11 lutego 2015

Czyżby zwiększono stan rzecznictwa praw dziecka w szkołach?

(fot. Uczestnicy posiedzenia Społecznej Rady Doradczej u Rzecznika Praw Dziecka, źródło)

Nie bardzo wiemy, dlaczego akurat Ministerstwo Edukacji Narodowej informuje o tym, że w dn. 4 lutego br. miało miejsce u Rzecznika Praw Dziecka spotkanie Społecznej Rady Doradczej, skoro jest to inny de facto resort. Chyba jednym z powodów był fakt przybycia na posiedzenie pani Urszuli Augustyn, Sekretarz Stanu w MEN oraz Pełnomocnik Rządu do spraw bezpieczeństwa w Szkołach. Na marginesie, byłoby prościej, gdyby pani Sekretarz była wiceministrem edukacji, bo przynajmniej nie trzeba by było przedstawiać tak rozbudowanego w nazwie jej stanowiska, ale wówczas - jak twierdzą prawnicy - straciłaby na tym finansowo. Z drugiej strony, w komunikacie MEN jest jednak mowa o tym, że ta pani jest ministrem wyrażającym chęć cyklicznej współpracy ze Społeczną Radą Doradczą Rzecznika Praw Dziecka? Nie wiemy. Może to grzecznościowa forma?

Drugim zapewne powodem obecności Pani Sekretarz Stanu w MEN oraz Pełnomocnik Rządu do spraw bezpieczeństwa w Szkołach na tym posiedzeniu był także przedmiot debaty, w trakcie którego - jak sama stwierdziła (...) zostały poruszone istotne aspekty dotyczące poprawy bezpieczeństwa dzieci w szkołach. Zwrócono uwagę, że szkoła oprócz roli edukacyjnej powinna także pełnić rolę wychowawczą. Dla dobra dzieci, rodzice jak i nauczyciele powinni ze sobą wzajemnie współpracować.

W spotkaniu uczestniczyli:

Renata Durda - kierownik ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia",

Monika Sajkowska - dyrektor Fundacji "Dzieci Niczyje",

prof. dr hab. Marek Konopczyński - rektor Wyższej Szkoły Nauk Społecznych - Pedagogium w Warszawie, członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, ekspert od pedagogiki resocjalizacyjnej,

Mirosława Kątna - przewodnicząca Komitetu Ochrony Praw Dziecka,

Dorota Zawadzka - psycholog rozwojowy, celebrytka, rozpoznawalna jako Superniania, przez wiele lat wykładowca w Uniwersytecie Warszawskim podejmująca tematykę wychowania. Popularna "Superniania". Ambasador akcji " Cała Polska Czyta Dzieciom". Współpracuje z wieloma organizacjami pozarządowymi wspierając takie akcje jak np. "Bicie jest głupie", "Kocham nie biję", "Kocham reaguję".

Aleksandra Piotrowska - psycholog dziecięcy,

Joanna Luberadzka z Fundacji "Przyjaciółka" (Czy to ta redakcja, z której pochodzi pani minister edukacji?) - absolwentka socjologii oraz Szkoły Sprawiedliwości Naprawczej i Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie. Od 2001 r. kieruje Fundacją Przyjaciółka. Od 2004 r. jest koordynatorem Koalicji na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej - nieformalnego forum współpracy osób i instytucji, które ma charakter otwarty i służy koordynowaniu oraz konsolidowaniu działań związanych z ideą rodzinnych form opieki zastępczej nad dzieckiem. W 2009 r. została członkiem Zarządu Forum Darczyńców w Polsce.

oraz

prof. UŚl. dr hab. Ewa Jarosz z Katedry Pedagogiki Społecznej Uniwersytetu Śląskiego. Laureatka Nagrody Naukowej Łódzkiego Towarzystwa Naukowego im. Ireny Lepalczyk za najlepszą rozprawę z pedagogiki społecznej, autorka badań i znakomitych rozpraw na temat krzywdzenia dzieci.

Trochę się zaniepokoiłem, czy aby Pani Premier nie objęła swoją kontrolą (za pośrednictwem Pani Sekretarz) pana Marka Michalaka - Rzecznika Praw Dziecka. Z zamieszczonego na stronie Biura RPD komunikatu z tego spotkania wynika: Ustalono, że spotkania Rzecznika i Pani Pełnomocnik będą odbywały się cyklicznie i na bieżąco będą omawiane problemy i możliwe rozwiązania w celu zagwarantowania dzieciom pełnej i na najwyższym poziomie realizacji prawa dziecka do bezpiecznych i higienicznych warunków pobytu i nauki.

Czyżby Rzecznik Praw Dziecka stracił autonomię w sprawach, które są przecież w obszarze jego zadań? To teraz mamy dwóch rzeczników praw dziecka w szkole? W składzie Rady są - poza w/w osobami - powołane w dn. 26 lipca 2011 r. przez Rzecznika Praw Dziecka p. Marka Michalaka jeszcze takie autorytety, jak:

Prof. dr hab. Alicja Chybicka d.h.c. APS - wybitny onkolog dziecięcy. Posiada pięć specjalizacji - II stopnia z pediatrii, z onkologii i hematologii dziecięcej, z immunologii klinicznej, z transplantologii klinicznej oraz medycyny paliatywnej. Jest kierownikiem Katedry i Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Akademii Medycznej we Wrocławiu (od 2000 roku), od 2007 roku prezesem Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego, członkiem Polskiej Akademii Nauk.

Anna Dymna - wybitna aktorka teatralna i filmowa, założycielka i prezes Fundacji "Mimo Wszystko", która pomaga wielu osobom chorym i niepełnosprawnym w całej Polsce, Jest pomysłodawczynią Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych "Albertiana" oraz Festiwalu Zaczarowanej Piosenki im. Marka Grechuty dla uzdolnionych wokalnie osób niepełnosprawnych.

Jacek Ignaczewski - sędzia rodzinny w Sądzie Rejonowym w Olsztynie, autor licznych publikacji prawnych.

Dr Paweł Jaros - wykładowca praw człowieka na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, sędzia, Rzecznik Praw Dziecka w latach 2001-2006.

Izabella Kołecka - założycielka Fundacji Pomocy Rodzinie "Opoka" w Łodzi, która wspiera osoby mające problemy z wychowaniem dzieci, osoby, które dotyka przemoc w rodzinie.

Dr Irena Kornatowska - psychiatra, działaczka społeczna, prezes Fundacji "Dzieci Niczyje" zajmującej się zapobieganiem wszelkiego rodzaju przemocy wobec dzieci.
Henryka Krzywonos-Strycharska - działaczka opozycji w okresie PRL, sygnatariuszka porozumień sierpniowych. Prowadziła rodzinny dom dziecka w Gdańsku, wychowując wraz z mężem dwanaścioro dzieci. Człowiek Roku Tygodnika Wprost.

Edward Lutczyn - polski artysta plastyk, znany z rysunków satyrycznych, karykatur i ilustracji oraz plakatów, zarówno skierowanych do najmłodszych, jak i do dorosłych. Zajmuje się także m.in. projektowaniem plakatów, pocztówek, okładek płyt. Zilustrował przeszło 130 książek, jego prace były wystawiane wielokrotnie w Polsce i za granicami kraju.

o. Arkadiusz Nowak - Prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Posługujących Chorym (ojcowie kamilianie). Ukończył studia filozoficzno-teologiczne na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie oraz socjologię na Uniwersytecie Szczecińskim. Zaangażowany w działania na rzecz chorych, a w szczególności osób zakażonych wirusem HIV. Do 2003 r. pełnomocnik ministra zdrowia ds. AIDS i narkomanii. Współautor pierwszego Krajowego Programu ds. przeciwdziałania AIDS. Założyciel i prezes Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej.

Teresa Ogrodzińska - prezes zarządu Fundacji Rozwoju Dzieci im. J. A. Komeńskiego, współzałożycielka Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży. Specjalizuje się w tworzeniu programów edukacyjnych skierowanych do społeczności lokalnych (zwłaszcza wiejskich) umożliwiających im aktywizację własnego środowiska i wprowadzanie zmian społecznych m.in. w zakresie podnoszenia jakości edukacji oraz programów szkoleniowych rozwijających umiejętności wychowawcze nauczycieli i rodziców

Prof. dr hab. Jan Oleszczuk - wybitny lekarz-ginekolog, kierownik Katedry i Kliniki Położnictwa i Perinatologii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie
Piotr Pawłowski - działacz społeczny i dziennikarz. Ukończył Instytut Studiów nad Rodziną UKSW i podyplomowe studium etyki i filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1994 roku wydaje magazyn poświęcony niepełnosprawności INTEGRACJA. Stworzył organizację pozarządową Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji, którego jest prezesem. Jego pasją jest malarstwo, od 1989 roku należy do Światowego Związku Artystów Malujących Ustami i Nogami.

Dr Teresa Maria Romer - wybitny prawnik, sędzia Sądu Najwyższego w stanie spoczynku, były wieloletni prezes zarządu Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia"

Prof. APS dr hab. Barbara Smolińska-Theiss - kierownik Katedry Pedagogiki Społecznej im. Janusza Korczaka w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej. W polu zainteresowań naukowych m.in. pedagogika społeczna, społeczne problemy dziecka i dzieciństwa,

Anna Sobiesiak - dyrektor Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Toruniu. Wcześniej pełniła funkcję wicedyrektora w Centrum Integracji Społecznej CISTOR. Była też prezesem zarządu Wojewódzkiego PKPS w Toruniu i Pomorskiej Fundacji Rozwoju, Kultury i Sztuki.

Henryka Sokołowska - prezes Stowarzyszenia Integracyjnego "Klub Otwartych Serc" w Wieruszowie, którego celem jest przede wszystkim wyrównywanie szans rozwojowych dzieci i młodzieży.

Jakub Śpiewak - pedagog. Od wielu lat zajmuje się problemem przeciwdziałania i zwalczania przestępczości seksualnej wobec dzieci, zwłaszcza związanej z Internetem. Kieruje założoną przez siebie Fundacją Kidprotect.pl (Nie mamy jednak informacji, czy po znanej publicznie sprawie wykorzystania środków Fundacji przez tego pana do celów prywatnych jest on jeszcze członkiem tej Rady?).

Prof. Maciej Wojtyszko - reżyser teatralny i filmowy, pisarz, autor sztuk i przedstawień. W swoim dorobku ma wiele spektakli dla młodych widzów. Do wielu przygotowywał scenariusze i pisał teksty piosenek, m.in. do "Pożarcia królewny Bluetki", "Ani z Zielonego Wzgórza", "Szatana z siódmej klasy". Przedstawienia dla dzieci realizował także w Teatrze Telewizji: "Brzechwa dzieciom" wg wierszy Jana Brzechwy (1979) oraz "Szelmostwa Lisa Witalisa" Jana Brzechwy (1980). Jest autorem znanych książek dla dzieci, m.in. "Bromba i inni", "Saga rodu Klaptunów", "Tajemnica szyfru Marabuta".


Rzecznik Praw Dziecka korzysta z opinii fachowców, naukowców, psychologów, lekarzy, społeczników, itp., którzy mają nie tylko właściwe przygotowanie merytoryczne do analizowania dramatycznych czy niepożądanych zdarzeń w życiu dzieci i młodzieży oraz do prognozowania możliwych tendencji czy formułowania rozwiązań praktycznych, w tym także związanych z korektą prawa. Jego ogromne zaangażowanie, hiperaktywność społeczno-prawna, liczne interwencje, aktywność oświatowa i na rzecz regulacji prawnych budzi wielki szacunek. To dzięki niemu i zapewne jego ekspertom mieliśmy przyjęty przez Sejm III RP Rok Janusza Korczaka, który zaowocował na wyjątkową skalę upowszechnieniem dziedzictwa myśli wybitnego pedagoga Nowego Wychowania okresu międzywojennego, przybliżeniem Polakom i humanistom z całego świata jego życia, dokonań i twórczości. Po dokonaniach Rzecznika Praw Dziecka widać, że im mniej jest w działaniach organu centralnego public relations, tym więcej realnych dokonań na rzecz - w tym przypadku - najmłodszych Polaków.







10 lutego 2015

Zgłaszajcie do nagrody za wybitne osiągnięcia naukowe - szanse są nikłe

(fot. Z wystawy nagrodzonej przez Rektora APS najlepszej pracy dyplomowej - Julii Kosałki)


DZIENNIK USTAW RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ z dnia 22 stycznia 2013 r. zawiera ROZPORZĄDZENIE MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA WYŻSZEGO z dnia 15 stycznia 2013 r. w sprawie nagród za wybitne osiągnięcia naukowe oraz za osiągnięcia w opiece naukowej i dydaktycznej

Warto zapoznać się z tym aktem prawnym, gdyż jest on adresowany do środowisk akademickich, których naukowcy mogą poszczycić się znaczącym w świecie, wybitnym osiągnięciem naukowym, prowadzącym do nadania tytułu naukowego. Tym samym nagrody są przewidziane dla doktorów habilitowanych, którzy uzyskali lub ubiegają się na podstawie osiągnięcia naukowego o tytuł naukowy profesora. Piszę o tym dlatego, że w niektórych jednostkach uniwersyteckich już niektórzy pospieszyli się ze zgłaszaniem wniosków bez wczytania się w treść rozporządzenia i wnioskowali o przyznanie nagrody ministra nauki i szkolnictwa wyższego za monografię przedhabilitacyjną czy habilitacyjną. Wniosek składa się do ministra w terminie do dnia 31 marca 2015 r.

W powyższym rozporządzeniu w § 2. 1. wyraźnie określono:

Nagrody za wybitne osiągnięcia naukowe przyznaje się za mające światowe znaczenie osiągnięcia prowadzące do nadania tytułu naukowego profesora lub tytułu profesora sztuki, uzyskane w szczególności w obszarach wiedzy obejmujących obszary nauk ścisłych, technicznych, społecznych i humanistycznych.

Pojawiła się też nowa kategoria beneficjentów:

2. Nagrody za osiągnięcia w opiece naukowej i dydaktycznej przyznaje się za aktywność w dziedzinie kształcenia kadr naukowych, związaną z pełnieniem funkcji promotora przełomowych prac doktorskich, w jednym z 8 obszarów wiedzy określonych w rozporządzeniu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 8 sierpnia 2011 r. w sprawie obszarów wiedzy, dziedzin nauki i sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych (...), a także za wkład w rozwój i poprawę jakości kształcenia.

§ 3. 1. Nagrody mają charakter indywidualny.

2. Nagrody przyznaje się corocznie za:

1) wybitne osiągnięcia naukowe w liczbie 3 – w wysokości do 100 tys. zł każda;

2) osiągnięcia w opiece naukowej i dydaktycznej w liczbie 5 – w wysokości do 40 tys. zł każda.

3. W danym roku nagrody w danej kategorii mogą nie zostać przyznane albo może zostać przyznana mniejsza liczba
nagród niż określona w ust. 2.


§ 9. 1. Wnioski mogą składać – w przypadku nagród za:
1) wybitne osiągnięcia naukowe:

a) uczelnie,

b) podstawowe jednostki organizacyjne uczelni,

c) instytuty badawcze,

d) jednostki naukowe i komitety naukowe Polskiej Akademii Nauk,

e) wydziały lub komisje Polskiej Akademii Umiejętności,

f) stowarzyszenia naukowe i naukowo-techniczne,

2) osiągnięcia w opiece naukowej i dydaktycznej:
a) uczelnie,

b) podstawowe jednostki organizacyjne uczelni,

c) instytuty badawcze,

d) instytuty naukowe Polskiej Akademii Nauk
– zwane dalej „wnioskodawcą”.

2. Wnioskodawca może zgłosić w danym roku w danej kategorii jednego kandydata do nagrody.

§ 10. 1. Kandydatami do nagrody mogą być osoby posiadające obywatelstwo polskie, w tym pracujące za granicą, oraz cudzoziemcy, którzy w okresie pobytu w Polsce uzyskali osiągnięcia, o których mowa w § 2.


Jeśli wczytamy się w treść prawa, to zorientujemy się, że mamy tu do czynienia z niemalże olimpijską strukturą nagród. Z wszystkich dziedzin nauki i dyscyplin naukowych w istocie mogą być przyznane tylko TRZY "złote medale", a i to jest uzależnione od ostatecznej decyzji zespołu oceniającego. Tylko na tyle stać ministerstwo.

09 lutego 2015

Od wspólnoty do wielkiego społeczeństwa. Dwugłos w kwestii przyszłości




Prof. UŚl Andrzej Murzyn zachęca do dyskusji o socjopolitycznej kwestii, która stawia pod znakiem zapytania zadowolenie nie tylko z naszej demokracji. Pisze bowiem:

Chociaż John Dewey żył i tworzył w czasach, kiedy społeczeństwo informacyjne było co najwyżej marzeniem, a jedynymi mediami było radio, telegraf i telefon, ten wybitny myśliciel zdawał sobie doskonale sprawę z zagrożeń, jakie dla prawdziwej demokracji niosą nowe technologie komunikacyjne. Dewey – o czym przypominają Hans Lenk i Ulrich Arnswald ("Philosophy now" 2014, nr 103) - był bardzo nieufny wobec pojęć abstrakcyjnych jak między innymi "państwo" czy "publika". Zawsze był przekonany o tym, że tak naprawdę działają tylko konkretne jednostki Grupy – podkreślał Dewey – zawsze działają poprzez jednostki i ich tzw. działania publiczne.

Następna istotna kwestia, na którą zwracają uwagę Lenk i Arnswald, dotyczy różnicy między interakcją bezpośrednią lub komunikacją face-to-face między ludźmi i pośrednimi konsekwencjami działań. Właśnie ta różnica określa publiczny charakter działań. Owe niebezpośrednie konsekwencje wspólnych zachowań i działań powołują więc do życia "publikę", w której interesie jest niewątpliwie kontrolowanie tych konsekwencji. Dewey szybko dostrzegł, że owa demokratycznie organizowana "publika" tworzona jest także poprzez nowe technologie komunikacyjne. Prowadzi to do powstania "wielkiego społeczeństwa komunikacji", które w zasadzie przestaje być wspólnotą.

Zatroskany o przyszłość ludzkości zdominowanej przez fizyczne narzędzia komunikacji – podkreślają Lenk i Arnswald – Dewey pisał, że wiek maszyn w coraz większym stopniu będzie sprzyjał powstawaniu coraz bardziej złożonego układu czy związku różnych działań opierających się raczej na tym, co bezosobowe niż wspólnotowe, w wyniku czego "publika" będzie miała coraz większe problemy z identyfikacją samej siebie. Świat, w którym żył amerykański filozof, był już dla niego "wielkim społeczeństwem", które rosło w siłę i przygniatało swoim ciężarem tych wszystkich, którzy nadal tkwili – intelektualnie i duchowo – w "wielkiej wspólnocie".


Aby to bezosobowe "wielkie społeczeństwo" z powrotem przekształcić w "wielką wspólnotę", trzeba było dokonać - zdaniem Dewey`a – fundamentalnej zmiany w sferze ideałów i koncepcji. Trzeba było wielkiego wysiłku woli i serca na płaszczyźnie kulturowo-edukacyjnej. Zdając sobie sprawę z tego, że powrót do stanu quasi idealnej demokracji, jaka była możliwa w starożytnej Grecji, nie można powrócić, Dewey jednocześnie dawał do zrozumienia, że bez tego, - co później John Naisbitt określił jako zasadę high tech / high touch - ludzie będą coraz bardziej skazani na łaskę i niełaskę ekspertów i szkoleniowców, którzy im bardziej będą się specjalizować, tym bardziej będą zapominać o potrzebach ludzkiej osoby.

Wiele wydaje się przemawiać za tym, że obawy amerykańskiego myśliciela w znacznym stopniu się potwierdziły. Powstał więc twór, który Dewey określił jako "społeczna maszyna" kierowana przez politycznych pośredników, którzy konsekwentnie rozwijają "(...) sieć niebezpośrednich i rozszerzanych konsekwencji działań bez bliskiej ludzkiej relacji twarzą w twarz czy jakiekolwiek orientacji na grupy lokalne czy wspólnotę sąsiedzką" (Tamże, s. 26).

Jeżeli świat, o którym pisał Dewey nie jest fikcją – a wiele przemawia za tym, że nie jest, co więcej, wydaje się, że obecnie przeżywa swój rozkwit – powinniśmy się zastanowić nad sytuacją, w jakiej znalazł się nasz kraj na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Czy nie jest słuszną teza, że tak szybko wrzucono nas do owego "wielkiego świata", że zapomnieliśmy otrząsnąć się z poprzedniego "wielkiego świata". A może te oba światy niewiele się od siebie różnią?



Cieszę się, że A. Murzyn podjął problem polskiej demokracji coraz bardziej zbliżającej się do stanu, który w latach 1980-89 zaiskrzył i przeistoczył się w ogólnospołeczny bunt, pierwszą falę "Solidarności" pokojowo zmieniającej ustrój polityczny i gospodarczy państwa. W III RP mijały kolejne rocznice pokojowego ruchu protestu, mniej lub bardziej hucznie obchodzone i wspominane, ale zarazem, wraz z upływem czasu, zaczęliśmy zapominać o tym, co tak naprawdę było ich powodem. Nie ulega wątpliwości, że było nim jarzmo sowieckie, częściowa zdrada i wyniszczenie elit, patologiczna ekonomia i filozofia socjalizmu, izolacja od zachodniej cywilizacji i kultury, cenzura, represje aparatu władzy wobec własnego narodu, rozwarstwienie społeczne, powiększająca się nędza i ubóstwo, zacofanie technologiczne, itd.

Warto zatem przypomnieć, że w zamyśle ustawodawcy przy wprowadzaniu do ustawy o systemie oświaty w 1991 r. rozdziału o organach społecznych było zapobieżenie potencjalnej samowoli czy skłonnościom autorytarnym dyrektorów szkół, kuratorów i ministra edukacji. Dwadzieścia pięć lat temu mieliśmy nadzieję na ostateczne zerwanie w systemie szkolnym z zarządzaniem nim w sposób administracyjny, centralistyczny. Szansa w postaci prawa obywateli do oddolnego, społecznego partycypowania w sprawowaniu władzy, kontroli i stymulowaniu procesów rozwojowych w szkolnictwie tkwiła w prawnej możliwości tworzenia rad szkół, wojewódzkich rad oświatowych oraz krajowej rady oświatowej.

W Ustawie o systemie oświaty i Karcie Nauczyciela można odnaleźć przeszło 30 uprawnień dla rad szkół, które mieszczą się w zakresie zarówno działań ustawodawczych, opiniujących, wnioskodawczych, jak i wykonawczych. Zasiadający w radzie szkoły rodzice, uczniowie i nauczyciele mogliby zatem opiniować zarówno plan finansowy szkoły, plan pracy dydaktyczno-wychowawczej tej instytucji, jak i poprawność zarządzania tą placówką przez dyrektora szkoły. Po raz pierwszy ustawy przyzwalają tym stronom na wnioskowanie o odwołanie ze stanowiska zarówno źle pracującego dyrektora szkoły, jak i nauczyciela godzącego w dobre imię tego zawodu. Rada szkoły może zwołać posiedzenie rady pedagogicznej, a także opiniować zasadność wdrażania do procesu edukacji innowacji i eksperymentów pedagogicznych.

Dzięki radom szkół instytucje te miały stać się także pierwszym w życiu dzieci, młodzieży, nauczycieli i rodziców “laboratorium” demokracji, a więc współsprawowania rządów dla siebie przez siebie, zgodnie z maksymą “Nic o nas - bez nas”. Dzięki poprawnie funkcjonującym radom szkół placówki te mogły wreszcie stać się wspólnotami pierwszych między równymi, które cechowałyby: wzajemność celów i wynikająca z niej odpowiedzialność, zobowiązania i interesy, partnerstwo, jawność w równym dostępie do informacji, znajomość praw, powstawanie opinii publicznej, tolerancja na prawo do różnienia się, atmosfera i możność współdziałania, pracy, kontroli, oceny i decydowania. Szkoła uspołeczniona to taka, w której wszyscy będą uznawać te same zasady postępowania i wspierać się w dążeniu do tych samych celów, stanie się wreszcie wspólnotą społeczno-wychowawczą. Nie chodziło tu jedynie o spłaszczenie hierarchii zależności służbowych i przeniesienie uprawnień decyzyjnych z wyższych na niższe szczeble zarządzania szkołą. Liczono bowiem na stopniowe rozszerzanie kompetencji każdej osoby w tej instytucji edukacyjnej do takiego stanu, w którym będzie ona mogła i chciała decydować lub uczestniczyć w decydowaniu o sprawach własnych i reprezentowanego przez nią środowiska.

Idea uspołecznienia i autonomii szkół, decentralizacji procesów zarządzania nimi czy partycypacji w polityce oświatowej osób bezpośrednio zainteresowanych jej edukacyjnymi efektami nie była tylko polską swoistością wdrażania reform w okresie postsocjalistycznym. Badania pedagogów porównawczych z innych krajów wykazują, iż procesy te miały miejsce w tych społeczeństwach, w których zwracano szczególną uwagę na to, by z jednej strony szkoły same rozporządzały środkami finansowymi na edukację i dodatkowo zdobywały je z różnych źródeł, zyskując tym samym więcej autonomii w realizacji swoich programów nauczania i wychowania oraz z drugiej strony, by nad całością wpływów wychowawczych tej instytucji czuwał specjalny organ, który umożliwiałby przede wszystkim rodzicom, uczniom i przedstawicielom władz lokalnych większy wpływ na cele, zadania i mechanizmy kształcenia oraz wychowania.

Wzmocnienie praw społeczności lokalnych do nadzoru i interweniowania w funkcjonowanie szkół stało się jednym z najbardziej oczekiwanych, ale wciąż niespełnionych projektów demokratyzowania szkolnictwa. Organem, któremu nadano takie prawo miała być rada szkoły, przy czym w jednych krajach pełni ona charakter organu doradczego, konsultacyjnego czy także kontrolnego, w innych zaś obok tej funkcji partycypuje jeszcze w rzeczywistym, oddolnym sprawowaniu władzy.

W dzisiejszej debacie na temat szkoły w państwie, którego władza określiła w swoim programie politycznym, że będzie bliżej ludzi i będzie państwem solidarnym, wciąż pomija się wśród organów społecznych rolę rad szkolnych, których tworzenie uprawomocnia dopiero rzeczywisty wpływ rodziców na sprawy wewnątrzszkolne i polityki oświatowej w gminie. Rodzice nie chcą jednak współdziałać z własnymi dziećmi (uczniami) i ich nauczycielami w tworzeniu rady szkoły, toteż sięgają po prawa, jakie temu organowi zostały już ustawowo przypisane. Tam, gdzie nie powstały rady szkół, zamiast rady pedagogicznej ich kompetencje przejmują od właśnie rady rodziców (tzw. komitety rodzicielskie). Te zaś nie dysponują istotnymi uprawnieniami wiążącymi ani dla rady pedagogicznej, ani dla dyrekcji szkół, stając się “zniewolonym” sponsorem szkolnego budżetu i wewnątrzszkolnych inwestycji.

Po upływie 25 lat pojawia się pytanie, co się stało z ideą uspołecznienia polskiej szkoły i oświaty? Dlaczego idee solidarności w strukturach oświatowych zostały jedynie na papierze w postaci uchwał, dokumentów i wciąż niespełnionych postulatów? Prawo do tak sprawowanej “władzy” stało się wartością powierzchowną, rezygnacją z wolności, z kreowania oddolnych inicjatyw i opinii publicznej oraz osłabieniem procesów demokratyzacji szkolnictwa. Szkoły publiczne nie są wspólnotami edukacyjnymi, gdyż te niszczy centralistyczna polityka oświatowa. Władzom resortu edukacji i rządowi zależy na tym, by tak, jak miało to miejsce w państwie totalitarnym (PRL) móc nadal dzielić polskie społeczeństwo i bezmyślnie nim rządzić w imię partykularnych interesów partii politycznej u władzy z instrumentalnym wykorzystaniem do tego celu uczniów i ich rodziców jako zakładników.

08 lutego 2015

Od czego psuje się uniwersytet?


Piszę dzisiaj o zjawisku, które wymyka się wszelkiej kontroli, bowiem toczy się w przyćmionym świetle prawa (kto wie, może celowo tak skonstruowanego). W jakiejś mierze pojawia się ono w rozmowie red. Agnieszki Kublik z panią minister nauki i szkolnictwa wyższego L.Kolarską-Bobińską ("Uniwersytet psuje się od rektora, "Magazyn Świąteczny. Gazeta Wyborcza" 7-8 lutego 2015, s. 16-17). Pani profesor wskazuje na nieodpowiedzialną politykę kadrową rektorów większości uniwersytetów, skoro tylko jedna z uczelni publicznych odważyła się zatrudnić na tej funkcji menadżera. Pozostali nie patrzą, gdzie są najlepsi naukowcy i w jakich dziedzinach mogliby osiągnąć sukcesy, tylko uruchamiają konkursy dla "swoich". Nie myślą o rozwoju uczelni, (...) sukcesie wydziału czy instytutu, tylko zapewnieniu pracy konkretnej osobie".

Nawiązuję do tej kwestii, biorąc pod uwagę różne przypadki w akademickim środowisku. Proszę zatem nie doszukiwać się tego, o jakiej osobie piszę, gdyż jej identyfikacja jest tu niemożliwa. To pewien typ nieidealny (zatem fatalny), na którego cechy składają się różne postaci. Mam tu na uwadze na szczęście nieliczne jednostki, które uczyniły z formalnego dostępu do środków unijnych czy resortowych grantów (UE, NCN, NCBiR) doskonałą okazję do wzmacniania własnego kapitału finansowego. Niektórzy tworzą też dzięki grantom nowe miejsca pracy tyle tylko, że dla osób nic nie wnoszących do nauki. Nie o naukę tu przecież chodzi, tylko o miejsce w uniwersytecie jako zakładzie pracy (dla niektórych, pracy chroniącej przed pracą).

Nie ma w tym nic złego, jeśli te działania służą postępowi w nauce, znakomitym osiągnięciom i uczciwym awansom naukowym. Gorzej, kiedy następuje "prywatyzacja" środków finansowych dla celów mających niewiele wspólnego z nauką, ale "realizowanych" pod jej szyldem. Oto, pewien doktor nauk humanistyczno-społecznych oferował rektorom kilku już uniwersytetów duże zyski, gdyż jako asesor (oceniający projekty unijne) ma kolesiów w tej "branży", którzy właściwie oceniają wnioski wskazanych przez niego jednostek. Ba, on sam jest tak wyspecjalizowany w tej dziedzinie (w końcu wie, jakie kryteria są kluczowe), że pisze dla innych projekty, które potem sam ocenia i ułatwia sobie (via rodzina, znajomi) czerpanie odpowiednich profitów. Apetyt zaś rośnie w miarę jedzenia. Stać go na powiększanie własnego majątku na uniwersyteckim etacie.

Po co takim osobom habilitacja, profesura, skoro można realizować w ramach etatu naukowego dobry biznes? Najważniejsze, że uczelnie też przy tym się "wyżywią". Nauka nie ma z tego żadnego pożytku, gdyż humanistyka jest niewymierna, niepoliczalna. Środki zostają przejedzone i przespane na konferencjach, w wydaniach zbiorów tekstów częściowo wartościowych, a w większości miernych. To, że trzeba było zapłacić karę w wysokości X za naruszenie jakiegoś przepisu przez owego kierownika projektu, a nawet kilku projektów i tak opłacało się uczelni, bo sama "zarobiła" na tym procederze znacznie więcej. Przed nami kolejne, ponoć ostatnie transze wielkich sum EURO na naukę. Kto będzie kontynuował ów proceder, a kto przejmie pałeczkę?

Są też profesorowie czy doktorzy, którzy najpierw dzięki "wpływologii" (rozumianej jako kolesiostwo) wpisują do wniosku NCN swoją kochankę (pozanormatywną "żonę"), a potem chwalą się, że "doktorantka nie wie jak przejeść te pieniądze". W ramach projektu badawczego lata "nie/do/uczona" np. do Barcelony lub Londynu na zakupy... ubrań (faktycznie miała w projekcie przewidziane wyjazdy naukowe m. in. do tych miast, by konsultować metodologię badań z ekspertami czy studiować literaturę przedmiotu). Na miejscu podbija pieczątką odpowiednie formularze, z których wynika realizacja "poważnych zadań badawczych".

Ponoć ten model konsumowania grantów określany jest przez jednych mianem akademickiego sponsoringu, a przez innych - wprost grantową prostytucją. Temat jest interesujący dla naszych socjologów i pedagogów badających życie seksualne dorosłych Polek. Niektórym tak się to podoba, że po otrzymaniu stopnia doktora podejmują pracę u "profesora-sponsora" w kolejnym projekcie. Zresztą, ów fundator ponoć jest bardzo obrotny i zaradny, gdyż jeszcze nie skończył się jeden projekt, a już złożył do NCN wniosek ma kolejny, w którym kryteria zatrudnienia wykonawcy są pisane pod jego oblubienicę. Świat jest duży i piękny, więc tym razem trzeba poszerzyć teren "naukowych" podróży. Badaczka penetrująca temat zamierza teraz wyjechać ze sponsorem do Grecji, Włoch, Moskwy, Argentyny, a nawet Afryki Południowej. Oczywiście on musi brać udział w tych wyjazdach jako kierownik, a ona jako (pod-)wykonawca. Zapewne recenzenci docenią wartość tak unikalnego zamysłu badawczego.

Granty są także słusznie pomyślaną okazją do wzbogacenia uniwersyteckiej infrastruktury badawczej. Co jednak potrzebuje humanista do pracy? Pokoju, sprzętu elektronicznego i dobrej pensji. Nie ma problemu. Wystarczy odnotować we wniosku badawczym, że do napisania książki konieczny jest oddzielny pokój wraz z umeblowaniem (nie wiemy tylko, czy obejmuje ono także leżankę, żeby profesor mógł chwilę odpocząć, zregenerować twórcze siły?), najlepiej wynajmowanym od macierzystego uniwersytetu. Każdy musi mieć z tego jakiś zysk. Nikt już po tych sukcesach badawczych nie wersyfikuje, dlaczego zatrudnia się byłą współpracowniczkę profesora na stałe w jego katedrze czy zakładzie.

Granty badawcze czy infrastrukturalne stają się dla niektórych pomysłem na ułożenie sobie (i komuś życia) w świetle zupełnie legalnych działań i korzystania z dostępnych a publicznych pieniędzy. Tak więc kryzys humanistyki generują też takie postaci, a wielu świadków i współsprawców uczestniczy w konferencjach, w trakcie których narzekają na coraz gorsze warunki pracy. W wielu polskich uczelniach publicznych przetrzymuje się adiunktów, doktorów habilitowanych, którzy pasożytują na organizmie, któremu na imię universitas. Najlepszych trzeba się pozbyć lub wywierać na nich destrukcyjny wpływ. Jak powiada minister nauki: "To obrona status quo, ale nie tylko. Również zwykłą rutyna. Zamiast wyciągać wnioski z czyichś sukcesów , patrzymy na nie z zazdrością". (tamże)

Jak przejść od kryteriów oceny biurokratycznej, hierarchicznej do merytorycznej? Jak rozliczać dziekanów z fatalnych skutków ich lub kontynuowanej przez nich (nawet nie w złej wierze) złej polityki kadrowej na wydziale? Tego nie załatwi żadne ministerstwo, żaden premier. Uczelnie publiczne są autonomiczne, ale nie zawsze i nie we wszystkich jednostkach korzystają właściwie z przysługującej im suwerenności. W wielu nadal ma miejsce dominacja konsumpcyjnego, pasożytniczego stylu trwania z nadzieją, że "czy się stoi, czy się leży, dotacyjka się należy".

07 lutego 2015

Pedagodzy między debatą o pasji a kolejną Letnią Szkołą KNP PAN o poszukiwaniu siebie i samowychowaniu









Wydawałoby się, że tak niedawno zakończyła się XXVIII Letnia Szkoła Młodych Pedagogów w Sandomierzu, a tu już zaczynamy intensywnie myśleć o kolejnej edycji tego nietypowego uniwersytetu. Zespół organizacyjny sandomierskiej szkoły, która dotyczyła pasji w nauce, kulturze i sztuce - w osobach ks.prof. Mariana Nowaka, Doroty Bis, Kasi Braun i ks. Marka Jeziorańskiego pożegnał nas jeszcze w październiku 2014 r. ostatnim Komunikatem, który brzmiał:

Od zakończenia Szkoły minęły już dwa tygodnie. Każda Szkoła jest inna - bo tworzą ją jej Uczestnicy - ich indywidualne pasje, charaktery, zainteresowania, poszukiwania. Mamy nadzieję, że podczas tej Szkoły każdy z Was mógł odnaleźć coś dla siebie, wyjechać ubogacony w nową wiedzę, ukierunkowanie poszukiwań, kontakty, przyjaźnie...
Dziękujemy wszystkim MISTRZOM - za wykłady i godziny konsultacji...

Dziękujemy UCZESTNIKOM - za wkład w budowanie tej Szkoły dzień po dniu, za wspólne poszukiwania, rozmowy, kabaret, zwykłą troskę o tego, który obok. To właśnie dzięki CZĘŚCI siebie, którą każdy z MISTRZÓW i UCZESTNIKÓW włożył w tą Szkołę mogła powstać taka, a nie inna - XXVIII Letnia Szkoła Młodych Pedagogów.
Szczególnie dziękujemy wszystkim tym osobom, które uczestniczyły w Szkole od początku do końca jej trwania. Wcześniejsze wyjazdy (szczególnie te niezapowiedziane) zakłócają rytm szkoły i powodują liczne problemy natury organizacyjnej. Warto w przyszłych latach tak organizować swój czas, by uczestniczyć w całej edycji Szkoły i nie zabierać miejsca tym, którym odmawiamy. W związku z tym, że w tym roku dotkliwie odczuliśmy tego typu zachowania, kierownik naukowy Szkoły profesor Maria Dudzikowa wprowadziła zaostrzoną nowelizację warunków uczestnictwa w kolejnych LSMP. Ponadto, dyplomy ukończenia szkoły otrzymają tylko te osoby, które uczestniczyły w niej we wszystkie dni przewidziane w programie.

Mamy nadzieję, że udało Wam się już powrócić do codziennego rytmu funkcjonowania i nowy rok akademicki sprzyja podejmowaniu interesujących wyzwań naukowo-badawczych realizowanych z pasją ;-). Do swoich obowiązków dopiszcie proszę terminowe przygotowanie tekstu do Zeszytów Naukowych Forum Młodych Pedagogów. Oczekujemy na wasze teksty do 30 grudnia 2014r. Poniżej przesyłamy zasady przygotowania tekstu.

Jeszcze raz bardzo dziękujemy i już czekamy na spotkanie podczas kolejnej Szkoły (połowa września 2015). Jej temat to: O poszukiwaniu, poznawaniu i tworzeniu samego siebie. Teoretyczna i praktyczna perspektywa.


Profesorowie, którzy wyrazili gotowość podzielenia się swoją pasją i/lub wiedzą na ten temat w naukach humanistycznych i społecznych, raz jeszcze dziękujemy i zapraszamy do "galerii wspomnień":

- o istocie i mechanizmach pasji (S. Popek, UMCS)

- o emancypacji jako źródle i efekcie pasji (M. Czerepaniak-Walczak, USz)

- o swoich doświadczeniach: dlaczego ludziom potrzebna jest pasja (M. Tanaś, APS)

- czy i jak można zarażać pasją (W. Limont, UMK)

- dlaczego i jak pasja bywa towarem i o innych wynaturzeniach (M. Krajewski, UAM)

- jak być uczonym z pasją (ks. M. Heller, UPJP2)

- o harcerstwie. Moja droga do pedagogiki jako pasji (B. Śliwerski, CHAT)

- jak obserwując swojego syna zostałam pedagogiem z pasją (D. Klus-Stańska, UG).

- o swojej miłości - książkach (M. Dudzikowa, UAM)

- jak z niepełnosprawnymi żeglować z pasją (A. Krauze, UG)

- być kapelanem więziennym - między misją a pasją (ks. M. Nowak, KUL)

- o pasji towarzyszenia w cierpieniu (o. F. Buczyński, KUL)

- o poszukiwaniu harmonii: o moich dwóch muzach (J. Kirenko, UMCS)

- dlaczego zasypiam z filmem francuskim a nie przy jego oglądaniu (A. Cybal-Michalska, UAM)

- o śniegowej kuli. O swoich podróżach (E. Potulicka, UAM)

- Himalaje – moja pasja (K. Wroczyński, KUL)

- co to są narracje uznania. Autobiograficzne opowieści o drodze (M. Nowak-Dziemianowicz, DSW)

Trwają już przygotowania w zespole Wydziału Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej do XXIX Letniej Szkoły Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Całością zadań kieruje prof. APS Maciej Tanaś. Jej temat wiodący - niezależnie od warsztatów metodologicznych dla młodych naukowców - to: O poszukiwaniu, poznawaniu i tworzeniu samego siebie. Teoretyczna i praktyczna perspektywa.

06 lutego 2015

Czas na renesans w ocenianiu komercyjnych, globalnych firm biznesowych w polskiej edukacji

















Zachęceni przez towarzyszy z Ministerstwa Edukacji Narodowej obcokrajowcy zamierzają nam urządzać edukację na własną modłę, a przy tym czerpać z tego intratne korzyści. Polskie szkolnictwo, polscy nauczyciele a przede wszystkim uczniowie niewiele na tym zyskają. Chcieliśmy otwartości, pluralizmu i demokracji, to musimy pogodzić się z faktem, że różne firmy komercyjne, globalne zaczną się instalować w naszym kraju, otwierać swoje oddziały, biura i filie, by zbijać kasę na rzekomo "upośledzonym" społeczeństwie. Brytyjczykom, Niemcom czy Amerykanom wydaje się, że Polakom można wcisnąć każdą ofertę jako wartościową, gdyż nie jest możliwością, by stojące za nią autorytety naukowe, o światowej rzekomo renomie, myliły się lub nie wiedziały, że nie przynoszą nam z sobą nic nowego.

Oto dziekani wydziałów uniwersyteckich dowiedzieli się korespondencyjną drogą, a wzmocnioną przekazem prasowym (dzienniki robią coraz lepszy biznes na edukacji dzięki sponsorowaniu na ich łamach reklam przez zagraniczne, globalne firmy, ale i rządowe instytucje), że właśnie powstał warszawski oddział firmy koordynującej działania Pearsona w 33 krajach Europy Centralnej, Wschodniej oraz Skandynawii. Wśród oferowanych usług i narzędzi znajdują się między innymi platformy edukacyjne, programy szkoleniowe dla nauczycieli, repozytoria treści dydaktyczno-naukowych, otwarte zasoby dydaktyczne, egzaminy (PTE, LCCI), jak i szereg międzynarodowych kwalifikacji zawodowych i akademickich (BTEC i PQI).

To oznacza, że w Polsce mamy naukowców, kadry wykładowców, wykształconych i nowatorskich nauczycieli, ale ich wiedza, doświadczenie, możliwe usługi, autorskie programy są nic nie warte, gdyż trzeba Polaków kolonizować zglobalizowaną papką prywatnej firmy. Jak piszą oferenci z nadzieją, że lud to kupi:

Pearson jest światowym liderem w dostarczaniu kompleksowych i innowacyjnych rozwiązań edukacyjnych dla nauczycieli, instytucji, rządów i uczących się. Naszą misją jest poprawianie jakości życia ludzi poprzez kształcenie wspierane jakościowymi produktami i usługami. W centrum uwagi zawsze stawiamy uczących się. Wspieramy edukację szkolną, akademicką, pozaszkolną i zawodową wszystkich, w każdym wieku i na każdym etapie nauczania. Naszym najważniejszym celem jest maksymalizacja postępów uczących się, dlatego podjęliśmy zobowiązanie do mierzenia skuteczności edukacyjnej (Efficacy) naszych rozwiązań i ich realnego wpływu na wyniki uczenia się. Świadczymy usługi w zakresie kształcenia oraz oceny w ponad 100 krajach, a nasze kursy i zasoby edukacyjne dostępne są w postaci drukowanej oraz online. Uczestniczymy i aktywnie wspieramy transformacje systemów edukacji na całym świecie, tworząc nowe standardy nauczania.

Metoda instalowania w Polsce globalnych firm pod szyldem - światowy lider, potentat, itp. jest dobrym chwytem marketingowym, ale wątpliwym merytorycznie. Co nam proponuje firma Pearson? Oferuje nam "renesans w ocenianiu”. Muszę przyznać, że zachodni eksperci spóźnili się ze swoją ofertą o ponad 25 lat, a jeśli weźmiemy pod uwagę znakomite eksperymenty i innowacje polskich nauczycieli w okresie międzywojennym, to o prawie 90 lat. Wciskają nam swoje spóźnione refleksje tak, jakbyśmy sami byli ograniczeni dydaktycznie czy niedouczeni.

Zastanawiam się kiedy skończy się ta neokolonialna próba wciskania polskim nauczycielom kitu tak, jakby nie wiedzieli, jakie są słabe i mocne strony oceniania formatywnego i procesualnego? Czy rzeczywiście nie chodzi tu raczej o to, by pod pozorem oferowania tzw. lepszej wiedzy i narzędzi realizować w kształceniu i doskonaleniu nauczycieli oraz kadr oświatowych treści i metody, które są znane polskiej pedagogice szkolnej i dydaktyce od kilkudziesięciu lat.

Tyle tylko, że Ministerstwo Edukacji Narodowej tak usztywniło gorset swojego centralistycznego sterowania oświatą, że albo ma w tym interes, by przez takie firmy - pod pozorem prowadzenia przez nie badań międzynarodowych - przepuszczać publiczne środki, albo zamierza z ich udziałem dalej manipulować systemem polskiej edukacji. Jak ktoś tęskni za spóźnioną wiedzą, to może zapoznać się z ofertą kolejnej korporacji biznesowej w naszym kraju. Mieliśmy już w dziejach polskiej edukacji firmę światowego lidera w dostarczaniu kompleksowych rozwiązań edukacyjnych, a jej siedziba główna była w Moskwie, zaś oddział krajowy mieścił się w KC PZPR i w MEN.

A może tak MEN stworzy własną korporację i otworzy jej dostęp do kilkudziesięciu państw na świecie? My też możemy świadczyć usługi w zakresie kształcenia oraz oceny w ponad 100 krajach. Może czas zacząć brać udział w rywalizacji światowej, a nie tylko sprowadzać do nas kolejny kicz dydaktyczny?



05 lutego 2015

List Komitetu Kryzysu Humanistyki Polskiej o finansowaniu jednostek naukowych



Po zamknięciu obrad Komitetu Kryzysu Humanistyki Polskiej uzyskałem zgodę na opublikowanie treści Stanowiska, jakie zostało przekazane najwyższym władzom państwowym i liderom największych partii politycznych:


Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Bronisław Komorowski,
Prezes Rady Ministrów Ewa Kopacz,
Wiceprezes Rady Ministrów Janusz Piechociński,
Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Lena Kolarska-Bobińska,
Przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platforma Obywatelska Rafał Grupiński,
Przewodniczący Klubu Parlamentarnego Polskie Stronnictwo Ludowe Jan Bury,
Przewodniczący Klubu Parlamentarnego Prawo i Sprawiedliwość Mariusz Błaszczak,
Przewodniczący Klubu Poselskiego Sojusz Lewicy Demokratycznej Leszek Miller


Obecny system finansowania Uniwersytetu, wiążący istotną część dotacji dla jednostek naukowych z liczbą studentów, jest nie do utrzymania. Nie sprawdzał się na długo przed zapaścią demograficzną. Obniżanie wymagań wobec studentów, przyjmowanie kandydatów bez egzaminów, a nawet bez spełnienia odpowiednich wymagań maturalnych na najbardziej wymagające kierunki, poddanie uniwersytetu
zmiennym modom “rynku pracy”, inwestowanie w PR kosztem badań naukowych – o wszystkim tym opinia publiczna była wielokrotnie informowana.

Dzisiaj utrzymanie „pogłównego” grozi nie tyle likwidacją poszczególnych instytutów, ile całych dyscyplin naukowych. Problemem znacznej części polskich uczelni, zwłaszcza uniwersytetów w mniejszych miastach, jest deficyt spowodowany różnicą między realnymi kosztami utrzymania uczelni a dotacją celową otrzymywaną z Ministerstwa. W czasie niżu demograficznego sposobem na zbilansowanie finansów uczelni stało się zamykanie niektórych kierunków studiów i zwalnianie pracowników.

Taki sposób „rozwiązywania problemu” prowadzi do sukcesywnego kurczenia się uczelni, do zmniejszania jej potencjału naukowego,
redukcji realnej oferty dydaktycznej dla studentów i kandydatów na studia, a ostatecznie do jej likwidacji. Wiele wskazuje na to, iż jest to świadoma polityka Ministerstwa, zmierzająca do zmniejszenia liczby uczelni zasługujących na miano uniwersytetu lub placówki badawczej, zdegradowania większości uniwersytetów regionalnych do rangi wyższych szkół zawodowych, a także do wprowadzenia odpłatności za wszystkie rodzaje studiów. Wzywamy Rząd od odstąpienia od tej antyrozwojowej polityki. Oczekujemy zmiany sposobu finansowania jednostek naukowych, które zapewnią ciągłość trwania zagrożonym instytutom i całym dyscyplinom i podniosą jakość dydaktyki i badań. Dotyczy to również PAN.

1. Konieczne jest stworzenie systemu bodźców finansowych, które wiążą finansowanie jednostek z oceną prowadzonych w nich badań, innego niż obecny system parametryzacji. Umożliwiłoby to przetrwanie i rozwój pozametropolitalnych ośrodków naukowych; wiele ośrodków skłoniłoby na powrót do inwestycji w badania, nie w reklamę. Zmiana ta pozwoli na dużo więcej niż tylko na zachowanie status quo. Wprowadzenie procedur promujących finansowanie przez instytuty nie tylko etatów dydaktycznych, lecz również badawczych i
dydaktyczno-badawczych byłoby ruchem prawdziwie pro-jakościowym. W tym celu należy stworzyć w algorytmie dotacji podstawy dla wdrożenia systemu dwuścieżkowego dla każdego instytutu naukowego.

Trzeba stworzyć instytutom możliwość przeliczania punktów uzyskanych dzięki prowadzonym w nich badaniom, publikacjom, konferencjom, uzyskanym patentom itd. na liczbę studentów. Neutralizacja czynnika demograficznego wymaga stworzenia w algorytmie takiej możliwości, by dana ilość wykonanej w jednostce pracy badawczej stanowiła ekwiwalent jednego studenta. Stworzenie w algorytmie
odpowiedniego przelicznika który określoną liczbę studentów i doktorantów pozwalałby zastąpić pewną ilością pracy badawczej i organizacyjnej, umożliwiłoby powetowanie strat związanych z niżem demograficznym, jak i prowadzenie bardziej selektywnej polityki wobec kandydatów na studia, bez czego nie sposób myśleć o podniesieniu poziomu wykształcenia Polaków.

2. Biorąc pod uwagę fakt, że ok. roku 2020 spodziewany jest wzrost liczby absolwentów szkół średnich, istotne jest zachowanie potencjału dydaktycznego i naukowego instytutów, ponieważ jego odbudowa byłaby długotrwała i kosztowna, a być może nawet nierealna. Algorytm dotacji dydaktycznej powinien uwzględnić, że poszczególne kierunki, dysponując określonym stanem kadry i infrastrukturą, mogą zapewnić dobre kształcenie pewnej maksymalnej liczbie studentów, ale nie większej niż średnia, np. z ostatnich 5 czy 10 lat i stan ten powinien być podtrzymywany, nawet w obliczu spadku liczby studentów do 50 % limitu z poprzednich lat.

Uwzględniać też należy zasadę, że dotacja nie będzie się zmniejszać, dopóki liczebność grup zajęciowych pozostaje w pewnych przedziałach dobranych ze względu na efektywność kształcenia. Kolejna zasada w algorytmie powinna zakładać, że pracownik naukowo-dydaktyczny zatrudniony jest na pełnym etacie nie tylko wtedy, gdy realizuje pensum dydaktyczne na obecnym poziomie,lecz także wtedy, gdy nie można mu przydzielić pełnej liczby godzin, ale przynajmniej 2/3 dotychczasowej wielkości.

3. Rzetelna ocena jakości badań wymaga wprowadzenia wielomodelowego systemu oceniania lub parametryzacji. Odgórne narzucanie, w imię urzędniczej wygody, jednego wzorca naukom społecznym, ścisłym, humanistyce i naukom technicznym prowadzi do osłabiania ich potencjału, jak i konfliktowania środowiska naukowego. Uznanie metodologicznych różnic między dziedzinami jest kwestią zdrowego
rozsądku. Dlatego trzeba zrezygnować z karania socjologów, za to że nie są matematykami, ale i nie narzucać matematykom modelu naukowego socjologii, polonistyki czy mechatroniki.

Wprowadzenie przelicznika jakościowego tylko o tyle będzie narzędziem naprawczym, nie zaś polem walki między naukowcami-lobbystami czy wręcz kolejnym narzędziem niszczenia mniej zaradnych dyscyplin w walce o skąpą dotację, o ile równolegle z jego wprowadzeniem wydane zostanie rozporządzenie Ministerstwa ustanawiające wielość modeli oceniania badań dla odpowiednich gałęzi nauk. Postulujemy jednocześnie, by wszędzie, gdzie tylko pojawi się konieczność wprowadzenia elementów systemu recenzyjnego (zarówno w naukach społecznych, humanistyce, jak i w naukach podstawowych) wprowadzić na wszystkich poziomach zasadę pełnej jawności; zamieszczania wszystkich recenzji w internecie, łącznie z obowiązkową odpowiedzią autora oraz możliwością dyskutowania recenzji przez wszystkich członków wspólnoty naukowej.

Przygotowywane przez Rząd rozwiązania nie oferują perspektywy wyjścia z kryzysu i podniesienia poziomu polskiej nauki. Projekt wyłonienia jednostek wiodących finansowanych kosztem słabszych ośrodków nie jest reformą projakościową, lecz pro-oszczędnościową. Co więcej, są to oszczędności krótkoterminowe i krótkowzroczne. Nie słyszymy dziś od Rządu obietnicy, że najlepsi będą dostawać więcej – mamy zapowiedź, że największe i najsilniejsze ośrodki będą finansowane kosztem słabszych. Występujemy o uwzględnienie w dotacji poziomu prowadzonych w instytutach badań. Jesteśmy za stworzeniem systemu bodźców skłaniających do podniesienia poziomu badań.

Nie można przedstawiać projektu degradacji większości ośrodków na rzecz paru ośrodków wiodących, obcięcia funduszy pozametropolitalnych ośrodków na rzecz metropolii jako reformę mającą podnieść stan nauki polskiej. Najlepsze uniwersytety staną się obciążeniem dla reszty, nie zaś kołem zamachowym, które pozwoli na podniesienie poziomu życia akademickiego w Polsce. Rozwiązaniem zaistniałej sytuacji nie jest odgórne decydowanie o tym, które ośrodki akademickie są ważniejsze dla życia naukowego i kulturalnego kraju, ale wprowadzenie takiej polityki finansowania ze względu na jakość, która spowodowałaby, że słabsze ośrodki równałyby do
mocniejszych.

Domagamy się systemu finansowania, który wymusi na jednostkach naukowych podwyższenie poziomu prowadzonych w nich badań, w taki sposób, aby została zachowania ich ciągłość instytucjonalna w czasie niżu demograficznego, nie zaś systemu, który ostatecznie uniemożliwi prowadzenie badań w jednostkach mniejszych i nie-wielkomiejskich lub prowadzących mniej popularne kierunki studiów.
Zignorowanie kolejnego wystąpienia świata naukowego, tak jak to się stało z poparciem 42 rad naukowych występujących o zniesienie odpłatności za studiowanie drugiego kierunku, nie pozostawi już Uniwersytetowi innej drogi niż protesty.