31 lipca 2013

Cynicy i makiaweliści (w świetle modelu self-deception) w strukturach szkolnictwa wyższego

To oczywiste, że szkolnictwo wyższe nie jest wolne od patologii postaw także części naukowców, w tym profesorów, którzy wraz z upływającym czasem nie są w stanie skryć swoich rzeczywistych postaw wobec innych. Przez dłuższy czas byli zakorzenieni w służbie oszustwa po to, by lepiej zwodzić innych. Mając jeszcze odpowiednie stanowiska, władzę wykorzystywali swoją makiaweliczną inteligencję do realizacji własnych interesów, więc kiedy ona zbliża się ku końcowi, a przecież role społeczne nie są wieczne, usiłują jeszcze za wszelką cenę wycisnąć z uczelni, instytucji publicznych i niepublicznych, stowarzyszeń, korporacji co tylko się da dla siebie i swoich bliskich. Przy okazji nie omieszkają spalić innym, szczególnie tym, którzy mają wiedzę o ich „dokonaniach”, matactwach, podłych postawach możliwe mosty dojścia do celów, które wcale nie muszą być przedmiotem ich pragnień czy dążeń.

Makiaweliści mierzą jednak innych swoją miarą niegodziwości, toteż są zdumieni, kiedy nagle okazuje się, że ich pozorujące sojusz działania, intrygi, skrywana wrogość, nie tylko się nie sprawdzają, ale i są demistyfikowane przez nich samych. Michael Gazzaniga pisał w swojej książce o „Istocie człowieczeństwa”, że takie osoby nie są w stanie być dobrymi kłamcami, gdyż ich psychopatyczna osobowość utrzymuje ich na powierzchni tylko dzięki sprawowaniu jakiejś władzy, pełnieniu jakiejś funkcji kierowniczej lub wywieraniu w środowisku presji i przeświadczenia, że wiele może. Takie osoby niczym się nie przejmują, bo rdzeń ich systemu wartości został już dawno, w wyniku samookłamywania się przez lata zniszczony, zdegradowany. Są jednak świadkowie, w tym także ofiary ich czynów, więc popadają od czasu do czasu w popłoch nie wiedząc o tym, kto i co jeszcze może zapamiętał. Muszą pilnować, by nie przedostali się do takich struktur władzy, w wyniku której to ich głos byłby słyszalny, a przy tym demistyfikujący ich manipulacje i kłamstwa.

Karmili innych przez lata swoimi opowieściami zza kulis, by jednych pomniejszać, a innych wywyższać tak, aby zabezpieczać pole bezpiecznego funkcjonowania w środowisku, które zdezorientowane tekstami nie wierzy, że mogłaby istnieć tak wielka sprzeczność między tym, co mówili, a tym, o czym pisali. Skuteczne oszukiwanie innych jest jednak możliwe, jak twierdzą kognitywiści, jeśli ktoś wykorzystuje dobrze rozwinięte zdolności poznawcze takie jak pamięć, uwaga czy samokontrola. Jednak wraz z wiekiem, z upływem czasu, w wyniku prowadzonych w różnych środowiskach akademickich grach i manipulacjach zaczynają tracić te zdolności i wpadają w panikę. Wówczas nie pozostaje im już nic więcej jak przejście do otwartej formy walki, w której odsłaniają swoje prawdziwe, a latami skrywane oblicze. Ich działania bazujące na złych, niemoralnych intencjach przynoszą tak długo korzyści, jak długo nie zostaną odkryte.

Użalają się współpracownicy profesora, że ich opuszcza przechodząc do szkoły niepublicznej, bo potrzebuje tylko i wyłącznie kasy. Przez lata byli jego/jej podwładnymi wiedząc, że niczego naukowo dla nich nie czynił(a), w niczym nie wspierał(a), nie pomagał(a), nie zachęcał(a), bo przecież był(a) skupiony(a) na nieustannej pazerności zarabiania i dbania o własne interesy. Inni, niech sobie radzą sami. Wykonywał(a) tylko to, co musiał(a), a i rzeczywistych obowiązków nie spełniał(a), bo przecież zawsze miał(a) od tego swoich podwładnych. On(a) nigdy nie tracił(a). Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie mówił tego, bo przecież można było jakoś przeżyć. On(a) nie wymagał(a) od innych, bo i sam(a) nie wymagał(a) od siebie. W sytuacji oszukiwania przez cynika innych, u współpracowników też wytwarza się mechanizm obronny. Potrafią dostosować się do warunków gry tak, by nie rozpoznał(a) ich rzeczywistych postaw wobec siebie. Teraz się cieszą, patrzą na to z ulgą, że wreszcie odejdzie ten(ta), który(a) i tak nic dla nich nie znaczył(a), chociaż mają niepokój związany z tym, kto będzie następcą. Straty jednak są i tak już nie do odrobienia. W tej sytuacji i tak nie ma to już żadnego znaczenia. Będą kwiatki, „miłe” pożegnanie, życzenia i … ulga. I on(a) wie, i oni wiedzą, że tu nie miał(a) szans na dalsze tkwienie z bylejakością dorobku, a w innym miejscu liczy się przecież tylko sztuka osoby z dyplomem, co nareszcie ulokuje go(ją) na właściwym, a czytelnym dla innych miejscu.

Kazusów self-deception jest w naszym środowisku wiele. Traci na tym ono samo, jak i nauka, bowiem rozczarowani relacjami z takimi osobami często sami odchodzą z nauki, z akademickiego środowiska lub realizują się w innych obszarach działań, na terenie których psychopaci nie mają już szans do realizowania swoich mocy. Toksycznym osobom jest z tym zapewne ciężko, ale znajdą sobie inne ofiary, które zaspokoją głód ich potrzeb.


(fot. Wystawa Instytutu Edukacji Artystycznej w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie)

30 lipca 2013

Edukacja ekologiczna polskiego spoleczeństwa



Mija miesiąc od wprowadzenia nowych przepisów o segregowaniu śmieci. Rozpoczęła się narodowa edukacja ekologiczna w naszych domach i z naszym udziałem. Jej wprowadzaniu towarzyszyły różne emocje, a to głównie dlatego, że zabrakło ... właśnie edukacji. Niestety, ale to właściwe ministerstwo nie zadbało o to, by w ciągu dwóch lat przygotować obywateli do nowego sposobu zatroszczenia się o czystość naszego środowiska. W lipcu okazało się, że co gmina, to inne rozwiązania. A ustawa jest jedna. Jak to możliwe, że w jednej gminie odpadki segreguje się według dwóch kategorii: to, co da się segregować (szkło, papier, plastik razem do jednego worka) i reszta odpadowego świata do drugiego, a w innej gminie podział obejmuje już trzy kategorie odpadów lub nawet cztery.

Radni z mojej gminy uchwalili coś, co powinno być ekologicznym mistrzostwem, bowiem mieszkańcy mają segregować odpady według siedmiu kategorii. Każdy otrzymał siedem kolorowych worków, w których mają znaleźć się odpowiednio selekcjonowane śmieci i odpady. Moim zdaniem jest to szczyt bezczelności i cwaniactwa właściciela firmy, która wygrała przetarg. Czyżby pod niego rozpisany był ten przetarg? Po co właściciel firmy ma ponosić koszty selekcjonowania odpadów, jak mogą to za niego i dla jego zysków uczynić mieszkańcy? Po co miałby zatrudniać ludzi, wyposażać firmę w odpowiedni sprzęt, skoro wystarczy zakupić worki plastikowe, "rozdać" je mieszkańcom, a oni niech w swoich domach organizują właściwą selekcję i przechowują w 8 różnokolorowych workach przez dwa tygodnie rozkładające się odpady?

To prawda, że każdy mieszkaniec otrzymał instrukcję na kolorowym papierze kredowym, by wiedział, w jaki sposób segregować odpady. Tyle tylko, że jak każda tego typu instrukcja nie przewiduje wszystkich możliwości, a firma oczyszczająca, która wygrała przetarg, wcale tym się nie przejmuje. Jak coś do czegoś nie pasuje, to trzeba mieć na to jeszcze dziewiąty worek.

Jak segregować odpady?

Niebieski worek: gazety, czasopisma, katalogi, prospekty, pudełka kartonowe, ale już nie wrzucamy tu opakowań np. rachunków, faktur, worków po cemencie czy jednorazowych pieluch;

Żółty worek: plastikowe butelki, reklamówki, koszyczki po owocach, opakowania po żywności, ale już nie p lekach, nie po artykułach z połączeń tworzyw sztucznych z innymi materiałami, nie na styropian, nie na zabawki i na pojemniki po wyrobach garmażeryjnych;

Zielony worek: szkło kolorowe - puste butelki po napojach i żywności, szklane opakowania po kosmetykach, puste słoiki, ale już nie - lustra, porcelana, ceramika, szkło okienne, szyby samochodowe, żarówki, mocno zabrudzone opakowania szklane, doniczki, szkło żaroodporne i okularowe, lampy neonowe, fluorescencyjne, rtęciowe;

Biały worek - szkło białe;

Czerwony worek: - puszki po napojach lub innych produktach spożywczych, metalowe nakrętki i kapsle, drobny złom żelazny, ale nie wrzucamy - pojemników po aerozolach i lekarstwach, puszek po farbach i lakierach, baterii.

Fioletowy worek: - wrzucamy opakowania po mlekach i sokach oraz zawierające zmieszane elementy materiałowe typu "Tetra Pak". W tym przypadku nie ma informacji. czego nie należy tu wrzucać.

Czarny worek: - jest na odpady biodegradowalne suche, a więc na skoszoną trawę, liście, trociny, pocięte gałęzie;

Pomarańczowy worek: - jest na odpady biodegradowalne mokre, a więc na odpady kuchenne, resztki jedzenia, rośliny i ziemię kwiatową, fusy z kawy i herbaty, resztki i obierki owoców i warzyw. mokre ręczniki papierowe i chusteczki higieniczne (przez dwa tygodnie leżenia w orku chyba mokre już nie będą?). W tym przypadku jest informacja, że możesz kompostować odpady zielone w przydomowym kompostowniku.

Warto śmiecić mniej. Ponoć statystyczny Polak produkuje 320 kg odpadów rocznie. Teraz wzrośnie produkcja worków na śmieci, kolorowych. W nich bowiem mają być składowane powyższe odpady. Jak dobrze mają ci, którzy mogą segregować śmieci według maksymalnie trzech ich rodzajów. Reszta bowiem należy już do specjalistów, do odpowiednich urządzeń, a więc także do pobudzania procesów gwarantujących ludziom pracę. W mojej gminie właściciel firmy wywozu odpadów komunalnych nie jest tym zainteresowany. To przecież on musi jak najszybciej wzbogacić się kosztem mieszkańców.

Radni przyjęli uchwałę, z której realizacją sami nie mogą sobie poradzić. W domu jednej z radnych w przedpokoju wisi siedem worków z odpadami, wydzielając śmierdzącą woń. Ekologiczne życie w domu? Cóż za przyjemność?



Z każdym dniem przemierzając spacerkiem okolice widzę, jak pojawia się coraz więcej śmieci, nie w workach, nie w pojemnikach, tyko przy drodze, na ulicy, na trawnikach, w lesie. Już wiem, kto to będzie zbierał dla tej firmy i bezpłatnie - uczniowie i przedszkolaki w Dniu Sprzątania Świata. My lubimy takie akcje, by wciskać młodym pokoleniom kit o czynieniu ekologicznego dobra.

Jestem w pełni przekonany, że segregacja jest słuszna, ale potrzebny jest do tego jeszcze sprawny mechanizm odbierania odpadów i ich recykling, a tego nadal nie ma, w każdym razie w większości gmin.

Zdaniem prezesa Polskiej Izby Gospodarowania Odpadami Dariusza Metlaka śmieci powinny być dzielone intuicyjnie, a nie z instrukcją w ręku i strachem w oczach. Radni z mojej gminy tego nie rozumieją? Poszli firmie "na rękę"?


29 lipca 2013

Survivalowe wakacje części polskich dzieci




Ponad rok temu pisałem o patologii, na którą przyzwoliło Ministerstwo Edukacji Narodowej godząc się na prowadzenie kursów e-learningowych dla wychowawców i kierowników obozów oraz kolonii. W tym roku pisze o tym red. A. Radwan z "Gazety Prawnej". I nic. Tymczasem wychowawcą kolonijnym może zostać każdy, nawet pedofil, oszust, psychopata czy bezrobotny frustrat. Wystarczy, że „ukończy” elektoniczne, czyli e-learningowe kursidło dla wychowawców wakacyjnego wypoczynku dzieci i młodzieży. Są wśród kończących te kursy zapewne osoby przyzwoite, oddane podopiecznym i zaangażowane w organizowanie im zajęć w czasie ferii.

Nikt nie kontroluje jednak tego, kto w istocie kończy owe kursy, kim jest w rzeczywistości i jakim jest kandydatem do sprawowania opieki i wpływania na osobowość, a kto wie, jak dalece wpływa też na dalsze losy życiowe naszych dzieci. Czy kogokolwiek to obchodzi? A może chodzi tu o walkę z bezrobociem, o sezonowy wzrost zatrudnienia, chociaż na miesiąc? Kto przyjmuje wychowawców kolonijnych jak leci, na podstawie wirtualnych kompetencji i być może także toksycznych postaw wobec innych?

Kto ma dzisiaj czas, by to sprawdzać? Rodzice? Niektórzy cieszą się, że ktoś chce się zająć ich dziećmi, toteż nic dziwnego, że jak wyjazd kolonijny zostanie dofinansowany czy sfinansowany przez MOPS lub harcerstwo, to można „pozbyć się” własnego dziecka, by przez jakiś czas mieć święty spokój i nie martwić się o to, co dać mu jeść, co się będzie z nim działo, kiedy rodzice chlają wódę, prostytuują się, poszukują pracy lub zajmują się samymi sobą.

Czy normalny rodzic zostawiłby własne siedmioletnie dziecko w pokoju na I piętrze budynku samo ,a może i nawet z jego rówieśnikiem wiedząc, że w pokoju są otwarte drzwi balkonowe na oścież, a sam w tym czasie przebywałby w innym miejscu? Czy nie trapiłaby go myśl, co też takie maluchy mogłyby wymyślić w czasie dla nich wolnym od kontroli dorosłych?

Czy normalny rodzic, kochający swoje dziecko, zostawiłby je w autokarze na pięć godzin w nasłonecznionym miejscu przy temperaturze zewnętrznej powyżej 35 st. Celsjusza, bez wody do picia albo w zamkniętym samochodzie osobowym?

Czy normalny rodzic wysłałby swoje dziecko z obcym dostawcą jarzyn i owoców na rynek czy do pobliskiego sklepiku, by zostało dowiezione pod wskazany adres do babci lub wujka, gdyż nie daje sobie z nim w domu rady?

Czy normalny rodzic zgodziłby się na to, żeby jego dziecko było poddawane w czasie obozu młodzieżowego przez „wychowawcę” jego grupy fizycznym torturom w formie znęcania się nad chłopcami, każąc im nieustannie wykonywać pompki z kolegą na plecach?

Czy normalny rodzic zgodziłby się na to, żeby jego dziecko mieszkało na kolonii w budynku pełnym karaluchów, bez ciepłej wody, spało na zniszczonych, zapchlonych kozetkach a na każdym niemalże miejscu napotykało wystające ze ścian budynku kable elektryczne, druty itp.?

Czy normalny rodzic byłby zadowolony z faktu, że jego dziecko jedzie na obóz młodzieżowy czy kolonię z koleżankami i kolegami z klasy, którzy są zaopatrzeni w marihuanę, amfetaminę i flaszki z wódką, a opiekujący się nimi wychowawcy nie mają o tym zielonego pojęcia?

Czy normalny rodzic pozwoliłby wejść dziecku do morza mimo wywieszonej przez służby ratownicze flagi ostrzegającej przed grożącym niebezpieczeństwem utonięcia?

Czyżby były to pytania retoryczne? Nie, to tylko kilka przykładów z lipcowych wakacji polskich dzieci, które przypłaciły je utratą życia lub zdrowia. One już nie pojawią się w gronie najbliższych, a we wrześniu nie spotkamy ich w grupach przedszkolnych czy szkolnych klasach. Powiększą natomiast zyski służb medycznych i cmentarnych.

28 lipca 2013

Co się dzieje z KWARTALNIKIEM PEDAGOGICZNYM?










Nieustannie pytają mnie czytelnicy i współpracownicy, co się dzieje z "Kwartalnikiem Pedagogicznym", który wydawał (wydaje?) Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Warszawskiego? Ostatni numer (2) ukazał się z datą 2010!

Pismo to powstało w 1956 r na fali poststalinowskiej odnowy i stało się wiodącym ogólnopolskim czasopismem naukowym. Nie można, bo i nie warto było w okresie PRL, ale także jeszcze do przełomu XX/XXI wieku, studiować pedagogiki i pracować naukowo w tej dyscyplinie, nie czytając na bieżąco tego właśnie kwartalnika. Od pewnego czasu pismo to jest periodykiem - widmo. Zapewne różne były tego powody. Niewątpliwie jednym z nich było wydawanie pisma przez czołowy Wydział Pedagogiczny w kraju. To tu rozwijały się wiodące subdyscypliny nauk pedagogicznych - dydaktyka, pedagogika społeczna, pedagogika porównawcza, historia wychowania i pedagogika ogólna, a ich mistrzowie publikowali na łamach kwartalnika i selekcjonowali do druku najlepsze rozprawy z kraju i zagranicy.

Na stronie internetowej jest - jak na tak długi okres wydawania - niezwykle skromna, powierzchowna informacja:

Najważniejszym celem „Kwartalnika Pedagogicznego” jest umożliwianie i pobudzanie dyskusji na poziomie akademickim wokół najważniejszych dla współczesności problemów edukacyjnych. Redakcja prowadzi intensywną współpracę międzynarodową, co sprzyja popularyzowaniu dorobku polskiej pedagogiki wśród pedagogów obcojęzycznych, a jednocześnie ułatwia polskim pedagogom poznanie tego, co dzieje się w pedagogice w innych krajach (publikowanie tłumaczeń prac obcojęzycznych).

Pismo jest otwarte zarówno dla prac już uznanych autorów, jak i dla początkujących adeptów nauki. „Kwartalnik Pedagogiczny” jest pismem o szerokim profilu: zamieszczane są w nim materiały z różnych subdyscyplin pedagogiki, w tym z pedeutologii, andragogiki, historii wychowania, pedagogiki porównawczej, dydaktyki, pedagogiki społecznej, psychologii edukacji, filozofii edukacji, a także z problematyki wychowania estetycznego. Teksty zamieszczane są po ich uprzednim zaopiniowaniu przez trzech niezależnych recenzentów, co pozwala na selekcję nadsyłanych materiałów.

Podstawowe działy czasopisma to: artykuły, colloquia (teksty w językach obcych – angielskim lub niemieckim - wraz z rozbudowanymi streszczeniami w jęz. polskim) materiały i sprawozdania z badań, edukacja w innych krajach oraz recenzje. Teksty publikowane są wraz ze streszczeniami w języku angielskim. Okazjonalnie pojawiają się także sprawozdania z odbytych konferencji, zarówno ogólnopolskich, jak i zagranicznych z udziałem polskich pedagogów.



„Kwartalnik Pedagogiczny” skierowany jest do osób zainteresowanych problematyką szeroko rozumianej edukacji, a zwłaszcza do nauczycieli akademickich i studentów różnych obszarów humanistyki i nauk społecznych.


Zmienił się skład zespołu redakcyjnego "Kwartalnika Pedagogicznego". Obecnie kierują nim:

prof. dr hab. Mirosław S. Szymański (redaktor naczelny)
dr hab. Anna Wiłkomirska, prof. UW
dr hab. Adam Fijałkowski
dr Jan Rutkowski (sekretarz redakcji)
Joanna Adamska (redaktor prowadzący)

Prenumeruję "Kwartalnik Pedagogiczny" od trzydziestu lat, ale nie wiem, komu i na co są potrzebne przedpłaty, skoro pisma "ani widu, ani słychu". Ono już ani niczego nie umożliwia, ani nie pobudza, bo samo jest w śpiączce.

Może nowy zespół redakcyjny coś zmieni w tej sytuacji, czego życzę mu z całego serca. Może na stronie "Kwartalnika" pojawi się informacja, kto był jego redaktorem naczelnym od początku jego istnienia do chwili zaistniałej zmiany. jest w nowej redakcji historyk wychowania, to może pojawi się chociaż wzmianka na ten temat. Życzę Redakcji przebudzenia, bo nie wyobrażam sobie, że pismo z takimi tradycjami mogłoby zniknąć z akademickiej przestrzeni.

27 lipca 2013

Kuszenie ZEREM kandydatów na studia pedagogiczne w szkolnictwie prywatnym

To zadziwiające, ale jest już chyba pewną prawidłowością to, że im bardziej niepewne, wątpliwe, płytkie itp. są warunki do studiowania na kierunku pedagogika w tzw. wsp, czyli wyższych szkołach prywatnych, tym więcej jest oferowanych przez nie środków kuszenia potencjalnych kandydatów (klientów). Proponuje się aspirującym do posiadania indeksu, stan zerowy, tzn.

- zero opłaty wpisowej,

- zero opłaty rekrutacyjnej,

- zero informacji na temat warunków promocji, jeśli skaperuje się znajomą czy znajomego na te same studia. Są jednak takie szkoły, których władze piszą uczciwie: DODATKOWO SKORZYSTAJ Z PROMOCJI "W DUECIE TANIEJ" - zaproponuj koleżance/koledze studiowanie, a przez miesiąc nie zapłacisz czesnego*;

- zero informacji na temat promocji z tytułu przeniesienia się z innej "wsp" (to taki gest bezwzględnej rywalizacji z konkurencją),

- zero opłat z tytułu niepełnosprawności (czyżby?),

- zero zadłużenia w rejestrze długów publicznych, ale już brak informacji czy jest też zero zadłużenia wobec ZUS,

- zero wiarygodnej lub jakiejkolwiek informacji o obsadzie kadrowej w nowym oku akademickim, czyli o tym, czy i kto będzie kształcił od 1 października 2013 r., gdyż z wieloma pracownikami już rozwiązano umowy o pracę, część zmuszono do przyjęcia gorszych warunków płacowych (a zatem nie wiadomo, jak się zachowają w nowym roku akademickim), a część sama zrezygnowała z współpracy z daną "wsp", o czym także nie informuje się kandydatów;

- zero informacji o prawdziwej ocenie Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która prowadziła ocenę jakości kształcenia za ostatnie 3 lata (tu najchętniej manipuluje się innymi informacjami);

- zero informacji o jakości zatrudnionej kadry nauczycieli, skoro część osób została wcześniej zwolniona z pracy lub została zobowiązana do zwolnienia się z uniwersytetu lub akademii (to rodzaj zamiatania sprawy pod dywan, by nie wyszedł skandal na jaw) na skutek naruszenia prawa, dobrych obyczajów akademickich czy etyki pracownika naukowego (plagiaty, wyłudzenia, korupcja itp.);

- zero dorobku naukowego nauczycieli "akademickich" pracujących w takich szkołach;

- zero informacji o planach studiów, ich organizacji i programach kształcenia;

- zero kluczowych dokumentów na stronie szkoły (np. wiele z nich ukrywa treść Statutu, nie podaje wszystkich informacji związanych z płatnościami itp.).

Wiele wyższych szkół prywatnych, które kształcą na kierunku pedagogika ma promocje ZEROWE.

Bardzo podoba mi się zapis w kodeksie etycznym studenta w jednej z takich szkół, którzy brzmi:

Student ma bezwzględne prawo do sprawiedliwej oceny swojej wiedzy i do równego traktowania. Nie powinien jednak nadużywać tego prawa, oskarżając bezpodstawnie pracowników o niesprawiedliwość lub inne niegodne zachowania. Inna szkoła też ma kodeks etyki studentów, co stało się nawet pozytywnie "zaraźliwe", a w jednym z punktów zachęca młodzież zobowiązaniem do tego, by reagowała "(...) na wszelkie przejawy zachowań nieetycznych pracowników naukowych Uczelni, a w razie zdarzeń stanowiących przekroczenie obowiązujących norm prawnych powiadomiła władze Uczelni i odpowiednie organy ścigania."


Czekamy jeszcze na kodeks etyki właścicieli takiej szkoły i jej kadry nauczycielskiej. Trzy kodeksy w jednym pakiecie, to będzie więcej, niż ZERO. wówczas nie trzeba będzie donosić, reagować, bo każdy z takim kodeksem pod pachą będzie etyczny. Oczywiści, jeśli przykład pójdzie z góry... , a jak na górze jest stan ZEROWY, to będzie pozór.

26 lipca 2013

Pozoranctwo ministerstwa edukacji na rzecz inkluzji rodziców w szkołach






Przyznam szczerze, że komunikaty MEN o nowelizacji ustawy Karta Nauczyciela brzmią tak, jakby w środowisku oświatowym pracowały osoby, które nie rozumieją, że pewne z proponowanych zmian są tylko i wyłącznie pozorne. Niektóre utrwalają to, co już jest w prawie oświatowym albo co jest zaprzeczeniem leżących u ich podstaw nawet dobrych intencji.

Obecna nowelizacja Karty Nauczyciela została przyjęta 25 lipca przez Sejmową Komisję Edukacji... ,co nie dziwi, bo w niej władza ma większość, więc może zaakceptować każdy bubel. Stwierdza się w niej, że ma ona na celu podnoszenie jakości pracy szkoły poprzez: m.in. włączenie rodziców w sprawy istotne dla szkoły w szerszym niż dotychczas zakresie. To się ministerstwu chwali. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Wszystko bowiem będzie zależało od mocy słów, jakie zostaną zastosowane w ostatecznej redakcji Ustawy.

Oto bowiem przewiduje się rozszerzenie udziału przedstawicieli rodziców w procedurze awansu zawodowego nauczycieli i procedurze oceny ich pracy. O ile to pierwsze jest istotnym novum, bo dotychczas rodzice byli pomijani jako opiniodawcy w systemie awansu zawodowego nauczycieli, o tyle zapis mówiący o tym, że: (...) przy dokonywaniu oceny pracy nauczyciela dyrektor szkoły zasięga opinii rady rodziców" już nie, bowiem co to znaczy, że "zasięga"? Dlaczego nie ma zapisu mówiącego o tym, że ma obowiązek "zasięgać ową opinię" i uwzględniać ją w procesie oceniania. Wiemy bowiem, jak działają tego typu zapisy prawne. Nadzór ma zasięgać, ale tylko po to, by pozorować ów fakt niejako uwzględniania opinii rodziców. Czy dyrektor może zasięgać tej opinii, czy musi? Jaki jest skutek dla rodziców owego zasięgania ich opinii? Musi ją uwzględniać, czy też może?



Kolejna kwestia:

Przy dokonywaniu oceny pracy dyrektora szkoły, organ prowadzący szkołę będzie uwzględniał opinię rady szkoły. W szkołach, w których nie została utworzona rada szkoły - istotna będzie opinia rady rodziców. jest już tylko potwierdzeniem tego, co ma miejsce w prawie oświatowym.


To jest żadna łaska i żadne novum, bo nowelizowana już wielokrotnie Ustawa o systemie oświaty od 1991 r. zobowiązuje organ prowadzący i nadzór pedagogiczny do uwzględniania uchwał rady szkoły, także w sprawie oceny pracy dyrektora czy szeroko rozumianego kierownictwa szkoły.

Przypominam zatem urzędnikom, że ten zapis jest nonsensowny, bowiem w świetle obowiązującej Ustawy o systemie oświaty rodzice już takim uprawnieniem do opiniowania pracy nauczycieli dysponują. Ministrowie nie czytają własnych ustaw i rozporządzeń?

Art. 50. 1. W szkołach i placówkach mogą działać rady szkół i placówek.

2. Rada szkoły lub placówki uczestniczy w rozwiązywaniu spraw wewnętrznych szkoły lub placówki, a także:

1) uchwala statut szkoły lub placówki;

2) przedstawia wnioski w sprawie rocznego planu finansowego środków specjalnych szkoły lub placówki i opiniuje projekt planu finansowego szkoły lub placówki;

3) może występować do organu sprawującego nadzór pedagogiczny nad szkołą lub placówką z wnioskami o zbadanie i dokonanie oceny działalności szkoły lub placówki, jej dyrektora lub innego nauczyciela zatrudnionego w szkole lub placówce; wnioski te mają dla organu charakter wiążący;

4) opiniuje plan pracy szkoły lub placówki, projekty innowacji i eksperymentów pedagogicznych oraz inne sprawy istotne dla szkoły lub placówki;

5) z własnej inicjatywy ocenia sytuację oraz stan szkoły lub placówki i występuje z wnioskami do dyrektora, rady pedagogicznej, organu prowadzącego szkołę lub placówkę oraz do wojewódzkiej rady oświatowej, w szczególności w sprawach organizacji zajęć, o których mowa w art. 64 ust. 1 pkt 2.



W Ustawie Karta Nauczyciela mamy także już ów przywilej zapisany:

Art. 6a. 1. Praca nauczyciela, z wyjątkiem pracy nauczyciela stażysty, podlega ocenie. Ocena pracy nauczyciela może być dokonana w każdym czasie, nie wcześniej jednak niż po upływie roku od dokonania oceny poprzedniej lub oceny dorobku zawodowego, o której mowa w art. 9c ust. 6, z inicjatywy dyrektora szkoły lub na wniosek:

1) nauczyciela;

2) organu sprawującego nadzór pedagogiczny;

3) organu prowadzącego szkołę;

4) rady szkoły;

5) rady rodziców.


(...)
6. Oceny pracy dyrektora szkoły oraz nauczyciela, któremu czasowo powierzono pełnienie obowiązków dyrektora szkoły, dokonuje organ prowadzący szkołę w porozumieniu z organem sprawującym nadzór pedagogiczny.

7. Organ, o którym mowa w ust. 6, dokonuje oceny pracy dyrektora szkoły po zasięgnięciu opinii rady szkoły i zakładowych organizacji związkowych działających w tej szkole. Przy ocenie pracy dyrektora przepis ust. 2 stosuje się odpowiednio




To, co tworzy nową formę inkluzji rodziców, to zwiększenie ich udziału w procedurze nadawania stopni awansu zawodowego nauczycielom, skoro przedstawiciel rady rodziców będzie miał możliwość uczestniczenia w pracach komisji kwalifikacyjnych i egzaminacyjnych w charakterze obserwatora. Dlaczego jednak nie uwzględnia się w tej procedurze rady szkoły, który to organ ma znacznie szerszy wgląd społeczny w to, co się w dzieje w placówce?



Zastanawiam się nad tym, czy sekretarze i podsekretarze stanu w ogóle znają Ustawę o systemie oświatowym? Doklejenie do tej nowelizacji "rodziców" jest klasyczną manipulacją, propagandowym trickiem, by pokazać, jak władza chce być blisko rodziców i dla rodziców. To oczywiste, zbliżają się wybory. Otóż proponowany zapis w ustawie nie tylko niczego w kwestii inkluzji rodziców do środowiska szkolnego nie poprawia, nie polepsza, ale więc służy kontynuacji centralistycznego sprawowania władztwa nad nimi, które w istocie ma na celu załatwianie spraw trudnych rękami rodziców.

25 lipca 2013

Diagnostyka pedagogiczna. Nowe obszary i działania






Miło mi poinformować, że właśnie ukazał się w Oficynie Wydawniczej "Impuls" szósty tytuł wydawany pod patronatem Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk z serii: "Pedagogika Nauce i Praktyce" - tym razem autorstwa dr hab. Ewy Wysockiej, profesor Uniwersytetu Śląskiego pt. Diagnostyka pedagogiczna. Nowe obszary i działania.

Ewolucja kształcenia kadr naukowych w Polsce zmierza coraz szybciej ku rozdzieleniu kwalifikacji badawczych na te stricte naukowe i zawodowe. To oczywiste, bo nauki humanistyczne i społeczne mają do spełnienia co najmniej jedną z dwóch funkcji: poznawczą i społeczną. Ta pierwsza możliwa jest dzięki prowadzeniu badań podstawowych, metateoretycznych, eksplikacyjnych, a ta druga w wyniku badań praktycznych, stosowanych, często eksperymentalnych. Pedagogika konsekwentnie reaguje na te procesy a przedstawiciele tej orientacji badawczej przygotowują tak dla studentów, jak i młodych kadr naukowych podręczniki, w których wprowadzają ich w sztukę poznawania świata kształcenia i wychowania zgodnie z powyższym rozróżnieniem.

Proponowana adeptom pedagogiki i studiów nauczycielskich monografia prof. Uniwersytetu Śląskiego Ewy Wysockiej jest znakomitym przykładem rozpraw tego drugiego nurtu i funkcji, jaką powinna spełniać nauka o wychowaniu. Diagnostyka pedagogiczna nie służy przede wszystkim temu, żeby coś wiedzieć, chociaż także, ale żeby można było na ten temat lepiej myśleć i to zrozumieć, by coś zmienić, mieć na to jakiś wpływ. Tylko dzięki dobrze przeprowadzonej diagnostyce można podejmować decyzje interwencyjne, mające na celu albo modyfikację, zmianę, albo utrzymanie określonego stanu zjawisk na względnie tym samym poziomie, albo ich powstrzymywanie i redukowanie, by nie były szkodliwe, toksyczne dla jednostki, instytucji, środowisk czy grup społecznych.

Książka Ewy Wysockiej jest w swojej treści upomnieniem się o nabywanie jak najwyższych standardów profesjonalizmu w pracy pedagoga czy/i nauczyciela, by podobnie, jak ma to miejsce w innym zawodzie publicznego zaufania, jakim jest lekarz – przede wszystkim nie szkodzić, nie skrzywdzić wychowywanej czy kształconej jednostki, by nie degradować narodowej kultury, tożsamości wyznaniowej czy ponadczasowych wartości w naszym życiu. Do tego potrzebny jest warsztat rzetelnego i uczciwego badacza, diagnosty, który pedagodzy muszą zdobyć i nieustannie rozwijać przez cały okres swojej aktywności społeczno-zawodowej, misyjnej czy naturalnej w roli rodziców, jeśli chcą trafnie dobierać środki, metody, formy i techniki wychowawczego wpływu /wspierania rozwoju człowieka.

Jest to pierwsza tego typu rozprawa w naszym kraju - w porównaniu z podręcznikiem Bolesława Niemierko pt. Diagnostyka edukacyjna (Warszawa 2009) nastawionym wyłącznie na diagnostykę edukacyjną w przestrzeni szkolnej, której autorka ujmuje podstawy teoretyczno–metodologiczne procesu diagnozy pedagogicznej w tak szerokim, kompleksowym i systematycznym ujęciu. Tym większe więc należą się słowa uznania dla Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, że zechciał włączyć do znakomitej serii autorskich monografii publikację, która jest fundamentalna dla pedagogów i nauczycieli, jeśli ich kompetencje są wzbogacone o specyficzną wiedzę i umiejętności poznawania wychowanków/ uczniów w sposób maksymalnie adekwatny do ich osobistych i środowiskowych warunków życia.

Dla nauk społecznych niniejsza rozprawa jest najlepszym przykładem interdyscyplinarnego podejścia do diagnostyki pedagogicznej, która powinna – jak w przypadku nauk medycznych – sprzyjać odrębnemu kształceniu specjalistów wspomagających pedagogów w ich służbie, ale w świetle istniejących w Polsce rozwiązań wymaga od nich samych takich kwalifikacji. Jest to znakomicie uzasadniona geneza i ewolucja diagnostyki pedagogicznej jako odrębnej dyscypliny wiedzy naukowej, odsłaniająca różne jej modele, podejścia i wynikające z nich konsekwencje dla animowania praktyki wychowawczej czy edukacyjnej. Autorka nie pominęła tu żadnej z subdyscyplin pedagogicznych, dla których kluczową rolę powinny odgrywać właśnie tak kluczowe doświadczenia poznawcze i umiejętności, które łączą empirię i rozum z empatią i wrażliwością własnego sumienia.

Gorąco polecam tę książkę nie tylko studentom czy profesjonalistom w zakresie pedagogiki, ale i innych nauk humanistycznych i społecznych, gdyż mogą czerpać z tego źródła wiedzę, która znajduje szerokie zastosowanie w każdej profesji społecznej, uwzględniając przy tym to, co wybitny socjolog Florian Znaniecki określił mianem „współczynnika humanistycznego”. Ufam, że dzięki tej rozprawie lepsze i bogatsze w swoich uzasadnieniach i wyborach będą także prace dyplomowe naszych studentów i doktorantów, bo jest to fundament pod konstruowanie założeń własnych badań na każdym poziomie rozwoju osobistego oraz dążeń do własnego awansu naukowego.

Przypominam zarazem, że w serii autorskich monografii akademickich KNP PAN „Pedagogika Nauce i Praktyce” ukazały się:


1. Czesława Kupisiewicza, Dydaktyka. Podręcznik akademicki

2. Czesława Kupisiewicza, Z dziejów teorii i praktyki wychowania. Podręcznik akademicki

3. Bogusława Śliwerskiego, Pedagogika ogólna. Podstawowe prawidłowości

4. Mirosława J. Szymańskiego, Socjologia edukacji.

5. Jolanty Szempruch, Pedeutologia. Studium teoretyczno-pragmatyczne


Seria autorskich podręczników akade­mickich do pedagogiki jest kolejnym do­pełnieniem polskiej literatury przedmiotu o nowe IMPULSY i spojrzenie na przed­miot jej naukowych badań, najbardziej palące dla praktyki problemy eduka­cyjne, opiekuńcze i wychowawcze oraz klasyczne lub/i nieznane jeszcze sposoby podejścia do ich rozwiązywania. W ponowoczesnej dobie naukowa wiedza rozwi­ja się z nieprawdopodobną dynamiką, intensywnością i częstotliwością, toteż coraz trudniej jest adeptom tej profesji odnaleźć się w jej labiryncie. Autorzy serii wydawniczej jednak zarówno potwier­dzają aktualność przekazywanej nam wiedzy, jak i wychodzą w przyszłość z tym, co warte jest zatrzymania, reflek­sji czy dalszych badań. Właśnie, dlatego nadałem tej serii tytuł: PEDAGOGIKA NAUCE I PRAKTYCE, bo każdy z auto­rów, pracując nad zakresem tematycz­nym własnej subdyscypliny naukowej, łączy w akademickim i podręczniko­wym zarazem przekazie teraźniejszość z przyszłością, która na naszych oczach i tak staje się już przeszłością. Czytelnikom podręczników nie tylko ży­czę miłej lektury, ale i zachęcam do wspól­nej debaty, krytyki i recenzji, które nam wszystkim pomogą w doskonaleniu włas­nej twórczości.