Dla naukowca istotne znaczenie ma kwestia autorskiego wkładu w osiągnięcie naukowe, które będzie przedmiotem oceny recenzentów w przewodzie naukowym. Nie wypowiadam się w blogu na temat sytuacji w innych dyscyplinach nauk, gdyż nie jest ekspertem w tym zakresie. Pewne zasady obowiązują jednak dla zbioru dyscyplin w ramach jednej dziedziny, a pedagogika znalazła się w dziedzinie nauk społecznych.
Otóż istotne są tu pytania, które pojawiły się w toku mojego spotkania z kadrą akademicką Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku, toteż postaram się na nie odpowiedzieć dodatkowo w tym miejscu, gdyż nie wszyscy mieli możliwość rozmowy na ten temat.
1) Czy i jaka jest zasada obliczania wkładu pracy poszczególnych autorów w przypadku prac wieloautorskich? Czy jest to kwestia ustaleń pomiędzy autorami? Jakimi kryteriami powinni się oni kierować? Chodzi mi o informacje dotyczącą przeliczania liczby stron w publikacji na procentowy udział danego autora. Zastosowanie takiego kryterium jednak, nie zawsze oddaje faktyczny wkład pracy (co w wypadku kiedy mniejsza liczba stron nie ma związku z mniejszym zaangażowaniem się w pracę). Również w pracach zespołów badawczych/naukowych nie zawsze jest możliwe dokładne "oszacowanie" pracy. Wszak część pracy koncepcyjnej powstaje poprzez wspólne ustalenia, negocjacje itp.
Wkład pracy każdego autora w przypadku pracy wielo- czy dwuautorskiej nie wynika z jakichś ukrytych reguł, którymi kierują się recenzenci w postępowaniu habilitacyjnym czy na tytuł naukowy profesora. Za naukowe uznaje się dzieło opublikowane w całości lub w zasadniczej części, albo jednotematyczny cykl publikacji. Może nim być część pracy zbiorowej, jeżeli opracowanie wydzielonego zagadnienia jest indywidualnym wkładem osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego.
Co wyróżnia dzieło naukowe, od popularnonaukowych? Takie dzieło, które spełnia następujące kryteria:
a) stanowi spójne tematycznie, recenzowane opracowania naukowe;
b) zawiera bibliografię naukową;
c) posiada objętość co najmniej 6 arkuszy wydawniczych;
d) zostało opublikowane jako książka lub odrębne tomy;
e) przedstawia określone zagadnienie w sposób oryginalny i twórczy.
Jeżeli zatem nasza współautorska praca ma być uznana jako monografia, a nie artykuł, musi liczyć co najmniej 6 arkuszy wydawniczych, niezależnie od tego, jakiej objętości jest tekst drugiego autora czy pozostałych autorów tej rozprawy. Ich oświadczenia powinny zatem dotyczyć owej objętości. Jeżeli publikacja ma minimum 12 ark. wyd. ale została napisana przez dwie osoby bez wydzielania np. w odrębnych rozdziałach jej autora, to wystarczy oświadczenie o udziale procentowym 50%:50% wkładu każdego z autorów. Coraz częściej tak autorzy, jak i sami wydawcy proponują, by jednak przy dających się wyodrębnić w takiej rozprawie samodzielnie napisanych części, podać na stronie redakcyjnej nazwisko autora takich rozdziałów, np. Kowalski (rozdz. 1, 3, 5, 12), Kwiatkowska (rozdz. 2, 4, 6-11). Natomiast wydawnictwo potwierdza ich objętość w arkuszach wydawniczych, żeby sumowały się do pożądanej wielkości.
Czy występując z wnioskiem o uruchomienie procedury habilitacyjnej/profesorskiej trzeba dysponować oświadczeniami wszystkich współautorów? Co w sytuacji kiedy z różnych względów takie oświadczenie jest już nie do zdobycia (np. śmierć jednego ze współautorów, brak z różnych względów wzajemnego kontaktu itp.) Czy te kwestie są i jak określone w przepisach czy są one ustalane jedynie umownie poprzez autorów danej publikacji?
Prace współautorskie powstają w ramach uzgodnionej między autorami współpracy naukowej, a nie są przypadkową sklejką tekstów obcych nam osób. Godząc się na włączenie własnego studium do pracy współautorskiej podpisuję niejako zobowiązanie-umowę z wydawcą, w której to treści jest wyraźnie określona liczba arkuszy wydawniczych. Tak więc, wspomniane tu okoliczności uniemożliwiające pozyskanie oświadczeń, są dość łatwe do zastąpienia ich tekstem umowy wydawniczej lub potwierdzeniem wydawcy o ostatecznym wskaźniku objętości tekstu. Często przecież nasze rozprawy ulegają jeszcze zmianom po recenzji wydawniczej. Przedkładana zatem do oceny publikacja musi mieć wydawcę, czyli znajdować się w ogólnym systemie wydawniczym, podlegającym (bez wystąpienia jednak obowiązku prawnego, choć ze skutkami podatkowymi w razie niezastosowania się) ewidencjonowaniu w ramach standardów ISBN.
Jeżeli osiągnięciem jest "jednotematyczny cykl publikacji” – to kandydat opatruje go tytułem (tak jak posiada swój tytuł monografia wskazana jako „osiągnięcie naukowe” w rozumieniu art. 16 ust. 2 pkt 1 Ustawy). Na stronie Centralnej Komisji jest wykładnia dla tego typu osiągnięć, a mianowicie: jednotematyczny cykl publikacji ma miejsce wówczas, gdy publikacje zostały przygotowane na z góry ustalony temat i ukazują się w sposób, który można określić jako cykliczny. Nie jest zatem „jednotematycznym cyklem publikacji” zbiór publikacji, któremu autor ex post przypisał określony temat - nawet temat bardziej jednoznaczny niż „wybrane zagadnienia” czy też „studia z zakresu”.
Warto pamiętać, że artykuł zostanie uznany za naukowy w naszym dorobku, jeśli był opublikowany w recenzowanym czasopiśmie naukowym oraz jego objętość wynosi co najmniej 0,5 arkusza wydawniczego, niezależnie od pozostałych kryteriów, które wymieniłem powyżej w odniesieniu do rozpraw monograficznych.
18 maja 2014
17 maja 2014
Ilu promotorów pomocniczych?
Coraz częściej pojawia się pytanie, podobne do tego (fot. 1): Ile diabłów zmieści się na główce od szpilki? Rzecz dotyczy liczby promotorów pomocniczych w przewodach doktorskich. Ilu ich może być? Czy może być dwóch, trzech promotorów pomocniczych?
Otóż to. Merytorycznie promotor pracy doktorskiej potrafiłby uzasadnić każdą kandydaturę, natomiast ma wątpliwość, czy Rada Wydziału może zakwestionować taką propozycję? Otóż odpowiadam, że do każdego przewodu doktorskiego można powołać TYLKO I WYŁĄCZNIE JEDNEGO PROMOTORA POMOCNICZEGO.
Ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym art. 20. punkt 7 zawiera jednoznaczny zapis w tym względzie: „Promotorem pomocniczym w przewodzie doktorskim, który pełni istotną funkcję pomocniczą w opiece nad doktorantem, w tym w szczególności w procesie planowania badań, ich realizacji i analizy wyników może być osoba posiadająca stopień doktora w zakresie danej lub pokrewnej dyscypliny naukowej lub artystycznej i nie posiadająca uprawnień do pełnienia funkcji promotora w przewodzie doktorskim”.
Podobnie jest to określone w Rozporządzeniu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 22 września 2011 r. w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodach doktorskich, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora:
§ 2. 1. Po wszczęciu przewodu doktorskiego rada jednostki organizacyjnej wyznacza promotora, w celu sprawowania opieki naukowej nad kandydatem.
Żartując - jeśli ktoś chciałby powołać dwóch promotorów, to tylko i wyłącznie w zgodzie z tezą: JEST NAS DWÓCH, JA I MÓJ BRZUCH.
Jak widać, b. ministra nauki i szkolnictwa wyższego wyraźnie ograniczyła szanse na awans kandydatów do tytułu naukowego profesora, którzy muszą wypromować co najmniej trzech doktorów, a jeśli nie będzie to możliwe, to powinni wykazać się spełnieniem w roli promotora pomocniczego w ... dwóch przewodach doktorskich i w roli głównego promotora jednej dysertacji. Kto uzyskał do chwili obecnej habilitację, to nie ma szans na taką "wymianę", gdyż nie miał możliwości pełnienia roli promotora pomocniczego w jakimkolwiek przewodzie. Tym samym b. minister B. Kudrycka "zmusiła" doktorów habilitowanych do intensywnej pracy z młodymi naukowcami i promowaniem ich prac doktorskich. W przeciwnym razie nie zostaną profesorami, gdyż wymóg kształcenia i promowania kadr akademickich jest twardym kryterium w ocenie osiągnięć naukowych kandydata do tytułu naukowego.
"Tytuł naukowy będzie mógł być nadany osobie, która: posiada osiągnięcia naukowe, doświadczenie w kierowaniu zespołami badawczymi realizującymi projekty finansowane w drodze konkursów krajowych i zagranicznych, posiada osiągnięcia w opiece naukowej (uczestniczyła 3 razy w charakterze promotora lub promotora pomocniczego w przewodzie doktorskim, w tym co najmniej raz w charakterze promotora... "
Dla niespełnionych w tym kryterium pozostaje jeszcze nadzieja w nowelizacji ustawy... .
16 maja 2014
Co w MEN czyni się nagle, to po diable , czyli jak władza chroni plagiatoryzm
Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne poinformowały opinię publiczną, że zaprezentowana w kwietniu przez MEN pierwsza część „Naszego eleMENtarza” JEST w dużym stopniu kopią m.in. dwóch podręczników WSiP. Zarząd Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych zwrócił się w tej sprawie pisemnie do pani Minister Edukacji Narodowej, Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Przeprowadzone przez WSiP analizy graficzne, językowe, metodologiczne i prawne wskazują bowiem na to, że w około jednej trzeciej rządowego podręcznika, na ponad 30 stronach, zostały wykorzystane rozwiązania graficzne, metodologiczne i koncepcyjne wypracowane w Wydawnictwach Szkolnych i Pedagogicznych.
Dowody w tej sprawie wraz ze zdjęciami wskazują na działania autorki rządowej publikacji, które są nie tylko sprzeczne z prawem autorskim w naszym kraju, ale i antyedukacyjne. Słusznie asekurowała się ministra Joanna Kluzik - Rostkowska kilka miesięcy temu zapowiadając, że będzie to najbardziej krytycznie czytany podręcznik szkolny spośród wszystkich, jakie dotychczas się ukazały.
Ja go już nie będę czytał, bo po zapoznaniu się z jego pierwszą częścią straciłem wszelkie zaufanie do Autorki i MEN jako sponsora tego bubla. Oskarżenie o plagiat czy autoplagiat powinno zakończyć się czyjąś dymisją, ale ta byłaby możliwa w państwie demokratycznym i wśród polityków, którzy odpowiedzialnie traktują swoją profesję i służbę wobec społeczeństwa. Tu mamy do czynienia z przedziwną hucpą populizmu i tandety oraz z naruszeniem demokratycznych procedur wyłaniania twórcy zamawianego dzieła. Teraz widać, że co nagle, to po diable.
Jak wygląda odpowiedź Joanny Dębek - rzecznika prasowego resortu na zarzuty dotyczące tego EleMENtarza?
"Stanowczo odrzucamy te oskarżenia. Są całkowicie bezpodstawne. Główny zarzut Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych jest absurdalny – MEN miałby skopiować podręcznik, którego nie ma na rynku i do którego nikt nie ma dostępu. Nadużyciem jest porównywanie różniących się rozkładówek i sugerowanie podobieństw. Treści elementarza wynikają z metodyki pracy z pierwszoklasistami i z podstawy programowej. W najbliższym czasie zaprezentujemy ostateczną wersję elementarza. Tę, która zostanie wydrukowana. Uwzględniono w niej znaczącą liczbę uwag, które nadesłano do MEN w ramach konsultacji społecznych. Prace nad podręcznikiem idą zgodnie z harmonogramem."
Tak kuriozalnej, bo niemerytorycznej odpowiedzi na poważne zarzuty oraz tak nieetycznych praktyk manipulowania opinią publiczną nie mieliśmy już w kraju dawno. Jak widać nie sprawdzają się w swojej roli doradcy od public relations. Być może powinni reklamować margarynę ze swoją ekspertką od edukacji szkolnej, ale nie kompromitować urzędu państwowego.
No i jeszcze jedna sugestia dla władzy, która lubi działać populistycznie, zamiast podejść do problemu specjalistycznie. W japońskiej sztuce zarządzania stała się w poł.XX w. niezwykle modna metoda "kaizen", której istotą jest stopniowe wprowadzanie zmian, by nie wywoływać lęku u twórcy innowacji, a oporu wśród jej odbiorców. Każda bowiem zmiana przeraża, wywołuje niepokój. Akurat sprawa podręcznika u autorki nie wywołała żadnego lęku czy oporu, skoro doszła do wniosku, że można w kilka miesięcy przygotować jedynie słuszny eleMENtarz.
Otóż mózg człowieka reaguje na trudne pytania czy problemy paniką, która prowadzi do porażki. Jeśli bowiem problem jest poważny, a więc: Jak mam napisać rządowy podręcznik w ciągu kilku miesięcy, żeby spełniał najwyższe standardy (skoro MEN jest najwyższą władzą, a zleceniodawcą)?- to poziom skomplikowania i trudności jest tak trudny dla niego, że zaczyna kombinować. Wówczas tzw. innowator nie jest już twórcą tylko "tfurcą" - jak powiedziałby Stefan Wiech - nie tworzy, tylko poszukuje rozwiązań typu: jak coś obejść, by spełnić zbyt wygórowane żądania zamawiającego. Właśnie dlatego pisałem o tym, że współczuję "autorce", bo już na starcie podjęła się zadania przeciwko nauczycielskiej wolności, także ewentualnych odbiorców jej wytworu.
Dowody w tej sprawie wraz ze zdjęciami wskazują na działania autorki rządowej publikacji, które są nie tylko sprzeczne z prawem autorskim w naszym kraju, ale i antyedukacyjne. Słusznie asekurowała się ministra Joanna Kluzik - Rostkowska kilka miesięcy temu zapowiadając, że będzie to najbardziej krytycznie czytany podręcznik szkolny spośród wszystkich, jakie dotychczas się ukazały.
Ja go już nie będę czytał, bo po zapoznaniu się z jego pierwszą częścią straciłem wszelkie zaufanie do Autorki i MEN jako sponsora tego bubla. Oskarżenie o plagiat czy autoplagiat powinno zakończyć się czyjąś dymisją, ale ta byłaby możliwa w państwie demokratycznym i wśród polityków, którzy odpowiedzialnie traktują swoją profesję i służbę wobec społeczeństwa. Tu mamy do czynienia z przedziwną hucpą populizmu i tandety oraz z naruszeniem demokratycznych procedur wyłaniania twórcy zamawianego dzieła. Teraz widać, że co nagle, to po diable.
Jak wygląda odpowiedź Joanny Dębek - rzecznika prasowego resortu na zarzuty dotyczące tego EleMENtarza?
"Stanowczo odrzucamy te oskarżenia. Są całkowicie bezpodstawne. Główny zarzut Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych jest absurdalny – MEN miałby skopiować podręcznik, którego nie ma na rynku i do którego nikt nie ma dostępu. Nadużyciem jest porównywanie różniących się rozkładówek i sugerowanie podobieństw. Treści elementarza wynikają z metodyki pracy z pierwszoklasistami i z podstawy programowej. W najbliższym czasie zaprezentujemy ostateczną wersję elementarza. Tę, która zostanie wydrukowana. Uwzględniono w niej znaczącą liczbę uwag, które nadesłano do MEN w ramach konsultacji społecznych. Prace nad podręcznikiem idą zgodnie z harmonogramem."
Tak kuriozalnej, bo niemerytorycznej odpowiedzi na poważne zarzuty oraz tak nieetycznych praktyk manipulowania opinią publiczną nie mieliśmy już w kraju dawno. Jak widać nie sprawdzają się w swojej roli doradcy od public relations. Być może powinni reklamować margarynę ze swoją ekspertką od edukacji szkolnej, ale nie kompromitować urzędu państwowego.
No i jeszcze jedna sugestia dla władzy, która lubi działać populistycznie, zamiast podejść do problemu specjalistycznie. W japońskiej sztuce zarządzania stała się w poł.XX w. niezwykle modna metoda "kaizen", której istotą jest stopniowe wprowadzanie zmian, by nie wywoływać lęku u twórcy innowacji, a oporu wśród jej odbiorców. Każda bowiem zmiana przeraża, wywołuje niepokój. Akurat sprawa podręcznika u autorki nie wywołała żadnego lęku czy oporu, skoro doszła do wniosku, że można w kilka miesięcy przygotować jedynie słuszny eleMENtarz.
Otóż mózg człowieka reaguje na trudne pytania czy problemy paniką, która prowadzi do porażki. Jeśli bowiem problem jest poważny, a więc: Jak mam napisać rządowy podręcznik w ciągu kilku miesięcy, żeby spełniał najwyższe standardy (skoro MEN jest najwyższą władzą, a zleceniodawcą)?- to poziom skomplikowania i trudności jest tak trudny dla niego, że zaczyna kombinować. Wówczas tzw. innowator nie jest już twórcą tylko "tfurcą" - jak powiedziałby Stefan Wiech - nie tworzy, tylko poszukuje rozwiązań typu: jak coś obejść, by spełnić zbyt wygórowane żądania zamawiającego. Właśnie dlatego pisałem o tym, że współczuję "autorce", bo już na starcie podjęła się zadania przeciwko nauczycielskiej wolności, także ewentualnych odbiorców jej wytworu.
14 maja 2014
Dziennikarska (o!)presja w MEN i ORE, czyli popierajmy się i nie dajmy się
Kibole śpiewają na stadionach:"ole, ole, ole, ole, nie damy się, nie damy się...." , więc nie ma się co dziwić, że i ministra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska postawnowiła właczyć się do chóru kibiców czwartej władzy. Powołanie na stanowisko dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji (dawniej Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli) koleżanki dziennikarki nie jest - zdaniem pani minister - żadnym nepotyzmem (brak powiązań rodzinnych) czy kolesiostwem (chyba nie ma genderowej odmiany tego terminu).
To jest bardzo dobre rozwiązanie. Po raz kolejny rządzący - nie tylko tym resortem - udowdnili, że nie ma żadnych powodów, by kierować się jakimikolwiek kompetencjami merytorycznymi w obsadzie stanowisk instytucji państwowych. Skoro ministrem edukacji może być dziennikarka, to dlaczego nie może być jej koleżanka po fachu dyrektorem ORE? Byłoby znakomicie, gdyby kuratorami oświaty też zostawali dziennikarze, bo nareszcie mielibyśmy w kraju klarowną sytuację informacyjną.
Kto zna się tak dobrze na metodach manipulacji, propagandy, sterowania społeczeństwem, jak nie dziennikarze? Proszę zatem nie kwestionować awansu dyrektor ORE (korespondent wojennej w Izraelu), bo właśnie dzięki temu resort edukacji nareszcie będzie wiedział, jak poradzić sobie z wojną o szkołę publiczną (sześciolatki, podręcznik, nadzór, ewaluacja, egzaminy itp.). Któż lepiej przygotuje dotychczas zatrudnionych w ORE współpracowników - mój Boże, jakże niekompetentnych zapewne nauczycieli, pedagogów, psychologów, skoro ich pracami ma kierować wysokiej klasy specjalistka od deprofesjonalizacji nauczycielskiej - jak nie właśnie redaktorka TVP?
Od razu widać, że nie o nauczycieli tu chodzi, tylko o bardziej zdyscyplinowane przejęcie przez PO instytucji, która pośredniczy w podziale funduszy unijnych na edukację. Redaktor A. Grabek cytuje "w Rzeczpospolitej wypowiedź pani minister edukacji mającą świadczyć o jej wysokiej trosce o szkolnictwo: "(...) minister edukacji odrzuca zarzuty o protekcję. Przekonuje, że decyzję o zatrudnieniu podjęła ze względu na jej umiejętności menedżerskie, a nie relacje towarzyskie. (...) Poprzedni dyrektor (Piotr Dmochowski-Lipski – red.) zdecydowanie nie spełniał moich oczekiwań. (...) ORE musi wywiązać się z kilku strategicznych zobowiązań. Chodzi o projekt e-podręczników, mają być gotowe do września 2015 r. Ośrodek ma także czynnie włączyć się w reformę obniżającą wiek szkolny. – Mam na myśli realną pomoc w dokształcaniu nauczycieli, a także opracowanie nowoczesnych narzędzi do diagnozowania gotowości szkolnej. Te, z którymi pracują obecnie poradnie psychologiczne, są niestety przestarzałe".
Tak oto dowiadujemy się, że trzeba zmusić psychologów do podporządkowania się politycznej strategii rządzenia. Skoro władza chce udowodnić społeczeństwu, że sześciolatki są dojrzałe do szkolnej edukacji, to psycholodzy nie mają wyjścia - muszą zacząć kłamać, fałszować dane, dostrajać diagnozy do tej tezy, a jakie to przypomina państwu czasy?
To jest bardzo dobre rozwiązanie. Po raz kolejny rządzący - nie tylko tym resortem - udowdnili, że nie ma żadnych powodów, by kierować się jakimikolwiek kompetencjami merytorycznymi w obsadzie stanowisk instytucji państwowych. Skoro ministrem edukacji może być dziennikarka, to dlaczego nie może być jej koleżanka po fachu dyrektorem ORE? Byłoby znakomicie, gdyby kuratorami oświaty też zostawali dziennikarze, bo nareszcie mielibyśmy w kraju klarowną sytuację informacyjną.
Kto zna się tak dobrze na metodach manipulacji, propagandy, sterowania społeczeństwem, jak nie dziennikarze? Proszę zatem nie kwestionować awansu dyrektor ORE (korespondent wojennej w Izraelu), bo właśnie dzięki temu resort edukacji nareszcie będzie wiedział, jak poradzić sobie z wojną o szkołę publiczną (sześciolatki, podręcznik, nadzór, ewaluacja, egzaminy itp.). Któż lepiej przygotuje dotychczas zatrudnionych w ORE współpracowników - mój Boże, jakże niekompetentnych zapewne nauczycieli, pedagogów, psychologów, skoro ich pracami ma kierować wysokiej klasy specjalistka od deprofesjonalizacji nauczycielskiej - jak nie właśnie redaktorka TVP?
Od razu widać, że nie o nauczycieli tu chodzi, tylko o bardziej zdyscyplinowane przejęcie przez PO instytucji, która pośredniczy w podziale funduszy unijnych na edukację. Redaktor A. Grabek cytuje "w Rzeczpospolitej wypowiedź pani minister edukacji mającą świadczyć o jej wysokiej trosce o szkolnictwo: "(...) minister edukacji odrzuca zarzuty o protekcję. Przekonuje, że decyzję o zatrudnieniu podjęła ze względu na jej umiejętności menedżerskie, a nie relacje towarzyskie. (...) Poprzedni dyrektor (Piotr Dmochowski-Lipski – red.) zdecydowanie nie spełniał moich oczekiwań. (...) ORE musi wywiązać się z kilku strategicznych zobowiązań. Chodzi o projekt e-podręczników, mają być gotowe do września 2015 r. Ośrodek ma także czynnie włączyć się w reformę obniżającą wiek szkolny. – Mam na myśli realną pomoc w dokształcaniu nauczycieli, a także opracowanie nowoczesnych narzędzi do diagnozowania gotowości szkolnej. Te, z którymi pracują obecnie poradnie psychologiczne, są niestety przestarzałe".
Tak oto dowiadujemy się, że trzeba zmusić psychologów do podporządkowania się politycznej strategii rządzenia. Skoro władza chce udowodnić społeczeństwu, że sześciolatki są dojrzałe do szkolnej edukacji, to psycholodzy nie mają wyjścia - muszą zacząć kłamać, fałszować dane, dostrajać diagnozy do tej tezy, a jakie to przypomina państwu czasy?
13 maja 2014
Europejskie Stowarzyszenie Dialogu Edukacyjnego
we współpracy z uczelniami i kuratoriami całej Polski, licznymi instytucjami, organizacjami rządowymi i samorządowymi, zaprasza zainteresowanych do udziału w interesującym projekcie jakim jest Forum Nowoczesnych Technologii i Inwestycji w Edukacji.
W dn. 5-7 listopada 2014 r. na terenie nowoczesnego Centrum Kongresowego Targów Kielce odbędzie się europejski kongres poświęcony zmianom w edukacji, konieczności dostosowania zarówno systemu kształcenia jak i infrastruktury przedszkoli, szkół i uczelni wyższych do przemian XXI wieku. Forum ma możliwość stania się miejscem wymiany opinii, zapoznania się z nowoczesnymi rozwiązaniami i nowymi technologiami wspierającymi postnowoczesną edukację. W ramach forum EFNTIE wystąpią wybitni specjaliści z dziedziny technologii, naukowcy i zajmujący się na co dzień zagadnieniami wdrażania nowoczesnych rozwiązań i systemów, przedstawiciele administracji publicznej oraz samorządowej. Uczestnikami Forum mogą być przedstawiciele kuratoriów, szkół, ośrodków akademickich, administracji samorządowej i instytucji edukacyjnych z całego kraju.
Organizatorem Forum jest Europejskie Stowarzyszenie Dialogu Edukacyjnego, które zostało powołane do życia we wrześniu 2013 roku jako zrzeszeniem osób fizycznych zawiązane dla wymiany doświadczeń i innowacyjnych koncepcji oraz projektowania nowoczesnych technologii oraz rozwiązań dla edukacji w Polsce i innych krajach Unii Europejskiej. Założycielami Stowarzyszenia są przedstawiciele różnych środowisk naukowych i oświatowych min. Wrocławia, Kielc, Rzeszowa, Katowic. Siedzibą Stowarzyszenia jest miasto Wrocław.
Celem Stowarzyszenia jest m.in.:
1. Inicjowanie wymiany doświadczeń między placówkami naukowymi i oświatowymi, podmiotami gospodarczymi i organizacjami zaangażowanymi we wprowadzanie nowoczesnych technologii oraz nowatorskich koncepcji programowo-organizacyjnych w szkołach wszystkich rodzajów i poziomów, w uczelniach oraz innych placówkach i instytucjach, w tym również tworzonych przez Stowarzyszenie we współpracy z innymi organizacjami i instytucjami publicznymi i niepublicznymi.
2. Realizowanie różnych form edukacji na obszarze Rzeczpospolitej Polskiej oraz innych krajów Unii Europejskiej.
3. Tworzenie warunków umożliwiających otwarty dialog przedstawicieli różnych profesji oraz środowisk na temat najważniejszych problemów edukacji.
4. Promowanie osób, które osiągają sukcesy w tworzeniu nowoczesnych technologii dla edukacji i kultury oraz kształtowaniu społecznego klimatu wokół różnych inicjatyw na rzecz efektywnych form rozwoju kapitału ludzkiego.
5. Wspieranie inicjatyw i popularyzacja osiągnięć placówek edukacyjnych i naukowo-badawczych, które prezentują w tych zakresach najwyższy standard i oryginalny dorobek.
6. Tworzenie sieci kontaktów bezpośrednich i medialnych, międzyinstytucjonalnych oraz osobowych dla promocji dokonań i wyników badań oraz publikacji w europejskiej i pozaeuropejskiej przestrzeni edukacyjnej.
Stowarzyszenie swoje cele realizuje poprzez:
1.Europejskie Debaty Edukacyjne realizowane w dwóch formach: dialogu bezpośredniego i dialogu w e-przestrzeni medialnej poprzez sesje plenarne dotyczące systemów edukacyjnych w różnych krajach Europy oraz konferencje problemowe w obszarach tematycznych na wszystkich poziomach kształcenia szkolnego oraz edukacji całożyciowej.
2.Spotkania robocze: warsztaty, konferencje, konsultacje odbywane na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej oraz innych krajach Europy przy współudziale środowisk akademickich, samorządów i przedstawicieli administracji rządowej.
3.Wystawy i prezentacje nowoczesnych technologii edukacyjnych połączone z prezentacją innowacji przygotowanych przez uczelnie, zespoły badawcze i naukowe, indywidualnych projektantów, krajowe i zagraniczne przedsiębiorstwa.
4.Inicjowanie diagnoz, badań i ekspertyz oraz wymiana bieżących doświadczeń na różnych obszarach edukacji między ośrodkami krajowymi i zagranicznymi.
5.Prowadzenie działalności wydawniczej i promocyjnej.
Zastanawiam się, czy będzie zainteresowanie wśród nauczycieli, specjalistów od mediów w edukacji kolejną inicjatywą stowarzyszeniową. Obserwujemy w kraju wyraźny spadek aktywności społecznej, ale być może nowe nowe media, nowe technologie, cyfryzacja edukacji szkolnej i komunikacji pedagogicznej staną się w środowiskach edukacyjnych szansą do ich zmiany. Niezależnie od nich musi nastąpić zmiana paradygmatu szkoły. Im dłużej będzie ona w systemie "top-down", tym silniej będą opóźniane procesy inkulturacji młodych pokoleń w płynnej rzeczywistości.
12 maja 2014
Pedagogika Bogdana Suchodolskiego w odczytaniu współczesnych pedagogów
Nie sposób nie przypomnieć kolejnej generacji naukowców dorobku jednego z trzech „tenorów” pedagogiki i polskiej humanistyki, który urodził się - podobnie jak Bogdan Naroczyński i Czesław Kupisiewicz - w Sosnowcu, a mianowicie Bogdana Suchodolskiego. Z inicjatywy prof. Czesława Kupisiewicza - Komitet Nauk Pedagogicznych PAN podjął się wspólnie ze społecznością akademicką Wyższej Szkoły "Humanitas" w Sosnowcu zorganizowania jubileuszowej konferencji i wydania z tej okazji zbioru najnowszych studiów myśli wybitnego, światowej sławy pedagoga, który był współtwórcą i pierwszym przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN (1953-1973).
Nie zapominamy o dorobku Mistrzów wielu pokoleń, o ich wkładzie w rozwój nauki, gdyż bez ich wcześniejszych rozpraw, nawet tych pisanych i wydawanych w dobie cenzury i bolszewickiego reżimu, nie bylibyśmy przygotowani do konfrontacji z pluralizmem teorii wychowania i kształcenia, który dla współczesnych jest już czymś oczywistym, naturalnym, chociaż wcale niełatwym do zdiagnozowania ich zróżnicowania, zmapowania a tym samym i właściwej ich recepcji.
W moim przekonaniu B. Suchodolski był tragiczną postacią wśród wielkich pedagogów swojej doby, skoro w ciągu bogatego w twórczość pedagogiczną życia zaprzeczał swoim ideowym wyborom. Kreował w jednym okresie teorie i systemy wartości, od których się w następnym odżegnywał. Wprawdzie rozwój nauki może prowadzić do unieważnienia teorii czy modeli minionych epok, to jednak w prowadzeniu badań nad ich ewolucją i upowszechnianiem trzeba kierować się prawdą.
Nie mnie osądzać ludzkie postawy czasu pogardy dla prawdziwej humanistyki i jej twórców, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że są wśród nas tacy, którzy służyli ówczesnemu reżimowi, a ośmielają się wykluczać część dorobku tego humanisty z nauki, z sobie tylko wiadomych powodów. Czy tego ktoś chce, czy nie, to jednak warto sięgać do także ocenzurowanych rozpraw naukowców minionego na szczęście ustroju, chociaż być może nigdy nie dowiemy się, które treści i dlaczego były z nich usuwane przez odpowiednie służby.
Warto też pamiętać o cyklu interdyscyplinarnych sesji naukowych Komitetu Badań i Prognoz „Polska 2000” PAN w Jabłonnie, którym kierował Bogdan Suchodolski, bo tam spotykali się humaniści, ale i badacze nauk technicznych, społecznych czy matematyczno-przyrodniczych. Ich wystąpienia poprzedzane referatami Bogdana Suchodolskiego przygotowywały także w jakiejś mierze późniejszy przełom społeczno-kulturowy i polityczny, bowiem rozważano kluczowe dla pedagogiki teoretycznej i praktycznej kwestie systemu wartości, powody aksjologicznej zapaści w edukacji, ale dyskutowano o mechanizmach sprawowania władzy, także oświatowej czy akademickiej jako źródeł różnego rodzaju patologii społecznych czy dysfunkcji publicznych instytucji oświatowych.
Jeszcze nie wszyscy są przekonani, że ten stan pęknięcia, radykalnego odcięcia się polskiej humanistyki od monistycznej, zdegenerowanej ideologicznie pedagogiki socjalistycznej stanie się trwałym osiągnięciem nadchodzących czasów transformacji społeczno-politycznej. Polska pedagogika stała się wraz z przełomem ustrojowym początku lat 90. XX w. nauką zorientowaną na wartości pluralizmu i demokracji, na społeczeństwo otwarte, na różnice, wielość i obcość, na poszanowanie indywidualnej wolności i uspołecznienie.
Był to czas schyłku życia i pracy twórczej Bogdana Suchodolskiego, z którego rozpraw naukowych uczyło się co najmniej kilka pokoleń. Interesuje mnie tu to, co jest w dorobku naukowym tego humanisty ponadczasowe, co stanowi uniwersalny wkład w metodologię badań porównawczych. Mam bowiem świadomość trudów i dramatycznych zapewne wyborów osobistych w okresie PRL nie tylko tego naukowca, reprezentującego przecież dyscyplinę najsilniej poddawaną przez ówczesne władze represji, cenzurze i zobowiązującą wielu do działań być może także sprzecznych z ich światopoglądem, własnym sumieniem czy kulturą osobistą.
Wydana przez uczelnię "Humanitas" w Sosnowcu rozprawa pod wspólną redakcją z prof. Czesławem Kupisiewiczem jest kolejnym wkładem części akademickiej społeczności w to, co prof. Teresa Hejnicka-Bezwińska określiła we wstępie do własnego artykułu, a mianowicie:
(...) jest stosowną okazją, aby nie tylko oddać należną cześć, złożyć hołd osobie i dziełu, ale uruchomić namysł nad lepszym opisaniem, wyjaśnieniem i zinterpretowaniem tego, co również dzisiaj wydaje się ważne i warte debaty. (...)pytanie o miejsce Suchodolskiego w sporach o pedagogikę, które toczone były w XX wieku, pozwoli odkryć i ujawnić problemy, antynomie, dylematy i kontrowersje, z którymi musiał zmierzyć się nie tylko Profesor Bogdan Suchodolski, ale wielu polskich intelektualistów, którzy chcieli pozostać wierni ideom i ideałom humanizmu, zaangażowanym w przywrócenie i zachowanie ciągłości kulturowej między Polską a Europą, w tym również w przetrwanie pedagogiki jako dyscypliny naukowej, wpisanej w polską tradycję akademicką budowania nauk humanistycznych.
Chciałabym, odczytując pedagogiczne credo jednego uczonego, spróbować odnaleźć w biografii i dziełach tego wielkiego humanisty te uwarunkowania, które sprawiły, że pomimo bardzo niekorzystnych uwarunkowań politycznych, społecznych i ekonomicznych w obszarze kultury pojawiali się ludzie, którym udawało się przezwyciężać owe ograniczenia i zagrożenia."
Pani Profesor proponuje odczytanie pedagogicznego credo Bogdana Suchodolskiego w następujących fazach instytucjonalizacji i dyscyplinaryzacji pedagogiki polskiej:
1) W fazie awansu polskiej pedagogiki,
2) W fazie jej ekspansji,
3) W fazie kryzysu dominującego wcześniej modelu uprawiania pedagogiki polskiej.
Znakomitym przykładem tych procesów jest wypowiedź prof. Janusza Gajdy, dla którego twórczość Bogdana Suchodolskiego jest w szczególny sposób bliska, bowiem odegrała inspirującą rolę w jego (...) działalności dydaktyczno-wychowawczej i publikacyjnej, a zwłaszcza w humanistyczno-antropologicznym nurcie pedagogiki kultury, podręcznikach akademickich antropologii kulturowej i opracowaniach dot. problematyki aksjologicznej i wychowania przez sztukę .
Wybitny znawca pedagogiki kultury tak pisze o roli pedagogiki ideałów i pedagogiki życia w filozofii B. Suchodolskiego, które tylko pozornie są przeciwstawnymi sobie koncepcjami wychowania. Jak pisał Bogdan Suchodolski już w 1936 roku: Główną zasadą wychowania realistycznego jest kształtowanie człowieka w związku z realnymi zadaniami, które jako obywatel i zawodowiec będzie musiał podjąć i wykonywać w życiu. Wychowanie realistyczne nie wyzbywa się elementu twórczego i przyszłościowego, nie schodzi do poziomu oportunistycznego przystosowania się do wszelkiej rzeczywistości
A po przeszło półwieczu rozwijając tę myśl głosił: Istnieje rzeczywistość faktów, sukcesów, ujmowana w kategorie pragmatyczne i utylitarne, … w kategorie osiągnięć zamierzonych i planowanych. I jest rzeczywistość druga, rzeczywistość wartości, a nie faktów, rzeczywistość obowiązków, rzeczywistość powołania, rzeczywistość tego wszystkiego, co powinno być, a nie tylko tego, co jest; rzeczywistość wartości podejmowanych i bronionych przez ludzi.
Prof. UŁ Mirosława Zalewska-Pawlak wyróżniła w swojej analizie poglądów Bogdana Suchodolskiego na rolę sztuki w wychowaniu trzy konteksty teoretyczne: społeczny, antropologiczny i aksjologiczny. Determinowały one interpretację nadawanych sztuce znaczeń i są zgodne z kierunkiem ewolucji myśli pedagogicznej profesora Suchodolskiego, uwzględniającej przemiany cywilizacyjne w XX wieku.
Każdy z tych wymiarów stanowił pogłębienie naszej wiedzy o istocie kultury i wychowania estetycznego młodych pokoleń. Wyróżniła zatem w spuściźnie naukowej B. Suchodolskiego jego troskę o 1) „kulturę w ludziach” – sztukę we współbytowaniu społecznym, 2) "kulturę w ludziach” – sztukę w kształceniu osobowym i 3) ekspresję oraz wspólnotę jako wartości w procesach samourzeczywistniania jednostki, a zarazem rozwoju jej zdolności do uczestniczenia w coraz wyższych, złożonych formach wspólnoty stwarzanej przez sztukę.
Prof. APS Jan Łaszczyk odczytuje dzieła B. Suchodolskiego dla potrzeb kształcenia młodych pokoleń w ponowoczesnym świecie. Akcentuje w tej recepcji spojrzenie profesora na edukację, która (...) nie może zaniechać takich powinności jak kształtowanie u uczniów umiejętności odbierania świata, swojego ustosunkowania do zdarzeń społecznych i drugiego człowieka, formowanie harmonijnie rozwiniętej indywidualności i orientacji rozwojowej (...) współczesne kształcenie adaptacyjne przygotowuje ludzi jedynie do korzystania z osiągnięć cywilizacyjnych.
Zachodzi natomiast potrzeba, aby edukacja przyszła przygotowywała także do twórczego uczestnictwa w procesie rozwoju cywilizacji. Twórczość człowieka jest bowiem zasadniczym czynnikiem postępu, a postęp ten coraz silniej zależy od zwiększającej się liczby ludzi lepiej wykształconych intelektualnie i moralnie. .
Nie brakuje w tej debacie wątków typowych dla badań biograficznych i komparatystycznych. Oto prof. APS Andrzej Ciążela tak mówi o tym procesie poznawczym: Fakt, że jest postacią znaną nie oznacza jednak, że jest postacią zajmującą jakieś oczywiste i powszechnie akceptowane miejsce. Spojrzenie na opinie o jego twórczości wskazuje, że interpretacje jego dorobku raczej nie narzucają oczywistej wizji poglądów i postaci, najczęściej (chociaż nie zawsze słusznie) towarzyszącej wybitnym postaciom należącym do dziejów polskiej pedagogiki.
Jak sądzę, problemy związane z interpretacją jego postaci wiążą się przede wszystkim z ogromem dorobku i złożonością jego biografii. (...) Jego stosunek do polityki wiązał się więc przede wszystkim z przekonaniem, że spraw najważniejszych nie należy wystawiać na hazard politycznych rozgrywek. Troska ta prowadzi do, wywołującej najwięcej kontrowersji w jego ocenach, swoistej dlań asertywności w chwilach konfliktów politycznych i momentów narastania konfrontacji społecznych oraz podejmowania konstruktywnych działań w najmniej do tego - wydawało by się - odpowiednich momentach.
Prof. UŚl Andrzej Murzyn zwraca uwagę na słabo obecny we współczesnych odczytaniach dzieł B. Suchodolskiego zagadnienie pracy i jej miejsca w kontekście szeroko pojmowanej kultury. Skoro szybki postęp nauki – jak pisze dalej Suchodolski – czyni materiał nauczania zawsze nieaktualnym, chodzi o rozwijanie u ludzi takiej sprawności umysłu, która umożliwiałaby im dostrzeganie problemów i dysponowanie metodami ich studiowania.(...)
Dla Bogdana Suchodolskiego technika pełni nie tylko funkcję służebną, jest także techniką, która rzuca ludziom różne wyzwania ( na przykład loty kosmiczne), które człowiek przyjmuje, ponieważ leży to w jego naturze, ale także – a raczej przede wszystkim – w jego naturze leży nieustanne przekraczanie stanu bycia homo faber, które stanowi - wprawdzie konieczne – ale jednak tylko uzupełnienie jego duchowości.
Prof. UZ Mirosław Kowalski wskazuje na omawiane przez B. Suchodolskiego problemy modernistycznego świata, dla rozwiązania których nie sformułował on gotowych odpowiedzi. Są to takie chociażby kwestie, jak: Dlaczego mielibyśmy wybierać między dobrem jednostki a cywilizacji? Co zostanie uznane za problem wychowawczy, który z problemów okaże się ważniejszy? Dlaczego tradycja nie umie odpowiedzieć na problemy przyszłości? Skoro dla B. Suchodolskiego postęp jest naturalnym procesem, który zmienia rzeczywistość, to pojawia się pytanie, czy postęp jest możliwy dla wszystkich dziedzin życia np. czy sztuką także rządzi postęp? Czy okresy rozwojowe sztuki, kultury są ewolucją czy postępem? Jak pisze zielonogórski pedagog o Suchodolskim: Z jednej strony, nie chce on przekreślić w całości tradycji akademickich, jednak, z drugiej strony, postuluje taką reformę uniwersytetu, w której najważniejsze są oczekiwania przemysłu. Jest to sprawa sporna, czy pogodzenie antycznego ideału akademickiego z wymaganiami nowożytnej industrializacji w ogólne jest możliwe? Nie jest jasne, czy kompromis, zaproponowany przez B. Suchodolskiego, nie narusza tradycyjnej autonomii wartości wiedzy?
Dziękuję JM Rektorowi Wyższej Szkoły "Humanitas" oraz współpracownikom naukowym, wydawniczym i administracyjnym za współorganizację Jubileuszowej Sesji mimo niesprzyjających okoliczności z różnych stron i powodów. Wydanie tomu "O pedagogice Bogdana Suchodolskiego" przez Wydawnictwo Naukowe "Humanitas" potwierdza, że troska o rozwój nauk pedagogicznych w dobie odczuwanego przecież w środowiskach niepublicznych i publicznych szkół wyższych kryzysu ekonomicznego, znajduje "mimo wszystko" wielu sojuszników. Po raz kolejny zwyciężyła teza, którą sparafrazuję za Bogdanem Suchodolskim: Właśnie dlatego, że CZŁOWIEK JEST TAK WIELKI, nie są dlań przeszkodą LUDZIE MALI.
Nie zapominamy o dorobku Mistrzów wielu pokoleń, o ich wkładzie w rozwój nauki, gdyż bez ich wcześniejszych rozpraw, nawet tych pisanych i wydawanych w dobie cenzury i bolszewickiego reżimu, nie bylibyśmy przygotowani do konfrontacji z pluralizmem teorii wychowania i kształcenia, który dla współczesnych jest już czymś oczywistym, naturalnym, chociaż wcale niełatwym do zdiagnozowania ich zróżnicowania, zmapowania a tym samym i właściwej ich recepcji.
W moim przekonaniu B. Suchodolski był tragiczną postacią wśród wielkich pedagogów swojej doby, skoro w ciągu bogatego w twórczość pedagogiczną życia zaprzeczał swoim ideowym wyborom. Kreował w jednym okresie teorie i systemy wartości, od których się w następnym odżegnywał. Wprawdzie rozwój nauki może prowadzić do unieważnienia teorii czy modeli minionych epok, to jednak w prowadzeniu badań nad ich ewolucją i upowszechnianiem trzeba kierować się prawdą.
Nie mnie osądzać ludzkie postawy czasu pogardy dla prawdziwej humanistyki i jej twórców, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że są wśród nas tacy, którzy służyli ówczesnemu reżimowi, a ośmielają się wykluczać część dorobku tego humanisty z nauki, z sobie tylko wiadomych powodów. Czy tego ktoś chce, czy nie, to jednak warto sięgać do także ocenzurowanych rozpraw naukowców minionego na szczęście ustroju, chociaż być może nigdy nie dowiemy się, które treści i dlaczego były z nich usuwane przez odpowiednie służby.
Warto też pamiętać o cyklu interdyscyplinarnych sesji naukowych Komitetu Badań i Prognoz „Polska 2000” PAN w Jabłonnie, którym kierował Bogdan Suchodolski, bo tam spotykali się humaniści, ale i badacze nauk technicznych, społecznych czy matematyczno-przyrodniczych. Ich wystąpienia poprzedzane referatami Bogdana Suchodolskiego przygotowywały także w jakiejś mierze późniejszy przełom społeczno-kulturowy i polityczny, bowiem rozważano kluczowe dla pedagogiki teoretycznej i praktycznej kwestie systemu wartości, powody aksjologicznej zapaści w edukacji, ale dyskutowano o mechanizmach sprawowania władzy, także oświatowej czy akademickiej jako źródeł różnego rodzaju patologii społecznych czy dysfunkcji publicznych instytucji oświatowych.
Jeszcze nie wszyscy są przekonani, że ten stan pęknięcia, radykalnego odcięcia się polskiej humanistyki od monistycznej, zdegenerowanej ideologicznie pedagogiki socjalistycznej stanie się trwałym osiągnięciem nadchodzących czasów transformacji społeczno-politycznej. Polska pedagogika stała się wraz z przełomem ustrojowym początku lat 90. XX w. nauką zorientowaną na wartości pluralizmu i demokracji, na społeczeństwo otwarte, na różnice, wielość i obcość, na poszanowanie indywidualnej wolności i uspołecznienie.
Był to czas schyłku życia i pracy twórczej Bogdana Suchodolskiego, z którego rozpraw naukowych uczyło się co najmniej kilka pokoleń. Interesuje mnie tu to, co jest w dorobku naukowym tego humanisty ponadczasowe, co stanowi uniwersalny wkład w metodologię badań porównawczych. Mam bowiem świadomość trudów i dramatycznych zapewne wyborów osobistych w okresie PRL nie tylko tego naukowca, reprezentującego przecież dyscyplinę najsilniej poddawaną przez ówczesne władze represji, cenzurze i zobowiązującą wielu do działań być może także sprzecznych z ich światopoglądem, własnym sumieniem czy kulturą osobistą.
Wydana przez uczelnię "Humanitas" w Sosnowcu rozprawa pod wspólną redakcją z prof. Czesławem Kupisiewiczem jest kolejnym wkładem części akademickiej społeczności w to, co prof. Teresa Hejnicka-Bezwińska określiła we wstępie do własnego artykułu, a mianowicie:
(...) jest stosowną okazją, aby nie tylko oddać należną cześć, złożyć hołd osobie i dziełu, ale uruchomić namysł nad lepszym opisaniem, wyjaśnieniem i zinterpretowaniem tego, co również dzisiaj wydaje się ważne i warte debaty. (...)pytanie o miejsce Suchodolskiego w sporach o pedagogikę, które toczone były w XX wieku, pozwoli odkryć i ujawnić problemy, antynomie, dylematy i kontrowersje, z którymi musiał zmierzyć się nie tylko Profesor Bogdan Suchodolski, ale wielu polskich intelektualistów, którzy chcieli pozostać wierni ideom i ideałom humanizmu, zaangażowanym w przywrócenie i zachowanie ciągłości kulturowej między Polską a Europą, w tym również w przetrwanie pedagogiki jako dyscypliny naukowej, wpisanej w polską tradycję akademicką budowania nauk humanistycznych.
Chciałabym, odczytując pedagogiczne credo jednego uczonego, spróbować odnaleźć w biografii i dziełach tego wielkiego humanisty te uwarunkowania, które sprawiły, że pomimo bardzo niekorzystnych uwarunkowań politycznych, społecznych i ekonomicznych w obszarze kultury pojawiali się ludzie, którym udawało się przezwyciężać owe ograniczenia i zagrożenia."
Pani Profesor proponuje odczytanie pedagogicznego credo Bogdana Suchodolskiego w następujących fazach instytucjonalizacji i dyscyplinaryzacji pedagogiki polskiej:
1) W fazie awansu polskiej pedagogiki,
2) W fazie jej ekspansji,
3) W fazie kryzysu dominującego wcześniej modelu uprawiania pedagogiki polskiej.
Znakomitym przykładem tych procesów jest wypowiedź prof. Janusza Gajdy, dla którego twórczość Bogdana Suchodolskiego jest w szczególny sposób bliska, bowiem odegrała inspirującą rolę w jego (...) działalności dydaktyczno-wychowawczej i publikacyjnej, a zwłaszcza w humanistyczno-antropologicznym nurcie pedagogiki kultury, podręcznikach akademickich antropologii kulturowej i opracowaniach dot. problematyki aksjologicznej i wychowania przez sztukę .
Wybitny znawca pedagogiki kultury tak pisze o roli pedagogiki ideałów i pedagogiki życia w filozofii B. Suchodolskiego, które tylko pozornie są przeciwstawnymi sobie koncepcjami wychowania. Jak pisał Bogdan Suchodolski już w 1936 roku: Główną zasadą wychowania realistycznego jest kształtowanie człowieka w związku z realnymi zadaniami, które jako obywatel i zawodowiec będzie musiał podjąć i wykonywać w życiu. Wychowanie realistyczne nie wyzbywa się elementu twórczego i przyszłościowego, nie schodzi do poziomu oportunistycznego przystosowania się do wszelkiej rzeczywistości
A po przeszło półwieczu rozwijając tę myśl głosił: Istnieje rzeczywistość faktów, sukcesów, ujmowana w kategorie pragmatyczne i utylitarne, … w kategorie osiągnięć zamierzonych i planowanych. I jest rzeczywistość druga, rzeczywistość wartości, a nie faktów, rzeczywistość obowiązków, rzeczywistość powołania, rzeczywistość tego wszystkiego, co powinno być, a nie tylko tego, co jest; rzeczywistość wartości podejmowanych i bronionych przez ludzi.
Prof. UŁ Mirosława Zalewska-Pawlak wyróżniła w swojej analizie poglądów Bogdana Suchodolskiego na rolę sztuki w wychowaniu trzy konteksty teoretyczne: społeczny, antropologiczny i aksjologiczny. Determinowały one interpretację nadawanych sztuce znaczeń i są zgodne z kierunkiem ewolucji myśli pedagogicznej profesora Suchodolskiego, uwzględniającej przemiany cywilizacyjne w XX wieku.
Każdy z tych wymiarów stanowił pogłębienie naszej wiedzy o istocie kultury i wychowania estetycznego młodych pokoleń. Wyróżniła zatem w spuściźnie naukowej B. Suchodolskiego jego troskę o 1) „kulturę w ludziach” – sztukę we współbytowaniu społecznym, 2) "kulturę w ludziach” – sztukę w kształceniu osobowym i 3) ekspresję oraz wspólnotę jako wartości w procesach samourzeczywistniania jednostki, a zarazem rozwoju jej zdolności do uczestniczenia w coraz wyższych, złożonych formach wspólnoty stwarzanej przez sztukę.
Prof. APS Jan Łaszczyk odczytuje dzieła B. Suchodolskiego dla potrzeb kształcenia młodych pokoleń w ponowoczesnym świecie. Akcentuje w tej recepcji spojrzenie profesora na edukację, która (...) nie może zaniechać takich powinności jak kształtowanie u uczniów umiejętności odbierania świata, swojego ustosunkowania do zdarzeń społecznych i drugiego człowieka, formowanie harmonijnie rozwiniętej indywidualności i orientacji rozwojowej (...) współczesne kształcenie adaptacyjne przygotowuje ludzi jedynie do korzystania z osiągnięć cywilizacyjnych.
Zachodzi natomiast potrzeba, aby edukacja przyszła przygotowywała także do twórczego uczestnictwa w procesie rozwoju cywilizacji. Twórczość człowieka jest bowiem zasadniczym czynnikiem postępu, a postęp ten coraz silniej zależy od zwiększającej się liczby ludzi lepiej wykształconych intelektualnie i moralnie. .
Nie brakuje w tej debacie wątków typowych dla badań biograficznych i komparatystycznych. Oto prof. APS Andrzej Ciążela tak mówi o tym procesie poznawczym: Fakt, że jest postacią znaną nie oznacza jednak, że jest postacią zajmującą jakieś oczywiste i powszechnie akceptowane miejsce. Spojrzenie na opinie o jego twórczości wskazuje, że interpretacje jego dorobku raczej nie narzucają oczywistej wizji poglądów i postaci, najczęściej (chociaż nie zawsze słusznie) towarzyszącej wybitnym postaciom należącym do dziejów polskiej pedagogiki.
Jak sądzę, problemy związane z interpretacją jego postaci wiążą się przede wszystkim z ogromem dorobku i złożonością jego biografii. (...) Jego stosunek do polityki wiązał się więc przede wszystkim z przekonaniem, że spraw najważniejszych nie należy wystawiać na hazard politycznych rozgrywek. Troska ta prowadzi do, wywołującej najwięcej kontrowersji w jego ocenach, swoistej dlań asertywności w chwilach konfliktów politycznych i momentów narastania konfrontacji społecznych oraz podejmowania konstruktywnych działań w najmniej do tego - wydawało by się - odpowiednich momentach.
Prof. UŚl Andrzej Murzyn zwraca uwagę na słabo obecny we współczesnych odczytaniach dzieł B. Suchodolskiego zagadnienie pracy i jej miejsca w kontekście szeroko pojmowanej kultury. Skoro szybki postęp nauki – jak pisze dalej Suchodolski – czyni materiał nauczania zawsze nieaktualnym, chodzi o rozwijanie u ludzi takiej sprawności umysłu, która umożliwiałaby im dostrzeganie problemów i dysponowanie metodami ich studiowania.(...)
Dla Bogdana Suchodolskiego technika pełni nie tylko funkcję służebną, jest także techniką, która rzuca ludziom różne wyzwania ( na przykład loty kosmiczne), które człowiek przyjmuje, ponieważ leży to w jego naturze, ale także – a raczej przede wszystkim – w jego naturze leży nieustanne przekraczanie stanu bycia homo faber, które stanowi - wprawdzie konieczne – ale jednak tylko uzupełnienie jego duchowości.
Prof. UZ Mirosław Kowalski wskazuje na omawiane przez B. Suchodolskiego problemy modernistycznego świata, dla rozwiązania których nie sformułował on gotowych odpowiedzi. Są to takie chociażby kwestie, jak: Dlaczego mielibyśmy wybierać między dobrem jednostki a cywilizacji? Co zostanie uznane za problem wychowawczy, który z problemów okaże się ważniejszy? Dlaczego tradycja nie umie odpowiedzieć na problemy przyszłości? Skoro dla B. Suchodolskiego postęp jest naturalnym procesem, który zmienia rzeczywistość, to pojawia się pytanie, czy postęp jest możliwy dla wszystkich dziedzin życia np. czy sztuką także rządzi postęp? Czy okresy rozwojowe sztuki, kultury są ewolucją czy postępem? Jak pisze zielonogórski pedagog o Suchodolskim: Z jednej strony, nie chce on przekreślić w całości tradycji akademickich, jednak, z drugiej strony, postuluje taką reformę uniwersytetu, w której najważniejsze są oczekiwania przemysłu. Jest to sprawa sporna, czy pogodzenie antycznego ideału akademickiego z wymaganiami nowożytnej industrializacji w ogólne jest możliwe? Nie jest jasne, czy kompromis, zaproponowany przez B. Suchodolskiego, nie narusza tradycyjnej autonomii wartości wiedzy?
Dziękuję JM Rektorowi Wyższej Szkoły "Humanitas" oraz współpracownikom naukowym, wydawniczym i administracyjnym za współorganizację Jubileuszowej Sesji mimo niesprzyjających okoliczności z różnych stron i powodów. Wydanie tomu "O pedagogice Bogdana Suchodolskiego" przez Wydawnictwo Naukowe "Humanitas" potwierdza, że troska o rozwój nauk pedagogicznych w dobie odczuwanego przecież w środowiskach niepublicznych i publicznych szkół wyższych kryzysu ekonomicznego, znajduje "mimo wszystko" wielu sojuszników. Po raz kolejny zwyciężyła teza, którą sparafrazuję za Bogdanem Suchodolskim: Właśnie dlatego, że CZŁOWIEK JEST TAK WIELKI, nie są dlań przeszkodą LUDZIE MALI.
11 maja 2014
Polska "tygrysem" edukacyjnego postępu?
Nie wiem, czy ktoś zauważył, że po ogłoszeniu rzekomo znakomitego miejsca Polski w rankingu organizacji Better Life Index nie miała miejsce konferencja prasowa premiera Donalda Tuska i ministry edukacji J. Kluzik – Rostkowskiej? A czemuż to, ach czemuż? „Gazeta Wyborcza” tekstem Justyny Sucheckiej aż na pierwszej stronie wyeksponowała wielki "sukces" polskiego systemu edukacji, a tu CISZA, jak makiem zasiał... Chyba wystraszyli się w MEN tego osiągnięcia, albo mają jednak poczucie przyzwoitości i wiedzą, że to kolejny statystyczny kicz?
Redaktor nie jest od tego, by krytykować coś, co może pomóc rządzącym w kampanii na rzecz wielkiego sukcesu polskiej oświaty, by analizować nadchodzące do redakcji dane, tylko ma przekazywać o nich informacje z zachwytem lub z rozczarowaniem. Nie jestem przekonany, że pani redaktor uwierzyła w to, że Polacy są „coraz lepiej wyedukowani”? Gdyby ów artykuł powstał na podstawie rzetelnego procesu badawczego osiągnięć szkolnych polskich uczniów na reprezentatywnej próbie i obejmował pomiar rzeczywistych funkcji szkolnej edukacji, to moglibyśmy się cieszyć lub martwić, ale nie przeszlibyśmy wobec tego obojętnie. Wiedzielibyśmy bowiem, że ktoś wreszcie w tym kraju zbadał coś realnego. Tymczasem raport Pearsona jest tyle wart, co papier, na którym został wydrukowany. Nie ma on żadnej wartości poznawczej.
Ponoć 7 maja został zaproszony do Warszawy sir Michael Barber – b. doradca premiera Wielkiej Brytanii Tony’ego Blair’a, by … podzielić się przy tej okazji z dziennikarką „Gazety” opinią na temat imponującego miejsca polskiego system edukacyjnego na tle innych państw w UE. Nie wiem wprawdzie, co ów sir miał na myśli, jakimi kierował się kryteriami w swojej komparatystyce? Tak, to każdy może mówić. A im mniej jest kompetentny, bo nie przypominam sobie publikacji, z której by wynikało, że ów Brytyjczyk istotnie zna polskie szkolnictwo i politykę oświatową (nie tylko tego) rządu, tym mocniej powinien nadymać propagandowy balon.
Nie ma jednak racji twierdząc, że ów wynik jest następstwem uczniowskiego wysiłku, talentu, a także zmian, które dokonują się w polskiej edukacji. To, że Polska zajęła 12 czy 2 miejsce jest zależne tylko i wyłącznie od "maszyny LOTTO", do której wrzucono dane z różnych międzynarodowych programów diagnostycznych. Wystarczyło do odpowiedniego programu wrzucić dane z trzech nieporównywalnych ze sobą wyników testów OECD ("badania" PISA, PIRLS i TIMSS), by na podstawie średniej określić rankingową pozycję każdego z "uczestniczących" w nich państw (wbrew ich woli). Każdy z programów politycznego monitoringu wskaźników edukacyjnych mierzy inną grupę uczniów pod względem ich wieku, inny ich zakres oraz poziom wiedzy i umiejętności w oderwaniu od rzeczywistego stopnia opanowania wiedzy i umiejętności określonych w krajowych programach kształcenia dla poszczególnych poziomów, typów szkół i roczników.
Nie rozumiem powodu dziennikarskiej euforii z powodu statystycznych manipulacji na danych, które są ze sobą więcej niż nieporównywalne. Nie wiemy, jakie dane wrzucono do statystycznej maszyny? Czy objęły one także drugą część PISA z 2012 r., w której polscy uczniowie uplasowali się niemal na samym końcu? Nie ma to jednak znaczenia. Manipulacja danymi statystycznymi do celów prowadzenia polityki oświatowej i antyobywatelskiej władzy jest po 25 latach transformacji dowodem upadku solidarnościowych elit, porządku wartości i odpowiedzialności władzy przed narodem. Prawda podrobiona nie jest już prawdą.
Ministra edukacji (politolog) ma taką wiedzę, ale jak jest się politykiem, to okazuje się, że trzeba skrywać ją przed obywatelami. Używanie więc w wywiadzie prasowym określeń typu: „prestiżowy”, „”powszechnie uznany na świecie” itp. należy do standardowych praktyk manipulowania opinią publiczną, by nadać wiarygodność czemuś, co wiarygodne nie jest. To, że popiera je wicedyrektor resortowego instytutu badań mnie nie dziwi, bo zostaliśmy już oswojeni z częściowym brakiem krytycyzmu i rzetelności interpretacyjnej uzyskiwanych danych w różnych diagnozach tego zespołu. Natomiast zastanawia stwierdzenie prezesa ZNP, że na podstawie tego "raportu" „należy poprawić klimat wokół edukacji”. Prawdopodobnie wiąże ten czynnik z – jak to określił – „narodowym malkontenctwem”, co jako żywo przypomina praktyki z czasów socjalizmu, kiedy krytyków władzy tak właśnie określano.
Odnoszę wrażenie, że ktoś sięga po znajomych znajomych z bankietowych przyjęć, by dodać powagi i znaczenia własnej polityce. Jestem przekonany, że sir M. Barber nie wyemigrowałby do Polski, by pracować w naszym kraju w roli nauczyciela czy naukowca. Nie posłałby też swoich wnucząt do polskich szkół publicznych, bo w jego kraju nie ma jednego, rządowego podręcznika dla uczniów klas pierwszych i następnych. Nie ma też centralistycznego systemu szkolnego. Minister nie decyduje na Wyspach o tym, czy jakaś szkołą ma mieć taki czy inny certyfikat oraz jakie formy aktywności są najlepsze dla dzieci w szkole, żeby nie tyły, itd.
Jak widać, skrojona – nie wiedzieć przez kogo, bo MEN nie chwali się tym wydarzeniem na swojej domenie - propagandowa akcja z zaproszeniem sira M. Barbera, wywołuje już od dawna tętniącą irytację części naszego społeczeństwa. Wysoka lokata Polski w kolejnym pseudorankingu prywatnej, biznesowej firmy – tym razem Pearsona (zapewne od nazwy współczynnika korelacji, tyle że tu chodzi o korelację między propagandą a zyskiem), jest wynikiem kolejnego zakłamywania rzeczywistości w wyniku statystycznej manipulacji danych.
Każdy z nas może w swoim domu wymyślać takie rankingi i ogłaszać ich raport w Internecie. Dlaczego nie? Dlaczego Polacy nie są innowacyjni, tylko godzą się na przodowanie w tej materii obcokrajowcom? A cóż to takiego, połączyć ze sobą kilka wskaźników społecznych i wyciągnąć z nich średnią statystyczną? Gdyby powstał np. Kowalski Education Index i został ogłoszony w dn. 4 czerwca 2014 r. w rocznicę wolności i przekazany Prezydentowi USA B. Obamie? To byłaby dopiero sensacja! Przegonilibyśmy wszystkie potęgi świata. Zaczęlibyśmy dyktować w OECD warunki reformowania szkolnictwa w państwach członkowskich! Miliony Chińczyków przyjeżdżałyby do nas, by dowiedzieć się, jak to możliwe, że staliśmy się Tygrysem Edukacyjnego Postępu!
Redaktor nie jest od tego, by krytykować coś, co może pomóc rządzącym w kampanii na rzecz wielkiego sukcesu polskiej oświaty, by analizować nadchodzące do redakcji dane, tylko ma przekazywać o nich informacje z zachwytem lub z rozczarowaniem. Nie jestem przekonany, że pani redaktor uwierzyła w to, że Polacy są „coraz lepiej wyedukowani”? Gdyby ów artykuł powstał na podstawie rzetelnego procesu badawczego osiągnięć szkolnych polskich uczniów na reprezentatywnej próbie i obejmował pomiar rzeczywistych funkcji szkolnej edukacji, to moglibyśmy się cieszyć lub martwić, ale nie przeszlibyśmy wobec tego obojętnie. Wiedzielibyśmy bowiem, że ktoś wreszcie w tym kraju zbadał coś realnego. Tymczasem raport Pearsona jest tyle wart, co papier, na którym został wydrukowany. Nie ma on żadnej wartości poznawczej.
Ponoć 7 maja został zaproszony do Warszawy sir Michael Barber – b. doradca premiera Wielkiej Brytanii Tony’ego Blair’a, by … podzielić się przy tej okazji z dziennikarką „Gazety” opinią na temat imponującego miejsca polskiego system edukacyjnego na tle innych państw w UE. Nie wiem wprawdzie, co ów sir miał na myśli, jakimi kierował się kryteriami w swojej komparatystyce? Tak, to każdy może mówić. A im mniej jest kompetentny, bo nie przypominam sobie publikacji, z której by wynikało, że ów Brytyjczyk istotnie zna polskie szkolnictwo i politykę oświatową (nie tylko tego) rządu, tym mocniej powinien nadymać propagandowy balon.
Nie ma jednak racji twierdząc, że ów wynik jest następstwem uczniowskiego wysiłku, talentu, a także zmian, które dokonują się w polskiej edukacji. To, że Polska zajęła 12 czy 2 miejsce jest zależne tylko i wyłącznie od "maszyny LOTTO", do której wrzucono dane z różnych międzynarodowych programów diagnostycznych. Wystarczyło do odpowiedniego programu wrzucić dane z trzech nieporównywalnych ze sobą wyników testów OECD ("badania" PISA, PIRLS i TIMSS), by na podstawie średniej określić rankingową pozycję każdego z "uczestniczących" w nich państw (wbrew ich woli). Każdy z programów politycznego monitoringu wskaźników edukacyjnych mierzy inną grupę uczniów pod względem ich wieku, inny ich zakres oraz poziom wiedzy i umiejętności w oderwaniu od rzeczywistego stopnia opanowania wiedzy i umiejętności określonych w krajowych programach kształcenia dla poszczególnych poziomów, typów szkół i roczników.
Nie rozumiem powodu dziennikarskiej euforii z powodu statystycznych manipulacji na danych, które są ze sobą więcej niż nieporównywalne. Nie wiemy, jakie dane wrzucono do statystycznej maszyny? Czy objęły one także drugą część PISA z 2012 r., w której polscy uczniowie uplasowali się niemal na samym końcu? Nie ma to jednak znaczenia. Manipulacja danymi statystycznymi do celów prowadzenia polityki oświatowej i antyobywatelskiej władzy jest po 25 latach transformacji dowodem upadku solidarnościowych elit, porządku wartości i odpowiedzialności władzy przed narodem. Prawda podrobiona nie jest już prawdą.
Ministra edukacji (politolog) ma taką wiedzę, ale jak jest się politykiem, to okazuje się, że trzeba skrywać ją przed obywatelami. Używanie więc w wywiadzie prasowym określeń typu: „prestiżowy”, „”powszechnie uznany na świecie” itp. należy do standardowych praktyk manipulowania opinią publiczną, by nadać wiarygodność czemuś, co wiarygodne nie jest. To, że popiera je wicedyrektor resortowego instytutu badań mnie nie dziwi, bo zostaliśmy już oswojeni z częściowym brakiem krytycyzmu i rzetelności interpretacyjnej uzyskiwanych danych w różnych diagnozach tego zespołu. Natomiast zastanawia stwierdzenie prezesa ZNP, że na podstawie tego "raportu" „należy poprawić klimat wokół edukacji”. Prawdopodobnie wiąże ten czynnik z – jak to określił – „narodowym malkontenctwem”, co jako żywo przypomina praktyki z czasów socjalizmu, kiedy krytyków władzy tak właśnie określano.
Odnoszę wrażenie, że ktoś sięga po znajomych znajomych z bankietowych przyjęć, by dodać powagi i znaczenia własnej polityce. Jestem przekonany, że sir M. Barber nie wyemigrowałby do Polski, by pracować w naszym kraju w roli nauczyciela czy naukowca. Nie posłałby też swoich wnucząt do polskich szkół publicznych, bo w jego kraju nie ma jednego, rządowego podręcznika dla uczniów klas pierwszych i następnych. Nie ma też centralistycznego systemu szkolnego. Minister nie decyduje na Wyspach o tym, czy jakaś szkołą ma mieć taki czy inny certyfikat oraz jakie formy aktywności są najlepsze dla dzieci w szkole, żeby nie tyły, itd.
Jak widać, skrojona – nie wiedzieć przez kogo, bo MEN nie chwali się tym wydarzeniem na swojej domenie - propagandowa akcja z zaproszeniem sira M. Barbera, wywołuje już od dawna tętniącą irytację części naszego społeczeństwa. Wysoka lokata Polski w kolejnym pseudorankingu prywatnej, biznesowej firmy – tym razem Pearsona (zapewne od nazwy współczynnika korelacji, tyle że tu chodzi o korelację między propagandą a zyskiem), jest wynikiem kolejnego zakłamywania rzeczywistości w wyniku statystycznej manipulacji danych.
Każdy z nas może w swoim domu wymyślać takie rankingi i ogłaszać ich raport w Internecie. Dlaczego nie? Dlaczego Polacy nie są innowacyjni, tylko godzą się na przodowanie w tej materii obcokrajowcom? A cóż to takiego, połączyć ze sobą kilka wskaźników społecznych i wyciągnąć z nich średnią statystyczną? Gdyby powstał np. Kowalski Education Index i został ogłoszony w dn. 4 czerwca 2014 r. w rocznicę wolności i przekazany Prezydentowi USA B. Obamie? To byłaby dopiero sensacja! Przegonilibyśmy wszystkie potęgi świata. Zaczęlibyśmy dyktować w OECD warunki reformowania szkolnictwa w państwach członkowskich! Miliony Chińczyków przyjeżdżałyby do nas, by dowiedzieć się, jak to możliwe, że staliśmy się Tygrysem Edukacyjnego Postępu!
Subskrybuj:
Posty (Atom)