20 marca 2011
Czy szkoła wychowuje?
Znana w kraju jako Super Niania - Dorota Zawadzka, autorka programów telewizyjnych, poradników dla rodziców, wychowawców i nauczycieli oraz publicystka przygotowuje do emisji nowy program w TVN Style poświęcony szkolnej edukacji.
Jego pierwsza emisja odbędzie się 17 kwietnia br., a uczestniczący w zaproszonym przez nią do programu goście będą spierać się ze sobą o to, czy rzeczywiście polska szkoła wychowuje, czy nie? Na czym polega ten proces? W czym się przejawia? Jakie są jego dobre, a jakie złe strony? Jak radzą sobie z tym problemem lub są wobec niego bezradni nie tylko nauczyciele, ale i rodzice uczniów?
Jak każda tego typu debata, tak i ta zostanie zilustrowana krótkimi wypowiedziami uczniów – uczennicy jednego z warszawskich liceów ogólnokształcących, z którego musiała odejść, żeby nie doszło do tragedii w jej osobistym życiu na skutek obojętności nauczycieli na związane z tym jej problemy osobiste, społeczne i edukacyjne także w szkole, co niewątpliwie jest symptomem porażki jej nauczycieli (choć w ich poczuciu zapewne przeważa radość z pozbycia się problemowej uczennicy) oraz młodzieży odsłaniającej kompromitującą nauczycieli-wychowawców funkcję lekcji wychowawczych. Już od samego początku zarejestrowanej dyskusji zostaną zarysowane pola sporu o nieuzasadnioną generalizację (szkoła szkole nie jest równa), o poziom pasji, autentyzmu i zaangażowania nauczycieli albo ich wypalenia, frustracji czy kompleksów, które rzutują na ich relacje z uczniami oraz z ich rodzicami oraz stopień możliwego zaangażowania rodziców w to, co tak naprawdę dzieje się w szkole z ich dzieckiem, czy i na ile są świadomi swoich praw, możliwości reagowania na patologie czy wspierania nauczycieli w wartościowych dla rozwoju ich dzieci ofertach programowo-metodycznych.
Nie zdradzę treści trwającej ponad dwie godziny dyskusji, bo nie wiem, jak zostanie zmontowany przez redakcję materiał, który w ostatecznej wersji zostanie ograniczony do 20 minut. Lepsze są w takich przypadkach programy na żywo, gdyż dostęp publiczności do zakresu i jakości dyskursu nie jest ocenzurowany (w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jeśli wziąć pod uwagę konieczność takiego jego zredagowania, by uniknąć pewnych powtórzeń, pobocznych wątków czy prób wykorzystania przez niektórych uczestników programu okazji do „reklamowania” własnych placówek i ich potrzeb). Postawione w tytule „telewizyjnej lekcji” pytanie jest retoryczne, a więc i odpowiedzi musiały zmierzać ku jakiemuś TAK, lub jakiemuś NIE. A co Państwo sądzicie na ten temat?
17 marca 2011
Niby wszystko jest w porządku, a jednak coś jest nie tak
W dn. 16 marca br. obradował Komitet Nauk Pedagogicznych PAN, którego przewodniczący prof. dr hab. Stefan M. Kwiatkowski poinformował, że w okresie od ostatniego posiedzenia miały miejsce ważne, w tym także bardzo przykre dla naszego środowiska wydarzenia. Minutą ciszy uczczono śmierć wybitnej pedagog społecznej, reprezentującej pedagogów przez wiele lat w KNP PAN oraz w Centralnej Komisji - prof. dr hab. Anny Przecławskiej z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wśród komunikatów przewodniczący nawiązał do ostatnich wyborów do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, w wyniku których znaleźli się w jej nowym składzie profesorowie- członkami KNP PAN (W. Theiss, S.M. Kwiatkowski, Z. Melosik i B. Śliwerski), co potwierdza wysokie uznanie także dla tego gremium. Przewodniczący podziękował zarazem prof. zw. dr hab. Zbigniewowi Kwiecińskiemu, który nie wszedł do nowego składu CK, za jego wieloletni wkład w prace tego organu, a zarazem pogratulował mi wyboru na funkcję zastępcy przewodniczącego Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych CKdsSiTN.
Specjalne wyrazy uznania zostały skierowane do dwóch członków KNP PAN, którzy obchodzą w marcu br. jubileusz: 80-lecia - prof. zw. dr hab. Czesław Banach i 70-lecia prof. zw. dr hab. Teresa Hejnicka-Bezwińska.
W tym roku odbędą się w trybie tajnego głosowania (drogą korespondencyjną) wybory do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN na nową kadencję 2011-2014. Uczestniczą w nich wszyscy samodzielni pracownicy naukowi, którzy reprezentują dyscyplinę „pedagogika”. Ważne jest zatem, by dziekani wydziałów pedagogicznych/nauk o wychowaniu, dyrektorzy instytutów pedagogiki czy innych jednostek także uczelni niepublicznych, w których są zatrudnieni doktorzy habilitowani i profesorowie pedagogiki, przekazali do KNP PAN ich wykaz, by można było uwzględnić ich wśród uprawnionych do głosowania w tych wyborach.
Głównym jednak tematem obrad było dwuznaczne w sensie prawnym, moralnym i naukowym zjawisko przeprowadzania przez polskich nauczycieli akademickich przewodów habilitacyjnych i na tytuł naukowy profesora poza granicami kraju, ze szczególnym zwróceniem uwagi na to, co ma od kilku lat miejsce na Słowacji. Po zapoznaniu się z raportem na ten temat, rozgorzała dyskusja, gdyż zdaniem profesorów nie ma w naszym kraju powodów, by uzyskiwać awans naukowy poza granicami kraju w dyscyplinie wiedzy, która nie wymaga szczególnych warunków (np. laboratoryjnych, eksperymentalnych). To zastanawiające, że nikt nawet nie dopuszcza myśli, by nasi obywatele uzyskiwali stopnie naukowe na Słowacji z nauk prawnych czy wojskowych, a następnie po otrzymaniu potwierdzenia zgodności dyplomów z ich polskimi odpowiednikami byli mianowanymi w polskim wymiarze sprawiedliwości sędziami czy generałami w Wojsku Polskim.
Czy możemy obronić się przed złym odium, jakie z tego powodu padało i nadal pada na pedagogikę i nauczycieli akademickich, którzy prowadzą badania w tej dyscyplinie naukowej?
Wyraźnie podkreślano w dyskusji, że nieuczciwość - jeśli ma miejsce - jest po naszej, a nie słowackiej stronie. To niektóre nasze koleżanki czy niektórzy koledzy z różnych, ale w zdecydowanej większości - pozanaukowych powodów, odkryli możliwości omijania polskich wymogów ustawowych, wyłudzania czy "robienia" awansu naukowego szybciej i jak najmniejszym wysiłkiem, często wykorzystując naiwność czy ufność akademików zza południowej granicy, iż przedkładana im dokumentacja, która miałaby świadczyć o dorobku naukowym, jest wiarygodna. Tymczasem obok tych, którzy rzeczywiście spełnili kryteria formalno-prawne, jakie obowiązują w słowackich uczelniach, byli i są też tacy, którzy swoją nieuczciwością nadużyli procedur, by we własnym kraju, bez cienia zażenowania ubiegać się o równorzędny status samodzielnego pracownika naukowego.
Przypomniałem, że istotnie na Słowacji wymagania do uzyskania habilitacji z pedagogiki są łatwiejsze, szybsze, korzystniejsze także ze względów ponoszonych z tego tytułu kosztów finansowych (niższe koszty przewodu) i uwzględniające w dorobku to, co w naszym kraju w ogóle nie jest brane pod uwagę (np. autorstwo programu szkolnego, podręcznika szkolnego czy akademickiego, encyklopedycznych haseł, opracowanie i opatentowanie pomocy dydaktycznych, napisanie przewodnika metodycznego do kształcenia, wychowania czy opieki itp.). Wskazałem zarazem na przykłady prób wyłudzenia stopnia naukowego przez fałszowanie danych o własnym dorobku naukowym, przedkładanie jako dysertacji habilitacyjnej nieopublikowanej w kraju własnej pracy doktorskiej, unikanie poddania własnego dorobku naukowego merytorycznej ocenie przez profesorów z polską habilitacją czy tytułem naukowym, tylko uruchamianie "zamkniętego koła własnych recenzentów", tzn. spośród niewiele wcześniej habilitowanych na Słowacji Polaków. Ma też miejsce wyznaczanie na recenzentów w przewodach tych, których zatrudnia się w prowadzonych przez siebie prywatnych szkołach wyższych czy przedkładanie opinii przełożonych popierających otwarcie przewodu z drugiego, a nie podstawowego miejsca pracy w kraju, itp.
Dlaczego słowaccy naukowcy nie ubiegają się o habilitacje czy profesurę z pedagogiki w Polsce, tylko jest odwrotnie? Jak to jest możliwe, że osoby z wykształceniem psychologicznym, medycznym, teologicznym czy filozoficznym uzyskują dyplomy pedagogów w uczelniach naszego południowego sąsiada, które odpowiadają polskim habilitacjom lub profesurom, choć z punktu widzenia koniecznych do spełnienia u nas kryteriów są tak radykalnie odmienne?
W obliczu powyższych procesów pojawiły się różne reakcje środowiska akademickiego na przejawy patologii w tej sferze i także zróżnicowane postawy i działania usamodzielnionych na Słowacji nauczycielach akademickich. Mamy szereg przykładów na stosowanie ostracyzmu w uczelniach publicznych wobec osób legitymujących się słowacką habilitacją czy profesurą, przechodzeniem tych osób do niepublicznego szkolnictwa lub też podejmowaniem przez nie szczególnego rodzaju zaangażowania, prac organizacyjnych, naukowo-badawczych i dydaktycznych celem wykazania, że nie uzyskały wyższego stopnia naukowego poza granicami kraju w podejrzany sposób. Są jednak i takie osoby, które przejawiają postawy roszczeniowe wobec władz rektorskich lub dziekańskich w uniwersytetach czy akademiach w zakresie natychmiastowego awansowania ich na stanowiska profesorskie czy powierzania im funkcji kierowniczych.
Sprawa jest skomplikowana i zobowiązująca zarazem środowisko akademickie do reakcji na być może nieliczne przejawy akademickiej nieuczciwości, które godzą nie tylko w środowisko pedagogów, ale i przyczyniają się do reprodukcji pozoranctwa i nieuczciwości. Czy mamy instrumenty do samooczyszczania środowiska z tego typu zjawisk? Czy możemy obronić się przed tym zjawiskiem w sytuacji otwartej przestrzeni akademickiej w państwach należących do Unii Europejskiej? Komitet Nauk Pedagogicznych PAN podjął zatem decyzję, by przygotowane przez Prezydium stanowisko zostało przekazane pani minister, by zostały rozważone możliwe kroki przeciwdziałania patologiom w tym zakresie.
Na zakończenie obrad o nowej, ale zarazem trudnej sytuacji Polskiej Akademii Nauk mówił członek korespondent prof. zw. dr hab. Z. Kwieciński, przybliżając nie tylko zaistniałe zmiany prawne i finansowe, ale także ich skutki, z którymi wkrótce będzie musiało zmierzyć się także nasze środowisko. Jeśli bowiem w planach resortu jest zmniejszenie liczby Zespołów PAN-owskich z 120 do 40, to może to dotknąć także Komitetu Nauk Pedagogicznych. Likwidowane są czasopisma naukowe, które od kilkudziesięciu lat były wydawane ze środków PAN. Zagrożony jest też planami prywatyzacyjnymi majątek PAN w kraju, jak i poza granicami.
Na zakończenie obrad prof. dr hab. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie zaproponowała przyjęcie przez Komitet jeszcze jednego stanowiska. Tym razem w sprawie, która wymaga jak najszybszej reakcji nie tylko naszego środowiska, ale władz centralnych odpowiedzialnych za określanie kryteriów oceny naukowej pedagogów. Zadziwiające jest bowiem to, że o ile przedstawiciele nauk technicznych za opatentowanie jakiegoś rozwiązania, mogą być z tego tytułu docenieni i przyznaje im się za każdy patent, certyfikat odpowiednią liczbę punktów, o tyle w przypadku pedagogów-nowatorów, którzy są zorientowani w swojej pracy naukowo-badawczej i zarazem oświatowej, społecznej czy opiekuńczo- wychowawczej na zmianę edukacyjną, na reformy, na rozwiązania innowacyjne, za zatwierdzone do użytku przedszkolnego czy szkolnego programy i pomoce dydaktyczne itp. nie są w żaden sposób doceniani i nie liczą się ich osiągnięcia w tym zakresie. Jak to jest możliwe, że w tysiącach przedszkoli czy szkół realizowany jest autorski program edukacyjny, który powstał w wyniku wieloletnich badań naukowych, eksperymentów, konstruowanych modeli i wdrażanych rozwiązań instytucjonalnych oraz prawnych, a nie jest on w żadnej mierze przedmiotem pozytywnej oceny pracy twórczej danego naukowca?
Najbliższe miesiące potwierdzą, czy zaproponowane stanowiska KNP PAN w tych sprawach będą skutkować w pożądany sposób.
13 marca 2011
Postpedagogika wytrzymałości granic codzienności naszego życia
Życie jest darem, który może ulec chwilowemu lub całkowitemu osłabieniu czy nawet zatrzymaniu w różnych jego momentach, wymiarach i zakresach. Sytuacje graniczne, których doświadcza dziecko czy osoba dorosła stają się chwilowym uświadomieniem jego kruchości lub mocy, trwałości lub niepewności, wartości lub bezsiły. To w takich sytuacjach okazuje się, kim tak naprawdę są ci, którzy, z którymi dotychczas żyliśmy, spotykaliśmy się, realizowaliśmy określone zadania czy role. To na granicy faktów i fikcji rozpoznawane są realia i potencjalne możliwości naszego istnienia, jego sensu czy głęboko skrywanych przed sobą lub innymi nadziei lub marzeń, choć te jeszcze spełnić się nie mogą. Można wierzyć w to, że jeśli tym razem udało się pokonać barierę istnienia, to, choć jesteśmy osłabieni, wzmocni nas w tym, czego dotychczas być może tak wyraźnie nie docenialiśmy.
W niezamierzonych przez nas sytuacjach, traumatycznych, losowych, nagłych czy wybuchających po długotrwałym procesie przenikających do naszego bytu toksyn, sprawdza się nie tylko moc własnego organizmu, cielesności, jego sprawności, odporności psychiki, trwałości uczuć czy wierności własnej duchowości, ale – jak pisała o tym poetka pedagogiki humanistycznej – Irena Conti Di Mauro – doznajemy prawdziwego blasku zwykłej codzienności. To właśnie w takich momentach możemy ją dobarwiać, usuwać z niej czerń czy odcienie szarości, (…)bo przecież człowiek sam maluje swoje dni farbami z wielkiej kadzi życia, jeżeli tylko patrzy i widzi, słucha i wsłuchuje się, czuje i myśli i potrafi kochać nie tylko samego siebie. Tych kilka tak naturalnych umiejętności, które potencjalnie są w każdym z nas, sprawia, że ten „dzień jak co dzień” komponuje się w różnorodną i żywą harmonię kolorów, cieni i światłocieni także z szarym gdzieś w głębi tle.
Życie każdego z nas, niezależnie od różniących nas cech, statusów, sukcesów i porażek jest ustawiczną edukacją w codzienności, której:
trzeba się uczyć codziennie,
tej niby szarej tej wręcz bezbarwnej
tej powszechnie niedocenianej
tej wiecznie przegrywającej
z często wyimaginowaną niecodziennością.
Codzienność jest jak pierwszy elementarz
tyle że człowiek musi go sam napisać
A potem czytać i odczytywać to co niesie każdy dzień
I od niego zależy jak tę niby bezbarwność wypełnić
Kolorem sensu działania w najdrobniejszych sprawach (…).
Spotykamy na swojej drodze ludzi prawych i zakłamanych, godnych i niewiarygodnych, wierzących i niewierzących, mądrych i bezmyślnych, pasjonatów i pasożytów, dzielnych i konformistów, wolnych i zniewalających, pełnych miłości i nienawiści, życzliwych i wrogich, autentycznych i cyników, profesjonalistów i pozorantów itd., itd. Z tych spotkań z nimi tworzymy rodziny osób nam bliskich lub dalekich.
Z tych spotkań bez wielkich spóźnień
uczę się żyć to znaczy odganiać
złe podszepty myśli i serca
z tych spotkań do których jak dotąd nie doszło
pozostaje poczucie winy
że tak mało we mnie jeszcze
tego co być powinno.
Może zbyt często pozwalamy innym na to, by pozbawiali nas naszej godności, naszych praw, suwerenności, w imię doraźnych korzyści, które i tak prędzej czy później obrócą się przeciwko nam, gdyż zostaną bezwzględnie wykorzystane przez tych, którzy nami manipulują. Kuszą by zniewalać, a my dajemy zwieść się złudzeniom i największym oszustwom, które same siebie zachwalają i każą wierzyć, że jedynie ten jest szczęśliwy, kto nas trzyma w garści.
Może zbyt często chęć posiadania
przechodzi niezauważalnie w niczym
nieujarzmioną rządzę
i zaczyna górować nad samym sensem
naszego codziennego życia
a jest nim pozostaje
gdziekolwiek i kiedykolwiek
drugi człowiek.
To, że ktoś ma władzę, funkcję, a nawet majątek nie czyni go z tego tytułu tym, z którym warto grać na cztery ręce. Do tego: (....)
niepotrzebny jest fortepian
ani muzyczne wykształcenie
trzeba się tylko umówić
na wspólny koncert –
i grać go także na strunach duszy.
Trzeba tylko tę duszę posiadać i wyrażać ją w codziennych działaniach, a nie w deklaracjach, które spala fałsz rozstrojonego instrumentu własnej roli. Jak niezwykle pięknie i trafnie pisze poetka: (…)
Zawód „człowiek” – z czego nie wszyscy
zdają sobie do końca sprawę –
to takie kwalifikacje które trzeba
doskonalić całe życie bez szansy
na tytuł docenta ba nawet doktora
h a b i l i t o w a n e g o
ponieważ chodzi o ciągły proces
re – habilitacji człowieka
by człowiek człowiekowi
nie był przysłowiowym wilkiem
który wychodzi z lasu na światłość
podkrada się zagryza wszystko co ludzkie(…)
Postpedagogika humanistyczna jest tą, która jako jedna z nielicznych odmian tej nauki i praktyki wymaga zgodności duszy pedagoga z ideami, które głosi. Bo:
(...)
Dusza to taki instrument wielostrunowy
dotykasz jednej ze strun
i już reszta rozbrzmiewa czułością.
(Wykorzystano fragmmenty wierszy z tomiku: Ireny Conti Di Mauro (Lubię codzienność..., PIW, Warszawa 2005)
12 marca 2011
Jąkanie da się wyleczyć!
W sobotę, 26 marca 2011 roku w Centrum Służby Rodzinie w Łodzi, ul. Broniewskiego 1a w godz. 12.30-16.00 odbędzie się spotkanie dla osób zainteresowanych problematyką jąkania. Zajęcia zostały przygotowane z myślą o osobach jąkających i ich opiekunach, a także studentach (kierunków pedagogicznych, psychologicznych, logopedycznych) oraz doradcach psychospołecznych, logopedach, pedagogach i psychologach. Osoby uczestniczące w zajęciach nie muszą mieć „specjalistycznego” przygotowania.
O jąkaniu i o osobach jąkających się można mówić bardzo wiele i na różne sposoby. Tym niemniej problem ten w dalszym ciągu jest tzw. tematem tabu. Podejmując się organizacji spotkania dla specjalistów oraz ich pacjentów chcemy stworzyć sytuację, w której możliwe stanie się zrozumienie problemu osób jąkających się. Warsztat jest spotkaniem o charakterze popularyzatorskim, ma dać uczestniczącym w nim osobom sposobność do refleksji nad postrzeganiem osób jąkających się.
W programie warsztat "Jak to jest być jąkającym (się)" połączony z wykładem "Jąkanie - natura i terapia", a po wykładzie bezpłatne konsultacje dla osób jąkających. Udział w zajęciach jest bezpłatny.
Wykład oraz warsztat prowadzi neurologopeda mgr Ewa Galewska z Kliniki Leczenia Jąkania w Warszawie. Organizatorem spotkania jest Centrum Służby Rodzinie w Łodzi oraz Klinika Leczenia Jąkania w Warszawie.
09 marca 2011
Łamanie charakterów dawniej i dziś
to jedna z najbardziej znanych metod stalinowskiego reżimu, ale typowa dla każdego systemu władzy autorytarnej, totalitarnej. Także dzisiaj stosowana jest przez właścicieli wielkich korporacji, prywatnych firm, w tym także w niepublicznym szkolnictwie wyższym. Jej istotą jest budowanie relacji społecznych na zjawisku „szpiclowiska”, donosicielstwa, intryg, pomówień, których rzeczywistego źródła i prawdy nikt nie jest w stanie rozpoznać, bo nawet nie wie, że mają miejsce, gdyż chodzi tu sprawującym władzę o to, by jeden donosząc na drugiego nigdy nie był pewien, czy będzie mógł jeszcze normalnie funkcjonować w instytucji, zarabiać na życie lub życiu publicznym.
Tak rozumiana władza (zarządca, pracodawca) musi mieć swoich i zdefiniowanych przez siebie lub płatnych donosicieli - wrogów, dzięki czemu będzie mogła także swoim zaufanym (miernym, ale wiernym) uświadamiać, że ich może spotkać taki sam los, jak nie będą jej lojalni, posłuszni, to znaczy bezwzględnie wyzuci z jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Mają kierować się pragmatyką czynów. Te muszą być skuteczne, nawet gdyby miały bazować na kłamstwie. Im więcej tych kłamstw się stworzy, tym łatwiej będzie uwierzyć, że ich wielokrotne powtarzanie pozwoli na uwierzenie pozostałym, a nieświadomym socjotechniki osobom (podwładnym) w wiarygodność upowszechnianych informacji czy opinii.
Potrzeba trochę czasu na to, by do ludzi dotarła prawda o tych sprawach, bo – jak powiada przysłowie – „kłamstwo ma krótkie nogi”. Prędzej czy później i tak wyjdą na jaw manipulacje, fałsze, dzisiaj określane mianem kreatywnej księgowości, kreatywnej polityki czy kreatywnego zarządzania. Pedagodzy mają swój znaczący udział w odsłanianiu dzięki pedagogice krytycznej czy emancypacyjnej zjawisk, które będąc skrywanymi przez patologiczną władzę jako niegodne, jawiły się czy też były ujawniane przez nią jako właściwe, pożądane czy nawet konieczne w imię np. obrony racji stanu, troski o czystość ideologiczną czy jedność pracowniczą. Prawda przebija się powoli, ale skutecznie.
Oto pismo „CZUWAJMY" wydawane jest w Krakowie przez Krajowe Duszpasterstwo Harcerek i Harcerzy opublikowało list z 1953 r. „Do byłych instruktorów, działaczy oraz członków byłego Związku Harcerstwa Polskiego” informujący ich o przestępstwach pospolitych, jakie wyrosły na gruncie cynizmu, oportunizmu, demoralizacji, jaka dała się wówczas zauważyć w pewnych grupach młodego pokolenia. „To one właśnie przy¬bierają chętnie nazwę „Harcerstwo", nawiązując do symbolów, haseł i tradycji harcerskich. Jest to zjawisko, które budzi żywy niepokój większości działaczy dawnego ZHP i stać się ono winno sygnałem, by poważnie zastanowić się nad tym, czyśmy zrobili wszystko, co było w naszej mocy, aby uchronić młodzież, do niedawna jeszcze harcerską i dziś na ową „harcerskość" powołującą się, przed stoczeniem się w bagno antynarodowej, antypolskiej zbrodni. Jeżeli agenci wroga właśnie „harcerskie" ideały podsuwają młodzieży, by zwerbować ją do roboty antypaństwowej - nie kto inny, ale właśnie my, instruktorzy dawnego Harcerstwa, jesteśmy specjalnie zainteresowani - a nawet jest to naszym społecznym obowiązkiem - przeciwstawić się tej kreciej robocie i owe jednostki czy grupy młodzieży „harcerskiej" wyrwać demoralizacji, przywrócić uczciwemu, twórczemu życiu. (…)
Nasze dawne przyrzeczenie „służby Polsce" dziś jest z całą perfidią wykorzystywane przeciwko zdrowiu moralnemu pewnych grup polskiego młodego pokolenia, tych grup - powiedzmy to otwarcie - które żyją jeszcze ciągle w legendzie harcerskiej, w uroku dawnego Harcerstwa, które z Harcerstwa przejęły uwielbienie awanturniczego wyczynu, bez zgłębienia społecznego czy narodowego sensu takiej „wielkiej gry", takiej „wielkiej przygody". Z bólem dowiadywaliśmy się o tym, że lekturą młodocianych bandytów są „Kamienie na szaniec", książka, z której nauczyli się wielbić jedynie konspiracyjny wyczyn, a nie nauczyli się istotnych narodowych ani społecznych powodów naszej walki z hitlerowskim najeźdźcą. W naszej harcerskiej organizacji mówiliśmy młodzieży o patriotyzmie, ale nie wiązaliśmy go ze społeczną treścią pojęcia Ojczyzny. Choć przecież i w naszych szeregach znajdowali się ludzie, którym droga była sprawa postępu. Ten niedostatek wychowania społecznego zarówno w ZHP, [jak i] w „Szarych Szeregach", ten panujący wśród młodzieży harcerskiej kult „przygody dla przygody", „wyczynu dla wyczynu" dziś jest wykorzystywany przez wroga do tego, by chłopcom wkładać broń bratobójczą do rąk. I choćby chłopców czy dziewcząt tych było zupełnie niewiele - nie zmniejsza to ciężaru moralnej odpowiedzialności, jaką za ich deprawację ponoszą ci byli instruktorzy i działacze harcerscy, ci rodzice i nauczyciele niegdyś sami należący do Harcerstwa, którzy dziś nader chętnie przekazują swym młodym przyjaciołom i wychowankom legendy o harcerskich przygodach, a w swej oportunistycznej krótkowzroczności nie próbują patriotycznych haseł dawnego Harcerstwa przepoić nową treścią, tak by młodzież kierować do jedynie zdrowej moralnie, twórczej i pięknej pracy nad odbudową i rozbudową naszego kraju, kierować ją do nauki tak bardzo potrzebnej polskiemu narodowi.” I podpisy:
LEON MARSZAŁEK
b. harcmistrz, b. Naczelnik „Szarych Szere¬gów"
ZOFIA ZAKRZEWSKA
b. harcmistrzyni, b. czł. Głównej Kwatery Harcerek
KAZIMIERZ KOŹNIEWSKI
b. harcmistrz, b. Naczelnik „Szarych Szere¬gów"
MARIA FIEDLER
b. harcmistrzyni, b. Komendantka Wielko¬polskiej Chorągwi Harcerek
JADWIGA GRONOSTAJSKA
b. harcmistrzyni, b. Komendantka Warsza¬wskiej Chorągwi Harcerek
MARIA KRYNICKA
b. harcmistrzyni, b. Naczelniczka Harcerek
ALINA KLECZEWSKA
b. harcmistrzyni, b. Komendantka Krako¬wskiej Chorągwi Harcerek
JÓZEF KRET
b. harcmistrz, b. czł. Naczelnej Rady Harcer¬skiej, b. czł. Głównej Kwatery Harcerzy
JÓZEF SOSNOWSKI
b. harcmistrz, b. Wiceprzewodniczący ZHP
WŁADYSŁAW SZCZYGIEŁ
b. harcmistrz, b. czł. Naczelnej Rady Harcer¬skiej, b. czł. Głównej Kwatery Harcerzy
BRONISŁAWA TKACZUKOWA
b. harcmistrzyni, b. Komendantka Białostoc¬kiej Chorągwi Harcerek.
Trzeba było czekać do 1992 r., żeby okazało się, że ten list był jedną wielką mistyfikacją, sprokurowany przez współpracujących z SB instruktorów harcerskich (m.in. wymienionego na liście Kazimierza Koźniewskiego), którzy posłużyli się najpodlejszymi metodami szantażu wobec przedwojennych instruktorów, by łamiąc ich charaktery zmusić do podpisania treści, mających na celu ułatwienie ówczesnej władzy obniżenie ich autorytetu i osłabienie ich wpływu na kolejne pokolenia harcerskiej młodzieży.
Dopiero w 1992 r., kiedy nie było już cenzury i można było zacząć usuwać „białem plamy” w polskiej historii - Przewodniczący Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa STANISŁAW BRONIEWSKI-ORSZA napisał:
1. Dziesięć podpisanych osób to przeważnie wybitni i zasłużeni działacze Harcerstwa z okresu niepodległości i wojny. Nie można właśnie wymienić ich bez informacji, że znaleźli się, gdy im ten list przedstawiono do podpisu, w poczuciu całkowitego zagrożenia i wymuszającego podpis szantażu. Znane były daleko idące represje osobiste, naciski na rodziny, przekreślanie możliwości właściwego działania zawodowego. Dla większości z podpisanych ten podpis był wielkim przeżyciem.
2. Szczególnie mocno należy podkreślić przeżycie jednego z podpisanych wspaniałego harcmistrza Józefa Kreta, długoletniego więźnia „Oświęcimia", który wezwany do podpisania odkładał decyzję, zwracał się o radę do innych (również podpisanych) przyjaciół. Wreszcie któryś z nich namówił go, aby podpisał - przecież pod przymusem nie ma to znaczenia. Podpisał i do końca życia gorąco tego żałował.
3. Niezbędne jest także wspomnienie o tych, którzy się nie załamali, którzy rozumiejąc ponoszone ryzyko ostro odmówili agitującemu. Należy wymienić dwie, dziś już nie żyjące osoby, których odmowy znam: Wanda Opęchowska - Wiceprzewodnicząca Szarych Szeregów i Aleksander Kamiński. Kto odmówił, a jeszcze żyje, ma swoje ciche osobiste zadowolenia.
4. Jedenasty podpis pod listem, jest Kazimierza Koźniewskiego, tego, który z polecenia władz komunistycznych całą tę akcję łamania ludzi wykonywał. Nadużyciem tylko jest podanie przy jego nazwisku informacji, iż był Naczelnikiem Szarych Szeregów - to niepra-wda.”
Warto zwrócić uwagę na to, że tego listu nie podpisał wybitny pedagog ALEKSANDER KAMIŃSKI, ten, który pisał o roli dzielności nie tylko w czasie wojny, kiedy to wróg jest jednoznaczny dla wszystkich na ziemiach przez niego okupowanych, ale jest o także w państwie o pozornej suwerenności. Dr Janinka Kamińska ujawniła, że: w roku 1953 hm Aleksander Kamiński mimo krwotoków płucnych był intensywnie przesłu¬chiwany przez funkcjonariuszy UB. Przygoto¬wywano bowiem proces pokazowy redaktora „Biuletynu Informacyjnego" AK i autora „Kamieni na szaniec", ocenianych przez ówczesne władze PRL podobnie jak w ówczesnym „liście" Kazimierza Koźniewskiego.
Nie bez powodu zatem właśnie w pracach Aleksandra Kamińskiego znajdziemy bolesną dla całego narodu pamięć także jego cierpień, praktyk zakorzenionych w doświadczeniu historycznym, które niosą ze sobą obrazy terroru, dominacji i oporu. Dokonuje w nich surowej oceny społeczeństwa polskiego upominając się zarazem o to, jakich zasad należy bronić, a z jakimi należy walczyć w interesie wolności i życia. Jedną z plag polskiego życia – są tłumy otaczających nas blagierów, ludzi rzucających słowa na wiatr, niesłownych. Są całe środowiska, w których człowiek się czuje tak, jakby się znajdował wśród słynnych kiplingowskich małp, bandar-logów, istot, które, wypowiedziawszy jakieś twierdzenie lub zapewnienie – już w kilka chwil potem zapominają o nim i postępują wbrew niemu.
Wśród „piekących” wprost cech narodowych Polaków na plan pierwszy wybija się – obok umiłowania wolności, dobroci i wielkoduszności – swoista niedomoga, jaką jest niepełna dzielność. Rozumiał przez nią obniżony poziom zaangażowania człowieka w działanie, które cechuje wygodnictwo, próżniactwo, słabość organizatorska, nierzetelność, niesłowność, niedokładność, powierzchowność w myśleniu i działaniu. Niepełna dzielność to (...) nie tylko mięczakowatość naszych dusz, wywodzącą się z panującej w naszym charakterze dobroci, nie tylko brak twardości – płynącej z tego samego źródła, ale także brak wytrwałości, brak nawyku w przezwyciężaniu samego siebie. Każdy człowiek decyduje nie tylko o swoich losach, ale i o losach kraju, toteż poziom jego dzielności wpływa w sposób znaczący na siłę lub słabość państwa. Nic dziwnego, że z siłą argumentacji etycznej napiętnował Kamiński niechlujstwo fizyczne i moralne, ordynarność, rozkład czy zakłamanie życia rodzinnego, towarzyskiego, społecznego, wszechwładne panowanie konwenansu, ostentacyjne miłosierdzie i ckliwą filantropię, sobkostwo i karierowiczostwo, wygodnictwo i snobizm.
Podobnie dla Platona wychowanie było rozumiane jako przysposabianie do dzielności i cnoty od pierwszego dzieciństwa, polegające na pragnieniu, aby się stało dziecko obywatelem, który umie rozkazywać i słuchać w granicach sprawiedliwości. Ów Ateńczyk odmawiał posługiwania się pojęciem dzielności w stosunku do ludzi wytresowanych w swoim zawodzie, a więc kupczących swoimi cnotami dla utrzymania pracy zarobkowej.
Erich Fromm, wybitny psycholog społeczny pisał, że tego typu praktyki mają miejsce nie tylko w państwach czy instytucjach totalitarnych, ale także w społeczeństwach demokratycznych, liberalnych, gdzie autorytarna władza (państwowa czy instytucjonalna) wykorzystuje te same praktyki łamania ludzkich charakterów, by realizować swoje skryte interesy. W instytucjach zarządzanych autorytarnie, w placówkach zamkniętych, gdzie możliwe jest nadużywanie władzy, przeciwstawianie się jej skutkuje jedynie cynicznym uśmiechem. Sprawniej i skuteczniej zarządza się ludźmi manipulując nimi, niż budując wspólnotę opartą na autentyczności, prawdzie, porozumieniu i wzajemnej akceptacji. Ci, którzy uczestniczą w tych praktykach mogą dzisiaj tryumfować, ale prędzej czy później ich doraźne korzyści i sukces zostaną ujawnione jako haniebne.
Polscy Biskupi stwierdzili ostatnio, że zbyt słabo piętnowali zło w ostatnich latach wyrażające się w kłótniach, nieżyczliwości czy podziałach w społeczeństwie. Nie dostrzegają jednak pewnej ciągłości autorytaryzmu władzy, dla której nieustanne dzielenie pozwala jej na manipulowanie społeczeństwem i osiąganie własnych celów pod pozorem troski o tych, którzy zaliczani są do tych po właściwej stronie, czyli po stronie władzy. W ubiegłym tygodniu Rada Stała Konferencji Episkopatu zaapelowała o zgodę narodową przed pierwszą rocznicą tragedii smoleńskiej, cytując zarazem fragment Listu św. Jakuba: "Bracia, nie oczerniajcie jeden drugiego. Kto oczernia brata swego lub sądzi go, uwłacza Prawu i osądza Prawo".
08 marca 2011
Edukacyjne cienie
Kobiety dla Polski. Polska dla Kobiet - to hasło przewodnie nie tylko dzisiejszego Święta Kobiet, ale Stowarzyszenia Kongres Kobiet, które w dniu wczorajszym ogłosiło, że powołało Gabinet Cieni. W jego składzie znajdują się w randze oponentek do obecnych, jak i przyszłych ministrów - wybitne, a znane z życia gospodarczego, społecznego i politycznego w naszym kraju i poza jego granicami kobiety.
W Gabinecie Cieni znalazły się:
• Premier - Danuta Hübner
• Wicepremier, Minister Rozwoju Przedsiębiorczości i Innowacyjności - Henryka Bochniarz
• Wicepremier, Minister Rozwoju Regionalnego i Spraw Wewnętrznych - Teresa Kamińska
• Minister ds. Równości Płci i Przeciwdziałania Dyskryminacji - Małgorzata Fuszara
• Minister Finansów - Maria Pasło-Wiśniewska
• Minister Spraw Zagranicznych - Jolanta Kwaśniewska
• Minister Edukacji, Nauki i Sportu - Magdalena Środa
• Minister Energii, Środowiska i Rolnictwa - Lena Kolarska-Bobińska
• Minister Pracy i Spraw Socjalnych - Henryka Krzywonos-Strycharska
• Minister Zdrowia – Olga Krzyżanowska (wiceminister - Wanda Nowicka)
• Minister Infrastruktury - Solange Olszewska
• Minister Sprawiedliwości - Eleonora Zielińska
• Minister Kultury - Kazimiera Szczuka
• Minister Świeckości Państwa i Wielokulturowości - Barbara Labuda
• Minister Obrony - Danuta Waniek
• Minister Skarbu - Beata Stelmach
• Rzeczniczka – Dorota Warakomska
Mnie najbardziej zainteresowały kandydatki, będące w tym Gabinecie parytetowym odpowiednikiem obecnych pań minister, które kierują resortem oświaty, szkolnictwa wyższego i nauki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że w powyższym Gabinecie nie ma dwóch pań minister, ale tylko jedna – prof. Magdalena Środa – filozof z Uniwersytetu Warszawskiego, której szczególnym przedmiotem zainteresowań i badań naukowych jest etyka. Czyżby kryła się w tym wyborze potrzeba szczególnego zwracania uwagi na sprawy etyczne w tym zakresie życia i działalności naszego społeczeństwa? A może jest tak, że albo polityczna „ławka kandydatek do władzy” jest krótka, albo przeważyła opcja pani minister Danuty Hübner, by powrócić do okresu rządów postsocjalistycznej lewicy, które połączyły oba resorty edukacyjne w jedno Ministerstwo Edukacji, Nauki i Sportu.
Nie ukrywam, że nieco mnie zdziwiła tak ujęta troska o parytet w polityce. Czyżby kobiecy Gabinet Cieni wyraził swoją nieufność do obecnie będących u władzy w obu resortach edukacyjnych kobiet-ministrów? Gdyby bowiem panie miały zamiar zrealizować swoją obietnicę, iż po to już wczoraj powołały kobiecy rząd, by monitorować bieżącą politykę koalicji PO i PSL, to powinny tak naprawdę uwzględnić w nim jedynie resorty kierowane przez mężczyzn. Skoro jednak ministrem Edukacji, Nauki i Sportu – została Magdalena Środa, to oznacza, że mamy w kraju już nie tylko wojnę „polsko-polską”, ale i „kobieco-kobiecą”.
Zdaje się, że wyścig do Parlamentu nowej kadencji już się rozpoczął. Gabinet Cieni sugeruje bowiem swoją nominacją wygraną w jesiennych wyborach - SLD. Jeśli mógłbym zatem coś doradzić, to lekką rekonstrukcję powyższego „Rządu Cieni”, by w tej konwencji ministrem spraw zagranicznych została Dorota Masłowska, gdyż jest autorką „wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, natomiast Jolancie Kwaśniewskiej powierzyłbym ministerstwo edukacji narodowej, jako że prowadzi w TVN „Lekcje Stylu”. Tym samym Magdalena Środa mogłaby zająć się tylko szkolnictwem wyższym i nauką. Z okazji Dnia Kobiet życzę wszystkim Paniom, by ich mężowie, przyjaciele czy kochankowie nie musieli tworzyć dla swoich potrzeb czy interesów Gabinetu Cieni. Do dzisiejszych życzeń niech dołączą nie tylko czerwone goździki, ale i podkreślające wyjątkową urodę ich dam cienie … do powiek.
06 marca 2011
Środowiskowa ocena polskiego szkolnictwa wyższego
Wypowiadających się na temat kondycji szkolnictwa wyższego w kraju jest wielu, podobnie jak na temat oświaty. Już nikogo nie dziwi fakt, że oprócz prowadzonych głównie przez socjologów, ekonomistów i politologów diagnoz czy ekspertyz, do społeczeństwa zupełnie nie docierają opinie ani naukowców zajmujących się pedagogiką szkoły wyższej, ani władz Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego czy Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk. Pedagodzy muszą zatem bardziej zmagać się z komentowaniem czy reagowaniem na publikacje tych, dla których szkolnictwo wyższe jest jedynie jednym z wielu przedmiotów badań. Dobrze, bo mają do niego właściwy dystans, gorzej kiedy uzasadnieniem metodologicznym formułowanych tez i ocen jest stwierdzenie, że ich źródłem są jedynie wypowiedzi prasowe, na konferencjach, seminariach i na forach intenetowych, które ukazały się w okresie ostatnich kilku lat. Jak twierdzi Jerzy K. Thieme: Ponieważ te wypowiedzi wyjmuję z kontekstu i podaję według mego, siłą rzeczy, subiektywnego ich rozumienia, nie odwołuję się tutaj do nazwisk ich autorów. (s. 284-285)
Nie wiemy zatem, kto jest autorem określonych wypowiedzi, natomiast są one prezentowane tak, jakby były zweryfikowanymi empirycznie danymi, na podstawie których można formułować określone wnioski. Można zgodzić się jednak z ich potocznością, bowiem wpisują się w odczucia, subiektywne racje wielu zapewne nauczycieli akademickich.
Wiemy o powszechnym dążeniu Polaków do posiadania dyplomu szkoły wyższej i o tym, jak rośnie rola kryteriów rynkowych w szkolnictwie wyższym, oświacie i kulturze. Czytamy zatem w rozprawie tego autora:
Kryzys szkolnictwa wyższego jest w znacznym stopniu konsekwencją masowości wykształcenia, bowiem nie może być wykształcenia jednocześnie masowego i dobrego. Nieszczęściem jest mówienie o zwiększeniu liczby studentów jako o sukcesie. Nie jest prawdą to, co się powszechnie głosi jako wielki sukces transformacji, że w Polsce miał miejsce boom edukacyjny. W Polsce miał natomiast miejsce tylko boom biznesu edukacyjnego, w czym nie byłoby nic złego, gdyby towarzyszyły u mechanizmy skutecznie gwarantujące utrzymanie jakości kształcenia. (s. 285)
W Polsce nie ma polityki państwa wobec szkolnictwa wyższego. „Polska pogodziła się z rolą państwa drugiej lub trzeciej kategorii, równo rozsmarowując środki na szkolnictwo wyższe między 140 uczelni, z których wiele winno istnieć lub powinno radykalnie poprawić swoje oferty. Konserwatyzm i samozadowolenie środowiska akademickiego powodują, że rozwiązania prawne dotyczące nauki i szkolnictwa wyższego uniemożliwiają nam zmierzenie się z pierwszą dwudziestką państw świata. (s. 285)
(…)w sektorze uczelni niepublicznych na powierzchni z ponad 300 takich szkół utrzyma się tylko 50. Według innej wypowiedzi „jest za dużo za małych i słabych szkół niepublicznych”. Zostanie ich tylko około 30. Będzie to mieć pozytywne skutki na jakość pozostałych, bowiem wzrośnie konkurencja, bo będzie mieć miejsce walka o kandydató1) i znikac będą tzw. uczelnie-spółdzielnie prorfesorskie. Należy wyrazić nadzieję , że system zostanie tak zmieniony, że znikną szkoły będące głównie „sprzedawcami dyplomów” i zostaną ośrodki nauczania bardzo wysokiej jakości, a nie odwrotnie. (s. 290)
Przyczyną złej jakości kształcenia w dziedzinie ekonomii, prawa czy pedagogiki jest jest relatywna „taniość” tych studiów, wymagających jedynie nauczyciela, sali, tablicy i kredy. Ta taniość stała się przyczyną tego, że powstały dziesiątki niepublicznych uczelni oferujących programy w tych dziedzinach, które „kuszą młodych ludzi quasi – ekonomicznymi czy quasi-prawniczymi programami studiów.” (s. 292-293)
Rzeczywiście, tak jak od początku lat dziewięćdziesiątych powstawały małe niepubliczne szkółki wyższe jako przedsiębiorstwa biznesowe o najwyższej rentowności dla ich założycieli, tak dzisiaj wszystkie te, które zatrzymały się w swoim rozwoju na prowadzeniu studiów na I i II stopniu, potwierdzają powyższe diagnozy i jest już tylko kwestią czasu oraz różnego rodzaju manipulacji, jak długo będą jeszcze na rynku sprzedawać swoje produkty (tzw. oferty kształcenia), jak czynią to inne przedsiębiorstwa. Rzeczywiście na rynku akademickim pozostaną uniwersytety, akademie i być może jeszcze niektóre państwowe wyższe szkoły zawodowe oraz kilkanaście tych niepublicznych szkół wyższych, które przyjęły jednoznacznie akademicki kierunek swojego rozwoju, uzyskały uprawnienia do co najmniej nadawania stopnia naukowego doktora w ramach dyscyplin, które są w nich przedmiotem kształcenia. Pozostałe nadal będą łudzić swoich klientów „kształceniem wyższym”, które takowym będzie tylko z nazwy przypisanej danej uczelni, natomiast nie znajdzie potwierdzenia w rzeczywistych ocenach poziomu ich akademickiego rozwoju. Studiujący w tych szkołach młodzi ludzie nie wiedzą, że wprawdzie otrzymają zgodny z obowiązującym prawem dyplom licencjata czy magistra, tyle tylko, że na rynku jego wartość będzie równoznaczna maturze.
Szkoda, że władze i właściciele kilkudziesięciu, jeśli nie więcej, niepublicznych szkół wyższych, nie wykorzystały danej im strukturalnie i politycznie szansy, by wpisać się w rzeczywisty dla procesu akademickiego proces własnego rozwoju, tylko potraktowały swoje placówki jako okazję do kumulowania kapitału. Niestety, nie ma on wiele wspólnego ani z kapitałem intelektualnym, ani społecznym, ani akademickim. Jak pisze Thieme:
Niestety, w Polsce wytworzyła się sytuacja, akceptowana przez polityków dla ich własnej wygody (…) w której demokracja w szkolnictwie wyższym sprowadziła się do władzy oligarchii uniwersyteckiej dbającej o własne korporacyjne interesy, które niestety stoją w sprzeczności z interesami kraju.”Jest to sytuacja wysoce archaiczna, nienormalna, niemoralna i będąca jedną z głównych przyczyn tego, że Polska, po wczesnych sukcesach transformacji, podobnie jak znaczna część Europy, zaczyna się wlec w ogonie krajów dynamicznie rozwijających się dzięki globalizacji” (s. 288)
(Jerzy K. Thieme, Szkolnictwo wyższe. Wyzwania XXI wieku Polska. Europa. USA.Warszawa: DIFIN 2009)
Subskrybuj:
Posty (Atom)