseudo-reforma w wykonaniu Katarzyny Hall wprowadzała dzieci do szkół, które były w dużej mierze nieprzygotowane infrastrukturalnie, ale przede wszystkim dydaktycznie. Zmiana wymagała metodycznego doskonalenia nauczycieli do pracy z dziećmi niedojrzałymi do uczenia się w szkole. Nic dziwnego, że buntowali się rodzice i niektórzy naukowcy, bowiem tych strat u ich ofiar już nie da się odwrócić. Co z tego, że w niektórych szkołach pojawiły się w klasach miejsca z dywanikami oraz dostosowanymi do wieku dzieci zabawkami czy placami zabaw. Nadal b. ministra edukacji nie rozumie, że to o wiele za mało na odpowiedzialną wczesną edukację dzieci w przedszkolach i szkołach.

(źródło memu - Facebook)

W pełni zgadzam się z Katarzyną Hall, że rodzice, a przede wszystkim nauczyciele tych sześciolatków, które rozpoczęły edukację rok temu, a mają z nią problemy, nie powinni dopuścić do tego, żeby powtarzały klasę. Byłoby to kompromitacją przede wszystkim szkoły i prowadzącego nauczyciela. Tak więc ratujmy dzieci przed powtarzaniem klasy! Nie cofajmy ich do przedszkola czy oddziału zerowego.

Jeśli chcemy zmieniać system szkolny, to w pierwszej kolejności musimy mieć po swojej stronie nauczycieli i rodziców dzieci. Jest jeszcze jeden, konieczny warunek - trzeba zapomnieć o partyjniackich interesach tylko zacząć myśleć globalnie, ogólnonarodowo, bo nasze dzieci nie są własnością żadnej partii i ustanowionego przez nią rządu.




02 lutego 2016

Czy niektórzy naukowcy nadużywają nauki do celów politycznych?


Pytanie jest retoryczne. Nauki nadużywają także do celów politycznych szczególnie ci, którzy są ściśle powiązani z określoną partią polityczną. Nauka staje się dla nich narzędziem do realizowania przez ich formację polityczną celów bez względu na skutki społeczne, jednostkowe czy materialne.

Właśnie o takich uczonych napisał książkę filozof z Uniwersytetu Cambridge (tak informuje Wydawca na okładce) - Jamie Whyte. Główną tezą jego publicystycznej rozprawki - bo w Cambridge nie ma znaczenia stylistyka narracji, za to wskaźnik cytowań jest dzięki temu u takich autorów bardzo wysoki - jest hipoteza, że prawdopodobnie z tzw. "szlachetnych pobudek" (bo one wcale szlachetne być nie muszą) niektórzy doktorzy nadużywają stopni naukowych do celów politycznych. Wykorzystują wiedzę naukową nie do dociekania prawdy, ale jej głoszenia zgodnie z oczekiwaniami płatnika (pracodawcy).

W Polsce tego typu postawy zostały sklonowane dzięki temu, że naukowcy z poprzedniego reżimu, którzy służyli mu wiernie, przenieśli własne doświadczenia na swoich uczniów (typ - BMW), by dzięki temu korzystać z akademickich przywilejów. Ważne, że można córeczkę lub synka umieścić w wybranym ministerstwie lub spółce Skarbu Państwa, rozstrzygać o wysokości nagród lub dotacji, zostać (euro-)posłem czy (bez-)radnym za cenę dostarczania władzy rzekomo naukowych dowodów na racje podejmowanych przez nie decyzji, zmian czy reform.

Ich wiarygodności nikt nie sprawdza, bo nie jest w stanie, gdyż potrafią doskonale ukryć je za szyldem jakiegoś (najlepiej resortowego) instytutu lub miejscem zatrudnienia i pełnioną w nim funkcją. Są namaszczonymi przez rządzących ekspertami dla władzy, a nie ekspertami w określonej dziedzinie wiedzy, dzięki temu mogą "bezkarnie kłamać" czegoś nie dopowiadając, coś ukrywając czy czymś manipulując. Chroni ich ów szyld, dyplom lub /i władza.

Właśnie dlatego, co bardziej wyczuleni etycznie uczeni, protestują pisząc książki, w których odsłaniają akademickich szalbierców. W kraju na znacznie wyższym poziomie od tego, jaki prezentuje w swojej książce J. Whyte z Cambridge, są rozprawy polskiego politologa - Mirosława Karwata (zob. Sztuka manipulacji politycznej") oraz psychologa Tomasza Witkowskiego pod tytułem "Zakazana psychologia", "Psychologia kłamstwa" czy "Psychomanipulacje". Kto jednak zrobi z nich ściągę dla przeciętnego (statystycznie) obywatela, by nie ulegał kłamstwom polityków? Pewnie przydałyby się ogólnonarodowe programy szkoleniowe z tego zakresu, najlepiej w telewizji publicznej, skoro to medium ma pełnić misję publiczną. Jacek Kurski jednak na coś takiego nie pójdzie.

Dalej zatem będziemy funkcjonować w świecie pełnym kłamstw, ukrytych zaniechać, zaniedbań, perswazji polityków i ich programów politycznych rzekomo dla naszego dobra, w istocie, jego kosztem. Jak pisze Whyte - prawie każda teoria filozoficzna jest przez kogoś akceptowana. Teorie szczęścia czy pomyślności nie są tu wyjątkiem" (s. 150) To, że przeprowadzony przez zespół naukowy pomiar spełnia standardy metod badań statystycznych nie oznacza, że jest on wartościowy, gdyż za ich pomocą można wszystko uwiarygodnić, to, że jedno rozwiązanie jest lepsze od drugiego, jak i to, że to trzecie, jest korzystniejsze od pierwszego.

Sprzedajni naukowcy handlują statystycznie upełnomocnionymi opiniami. Oni nie angażują się w odkrywanie prawdy, w jej dociekanie. Właśnie dlatego na temat konieczności i poprawności polityki reform edukacyjnych wypowiada się fizyk, astronom, jak i prezes banku czy poseł na Sejm, bo ma w tym własny interes. To ślizgacze po dziedzinach, w których nie muszą wykazywać się żadną wiedzą, tylko mają błyszczeć złotym zębem władzy.

Jak pisze Whyte:

"W sferze polityki państwa poślizg ekspercki przybiera charakterystyczną formę. Politycy, dziennikarze i lobbyści wydają się wierzyć, że jeśli polityka bierze coś pod uwagę, jak w przypadku zdrowia, edukacji czy zwierząt hodowlanych, to ludzie pracujący w tych sektorach - lekarze, nauczyciel i rolnicy - są ważnymi ekspertami w kwestii tej polityki. Jest to zazwyczaj błędna opinia." (s. 201)

Obserwujmy, na jakich ekspertów polityka rządzących wytworzy popyt. Tymczasem bajka o złym
profesorze i informacyjnie otwartym systemie:

"Był sobie raz jeden profesor, który nie był ani zbyt złym, ani też zbyt dobrym człowiekiem. Szczególnie zły był dla swojego asystenta. Pewnego dnia jego współpracownik zdenerwował się na profesora. Zaczął po kryjomu dodawać do profesorskich doświadczeń jakąś substancję.

Zły profesor uzyskiwał nagle nieoczekiwane wyniki, których jego nauka w żaden sposób nie mogła wytłumaczyć. Był z tego powodu zrozpaczony. Odszedł z uniwersytetu i zaczął w miejscu zamieszkania sprzedawać kwiaty. W ten oto sposób informacyjnie otwarty system zastąpił zmienną - jaką był zły profesor - użytecznym bytem ludzkim."

(M. Disman, Jak se vyrabi sociologicka znalost, Praha: UK 2005, s. 18).