15 września 2015

Wypalenie przedzawodowe studentki pedagogiki specjalnej



Studentka pedagogiki specjalnej jednego z uniwersytetów podzieliła się nurtującym i irytującym ją pytaniem - Jak to jest w dzisiejszych czasach, że dziecko (11 lat), które urodziło się w zamartwicy, nie miało żadnego punktu w skali Apgar, jest ignorowane przez nauczyciela, który tak naprawdę ma obowiązek zająć się takim dzieckiem i pomóc mu. Od tego przecież jest nauczyciel, by poświęcać czas takiemu dziecku w czasie trwania lekcji, a - jak się okazuje - w tym kierunku nic nie robi?

Nauczycielka traktuje to dziecko jak balast, zajmuje się uczniami zdolnymi i pozostałymi w klasie, które dają sobie radę z nauką, a niepełnosprawne dziecko to zostawia samemu sobie. Co gorsza, osłabia jego pozycję w klasie sadzając je przy stoliku z dziećmi, które - tak jak ono - uczą się słabiej. Niepełnosprawny chłopiec ma poważne problemy z uczeniem się. Był wielokrotnie badany przez psychologów, którzy stwierdzili u niego lekkie opóźnienie w rozwoju. Wyniki badań są dostępne jego nauczycielce. Szkoła chyba powinna udzielić pomocy takiemu dziecku, które tak naprawdę cierpi
- dodała studentka w jednym z listów.

Przygotowująca się do zawodu praktykantka nie mogła patrzeć na marnowanie się tego dziecka w klasie szkoły ogólnodostępnej. Niewiele jednak też napisała o samej szkole. Nie wiedziałem zatem, czy dziecko uczęszcza do klasy integracyjnej, gdzie powinien być nauczyciel wspomagający takich uczniów. Co to jest za szkoła? Jaki ma statut? Czy jest w niej powołany zespół do udzielenia dziecku wsparcia psychologiczno-pedagogicznego?

Z kolejnego listu wynikało, że jest to szkoła podstawowa w środowisku wiejskim, w której nie ma ani psychologa, ani pedagoga szkolnego. Studentka chciałaby, żeby ten chłopiec wyrósł na porządnego człowieka. Nie mogła pogodzić się z tym, że nauczycielka - jak ją określiła - "od 100 boleści" zaprzepaściła szansę na prawidłowy rozwój chłopca. On przecież nie jest winny tego, że urodził się z lekkim opóźnieniem rozwojowym.

Na miejscu tej studentki podjąłbym rozmowę z wychowawcą klasy, a jeśli ten byłby nieprzychylny, to poprosiłbym dyrektora o wsparcie. Jeżeli bowiem szkoła ogólnodostępna przyjmuje dziecko niepełnosprawne, to otrzymuje na jego edukację wyższą dotację. Tym samym gmina może wyrazić zgodę na zatrudnienie nawet na 1/2 etatu nauczyciela wspomagającego to dziecko. Taki nauczyciel mógłby być w klasie tylko z tym dzieckiem i dla niego, niejako obok prowadzącego lekcję z całą klasą. Taki jest właśnie sens integracji. Pisze o tym m.in. prof. Viktor Lechta w podręczniku "Pedagogika" (tom 4, GWP Gdańsk 2010).

Jak się jednak okazało, młoda adeptka pedagogiki specjalnej rozmawiała wielokrotnie z wychowawczynią tego chłopca i prosiła o zajęcie się nim. Proponowała, by przesadzić ucznia na inne miejsce w klasie i poświęcić mu więcej czasu podczas zajęć. Z jej kolejnego listu wynika, że nauczycielka, która jest wychowawczynią tego dziecka, nie potraktowała jej prośby poważnie. Woli zajmować się dziećmi zdolniejszymi. Poza tym jest osobą, która wszystko wie najlepiej(według niej).

Studentka miała jeszcze rozmawiać o tej sprawie z dyrektorką szkoły. Więcej się nie odezwała. Szybko się wypaliła? Rację miał prof. Aleksander Nalaskowski, że nie tylko nauczyciele są wypaleni zawodowo, ale także przestrzeń szkolna, samo środowisko edukacyjne stanowi w niektórych miejscach swoistego rodzaju pożogę. Po liście studentki musimy dodać, że syndrom wypalenia pojawia się także w szkolnictwie wyższym, kiedy studiujący podejmują próby interwencji w sprawie obserwowanych i badanych przez nich dzieci w trakcie praktyk pedagogicznych, ale w wyniku braku rezonansu sami wpisują się na listę tych z syndromem burn out.

14 września 2015

O poznawaniu, poszukiwaniu i tworzeniu samego siebie




Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. Lena Kolarska-Bobińska, objęła patronatem XXIX Letnią Szkołę Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN: ,,O poznawaniu, poszukiwaniu i tworzeniu samego siebie.Perspektywa teoretyczna i empiryczna''.

Celem Letnich Szkół jest wspieranie i stymulowanie rozwoju naukowego młodych duchem pedagogów, tworzenie okazji do uzupełniania i pogłębiania wiedzy, bogacenia własnego warsztatu badawczego, a także możliwości debiutów naukowych oraz promowania najzdolniejszych. Niemniej ważne jest również tworzenie warunków, sprzyjających autentycznej integracji środowiska, pracy w dobrej atmosferze i zacieśnianiu więzi międzypokoleniowych. W trakcie szkoły zajęcia odbywają się w formie wykładów, dyskusji panelowych i prezentacji naukowych zaproszonych gości – autorytetów w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych, rozmów i konsultacji z nimi, problemowych seminariów w małych grupach, wystąpień i prezentacji dorobku młodej kadry pedagogicznej.

Kierownikiem Naukowym tegorocznej Szkoły będzie – po raz dwudziesty drugi – Wiceprzewodnicząca KNP PAN prof. Maria Dudzikowa,
a gospodarzem - Wydział Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie z Dziekanem dr hab. prof. APS Maciejem Tanasiem oraz zespołem organizacyjnym na czele.

Sekretarzem Naukowym XXIX SZKOŁY jest dr Marta Krasuska-Betiuk z Instytutu Wspomagania Rozwoju Człowieka i Edukacji Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.

W dniu dzisiejszym Komitet Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk rozpoczyna zatem kolejną, już XXIX Letnią Szkołę Młodych Pedagogów. Naukowcy z całego kraju będą w dniach 14 - 19 września 2015 r. w Pułtusku (Dom Polonii Hotel Zamek) słuchać wykładów profesorów i prowadzić z nimi dyskusję nad prezentowanym problemem.

Problematyka SZKOŁY będzie uszczegóławiana w wystąpieniach plenarnych, pracach w sekcjach, na warsztatach w świetle rozmaitych teorii, także w spotkaniach z praktyką edukacyjną (z dr Krystyną Starczewską i jej uczniami - wizyta w I Społecznym Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie), m.in. wokół takich pytań:

1) Jaki rodzaj aktywności można nazwać pracą nad sobą i jakie realia psychospołeczne leżą u jej podstaw?

2) Do jakich możliwości zawartych w psychice człowieka, a także świecie zewnętrznym należy się odwołać, aby móc wyłonić struktury tej aktywności?

3) Spełnienie jakich warunków jest niezbędne, by człowiek chciał i podejmował twórczą pracę nad sobą?

4) W jaki sposób można tworzyć samego siebie, a także przybliżać uczniom/studentom ideę i praktykę samodoskonalenia?

Jak widać, problematyka SZKOŁY obejmuje priorytetowe kwestie podmiotowości człowieka, zawarte w idei pracy nad sobą, często spłycanej w teorii i praktyce pedagogicznej, sprowadzanej do sprawności czysto technicznej, czy dążenia do hedonistycznego „bycia sobą”.

Aktywność ta musi przyjąć głębszy wymiar, związany z samowiedzą, samoświadomością i z doświadczaniem własnej wolności w kontekstach ponowoczesności, sproblematyzowanych w pytaniach: „Kim jestem jako człowiek i co z tego wynika?”; „Kim jestem ja i co z tego wynika?”, „Czym jest otaczający mnie świat i co z tego wynika dla ludzi i dla mnie?”


(fot. Dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych APS w Warszawie - prof. APS Maciej Tanaś przejął w ub. roku w Sandomierzu z rąk ubiegłorocznego organizatora LSMP KNP PAN ks. prof. Mariana Nowaka pałeczkę SZKOŁY)

Zgodnie z rytuałem - niepowtarzalnego w innych dyscyplinach i komitetach naukowych w kraju - LETNIEGO UNIWERSYTETU - w czasie otwarcia będzie miało miejsce uroczyste przekazanie insygniów Szkoły Organizatorom i Gospodarzom przyszłorocznej XXX LSMP KNP PAN w 2016 r. Będą nimi pedagodzy - naukowcy z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego.

13 września 2015

Odpolitycznić czy odpartyjnić nadzór nad systemem oświatowym w III RP?








Politycy PO i PSL przeprowadzili tzw. Kongres Edukacyjny w Katowicach, który z kongresami naukowymi niewiele miał wspólnego, ale nie ma w tym żadnego problemu. Wiele instytucji, form działań propagandowych przyjmuje nazwy, które w społeczeństwach nowoczesnych wiązały się z merytokratycznie uzgodnionymi i społecznie przestrzeganymi normami, a w ponowoczesnej rzeczywistości mają jedynie to pozorować.

Przed kongresem otrzymałem list od refleksyjnego i zaangażowanego rodzica, który od czasu do czasu komentuje wpisy różnych blogerów, także moje. Wybierając się na ów kongres poruszył w korespondencji istotną kwestię:

Co jakiś czas spotykam się z postulatem zmiany sposoby zarządzania systemem edukacji powszechnej. Najczęściej powtarzanym powodem jest konieczność odpolitycznienia, czyli możliwie maksymalnego uniezależnienia "zarządu oświaty" od partii, polityków, wahań związanych z walką polityczną, przypadkowości w obsadzaniu stanowiska ministra. Być może należałoby przyjąć model kierowania radiofonią i telewizją, czyli KRRiTV? Kierownictwo oświaty narodowej powinno być w rękach osób kompetentnych, mających duże doświadczenie na polu edukacyjnym. Ich wybór nie powinien być uzależniony od wyników wyborów parlamentarnych, bowiem zagadnienia oświatowe są zawsze nieznaczącym marginesem wszelkich kampanii wyborczych.

Czy rewolucyjna zmiana jest potrzebna? Jakie stanowiska w tej kwestii prezentują osoby i organizacje działające w "przestrzeni edukacyjnej"? Jak jest w innych krajach? A może nie warto zastawiać się nad tą sprawą ? Niczego nie poprawią zmiany prawno-organizacyjne, inne usytuowanie ośrodka kierowniczego nie pomoże nauczycielom i uczniom, bowiem problem tkwi w naszych kodach kulturowych, tradycji, obyczajowości, zapóźnieniu, dziedzictwie po społeczeństwie agrarnym, zaborach, klęskach wojennych i sowietyzacji - takie mówią niektórzy ludzie.
(...)

Wrócił z kongresu i... NIC. Jak widać, nie uzyskał tam odpowiedzi na swoje dylematy. Pewnie ich tam nie przedstawił. Z zamieszczonych treści obrad i wniosków też nic w powyższej kwestii nie wynika. To po co tam jechał?

Sądziłem, że może w innym miejscu podzielił się swoim sukcesem poznawczym i oświatowym, że podzielił się opinią na temat tego, jak została przyjęta jego wypowiedź na powyższy temat. Znalazłem tylko jedną, o dziwo w blogu p. Żylińskiej, która rozpływała się z zachwytu nad tym wydarzeniem. Całe szczęście, że wycieczka do Katowic opłacała się nauczycielom i uczniom, bo w końcu tylko o to chodziło. Nie o zmianę w edukacji, nie o konieczną strategię reform, tylko o stworzenie możliwości pedagogom na wzajemne doenergetyzowanie się, poklepanie po plecach, wysłuchanie przekładu zagranicznych nauczycieli. Zacytuję zatem pogodną relację p. W. Mariańskiego, skoro zachęcał mnie do zapoznania się z wypowiedziami uczestników. Wynika z niej bowiem, że jego pytania pozostały bez odpowiedzi.

Za największy sukces Kongresu uważam ludzi. Nauczyciele, uczniowie, rodzice, eksperci, edukatorzy przybyli do Katowic pokazali jak wielki potencjał tkwi w naszych szkołach – należy go tylko obudzić. Ten wspaniały potencjach dotyczył dwóch obszarów:
- wiedzy o tym co potrzebne jest dla nowoczesnej, ludzkiej i skutecznej edukacji w szkole
- komunikacji między uczestnikami Kongresu: opartej na aktywnym dialogu, szacunku, życzliwości
Ten Kongres był miejscem wymiany myśli i emocji, był świetnym wsparciem dla entuzjastów edukacji, dla wielu uczestników, w tym dla mnie, był uskrzydlający. Ale dla mnie to za mało: oczekuję i „żądam” pozytywnych efektów, zdrowych owoców dwudniowej debaty. Chcę dołożyć swoje cegiełki dla ich budowania i pielęgnowania.
Za największą porażkę uważam fakt, że „Kongres chyba zapadł się pod ziemię, jak ponoć zidentyfikowany przez tajemniczych odkrywców pociąg ze złotem w okolicach Wałbrzycha”. To słowa profesora Bogusław Śliwerskiego, który pisze o Kongresie tutaj: http://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2015/09/wstydliwy-iii-kongres-edukacji.html#comment-form . Ponieważ pisze bardzo krytycznie, to zaprosiłem go do zapoznania się z wrażeniami i opiniami uczestników tutaj.
Dwa fakty wydają mi się porażające:
- Kongres był nieobecny w mediach
- o Kongresie nie wiedziało i nie dowie się większość …% nauczycieli, dyrektorów, uczniów i rodziców. (czy mylę się)


Nie myli się Pan. I o to właśnie chodziło, żeby za 2 mln zł zorganizować towarzyskie spotkanie przedstawicieli nauczycielskiej profesji. Najważniejsze, że mają w sobie radość do dalszej pracy bez względu na to, co toczy się wokół nich, z nimi czy przeciwko nim.

12 września 2015

Nie straszcie rzekomym zepsuciem polskiej młodzieży gimnazjalnej



Kampania wyborcza będzie owocować dziesiątkami mitów, stereotypów, demagogicznymi chwytami, populistycznymi przynętami i wzbudzaniem w społeczeństwie lęku przed zepsutą młodzieżą, tą zarazą i zakałą nie tylko neoliberalnych rządów PO i PSL, ale rządów wszystkich opcji politycznych w okresie III RP. Do tego dojdą jeszcze poglądy na temat lewackiej hucpy, anarchizmu i genderyzmu itp. Wszystkie -izmy są niedobre, z wyjątkiem jednego, ale tu niech już każdy sam sobie dopowie, jakiego czy którego.

Historia kołem się toczy, a zatem nie da się ukryć, że wszystko już było, tylko w nieco innej formie, treści i eksterioryzacji. Ponad sto lat temu nie było komputerów, wolnego dostępu do sieci, a mimo to w debacie publicznej na temat rzekomego zepsucia młodzieży gimnazjalnej, potrafiono dokonać rzetelnej analizy danych o tych zjawiskach i sposobów ich zwalczania czy przeciwdziałania nim. Ba, korzystano z literatury i wyników badań tych zjawisk w innych państwach. Nikt nie wciskał zmanipulowanych informacji, danych o występkach młodzieży, gdyż ponad wiek temu nie było tak zdeprawowanych rzeczników władzy czy jej przedstawicieli.

Korzystam z jednej tylko publikacji, której autorem jest Antoni Mazanowski a nosi ona tytuł: "Zepsucie dzisiejszej młodzieży gimnazyalnej i środki zaradcze" (Kraków 1911) Ów pedagog opublikował w niej wyniki swoich badań i analiz dotyczących wprowadzenia okólnikiem Rady Szkolnej Krajowej z dn. 8 lutego 1911 r. (...)poddając rozwadze gronu nauczycielskiemu sprawę zaprowadzenia legitymacyi dla uczniów, łączący potrzebę tego środka z zepsuciem młodzieży". Wówczas uważano, że jak każdy uczeń przejawiający złe zachowanie, dopuściwszy się jakiegoś wykroczenia poza szkołą będzie mógł być wylegitymowany. Dzięki temu już nie będzie mógł nikogo oszukać podając zmyślone nazwisko.

Nie ulega wątpliwości - pisał A. Mazanowski - że dla młodzieży zwłaszcza starszej, nie kontrolowanej na każdym kroku przez rodzinę lub dozór domowy, legitymacye nawet z fotografiami mogą stać się w miastach większych bardzo pożyteczne. Dla uczniów klasy I i II w przeważnej części odegrają legitymacye rolę nieszkodliwej a zaszczytnej odznaki, dogadzającej próżnostce, niby żeton sportowca, chociaż we Lwowie i w Krakowie nawet i w tej grupie niedorosłej młodzieży nie zaszkodzą one dlatego, że w tym wieku strach przed odpowiedzialnością bywa większy, zatem i środek ten silniej oddziała; powtóre dlatego, że dwa lata, przeżyte bez winy, łatwiej nadal od winy uchronią, po trzecie dlatego, że i w tym wieku (11-12 lat) trafiają się złodzieje i tytoniowi palacze. (s. 4)

Przypominam troski nauczycieli sprzed ponad stu lat, bo PiS planuje powołanie do życia Narodowego Instytutu Programów Wychowania i Podręczników. Popełniają jednak podstawowy błąd, bowiem kojarzą troskę o wychowanie z wprowadzaniem treści wychowawczych na każdej lekcji, nawet na fizyce czy chemii tak, jakby nauczyciele bez tych zmian i wklejanych sloganów nie wychowywali swoich uczniów. Polecam zatem tę lekturę, bo zapewne nastąpi powrót do przymusowych, przepraszam, obowiązkowych dla dobra procesu wychowawczego mundurków szkolnych.

Co na ten temat pisał w 1911 r. A. Mazanowski? Proszę bardzo:

"Wszelako czy legitymacye, czy mundury - to są wychowawcze środki zewnętrzne, materialne, pomocnicze, nie zaś główne. Duszy one nie przeistoczą. (...) Gdy istnieje wewnętrzne zepsucie, nie pomogą na nie tak łatwo ani mundury ani legitymacye. Wszelako cieszyć się tylko możemy, że Rada Szkolna w kwestyi tak ważnej, jak zepsucie młodzieży, którą wychowujemy, odwołuje się do wychowawców, dając im dowód zaufania.

Nie od dziś nad zepsuciem młodzieży debatują różne związki i towarzystwa, nie od dziś różni ludzie ręce załamują i szaty rozdzierają w rozpaczy nad niem. Godzi się spojrzeć kwestyi prosto w oblicze. Przedewszystkiem zdaje mi się, że ponure głosy, mówiące o ogromie zepsucia, dyktowane są przez strach, który ma wielkie oczy.


Mazanowski pisząc o zjawisku młodzieży występnej, jako marginalnym, podkreśla, że kojarzy mu się ona z młodzieżą nieszczęśliwą, to znaczy tą, (...) która kulą lub trucizną przedwcześnie załatwia rachunki swoje z życiem. Kwestya samobójstw jest o wiele boleśniejsza, niż wykroczenia; przeciwko ostatnim jesteśmy jako wychowawcy o wiele silniej uzbrojeni, niż przeciw samobójstwom. Tymczasem stoimy być może w przededniu wzrostu samobójstw młodzieży. (s. 7)

Istotną rolę w życiu występnej młodzieży może odegrać spotkanie przez nią człowieka, który by nią pokierował, wprowadził na dobrą drogę, a którego by pokochała i czciła całą duszą, ale także jej praca nad sobą, nad słabą wolą. Wybryki istniały i dawniej. Niepokoi i dręczy cynizm obecnych wybryków, czasem ich brutalność. Wątpliwości religijne istniały i dawniej u młodzieży, ale forma ich miewała charakter procesu duszy, szukającej prawdy. Dziś tej psychicznej niemocy towarzyszy bezmyślność i bydlęce niemal rozkiełznanie. Wykroczenia przeciw obyczajności i folgowanie popędowi mąciły zawsze pogodę serc młodych; ale kryły się one w mrokach i nie występowały z taką bezczelnością i bezwstydem. (s. 9)

Drodzy politycy, nie wmawiajcie polskiemu społeczeństwu, że polska młodzież, szczególnie ta gimnazjalna, jest do cna zepsuta. Może ma w genach występki swoich dziadków lub babć? Niech nie zapomina wół jak cielęciem był. I jeszcze jedna myśl cytowana w tej publikacji za Foersterem:

Dawna dyscyplina szkolna dziś zła - ponieważ młodzież psychologicznie inna, niż dawne pokolenie. Z powodu ogólnego rozwoju kulturalnego nawet w niższych klasach obudził się tak wielki pęd do samodzielności i tak silne poczucie godności u dzieci, że karność utrzymywana zapomocą środków represyjnych, prowadzi wszędzie do większego rozpuszczenia". (s. 16)

PS.
Proszę nie kierować uwag natury językowej, bo cytaty są oryginalne.

11 września 2015

List otwarty Bogdana Stępnia do Prezydenta RP dotyczący sześciolatków


Obywatele mają dość kłamstw, manipulacji pseudonaukowymi danymi przez instytucje, które funkcjonują na koszt podatników i zaprzeczają swoim założonym funkcjom. Pan Bogdan Stępień niewątpliwie należy do jednego z tych wykształconych w Polsce badaczy, którzy z jednej strony prowadzą własny instytut - INSTYTUT ANALIZ REGIONALNYCH, kształcą zainteresowanych wiedzą osoby, ale zarazem nie są w stanie ścierpieć, kiedy rządzący, politycy nierzetelnie wykorzystują swój status i manipulują opinią publiczną.

W dn. wczorajszym Prezydent RP Andrzej Duda otrzymał List Otwarty pana B. Stępnia, w którym pisze m.in.:

Późną jesienią roku 2013, na fali zbierania podpisów przez rodziców pod projektem zorganizowania referendum dotyczącego obniżenia obowiązku wieku szkolnego (OWS) postano-wiłem zbadać, jak wiek rozpoczęcia nauki w szkole podstawowej wpływa na wyniki uczniów ze sprawdzianu po 6-klasie. Intuicja podpowiadała mi, że obniżenie OWS musi spowodować pogorszenie wyników uczniów ze sprawdzianu. Problem polegał tylko na tym, o ile te wyniki się pogorszą. Stąd wynikła potrzeba przeprowadzenia rzetelnych, niezależnych i obszernych badań

Zanim przeprowadziliśmy - Instytut Analiz Regionalnych - te badania, przedstawiliśmy na stronie internetowej www.iar.pl dwa opracowania:

1. 2013.12.01 - Hipoteza: Z sześciolatkami będzie dużo gorzej niż się myśli / zakłada,

2. 2013.12.15 - Instytut Badań Edukacyjnych Organem Propagandy MEN.

W roku 2014 po pozyskaniu odpowiednich danych z wszystkich okręgowych komisji egzaminacyjnych w kraju (oprócz OKE-Poznań), przeprowadziliśmy bardzo obszerne - największe dotychczas w Polsce - badania wyników uczniów ze sprawdzianu po 6-klasie. Badania te były wykonane społecznie i objęły wyniki około 3 milionów uczniów zdających sprawdzian w okresie 20052013 r.

Niewielki fragment wyników tych badań opublikowaliśmy w czasopiśmie naukowym "Problemy Wczesnej Edukacji" - w artykule zatytułowanym: Hipoteza – krzywa wiedzy dziecka. (...)

Przy tej okazji pragnę zwrócić Pana Prezydenta uwagę na działania Ministerstwa Edukacji Narodowej oraz Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu (czyt. na rzucane mi kłód pod nogi), które utrudniały mi pozyskanie odpowiednich danych (informacji publicznych) niezbędnych do wykonania ww. badań. Problem ten opisałem w artykule dostępnym w Internecie.



Zainteresowanych wynikami badań - analiz statystycznych osiągnięć szkolnych dzieci - odsyłam na stronę Instytutu. Znajdują się tam nie tylko wyniki badań, ale także polemiki, komentarze i nowe projekty diagnoz. Ostatni wpis nosi tytuł: Bieżące informacje na temat art. 32 tzw. ustawy okołobudżetowej - dot. subwencji na zadania wymagające specjalnej organizacji nauki i metod pracy . Szczególnie nowe spojrzenie na subwencję oświatową powinno zainteresować samorządowców.

Aktywność pana Bogdana Stępnia potwierdza, że kompetentny i bardzo dobrze wykształcony obywatel (w tym przypadku jest on absolwentem fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego) może skutecznie demistyfikować błędy osób sprawujących władzę w naszym kraju. Na stronie Instytutu znajdują się informacje o tym, jak Ministerstwo Edukacji Narodowej wprowadza w błąd samorządowców i dopiero po interwencji B. Stępnia wyjaśnia i usiłuje go naprawić. Rzecz jasna władze nie napiszą, że popełniły błąd, tylko wyjaśniają coś na podstawie czyjegoś zapytania. To typowa taktyka PR-owska, bo od tego działają u boku ministry edukacji niekompetentni w zakresie szkolnictwa spece od propagandy.

09 września 2015

Paradoks nie tylko uczniowskiej (nie-)samorządności


Trzydzieści lat temu ukazała się książka profesora Juliana Radziewicza , która została skierowana do uczniów zainteresowanych autentyczną samorządnością szkolną. Niewielu profesorów potrafi pisać językiem zrozumiałym dla uczniów, kiedy chce włączyć ich w proces oddolnych zmian w szkole. Demokracja bowiem zaczyna się w domu, a może być poszerzane doświadczenie w tym zakresie także w szkole.

Radziewicz należał do nielicznych teoretyków wychowania i pedagogów szkolnych (z grupy następców Aleksandra Kamińskiego), którzy prowadzili badania uczniowskiej samorządności. W okresie PRL został zapamiętany jako orędownik praw ucznia. Miał w TVP-1 w niedziele własny program, w czasie którego odpowiadał na listy krzywdzonych w szkole uczniów. Pokazywał, w jaki sposób walczyć o własną godność, jak realizować siebie w toksycznym środowisku. Przekonywał zarazem do angażowania się na rzecz wolności indywidualnej w zniewolonych strukturach ówczesnego państwa i jego systemu szkolnego dzięki samorządności.

Zryw polskiej SOLIDARNOŚCI lat 80.XX w. sprawił, że profesor nareszcie mógł otwarcie stanąć na czele zmian w konstruowaniu reform dla polskiej edukacji. W stanie wojennym współtworzył ruch społecznej, niezależnej oświaty oraz walczył o demokrację bezpośrednią i uspołecznienie polskiego szkolnictwa. Gdyby żył, pewnie by się zapłakał widząc, jak został zmarnowany przez rządzących w III RP wielki potencjał i kapitał społeczny koniecznej zmiany w systemie szkolnym.

Nadal zatem aktualny jest jego poradnik dla tych (…) którzy wychowują siebie samych, i jedni drugich (…) Bo wychowywanie siebie nawzajem – to istota i sens samorządu.(Radziewicz J., Równi wśród równych, czyli o samorządzie uczniowskim, Warszawa: Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia” 1985, s. 5)


Aktywność samorządowa w szkole nie powinna rozpoczynać się od wyborów samorządu w klasie i szkole, ale od zastanowienia się społeczności uczniowskiej nad tym, co chciałaby razem uczynić dla siebie i innych, Co trzeba i warto zrobić? Co zmienić?” biorąc pod uwagę ważność, trudność i pilność spraw tego wymagających. Dopiero plan działań, ich zamysł powinien prowadzić do odpowiedzi na pytanie, kto i jak będzie go realizował.

Samorząd – zdaniem Radziewicza – (…) to nie grupa wybranych uczniów, ale sposób ich działania. (s.9) (…) W samorządzie nie ma kierowników i podwładnych. Są tylko ci, którzy zobowiązali się, że będą coś robić dla wszystkich – i są wszyscy, którzy to kontrolują i oceniają. Korzyści muszą mieć i jedni, i drudzy. Samorząd, który nie przynosi korzyści wszystkim – nie jest samorządem. (s. 12)

Samorząd jest potrzebny, by przestrzegano w szkole praworządności, a więc by wszyscy podporządkowali się obowiązującym w niej regulacjom. Szkolny samorząd miał być u swoich podstaw społecznym laboratorium mieszanej demokracji - przedstawicielskiej i bezpośredniej.

We wrześniu 1982 , kiedy w Polsce obowiązywał stan wojenny, a władza rozprawiała się z opozycją polityczną, minister oświaty i wychowania wydał „Zarządzenie w sprawie zasad działalności samorządu uczniowskiego”. Dokument ten regulował w skali ogólnopolskiej wspólne dla wszystkich szkół zasady, jakimi powinni kierować się uczniowie tworzący w nich samorządy. Był w tym zawarty paradoks wolności, bowiem cóż to za samorządność, która staje się nakazem władzy Jak zapisano: – Uczniowie we wszystkich szkołach tworzą samorządy uczniowskie. Uczniowie danej szkoły tworzą samorząd szkolny, a uczniowie danej klasy – samorząd klasowy.(za: J. Radziewicz, 1985, s. 173)

Nie tylko tworzenie samorządów szkolnych (uczniowskich) miało charakter heterogeniczny, ale i zasady jego działania musiały być zatwierdzane przez radę pedagogiczną. Samorząd uczniowski nie był suwerenny w swojej sprawczości, skoro musiał wnioskować do dyrektora szkoły w sprawie powołania nauczyciela, w tym dla samorządów klasowych – wychowawcy klasy na opiekuna tej społeczności z ramienia rady pedagogicznej.

(fot. Konferencja w Bielawie w 1997 r. - od lewej profesorowie: Julian Radziewicz, ks. Janusz Tarnowski i Aleksander Nalaskowski)

To władze szkolne miały też czuwać nad zgodnością działalności samorządu uczniowskiego z celami wychowawczymi szkoły, a te przecież nie były stanowione czy współstanowione przez uczniów czy ich rodziców, ale określała je na każdy rok szkolny władza polityczna kraju. Kto by pomyślał, że 35 lat później to samo czyni ministra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska (jej poprzedniczki nie były lepsze).

Nieporozumienie w odgórnie organizowanej i sterowanej samorządności uczniowskiej wynikało z tego, że w celach działania owej struktury przewidywano takie, które wykraczały poza problemy uczniów i ich postrzeganie szkolnego świata na rzecz postulowania w nim zmian czy organizowania w nim własnych działań.

Oprócz bowiem celów związanych z uczestnictwem uczniów w samodzielnym rozwiązywaniu własnych problemów, zapisano jako cel samorządu także partnerstwo uczniów z nauczycielami w realizacji celów wychowawczych szkoły, rozwijanie demokratycznych form współżycia, współdziałania czy kształtowania umiejętności zespołowego działania.

Niestety, do tego samego rozwiązania, tzw. sterowanej i interesownej samorządności nawiązał w latach 2006-2007 b. minister edukacji Roman Giertych. Do dzisiaj platformersi wraz z peeselowcami nie byli w stanie tego zmienić. To oczywiste, bo sami nie przeprowadzili ani decentralizacji systemu szkolnego, ani nie doprowadzili do uspołecznienia szkolnej oświaty, byle tylko móc autorytarnie zarządzać edukacją publiczną zgodnie ze strategią "top-down".

Na stronie Centrum Edukacji Obywatelskiej zamieszczono poradnik pt. Samorząd uczniowski. Przewodnik dla uczniów, który ma przekonać młodzież szkolną do samorządności. Kompromitacja. Ten poradnik, to podtrzymanie typowej dla okresu PRL pseudsamorządności. To instrukcja, jak dzieci szkolne powinny być wćwiczane do pozoru demokracji. Stwierdza się w nim m.in., co następuje:

Samorząd nie będzie sprawnie funkcjonował bez pomocy opiekuna oraz wsparcia dyrektora szkoły. Oczywiście realizujcie też własne pomysły – starajcie się zgrać plany dyrekcji z samodzielnymi inicjatywami. Przekonujcie dorosłych, że wasze pomysły są równie wartościowe i warte zaangażowania, bo bez ich pomocy będzie wam trudniej. Nauczyciele i dyrekcja są waszymi sojusznikami – wykorzystajcie to. Tak oto, beneficjenci przemian i środków budżetowych pod hasłem demokracja-samorządność namawiają do heterorządności. Nie rozumieją, co oznacza przedrostek SAMO.


Kiedy czytam utyskiwania utytułowanych politologów na temat rzekomej tragedii czy kompromitacji polskiej demokracji ze względu na niską frekwencję obywateli w niedzielnym referendum, to muszę powiedzieć, że OBYWATELE zdali egzamin z demokracji nie uczestnicząc w tym "wydarzeniu politycznym", bo skrojonym na miarę kampanii politycznej upadającego autorytetu władzy. Polacy okazali się mądrzejsi od polityków. Nie znoszą pozoranctwa, fikcji, hipokryzji władzy - tak prezydenckiej jak i w obozie rządzących.

08 września 2015

Akademicki czarny rynek


Czytam w sieci ogłoszenie-ofertę:

Jeśli chcesz napisać pracę licencjacką, magisterską, doktorską lub habilitacyjną i trafiłeś na nasz adres, to znaczy, że szukasz pomocy właśnie w tym zakresie. Świetnie trafiłeś. Będziesz z nas zadowolony. Doskonale wiemy, na czym polega praca naukowa, gdyż nasza firma zatrudnia wielu doktorantów i doktorów habilitowanych, którzy są zatrudnieni lub wciąż pozostają w kontakcie z ośrodkami naukowymi. Mamy zatem doskonałe zaplecze teoretyczne i praktyczną wiedzę na temat prac doktorskich.

Napisz do nas, na jaki temat chciałbyś napisać pracę doktorską, a my ci udowodnimy, że wkrótce będziesz mógł się obronić na podstawie oryginalnego rozwiązania wybranego przez ciebie problemu badawczego. Oferujemy pomoc w każdej dziedzinie naukowej i każdej dyscyplinie, które zostały ujęte w rozporządzeniu minister B. Kudryckiej.


W taki sposób powstają prace licencjackie, magisterskie, doktorskie i ostatnio także rozprawy habilitacyjne. Być może ten proceder nie jest jeszcze powszechny i tych prac nie jest zbyt wiele, ale chyba jestem naiwny, skoro takich firm jest coraz więcej. Mimo wszystko ufam, że jest to jeszcze margines MARGINESU w szkolnictwie wyższym, szczególnie prywatnym, ale także państwowym (tu szczególnie na studiach niestacjonarnych).

Niektórzy twierdzą, że z każdym rokiem tego typu fast dysertacji jest coraz więcej. Nikt jednak tego nie bada, bo prace dyplomowe, które mają wieńczyć studia I, II czy III stopnia oraz konieczny do uzyskania habilitacji dorobek naukowy, stały się produktem firm czarnego rynku z bardzo dobrym zabezpieczeniem strukturalnym przed ich demistyfikacją.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego okazało się bezradne wobec tego zjawiska, bo nie przypuszczam, żeby jego władze były zainteresowane wspieraniem czarnego biznesu. Nie ulega jednak wątpliwości, że państwa Unii Europejskiej okazały się słabe w obliczu fałszywej gry o dyplomy osób miernych, nie zasługujących na nie. Proceder plagiaryzmu jest obecny w każdym kraju UE. W jednych jednak usiłuje się z nim walczyć środkami prawnymi, w innych jest on lekceważony albo wspierany jak - per analogiam - narkotykowe kartele w Ameryce Łacińskiej.

Ani polska prokuratura, ani policja nie mają podstaw, by ścigać twórców firm oferujących rzekomo jedynie pomoc w napisaniu w/w prac. Jest ich coraz więcej, a jak którejś jeden z organów zaczyna deptać po piętach, natychmiast powstają nowe, zapuszczając korzenie na zagranicznych platformach.

Powołana Komisja Etyki przy PAN z bardzo szacownym gronem profesorów nie zajmuje się tym problemem, bo musiałaby zatrudnić co najmniej kilkuset śledczych, prokuratorów i pozyskać specjalną ścieżkę do karania oszustów - producentów i ich klientów.

Co gorsza, odpowiedzialne za weryfikację jakości kształcenia resort szkolnictwa wyższego oraz Polska Komisja Akredytacyjna niejako stanęły po stronie szarej strefy usiłując przeciwstawić jej innych biznesmenów, którzy produkują programy antyplagiatowe. Uczelnie publiczne zakupiły z pieniędzy publicznych bubel, który jeśli kogoś chroni, to przede wszystkim oszustów, wyłudzaczy stopni zawodowych i tytułów naukowych. Tej wojny z Polakami-oszustami nie wygra jednak żadna firma antyplagiatowa, gdyż mają oni za sobą przedsiębiorczych spryciarzy, którzy doskonale potrafią nie tylko rozszyfrować specyfikę rzekomo antyplagiatowych programów, ale i znacznie szybciej oraz efektywniej opracować zabezpieczenia przed ich rozpoznaniem.

Bardziej interesuje mnie ubieganie się z "pomocą" tych firm o stopnie naukowe przez pokolenie, które zostało już w systemie szkolnym wćwiczone do pozoranctwa, oszukiwania, kradzieży wytworów czyjejś pracy twórczej. Na skierowane do magistrantki pytanie, dlaczego wkleiła obszerne fragmenty cudzych artykułów i książek, do których dotarła w Internecie odpowiedziała, że przecież tego wymagano od niej w liceum.

Nauczycielka od języka polskiego zadawała swoim maturzystom prace domowe, które miały być wykonane na podstawie sklejanych ze sobą fragmentów różnych tekstów na ten sam temat tak, by razem tworzyły zwartą całość. Nie oczekiwano od niej przypisów do źródeł czy oznakowania cytatów, skoro wszystko w jej pracy miało być eklektycznym cytatem.

Zastanawiam się nad tym, ilu wypromowanych czy egzaminowanych przeze mnie studentów też skorzystało z usług tego biznesu. Nikt się nie przyzna, ale sam mam pewne podejrzenia. Nie mam jednak tego jak udowodnić. Ostatnio otrzymałem fragment pracy dyplomowej, w której zostały profesjonalnie zastosowane korekty edytorskie. Zapewne czarny biznes zatrudnia zwolnionych z oficyn wydawniczych redaktorów.

(źródło ilustracji: Fb IMG_2965111117358.jpeg)