31 sierpnia 2012

Kogo jeszcze obchodzi rocznica Porozumień Sierpniowych?


CBOS przeprowadził sondaż na liczącej 982 osoby reprezentatywnej próbie losowej mieszkańców Polski mających dzisiaj ponad 49 lat, czyli takich, którzy byli biernymi lub czynnymi świadkami w latach 1980-81 wydarzeń sierpniowych. Badanie zrealizowano w ramach projektu "Świadomość wielkiej zmiany: społeczna percepcja roli "Solidarności" w upadku komunizmu w Polsce" pod kierunkiem dr. Adama Mielczarka w dniach 24 maja - 10 czerwca 2012 roku. Wyniki sondażu pozwalają nam spojrzeć nie tylko na pamięć wydarzeń tamtego okresu, ale i odsłaniają po latach powody, dla których w mniejszym lub większym stopniu Polacy popierali ruch rodzącej się i walczącej "Solidarności" oraz ich aktualność po tylu latach.

Z diagnozy postaw Polaków wobec pierwszej "Solidarności" wynika, że ponad połowa ankietowanych nie identyfikuje się już dzisiaj z tą tradycją, z marzeniami o wolnej Polsce, o których urzeczywistnienie wówczas walczono. W opinii badanych ludźmi, którzy w 1980 roku zapisali się do "Solidarności", najczęściej kierowała nadzieja na lepsze zarobki i poprawę stosunków pracy (56 proc.). Na drugim miejscu wymieniana jest walka o odzyskanie niepodległości, chęć wyzwolenia kraju spod dominacji ZSRR (40 proc.). Blisko jedna trzecia badanych (31 proc.) uważa, że chciano dokonać w ten sposób naprawy ustroju: reformy socjalizmu, demokratyzacji. Nieznacznie mniejsza grupa (28 proc.) wskazuje, że dla zapisujących się do "Solidarności" był to wybór etyczny -
opowiedzenie się po stronie dobra i zasad moralnych. Zbliżony odsetek (27 proc.) mówi o konformizmie - wstępowano do związku, ponieważ zapisywali się inni. Jedna piąta badanych (19 proc.) sądzi, że zapisującym się wówczas do "S" chodziło o stworzenie własnej reprezentacji i o możliwość kontrolowania władzy przez społeczeństwo.


Wczorajszy spektakl polityczny w Sejmie i komentarze na ten temat jeszcze raz potwierdza, że nie tylko politycy, ale coraz większa część polskiego społeczeństwa nie jest zainteresowana kontrolowaniem władzy, a tym samym odchodzimy od procesów demokratyzacyjnych, na rzecz jakże charakterystycznego dla ówczesnej mniejszości w okresie 31 sierpnia 1981 r. marzenia o spokoju, pozostawieniu władzy prawa do arbitralnego, niekontrolowanego decydowania o narodzie i za naród, niszczenia osobistego i publicznego życia działaczy ówczesnej opozycji przez służby specjalne.

Ponad trzydzieści lat temu mieliśmy jeszcze nadzieję, że jak w pakiecie postulatów znajdzie się oświata, edukacja, wychowywanie dzieci i młodzieży w poszanowaniu praw człowieka (a nie tych stanowionych przez KC PZPR), samorządna i suwerenna Polska z instytucjami działającymi na rzecz obywateli i dobra publicznego, to odzyskanie wolności będzie nie tylko darem, ale i moralnie zobowiązującym zadaniem dla nas wszystkich. Jak podaje CBOS: Osoby, którym dziś tradycja "Solidarności" jest bliska, to przede wszystkim mieszkańcy największych miast, respondenci należący jesienią 1988 roku do inteligencji i specjalistów z wyższym wykształceniem, zainteresowani polityką, praktykujący religijnie kilka razy w tygodniu, deklarujący prawicowe poglądy polityczne, zaliczający się do beneficjentów przemian oraz byli działacze i szeregowi członkowie związku w 1981 roku.


Zanika społeczeństwo obywatelskie, krytyka władzy jest nie na miejscu, ośmieszana, traktowana jako nieuzasadnione "kłapanie paszczą", "krzyk hipokryzji", a wszelkie próby opozycji upomnienia się o wartości trwalsze, niż kadencja rządu czy Sejmu, zbywane są socjotechniką, propagandą sukcesu i procedurami. Rewolucja "Solidarności" powoli i skutecznie pożera swoje dzieci.


(fot. archiwum domowe)

30 sierpnia 2012

Kto będzie kierował edukacją w Urzędzie Miasta Łodzi?


Komisja konkursowa zdecydowała, że spośród pięciu kandydatów, którzy ubiegali się o stanowisko dyrektora Wydziału Edukacji w Łodzi, zostanie nim dr hab. Beata Jachimczak. Znakomita to dla mnie wiadomość, bo znam i wysoce cenię sobie Jej doświadczenie pedagogiczne, umiejętności zarządzania zespołami ludzkimi i wysoki poziom etyczny, czego najlepszym dowodem jest m.in. to, że potrafiła zrezygnować z lepszych warunków pracy, by nie legitymizować tego, co zaprzeczało etyce i kulturze zarządzania w akademickim środowisku jednej z łódzkich szkół wyższych.

Akurat dzisiaj dyskutowali w mediach opozycyjni parlamentarzyści o tym, czy nie należałoby powołać w naszym kraju rządu fachowców, gdyż to, jak to państwo jest zarządzane, w świetle toczących je afer i skandali, korupcji, nepotyzmu i kolesiostwa, coraz bardziej rozmija się - w przypadku niektórych przynajmniej ministrów i ich resortów - z profesjonalizmem oraz poczuciem odpowiedzialności za wykonywane zadania. Łódzki Magistrat postawił na profesjonalizm, na fachowca, wyprzedzając tym samym procesy, które muszą następować nie tylko w rządzie, Parlamencie, samorządach terytorialnych, ale w każdej instytucji, która realizuje zadania publiczne.

Pani dr hab. Beata Jachimczak jest absolwentką studiów magisterskich na kierunku pedagogika (specjalność nauczanie początkowe), które ukończyła w Uniwersytecie Łódzkim. Zanim została naukowcem, przeszła najlepszą szkołę przygotowania do pracy akademickiej, bowiem pracowała jako nauczycielka w Szkole Podstawowej nr 111 z oddziałami integracyjnymi w Łodzi oraz pełniła m.in. funkcję kierownika zespołu samokształceniowego edukacji wczesnoszkolnej. Tak to jest z nauczycielami z pasją, z powołania, że swoje działania pedagogiczne podporządkowują własnej wizji doskonalenia nie tylko warunków pracy zawodowej, własnego warsztatu dydaktycznego, ale starają się nadawać mu wymiar autorskiego projektu, modelu, który - jak w przypadku B. Jachimczak - zyskał praktyczną egzemplifikację w postaci realizowanego programu innowacyjnego w klasach edukacji wczesnoszkolnej.

Nowa dyrektor jest osobą o niezwykłej pasji działania, nieustannie poszukującą i dociekającą tego, co ma być przedmiotem jej zainteresowań. Mimo ukończonych studiów magisterskich, aż czterokrotnie podejmowała i pozytywnie kończyła studia podyplomowe, by móc jeszcze lepiej wykonywać swoje zadania. Ma zatem za sobą studia z: 1) pedagogiki specjalnej w zakresie pedagogiki resocjalizacyjnej, 2) pedagogiki specjalnej w zakresie pedagogiki korekcyjnej, 3) pedagogiki specjalnej w zakresie pedagogiki wspierającej uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi oraz 4) zarządzania oświatą. Po kilkunastu latach pracy w zawodzie nauczyciela, w którym osiągnęła status nauczyciela dyplomowanego, poświęciła się także nauce, nie pozostawiając oświaty poza polem swoich zainteresowań i zaangażowania praktycznego.

Jej Mistrzem akademickim był śp. prof. Jan Pańczyk, wybitny pedagog specjalny, którego dorobek naukowy służył, służy i będzie służyć kolejnym pokoleniom studentów przygotowujących się do jakże trudnej roli zawodowej pedagoga specjalnego. Nic dziwnego, że jej ćwiczenia, wykłady, prelekcje i publikacje zawsze cieszyły się wysokim uznaniem odbiorców, gdyż łączy w sobie mądrość z darem kształcenia innych i wspomagania ich w rozwoju. Dobrze się stało, że miała możliwość podwyższania swoich kwalifikacji i rozwijania się w Katedrze Pedagogiki Specjalnej UŁ, gdzie przed laty stworzone było przez prof. Jana Pańczyka, a później kontynuowane przez prof. Iwonę Chrzanowską wyjątkowe środowisko akademickiego rozwoju wielu jej pracowników. Na Wydziale Nauk o Wychowaniu UŁ uzyskała promocję doktorską, a w bieżącym roku uzyskała dzięki znakomitej habilitacji status samodzielnego pracownika naukowego Wydziału Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest ciągle jakby na początku drogi swojego pedagogicznego działania oświatowego i akademickiego, podejmując się w obu tych środowiskach edukacyjnych ciągle nowych zadań.

W roku 2000 dr hab. B. Jachimczak współtworzyła Fundację Pomocy Rodzinie OPOKA w Łodzi, w której przez kilka lat pełniła funkcję opiekuna merytorycznego fundacji, wiceprezesa oraz terapeuty, obecnie pozostaje tam tylko w roli fundatora i założyciela. Niejednokrotnie społecznie pomagała wielu rodzinom, w których dzieci potrzebowały wsparcia, terapii czy specjalistycznej diagnozy. Nie bez powodu została przed dwoma laty powołana przez ówczesną minister edukacji do zespołu ekspertów przygotowujących koncepcję zmian w kształceniu specjalnym. W ramach współpracy z instytucjami działającymi w obszarze oświaty prowadziła wiele warsztatów i konferencji dla dyrektorów szkół i dla nauczycieli w całym kraju, recenzowała materiały metodyczne. W ramach projektu MEN "Szkoła dla wszystkich" była jako członek zespołu jego koordynatorem w województwie łódzkim. Jest członkinią: Oddziału Łódzkiego Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, Zarządu Łódzkiego Towarzystwa Pedagogicznego oraz aż czterech zespołów zadaniowych, które działają pod patronatem Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk: Zespołu Edukacji Elementarnej, którym kierowała do ub. roku prof. Dorota Klus-Stańska, Zespołu Samokształceniowego Doktorów, którym kieruje prof. Maria Dudzikowa, Zespołu Pedagogiki Specjalnej, którym kieruje prof. Władysław Dykcik i Zespołu Teorii Wychowania pod moim kierownictwem.

Od wielu lat jej doświadczenia zawodowe związane są z przygotowaniem do pracy przyszłych pedagogów (1998-1999 nauczyciel w Kolegium Nauczycielskim w Zgierzu). W roku 2010/11 kierowała projektem "Praktyka na miarę szyta. Program praktyk pedagogicznych podnoszących jakość kształcenia w zawodzie nauczyciela" realizowanym w ramach konkursu nr 6/POKL/3.3.2/09. W latach 2006 – 2010 pełniła funkcję prorektora ds. dydaktycznych w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi, kiedy byłem rektorem tej szkoły. Stąd też mogę dzisiaj pisać o powołanej dyrektor Wydziału Edukacji na podstawie także wieloletniej z nią współpracy naukowej i dydaktycznej. Dr hab. Beata Jachimczak jest też członkiem Międzynarodowego Ruchu "R" i INTERRA na rzecz edukacji międzykulturowej, którego siedziba znajduje się w Pradze w Republice Czeskiej. Wygłaszała referaty na międzynarodowych konferencjach w Czechach i na Słowacji, w tym na Uniwersytecie w Pardubicach i Uniwersytecie w Trnawie. Dwukrotnie zapraszana była przez wybitnego pedagoga specjalnego prof. Viktora Lechtę do udziału w światowych kongresach na rzecz pedagogiki inkluzyjnej, a przy tym współtworzy wraz z prof. Iwoną Chrzanowską z UAM w Poznaniu cykl międzynarodowych konferencji pt. "INNY w naukach o wychowaniu".

Ogromnie cenię sobie wiele publikacji naukowych i metodycznych autorstwa B. Jachimczak, które sa poświęcone pedagogice szkolnej i specjalnej. Ostatnio wydała dwie monografie naukowe: „Dydaktyczne i pozadydaktyczne uwarunkowania efektów nauczania indywidualnego dzieci przewlekle chorych (Z badań uczniów klas III szkół podstawowych)” (Kraków 2011) i „Społeczno – edukacyjne uwarunkowania startu zawodowego młodych osób niepełnosprawnych. Studium empiryczne z regionu łódzkiego” (Kraków 2011). Jestem przekonany, że w swojej nowej roli zawodowej będzie znakomicie łączyć naukową pasję poznania, poszukiwania prawdy z oświatową służbą na rzecz dobra wspólnego. Życzę Jej dużo sił, środowiskowego wsparcia i życzliwości wszystkich, którym dobro edukacji leży na sercu. Zdaję sobie sprawę z tego, że praca kierownicza w organie prowadzącym przedszkola i szkoły jest pełna nowych wyzwań, ale i strukturalnych ograniczeń. Niewątpliwie, wkraczając po raz pierwszy do działającej już instytucji, musimy wziąć pod uwagę jej przeszłość, w tym tak powodzenia, jak i porażki. Żadne z nich nie obciążają nowej dyrektorki Wydziału. Oby zatem sukcesów i satysfakcji całego zespołu współpracowników było dzięki tej kadencji więcej, gdyż w rzeczy samej służy on naszym dzieciom i młodzieży, uczęszczającym do placówek opiekuńczo-wychowawczych i edukacyjnych tego miasta.



29 sierpnia 2012

Wylewanie sześciolatków z kąpielą


Gorąco popieram Stowarzyszenie - Rzecznik Praw Rodziców w protestach, które od wielu miesięcy przekazuje sygnały ostrzegawcze MEN w związku z resortowym bublem prawnym, w wyniku którego ofiarami podjęcia wcześniejszej edukacji szkolnej stają się dzieci. Nie wszystkie, to prawda, ale przecież każde dziecko jest "nasze". Żadne nie powinno być pozbawione szans na właściwą opiekę i edukację, bezpieczną, wartościową i godną jego indywiduum. Rodzice sześciolatków zaufali państwu, dyrekcji szkoły, nauczycielowi, że skoro padło z ich strony zobowiązanie o właściwym przygotowaniu placówki i jej kadr do realizacji nowych zadań, to ich dziecko będzie miało zapewnione warunki do własnego rozwoju. Nie wystarczy przecież poprzestanie na sprawach istotnych, jak np. wydzielenie specjalnych pomieszczeń do zajęć edukacyjnych dla takich dzieci, wyposażenie ich w odpowiednie pomoce dydaktyczne, dobór właściwego nauczyciela, jeżeli pomija się w instytucji edukacyjnej najważniejszą istotę, jaką jest DZIECKO.

Porażające są informacje tego Stowarzyszenia o tym, że dzieci, które nie były jeszcze dojrzałe do podjęcia edukacji szkolnej, zostały przyjęte do realizacji obowiązku szkolnego, po czym, jak szkoła sobie nie poradziła z tym zadaniem, pozostawiła dziecko i jego rodziców samym sobie. Okazuje się, że niedojrzałe jeszcze do takiej edukacji dzieci nie mogą powrócić do przedszkola, gdyż zgodnie z art. 16 ustawy o systemie oświaty obowiązku szkolnego nie można realizować w przedszkolu. Mają zatem zamkniętą drogę, gdyż ustawodawca nie przewidział takiej sytuacji. Nie został także uruchomiony system wsparcia nie tylko takich dzieci, ale i ich nauczycieli, którzy stali się wraz z nimi ofiarami systemowego rozwiązania. Cofnięcia dziecka do przedszkola nie przewiduje prawo oświatowe, ani żaden z jego aktów wykonawczych.

Mateusz Pilich, prawnik, ekspert od prawa oświatowego stwierdza dla "Rzeczpospolitej": "Przepisy wprowadzające reformę obniżającą wiek szkolny zostały bardzo źle skonstruowane. Prawo powinno być doprecyzowane w szczegółach tak, aby obywatel był odpowiednio chroniony. W tym wypadku tak nie jest. W efekcie nowelizacja o ustawie oświaty narusza zasadę zaufania do państwa prawa."

Nie po raz pierwszy władze MEN chciały mieć sukces polityczny ... kosztem dzieci.




28 sierpnia 2012

Kampania wrześniowej propagandy oświatowej



Zbliża się rok szkolny, więc partie polityczne w naszym kraju muszą to wykorzystać dla swoich celów, by zwrócić przy tej okazji uwagę na swój program, swoich ludzi i projekty, których realizacja będzie nadal rujnować polską scenę oświatową. Każdy chce załatwić przy tej okazji jakiś swój "biznes", interes osobisty, bo przecież ten społeczny, którego ofiarami w końcowym efekcie stają się uczniowie i nauczyciele, ale także rodzice dzieci, nie jest tu istotny.

Co może być dla polityków okazją do głoszenia postulatów zmian? Musi być jakieś wydarzenie, pretekst, impuls, najlepiej jakaś patologia społeczna, afera, skandal, niedociągnięcia, niedoskonałości, czyjeś błędy. Okazja już jest - afera goni aferę, korupcja korupcję, no i zbliża się nowy rok szkolny! Hurrrra! Wreszcie będzie można wrzucić na wysypisko narodowych problemów wszystko, co się tylko nam nie podoba i obciążyć winą za to nauczycieli, polską edukację. Wszelkie negatywne zjawiska, oczywiście nie swoje, a pośrednio związane z oświatą, są wyjątkową wodą na młyn, by mielić nieustannie propagandowe ziarna na konto przyszłego sukcesu politycznego. Nie chodzi przecież o to, by zatroszczyć się o polską edukację, tylko by rozliczyć, odebrać, wymienić jednych na drugich, pokazać własną figurę polityczną mimo, że nie jest jeszcze dobrze wyćwiczona, że niewiele wie i potrafi.

Pojawiają się na scenie politycznej nowi aktorzy. Ostatnio takim lanserem troski o oświatę i naukę został dyrektor Centrum Nauki "Kopernik", który stwierdził, że:
"Historia nowoczesna Polski pokazuje, że scentralizowane modele zarządzania się nie sprawdzają. Scentralizowana gospodarka i centralne planowanie zbankrutowały. Ale bankructwo ekonomii łatwiej zauważyć, bo np. nie można nic kupić w sklepach. Dużo trudniej dostrzec bankructwo edukacji, bo to są wartości, które erodują powoli. Nie wierzę w możliwość odgórnej, głębokiej reformy, która byłaby skuteczna. Taka reforma zwykle ogranicza się do zmian o charakterze instytucjonalnym, natomiast tu nie instytucje mają znaczenie, ale ludzie i relacje".

Wszystko to prawda, tylko myśmy ją stwierdzili kilkadziesiąt lat temu, kiedy m.in. zapisane zostały przez stoczniowców w Gdańsku w 1980 r. postulaty społeczne "Solidarności", kiedy ruch podziemnej oświaty formułował nie tylko diagnozy na temat - w dużej mierze - patologicznego systemu szkolnego doby PRL, ale i projektował jego zmiany na rzecz koniecznej jego decentralizacji i usamorządowienia. I co z tego, skoro od 1993 r. mamy w Polsce restytucję centralizmu demokratycznego (dawnej pseudodemokracji socjalistycznej), autorytaryzmu partyjnego w zarządzaniu sprawami publicznymi, obywatelskimi, społecznymi, chociaż przy uwolnieniu prawa do samoorganizacji narodu w instytucjach i organizacjach pozarządowych czy oddolnych inicjatywach osób niezrzeszonych. Piszę jednak o oświacie publicznej, która została zawłaszczona przez będące u władzy partyjne środowiska polityczne, manipulujące nią bez jakiejkolwiek strategii i perspektywy rozwoju naszego społeczeństwa z punktu widzenia dobra ogólnego.



27 sierpnia 2012

MEN prowadzi rekrutację do szkół w całym kraju

To rzeczywiście wyjątkowa sytuacja jak na postsocjalistyczne państwo w Unii Europejskiej, że Ministerstwo Edukacji Narodowej prowadzi rekrutację sześciolatków do szkół podstawowych. Jest to jeszcze jeden dowód na to, że w naszym kraju nadal obowiązuje centralizm polityczny, administracyjny. Co z tego, że szkoły podstawowe sa prowadzone przez samorządy, co z tego, że nadzór pedagogiczny nad nimi sprawują kuratoria oświaty, skoro władze resortu nie mogą tego ani pojąć, ani zaakceptować, tylko nieustannie chcą prowadzić polską oświatę za rączkę, odgórnie, dyrektywnie. Czyżby MEN stracił już całkowicie zaufanie do swoich jednostek terenowych? Czyżby władze tego resortu przestały brać pod uwagę to, co ma miesjce w terenie?

Być może w gamchu na al. Szucha duch totalitaryzmu ściska umysły władzy, podtrzymując jej poczucie koniecznego wpływu na to, co ma mieć miejsce w szkołach w całym kraju. Jeszcze tli się nadzieją, że że jakiś rodzic zajrzy na stronę MEN i przeczyta w aktualnościach, że: Rekrutacja do szkół podstawowych na rok 2012/2013 jeszcze się nie zakończyła - do końca sierpnia rodzice mogą podjąć lub zmienić decyzję i nawet teraz - zamiast do przedszkola, zapisać dziecko sześcioletnie do pierwszej klasy. Zmiana decyzji jest możliwa również w sytuacji, gdy dziecko zostało już zapisane do przedszkola. Co zrobić, jeśli rodzice zmienili zdanie i jednak chcieliby, żeby ich sześciolatek poszedł do szkoły? Wystarczy, żeby zgłosili się do dyrektora szkoły, któremu decyzję o przyjęciu dziecka do pierwszej klasy umożliwiają przepisy ustawy o systemie oświaty.

Ta próba przekonania jest dość żałosna, bo przecież rodzice wszystkich sześciolatków nie mieszkają w Warszawie, więc jeśłi mają jakiekolwiek wątpliwości, dylematy, to w pierwszej kolejności poszukują ich rozwikłania w swoim miejscu zamieszkania. Doprawdy nie jest im do tego potrzebne MEN. Komentarz prawny na stronie resortu jest tylko częściowo zgodny z prawdą i obowiązującymi regulacjami w naszym kraju. MEN przypomina: od roku szkolnego 2009/2010 dzieci w wieku 6-lat zyskały możliwość nauki w pierwszej klasie bez specjalnych, wymaganych wcześniej zaświadczeń. W tym samym roku zaczęła obowiązywać nowa podstawa programowa, uwzględniająca możliwości i potrzeby edukacyjne dzieci sześcioletnich. Tę samą podstawę, przygotowaną dla sześciolatków realizują dzieci, których rodzice zapisali do klas pierwszych w wieku lat siedmiu. Dziecko rozpoczynające naukę szkolną jako 6-latek, przechodząc kolejne etapy edukacji będzie realizowało również nową podstawę programową dostosowaną do swoich możliwości.


Skoro tak, to MEN powinno rzetelnie poinformować rodziców, którzy nie posłali i nie zamierzają skierować swoich sześciolatków do szkoły podstawowej (dokonuję adaptacji komunikatu MEN):

Przypominamy: od roku szkolnego 2009/2010 dzieci w wieku 6-lat zyskały możliwość nauki w pierwszej klasie bez specjalnych, wymaganych wcześniej zaświadczeń. W tym samym roku zaczęła obowiązywać nowa podstawa programowa, uwzględniająca możliwości i potrzeby edukacyjne dzieci sześcioletnich. Tę samą podstawę, przygotowaną dla sześciolatków dzieci mogą jednak nadal realizować w przedszkolach, bez zapisywania ich do klas pierwszych. Dzieci te będą mogły rozpocząć naukę szkolną jako 7-latki, w kolejnym roku szkolnym 2013/2014 bez żadnych dla nich strat z tego tytułu.

Co zyska sześciolatek nie idąc do pierwszej klasy? Będzie mógł aktywnie zdobywać wiedzę dostosowaną do wieku oraz indywidualnych zdolności, rozwijać dotychczasowe zainteresowania i talenty oraz odkrywać nowe. Będzie miał możliwość uczyć się języka obcego w ramach nadobowiązkowych zajęć, stawać się bardziej samodzielnym, odważnym i pewnym siebie, uczyć się nawiązywania kontaktów z rówieśnikami i dorosłymi, rozwijać umiejętność rozwiązywania problemów i współpracy w grupie.

W jaki sposób rodzic może poznać, czy dziecko jest gotowe do rozpoczęcia nauki w szkole? Przed podjęciem decyzji warto obserwować, jak dziecko zachowuje się w różnych sytuacjach życiowych - w przedszkolu i w domu. Trzeba słuchać jak mówi, przyglądać się, jakie czyni postępy. Całościowe spojrzenie na dziecko pomaga rodzicowi odpowiedzieć na pytanie, na ile chętnie sześciolatek będzie się uczyć, uważać podczas zajęć, zgodnie bawić się z innymi dziećmi, a także, czy samodzielnie ubierze się.
Jeśli dziecko nie osiągnęło jeszcze dojrzałości w powyższym zakresie, warto je pozostawić w przedszkolu.


Na stronie MEN powinno być zamieszczone ostrzeżenie: Drogi Rodzicu sześciolatka, zapisując dziecko do szkoły bierzesz na siebie odpowiedzialność za powstałe u niego z tego tytułu straty psychiczne. Kto bowiem rozpoczął edukację szkolną, nie może być z niej przeniesiony z powrotem do przedszkola. Chyba, że dyrektor szkoły ma dobrą wolę ... a tą, jak wiadomo, jest wybrukowane piekło.

26 sierpnia 2012

Wakacje z WC i od szkoły


Tego lata ogromne zainteresowanie wzbudzała obecność w Sopocie, przed wejściem na molo, słynnego WC, czyli Wojciecha Cejrowskiego. Tam właśnie rozbił swój namiot w hawajskim stylu, przed którym znakomity podróżnik, dziennikarz-reportażysta pojawiał się głównie w weekendy. Na co dzień sprzedawano tam ubrania we wspomnianej stylistyce, a rozpoznawalne na W. Cejrowskim w jego reportażach, książki tego Autora czy płyty DVD z jego filmami z podróży po świecie. Kto miał to szczęście tak jak ja, że trafił akurat na obecność Mistrza reportażu, to miał możliwość zamienienia z nim chociaż paru zdań, zapytania o coś czy poproszenia go o autograf. Niektórzy dziennikarze pisali, że ponoć dawał przechodniom możliwość zrobienia sobie z nim zdjęcia za... odmówienie modlitwy "Ojcze nasz". Nie mogę tego potwierdzić, gdyż ode mnie, ani od tłumnie otaczających go w tym momencie turystów, tego nie oczekiwał. Wkrótce jednak okazało się, że prezydent Sopotu kazał się WC wynieść z Sopotu, gdyż jego namiot nie spełniał kolorystycznych standardów tego miasta. Urzędnicy zobowiązali ponoć wszystkich, wystawiających w tym mieście swoje sklepiki czy namioty, by były w kolorze pastelowym, z delikatnym brandingiem. Namiot Wojciecha Cejrowskiego określili mianem "kiczowatego"" i sprzecznego z powyższą normą, toteż rozwiązano z nim umowę i kazano mu opuścić miasto. Na szczęście przyjęli go życzliwie i bez takich oczekiwań mieszkańcy Gdyni. Być może są tam mniejsze wpływy Platformy?

Namiotów w każdym kurorcie nadmorskim, nadjeziorskim czy górskim w naszym kraju nie można było nie dostrzec, gdyż pełno ich było obok straganów, hangarów czy kramików z różnego rodzaju gadżetami, "chińskim" badziewiem, czyli rzeczami zbędnymi w naszym życiu, tandetnymi, ale "ozdabiającymi" dziecięce lub młodzieżowe ciało i odzież lub nawet zastępującymi tę ostatnią. W Sopocie też było ich pełno, ale ... miały odpowiednią kolorystykę. Najbardziej niestrawne i szkodliwe dla zdrowia potrawy dzieciaki spożywały właśnie w ramach "czasu wolnego", jaki miały do dyspozycji w mieścinie goszczącej je na wypoczynku. Tym samym okazało się, że tak misternie konstruowane przez nauczycieli w ciągu roku szkolnego cele kształcenia i wychowania w ramach m.in. edukacji zdrowotnej poszły na marne wraz ze śmierdzącym olejem w przydrożnej frytkarni.


Chcąc przejść chodnikiem czy wydeptaną przez turystów ścieżką do jakiegoś urzędu, sklepu spożywczego czy kiosku "Ruchu", trzeba było przeciskać się między tłumem kolonistów, wczasowiczów, czyli mówiąc krótko - OBCYCH w mieścinie. Oblegali oni bowiem wspomniane kramy w poszukiwaniu nie tylko zmysłowych doznań, ale i jakiegoś upominku z wakacji dla swoich bliskich.

W ubiegłym roku modne były okrągłe, metalowe znaczki z nadrukiem (buttons) z zapięciem do toreb, plecaków czy teczek, które miały być kwintesencją popfilozofii życia, w stylu: "Bombowy dziadek", "Babcia na medal", "I love", "Kocham mamę, kocham tatę, a najbardziej za wypłatę" itp. Takie znaczki od lat są wykorzystywane jako gadżety reklamowe w różnego rodzaju kampaniach politycznych, społecznych, do okolicznościowych imprez kulturalnych, sportowych lub środowiskowych czy wreszcie do promowania wizerunku firm, wprowadzania na rynek nowego produktu. Ktoś postanowił zbić na nich interes, opatrując je treścią, która w niektórych przypadkach powinna być dostępna od lat 18, gdyż wulgaryzmy stały się na nich bardzo modne. Do tego można kupić z tym samym napisem kubek, brelok, czapkę, a nawet podkładkę pod mysz.



Nieustannie jednak dużym wzięciem, i to niezależnie od roku, cieszą się koszulki z nadrukiem. Tu fantazja twórców napisów sięga od romantyzmu do wulgaryzmu, od przedszkola do kibola. Zapytałem jednego ze sprzedawców, które T-shirty najchętniej kupuje przebywająca na koloniach czy obozach młodzież szkolna? Okazało się, że te z napisem: "Szkoła jest jak WC. Chodzę bo muszę". Ciekawe, czy przyjdą 3 września do szkoły dlatego, że mają potrzebę?

24 sierpnia 2012

Sezon "łowiecki" na studia pedagogiczne


Wchodzimy w fazę zabiegania przez założycieli tzw. wyższych szkół prywatnych w wielkich aglomeracjach miejskich o studentów pierwszego roku, gdzie studia na kierunku pedagogika oferuje kilka takich szkół, niezależnie od tego, że są jeszcze wolne miejsca w państwowych uniwersytetach czy akademiach oraz w uczelniach niepublicznych z uprawnieniami akademickimi (z uprawneiniami do nadawania stopni naukowych i tytułu naukowego). Kandydaci mogą nie mieć rozeznania w tym, co potencjalnie jest trwałe, a co chwilowe oraz czy podjęcie studiów nie zakończy się koniecznością po jakimś czasie zmiany placówki na bardziej wiarygodną.

Tak, jak ulicami miast przejeżdżają samochody (w Warszawie są to np. Fiaty 126p) z reklamą typu: "Chwilówki", "Gotówka od ręki", "Kredyt natychmiast" itp.), proponującą naiwnym i/lub zdesperowanym klientom pożyczkę gotówki przy jej bardzo wysokim oprocentowaniu, tak też i wspomniane "wsp" zachęcają kandydatów na studia banerami typu: "Darmowe semestry", "Tablety", "ipod dla każdego", "Skrócenie studiów o jeden semestr", "Kształcenie na odległość", "Darmowe podręczniki", "Brak opłaty wstępnej", a nawet dowożenie na zajęcia, czyli "akadembusy" itp. Można porównać hasła, jakimi operują oferenci tzw. "chwilówek" z tymi, jakie są na stronach internetowych niektórych szkół wyższych: "Spróbuj! Szybko, wygodnie i korzystnie", "Łatwiej się nie da!", "Chwilówka za darmo", "Dzisiaj Wniosek - Jutro Gotówka", "Minimum formalności", "Pożyczki przez Internet", "Sprawdź i wyślij Prosty Formularz w 1 minutę!" itp.

No proszę, a miało być wraz z reformą szkolnictwa wyższego lepiej, o wyższym standardzie. Tymczasem i w tym sektorze przecena goni przecenę, a w tle promocja promocję. Ciekawe, czy od października będzie miał w niektórych z tych szkółek kto prowadzić zajęcia, bo już w okresie wakacyjnym założyciele niektórych "wsp" pozbawili wypłat comiesięcznych wynagrodzeń swoich dotychczasowych nauczycieli akademickich i pracowników administracyjno-technicznych, oferując im "zaliczkę" na poczet ewentualnego wyrównania, jeśli do szkoły trafi odpowiednia liczba kandydatów albo pozbawiając kadry dotychczasowych dodatków do płacy podstawowej, określanych często mianem premii. Tu, jak w korporacjach i piramidach finansowych, ściąga się z urlopów niektórych pracowników, by zaprząc ich do bardziej intensywnego wspomagania kampanii reklamowej. Jak informuje Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego jedna piąta szkół wyższych w Polsce znajduje się na minusie finansowym. Szkody finansowe dotykają nawet najpopularniejsze uczelnie państwowe, szczególnie typu politechnicznego. Coraz mniejsza liczba studentów przyczynia się do mniejszych dochodów z opłat za studia, a także realnego zmniejszania dotacji państwa na szkoły publiczne. Jednocześnie rosną koszty utrzymania infrastruktury szkolnej, czyli ceny energii i mediów czy wynajmu budynków.

Dochodzi już w niektórych szkołach do tego, że pracownik może liczyć na zachowanie stałego zatrudnienia lub premię, jeśli pozyska dla swojej "wsp" określoną liczbę kandydatów na studia. Tu zaczynają obowiązywać takie same zasady rynkowej walki o klienta, jak w przypadku rynku ubezpieczeń czy finansów, gdzie pracownicy określonej korporacji usiłują wciskać niezorientowanym klientom tzw. "nowe produkty", a sami otrzymują z tego tytułu odpowiednie profity. Otrzymałem informację, że do tej akcji włącza się nawet studentów z samorządu obiecując im bezproblemowe ukończenie studiów, czyli otrzymanie dyplomu.