29 listopada 2011

Podejście biograficzne w perspektywie pedagogicznej


Kolejnym doktorem habilitowanym w dziedzinie nauk humanistycznych, w dyscyplinie pedagogika została po dzisiejszym kolokwium na Wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego znana studiującym pedagogikę, jak i nauczycielom akademickim ze swoich licznych rozpraw z pedagogiki społecznej oraz metodologii badań Danuta Lalak - docent w Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji na Wydziale Społecznych Nauk Stosowanych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Ogromnie cieszę się z tego awansu i przyłączam z najlepszymi życzeniami dalszej, tak twórczej pracy naukowo-badawczej, a naszym koleżankom i kolegom - nieco powątpiewającym w naukowe racje prowadzenia badań jakościowych w pedagogice - wskazuję na rozprawę jej autorstwa jako kolejną w przecieraniu metodologicznego szlaku. rozprawa monograficzna, jaką jest habilitacja pt. Życie jako biografia. Podejście w perspektywie pedagogicznej, Wydawnictwo Akademickie „ŻAK” 2010(recenzenci: prof. Jacek Piekarski i Lesław Pytka), wymyka się oczekiwaniom, jakie formułowała w stosunku do swojej subdyscypliny w latach 90. XX w.

Do takich rozpraw dochodzi się jednak uprzednimi, wieloletnimi studiami i własnymi badaniami. W 1998 r. D. Lalak opublikowała artykuł pt. Pedagogiki społecznej nowe perspektywy (IPSiR dzisiaj, Warszawa 1998), w którym już we wstępie podchodziła bardzo krytycznie do ówczesnego stanu pedagogiki społecznej. Jak stwierdzaa w nim - dyscyplina ta zatraciła (…) w znacznym stopniu swój praktyczny charakter tzn. akademicki nurt jej uprawiania w swoich badaniach empirycznych (…) a ponadto brak jest w niej (…) postępu w zakresie rozwoju metodologii społecznych badań pedagogicznych prowadzonych w obrębie tej dyscypliny. Przytłaczająca większość to badania ankietowe, wywiady, sondaże służące opisowi, a nie zmianie rzeczywistości. (s.235)

Był to wyraźny symptom kryzysu tej dyscypliny pedagogiki. Wzmacniała go pozostałość z okresu PRL podporządkowywania polityki społecznej państwa „przewodnim myślom ideologicznym”, toteż nic dziwnego, że w pierwszym okresie transformacji musiała nadrabiać zaległości i dystans, jaki dzielił ja w stosunku do pedagogiki społecznej państw Europy Zachodniej i Ameryki. Przywołuję w tym miejscu powyższy artykuł tej Autorki, gdyż stanowi on zapowiedź osobistych marzeń, by mogły powstawać w pedagogice społecznej prace naukowe, które wyrastałaby z praktycznych doświadczeń, ale nie byłyby podporządkowane metodologii badań pozytywistycznych, tylko nie spełniając wymogów reprezentatywności, typowości, mogły zostać uznane, jako naukowe pomimo oparcia się w poznaniu interesujących ją zjawisk społecznych na subiektywizmie.

Danuta Lalak doskonale poznała metodologię empiryczno-analitycznego poznawania rzeczywistości społecznej, bo pisze o niej w bardzo interesującym artykule pt. Geneza i rozwój pedagogiki społecznej (Pedagogika społeczna. Człowiek w zmieniającym się świecie, red. T. Pilch, I. Lepalczyk, 1995) w nawiązaniu do prekursorów polskiej pedagogiki społecznej, jak H. Radlińska, A. Kamiński czy St. Karpowicz. Bardzo dobrze przedstawia w nim sposoby funkcjonalnego czy teleologiczno-funkcjonalnego wyjaśniania zjawisk fizycznych, a także społecznych twierdząc zarazem, że nurt alternatywny pedagogiki humanistycznej nie jest jeszcze na tyle dojrzały i wystarczający, by mógł wyprzeć paradygmat pozytywistyczny.

W swoich późniejszych rozprawach D. Lalak powróci do wątku badań jakościowych, które zostały upełnomocnione w krajach zachodnich w wyniku renesansu intuicjonizmu i fenomenologii w teorii poznania, hermeneutyki, podejścia transcendentalno-filozoficznego, dialektyczno-krytycznego i badań biograficznych w szeroko rozumianych naukach społecznych. Z jednej strony ma świadomość niedoskonałości narzędzi poznania i interpretowania przedmiotu swoich badań, z drugiej zaś słusznie podkreśla, że postęp pozytywistycznej wiedzy na temat świata społecznego jest niekwestionowany, a zatem wysiłki badawcze w tym paradygmacie nie są zmarnowane. Zaczyna jednak sama przymierzać się do włączenia metod jakościowych do pozytywistycznego schematu badań empirycznych, by nasycić poznanie wrażliwością na nowe zjawiska społeczne, które są efektem oddziaływań ludzi na siebie, skrywających doświadczenia i sensy.

Jak przekonuje: (…) świat społeczny, czy mówiąc językiem pedagogiki społecznej „środowisko”, jest zawsze „czyimś” środowiskiem, posiada indywidualny, jednostkowy sens. Zadaniem badacza jest dotarcie do tego sensu, odczytanie go i zrozumienie.(W poszukiwaniu nowej perspektywy badawczej – refleksje metodologiczne, w: pedagogika społeczna, Tradycja-teraźniejszość-nowe wyzwania, red. E. Trempała i M. Cichosz, Olecko 2001, s. 89)

Jej artykuły ukazują się w kluczowych dla pedagogiki społecznej oraz metodologii badań pedagogicznych podręcznikach akademickich, których redaktorami są wybitni profesorowie tych subdyscyplin naukowych, byli członkowie i nadal aktywni recenzenci Centralnej Komisji. Rozdział Danuty Lalak w najnowszym podręczniku pod red. Stanisława Palki pt. Podejście biograficzne (biograficzność) w naukach o wychowaniu. Trzy perspektywy dyskursu (Podstawy metodologii badań w pedagogice, GWP 2010) jest jednym z najlepiej napisanych, czemu dałem świadectwo jako recenzent wydawniczy tego tomu. Trudno zatem, by rekonstruując metodologię badań biograficznych, na podstawie także zagranicznej literatury przedmiotu, nie zweryfikowała jej we własnym doświadczeniu badawczym.

Autorka ta traktuje podejście biograficzne szerzej, niż większość badaczy, sprowadzających je głównie do analizy dokumentów osobistych (pamiętników, wspomnień, kronik, archiwów osobistych, filmów i fotografii), gdyż ogniskuje wokół niego dorobek wielu kierunków myślenia humanistycznego, dzięki którym możliwe staje się poznanie fenomenu ludzkiego życia i jego sensów. Wydobywa przy tym z niepamięci, jako jedno ze źródeł inspirujących jej badania, jakże znakomitą, a niedocenianą w okresie PRL psychologiczną rozprawę Józefa Pietera pt. Życie ludzi (1972), której autor pisał: Żadne zjawisko przyrodnicze, żaden problem umysłowy nie pasjonuje nas tak dalece, jak właśnie formy i tryb życia bliźnich: ludzi zwyczajnych i wyjątkowych, małych i wielkich (s. 9). Niewątpliwie jest on jednym z mistrzów naukowego badania i opisywania poczynań ludzkich orz form życia w kontekście uwarunkowań społecznych. Jak bowiem zatroszczyć się o poprawę warunków życia zbiorowego i jednostkowego, jeśli nie zdobędziemy naukowej wiedzy o życiu ludzkim? – pytał ów psycholog, konstruując zarys osobnej gałęzi psychologii, którą sam określił mianem „biografii ogólnej”.

Dr hab. Danuta Lalak znakomicie uzasadnia swoją drogę do biografii rozumianej jako refleksja nad życiem, sposobami jego przeżywania i jego naukowego poznawania. Nezwykle interesujące są dla dochodzenia do własnego podejścia biografistycznego, które mogą mieć zastosowanie w szeroko rozumianej humanistyce i naukach społecznych. Jako pedagoga społecznego interesuje ją to, w jakim stopniu jednostka jest „produktem” społecznym i co sprawia, że w procesie całożyciowego rozwoju kształtuje i zachowuje swoją tożsamość? Sięga przy tym do współczesnych, niemieckich pedagogów społecznych, którzy mają za sobą liczne doświadczenia w badaniach biograficznych. Opublikowane przez chociażby Winfrieda Marotzkiego czy Theodora Schulze założenia metodologiczne i wyniki ich badań znalazły się w kanonie współczesnej literatury do kształcenia pedagogów i pracowników socjalnych.

Zaproponowane przez D. Lalak podejście badawcze nie ma nic wspólnego z tzw. potoczną metodologią, z jakiej najczęściej korzystają dziennikarze czy pracownicy socjalni. Wprowadza nas bardzo rzetelnie w genezę i ewolucję biografii w diagnozach przestrzeni społeczno-edukacyjnej, rekonstruuje różne typy i szkoły badań biograficznych w kraju, jak i poza granicami, przywołując rzeczywiście znaczących badaczy dla tego podejścia, a także uwzględniając jego zastosowanie w różnych subdyscyplinach nauk o wychowaniu.

Dla mnie, jako pedagoga ogólnego i teoretyka wychowania, rozprawa habilitacyjna D. Lalak ma istotne znaczenie naukowe, gdyż wpisuje się w nurt badań humanistycznych. Wychodzące od wiedzy, że się czegoś nie wie, stawiane dzięki temu podejściu badawczemu pytanie o człowieka, jego życie i sens, doświadczenie i skutki praktyki społeczno-zawodowej czy spełniania się w innych rolach społecznych, jest samo w sobie już wiedzotwórcze, gdyż otwiera nas na to, o co pytanie pyta. Jak pisze o tym Andrea Folkierska: Nieświadomość przedsądów powoduje, że myśl rozumiejąca nie może nimi dowolnie dysponować. Zarazem jednak wysiłek myśli rozumiejącej polega na tym, żeby przesądy świadomości ukierunkowujące rozumienie uczynić świadomymi (A. Folkierska, Wychowanie w perspektywie hermeneutycznej, w: Ku pedagogii pogranicza, red. Z. Kwieciński i L. Witkowski, Toruń: Wyd. UMK 1990 , s. 103).

Rozumienie istoty wychowania, warunków możliwości jego zaistnienia, przebiegu i efektów jest nie tylko uprzytomnieniem sobie tego, ale przede wszystkim jest konstytuowaniem się podmiotowości pedagogicznej. Perspektywa filozoficzna, w świetle której wychowanie jest rozumiane jako zdobywanie tożsamości podmiotowej, zmusza do innego spojrzenia na pedagogikę. Pedagogika jest tu nie tyle nauką o wychowaniu, ile myśleniem o wychowaniu. (tamże)

Dysertacja Danuty Lalak zachęca pedagogów do tego, by wykorzystali sprzyjający biografistyce fakt, o którym pisze jeden z najlepszych znawców tego gatunku profesor andragogiki we Włoszech Ducio Demetrio, iż: W życiu każdego z nas nadchodzi taki moment, w którym rodzi się przemożna chęć opowiadania o swoim życiu w inny niż zazwyczaj sposób.(D. Demetrio, Autobiografia. Terapeutyczny wymiar pisania o sobie, Kraków: Oficyna Wydawnicza Impuls, 2000, s. 9) Autorka pokazuje nam zatem w syntetyczny sposób, jakimi technikami można niejako „odsłaniać” i interpretować głębię ludzkiej egzystencji za przyzwoleniem osób badanych. Mamy tu niemalże kompletne metateoretyczne studium podejścia biograficznego w naukach pedagogicznych, które powinno zachęcić zainteresowanych do jego wykorzystywania tak w praktyce (chociażby model terapeutycznej biografistyki), jak i w diagnozie czy reinterpretacji autobiografii osób znaczących. W moim przekonaniu ta rozprawa jest doskonałą okazją do prowadzenia dalszych i bardziej już pogłębionych badań historycznych, porównawczych i międzykulturowych w biografistyce pedagogicznej.

Niewątpliwie, właśnie tak głęboko sięgające w przeszłość i w treść życia wybitnych humanistów publikacje mogą nam uświadamiać ogromne pokłady wspólnoty ludzkiej myśli, świata uniwersalnych wartości i osobistości, których wymierne dokonania wpisują się w biografie kolejnych pokoleń badaczy i praktyków wychowania. Rekonstrukcja skumulowanej pamięci o egzystencji wybitnych pedagogów może sprawić, że ich dzieła będą trwać dłużej, niż oni sami, stanowiąc zarazem dowód rozwoju ludzkiej cywilizacji. Retrospektywna podróż w dzieje ludzkiego życia, w historie ludzkich doświadczeń, sprzyjać będzie poznawaniu złożoności i wartości pracy pedagoga, docieraniu przez niego do prawdy i głębi ludzkiego istnienia aż po refleksję, która zainspiruje nas do jeszcze większej dbałości nie tylko o ślady przeszłości, ale i teraźniejszości.

Warto docenić wkład D. Lalak w metodologię badań, które są nie tylko studium o poznawaniu życia, a być może i dzieł osób uwikłanych w relacje społecznej interwencji pedagogicznej, ale i swoistego rodzaju kartografią źródeł ludzkiej myśli, przeżyć czy spełnień. Każdy, kto głęboko interesuje się socjalizacją i wychowaniem swoich wychowanków czy podopiecznych, powinien starać się poznać znaczące w dalszej i bliskiej im przeszłości osobowości, które w takim czy innym zakresie przyczyniły się do ich rozwoju. To dzięki także studiom inkontrologicznym osób znaczących w pedagogice czy humanistyce w ogóle mogą powstawać odrębne monobiografie, serie pogłębionych studiów o wybranych osobistościach edukacyjnego świata, uzasadniające porównywanie ich życia oraz dzieł w ujęciu diachronicznym i synchronicznym. Dzięki wskazaniom autorki tej rozprawy mogą pojawiać się w wydaniach encyklopedycznych czy podręcznikowych znacznie lepiej i głębiej napisane biogramy czy hasła biograficzne.

Mamy zatem dzięki tej rozprawie ogromną szansę na metodyczne poznawanie dzięki temu studium losów różnych osób, w tym także pedagogów i powstających w danej epoce instytucji edukacyjnych, inicjatyw pedagogicznych o charakterze narodowym, emancypacyjnym czy wyznaniowym. Zaproponowana przez dr Danutę Lalak metodologia badań biograficznych sprzyjać może konstruowaniu – używając pewnej metafory - archipelagu jestestw, stale jeszcze żywych w pamięci lub częściowo utraconych, które biograficzna narracja i jej naukowo uzasadnione dekodowanie oraz interpretacje będą odkrywać nam je na nowo.

28 listopada 2011

Akademicki anonim anonimki


Otrzymałem tradycyjną drogą pocztową czterostronicowy list od ANONIMA, aczkolwiek po stronie nadawcy widniała pieczątka Uniwersytetu ….-ego. Ktoś do mnie pisze, nie przedstawiając się, ale w tekście, zapewne przez przeoczenie, użył formy żeńskiej: „Chciałam zwrócić też uwagę na …” Zapewne pisze do mnie kobieta, „dobrze” znająca osobę, która stała się dla niej przedmiotem osobistej superrecenzji.

Zdaniem Anonimki - w jej (jego) mieście (…) mało kto uprawia naukę. Wątpliwości tego Anonima(-ki) - bo może żeńska forma jest tu tylko kamuflażem? - budzi pewna osoba (nie zdradzam tu płci, a tym bardziej jej nazwiska), która otworzyła przewód habilitacyjny w posiadającej stosowne uprawnienia jednostce naukowej w innym mieście. Nie znam dorobku tej osoby, nie jestem recenzentem w tym przewodzie, więc nie mogę odnieść się do jakichkolwiek stawianych „zarzutów”.

Anonim(-ka) wie, o kogo chodzi i gdzie toczy się postępowanie. Tam też zdołała wysłać swój list. Na podstawie wskazanego nazwiska mogłem ustalić, że właściwa jednostka kilka miesięcy temu przeprowadziła własne dochodzenie w tej sprawie i uznała oskarżenia za bezpodstawne. Tym samym został otworzony przewód i wyznaczono w nim recenzentów. Pewnie Anonim(-ka) będzie z tego powodu niezadowolony(-a) i uzna, że jest tu jakiś tajny spisek, albo układ (mamy modę na tego typu pomówienia, czyli hipotezy), skoro swój list ostrzegawczy znacznie wcześniej, niż do mnie, skierowała także do owej rady wydziału.

W tym liście dostaje się też innej osobie z tego uniwersytetu, której przewód habilitacyjny przebiega ponoć w warunkach, na które nie zasługuje. Nie znam i tego przewodu oraz jego przebiegu, nie uczestniczyłem i nie uczestniczę w nim. Ponoć takich, jak te dwie osoby, w mieście X jest wiele. Nie ma u nas mistrza, od którego można się uczyć. (…) Nie długo dojdzie do tego, że w Polsce będzie robić się habilitacje, jak w Rożemberok. Z wyrazami uznania - (nieczytelny podpis - a pisownia oryginalna)

I cóż mogę z tym zrobić? Liczę na profesorów – recenzentów, którzy przyjrzą się dokładnie, zbadają, przeanalizują i podejmą stosowne decyzje. Skąd w niektórych z nas taka nieufność i podejrzliwość? Rację ma prof. Z. Kwieciński, że być może jest to efektem braku krytyki publikacji, rzetelnych i pogłębionych analiz. Jak publikujemy recenzje, to mają one najczęściej charakter streszczający i jednostronnie pochwalny. Zapewne są też inne tego powody.

27 listopada 2011

Oświata, nauka i młodzież pod parytetowym przewodem



Szkoda złudzeń, że w Sejmie będzie lepiej. Ja ich w każdym bądź razie nie mam po tym, jak przeczytałem protokół z wyborów parytetowego przewodniczącego Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży - Artura Bramory z Ruchu Palikota.

To było oczywiste, że kandydat na tę funkcję musiał liczyć się z pytaniami, jakie skierują do niego członkowie komisji. W końcu będą chcieli wiedzieć, kim jest, co myśli, jakie ma stanowisko w niektórych sprawach, itp. Dziennikarze dali nam próbkę komentarzy do odpowiedzi na istotne kwestie edukacyjne, a raczej ich unikania ze strony obecnego przewodniczącego. Najbardziej cyniczna była wypowiedź posła Biedronia, który na pytanie, czy uważa, że A. Bramora zna się na edukacji, z uśmiechem odpowiedział: „Zna się, bo jest przewodniczącym tej Komisji”.

Posłowie śmieją się z naiwnych obywateli, którzy wybierając nowych posłów, zaufali ich demagogicznym obietnicom. Nie po raz pierwszy. Przydzielanie politykom funkcji nie tylko w Sejmie, w wyniku uzgodnionego w gabinetach parytetu, świadczy o tym, jak dalece doszło już do destrukcji w polityce publicznej naszego państwa.

Jak poradzili sobie z tym dylematem posłowie-członkowie tej Komisji? Najpierw formułowali swoją opinię na temat tego, co wyczytali z publicznie dostępnych biogramów swojego przewodniczącego, po czym zarysowując jakiś problem oświatowy, dodawali:

Proszę coś na ten temat powiedzieć,
Jaki jest Pana pogląd na ten temat…?
Czy ma pan jakiś pogląd w tej sprawie?
Jak pan się zapatruje na pomysły …?
Czy, według pana są tutaj potrzebne jakieś zmiany, czy też nie?
Czy jest pan zwolennikiem …?


Jedni zatem już wiedzieli, że nie ma sensu prowadzić merytorycznej rozmowy i dyskusji z udziałem swojego przewodniczącego, inni jeszcze mieli jakąś nadzieję, że ów pan ma jakieś poglądy. O dziwo, jeden z posłów PO poszedł nieco mocniej w swoich dociekaniach, bo zapytał wprost: Chciałbym pana zapytać, po pierwsze, o kompetencje w tym zakresie, ponieważ z prezentacji nie dowiedziałem się, czy ma pan jakieś podstawy do wiedzenia czegokolwiek na temat …? Partyjny kolega zaś, podpowiadając możliwy kierunek odparcia „ataków” ze strony innych posłów, zapytał swojego przewodniczącego: Jak widzi sposób funkcjonowania siebie jako przewodniczącego, czyli, jak będzie nami zarządzał

Wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński (PiS):
Proszę państwa, lista pytań i uwag jest dość szeroka. Tylko państwu przypomnę, że Komisja obecna, jak i inne komisje, są organami pomocniczymi Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej – mają między innymi funkcję kontrolną, ustawodawczą, ustrojodawczą, inspirującą, żeby wymienić te pierwsze z rzędu, jedne z najważniejszych funkcji organów Sejmu, w tym Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. Proszę bardzo pana posła Artura Bramorę o odpowiedź i ustosunkowanie się do tych głosów.

Poseł Artur Bramora (RP):

Pierwsza sprawa, moi państwo, jeżeli będę przewodniczącym tej Komisji, której posiedzenie dziś mamy, to będę koordynował jej prace. To jest sprawa pierwsza. Sprawa druga, nie będę odpowiadał dziś na pytania merytoryczne w większości zadawane przez państwa z powodu naszych różnic programowych. Wydaje mi się, że jesteśmy w stanie w tym gremium wypracowywać takie kompromisy, że będą to kompromisy rozsądne, że będą to kompromisy, które będą gwarantowały pójście edukacji we właściwym kierunku. Mam pełną świadomość tego, że jest to trudna Komisja. Myślę, że państwo również macie świadomość tego, że wspólnie w niej będziemy pracować. Światopogląd nie ma tutaj znaczenia. Mają dla mnie znaczenie rozsądne rozwiązania, które będziemy wspólnie wypracowywać. Tyle mam do powiedzenia w tej kwestii. Dziękuję państwu bardzo.

Jeszcze jedna uwaga. Na pytania związane z moją osobą mogę odpowiadać. Nie będę odpowiadał w tej chwili programowo na zarzuty kierowane w stosunku do mojej osoby z racji mego, takiego, a nie innego, państwa również, światopoglądu politycznego. Dziękuję bardzo.

(…)

Kiedy niezadowoleni z tej odpowiedzi posłowie upomnieli się jednak o merytoryczne odniesienie się do ich pytań, dowiedzieli się:

Pierwsza sprawa to jest mój związek z edukacją. Jak kolega wspomniał, od czternastu lat jestem wykładowcą. Jestem jedną z pierwszych osób w Polsce, która zaczęła korelować współpracę pracodawców z kształceniem zasadniczym, z kształceniem zawodowym. Na dzień dzisiejszy jestem członkiem współzałożycielem Środowiskowej Komisji Akredytacyjnej, w której, wraz z profesorami wyższych uczelni podejmujemy decyzje dotyczące przebiegu kształcenia w moim zawodzie. To jest sprawa pierwsza.

Sprawa druga. W kwestii współpracy z uczelniami wygląda to tak, jak powiedziałem. Może nie mam ogromnego doświadczenia, ale przypomnę państwu jeszcze raz to, co powiedziałem wcześniej, że będziemy tutaj wspólnie wypracowywać kompromisy. Moje zdanie nie ma znaczenia. Gdyby tak było, ad vocem do tego, co pan poseł powiedział przed momentem w stosunku do mojej osoby, gdyby tak było, lobbowałbym w tej Komisji, a nie zamierzam tak robić. Zamierzam współtworzyć wraz z państwem prawo, czy to się państwu podoba, czy nie, z całym szacunkiem do wszystkich.

Kiedy głosowano w Komisji w sprawie wyboru jedynego kandydata na przewodniczącego, wynik był 15 głosów za, 15 przeciw, 3 wstrzymujące się. Tak więc wynik głosowania był negatywny. Zarządzono 15 minutową przerwę. Po czym ponownie przystąpiono do wyboru przewodniczącego.

Kandydat nie ustąpił, nie przyjął do wiadomości wyników głosowania. Nawet się nimi nie przejął. To charakterystyczna cecha naszych czasów. Jak obserwuję to zjawisko przy okazji innych wyborów, to odnoszę wrażenie, że dla wielu ubiegających się o funkcje nie ma żadnego znaczenia, jak są postrzegani, ile głosowało na nich osób. Im dana funkcja po prostu się należy, z mocy "parytetu", poczucia przeznaczenia czy misji powierzonej im przez ukryte siły. W tym przypadku kandydat postanowił "wymusić" właściwy dla siebie wynik. Jeszcze ktoś zadał mu pytanie o formalne wykształcenie i otrzymał rzeczową odpowiedź: Posiadam dwa profile średniego wykształcenia.

Mimo tego, że nie pojawiły się żadne inne przekonywujące posłów fakty czy poglądy tego kandydata, to jednak wynik głosowania był już dla niego lepszy: 19 głosów za, 14 przeciw, 1 wstrzymujący się.

Wszystko okazało się grą. Wiadomo było, że muszą go wybrać, czy im się on podoba, czy nie, czy godzą się z tym, czy nie. Parytet to parytet. W końcu edukacja, nauka czy sprawy młodzieży, nie wymagają wyższych kwalifikacji. Nie wymagają niczego, poza parytetem. Koledzy nowego przewodniczącego komentowali w mediach, że w końcu Prezydent Lech Wałęsa miał niższe wykształcenie, a jednak pełnił tak istotną funkcję w państwie, więc po co czepiać się tego posła.

No właśnie. Na edukacji, nauce i młodzieży zna się przecież każdy, nawet robotnik.


(kursywą cytuję za: http://orka.sejm.gov.pl/zapisy7.nsf/0/86C56B9D5475FA7EC1257951004AAD5E/%24File/0000907.pdf)

25 listopada 2011

List otwarty prof. SWPS - Mariusza Czubaja i petycja do Min. Barbary Kudryckiej w sprawie humanistyki


Otrzymałem List otwarty w sprawie dotyczącej oceny parametrycznej humanistyki. Blog jest dobrym miejscem na jego upowszechnienie, co niniejszym czynię:

Szanowni Państwo Profesorowie, Drodzy Koledzy i Koleżanki,
pozwalam sobie przesłać w załączniku list otwarty do MNiSzW z intencją "jeśli masz na kogo liczyć, to licz na siebie". List ten wydaje mi się dobrym uzupełnieniem do pomysłu listu dyskutowanego niedawno na Radzie Wydziału. Być może uznacie Państwo, że warto ten list rozpowszechnić wśród Koleżanek i Kolegów i uczynić bardzo mały ruch do przodu w własnej sprawie. Proszę przeczytać list, ewentualnie go upowszechnić wśród Koleżanek i Kolegów i podpisać - patrz link poniżej.
http://www.petycje.pl/petycja/7999/list_otwarty_dr_hab._prof._swps_mariusza_czubaja_do_minister_barbary_kudryckiej.html

Łączę wyrazy szacunku i pozdrowienia


Dr hab. Lucjan Miś
Zakład Socjologii Stosowanej i Pracy Socjalnej
Instytut Socjologii
Uniwersytet Jagielloński

Dr hab. prof. SWPS Mariusz Czubaj, antropolog kultury, badacz kultury popularnej i literaturoznawca pracujący w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, szerokiej publiczności znany jako autor powieści kryminalnych napisał list otwarty do Barbary Kudryckiej. Reforma szkolnictwa wyższego, która ma uzdrowić je pod kątem merytorycznym i finansowym jest w istocie działaniem opartym na logice komercjalizacji, za którą nie idzie głębsza refleksja na temat wartości nauki jako takiej. Humanistyka jest przez ten pakiet „nowoczesnych rozwiązań” dyskryminowana, a regulacje, których krytyki podejmuje się Mariusz Czubaj, jej przyszłość jako sfery działalności akademickiej w Polsce stawiają pod znakiem zapytania. List podpisało najpierw troje wybitnych naukowców naukowców z SWPS, profesorowie: Wiesław Godzic, Wojciech Bursza i Joanna Mizielińska. Zachęcamy wszystkie osoby związane ze światem nauki do wyrażenia poparcia dla tej inicjatywy i złożenia swojego podpisu pod listem! List jest bezkompromisowy – sytuacja jest przecież niezwykle poważna. Postępująca gettyzacja nauk humanistycznych i społecznych staje się w Polsce faktem.
Elżbieta Przybył-Sadowska

List otwarty do Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Profesor Barbary Kudryckiej:

Szanowna Pani Minister,

wybory parlamentarne oraz rekonstrukcja gabinetu sprawiają, że – licząc na tzw. „nowe otwarcie” – postanowiliśmy zabrać głos w dyskusji na temat oceny dorobku (a ściślej: punktów przyznawanych za publikacje) w obszarze nauk społecznych i humanistycznych. Zwykle w takich razach pisze się, że list podyktowany jest „głębokim niepokojem”, itd. W tym przypadku inspiracja jest inna: stanowią ją demonstracje Ruchu Oburzonych, które przemaszerowały na świecie ulicami miast 15 października. Niewielka grupka demonstrantów w Warszawie niosła transparent: „Jesteśmy wkur...ni”.

Proszę tę opowiastkę potraktować jako metaforę odnoszącą się do naszego stanu ducha.
Nie będziemy poruszali w tym liście kwestii szczegółowych – po wielokroć zgłaszanych przez środowisko akademickie zajmujące się naukami humanistycznymi oraz społecznymi (i po mistrzowsku ignorowane przez Ministerstwo). Skupimy się natomiast na kwestiach zasadniczych, które (w zgodzie z lubianą przez urzędników poetyką parametryzacji) przedstawię w trzech punktach.

Po pierwsze – sposób oceniania dorobku w wyżej wymienionych naukach jest świadectwem osobliwego melanżu kompleksów i koniunkturalizmu panującego w gronie decydentów do spraw nauki. Świadectwem takiej postawy jest fetyszyzacja tzw. listy filadelfijskiej, o której – w przypadku dyscyplin humanistycznych i społecznych – nawet w Filadelfii nie słyszeli. Równie dobrze moglibyśmy aspirować do listy inuickiej (swoją drogą myślę, że byłaby ona znacznie ciekawsza). Uznani badacze społeczni we Francji, pytani o listę filadelfijską, otwierają ze zdumienia oczy, a ochłonąwszy pytają: „Czy wy naprawdę nie umiecie sami ocenić swojego dorobku?”. Widocznie nie umiemy i nie chcemy. Na takim tle, gdy naukowego Absolutu poszukuje się nieodmiennie za Atlantykiem, słowa klasyka socjologii Stanisława Ossowskiego, by „nie być w myśleniu posłusznym” brzmią zaiste jak prehistoryczna donkiszoteria.

Po wtóre – sposób oceniania dorobku budzi niepokój także z innego powodu. Niezależnie od tego, czy zajmujemy się naukowo partycypacją wyborczą w Polsce, analizą systemów wartości rodzimej młodzieży, interpretacją wierszy Herberta bądź badaniem polskiej popkultury (wymieniamy tematy pierwsze z brzegu) przykaz jest prosty: publikujcie te teksty po angielsku, bo to się bardziej (wam) opłaca. Nie trzeba nikogo przekonywać, że adresatem takich prac powinni być czytelnicy polscy oraz interesujący się Polską. Być może nie jest już oczywiste dla wszystkich, że język, w którym wyraża się idee i formułuje kategorie opisu rzeczywistości, poszerzają pole kultury i wzbogacają to, co nazywamy „wiedzą lokalną”. Uleganie czemuś, co określilibyśmy mianem neokolonializmu akademickiego – w czasach, gdy o przemocy symbolicznej i hegemonii kulturowej dyskutuje się już nie na seminariach, ale w debacie publicznej – ową wiedzę lokalną w oczywisty sposób zubaża i petryfikuje.

Po trzecie wreszcie – przyjęte kryteria oceny odbierają – i, naprawdę, Pani Minister, piszemy to bez wielkich słów – godność pracy naukowej. Najlepiej świadczy o tym stosunek Ministerstwa do monografii zbiorowych (mylonych skądinąd z „materiałami pokonferencyjnymi”). Monografie te mają, często, charakter interdyscyplinarny, a problemy badawcze formułowane są w krzyżowym ogniu pytań stawianych przez różne nauki. By the way: skoro już tak trzymamy się modelu
amerykańskiego, warto zwrócić uwagę, jak ważną rolę monografie zbiorowe – ukazujące różne punkty widzenia i nieodzowną w nauce wielogłosowość – odgrywają na tamtym rynku wydawniczym i w tamtym systemie edukacji. Tymczasem tę formę opracowań
Ministerstwo chce uznać za publikacje „śmieciowe”. Co gorsza: kwestionuje tym samym styl uprawiania nauk humanistycznych i społecznych i ich tożsamość kształtowaną na wielu pograniczach.

Podobne głosy kierowane do Ministerstwa ze strony różnych środowisk akademickich - dostrzegających gettyzację nauk humanistycznych i społecznych w Polsce – świadczą, że w naszych odczuciach i opiniach nie pozostajemy odosobnieni.

Z wyrazami szacunku –


Dr hab. Prof. SWPS Mariusz Czubaj

List podpisali:

Prof. dr hab. Wojciech Burszta
Prof. dr hab. Wiesław Godzic
Dr hab. Prof. SWPS Joanna Mizielińska

24 listopada 2011

Z czego (nie-)korzystają wyższe szkoły prywatne?


We wczorajszym wydaniu Rzeczpospolitej ukazał się artykuł Grażyny Zawadki i Renaty Czeladko pt. Na uczelniach publicznych studenci dzienni utrzymują zaocznych? Zastanawiam się, czy dziennikarze nie mają już o czym pisać, nie rozumieją specyfiki kształcenia akademickiego czy może na siłę szukają sensacji lub osobiście lobbują w czyichś interesach?

Puszczenie w obieg domniemania jakoby szkoły publiczne korzystały z dotacji z budżetu, by zaniżać czesne na studiach niestacjonarnych ma chyba na celu wprowadzenie w błąd polskiego społeczeństwa, by załatwić prywatnemu lobby wsparcie finansowe, na które wyższe szkoły prywatne w swojej większości absolutnie nie zasługują. Jeśli poddadzą się tak jak wszystkie uczelnie publiczne obowiązkowej parametryzacji, a więc ocenie ich rzeczywistego wkładu w rozwój nauki, to nie będę miał zastrzeżeń, by wspomagać je dotacjami z budżetu państwa. Nie może jednak być tak, że ponad 90% wyższych szkół prywatnych będzie zabiegać o te dotacje tylko dlatego, że kształcą studentów.

Otóż dziennikarze doskonale wiedzą, że uczelnie publiczne nie tylko kształcą studentów, a tu nie ma znaczenia, w jakim trybie - stacjonarnym czy niestacjonarnym – ale także prowadzą badania naukowe i dbają o rozwój młodych oraz doświadczonych kadr naukowo-badawczych. Tego nie czyni zdecydowana większość tzw. wsp, traktując swoje biznes-szkółki jako tworzenie dla założycieli ich prywatnego kapitału z pominięciem lub pozorowaniem co najwyżej inwestowania w rozwój nauki i kadr naukowych.

Stwierdzenie zatem dziennikarzy, że: niektóre uczelnie publiczne mogą wykorzystywać dotacje z budżetu państwa na studentów dziennych, by pokryć koszty prowadzenia studiów zaocznych i wieczorowych, a dzięki temu mogą zaniżać czesne i w ten sposób przyciągać chętnych” jest więcej niż chybione, gdyż wynika z fałszywej przesłanki, a mianowicie, takiej, że uczelnie publiczne mają za zadanie jedynie kształcenie studentów. Nakręcanie spirali konfliktów społecznych przez niedouczonych żurnalistów tylko po to, by cokolwiek opublikować i mieć z tego tytułu honorarium za wierszówkę, jest dowodem na zanik profesjonalizmu.

Bezrefleksyjne przyjmowanie podejrzeń zgłaszanych przez uczelnie niepubliczne, które jakoby alarmowały Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, że nie mogą przez to w narastającym niżu demograficznym konkurować o płatnych studentów z uczelniami publicznymi, jest udawaniem, że funkcje tych lobbystów tożsame są z funkcjami i zadaniami uczelni publicznych. Tymczasem nie są one tożsame, bo takimi być nie muszą. Szkoły prywatne w pierwszej kolejności uzyskały uprawnienia do kształcenia zawodowego studentów na studiach I stopnia. Jeśli rozwinęły się w kierunku zatrudnienia pierwszoetatowej kadry akademickiej, prowadzą badania naukowe dla potrzeb studiów II stopnia, to mogą kształcić na studiach magisterskich, uzupełniających. Nadal jednak nie są to uczelnie akademickie, jakimi są wszystkie w naszym kraju akademie i uniwersytety czy politechniki.

A zatem hola, hola! Jeśli lobbujący prywaciarze żądają od Najwyższej Izby Kontroli zbadania, na co publiczne szkoły wyższe wydają państwowe dotacje, to niech zgodzą się także na to, by NIK skontrolowała, na co wydatkują pieniądze właściciele szkół prywatnych, niech ten organ, zbada majątki założycieli, tworzone przez nich spółki, pseudoinstytuty, pseudowydawnictwa, przerosty zatrudnienia kolesiowskiego, rodzinkowego (głównie w administracji i kadrach technicznych) itd., które nie mają nic wspólnego z troską o jakość edukacji wyższej.

Bardzo dobrze, że minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Barbara Kudrycka (…) przyznaje, że dotychczasowe przepisy ustawy prawo o szkolnictwie wyższym nie były precyzyjne i „mogło to prowadzić do niewłaściwego wykorzystania środków publicznych". Dlatego szefowa resortu nauki przepisy zmieniła i od stycznia 2013 r. uczelnie będą musiały wykazać, na co wydają dotacje.”

Mam nadzieję, że tego typu analizy posłużą dostrzeżeniu, jak drastycznie uczelnie publiczne są niedofinansowane, a muszą pełnić funkcje publiczne - naukowe, kulturowe i dydaktyczne w odróżnieniu od wyższych szkół prywatnych, które wszystkich z w/w realizować wcale nie muszą, i jak się okazuje w życiu - nie realizują.


http://www.rp.pl/artykul/19,758786-Studenci-dzienni-w-uczelniach-publicznych-utrzymuja-zaocznych.html




Zmarła dr hab. Aleksandra Maciarz – pedagog specjalny















Odchodzi pokolenie profesorów-naszych nauczycieli akademickich. Z Krakowa otrzymałem smutną informację o tym, że dnia 22 listopada 2011 r. w wieku 74 lat zmarła pedagog dr hab. Aleksandra Maciarz.

Pracowała na Wydziale Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Zielonogórskiego, zyskując wysoki autorytet naukowy w zakresie pedagogiki specjalnej, w tym szczególnie - pedagogiki leczniczej. Wykształciła wiele pokoleń pedagogów specjalnych i społecznych, w tym także służb opiekuńczo-zdrowotnych. Po przejściu na emeryturę związana była z Dolnośląską Szkołą Wyższą we Wrocławiu. Środowisko akademickie tej uczelni przygotowało przed kilku laty, z okazji Jej Jubileuszu 70 urodzin - okolicznościowy tom, w którym jest pełen wykaz publikacji, wspomnień oraz odniesień do Jej dokonań naukowych.


W swojej pracy naukowo-badawczej Aleksandra Maciarz podejmowała problemy macierzyństwa, wymagającego opieki i wsparcia dziecka przewlekle chorego, dziecka niepełnosprawnego, w tym ostatnio dziecka autystycznego z zespołem Aspergera. Ostatnio podejmowała w swoich publikacjach problem cierpienia jako części ludzkiej natury, tego doświadczania, które jest nieodłącznym i nieuniknionym elementem naszego życia, towarzyszącym nam od dnia narodzin aż do śmierci.

W ostatnich latach wydała takie rozprawy, jak:

- Leksykon pedagogiki specjalnej, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2005 ;

- Macierzyństwo w kontekście zmian społecznych, Warszawa: Wydawnictwo Akademickie "Żak" 2006;

- Dziecko przewlekle chore opieka i wsparcie, Warszawa: Wydawnictwo Akademickie "Żak" 2006;

- (współautor: Dorota Drała), Dziecko autystyczne z zespołem Aspergera. Studium przypadku, wyd. III, Kraków: Oficyna Wydawnicza "Impuls" 2007.



(Foto za: http://www.uz.zgora.pl/wydawnictwo/miesiecznik11-2002/18.pdf)

23 listopada 2011

Dzisiaj uczeni z Wielkopolski pożegnali pedagoga społecznego - prof. Tadeusza Frąckowiaka














W sobotę 19 listopada 2011 r. po długiej i ciężkiej chorobie zmarł w wieku 65 lat poznański pedagog społeczny - prof. zw. dr hab. Tadeusz Frąckowiak. Był kierownikiem ZAKŁADU PEDAGOGIKI SPOŁECZNEJ Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, a przed laty pełnił na tym Wydziale funkcję prodziekana. Kierował redakcją czasopisma naukowego „Próby i Szkice Humanistyczne”. Był też członkiem Rady Naukowej jednego z najstarszych polskich czasopism pedagogicznych: CHOWANNA. Działał w Zespole Pedagogiki Społecznej przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN.

Jak informuje "Tygodnik Wągrowski": Urodził się w Skokach. W 1965 r. ukończył wągrowieckie Liceum Pedagogicznego, potem studiował pedagogikę i doktoryzował się na poznańskim UAM. Od 1972 r. naukowo pracował na tej uczelni, uzyskując kolejne stopnie naukowe. Pomimo zawodowego związku ze stolicą Wielkopolski cały czas mieszkał w Wągrowcu. Był wybitnym naukowcem i nauczycielem akademickim, wychowawcą wielu pokoleń naukowych, autorem książek.

Pomimo zawodowego związku ze stolicą Wielkopolski cały czas mieszkał w Wągrowcu. Był wybitnym naukowcem i nauczycielem akademickim, wychowawcą wielu pokoleń naukowych, autorem książek. W Wągrowcu pełnił funkcję kierownika Oddziału Zamiejscowego UAM i tam wykładał. W latach 2003 - 2004 był organizatorem dwóch konferencji naukowych w Wągrowcu, których efektem była praca zbiorowa pod Jego redakcją pt. „Dziecko. Edukacyjne i pomocowe oferty małych ojczyzn” (Poznań – Wągrowiec 2005). Prof. Tadeusz Frąckowiak był też prorektorem Wielkopolskiej Wyższej Szkoły Społeczno-Ekonomicznej z siedzibą w Środzie Wielkopolskiej.


Pogrzeb Profesora odbył się w dniu dzisiejszym o godz. 13.00 na Cmentarzu Farnym w Wągrowcu. Smutna jest w naszym środowisku jesień.

W jednej ze swoich publikacji wspólnie z Jerzym Modrzewskim prof. T. Frąckowiak pisał o poznańskiej pedagogice społecznej jako nauce, która wpisuje się dzięki Florianowi Znanieckiemu i Stanisławowi Kowalskiemu w sposoby rozwijania refleksji o człowieku i środowisku jego obecności społecznej, łącząc się z ewolucją twórczą i dyfuzją wiedzy, technologią społeczną itp. (...) Z czasem pedagogika społeczna jako ingerująca w życie codzienne mądrość oraz zdroworozsądkowe myślenie o człowieku i jego świecie uzyskała uzasadnienie, szerokie przyzwolenie na utożsamianie się z wielkimi ruchami humanizmu pedagogicznego, aksjologią społeczną, personalizmem humanistycznym czy edukacją kulturalną, socjologią pedagogiczną itp. Ale niektóre ruchy humanizmu pedagogicznego mylące miłosierdzie z nadwrażliwością emocjonalną, a dobroczynność i filantropię z niestałością polityki społecznej, oświatowej czy dajmy na to socjalnej, równie często zamazują i burzą, co eksponują i budują swojskość lub swoistość pedagogiki społecznej jako dyscypliny naukowej.

Warto sięgnąć do ostatnich rozpraw śp. Profesora T. Frąckowiaka:

- (współaut. W. Ambrozik, S. Wawryniuk), Pamięć i obecność społeczna, Poznań 1994;

- (współaut. J. Modrzewski), Socjalizacja a wartości (aktualne konteksty), Poznań 1995;

- (red.) Koncepcje pedagogiki społecznej, Poznań 1996;

- Edukacja, demokracja i sumienie (studium pedagogiczne), Poznań 1998;

- (red.) Arytmia egzystencji społecznej a wychowanie, Warszawa 2001;

- (współred.. A. Rygielski), Na drodze życia duchowego, inspiracje pedagogiki chrześcijańskiej, Poznań 2003;

- O pedagogice nadziei, Poznań 2007.


(foto za: http://www.wse.amu.edu.pl/glowna.php; cyt.: http://wagrowiec.naszemiasto.pl/artykul/1172291,profesor-frackowiak-postac-to-byla-wybitna,id,t.html; Szkoły pedagogiki społecznej wobec nowych wyzwań. Polska pedagogika społeczna na początku XXI wieku, red. E. Kantowicz, B. Chrostowska, M. Ciczkowska-Giedzium, Toruń: Wydawnictwo Akapit 2010, s. 75)