Prof. Marcin Król z Uniwersytetu Warszawskiego narzekał kilka dni temu („Dziennik. Gazeta Prawna” (110/2010, s. A15) na fatalne skutki wdrożenia do szkolnictwa wyższego deklaracji bolońskiej, w wyniku której każdy, kto ukończył studia licencjackie na jednym kierunku, może je uzupełniać na innym. Nie przypominam sobie, by polscy socjolodzy protestowali przeciwko temu rozwiązaniu. Dopiero teraz jednak zdali sobie sprawę z tego, że do niedawna jeszcze elitarne, jednolite, pięcioletnie studia magisterskie z socjologii są już jedynie historią kształcenia w ramach tej dyscypliny. Jak pisze M. Król:
My uczymy socjologii, a w każdym razie nasz magistrant otrzymuje dyplom magistra socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zapewne część studentów, jaka do nas przyjdzie robić magisterium, to nasi licencjaci, ale nie ma pewności, że nie pojawią się trzy inne kategorie: zdolni studenci z niehumanistycznych kierunków lub z takich, na których nie ma odrobiny socjologii, studenci po prowincjonalnych szkołach prywatnych lub publicznych, którzy uczyli się socjologii, ale marnie, oraz studenci, którzy chcą uzyskać dyplom Uniwersytetu Warszawskiego, bo to jednak ma znaczenie dla dalszej drogi życiowej. Oczywiście, w czasie dwu lat studiów magisterskich można trochę nauczyć, jednak nie można nauczyć socjologii od podstaw.
Otóż to, po kiepskich studiach licencjackich z socjologii, można kontynuować je już jedynie na równie kiepskich dwuletnich studiach z innych nauk społecznych czy humanistycznych. Jedno nie ulega wątpliwości, że koniecznych do wykonywania zawodu kompetencji nie uzyska się ani na studiach pierwszego stopnia, ani drugiego, gdyż jako konstruowane niezależnie od siebie i realizowane w różnych szkołach będą najzwyklejszą ściemą. Socjolog, pedagog czy filozof po licencjacie w marnej szkole wyższej czy po nadbudowanym magisterium na innym kierunku studiów może sobie kopiami własnego dyplomu wytapetować ściany dowolnego pomieszczenia, bo dzięki takiemu systemowi edukacji nie zyska poszukiwanych przez pracodawców kompetencji.
Jak pisze o tym szczerze prof. M. Król:
Ten eksperyment czy raczej już nie eksperyment, lecz praktyka wdrożona na wiele lat, może się udać tylko częściowo. Nauczyciele akademiccy jakoś dadzą sobie radę, najbardziej żal mi młodzieży, która nieuchronnie będzie po części oszukiwana.
14 czerwca 2010
12 czerwca 2010
Kto jest dla kogo?
Dzwoni do profesora pracownik komórki administracyjnej niepublicznej szkoły wyższej z pretensjami, że student ośmielił się przynieść pracę magisterską, indeks i kartę zaliczeń z podpisanym przez profesora oświadczeniem o jej przyjęciu wraz z wskazaniem na recenzenta określonej osoby. Tymczasem w tej uczelni ponoć zmieniły się wzory formularzy i ten, który został administracji dostarczony przez magistranta jest niezgodny z tym, jaki ma obowiązywać. Co czyni pracownik- biurokrata? Wyrzuca studenta za drzwi, a winą za niezałatwienie jego sprawy obciąża nauczyciela akademickiego. Bo w tej uczelni nie chodzi o to, by administracja służyła studentom, tylko by studenci służyli administracji. Niech się zdenerwują, niech popsioczą (oczywiście na swojego nauczyciela), niech tracą czas, bo ważniejszy jest nowy wzór dokumentu, niż zgodna - także w tej starszej wersji - jego treść.
Ja tego typu postawy określam jednoznacznie mianem administracyjnego sabotażu, czyli tym rodzajem działania, które jest na niekorzyść nie tylko własną takiego pracownika i obsługiwanego przez niego studenta, ale i miejsca pracy - uczelni. Chociaż to krótkowzroczne działanie daje temu pracownikowi-urzędasowi poczucie satysfakcji, że ma „wadzę”, to jednak wkrótce może się okazać, że ci, których powinien on godnie obsłużyć, poinformują kandydatów na studia do tej uczelni, by nie składali do niej swoich ofert, by nie lokowali prywatnych pieniędzy na pokrycie kosztów studiów w szkole nieszanującej płatników. Jak nie będzie już pieniędzy na wypłaty pensji dla takiego pracownika dziekanatu czy inaczej nazwanej komórki administracyjnej, to być może przypomni sobie, jak sam na to zapracował swoją arogancją.
To ciekawe, że mimo zmiany ustroju gospodarczego z socjalistycznego (czy się stoi, czy się leży tysiąc złotych się należy) na kapitalistyczny (jak się nie stoi i jak się nie leży, to co najmniej tysiąc złotych za realną pracę się należy) studenci szkół wyższych wzdłuż i wszerz naszego kraju nadal narzekają na to, jak fatalnie są obsługiwani przez niektórych pracowników dziekantów. To są ci, dla których klient nie jest ich panem, ale sługą. Pogratulować! To nie ci, którzy chcą studiować znajdą się wkrótce wśród bezrobotnych, ale ci, którzy ich tak fatalnie obsługują!
Ja tego typu postawy określam jednoznacznie mianem administracyjnego sabotażu, czyli tym rodzajem działania, które jest na niekorzyść nie tylko własną takiego pracownika i obsługiwanego przez niego studenta, ale i miejsca pracy - uczelni. Chociaż to krótkowzroczne działanie daje temu pracownikowi-urzędasowi poczucie satysfakcji, że ma „wadzę”, to jednak wkrótce może się okazać, że ci, których powinien on godnie obsłużyć, poinformują kandydatów na studia do tej uczelni, by nie składali do niej swoich ofert, by nie lokowali prywatnych pieniędzy na pokrycie kosztów studiów w szkole nieszanującej płatników. Jak nie będzie już pieniędzy na wypłaty pensji dla takiego pracownika dziekanatu czy inaczej nazwanej komórki administracyjnej, to być może przypomni sobie, jak sam na to zapracował swoją arogancją.
To ciekawe, że mimo zmiany ustroju gospodarczego z socjalistycznego (czy się stoi, czy się leży tysiąc złotych się należy) na kapitalistyczny (jak się nie stoi i jak się nie leży, to co najmniej tysiąc złotych za realną pracę się należy) studenci szkół wyższych wzdłuż i wszerz naszego kraju nadal narzekają na to, jak fatalnie są obsługiwani przez niektórych pracowników dziekantów. To są ci, dla których klient nie jest ich panem, ale sługą. Pogratulować! To nie ci, którzy chcą studiować znajdą się wkrótce wśród bezrobotnych, ale ci, którzy ich tak fatalnie obsługują!
08 czerwca 2010
Prawda czasu, prawda ekranu
Jedna z łódzkich wyższych szkół niepublicznych zostanie prawdopodobnie zamknięta, bo ma zbyt mało studentów, by na siebie zarobić. Zdaniem red. M. Markowskiego z Gazety Łódzkiej jest to pierwsza łódzka uczelnia, która nie wytrzymała konkurencji, i pyta -Czy ostatnia? Pytanie jest retoryczne. Zapewne nie jest to ani pierwsza, ani też ostatnia niepubliczna szkoła wyższa, która rozczarowała swoich klientów tak, jak nawet najlepiej rozreklamowany film.
Gdyby odwołać się do metafory "hollyłódzkiej", można by napisać, że z edukacją wyższą w sektorze niepublicznym i publicznym jest trochę tak, jak z wytwórnią filmów. Można w niej kręcić filmy z marną obsadą, po jak najmniejszych kosztach, na bazie prymitywnego scenariusza czy w kiczowatej scenografii i bez podkładu muzycznego z nadzieją, że jakoś się ten film nakręci i sprzeda (pewnie telewizji publicznej, jak ma się z nią podpisane porozumienie).
Na ekranach kin tu i tam wyświetla się filmy, które zostały nakręcone i wyprodukowane przez różne ekipy czy studia filmowe. To widzowie rozstrzygną o tym, czy chcą obejrzeć film oscarowy, nominowany do nagród czy amatorski, dzieło sztuki czy kicz. Potencjalni widzowie studiując program, czytając recenzje, dopytując się o ich opinie tych, którzy już dany film obejrzeli, a wreszcie kupując bilet (nawet w cenie promocyjnej), nie mają gwarancji, że obejrzą to, czego się spodziewali.
Oczywiście, może być też tak, że ktoś kupuje bilet nie po to, by obejrzeć film, ale by zobaczyć swojego ulubionego aktora, podziwiać misterne dialogi czy posłuchać świetnej muzyki. Przy kiepskiej obsadzie, fatalnej grze aktorów, nudnej fabule itp. pozostaje mu albo sen, albo popijanie coca-colą popcornu, albo wyjście z sali w trakcie seansu. Rozczarowany filmem będzie szerokim łukiem omijał kino z nędznym repertuarem.
Być może z popytem na ofertę edukacyjną niektórych uczelni jest jak z programem filmowym. Ktoś lubi tylko filmy kryminalne, sensacyjne, a ktoś komedię czy horror. Są też i tacy, którzy nie idą na film, tylko do kina. Nie ma się zatem co dziwić, że niektórzy producenci filmowi i właściciele kin po jakimś czasie plajtują, a kino zamienia się w kolejną szkołę "wyższą", albo na odwrót.
07 czerwca 2010
Encyklopedia Pedagogiczna XXI wieku na finiszu
Ogromnie żałuję, że nie będzie mi dane uczestniczenie w tak ważnym dla Profesora Tadeusza Pilcha - Twórcy i Naczelnego Redaktora Encyklopedii Pedagogicznej XXI wieku promocji Suplementu, który zamyka niezwykły projekt naukowy polskiego środowiska pedagogicznego. W tym samym jednak czasie otwieram międzynarodową konferencję na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu.
Jak informuje Wydawnictwo Akademickie ŻAK na swojej stronie: Przez 7 kolejnych lat, poczynając od 2002 roku ukazało się siedem kolejnych tomów tego dzieła, w ktorym autorami poszczególnych haseł tworzonych na bieżąco byli przedstawiciele wszystkich uczelni humanistycznych z kraju. Po wielu nieudanych próbach podejmowanych od kilkudziesięciu lat mamy po raz pierwszy w Polsce pełną encyklopedię pedagogiczną. 7 opasłych tomów, 2115 haseł umieszczonych na 8074 stronach oto rozmiary tego dzieła.
W tym tygodniu wyjdzie zatem wspomniany SUPLEMENT, a w nim - kolejnych kilkadziesiąt haseł. Pragnę zatem, także w tej formie, przekazać Profesorowi T. Pilchowi z Uniwersytetu Warszawskiego oraz wszystkim tym Osobom, które przyczyniły się do powstania tego wyjątkowego dzieła - wyrazy szczególnego uznania i szacunku. Potrafił Pan Profesor, jak nikt inny, skupić wokół tego projektu naukowo-edytorskiego badaczy i nauczycieli akademickich oraz działaczy oświatowych trzech pokoleń, których wiedza, pasja i znakomita umiejętność przekazywania w syntetycznej formie najnowszych osiągnięć nauk o wychowaniu oraz dyscyplin z ich pogranicza przyczyniła się do opublikowania w Encyklopedii Pedagogicznej XXI wieku wyjątkowej liczby, struktury i treści haseł.
Zdaję sobie sprawę z tego, że każde tego typu dzieło ma także swoje ograniczenia wydawnicze, toteż wyrazy uznania należą się Wydawnictwu Akademickiemu "ŻAK". Nie mogę nie podzielić się przy tej okazji sugestią, że chciałoby się teraz rozbudowywać Encyklopedię o kolejne tomy czy nowe formy jej wizualizacji (np. wersję elektroniczną z plikami multimedialnymi), a może i zabiegać o jej przetłumaczenie na język angielski, by naukowcy z innych krajów mieli dostęp do stanu wiedzy polskich pedagogów o bogactwie historycznym, kulturowym i edukacyjnym naszej myśli oraz praktyki pedagogicznej. A że jest się czym szczycić, to najlepiej świadczy o tym promowany właśnie Suplement.
Dziękując za możliwość drobnego partycypowania w tym dziele jako autor kilku i recenzent kilkudziesięciu haseł, życzę Profesorowi Tadeuszowi Pilchowi wiele lat dalszej, tak owocnej i jakże nam wszystkim potrzebnej pracy naukowej, radości i zasłużonej satysfakcji z wpisania się tego dzieła w zbiór kanonicznej literatury przedmiotu studiów, badań naukowych i projektów edukacyjnych. Niech kolejne lata będą czasem dalszej aktywności naukowej, spełnienia wszystkich planów, nieustającego zdrowia i pomyślności osobistej.
Przed nami zaś konfrontacja tak tej edycji, jak i wspomnianej już przeze mnie wcześniej w blogu Encyklopedii Pedagogicznej pod red. Jana Průchy z Czech oraz przygotowywanej do druku przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne polskiego wydania Historycznej Encyklopedii Pedagogiki pod red. Dietricha Bennera i Jűrgena Oelkersa z Niemiec i Szwajcarii.
ekopedagogika
Dzięki sejmowej komisji Przyjazne Państwo z kodeksu wykroczeń zostanie usunięty zakaz chodzenia po trawnikach, zielonych skwerach w miejscach publicznych. Tym samym będzie można wkraczać na pas miejskiej czy wiejskiej zieleni, odpocząć na nim, położyć się, a nawet urządzić piknik. Każdy powinien mieć szansę poopalać się, zrobić sobie przerwę od pracy i wypocząć na kawałku zieleni - mówi poseł Stanisław Pięta z PiS, który pojutrze będzie sprawozdawcą z prac nad m.in. tą propozycją zmiany w prawie (To ten sam poseł, który o nauczycielach wykształconych w PRL twierdził, że są lumpeninteligencją).
I jeszcze jedna, ważna z postulowanych zmian w prawie. Nasze pieski będą mogły załatwiać swoje potrzeby na tych publicznych trawnikach. Jakże miło będzie się po nich chodzić i grilować. Harcerze muszą zmienić Prawo Harcerskie w tym punkcie, który dotyczy miłości do przyrody, a wydawcy podretuszować nieco treści w podręcznikach szkolnych.
(źródło: K. Klinger, Można deptać trawniki, Dziennik.Gazeta Prawna 7.06.2010, s.A2)
I jeszcze jedna, ważna z postulowanych zmian w prawie. Nasze pieski będą mogły załatwiać swoje potrzeby na tych publicznych trawnikach. Jakże miło będzie się po nich chodzić i grilować. Harcerze muszą zmienić Prawo Harcerskie w tym punkcie, który dotyczy miłości do przyrody, a wydawcy podretuszować nieco treści w podręcznikach szkolnych.
(źródło: K. Klinger, Można deptać trawniki, Dziennik.Gazeta Prawna 7.06.2010, s.A2)
06 czerwca 2010
Wychowanie, edukacja, nauka i szkolnictwo wyższe na stronach komitetów wyborczych kandydatów na Prezydenta RP
Programy wyborcze kandydatów na Prezydenta RP zapewne nie mogą być zanadto rozbudowane, by wyborca mógł szybko rozpoznać, jakie są ich priorytety, główne myśli, idee czy wartości, wokół których zmierzają budować własną prezydenturę. Tylko komitety wyborcze czterech - spośród liczących się w tegorocznych wyborach Kandydatów (Bronisława Komorowskiego, Jarosława Komorowskiego i Grzegorza Napieralskiego) - mają swoje strony internetowe, co najlepiej świadczy nie tylko o ich zapleczu organizacyjnym, politycznym, ale i medialnym, ale i potwierdza otwartość na ponowoczesną komunikację, gotowość do włączania osób akceptujących ich programy, możliwość pozyskiwania różnych opinii i tworzenia oddolnego ruchu zaangażowania w zarysowanym kierunku.
Przywołuję zatem w tym miejscu (w kolejności alfabetycznej nazwisk kandydatów) te fragmenty programów wyborczych, które wprost nawiązują do wychowania, edukacji, nauki i szkolnictwa wyższego. Mamy jeszcze dwa tygodnie czasu na poszukiwanie danych, interpretacji czy wyjaśnień tego, co wydaje się nam jeszcze niejasne, wątpliwe czy godne szczególnego rozwinięcia. Warto świadomie i czynnie wpływać na wybór Prezydenta RP.
I. Zarys programu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego
Za najważniejsze uważam dziś trzy sprawy:
Pierwszą jest przyspieszenie rozwoju kraju i rozwiązywania naszych codziennych problemów. (…)
Nasze państwo musi wprowadzać coraz lepsze sposoby wspierania rodzin i tworzyć bardziej przyjazny klimat dla rodzicielstwa. Młodym ludziom musi pomagać w ich starcie życiowym, aby zakładali rodziny nie na emigracji, lecz we własnym kraju. Tutaj powinni mieć dobrze opłacaną pracę i możliwość uzyskania mieszkania. Nie można godzić się z nierównością szans edukacyjnych polskich dzieci. Trzeba lepiej troszczyć się o naukę i kulturę, bo zaniedbania w tych dziedzinach będę trudne do odrobienia.
(…)
Musimy pamiętać o ludziach, którym bez własnej winy żyje się gorzej niż innym. Trzeba skuteczniej pomagać rodzinom i środowiskom, które same nie potrafią wyrwać się z biedy. Więcej naszej solidarności potrzebują osoby niezdolne do samodzielnej egzystencji i ci, którzy się nimi opiekują. Świat zna przecież sposoby rozwiązywania podobnych problemów.
Druga sprawa to dobra pozycja Polski w świecie i Unii Europejskiej.
Doświadczenie ostatnich pięciu lat uczy, że nasi partnerzy liczą się z nami wtedy, gdy sami znamy swoją wartość i potrafimy zabiegać o swoje. Szanując zdanie innych, musimy przedstawiać bez kompleksów własne argumenty i na tej podstawie dążyć do uczciwego porozumienia.
Trzecia sprawa to połączenie nowoczesności z tradycją.
Polska musi być krajem nowoczesnym. Dla innego nie ma miejsca we współczesnym świecie. Jednocześnie musi być mocna swoją tradycją. Musimy pielęgnować pamięć historyczną, swój dorobek kulturalny i ojczysty język, zachować szacunek dla sprawdzonego modelu rodziny i innych wartości, które budowały nasz Naród. Dumni z tego, że jesteśmy Polkami i Polakami, będziemy szybciej unowocześniać swój kraj.
Bardzo ważną wartością naszej kultury jest prawda. Dziś potrzebujemy prawdy o tym, co w naszym kraju nie działa jeszcze tak, jak byśmy chcieli. Znając tę prawdę i głośno o niej mówiąc, można wypracować dobre rozwiązania w najważniejszych dla Polski sprawach. Właśnie wokół nich musi toczyć się narodowa debata. Prezydent powinien do niej zachęcać i dbać o to, aby wszyscy mieli w niej równe prawa. Przede wszystkim zaś powinien bronić wspólnego dobra oraz inicjować pożądane zmiany.
http://jaroslawkaczynski.info/polska/Zarys_programu_wyborczego_Jaroslawa_Kaczynskiego
II. Zarys programu wyborczego Bronisława Komorowskiego
Kandyduję na stanowisko Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, by wspierać modernizację Polski i dbać o dobro wszystkich Polaków.
Prezydent – odpowiedzialność za przyszłość
System ochrony zdrowia, rozwój nauki i systemu edukacji, kluczowy dla rozwoju Polski nie może być poza obszarem zainteresowań Prezydenta. (…) Zadaniem Prezydenta jest dbanie o taki rozwój kraju, w którym nikt z racji urodzenia, stopnia sprawności, wykształcenia, czy miejsca zamieszkania nie jest pozbawiony możliwości bycia we wspólnocie , a więc także prawa do pomocy w sytuacji trudnej. System edukacji dążąc do jak najlepszego wykształcenia i tworząc warunki do sprawiedliwej rywalizacji nie może służyć do wyrzucania poza nawias tych najsłabszych.
Pomoc dla rodzin i ludzi spoczywa na państwie, wspieranym poprzez organizacje pozarządowe i pomoc wzajemną rodzin. Troska o równomierny rozwój jest dyktowana nie tylko nakazem moralnym. Jest również praktycznym myśleniem o przyszłości. Powstawanie obszarów wykluczenia jest zagrożeniem dla rozwoju, tworzy warunki zagrażające bezpieczeństwu, zarówno w domu jak i na ulicach. (…) Bez historycznej pamięci i świadomości naszych korzeni nie można zbudować społecznego ładu zakorzenionego w wartościach. Możemy być dumni z wielkiego zrywu Solidarności, który doprowadził do obalenia komunizmu, umiejętności wyjścia z księżycowej gospodarki socjalistycznej i zbudowania gospodarki rynkowej oraz z uzyskania bezpiecznych granic i trwałych sojuszy międzynarodowych.
Patriotyzm oznacza dziś umiejętność nawiązywania współpracy ponad podziałami politycznymi, co jest szczególnie ważne na szczeblu lokalnym i regionalnym. Chciałbym, aby sprzyjał temu system wyborczy do samorządów. Będę więc działał na rzecz jednomandatowych okręgów w wyborach do rad gmin, co będzie sprzyjać wykształceniu silnych lokalnych społeczności z autentycznymi liderami.
Patriotyzm to umiejętność organizowania wzajemnej pomocy. Budowanie przestrzeni w której każdy może czuć się bezpiecznie. Jako Prezydent będę wspierał inicjatywy i organizacje pozarządowe - fundament społeczeństwa obywatelskiego.
Dużą wagę przywiązuję do wspomagania rozwoju harcerstwa, jako szkoły patriotyzmu, współdziałania, odpowiedzialności i budowy wspólnoty, czyli tych cnót, które zbyt często gubione są w bezwzględnej walce konkurencyjnej. Patriotyczne myślenie o przyszłości to także dbałość o usuwanie barier rozwoju, wspomaganie polskiej nauki i polskiego systemu edukacyjnego oraz współpracy nauki z gospodarką. Chcę budować przestrzeń do obywatelskiej debaty nad najważniejszymi dla kraju sprawami, mobilizować środowiska polityczne, naukowe, eksperckie do wspólnej dyskusji nad wypracowaniem najlepszych rozwiązań dla polskiej rzeczywistości prawnej, gospodarczej, dla dobrobytu obywateli.
(…)
Polsce potrzebna jest polityka oparta na rozwadze w działaniu, szacunku dla ludzi inaczej myślących i dostrzeganiu w politycznym przeciwniku partnera. Chcę, by Polska była krajem ludzi wykształconych i przewidujących, krajem innowacji, umiejętności i współpracy. By Polska była mądra i rozważna.
http://www.bronislawkomorowski.pl/dlatego-komorowski.html
III. Deklaracja prezydencka Grzegorza Napieralskiego:
Kandyduję na prezydenta RP w przekonaniu, że Polska potrzebuje na tym urzędzie polityka młodego, postępowego, odpowiedzialnego i bogatego w doświadczenie poprzedników. Zagwarantuję prezydenturę odpowiedzialną, ponadpartyjną, przeciwdziałającą politycznemu monopolowi prawicy.
Oto punkty mojej deklaracji:
• Polska bez podziałów. Nie jest ważne, gdzie ktoś kiedyś stał. Ważne jest, co chce robić dzisiaj i gdzie jest teraz. (…) Będę stał na straży wolnego, sprawiedliwego państwa, jakości stanowionego prawa i równych praw dla wszystkich obywateli (bez względu na ich poglądy, wartości, idee, pochodzenie, polityczny życiorys, wyznanie, płeć, orientację seksualną). Jestem orędownikiem państwa nowoczesnego, świeckiego, neutralnego światopoglądowo, oddzielonego od kościoła. Będę dbał, by konkordat nie był nadużywany.
• Bezpłatna edukacja i dostęp do Internetu. Opowiadam się za bezpłatną edukacją na wszystkich poziomach, od szkoły podstawowej, aż po studia wyższe. Podejmę starania, aby Internet stał się dostępny dla każdego i bezpłatny.
• Wiedza jako przepustka do lepszej przyszłości. Domagam się zwiększenia nakładów na naukę, bo dziś są dramatycznie niskie i pozbawiają Polskę szans konkurowania z innymi, a świat jest coraz bardziej konkurencyjny. Studia są prawem – nie towarem. Uczelnia nie jest przedsiębiorstwem, ale miejscem zdobywania wiedzy.
• Konkretna pomoc rodzinie. Jestem zwolennikiem utworzenia i szybkiej realizacji Narodowego Programu Budowy Przedszkoli, tak, by były one dostępne dla wszystkich dzieci. Wystąpię z taką inicjatywą.
http://www.napieralski.com.pl/program
IV. KONTRAKT DLA POLSKI Andrzeja Olechowskiego:
(...)
Będę jednoczył Polaków. Nie będę dzielił ludzi na lepszych i gorszych. Wszyscy obywatele, niezależnie od przekonań, poglądów, pozycji społecznej czy stylu życia zasługują na szacunek i wsparcie swojego Prezydenta. Ustanowię nowe standardy dialogu, kompromisu i współpracy. Dołożę wszelkich starań, aby zespolić nasze siły i stworzyć z nas zespół - drużynę Polska.
(...)
Pomogę w wypracowaniu rozwiązań ułatwiających młodym ludziom usamodzielnianie się. Będę promotorem młodych Polaków. Wzmocnię ich głos w życiu publicznym. Otworzę inne możliwości uczestnictwa w polityce niż w partyjnych młodzieżówkach. Spowoduję, że zmniejszy się liczba tych, którzy uważają, że w Polsce jest „niefajnie”.
(...)
Pomogę w pracach nad nowym kształtem edukacji. Ich efektem musi być większa konkurencja wśród szkół i wyższych uczelni (państwowych i prywatnych) oraz wyższa jakość polskich dyplomów.
http://www.olechowski.pl/program/show/id/6
04 czerwca 2010
Pedagogika mamonistyczna
Pluralizm w naukach jest faktem, który nie pojawił się w naszym kraju wraz z transformacją ustrojową 1989 r. Jak słusznie stwierdza Joanna Rutkowiak: Owa wielość jest jednak czymś więcej niż powierzchniową różnorodnością wywołującą napięcia w sferze codzienności, jest ona bowiem także podstawą poważnego, mającego już długą tradycję, problemu filozoficznego wyrażającego się w pytaniu o możliwości znalezienia się wobec mnogości fenomenów oraz o osiąganie określonej linii porządkującej, najlepiej w formie zasady „ostatecznej orientacji”.
Pomimo długotrwałych procesów obowiązywania w okresie PRL fundamentalizmu pedagogicznego, nie zerwaliśmy jeszcze z pozostałościami syndromu homo sovieticus, by być otwartymi na heterogeniczną rzeczywistość teoretyczną, a szczególnie na nurty współczesne antyfundamentalizmu. Świat wciąż jest konstruowany antagonistycznie, będąc nieustanną walką o władzę, o dominację jednego dyskursu nad drugim, gdzie trwa nieustanna dyskursywna walka różnych naukowych "wersji" rzeczywistości wychowawczej o ich uprawomocnienie. Odbywa się ono kosztem wersji alternatywnych i stanowi operację ich "wyłączania i włączania", czyli chroni jedne interpretacje, a inne marginalizuje i zmusza do milczenia. Stworzona w ten sposób metanarracja życia społecznego represjonuje swoje alternatywne wersje.
Być może jest to wynikiem poddawania polskiego społeczeństwa przez ponad 40 lat w okresie socjalizmu presji monistycznego postrzegania i uprawiania nauk humanistycznych, a zarazem wykluczania z badań naukowych ich uzasadnień teoretycznych jako spekulatywnych, nienaukowych właśnie. Wyrażana wówczas pejoratywnym określeniem „spekulatywizmu” pogarda dla rozpraw teoretycznych, dla analiz filozoficzno-pedagogicznych, socjo-, czy psychopedagogicznych, które miały stanowić przesłanki do konstruowania także empirycznie zorientowanych projektów badawczych sprawiła, że kolejne pokolenia naukowców unikały studiów teoretycznych czy metateoretycznych.
Interesująco wypowiada się na ten temat wybitny filozof szkoły lubelskiej - Mieczysław Albert Krąpiec, kiedy wspomina okres swojej pracy naukowej w PRL: Byliśmy tymi, którzy dostrzegli niebezpieczeństwo utraty kultury humanistycznej przez oddanie jej marksizmowi, poddanie metodzie marksistowskiej. Niebezpieczeństwo zanegowania wartości intelektualnych człowieka, zanegowania moralności, zanegowania kultury narodowej, zanegowania kultury humanistycznej. Jeśli się bowiem człowieka pojmuje tylko jako jednostkę, która jedynie przez pracę w kolektywie uzyskuje rozum, top trudno w oparciu o to budować kulturę narodową. Partia z początkiem lat 50. powiedziała, że trzeba usunąć kulturę chrześcijańską, tomizm, kulturę filozoficzną szkoły lwowsko-warszawskiej, kulturę filozoficzną szkoły fenomenologicznej i na to miejsce dać marksizm. Wiedzieliśmy, że to uderzenie w samą istotę, podstawę polskiej kultury narodowej.
Socjalizm nie dopuszczał do głosu innej wizji świata, w tym kształcenia i wychowania, niż te o proweniencji marksistowskiej. Na domiar tego wszelkie badania komparatystyczne ówczesnej myśli pedagogicznej miały na celu wykazanie, że wszystkie prądy - poza marksistowskim - pod pozorem walki o wolność, godność człowieka i narodów służyły wzmocnieniu, uzasadnieniu i utrzymaniu ustroju kapitalistycznego, opartego na nierówności klas. Miały one "sens klasowy, ukryty wśród rozważań niejednokrotnie całkiem słusznych i dostatecznie uzasadnionych". Nie była potrzebna teoria wychowania personalistycznego, skoro wszystkie odmiany prądów i kierunków pedagogicznych oceniano monistyczną miarą obowiązującej ideologii.
Wydawało się, że po 1989 r. akt zrzucenia dotychczasowego jarzma, akt eksterioryzacji osobistej odmowy wobec obowiązujących w PRL zdarzeń i teorii równoznaczny będzie z rezygnacją z dalszego w nich uczestniczenia czy ich afirmowania. Niestety, w wielu niepublicznych szkołach wyższych wśród kadr nimi zarządzających, w gronie profesorów i doktorów prym wiodą byli sekretarze uczelnianych komitetów PZPR, absolwenci Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego czy ówcześni liderzy pedagogiki socjalistycznej. Część spośród nich się „zaszyła”, skrzętnie ukrywa swój miniony dorobek, część pełni funkcje kierownicze, wykorzystując do tego celu sieć wciąż przecież jeszcze wpływowych kontaktów, choć zapewne już pod innych szyldem politycznym czy wyznaniowym, a studiujący pedagogikę nawet nie wiedzą, kto i czym „karmi” ich dusze. Zamiast dekomunizacji mamy ukrytą i pełzającą restytucję pedagogiki socjalistycznej, z tym że w wersji mamonistycznej. Studenci (nie tylko) pedagogiki – studiujcie uważnie i dogłębnie, także życiorysy tych, którym powierzyliście swój kapitał.
(źródła: J. Rutkowiak, Wielość paradygmatów dydaktyki a wspólny mianownik realności życia. Ku pytaniom o przekłady międzyparadygmatyczne, w: Paradygmaty współczesnej dydaktyki, red. Lucyna Hurło, Dorota Klus-Stańska, Majka Łojko, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2009, s.27; H. Muszyński, Nauki pedagogiczne w PRL, Kwartalnik Pedagogiczny 1985 nr 3-4, s. 96; M. A. Krąpiec OP, Rozważania o wychowaniu, Lublin: Fundacja Servivre Veritati Instytutu Edukacji Narodowej 2010, s.194).
Pomimo długotrwałych procesów obowiązywania w okresie PRL fundamentalizmu pedagogicznego, nie zerwaliśmy jeszcze z pozostałościami syndromu homo sovieticus, by być otwartymi na heterogeniczną rzeczywistość teoretyczną, a szczególnie na nurty współczesne antyfundamentalizmu. Świat wciąż jest konstruowany antagonistycznie, będąc nieustanną walką o władzę, o dominację jednego dyskursu nad drugim, gdzie trwa nieustanna dyskursywna walka różnych naukowych "wersji" rzeczywistości wychowawczej o ich uprawomocnienie. Odbywa się ono kosztem wersji alternatywnych i stanowi operację ich "wyłączania i włączania", czyli chroni jedne interpretacje, a inne marginalizuje i zmusza do milczenia. Stworzona w ten sposób metanarracja życia społecznego represjonuje swoje alternatywne wersje.
Być może jest to wynikiem poddawania polskiego społeczeństwa przez ponad 40 lat w okresie socjalizmu presji monistycznego postrzegania i uprawiania nauk humanistycznych, a zarazem wykluczania z badań naukowych ich uzasadnień teoretycznych jako spekulatywnych, nienaukowych właśnie. Wyrażana wówczas pejoratywnym określeniem „spekulatywizmu” pogarda dla rozpraw teoretycznych, dla analiz filozoficzno-pedagogicznych, socjo-, czy psychopedagogicznych, które miały stanowić przesłanki do konstruowania także empirycznie zorientowanych projektów badawczych sprawiła, że kolejne pokolenia naukowców unikały studiów teoretycznych czy metateoretycznych.
Interesująco wypowiada się na ten temat wybitny filozof szkoły lubelskiej - Mieczysław Albert Krąpiec, kiedy wspomina okres swojej pracy naukowej w PRL: Byliśmy tymi, którzy dostrzegli niebezpieczeństwo utraty kultury humanistycznej przez oddanie jej marksizmowi, poddanie metodzie marksistowskiej. Niebezpieczeństwo zanegowania wartości intelektualnych człowieka, zanegowania moralności, zanegowania kultury narodowej, zanegowania kultury humanistycznej. Jeśli się bowiem człowieka pojmuje tylko jako jednostkę, która jedynie przez pracę w kolektywie uzyskuje rozum, top trudno w oparciu o to budować kulturę narodową. Partia z początkiem lat 50. powiedziała, że trzeba usunąć kulturę chrześcijańską, tomizm, kulturę filozoficzną szkoły lwowsko-warszawskiej, kulturę filozoficzną szkoły fenomenologicznej i na to miejsce dać marksizm. Wiedzieliśmy, że to uderzenie w samą istotę, podstawę polskiej kultury narodowej.
Socjalizm nie dopuszczał do głosu innej wizji świata, w tym kształcenia i wychowania, niż te o proweniencji marksistowskiej. Na domiar tego wszelkie badania komparatystyczne ówczesnej myśli pedagogicznej miały na celu wykazanie, że wszystkie prądy - poza marksistowskim - pod pozorem walki o wolność, godność człowieka i narodów służyły wzmocnieniu, uzasadnieniu i utrzymaniu ustroju kapitalistycznego, opartego na nierówności klas. Miały one "sens klasowy, ukryty wśród rozważań niejednokrotnie całkiem słusznych i dostatecznie uzasadnionych". Nie była potrzebna teoria wychowania personalistycznego, skoro wszystkie odmiany prądów i kierunków pedagogicznych oceniano monistyczną miarą obowiązującej ideologii.
Wydawało się, że po 1989 r. akt zrzucenia dotychczasowego jarzma, akt eksterioryzacji osobistej odmowy wobec obowiązujących w PRL zdarzeń i teorii równoznaczny będzie z rezygnacją z dalszego w nich uczestniczenia czy ich afirmowania. Niestety, w wielu niepublicznych szkołach wyższych wśród kadr nimi zarządzających, w gronie profesorów i doktorów prym wiodą byli sekretarze uczelnianych komitetów PZPR, absolwenci Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego czy ówcześni liderzy pedagogiki socjalistycznej. Część spośród nich się „zaszyła”, skrzętnie ukrywa swój miniony dorobek, część pełni funkcje kierownicze, wykorzystując do tego celu sieć wciąż przecież jeszcze wpływowych kontaktów, choć zapewne już pod innych szyldem politycznym czy wyznaniowym, a studiujący pedagogikę nawet nie wiedzą, kto i czym „karmi” ich dusze. Zamiast dekomunizacji mamy ukrytą i pełzającą restytucję pedagogiki socjalistycznej, z tym że w wersji mamonistycznej. Studenci (nie tylko) pedagogiki – studiujcie uważnie i dogłębnie, także życiorysy tych, którym powierzyliście swój kapitał.
(źródła: J. Rutkowiak, Wielość paradygmatów dydaktyki a wspólny mianownik realności życia. Ku pytaniom o przekłady międzyparadygmatyczne, w: Paradygmaty współczesnej dydaktyki, red. Lucyna Hurło, Dorota Klus-Stańska, Majka Łojko, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2009, s.27; H. Muszyński, Nauki pedagogiczne w PRL, Kwartalnik Pedagogiczny 1985 nr 3-4, s. 96; M. A. Krąpiec OP, Rozważania o wychowaniu, Lublin: Fundacja Servivre Veritati Instytutu Edukacji Narodowej 2010, s.194).
Subskrybuj:
Posty (Atom)